„AZYL”
ROZDZIAŁ 1
Wielki, znany i uznany projektant ekskluzywnych i unikatowych kreacji dla pań, Pshemko czuł się zmęczony i wypalony. Ostatnie tygodnie dały mu mocno w kość. Przygotowanie każdej kolekcji wymuszało na nim wznoszenie się na wyżyny wielkiej kreatywności a przy tym wysysało z niego całą energię. Gdyby nie on, firma odzieżowa Febo&Dobrzański nigdy nie uplasowałaby się na pierwszym miejscu w kraju. Przez lata wypracował dla niej mocną pozycję na modowym rynku głównie dzięki temu, że tak bardzo dbał o najwyższą jakość materiałów i precyzję szycia. Ostatnia kolekcja wiosenno-letnia była bardzo wymagająca. Niemal sypiał w firmie. Przylepiony do biurka bez wytchnienia szkicował jej kolejne elementy. Stos rysunków stale się powiększał a on nie ustawał, bo wciąż w jego głowie lęgły się kolejne pomysły. Pokaz, który zbliżał się wielkimi krokami musiał być wyjątkowy. Tu nie było miejsca na jakiekolwiek błędy, bo bardzo drogie materiały, które prezes sprowadził z zagranicy należało wykorzystać w najlepszy, możliwy sposób szyjąc z nich te ponadczasowe kreacje. Mistrz doskonale to rozumiał i dlatego tworzył kolejne perełki z coraz większym polotem.
Im bliżej było do pokazu, tym bardziej wzrastała u niego drażliwość i nerwowość. Czasami przestawał nad sobą panować i wtedy rzucał czym popadło zacietrzewiając się w gniewie. W takich sytuacjach zawsze wzywano prezesa. Jak dotąd, tylko on potrafił zapanować nad frustracjami mistrza przemawiając do niego łagodnie i sprowadzając w błyskawicznym tempie spore ilości gorącej czekolady z odrobiną chili, która stanowiła swoisty napęd do pracy i balsam dla duszy. Pshemko to doceniał. Lubił kiedy rozpieszczano jego ego, kiedy troszczono się o jego dobre samopoczucie i spokój, byleby tylko on mógł tworzyć. Teraz siedział w swoim ulubionym, czerwonym fotelu i rozmyślał. Pokaz mógł odnotować jako swój kolejny, niezaprzeczalny sukces. Goście, którzy zostali na niego zaproszeni zgotowali mu owacje na stojąco. Długo stał na środku wybiegu kłaniając się wszystkim w pas. Uwielbiał te chwile błogiego triumfu, gdy publika skandowała jego imię i wszystkie reflektory skierowane były na jego mizerną postać. Dzisiaj jednak emocje opadły. Przed nim na biurku piętrzyły się sterty czasopism opisujących w samych superlatywach jego wielkie zwycięstwo, wychwalających jego nieprzeciętny talent, określających go mianem geniusza wyznaczającego modowe trendy. To wszystko było wspaniałe i całkowicie zaspokajało jego wysokie aspiracje. Teraz potrzebował odpoczynku. Takiego prawdziwego, co najmniej dwutygodniowego w dodatku w miejscu, w którym mógłby się całkowicie odciąć od otaczającego go świata, pogrążyć w medytacji na temat życia doczesnego i duchowego. Uwielbiał takie egzystencjalne dywagacje na temat roli człowieka w świecie, o jego wolnych wyborach i całkowitej odpowiedzialności za własne czyny. To wiązało się też z potrzebą kreowania samego siebie, co akurat u Pshemko ściśle współgrało z jego wysoko rozwiniętym pierwiastkiem egoistycznym, który wbrew temu, co mówił o sobie, był dość dominujący i rzutujący na większość poczynań mistrza.
Te duchowe rozważania zostały przerwane skrzypnięciem drzwi. Pshemko otworzył oczy i ujrzał wsuwającego się do pracowni samego prezesa.
- Marco, jacy dobrzy bogowie cię tu sprowadzają? – wystękał.
Dobrzański zatarł dłonie i przysiadł na krawędzi stołu.
- Czytałeś? – kiwnął głową wskazując stosik kolorowej prasy. Mistrz smętnie przytaknął. – Jakiś taki bez entuzjazmu jesteś dzisiaj – Marek zmarszczył brwi i uważniej przyjrzał się twarzy projektanta. – Wyglądasz na zmęczonego…
- Bo jestem zmęczony – wyjęczał mistrz. - Muszę wyjechać, najlepiej do którejś z moich samotni. Tam nabiorę sił i być może pomysłów na następną kolekcję. Ty też powinieneś odpocząć. Obaj dostaliśmy niezły wycisk. Jedź ze mną. Zapewniam cię, że warunki są idealne do tego, żeby złapać drugi oddech. Cisza, spokój, piękne jezioro i domki kempingowe rozrzucone po lesie. Nikt nikogo nie denerwuje, bo każdy ceni sobie to wyjątkowe miejsce i święty spokój.
Marek skrzywił się nieznacznie. Choćby nawet chciał, to i tak teraz nie mógłby się ruszyć. Już od rana słuchawka telefonu rozgrzana była do czerwoności, bo dzwonili ludzie zainteresowani kolekcją i stali kontrahenci. Teraz najważniejsze było podpisanie umów, choć musiał przyznać, że propozycja mistrza była nęcąca. Już nawet nie pamiętał, kiedy odpoczywał w taki sposób. Przez lata związku z Pauliną zawsze wyjeżdżali do zagranicznych kurortów. Ona to kochała, a on wracał stamtąd jeszcze bardziej zmęczony niż przed urlopem. Męczył go tłum turystów i przepełnione do granic możliwości plaże Francuskiej Riwiery, czy hiszpańskiego wybrzeża. Paulina to uwielbiała i czuła się tam jak ryba w wodzie. Od kiedy z nią nie jest i na urlopy przestał jeździć. Zawsze coś było ważniejszego do zrobienia, co zatrzymywało go w firmie. Przetarł czoło i uśmiechnął się blado do mistrza.
- Chętnie bym wyjechał z tobą przyjacielu, ale wiesz, że negocjacji i umów z kooperantami nie mogę scedować na nikogo. Mimo to jak już się na coś zdecydujesz, napisz mi adres, bo niewykluczone, że dołączę do ciebie. Podobnie jak ty potrzebuję wyciszyć emocje i zaznać choć trochę tej błogiej ciszy.
Pshemko uśmiechnął się szeroko.
- I tak mi mów. Zdecyduję się chyba na to miejsce nad jeziorem. Byłem tam dwa lata temu i w zeszłym roku. Mam bardzo dobre wspomnienia stamtąd – wyciągnął z szuflady notes i wyrwawszy z niego kartkę szybko zanotował na niej adres. – Proszę i nie czekaj za długo z wyjazdem. Teraz jest najlepsza pora. Ja, jeśli się zgodzisz wypiszę urlop od jutra.
- Nie będę cię zatrzymywał. Zasłużyłeś na niego jak nikt inny. Jedź i nabieraj sił.
Mistrz postanowił iść za ciosem. Chwilę po opuszczeniu przez Marka pracowni wyszedł i on z wypisanym wnioskiem urlopowym. Zostawił go w kadrach i zjechał na trzecie piętro do bufetu poczuwszy głód. Zamówił sałatkę z grillowanym kurczakiem i rozsiadł się wygodnie przy stoliku. Zauważył swoją prawą rękę - Izabelę i przywołał ją gestem.
- Byłem w kadrach i zostawiłem wypisany wniosek urlopowy na dwa tygodnie. Jutro wyjeżdżam i mam nadzieję, że w czasie, kiedy będę nieobecny, nie będzie żadnych niemiłych niespodzianek. Wie Izabela, co trzeba robić, więc proszę trzymać rękę na pulsie.
- Wszystkiego dopilnuję panie Przemysławie, a pan niech wypocznie – Pshemko skinął łaskawie głową jakby chciał dać do zrozumienia swojej krawcowej, że audiencja skończona. Ona tak właśnie zinterpretowała ten gest, bo wolnym krokiem wróciła do stolika, przy którym siedziała wcześniej.
Dzień dla większości pracowników F&D był dość lightowy i spora ich liczba nadal komentowała niedzielny pokaz. Pshemko wrócił do siebie i z pietyzmem pochował do szuflad wszystkie swoje projekty pamiętając, by zamknąć je na klucz. Nikt nie miał prawa tu grzebać i naruszać własności intelektualnej mistrza. Poinformował Izabelę, że wychodzi wcześniej i niezwłocznie opuścił biurowiec. Przystanął jeszcze na chwilę przed wejściem i wziął głęboki oddech. Wreszcie poczuł się lekki jak piórko i wolny. Podszedł do swojego „Garbusa” i wrzuciwszy skórzaną teczkę na tylne siedzenie spokojnie wycofał auto z parkingu włączając się do ruchu.
Marek miał pełne ręce roboty. Jego sekretarka nie była zbyt lotna więc znakomitą większość spraw musiał załatwiać sam. Zazdrosna do przesady Paulina skutecznie pozbawiała go przez te wspólne lata asystentek i chociaż już przynajmniej od dwóch nie byli razem, to on nadal nie znalazł czasu, żeby jakąś zatrudnić. Chyba przyzwyczaił się do samodzielnej pracy i tak już zostało. Od dzisiaj zaczynał spotkania z kontrahentami i podpisywanie umów. Zaczął od tych, z którymi umówił się w firmie. Kilku wolało spotkania na mieście i do tych był zmuszony się dostosować. Treść umów redagował sam zlecając Violetcie przepisywanie na czysto. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Bardzo się starał, żeby negocjacje trwały krótko i kończyły się podpisaniem kontraktu. Miał już wprawę i wiedział jakich użyć argumentów. Nagle zaczęło mu się spieszyć. Pshemko tak sugestywnie opowiadał o tej samotni, że i on zapragnął tam wyjechać. Wieczorem miał zamiar porozmawiać z ojcem i poprosić go o zastępstwo przynajmniej na dwa tygodnie. Ktoś musiał być obecny i trzymać rękę na pulsie. Był wprawdzie jeszcze Alex, brat jego byłej narzeczonej, ale ani on, ani Marek nie pałali do siebie sympatią.
Telefon od Pshemko zadzwonił w momencie, gdy Marek uścisnąwszy na pożegnanie dłoń kolejnemu kooperantowi opuszczał salę konferencyjną.
- Witaj przyjacielu. Jesteś w drodze, czy już dojechałeś?
- Prawie dojechałem. Zatrzymałem się przy jeziorze i chłonę teraz te piękne widoki. Musisz tu koniecznie przyjechać Marco. Słońce świeci, wieje lekki wietrzyk, szuwary szumią, a na jeziorze pływają żaglówki. Jest cudnie a zapach sosen i żywicy jest tak intensywny, że zwala z nóg. Jeśli chcesz, zarezerwuję ci domek.
- Rezerwuj – Marek w jednej chwili podjął decyzję. – Na pojutrze. Negocjacje idą bardzo dobrze i jutro powinienem je wszystkie zakończyć. Nie będę się ociągał i wkrótce do ciebie dołączę. Zdzwonimy się jeszcze. Do zobaczenia.
Pshemko zaparkował przed długim bungalowem i wygramolił się z „Garbusa”. To tutaj mieściła się recepcja i spora jadalnia. Nie miał zamiaru sam pichcić, chociaż każdy z domków posiadał aneks kuchenny. Nie pierwszy raz tu przyjechał i doskonale pamiętał, że kuchnię mają znakomitą, taką prawdziwie domową i pyszną. Dwa lata temu poznał nawet dziewczynę, która tu gotowała. Mógł zdecydowanie powiedzieć, że zaprzyjaźnił się z nią, chociaż ona nie była zbyt wylewna i raczej stroniła od ludzi. Wydawała się trochę wycofana i bardzo nieśmiała. Miała naprawdę złą przeszłość i ciężkie życie, które boleśnie ją doświadczyło. Mimo to był pełen podziwu dla niej jak dobrze sobie radzi zwłaszcza, że wychowywała swoją młodszą siostrę. Różnica wieku była duża, bo mała Beatka miała wtedy cztery lata, a Ula zastępowała jej matkę. Teraz to już sześciolatka a Urszula ma pewnie ze dwadzieścia siedem lat. – Ciekawe, czy w tym roku też będzie – pomyślał. Kiedy ją poznał niewiele mówiła o sobie. Wiedział jednak, że mieszka gdzieś pod Warszawą i przyjeżdża tu co roku, by pomóc przyjaciółce w prowadzeniu interesu i przy okazji trochę zarobić.
Wszedł do środka i uśmiechnął się już od drzwi. W recepcji królowała Dorota, właścicielka tego pięknego miejsca. I ona ujrzawszy stałego bywalca uśmiechnęła się szeroko i wyszła zza lady witając wylewnie mistrza.
- Pshemko, jak miło cię znowu gościć u nas. Przyznaj, że zatęskniłeś za nami i za Mazurami.
- Przyznaję. Mało tego, namówiłem na przyjazd tutaj przyjaciela. Mam nadzieję, że znajdzie się dla niego domek? On przyjedzie pojutrze.
- Na pewno coś się znajdzie. A ty chcesz ten sam, który zajmowałeś w zeszłym roku? Pamiętam, że dobrze się w nim czułeś, bo stoi trochę na uboczu.
- Bardzo chętnie go zajmę. Powiedz mi jeszcze duszko, czy Urszula przyjechała?
- Jest, jest. Zaraz ją uprzedzę, żeby przygotowała ci gorącą czekoladę, taką jak lubisz. Przyniesie ci do domku. A może głodny jesteś? Mamy dzisiaj pyszne pierogi z mięsem i czerwony barszczyk z krokietem.
- Brzmi wspaniale. Zostanę w takim razie i dopiero po obiedzie się rozpakuję. Daj mi tylko klucz.
Zajął miejsce w jadalni i cierpliwie czekał na swoje dania. W końcu drzwi od pomieszczeń kuchennych otworzyły się i ujrzał w nich Ulę. Wstał od stołu i podszedł do niej. Nie zmieniła się. Nadal jej duże, błękitne oczy były pełne smutku i śmiertelnej powagi. Trochę go to zmartwiło, ale mimo to uśmiechnął się do niej szeroko obejmując ją w przyjacielskim uścisku.
- Pshemko – wyszeptała. – Dorota mi powiedziała, że przyjechałeś… Tak bardzo się cieszę. Zaraz podam ci obiad. Przygotuję ci czekoladę, a jak zjesz to odprowadzę cię do kempingu i zaniosę ci ją.
- Och Urszulo – wyjęczał dramatycznie – liczyłem na to, że znowu cię tu spotkam. Brakowało mi naszych rozmów i naszego milczenia, a gdzie mała Beata?
- Jest i ona. Bawi się z dziećmi na placu zabaw. Ale usiądź. Nie chcę, żeby obiad wystygł. - Pobiegła do kuchni i po chwili wróciła z wielką tacą pachnącą barszczem i pierogami. – Smacznego mistrzu. Pierogi takie jak lubisz z podsmażonymi skwarkami boczku. Ty jedz, a ja przygotuję czekoladę.
ROZDZIAŁ 2
Miał dość na dzisiaj. Zamknął salę konferencyjną i odniósł klucz do recepcji. Czuł jak mokra od potu koszula lepi mu się do pleców. Mimo tego dyskomfortu odczuwał satysfakcję. Dwanaście umów klepniętych. Jutro jeszcze siedem spotkań na mieście i będzie mógł odtrąbić sukces. Pamiętał, że dzisiaj musi dotrzeć do rodziców i pogadać z ojcem o zastępstwie. Zanim doszedł do swojego gabinetu zajrzał do dyrektora HR. Olszański był od wieków jego najlepszym przyjacielem. Kiedyś obaj szaleli w najlepszych klubach stolicy niejednokrotnie lądując po takich suto zakrapianych imprezach z przygodnie poznanymi kobietami w jakichś hotelach wynajmujących pokoje na jedną noc. Teraz wydawało mu się to strasznie odległe. Po rozstaniu z Pauliną nagle przestało bawić go takie życie. Sebastian jeszcze długo próbował go namówić na jakieś szaleństwo, ale on permanentnie odmawiał. W końcu i Olszański odpuścił. Obaj skupili się na pracy tylko od czasu do czasu spędzając razem czas na korcie, czy boisku do koszykówki. Zastał przyjaciela pochylonego nad dokumentami i przywitawszy się z nim ciężko klapnął na krześle naprzeciwko niego. Olszański utkwił w nim wzrok wyrażający pytanie.
- Coś taki zmarnowany? Źle się czujesz? Wyglądasz dość blado…
- Cały dzień gadałem non stop i aż dziwne, że nie ochrypłem. Przyszedłem ci powiedzieć, że pojutrze wyjeżdżam na urlop i nie będzie mnie co najmniej przez dwa tygodnie. Muszę odpocząć, bo jeśli tego nie zrobię, to w końcu padnę. Do ciebie mam prośbę, żebyś był czujny i trzymał rękę na pulsie szczególnie jeśli chodzi o Alexa. Z nim nigdy nic nie wiadomo. Zastąpi mnie ojciec i gdyby miał z czymś problemy, to pomóż mu, albo zadzwoń do mnie.
- Nie ma sprawy stary, ale muszę przyznać, że trochę jestem rozczarowany. Po cichu liczyłem na wspólny wyjazd do jakiegoś nadmorskiego kurortu.
Dobrzański posłał mu ironiczny uśmiech.
- Seba, dobrze wiesz, że nadmorskich kurortów to ja mam po kokardę. Przez siedem lat nie robiłem nic innego, tylko jeździłem do nadmorskich kurortów aż wyszły mi bokiem.
- To dokąd ty się wybierasz?
- Do jednej z samotni mistrza Pshemko.
Ta odpowiedź nieco wbiła HR-owca w fotel i przez chwilę nie potrafił sformułować zdania. W końcu wykrztusił – żartujesz? A co ty tam będziesz robił? Przecież te wszystkie miejsca, do których on jeździ pozbawione są jakichkolwiek atrakcji. Z tego co on opowiada, to tylko jakieś cztery żywioły, do porządnej knajpy daleko a co do atrakcyjnych panienek, to kompletna posucha. Jedyne, co można tam robić, to medytować tak jak on.
- I o to właśnie chodzi Sebastian. Ja potrzebuję się uspokoić. Ostatnio jak sam wiesz, żyłem w ciągłym stresie. Od dwóch lat nie miałem urlopu. Najwyższy czas zadbać o higienę nerwów. Jak to powiedział Immanuel Kant „Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”. Zwłaszcza tego pierwszego będę się trzymał i co wieczór będę wgapiał się w to niebo, żeby ukoić nerwy. – Kadrowy bez przekonania pokręcił głową. Nie miał pojęcia, skąd się wziął u przyjaciela ten filozoficzny nastrój.
Pożegnali się uściskiem dłoni. Marek spakował teczkę i już bez zwłoki ruszył do rodziców.
Pshemko zmiótł wszystko z talerzy z wielkim apetytem, choć dania były proste i niewyszukane, ale bardzo smaczne. Wraz z Ulą niosącą w termosie gorącą czekoladę wyszedł na parking. Na teren kempingowy nie mógł wjechać więc wyjął tylko walizkę na kółkach z bagażnika i wolnym krokiem podążył w towarzystwie Urszuli do „swojego” domku.
- Jak ci się wiodło przez ten rok? – zapytał cicho. – Chyba nie najlepiej, bo nadal w twoich oczach dominuje smutek a na twarzy brak uśmiechu. – Ula westchnęła żałośnie pochylając głowę w dół. Nie chciała, żeby Pshemko zauważył jej łzy, które spłynęły po policzkach.
- Nie mogę się otrząsnąć z tej traumy, którą przeżyłyśmy, ale z Beatką jest jeszcze gorzej. Ona nadal ma koszmary, bo wciąż pamięta ten okropny widok umierającego taty. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że zostawiłam ją samą z ciężko chorym ojcem. Jak mogłam do tego dopuścić, przecież ona była taka mała. Miała zaledwie cztery lata i wciąż pamięta tę straszną śmierć i to, że krzyczała przez cały czas, gdy konał.
Jej piersią wstrząsnął szloch. Już nie panowała nad emocjami. Wezbrały w niej tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy opowiadała mu tę historię. Mistrz zatrzymał się. Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał dziewczynie.
- Bardzo wam współczuję Urszulo. Przykro mi, że to nadal w tobie siedzi, a co gorsza, siedzi w Beacie.
- Myślałam, że czas zrobi swoje, - odpowiedziała łamiącym się głosem - że ona w końcu zapomni, ale tak się nie dzieje. Przyjeżdżamy tu głównie ze względu na nią. To taki nasz mały azyl. Tu Beatka poznaje inne dzieci, bawi się z nimi i trochę lepiej sypia. Kiedy jednak wracamy do Rysiowa, wszystko odżywa na nowo. To prawdziwy koszmar. Już nie wiem, jak mam z tym walczyć – rozłożyła bezradnie ręce.
- A może tam w domu ty ją za bardzo izolujesz? Może powinnaś zapisać ją do przedszkola? Chronisz ją jak kwoka swoje pisklęta i to może nie jest dla niej dobre, bo nasila w niej te złe wspomnienia. Podjęłaś pracę? – Ula przecząco pokręciła głową.
- Trzęsę się nad Betti i boję się, że jak zostanie sama, to dostanie ataku paniki.
- Nie dostanie, a ty jesteś zbyt opiekuńcza i nie pozwalasz jej rozwinąć skrzydeł. Jak w ogóle dajesz radę przeżyć za tę skromną rentę po tacie? Nie szkoda ci tych lat i tej ciężkiej nauki na uczelni? Przecież w jakimś celu zrobiłaś te dyplomy z ekonomii i finansów. Chcesz to wszystko zmarnować?
- Nie chcę Pshemko. Zbyt surowo mnie oceniasz. Ja po prostu, po prostu…, nie jestem jeszcze gotowa.
- Nigdy nie będziesz gotowa, jeśli nadal będziesz mieć takie podejście. Źle robisz, bo nie tędy droga – rozejrzał się i zauważył prześwitujące między drzewami spadziste dachy domków. – Już prawie doszliśmy. Stęskniłem się za tym miejscem.
Dotarli wreszcie do tego właściwego, najdalej położonego w stosunku do innych. Pshemko otworzył drzwi i przepuścił przodem Ulę. Ona postawiła na stole termos z czekoladą i otworzyła na oścież okna, by wpuścić nieco słońca.
- Mam nadzieję mistrzu, że ten pobyt będzie równie udany, co poprzednie. Kolacja o dziewiętnastej, a śniadania i obiady bez zmian to znaczy od ósmej do dziewiątej i od trzynastej do czternastej. Oczywiście jak przyjdziesz później to nic się nie stanie.
- Dziękuję duszko, a ty obiecaj mi, że przemyślisz to, co powiedziałem – podszedł do niej i schwycił jej dłonie.
- Obiecuję – wyszeptała i zarumieniona spuściła głowę. – Myślę, że masz dużo racji. Do zobaczenia. Nie przeszkadzam ci już.
Wracając od Pshemko wstąpiła jeszcze na plac zabaw. Zawsze czuła niepokój, kiedy zostawiała Betti samą, ale wyglądało na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Gromadka dzieci pod czujnym okiem ich mam zgodnie korzystała z huśtawek, zjeżdżalni i ogromnej piaskownicy. Betti zauważyła siostrę i podbiegła do niej. Ula przykucnęła a mała przytuliła się mocno obejmując ją za szyję.
- Ulcia, muszę już iść?
- Nie kochanie. Do kolacji jeszcze daleko i jeśli dobrze się bawisz, to możesz zostać. Później przyjdę po ciebie. Pamiętaj, żeby się nie oddalać.
- Pamiętam. Przecież jestem już duża, prawda?
- Prawda – Ula ucałowała jej czółko z miłością. – No to biegnij a ja wracam do pracy. Aaa…, zapomniałam ci powiedzieć. Wujcio Pshemko przyjechał i pytał o ciebie. Przywitasz się z nim na kolacji.
- Naprawdę? – oczy Betti zrobiły się wielkie i okrągłe ze zdumienia. – Bardzo go lubię. Jest fajny, mądry i tak ładnie rysuje.
- Ja też go bardzo lubię. No, – podniosła się z trawy - wracaj do dzieci.
Postała jeszcze chwilkę patrząc jak Betti dołącza do tej wesołej gromadki, a potem skierowała swoje kroki do budynku głównego.
Siostra była dla niej wszystkim. Zaczęła żyć w najgorszym dla siebie momencie, bo tuż po jej urodzeniu mama dostała krwotoku, którego nie potrafiono zatamować i wykrwawiała się na śmierć. W obecności kilku lekarzy i pielęgniarek gasła w oczach, a oni nie mogli już nic zrobić i tylko bezradnie rozkładali ręce. Mama nie była już najmłodsza a Beatka dzieckiem zupełnie nieplanowanym. Mimo to Ula bardzo się cieszyła, że będzie miała rodzeństwo. Przez ponad dwadzieścia lat była jedynaczką i uważała, że pojawienie się takiej małej istotki będzie dobrą odmianą w życiu rodziny. Ta radość została przerwana brutalnie i nagle. Mama nie opuściła już szpitala żywa. Zmarła na sali porodowej, a oni nawet nie mogli się z nią pożegnać. To był ogromny cios zwłaszcza dla taty. Tak naprawdę nigdy nie pozbierał się po śmierci żony. Ula musiała zająć się praktycznie wszystkim. Pogrzebem, stypą, opieką nad niemowlakiem i zrozpaczonym ojcem, który od tego nieszczęsnego dnia zaczął gwałtownie podupadać na zdrowiu. Jego serce w każdej minucie wykonywało tytaniczną pracę, żeby mógł oddychać i żyć. Dnia, w którym obie go straciły nie zapomni nigdy. Rano jechała do Warszawy. Tata znalazł jakieś ogłoszenie w gazecie, że firma zajmująca się funduszami inwestycyjnymi poszukuje ekonomistów i nalegał, żeby pojechała. Nie bardzo miała na to ochotę i jakieś niejasne przeczucia, ale nie potrafiła ich skonkretyzować. On wciąż naciskał. Zapewniał, że czuje się dobrze i zajmie się czteroletnią Betti. W końcu spakowała do teczki dokumenty i ruszyła na przystanek. Rozmowa kwalifikacyjna przebiegła szybko, sprawnie i zakończyła się tak jak setki innych, wcześniejszych. „Odezwiemy się do pani”. Już przestała liczyć ile razy słyszała tę utartą formułkę. Wiedziała, że jej nie przyjmą. Nie powalała wyglądem. Nie wpisywała się w standardy firm, do których aplikowała. Okulary w niemodnych oprawkach, grube szkła i aparat na zębach. Do tego skromne ubranie kupione na bazarku. Jej widok najwyraźniej odstręczał potencjalnych pracodawców, mimo że była gruntownie wykształconą ekonomistką znającą się na finansach z certyfikatami kursów, które zaliczyła, dyplomem renomowanej uczelni, którą ukończyła z wyróżnieniem i licznymi nagrodami dziekańskimi.
Do Rysiowa wracała zniechęcona. Zbliżając się do domu zauważyła karetkę pogotowia i liczny tłum gapiów. Zaczęła biec. Z daleka słyszała przeraźliwy krzyk Betti, który wkręcał się w mózg jak wiertło. Wpadła na podwórko roztrącając tłum gapiów. Zauważyła Maćka, swojego przyjaciela od zawsze, który trzymał na rękach Beatkę i usiłował ją uspokoić. Dopadła do niego wyrywając mu z rąk siostrę. Przytuliła ją mocno do siebie powtarzając w kółko „co z tatą, co z tatą…” Maciek objął je obie. Na schodach pojawili się sanitariusze z noszami, na których przykryty prześcieradłem leżał Józef Cieplak. Z Betti na rękach podbiegła do noszy zdzierając białą płachtę i krzycząc: „tato!, tato! Żyjesz, prawda? Żyjesz?” Podszedł do niej lekarz i odciągnął ją od noszy. Złapał za ramiona i powiedział, że tata zmarł, że już się nie obudzi.
- To rozległy zawał proszę pani. Jego serce pękło.
- Dlaczego ma czarną twarz…?
- To krew. Nastąpiło zatrzymanie krążenia i cała krew uderzyła do głowy. Za kilka godzin będzie wyglądał normalnie. Proszę usiąść. Podam pani zastrzyk na uspokojenie. Małej też przyda się niewielka dawka. Wciąż krzyczy i jest w dużym szoku.
Potem dowiedziała się, że to właśnie krzyk Betti zaalarmował sąsiadów a przede wszystkim Maćka, który mieszkał naprzeciwko. To on zastał krzyczącą Beatkę stojącą przy łóżku taty i szarpiącą jego martwe ciało, i to on wezwał pogotowie. Ula nie przespała tej nocy. Siedziała przy łóżeczku siostry, która zapadała w krótkie drzemki i budziła się z krzykiem. Od tej pory minęły prawie dwa lata i niewiele zmieniło się pod tym względem. Beatka nadal miewała koszmary i krzyczała po kilka razy w nocy. Od tego traumatycznego dla nich obu dnia Ula nigdy nie zostawiała siostry samej lub pod czyjąś opieką. Wyjątek robiła tylko tutaj, bo tu Betti odżywała, uspokajała się i potrafiła nawiązywać przyjaźnie. Tak jak mówiła Pshemko, tu był ich mały azyl, który pozwalał na chwilę zapomnieć o przeszłości i dodatkowo zasilić domowy budżet podczas wakacyjnego sezonu.
ROZDZIAŁ 3
Weszła do budynku głównego od strony zaplecza. Pokonując długi korytarz natknęła się na otwarty magazynek z czystą pościelą i ręcznikami, w którym buszowała Dorota – właścicielka ośrodka. Ula oparła się o drzwi.
- Może ci pomóc? – zapytała. – Mam jeszcze trochę czasu do kolacji.
Dorota uśmiechnęła się do niej wdzięcznie.
- Nie masz jeszcze dość? Harujesz po całych dniach jak dzika mrówka. Powinnaś wygospodarować trochę wolnego czasu i poświęcić go Betti. Zdecydowanie za dużo pracujesz. Nie myśl, że tego nie doceniam. Doceniam i to bardzo, ale też martwię się o ciebie i małą. Ciągle brak ci dystansu do tych dramatycznych wydarzeń, których byłyście świadkami. Nie pomyślałaś nigdy, że Betti przydałby się psycholog? Ty też powinnaś skorzystać z jego usług. Tłumisz wszystko w sobie, a byłoby zdecydowanie lepiej, gdybyś wyrzuciła z siebie cały ten ból i rozpacz. To przyniosłoby ci ulgę. Nie mogę patrzeć jak się gryziesz, jak zamykasz przed światem, budujesz mur i rzucasz się w wir obowiązków, żeby tylko nie myśleć. Tak dłużej nie da się żyć Ula. Wpadłaś w jakąś inercję i nie potrafisz wyciągnąć się z tego stanu. Pomyślałam nawet, że powinnaś sprzedać dom w Rysiowie i wyprowadzić się z tego miejsca, bo obecność w nim tylko cię rani – podeszła do przyjaciółki zauważywszy w jej oczach łzy i objęła ją mocno. – Tak niesamowicie mi was żal i tak bardzo chciałabym wam pomóc, ale powoli kończą mi się pomysły.
- Wiem, że masz rację, – usłyszała szept Uli – ale tak strasznie się boję o Betti i tak bardzo nie mam odwagi, żeby zmienić cokolwiek w naszym życiu. A jak sobie nie poradzę…?
- Poradzisz sobie. Nawet nie wiesz jak bardzo jesteś silna – powiedziała Dorota z wielkim przekonaniem. – Poza tym nie jesteś sama. Masz mnie i masz Maćka. Na nas zawsze możesz liczyć. Jak tylko skończy się sezon, zamykamy ośrodek na cztery spusty i wracamy do Rysiowa. Wtedy zrobimy naradę wojenną i na pewno coś wymyślimy. - Dorota zamknęła drzwi magazynku wręczając Uli stosik ręczników i sama biorąc nieco większy z pościelą. – Pomóż mi to zanieść do recepcji.
Przy niej rozstały się. Dorota poszła do strefy kempingowej, a Ula wróciła do kuchni. Jej trzej pomocnicy już zabrali się za krojenie chleba i serów. Ona zaplanowała na dzisiaj gorące kiełbaski zapieczone z żółtym serem i krążkami cebuli. Zabrała się za nacinanie kiełbas i wkładanie w nacięcia kawałków sera. Rozmowa z Dorotą powracała jak bumerang. - Może ona ma rację, że powinnyśmy się wynieść z Rysiowa? Tam wszystko przypomina rodziców. Od ich śmierci nie zmieniłam w domu nic i traktuję rzeczy po nich jak najświętsze relikwie. To chyba nie jest normalne i faktycznie pogłębia tę traumę. - Dorota zrobiła dla niej i Betti naprawdę dużo. Miała względem niej ogromny dług wdzięczności. Odkąd pamiętała zawsze trzymali się razem. Od najmłodszych lat stanowili nierozstającą się trójcę. Ich drogi rozeszły się dopiero po maturze. Ona i Maciek dostali się na SGH. Dorota miała znacznie mniej szczęścia. Wybrała filologię polską, ale była zbyt duża konkurencja i zabrakło jej punktów. Rozgoryczona postanowiła wyjechać do Stanów. Ciężko pracowała przez kilka lat imając się dosłownie wszystkiego, co tylko przynosiło dochód. Oszczędzała. Kiedy wróciła do Polski już miała sprecyzowane plany, co do swojej przyszłości. Kupiła niedaleko Rynu na Mazurach podupadający ośrodek i doprowadziła go do stanu używalności. Maciek bywał tam często i pomagał remontować domki. Ula założyła stronę internetową, żeby rozpropagować to miejsce. Nie musieli długo czekać na pierwszych gości, bo ośrodek położony był w naprawdę pięknym miejscu nad samym jeziorem, wtopiony w sosnowy las. Do Rynu było całkiem blisko, a jeśli ktoś chciał pojechać do większego miasta, to dwadzieścia kilometrów dalej było Giżycko.
Kiedy zmarł Józef Cieplak powiadomiona o wszystkim Dorota przyjechała do Rysiowa i zajęła się wraz z Maćkiem osieroconymi dziewczynami. Po pogrzebie i załatwieniu formalności w urzędach zabrała je obie na Mazury, żeby mogły odetchnąć po ciężkich przejściach. Wtedy też zaproponowała Uli sezonową pracę na okres wakacyjny wiedząc, że będą się utrzymywały z niewielkiej renty po tacie przyznanej właściwie Beatce. Ula mogła zająć się, czym tylko chciała, ale wybrała kuchnię. Lubiła pichcić, a kuchnia skutecznie izolowała ją od kontaktów z ludźmi. Dorota przydzieliła im kemping obok swojego. To były dwa stojące obok siebie domki typu „Turbacz” znacznie mniejsze od pozostałych. Tych typu „Brda” stało na terenie ośrodka dwadzieścia pięć i były przeznaczone dla gości.
Ula przyjeżdżała co roku, przynajmniej dziesięć dni wcześniej przed przyjazdem pierwszych letników. Robiła zaopatrzenie, pomagała w sprzątaniu domków, w przygotowywaniu pokoi i łóżek. Dorota wynagradzała ją uczciwie, a pieniądze zarobione przez te kilka miesięcy pozwalały zasilić bardzo skromny, domowy budżet.
Czasami wpadał na weekend Maciek. Naprawiał wtedy to, co uległo awarii, odświeżał ławki i kosze przy pomocy farby, tudzież wymieniał przepalone żarówki, przykręcał poluzowane śrubki lub gniazdka. Lubiła, kiedy znowu byli we trójkę. Było prawie tak jak dawniej. Siadywali przed domkiem Doroty, rozpalali grill lub ognisko i piekli kiełbaski albo ziemniaki w popiele.
Marek zamknął klapę bagażnika i zajął miejsce za kierownicą. Godzina była wczesna, ale postanowił nie tracić zbyt dużo z tego pięknego dnia i wyruszyć jak najwcześniej. Jechał z lekkim sercem i czystym sumieniem. Wszyscy z zainteresowanych kolekcją kontrahentów podpisali umowy zgadzając się tym samym na warunki stawiane przez F&D. Nie omieszkał pochwalić się tym sukcesem ojcu. On chętnie zgodził się na to dwutygodniowe zastępstwo. Czuł się bardzo dobrze i doskonale rozumiał potrzebę wypoczynku swojego jedynaka. Marek nie oszczędzał się i było to po nim widać. Blada cera i podkrążone oczy dobitnie świadczyły o przepracowaniu.
- Jedź i odpoczywaj. Zasłużyłeś – senior dał mu na drogę swoje błogosławieństwo. – I pozdrów Pshemko.
Dzisiaj więc był pierwszy dzień, w którym nie musiał się spieszyć do pracy. Żadnych służbowych telefonów, żadnej pilnej korespondencji, żadnych sytuacji awaryjnych. Ustawił GPS i ruszył. Przepchał się przez miasto wyjeżdżając na trasę S8. Przed nim było trzy i pół godziny jazdy i trochę ponad dwieście czterdzieści kilometrów. Za Ostrołęką zatrzymał się przy jakimś zajeździe. Burczało mu w brzuchu i chciało mu się kawy. Zamówił świeże, chrupiące bułki, masło i kiełbasę na gorąco. Wsunął wszystko z apetytem popijając mocną kawą. Mógł ruszać dalej.
Dotarł do Rynu i zatrzymał się na chwilę, żeby zadzwonić do Pshemko.
- Halo. Witaj przyjacielu.
- Marco! Ruszyłeś się już z Warszawy?
- Jestem w Rynie i za chwilę będę się z tobą witał. Załatwiłeś mi kwaterę?
- Załatwiłem wszystko. Ośrodek jest tuż za Stanicą Żeglarską. Znajdziesz bez problemu, bo wszędzie są tablice informacyjne. Podjedź pod budynek główny. Tam jest spory parking, na którym będę na ciebie czekał. Do zobaczenia.
GPS doprowadził go szybko do celu podróży. Wyskoczył z auta i rozprostował kości. Przed budynkiem pojawił się Pshemko i z rozpostartymi rękami szedł w jego kierunku. Przywitali się wylewnie klepiąc się po plecach.
- Tak się cieszę, że tu dotarłeś. To miejsce wspaniale koi nerwy. Przekonasz się. A teraz chodź. Zameldujesz się i weźmiesz klucz. Na teren kempingów nie można wjeżdżać więc jak już wszystko załatwimy zabierzesz walizkę i pójdziemy pieszo.
W środku mistrz przywitał się z Dorotą i przedstawił ją Markowi.
- To właścicielka tego pięknego miejsca, a to Dorotko mój przyjaciel Marek Dobrzański. To dla niego ma być ten domek.
Dorota ze zrozumieniem pokiwała głową i poprosiła juniora o dowód osobisty. Wpisała dane do książki meldunkowej i wręczyła mu klucz.
- Bardzo proszę, domek numer dwadzieścia cztery. To niedaleko twojego Pshemko. To ten przedostatni po prawej stronie. Mam nadzieję, że będzie panu wygodnie.
- Jestem o tym przekonany – Marek uśmiechnął się szeroko a na jego policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki. – Mistrz tak bardzo chwali sobie pobyty u państwa, że byłbym głupcem, gdybym sam się o tym nie przekonał. Bardzo dziękuję.
Opróżnił bagażnik i wraz z projektantem ruszył objąć w dwutygodniowe posiadanie swój kemping.
- Naprawdę piękna okolica. Nie dziwię się, że tak bardzo ciągnie cię tutaj każdego roku.
- To prawda. Mam nawet swoje miejsce do medytacji, do którego nikt nie zagląda. Pełna skupienia cisza i błogi spokój. Oczywiście nie będziesz mi tam towarzyszył, bo dla ciebie są tu inne atrakcje. Jest przystań, żaglówki, kajaki, rowery wodne. Można wypożyczyć wędki i łowić za stosowną opłatą ryby. Całkiem sporo tu okoni, sandaczy, szczupaków i karpi. Można łowić z drewnianego pomostu, albo wynająć łódkę, jak kto woli. Jest też wypożyczalnia rowerów, na których można zwiedzać okolicę. Jeśli chcesz, to oprowadzę cię i pokażę najważniejsze miejsca, żebyś był zorientowany. Później będziesz musiał zapewnić sobie rozrywki sam. Od trzynastej do czternastej podają obiad, a o dziewiętnastej kolację. Mamy więc sporo czasu. O, – pokazał ręką – to twój domek. Mój jest na samym końcu i tylko dach mu widać. Proponuję, żebyś zostawił teraz walizkę i rozpakował ją wieczorem, bo szkoda dnia. Pospacerujemy trochę a ty rozprostujesz nogi po długiej jeździe.
Pshemko był doskonale obeznany w topografii ośrodka. Pokazał Markowi najbardziej istotne miejsca, a potem zaciągnął go nad jezioro.
- Czyż nie jest malownicze? – zadał retoryczne pytanie.
- Rzeczywiście, bardzo piękne, ale na ten pomost nie miałbym odwagi wejść. Ktoś z niego łowi?
- To stary pomost już nieużywany, ale trochę dalej jest nowy i solidny. Cumują tam łódki, kajaki, kanadyjki i rowery wodne. Marinę mijałeś po drodze. Tam są już większe jednostki.
Marek chłonął ten widok wszystkimi zmysłami. Był sezon i wszędzie mnóstwo urlopowiczów, a jednak tutaj w ogóle się tego nie odczuwało, bo panował niezwykły spokój. Dostrzegł jakieś sto metrów dalej od miejsca, w którym stali kawałek piaszczystej plaży, kilku letników wyłożonych na leżakach i grupkę dzieci. Dla nich wydzielono niewielki, ogrodzony linami basen, żeby i one potaplały się w wodzie. Marka wzrok nadal lustrował okolicę. Spore połacie jeziora porośnięte były szuwarami, które szeleściły pod wpływem wiatru. Nagle dostrzegł jakiś ruch na linii oddzielającej je od wody i bardziej skupił się na tym miejscu. Wreszcie zrozumiał na co patrzy. To była dziewczyna w białej, letniej bluzeczce i w krótkich szortach stojąca po kolana w wodzie. Obok niej pływało jakieś dziecko.
- Pshemko spójrz tam – wskazał dłonią ścianę szuwarów. – Objawiła nam się rusałka w pełnej krasie i to w dodatku z dzieckiem. Intrygująca, prawda?
Mistrz wytężył wzrok i uśmiechnął się.
- To nie rusałka. To Urszula i mała Beatka, jej siostra. Chodźmy, przedstawię ci je. Ula to wspaniała osoba z bardzo niedobrą przeszłością. Miała naprawdę ciężkie momenty w życiu i z niektórych nie otrząsnęła się do tej pory. Bądź więc delikatny i uprzejmy. Poza tym to osoba odpowiedzialna za żywienie nas. Szefowa kuchni i zapewniam cię, że gotuje genialnie.
ROZDZIAŁ 4
Wolnym krokiem zbliżali się do miejsca, w którym Marek dostrzegł Ulę. Ona zaś zupełnie nieświadoma niczego wyszła z wody i złapawszy duży kąpielowy ręcznik otuliła nim mokrą Betti.
- Chyba już dość na dzisiaj tego moczenia się. Ja za chwilę muszę wracać do pracy, a ty albo pójdziesz ze mną, albo na plac zabaw.
- Wolę huśtawki i piaskownicę. Tam przynajmniej się nie nudzę. – Nagle wyrwała się Uli i z wrzaskiem – wujcio Pshemko! - podbiegła do zbliżających się mężczyzn.
- Beato, jesteś cała mokra – wykrztusił mistrz, ale dziecko nie zważając na to przylgnęło do niego obejmując go w pasie. Podniosła głowę i wbiła w niego swoje duże, błękitne oczy.
- Kiedy pójdziemy coś rysować? Obiecałeś, że mnie nauczysz.
Projektant przykucnął i pogładził płowe włosy Beatki.
- Obiecałem i słowa dotrzymam. Może jutro po śniadaniu? Witaj Urszulo – zwrócił się do dziewczyny. – Mogę ją jutro zabrać w plener? Wrócimy w porze obiadowej.
Ula podeszła do obu mężczyzn i przywitała się nieśmiało. Ten młodszy i bardzo przystojny wlepiał w nią zachwycony wzrok, co bardzo ją krępowało.
- Oczywiście Pshemko, że możesz. Od wczoraj o niczym innym nie mówi, tylko o tym rysowaniu.
- Wybacz Bella moje niedopatrzenie. Pozwól, że przedstawię ci Marka Dobrzańskiego, prezesa firmy, w której pracuję i mojego przyjaciela. Zachęcony opowieściami o tym cudnym miejscu postanowił i on je zobaczyć. Właśnie dzisiaj przyjechał i oprowadzam go po okolicy. A to Marco Urszula Cieplak i jej siostra Beata.
Zarumieniona Ula pokiwała ze zrozumieniem głową i uścisnęła wyciągniętą dłoń Marka.
- Na pewno pan odpocznie, bo panuje tu wyjątkowy spokój, chociaż letników nie brakuje a i pogoda zapowiada się bardzo dobra. Miło było mi pana poznać, - ponownie podała mu swoją szczupłą dłoń - ale teraz musimy już wracać. Praca wzywa.
- Doskonale to rozumiem duszko. My jeszcze trochę pospacerujemy. Na razie.
Stali przez chwilę patrząc jak Ula trzymając za rękę Betti wolno oddala się w stronę głównego budynku.
- Ależ ona piękna – wyszeptał Marek. – Jest taka naturalna, a jej uroda niezwykle subtelna i delikatna.
Pshemko pogroził mu palcem.
- No, no…, tylko się nie zakochaj.
- A dlaczego nie? Jestem od dwóch lat singlem, żyję jak pustelnik. Poznanie kogoś nowego byłoby miłą odmianą. Ona jest z Warszawy? Bo chyba nie tutejsza?
- Jest z Rysiowa. To małe miasteczko położone dwadzieścia kilometrów od stolicy. Z Dorotą, którą poznałeś przyjaźnią się od najmłodszych lat. Ula pracuje tu w sezonie, żeby podreperować się finansowo. Wciąż namawiam ją, żeby poszukała jakiejś pracy. Jest świetnie wykształcona. Ma dwa kierunki studiów, a mimo to siedzi w domu i trzęsie się nad Beatką. Obie przeżyły ciężką traumę i nie potrafią się po niej pozbierać. Beatka była świadkiem agonii ojca i długo nie mogła wyjść z szoku. Nadal miewa koszmary i budzi się z krzykiem. Tak, czy siak klepią biedę, bo żyją tylko z marnej renty po ojcu, którą sąd przyznał małej.
- A co kończyła? Jakie studia? – dociekał coraz bardziej zaintrygowany Marek.
- Ekonomię i chyba finanse w Szkole Głównej Handlowej. - Marek aż przystanął zaskoczony.
- Mówisz serio? Przecież ja mógłbym ją zatrudnić. Wiesz, że od dawna nie mam asystentki, a ona w dodatku ma kierunkowe wykształcenie. Czy byłoby dużym nietaktem, gdybym jej to zaproponował?
- Ależ ty jesteś w gorącej wodzie kąpany. Dopiero przyjechałeś, dopiero ją poznałeś. Daj sobie trochę czasu. Poznaj ją lepiej, porozmawiaj i przed wyjazdem zaproponuj pracę. Nie działaj tak żywiołowo i nieodpowiedzialnie. Ona musi najpierw poskładać swoje życie do kupy. Przepełniona jest panicznym strachem o siostrę. Zaproponowałem, żeby zapisała ją do przedszkola, żeby mała była wśród rówieśników, bo zamknięta w domu wciąż rozpamiętuje tamte wydarzenia i nie potrafi w takim otoczeniu o nich zapomnieć. Nie mam pojęcia, co postanowi Ula, ale mam nadzieję, że jej rozsądek zwycięży. Chodźmy. Pokażę ci jeszcze kilka ciekawych miejsc, a później pójdę pomedytować, a ty w tym czasie rozpakujesz rzeczy. Pamiętaj, że o dziewiętnastej jest kolacja.
Marek podobnie jak Pshemko był zachwycony tym malowniczym zakątkiem. Mistrz zaprowadził go do miejsc nad jeziorem, w których gnieździło się dzikie ptactwo. Wypłoszyli parę pięknych czapli, a na wodzie Marek zauważył dzikie kaczki, perkozy i łyski. Liczebnie przeważały tu jednak żarłoczne mewy dokarmiane przez letników. Pomyślał, że jutro zabierze ze sobą aparat i uwieczni te wszystkie cuda na zdjęciach. Odkąd pamiętał uwielbiał fotografować i miał niezłe oko do tej roboty. Sporo nauczył się od firmowego fotografa Czarka, który był dla niego wyrocznią w czasach, gdy dopiero zaczynał rozwijać swoje hobby.
Mistrz nakazał odwrót. Dochodziła godzina siedemnasta, a on obiecał sobie, że przynajmniej raz dziennie odwiedzi swoje urokliwe miejsce przeznaczone do medytacji. Nadawało się do tego idealnie. Położone w pobliżu jego domku, otoczone ze wszystkich stron lasem, było ciche i spokojne. To Ula je odkryła zupełnie przypadkowo chodząc za grzybami i podczas jego pierwszego pobytu pokazała mu je. Nie prowadziła tam żadna ścieżka i trzeba było się trochę przedzierać między gęsto rosnącymi, młodymi sosnami, ale ta niewielka polanka była warta takiego wysiłku. On rozkładał koc pod zwartą ścianą zieleni i przez godzinę uspokajał myśli. Czas przed każdym pokazem wprowadzał w jego głowie pewną nerwowość. Często napięcie było tak duże, że uzewnętrzniał je popadając w niekontrolowaną furię. Rzucał wtedy czym popadło, tupał nogami i wydzierał się na wszystkich jak opętany. Izabela w takich razach pędziła ile sił w nogach do prezesa, bo tylko on był w stanie go okiełznać. Błyskawicznie pojawiał się dzbanek z gorącą czekoladą jako antidotum na wszelkie stresy. Co ciekawe, to zawsze działało.
Tu nie musiał się niczym denerwować, bo nie miał żadnego powodu. Ula troszczyła się o niego. Osobiście przyrządzała mu „nektar bogów”, jak zwykł nazywać płynną czekoladę i dbała o jego wygody. Przy tym była niezwykle łagodna i miała ciepłą barwę głosu, a to działało na mistrza jak najlepszy balsam.
Pożegnał Marka i wszedł jeszcze na chwilę do swojej samotni po koc. Zwinął go w rulon i włożył sobie pod pachę. Obszedł kemping i na jego tyłach zapuścił się w sosnowy gąszcz. Po dziesięciu minutach był na miejscu. Wziął głęboki oddech i rozejrzał się. Oprósz szelestu gałęzi nic nie mąciło tej błogiej ciszy. Rozłożył koc, usiadł na nim po turecku i przymknął oczy, powoli odrywając się od otaczającej go rzeczywistości.
Marek wszedł do domku i zrzucił z siebie przepoconą koszulę. Jego ciało domagało się chłodnego prysznica. Uskutecznił go i zaraz poczuł się lepiej. Przebrał się w wygodne, dresowe spodnie i t-shirt. Teraz mógł rozpakować walizkę. Otworzył na oścież szafę lustrując jej wnętrze. Były półki i wieszaki więc niezwłocznie zaczął je zapełniać. Pustą walizkę też tam umieścił. Zaparzył sobie kawy i z filiżanką wyszedł na zewnątrz. Usiadł przy drewnianej ławie i uśmiechnął się do swoich myśli. Pshemko miał rację. To miejsce idealnie nadawało się do odpoczynku. Zero komputera, zero telewizora i zero przygnębiających wiadomości. Rozparł się wygodnie na siedzisku obserwując otoczenie. Skupiając się na nim zauważał coraz więcej szczegółów. Widział ptaki, których nie potrafił nazwać, poza dzięciołem pracowicie walącym dziobem w pień. Rozpoznał też dudka po charakterystycznym czubie. Dojrzał kilka wiewiórek a z dala słyszał rechoczące żaby zamieszkujące szuwary.
Jego myśli skupiły się na Uli. Rzeczywiście była nieśmiała, łatwo się rumieniła, ale to go jeszcze bardziej upewniło w tym, że w najmniejszym stopniu nie przypominała żadnej kobiety, którą znał. Musiała być wrażliwa. Pshemko lubił takie typy. Lgnął do nich, więc nic dziwnego, że przylgnął też do Uli. Jej historia z całą pewnością nim wstrząsnęła. Gdyby było inaczej nie opowiadałby o niej Markowi z takim przejęciem. On też zauważył jej smutek. Okrywał ją jak wojskowa peleryna. Najbardziej przejmujące było spojrzenie jej pięknych, szafirowych oczu. Usta się uśmiechały, ale oczy pozostawały przeraźliwie smutne i zrozpaczone. Wydawała się krucha i zupełnie bezradna, a jednak z tego, co mówił o niej projektant było wręcz odwrotnie. Musiała być silna. W końcu zastępowała małej Beatce matkę i ojca. Ogromny ciężar odpowiedzialności wzięła na swoje barki.
Był zafascynowany jej subtelną urodą, jej naturalnością, łagodnością i skromnością. On podobnie jak Pshemko czuł potrzebę zaopiekowania się nią, wsparcia i pomocy. Pytanie tylko, czy ona zechce tę pomoc przyjąć. Czy nie uniesie się honorem i odmówi. Trochę się tego obawiał, ale mimo to uznał, że warto spróbować i wyjść z propozycją pracy. Może się zgodzi?
- Marco! – głos mistrza wyrwał Dobrzańskiego z tych rozmyślań. – Nie zgłodniałeś? Za chwilę kolacja. Zbieraj się.
- Już. Już idę – zerwał się z krzesła i zaniósł pustą filiżankę do zlewu. Zamknął drzwi i dołączył do projektanta. Wolnym krokiem ruszyli w stronę jadalni. Już przed budynkiem poczuli zniewalający zapach pieczonego mięsa. Markowi mocno zaburczało w brzuchu.
- O matko, – teatralnym gestem złapał się za niego – dopiero teraz poczułem jaki jestem głodny. Ciekawe co tak pachnie?
Zajęli miejsce przy stoliku i po chwili wjechał do jadalni kuchenny wózek, z którego kelner na desce do krojenia podawał gorące naczynie z obłędnie pachnącą zapiekanką.
- Proszę bardzo, zapiekanka pasterska z wołowiną. Mam nadzieję, że będzie panom smakować.
Nałożyli sobie ogromne porcje. Danie było naprawdę pyszne. Obaj pochłaniali je aż uszy im się trzęsły.
- Urszula jest fenomenalną kucharką – Pshemko przełknął podpieczone purée odrywając się na chwilę od talerza. – Z prostych rzeczy potrafi wyczarować prawdziwe cuda.
- To jej dzieło?
- No tak. Ona układa jadłospis, ona robi zaopatrzenie i dodatkowo rozlicza faktury. Ma sporo obowiązków, ale jest bardzo pracowita i rzetelna. Dorota nie może się jej nachwalić.
Marek poluzował pasek od spodni i dopił resztę herbaty. Najadł się jak bąk, ale zapiekanka okazała się genialna. Dostrzegł Ulę jak wyszła zza wahadłowych drzwi. Podeszła z nieśmiałym uśmiechem do ich stolika.
- Twój termos z czekoladą Pshemko. Gorąca z odrobiną chili, tak jak lubisz. Kolacja smakowała?
- Pani Urszulo – odezwał się Marek – ja nigdy nie jadłem nic równie smacznego. Musiałem poluzować pasek, ale nie mogłem odmówić sobie tych pyszności.
- Marek ma rację. To było boskie. Dziękuję duszko, że pamiętałaś o czekoladzie. Po niej śpię jak suseł – podniósł się od stołu i wolnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Marek również wstał.
- Pani Urszulo… - zatrzymał dziewczynę, która zmierzała już do kuchni. Wróciła do niego stając naprzeciwko. – Chciałbym panią zaprosić na wieczorny spacer. Da się pani skusić? – Zarumieniła się zakłopotana.
- Chętnie poszłabym na taki spacer, ale mam w kuchni jeszcze sporo pracy a potem muszę położyć spać Betti. Nie zaśnie sama…
- To może jutro po śniadaniu…? – zapytał z nadzieją.
- Jutro muszę wcześnie wstać. Wybieram się do Rynu po zaopatrzenie, z którym powinnam szybko wrócić i zająć się śniadaniem dla gości. Wie pan, w kuchni zawsze jest dużo pracy… - dodała usprawiedliwiająco.
- Doskonale to rozumiem, ale powinna mieć też pani możliwość trochę odetchnąć. Jutro Pshemko zabiera Beatkę na lekcje rysunku więc miałaby pani trochę czasu. A może mógłbym pani towarzyszyć w robieniu tych porannych zakupów? Chętnie pomogę.
- A ja chętnie przyjęłabym tę pomoc, tylko nie wiem czy to wypada, żeby gość jeździł po zaopatrzenie dla ośrodka.
- Tym proszę się nie przejmować. O której pani wyjeżdża?
- O szóstej rano.
- W takim razie będę czekał na parkingu. Dobrej nocy.
- Dobranoc i dziękuję.
ROZDZIAŁ 5
Komórka zabrzęczała o piątej trzydzieści. Nie ociągał się. Zerwał się z posłania i błyskawicznie przemieścił do łazienki. Szybki, chłodny prysznic pozbawił go resztek snu. Ubrał jeansy i błękitną koszulę podwijając rękawy do łokci. Nie miał czasu na łyk gorącej, mocnej kawy i pomyślał, że być może uda mu się ją wypić w Rynie. Nie zwlekając porwał jeszcze portfel z dokumentami i zamknął drzwi na klucz.
Dzień zapowiadał się piękny. Słońce zaczęło swoją wędrówkę po niebie, choć wciąż odczuwalny był chłód poranka. Trawa i krzewinki wrzosu mieniły się srebrzyście kropelkami porannej rosy. Pachniało igliwiem i grzybnią. Przyspieszył kroku. Nie chciał się spóźnić. Liczył na to, że ta wspólna wyprawa pozwoli poznać im się nieco lepiej i być może zaprzyjaźnić.
Dotarł zgodnie z umową na parking, ale Uli jeszcze nie było. Zlustrował stojące na nim samochody. Był ciekawy, którym pojadą. Skoro to miało być zaopatrzenie dla całego ośrodka, samochód nie mógł być osobowy i w grę wchodził jakiś duży dostawczak. Tylko taki jeden stał zupełnie z boku. Ruszył w jego kierunku, gdy za plecami usłyszał znajomy głos.
- Dzień dobry panie Marku. - Odwrócił się gwałtownie i przystroił twarz w szeroki uśmiech. Ula zrównała się z nim. – Dziękuję, że chciało się panu tak wcześnie zrywać z łóżka. Większość gości korzysta z urlopu i śpi do oporu.
- Ja też lubię pospać, ale tutaj szkoda każdego dnia. Już od świtu budzą człowieka ptaki, co z mojej strony nie jest żadnym zarzutem. Tu po prostu wcześniej czuję się wyspany. To pewnie przez to świeże powietrze pozbawione spalin. Czy my pojedziemy tym białym, dostawczym Peugeot’em?
- Tak. Mamy sporo do załatwienia i zabrania. Małym samochodem nie byłoby szans – otworzyła pilotem drzwi. – Proszę wsiadać. – Sama zajęła miejsce za kierownicą i uruchomiła silnik. – Najpierw kupimy jarzyny, a później spożywcze rzeczy. Zawsze robię listę zakupów, żeby tam na miejscu nie tracić już czasu.
Targowisko było całkiem spore, ale Ula od razu skierowała się do konkretnego stoiska. Zawsze robiła zaopatrzenie u tych samych producentów. Wiedziała, którzy z nich prowadzą ekologiczne uprawy. Marek szedł za nią ciągnąc wózek do przewożenia skrzyń. Zatrzymali się przy jednym z samochodów. Ula przywitała się z dostawcą wręczając mu spis towarów.
- Dzisiaj sporo tego – mężczyzna uśmiechnął się do niej. - Sama nie da pani rady.
- Wyjątkowo dzisiaj mam pomocnika – przedstawiła Marka.
- Mój syn wam pomoże. Na dwa wózki będzie szybciej.
One powoli zapełniały się skrzynkami dorodnej marchwi, selera, pietruszki, buraków i cebuli. Doszły też pomidory, warkocz czosnku, papryka, wielka wiązka porów i natki pietruszki. Na sam koniec wciśnięto dwa worki ziemniaków i dziesięć wielkich główek kapusty.
Syn dostawcy okazał się silnym osiłkiem i przy jego pomocy udało im się sprawnie wszystko załadować. Ula wróciła jeszcze, żeby zapłacić za towar i wziąć na wszystko fakturę. Później poszli po owoce. Ula załatwiała zakup z producentem a Marek wziąwszy jabłko usiadł na pustej skrzynce czekając na finał rozmowy. Pomyślał, że i on mógłby kupić dla siebie kilka soczystych gruszek i słodkich jabłek. Pshemko na pewno też się skusi.
Wstąpili jeszcze do tutejszej jatki, gdzie Ula zawsze zamawiała telefonicznie większe ilości mięsa i wędlin. Wszystko było już przygotowane. Wystarczyło tylko zapłacić i odebrać. Na koniec zostawiła sobie piekarnię, w której czekały na odbiór kosze z ciepłym jeszcze chlebem i bułkami a także sklep z nabiałem, w którym zaopatrywała ośrodek w mleko, jaja, sery i masło.
Marek zatrzasnął tylne drzwi od samochodu i spojrzał na zegarek.
- To już wszystko?
- Tak. Myślę, że tak…
- Mamy dobry czas. Może napilibyśmy się chociaż kawy?
- Możemy. Tu przy targu jest taka mała kawiarenka. Chodźmy.
Kawiarenka była czynna od wczesnych godzin rannych. Największy utarg robili tu właśnie na kawie i serwowanych do niej drożdżówkach. Przyjezdni z całego regionu producenci płodów rolnych chętnie z niej korzystali. Ula usiadła przy jednym ze stolików a Marek poszedł zamówić. Po chwili postawił przed nią parującą aromatycznym płynem filiżankę.
- Dziękuję – uśmiechnęła się do niego nieśmiało. – Chyba tego mi było trzeba.
- Czy byłoby dużym nietaktem, gdybym poprosił panią, żebyśmy mówili sobie po imieniu?
- Nie…, oczywiście, że nie… - zaprzeczyła lekko zawstydzona.
- Zastanawiam się, z kim jest teraz Betti, bo pewnie jeszcze śpi, a ty jesteś tutaj.
- Dorota przyszła przed szóstą, żeby mała jak otworzy oczy nie przestraszyła się, że nikogo nie ma. Zawsze tak robimy, gdy mam wyjazd po zakupy. Dzisiaj wyjątkowo dużo miałam do załatwienia, dlatego nie muszę się aż tak bardzo śpieszyć, bo Dorota umyje ją i pomoże jej się ubrać, a potem zastąpi mnie w kuchni. Zresztą chłopaki, moi pomocnicy, wiedzą co mają robić. Nie pierwszy raz ma miejsce taka sytuacja. Musimy sobie jakoś radzić. Teraz w sezonie w każdy weekend przyjeżdża nasz przyjaciel, z którym znamy się od pieluch. Dokonuje drobnych napraw i pomaga w cięższych pracach. Jutro pewnie się pojawi wieczorem, bo to piątek. Jutro też zapraszamy was serdecznie na późnego grilla. Lubimy takie nasiadówki i nocne Polaków rozmowy. Zawsze organizujemy go przed domkiem zajmowanym przez Dorotę. To jeden z tych dwóch mniejszych niedaleko jadalni. Wiem, że Pshemko lubi grillowany boczek i karczek, bo już brał udział w takich wieczornych sesjach więc pewnie chętnie przyjdzie.
- Ja również chętnie skorzystam – potwierdził Marek. Oblała ją fala gorąca, kiedy po raz kolejny zobaczyła jak na jego twarz wypełza szeroki uśmiech a wraz z nim wykwitają mu w policzkach dwa wdzięczne dołeczki. Teraz siedząc tak blisko niego miała okazję przyjrzeć mu się dokładnie. Jak na mężczyznę był naprawdę urodziwy. Długie rzęsy przesłaniały duże, stalowo-szare oczy pełne łagodnego, ciepłego blasku. Oczy dobrego człowieka... Prosty, proporcjonalny nos i ładnie wykrojone usta kryjące dwa rzędy równych, białych zębów. Bez wątpienia był pięknym, przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną, na którego zwracały uwagę kobiety. Jej też się spodobał od momentu, w którym go ujrzała po raz pierwszy.
Wracali niespiesznie, bo samochód był mocno obciążony i Ula nie chciała szarżować na drodze. Marek koniecznie musiał porozmawiać na temat jej zatrudnienia w F&D, ale ciężko się do tego zbierał.
- Ula – wykrztusił w końcu – mam nadzieję, że to, co za chwilę powiem nie urazi cię w żaden sposób, ani nie poczujesz się dotknięta, bo nie takie są moje intencje. Pshemko trochę opowiadał mi o tobie i Betti. Mówił, że nie pracujesz i że skończyłaś dwa kierunki na SGH. Ja od paru lat szukam kompetentnej asystentki i byłbym zachwycony, jeśli przyjęłabyś tę propozycję pracy.
Ewidentnie wyglądała na zaskoczoną. Milczała przez dłuższą chwilę przetrawiając w głowie słowa Marka.
- To nie takie proste… - wyszeptała. – Skoro Pshemko powiedział ci o tym, to zapewne również wspomniał z jakich powodów obawiam się podjęcia pracy. Nie chcę, żeby w związku z taką decyzją w jakikolwiek sposób ucierpiała moja siostra.
- Wiem Ula, wiem i wiem też, że chcesz dla niej jak najlepiej. Masz dobre i szczere intencje, ale myślę, że trochę źle się do tego zabrałaś. Zresztą nic dziwnego. Kochasz ją przecież i starasz się chronić, ale dla niej to chyba nie jest najlepsze wyjście. Spójrz jaka jest radosna, kiedy przebywa wśród innych dzieci. Lgnie do nich i pragnie się z nimi bawić. To bardzo zdrowy odruch. Właściwy odruch. Kiedy wracacie do Rysiowa ona już nie ma takich możliwości, bo drżysz o nią i starasz się ze wszystkich sił, żeby zatarły się w jej pamięci te wszystkie złe doświadczenia. Problem w tym, że nieświadomie nie ułatwiasz jej tego. Próbowałaś z nią pójść do psychologa dziecięcego? Ona potrzebuje pomocy Ula, konkretnej pomocy fachowca. Jeśli nie zaczniesz działać, ona zasklepi się w swoim świecie, a przecież nie tego dla niej chcesz. Ta nieszczęsna sytuacja sprzed lat niszczy was obie. Ty sama też nie uporałaś się z tym, bo masz nieuzasadnione wyrzuty sumienia i to dlatego nie potrafisz zapomnieć. Jak chcesz pomóc Betti, skoro sama potrzebujesz pomocy?
Zjechała na pobocze i rozpłakała się głośno. On nie miał prawa tego wszystkiego jej mówić. Nie znał jej a mimo to powiedział prawdę o tym, z czym zmagała się od śmierci taty.
- Nie wiesz jak to jest – wyszlochała. – Nie wiesz, jak to jest czuć kompletną bezradność, nie wiedzieć jak pomóc najbardziej ukochanej osobie. Ona jest przecież jak moje własne dziecko. Co ja mam robić…? Co robić?
- Pozwól sobie pomóc Ula. Nie unoś się ambicją, schowaj dumę do kieszeni, bo dobro Betti jest najważniejsze. Masz wsparcie swoich przyjaciół, ale tu trzeba zadziałać konkretnie. Jeśli tego nie zrobimy, już zawsze w nocy będzie budził cię jej krzyk.
- Zrobimy…? – przetarła mokre policzki i spojrzała na niego. W jej oczach dojrzał rozpacz i strach.
- Jeśli się zgodzisz, ja ci pomogę. Znam kilku lekarzy, również pediatrów, którzy na pewno kogoś polecą. Tylko trzeba zacząć działać. Moja mama stoi na czele fundacji zajmującej się pozyskiwaniem środków finansowych dla dzieci obarczonych chorobami onkologicznymi. Często organizuje eventy połączone ze zbiórką pieniędzy. Przychodzą na nie różni specjaliści i jestem przekonany, że znajdzie się wśród nich jakiś psycholog dziecięcy. Powinnaś też oderwać się od Rysiowa. Ja wiem, że tam jest wasz rodzinny dom, ale zbyt wiele rzeczy, złych rzeczy tam się wydarzyło. To by dobrze zrobiło wam obu.
- Marek, mnie nie stać ani na prywatne wizyty u lekarza, ani na wyprowadzkę. To błędne koło. Przecież żyjemy tylko ze skromnej renty po tacie. Mam oddać nerkę, żeby stać mnie było na to wszystko?
- Nie Ula. To nie będzie konieczne. Jeśli dasz mi zielone światło, ja wszystkim się zajmę, o wszystko zadbam, bo uważam, że najwyższy czas pozbierać się po tej traumie i zacząć leczyć Beatkę, zacząć pracować i zacząć zarabiać godnie.
- Nie znasz mnie i doprawdy nie rozumiem, dlaczego chcesz nam pomóc. Nie rozumiem twoich pobudek.
- Moje pobudki nie są niecne, są szczere. Taką potrzebę odczułem już w momencie, w którym wczoraj zobaczyłem cię w tych szuwarach. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo twój smutek jest namacalny. Otula cię szczelnie jak wojskowy szynel. Najbardziej uwidacznia się w twoich oczach. To bardzo przejmujący widok. Kiedy wczoraj w nie spojrzałem poczułem bolesny skurcz w sercu i pomyślałem, że musiało cię w życiu spotkać coś naprawdę strasznego. Dopiero jak Pshemko opowiedział mi trochę o was, zrozumiałem. Nie odtrącaj mojej pomocy Ula. Przysięgam ci, że zrobię wszystko, żeby Betti zasypiała bez koszmarów i żebyś ty odzyskała radość życia.
- A czego oczekujesz w zamian?
Z przejęciem popatrzył w jej zapłakane oczy.
- Uważasz, że mam w tym jakiś interes? Niczego nie oczekuję Ula i niczego się nie spodziewam. Źle mnie oceniasz i masz słabą wiarę w bezinteresowność człowieka. Wbrew temu co sądzisz, są jeszcze na świecie ludzie robiący coś dla bliźnich bez żadnych podtekstów.
Zrobiło się jej głupio i najzwyczajniej wstyd. Na jej policzkach wykwitły dorodne rumieńce. Pochyliła głowę.
- Przepraszam… Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Daję ci zielone światło, bo chyba ci ufam. Dziękuję.
Podał jej chusteczkę, żeby wytarła twarz. Uspokoiła się. Przekręciła kluczyk w stacyjce i wolno ruszyła do ośrodka.
Ostrożnie manewrowała samochodem i wreszcie udało jej się stanąć tyłem naprzeciwko dwuskrzydłowych drzwi od zaplecza. Wyskoczyła z samochodu i otworzyła je na oścież. Marek to samo zrobił z drzwiami od samochodu wyciągając przy okazji z niego wózek.
- Nie noś sam. Zaraz zawołam chłopaków.
Pojawili się błyskawicznie i zaczęli rozładowywać. Doskonale wiedzieli, że mięso ma iść do chłodni podobnie jarzyny, a pieczywo do magazynku przylegającego do niej. Bułki od razu powędrowały na stoły. Marek wyciągnął z tylnego siedzenia reklamówkę z owocami i wrócił do stojącej przy drzwiach Uli.
- Mogę ci jeszcze w czymś pomóc?
- Dziękuję ci, ale dzisiaj pomogłeś mi wystarczająco. Jestem ci naprawdę wdzięczna, bo sama nie poradziłabym sobie.
- Nie ma o czym mówić. Usiądę sobie na ławce i poczekam na śniadanie. Nie opłaca mi się wracać do kempingu – odwrócił głowę i dojrzał Dorotę prowadzącą Betti.
- Ulcia! – wrzasnęła mała jak tylko dojrzała siostrę. – Kupiłaś mi coś w Rynie?
- Ja ci kupiłem – Marek przykucnął przy niej wyciągając coś z torby. – Masz dzisiaj lekcję rysunku z Pshemko i jestem pewien, że blok i kredki na pewno ci się przydadzą.
Beatce na widok grubego pudła kredek zaświeciły się oczy. Objęła Marka za szyję i wycisnęła mu na policzku całusa.
- Bardzo dziękuję. Są piękne.
ROZDZIAŁ 6
Po wyładowaniu samochodu Ula przestawiła go na parking i wraz z Dorotą zajęła się śniadaniem. Marek został z Beatką, bo mała nalegała. Usiadł sobie z nią na ławce przy jadalni i razem czekali na Pshemko. Trochę od niechcenia zaczął rozmawiać z dziewczynką pytając ją jak znosi pobyty w domu, kiedy już wyjeżdżają stąd. Ku jego zaskoczeniu mała powiedziała mu, że nie znosi domu w Rysiowie.
- Tylko niech pan nie mówi o tym Ulci. Ona myśli, że ja nic nie rozumiem, a mnie jest tam źle, bo ciągle mi się wydaje, że słyszę tatę jak ciężko oddycha a ja nie mogę nic zrobić. Mój tatuś umarł. Był bardzo chory. Ulci wtedy nie było w domu a ja mogłam tylko krzyczeć. Byłam wtedy mała, bo miałam cztery lata.
- I naprawdę pamiętasz to z takimi szczegółami?
- Wszystko pamiętam a najbardziej to, że nie mogłam przestać krzyczeć i dopiero jak pan doktor dał mi zastrzyk, to przestałam.
Pogładził Betti po głowie. Bardzo jej współczuł. Ona nie powinna pamiętać takich rzeczy. Z czasem wspomnienia te dobre i te złe zacierają się w pamięci dziecka. On sam mało pamiętał z okresu dzieciństwa, a wiedzę pozyskiwał wyłącznie z opowiadań matki.
- To bardzo przykre Betti. Chyba nie chciałabyś o tym pamiętać, prawda?
- Nie…, bo to było straszne…
- Wiesz jak temu zaradzić? Najlepiej zająć się czymś przyjemnym, żeby nie zaprzątać głowy smutnymi rzeczami. Dzisiaj Pshemko zabierze cię w jakieś ładne miejsce i trochę nauczy rysować. To wymagające zajęcie i jak tylko na nim się skupisz, żeby wykonać je jak najlepiej, to na pewno zapomnisz o tym złym okresie w twoim życiu.
- Na pewno się skupię. Bardzo lubię rysować, a wujcio ma naprawdę talent. Już trochę mnie uczył w zeszłym roku. O, właśnie idzie – porwała blok i kredki i biegiem ruszyła w jego kierunku.
- Wujciu zobacz, co pan Marek mi kupił. Gruby blok i piękne kredki. Koniecznie musimy narysować coś ładnego.
- Narysujemy dużo ładnych rzeczy dziecinko, ale najpierw śniadanie, bo w brzuchu mi burczy. Witaj Marco. Jak wypad do miasta?
- Owocny, nawet bardzo. Udało mi się przekonać Ulę, żeby przyjęła moją pomoc. Po powrocie do Warszawy zacznę działać.
- To świetna wiadomość. Chodźmy jeść.
Śniadanie było na bogato. Chrupiące, świeże bułki smakowały genialnie. Do nich był twarożek ze szczypiorkiem, powidła lub dżem do wyboru, jajka na twardo i plastry wędliny. Mała Betti siedziała przy stole razem z nimi. Nie chciała mistrza tracić z oczu.
Po posiłku Ula przyniosła termos z czekoladą i dla siostry sok marchewkowy.
- To na wszelki wypadek, gdyby wam się zachciało pić. A ciebie chciałam zapytać – zwróciła się do Marka – czy miałbyś ochotę na spacer po lesie. Pokazały się już grzyby i być może będziemy mieć szczęście i coś znajdziemy.
- Bardzo chętnie tym bardziej, że ostatni raz je zbierałem chyba w dzieciństwie.
- Będę wolna za jakąś godzinkę. Podejdę pod twój kemping. Na razie.
Wolnym krokiem wrócił do siebie. Nastawił wodę i zrobił sobie kawy. Zmienił koszulę i tak jak wczoraj, usiadł z filiżanką na zewnątrz kontemplując widoki. Większość letników prosto z jadalni ruszyła na plażę. Nie każdy miał ochotę na spacery, gdy słońce prażyło i była szansa na mocną opaleniznę. Przywołał z pamięci rozmowę z Beatką. Ula chyba nie miała pojęcia jak bardzo Betti nie znosi rysiowskiego domu. Swoich uczuć nie potrafiła jeszcze ubrać we właściwe słowa, ale mógł się domyślić, że przebywając tam przechodzi katusze wciąż wizualizując sobie umierającego ojca i słysząc swój własny krzyk. To tylko odświeżało jej pamięć każdego dnia i nie było najmniejszych szans, żeby kiedykolwiek zapomniała. Zdecydowanie powinny wyprowadzić się z tego domu, a nie trzymać się kurczowo jakichś sentymentów. Ula mówiła, że Ryn stał się dla nich prawdziwym azylem i to pewnie dlatego, że Betti jest tu spokojniejsza, rzadziej miewa koszmary a przede wszystkim jest wśród dzieci. Dla Uli to miejsce też było odskocznią od Rysiowa, bo rzucała się w wir pracy i nie myślała za wiele, tylko że błędnie interpretowała zbawienny wpływ tej okolicy na ich poprawę samopoczucia. Fakt, że ogólnie zmiana otoczenia wpływa pozytywnie na człowieka, ale nie wyleczy go z traumy. Po pobycie tutaj wracały do rodzinnego domu i wszystko powracało ze zdwojoną siłą. To koniecznie trzeba było zmienić. Przysłonił dłonią czoło i spojrzał w bok. Zauważył Ulę niosącą w ręku jakiś koszyk. Zerwał się z krzesła i wyniósł pustą filiżankę do kuchenki. Po chwili dołączył do niej.
- To w którą stronę idziemy?
- Skręcimy tu zaraz w prawo i przejdziemy lasem do takiego jednego miejsca. W zeszłym roku zbierałam tam rydze i liczę na to, że i teraz się pokażą. Trzymaj się blisko i nie oddalaj, bo łatwo można się tu zgubić, a ty nie znasz tego lasu.
Szedł w pewnej od niej odległości mając ją w zasięgu wzroku i to właśnie on natknął się na polankę usianą podgrzybkami. Nie były imponująco duże, raczej średniej wielkości, ale było ich naprawdę sporo.
- Ula! – zawołał. – Pozwól tutaj! Potrzebny kosz!
Pojawiła się szybko i aż westchnęła na widok brązowych kapeluszy.
- Ale ich dużo! Zbieramy.
- Mogę ci zadać pytanie? Chodzi mi o Betti.
- Pytaj…
- Czy ona nie powinna pójść od września do zerówki? Ma sześć lat i to chyba jest usankcjonowane prawnie, że sześciolatki idą do zerówki.
- Nie ma jeszcze sześciu lat. Uważasz, że byłabym tak nierozsądna i zatrzymała dziecko w domu, kiedy powinno chodzić do szkoły? Ona urodziła się pierwszego stycznia, więc zobowiązujący jest następny rok. Poza tym rozważam możliwość posłania jej od razu do pierwszej klasy. Jest dość rezolutna i zna już trochę liter. Poradziłaby sobie.
- Nie chciałem cię urazić, ale ona wciąż powtarza, że ma sześć lat i pomyślałem…
- Wiem, co pomyślałeś – przerwała mu gwałtownie. - Zapewniam cię, że nigdy nie dopuszczę do żadnych zaniedbań wobec niej i to powinno rozwiać twoje wątpliwości.
Rozwiało. Trochę ją zirytował, chociaż wcale nie miał takiego zamiaru. Powinien już wiedzieć, że jest zbyt opiekuńcza i robi wszystko, by małej zapewnić jak najlepszy byt. Denerwuje się, gdy ktoś zarzuca jej jakieś zaniedbania względem siostry. Postanowił, że nie będzie drążył tematu i da jej spokój.
Kosz zapełniał się i Marek zaczął wątpić, czy starczy w nim miejsca.
- Chyba nie zmieszczą się wszystkie… - wyraził swoje obawy.
- No raczej nie… Nie sądziłam, że będzie ich tak dużo w jednym miejscu. Na szczęście wzięłam dwie płócienne siatki, więc na rydze też pójdziemy – wyciągnęła z kieszeni złożone w kostkę torby i podała jedną z nich Markowi. – Na obiad dzisiaj będą gołąbki i zamiast pomidorowego sosu zrobię grzybowy. Będą pyszne. Chodźmy jeszcze zobaczyć, czy są rydze. Za długo nie mogę chodzić po lesie, bo trzeba pomóc chłopakom w kuchni.
Marek niósł koszyk i szedł za Ulą. Po piętnastu minutach dotarli do tego tajemniczego miejsca i rozejrzeli się. Ula uśmiechnęła się, bo przy młodniku dostrzegła kilka kapeluszy.
- Spójrz tam. Już są i to jakie ładne - nożykiem podcinała im nóżki i układała w torbie. Marek robił podobnie. Rydzów było znacznie mniej niż podgrzybków, ale Ula już miała pomysł na nie. – Usmażę wam na kolację. Na maśle są genialne. Jadłeś kiedyś? Pshemko je uwielbia.
- Nie, chyba nie, ale chętnie spróbuję skoro tak zachwalasz. Wracamy?
- Tak. Późno zaczyna się robić. Niedługo południe.
Odprowadził ją aż do kuchni i postawił kosz z grzybami na blacie. Jeden z kuchcików zaraz się nimi zajął.
- To nie przeszkadzam już i uciekam. Dziękuję za ten spacer. Na razie.
Stała przy kuchennej ladzie zawijając wypełnione mięsem i ryżem liście kapusty w zgrabne ruloniki. Miała w tym ogromną wprawę, bo tace zapełniały się błyskawicznie. Była zła na Marka i trochę zaczynała żałować, że pozwoliła mu ingerować w jej i Betti życie. Chyba nieco przeholował. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że byłaby zdolna zahamować edukację siostry? To niedorzeczne. Znał ją zaledwie kilka dni i już ją pouczał. Buntowała się przeciwko takiemu traktowaniu. Nikt nie będzie jej mówił jak ma wychowywać dziecko.
Zajrzała do grzybowego sosu. Woda już nieco odparowała i można było wlać śmietanę. Wymieszała ją z grzybami i spróbowała. Jeszcze tylko trochę soli i będzie genialny.
Marek wolnym krokiem zmierzał w kierunku jadalni. Już z daleka dostrzegł siedzącego na ławce mistrza wraz z małą Beatką. Dołączył do nich pytając jak poszło jej rysowanie. Pokazała mu wszystkie rysunki zrobione tego dnia. Ewidentnie posiadała jakieś zacięcie artystyczne, bo obrazki miały zachowane proporcje i kolory.
- Są naprawdę piękne. Jak będę w mieście, to kupię ci ramki, żebyś mogła oprawić.
- A ty co robiłeś? – dopytywał Pshemko.
- Byłem z Ulą na grzybach i naprawdę sporo uzbieraliśmy. Postanowiła zrobić gołąbki a do nich sos grzybowy. Oprócz tego uzbieraliśmy trochę rydzów, które dostaniemy na kolację. Ponoć lubisz.
- Uwielbiam. Na masełku są fantastyczne. Jutro jesteśmy zaproszeni na grill do Doroty.
- Tak, wiem. Ula mówiła.
Pshemko rozpływał się nad anielskim, jak to określał, smakiem rydzów. Zawisł na szyi Uli i ściskał ją długo dziękując za te wspaniałości, które przygotowała.
- To tu masz jeszcze jedną wspaniałość mistrzu, twoją ulubioną czekoladę – wręczyła mu termos. – Dobrej nocy panowie.
- Ula ja mam jeszcze słówko do ciebie – Marek wstał od stołu i zbliżył się do niej. – Ponownie chcę cię przeprosić za moje nietaktowne pytania tam w lesie. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Wybacz. Poza tym jutro po śniadaniu wybieram się do Giżycka i jeśli czegoś byś potrzebowała, to ja chętnie kupię. Może będzie coś niezbędne na ten grill?
- Nie, nie…, to nie będzie konieczne, bo mamy już wszystko, ale dziękuję, że zapytałeś.
- W każdym razie, gdyby ci się coś przypomniało, to daj znać przy śniadaniu. Dobranoc.
Obudził się przed dzwonkiem komórki. Mimo, że było jeszcze wcześnie czuł się wyspany. To chyba dlatego, że odkąd tu jest, chodzi spać razem z kurami. W domu nie miał takiego komfortu, bo zawsze wieczorami było coś do zrobienia lub przejrzenia. Przeciągnął zastane mięśnie i poszedł pod prysznic. Z kawą zasiadł na werandzie wsłuchując się w świergot ptaków. To był jeden z najprzyjemniejszych momentów dnia. Giżycko wpadło mu do głowy zupełnie spontanicznie. Nigdy tam nie był a nadarzyła się okazja, żeby pojechać i trochę zwiedzić miasto. Przy okazji chciał kupić te obiecane Beatce ramki. Nie zamierzał spędzić tam pół dnia. Miał zamiar wrócić na obiad. Znowu zapowiadał się upał i wolał popołudnie nad jeziorem niż parogodzinną włóczęgę po pełnym turystów mieście. Dopił kawę, zabrał portfel z dokumentami i kluczyki od samochodu. Spacerkiem ruszył na śniadanie. Dochodził już do jadalni, gdy przed jej wejściem zauważył znaną mu postać. Jak to możliwe, że ten facet znalazł się właśnie tutaj? Niewiarygodne. Jednak świat jest mały.
- Maciek? – Mężczyzna odwrócił się i uśmiechnął szeroko podchodząc do Marka.
- Marek Dobrzański we własnej osobie. Nie do wiary. Skąd się tu wziąłeś? – uścisnął mu mocno dłoń.
- Pshemko mnie tu ściągnął, a raczej polecił to miejsce jako idealne do wypoczynku, a ty?
- A ja…, ja mogę powiedzieć, że budowałem to miejsce, a właściwie to podnosiłem je z ruin. W letnie weekendy jestem tu zawsze, bo ciągle jest coś do naprawienia. Właścicielka jest moją przyjaciółką od najmłodszych lat.
Marek wreszcie zaczął kojarzyć i ze zrozumieniem potakiwał głową.
- No to ja już wszystko kumam. To ta wasza nierozłączna trójca: Dorota, Ula i ty. One mówiły, że mają przyjaciela, który pojawia się tu w weekendy, ale do głowy by mi nie przyszło, że tym kimś jest dyrektor Pro-S. To nawet dobrze się składa, bo dzisiaj ja i mistrz jesteśmy zaproszeni na grilla, ale wcześniej chciałbym z tobą pogadać. Po śniadaniu wybieram się do Giżycka. Nie zabawię tam długo i wracam na obiad. Po nim będę leniuchował nad jeziorem. Jeśli miałbyś wtedy wolną chwilę, to może spotkalibyśmy się. Bardzo mi na tym zależy i rozmowa nie będzie dotyczyć spraw służbowych. Chodzi o Ulę, ale wolałbym, żeby to zostało między nami.
- No to umowa stoi. Na pewno będę, bo zaintrygowałeś mnie. Na razie.
Comments