top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

AZYL - rozdziały: 12, 13, 14, 15, 16 ostatni

ROZDZIAŁ 12



Odebrała Betti z przedszkola i przyspieszonym krokiem wracała z nią do domu. Mała była podekscytowana pierwszym dniem i nie zamykała jej się buzia.

- Poczęstowałam wszystkich cukierkami i mam dwie nowe koleżanki. Cały dzień się z nimi bawiłam. Pani uczyła nas też literek. Bardzo lubię literki, bo jak poznam wszystkie, to będę mogła podpisywać swoje rysunki. Zjadłam też dobry obiad i deser.

- A ja też mam dzisiaj coś smacznego, ale skoro jesteś najedzona to pewnie nie będziesz chciała spróbować.

- A co?

- Kopytka, buraczki i mięsko. Za godzinkę przyjdzie Marek, bo go zaprosiłam.

- To ja też troszkę zjem, żeby nie było mu przykro – postanowiła.


Marek zjawił się punktualnie. Przywitał się z dziewczynami i z przyjemnością pociągnął nosem.

- Pięknie pachnie. Czuję, że to jednak będzie coś wyjątkowego.

Umył ręce i zasiadł za stołem, na którym Ula ustawiała talerze wypełnione zupą dyniową przyrządzoną na pikantnie z imbirem, odrobiną chili i grzankami. Obok parowały gorące kopytka polane szczodrze gęstym sosem, kawałkiem pieczeni i buraczkami.

- Smacznego wszystkim.

Było smaczne. Marek mruczał z zadowolenia pochłaniając swoją porcję.

- Jesteś prawdziwym skarbem Ula. Masz niezliczoną ilość talentów. To godne podziwu, naprawdę. Co rusz, czymś mnie zaskakujesz i to bardzo pozytywnie. To było genialne. Wszystko co ugotujesz jest genialne i nie sposób się oprzeć. Może chcesz, żeby na jutro coś kupić? Myślę o tym ognisku w Rysiowie. Odbiorę Betti i możemy się gdzieś zatrzymać po drodze. Może jakiś boczek, lub jeszcze więcej kiełbasek? – Ula pokręciła przecząco głową.

- Nie trzeba Marek, bo ja już o to zadbałam. I tak nie czuję się komfortowo zrzucając na ciebie odbieranie Beatki i przywożenie jej do Rysiowa. To nie tak blisko.

Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.

- Gdybym nie chciał tego robić lub nie miał dość czasu, na pewno bym ci o tym powiedział. To żaden dla mnie problem. Betti uwielbiam i świetnie się razem dogadujemy, a poza tym przecież obiecałem ci pomoc w uprzątaniu domu. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Sam jestem ciekawy jak nam pójdzie. Ty z Maćkiem i być może Dorotą będziecie walczyć od rana. Ja przyjadę na koniec tej nierównej walki, ale zrobię ile się da.

- Dziękuję Marek i naprawdę bardzo to doceniam, bo nikt nigdy nie zrobił dla nas tyle, co ty.


Nazajutrz odprowadziła Beatkę do przedszkola i ruszyła pośpiesznie na przystanek. W ciągu niespełna godziny dotarła do rodzinnego domu. Otworzyła furtkę i stanęła jak wryta. Wzdłuż chodnika stały kanapy, stoliki, stare krzesła i inne starocie pochodzące ze strychu. Z domu wyszli obaj Szymczykowie, ojciec i syn, i przywitali się z Ulą.

- Nie gniewaj się, ale zaczęliśmy sami wcześnie rano. Walczymy od szóstej. Za chwilę powinna zjawić się Dorota. Pomoże ci opróżniać szafy z ciuchów. Załatwiłem kartony i wielkie foliowe worki. Będzie można sporo napakować. Najpierw wyrzucamy meble, w których tych ubrań nie ma. Spójrz na nie. Są stare i niektóre mocno uszkodzone. Nie nadają się do niczego i te na pewno spalimy. Do opróżnienia jest też garaż. Trochę rzeczy z niego wezmę do siebie, ale jest tam spora ilość złomu i trzeba będzie zamówić samochód od właściciela złomowiska. Zawsze przyda się parę groszy. Ojciec znalazł u nas wielką, metalową beczkę i w niej będziemy palić wszystkie szmaty. Meble porąbiemy, bo trzeba oddzielić drewno od tapicerki. Byliśmy na strychu i pomyśleliśmy, że jak już będzie pusty, to wybiałkujemy ściany. Ojciec ma trochę kredowej farby i powinno jej wystarczyć. Zawsze to trochę estetyczniej. Może i na garaż starczy?

- Bardzo wam dziękuję. Świetny plan. Ja w takim razie tylko się przebiorę i zabieram za pakowanie rzeczy.


Robota posuwała się dość szybko tym bardziej, że dołączyła też Dorota. Ula zabrała się za szafę w przedpokoju, a przyjaciółka za jedną z szaf w pokojach. Na razie pakowały do foliowych worków. Rzeczy w lepszym stanie odkładały do kartonu z myślą o oddaniu ich biednym. Najwięcej było koszul i swetrów taty. Jakieś jego kurtki na różne pory roku i trochę butów. Każda z tych rzeczy wywoływała u Uli ból serca i ogromny żal. Starała się jednak nie rozklejać. Dwa porządne i grube koce, kilka sztuk pościeli i ręczników kąpielowych wrzuciła w karton, który miała zamiar zabrać na Sienną. Z ubrań swoich i Betti wzięła niewiele. Chciała wymienić całą garderobę na nową więc nie było sensu nawet segregować tych rzeczy. Miały skończyć w ognisku.

Na podwórzu pojawiło się paru ich najbliższych sąsiadów. Powiedziała im, że mogą zabrać co tylko chcą. Mama Maćka zadeklarowała się, że odniesie ciuchy dla biednych do kontenera stojącego na początku ulicy. Powoli zaczęło ubywać worków. Maciek rozpalił ogień w beczce i wrzucał ich zawartość w płomienie. W końcu wyniesiono na zewnątrz szafy. Dom opustoszał.

- Nawet nie sądziłam, że możemy go opróżnić w ciągu jednego dnia. Wydawało mi się, że tyle tu gratów, że nie starczy nam nawet tygodnia. Jak dobrze pójdzie, to nie będę musiała już tu wracać, chyba że na grób rodziców. To co teraz?

Dorota podniosła się z krzesła i rozejrzała dokoła.

- Myślę, że mimo wszystko powinnyśmy umyć okna, a potem podłogi. Maciek z ojcem pewnie za chwilę oczyszczą z pajęczyn strych i zabiorą się za białkowanie. Idę po płyn do okien i jakieś szmaty.


Szymczykom robota paliła się w rękach. Pracując szerokimi wałkami na długich stylach w błyskawicznym tempie pokrywali farbą skośne ściany strychu. Ula i Dorota też uwijały się jak w ukropie. Po umyciu okien i podłóg wyszły na zewnątrz i zabrawszy ze sobą kartony ruszyły do niewielkiego sadu, żeby wyzbierać opadłe jabłka i gruszki a także dojrzałe śliwki. Gdyby tego nie zrobiły, owoce zgniłyby, a tak Ula postanowiła przerobić je na powidła. Po wszystkim wygrabiły trawę i uprzątnęły sad z nadgnitych owoców.

Maciek z ojcem zaczęli opróżniać garaż. Sprzęt ogrodniczy przenieśli do swojej szopy. Zardzewiałe części jakichś maszyn powywlekali na zewnątrz podobnie jak i stare fragmenty ogrodzenia, jakieś metalowe sztaby i słupki. Przed bramą stało z wózkami dwóch zbieraczy złomu łakomie patrząc na wyciągane z garażu rzeczy. Zauważyła to Ula i podeszła do ogrodzenia.

- Chcą panowie to zabrać? Jeśli tak, to zapraszam – otworzyła na oścież bramę. Proszę to sobie sprzedać. Panowie trochę zarobią, a mnie spadnie kłopot z głowy. - Mężczyźni podziękowali i jeden po drugim wjechali swoimi wózkami na teren posesji. – Maciuś, nie kłopocz się już wywózką tego złomu. Tu są panowie, którzy chętnie go zabiorą. Pokaż im tylko, które rzeczy są do wywiezienia.

Szymczyk ucieszył się, bo takie rozwiązanie oszczędzało im czas i energię. Złomiarze z ochotą zabrali się do pracy, a Ula wróciła do palenia rzeczy z worków.


Tuż przed siedemnastą pojawił się Marek trzymając za rękę Beatkę. Przywitał się serdecznie ze wszystkimi także z rodzicami Maćka. Marysia Szymczykowa zabrała Ulę na bok.

- Ula na pewno jesteście głodni. W domu mam wielki gar duszaków z kiełbasą i boczkiem i równie wielki gar żuru. Pomóż mi to przynieść a Dorocie powiedz, żeby wyciągnęła papierowe tacki z reklamówki, która wisi w przedpokoju. Niech przetrze stół i ławki. Ja wezmę jakiś obrus.

- Obrusy mam, a resztę zaraz jej przekażę.



Dorota błyskawicznie nakryła stół lnianym obrusem. Przyniosła też kubki na żurek i tacki na duszaki. Znalazły się też sztućce. Szymczykowa wraz z Ulą wniosła parujące garnki ustawiając je na stole.

- Siadajcie kochani, bo głodni jesteście. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. Ula rozlej żurek.

Usiadła obok Marka, który przyglądał się ciekawie potrawie.

- Chyba jeszcze nie jadłem nic podobnego, ale pachnie bosko.

- Pani Marysia to zawołana kucharka. Gotuje bardzo smacznie. To akurat prosta potrawa, ale my ją uwielbiamy. Nałóż sobie i nie żałuj. Ziemniaki trzeba popijać żurem.

Nałożył sobie solidną porcję i spróbował. Uśmiechnął się szeroko ukazując w pełnej krasie główny atut swojej urody.

- Boskie, po prostu boskie… Czy tu w Rysiowie wszystkie kobiety tak genialnie gotują?

Szymczykowa uśmiechnęła się znad talerza.

- Bardzo się staramy panie Marku. Na szczęście nasi mężczyźni nie są zbyt wybredni.

- Pani Marysia robi najlepsze kotlety mielone – odezwała się Betti. – Jadłam kilka razy i mogłabym je jeść bez przerwy.

- Wiem, że je lubisz kochanie. Następnym razem jak przyjedziesz, zrobię ci całą patelnię.

Marek pochylił się do ucha Uli i szepnął

- Dużo wam jeszcze zostało? Z tego, co zdążyłem zauważyć, to nie ma zbyt wiele do zrobienia. Nie sądziłem, że tak sprawnie pójdzie. Byłem z Maćkiem na strychu. To wygląda naprawdę dobrze. Pokoje wypucowane aż lśnią.

- W zasadzie ze wszystkim się uporaliśmy. Został tylko garaż, ale z nim Szymczykowie poradzą sobie sami. Też mają zamiar go wybiałkować, ale chyba już nie dzisiaj. Za chwilę będziemy palić meble. Część wzięli sąsiedzi a te w najgorszym stanie porąbiemy i spalimy. Przy okazji upieczemy sobie kiełbaski na patykach.


Po obiedzie poprosiła Marka i Maćka, żeby zapakowali do bagażnika rzeczy, które chce zabrać i zebrane owoce.

- Narobię powideł i przywiozę wam gotowe słoiki – wyjaśniła. – Jak wrócicie zaczniemy palić meble.


Mężczyźni rąbali stare sprzęty na mniejsze kawałki natomiast dziewczyny zajęły się nacinaniem kiełbasek i nabijaniem ich na zaostrzone patyki. Wkrótce wystrzeliły do góry płomienie a oni ustawili się wokół ogniska piekąc smakowicie ociekające tłuszczykiem kiełbaski.

- Na pewno wszystko zabrałaś? – zapytał Marek. – Nie za wiele tego.

Ula westchnęła głęboko i pokiwała głową.

- Masz rację, Zapakowałam całe swoje poprzednie życie w jeden foliowy worek. Nie do wiary, prawda? – zadrżał jej głos i po policzkach popłynęły łzy. Przytulił ją do siebie i uspokajająco gładził po plecach. Ten gest był taki kojący i miły.

- Nie płacz Ula. Pomyśl, że mimo wszystko nie zawsze były to dobre wspomnienia, a teraz masz szansę na nowe życie i dzięki temu możesz nabrać dystansu do dramatu, który przeżyłyście. W tym worku są tylko rzeczy, do których nie powinnaś się przywiązywać i obdarzać je jakimś sentymentem. Pamięć o rodzicach zawsze będziesz nosić w sercu i to na pewno się nie zmieni. Zmieni się za to perspektywa i spojrzenie na okoliczności towarzyszące ich śmierci, bo te były traumatyczne – przytulił usta do czubka jej głowy. – Obie wyszłyście z tego mocno poranione, a ja zrobię absolutnie wszystko, żebyście odzyskały równowagę i spokój.


Wrócili na Sienną dość późno. Marek pomógł im wnieść kartony i worek. Chciała mu zrobić jeszcze herbaty, ale odmówił.

- Lecisz z nóg a Betti zasypia na stojąco. Obie jesteście wykończone i musicie odpocząć. Jutro będę dzwonił do psychologa, żeby umówić wizytę. Jak będę już wiedział coś konkretnego, dam ci znać – pochylił się i musnął ustami jej policzek. – Dobranoc Ula.

- Dobranoc – wyszeptała zarumieniona zamykając za nim drzwi. Ten dzisiejszy dzień dał jej trochę do myślenia. Zastanawiała się, czy te wszystkie intymne gesty wykonywane w jej kierunku miały coś oznaczać? To przytulenie przy ognisku było naprawdę miłe. Odebrała to jako wyraz opiekuńczości, jak rodzaj parasola ochronnego, który rozpostarł nad nimi. Takie zachowanie zawsze poruszało w niej najczulsze struny. Pomyślała, że Marek znacznie różni się od innych mężczyzn. Posiadał ogromne pokłady wrażliwości jakby przeważał w nim pierwiastek kobiecy. Nigdy tak naprawdę nie była w związku więc nie mogła go porównać do jakichś znanych sobie mężczyzn. Maciek od zawsze był jej przyjacielem i na pewno inaczej ją traktował niż dziewczyny, z którymi czasem chodził. To była raczej relacja typu brat-siostra.

Powoli też zaczynała uświadamiać sobie, że to, co czuje do Marka, to nie jest tylko wdzięczność do człowieka, który odmienił ich życie, ale coś znacznie głębszego. Nie miała odwagi, by nazwać to miłością, ale bez wątpienia było bliskie temu uczuciu.



ROZDZIAŁ 13



Marek wrócił do domu i zaparzył sobie zielonej herbaty. Stanął z parującą filiżanką przy oknie i zapatrzył się w mrok za szybą.

Dzisiejszy dzień uzmysłowił mu i utwierdził w przekonaniu, że kocha Ulę najbardziej na świecie. Nigdy wcześniej nie spotkał nikogo podobnego do niej. Była inna niż wszystkie znane mu kobiety. Przy niej jego serce przyspieszało a w brzuchu lęgły się tysiące motyli. Wyzwalała w nim najlepsze i najcieplejsze uczucia. Dla niej był gotów do największych poświęceń. Przytulił ją dzisiaj zupełnie spontanicznie, ale najwyraźniej potrzebowała takiej pociechy, bo przywarła do niego ufnie i nie odsunęła się. Ten całus trochę ją zawstydził. Widział to, ale nie żałował. Nie miał pojęcia, czy ona czuje do niego wyłącznie wdzięczność, czy coś więcej. Bardzo liczył na to „więcej”, bo uważał, że ona jest tą jedyną i tą właściwą kobietą, której szukał przez lata. Musi się z nią obchodzić delikatnie i powoli ją oswajać. Dać jej czas, żeby przywykła do jego obecności w swoim życiu. Nie chciał niczego zepsuć ani jej spłoszyć. Metoda małych kroków. Tego właśnie powinien się trzymać.


Od rana poświęciła się obieraniu owoców. Nie mogły leżeć za długo. Wrzuciła ich część do ogromnego garnka i zaczęła gotować na małym ogniu mieszając od czasu do czasu. Odprowadziwszy Beatkę weszła jeszcze do miejscowego dyskontu i kupiła dwadzieścia słoików, by móc zaprawić powidła. Powoli zaczęła powstawać słodka pulpa. Oderwała się na chwilę od mieszania, bo zadzwonił telefon. Uśmiechnęła się i odebrała natychmiast.

- Witaj Marek.

- Dzień dobry Ula. Dzwoniłem do tego psychologa. Pojutrze macie wizytę o piętnastej trzydzieści. Będziesz musiała odebrać Betti wcześniej z przedszkola. Ja podjadę po was i zawiozę do lekarza.

- Dziękuję. Na ciebie zawsze można liczyć. Wpadniesz na obiad? Będą pierogi z mięsem.

- Ty wiesz, że jesteś wielką kusicielką? Jak mógłbym odmówić? Mam tylko pytanie. Czy mógłbym przyjechać z Sebastianem? Poznałaś go jak byłyście w firmie, pamiętasz?

- Oczywiście, że pamiętam. To twój najlepszy przyjaciel i chłopak Violi. Nie ma sprawy, pierogów będzie aż nadto.

- Nie prosiłbym o to, ale mamy trochę rzeczy do zrobienia i pewnie posiedzimy z tym do nocy. Mogłabyś przygotować teczkę z twoim CV? Seba ją zabierze i od razu będzie mógł zredagować umowę dla ciebie. Ja już zamówiłem komputer u informatyków. Zainstalują go tuż przed twoim przyjściem do firmy.

- Podziwiam cię, wiesz…? Potrafisz wszystko ogarnąć i o wszystkim myślisz. To cenna umiejętność. Ludzie powinni z ciebie brać przykład.

- Nie przesadzaj Ula. Będziemy koło siedemnastej. Do zobaczenia.

Parę minut po piętnastej zadzwonił Maciek z informacją, że garaż już opróżnili, wybiałkowali i w zasadzie można zadzwonić do nowych nabywców i oddać im klucze.

- To świetna wiadomość Maciuś. Zaraz to zrobię. Podam im twój numer telefonu, żeby skontaktowali się z tobą przed przyjazdem do Rysiowa i odebrali od ciebie klucze. Bardzo wam za wszystko dziękuję. Gdyby nie wy, to opróżnianie domu trwałoby tydzień. Pozdrów rodziców i podziękuj im w moim imieniu.

Połączyła się z młodym małżeństwem i przekazała im pomyślne wieści. Ucieszyli się, że będą mogli zacząć remont i zapewnili, że zadzwonią do pana Szymczyka.


Przed siedemnastą rozdzwonił się domofon. Nacisnęła guzik i po paru minutach witała się z Sebastianem. Marek wszedł za nim i wycisnął na jej policzku buziaka. Nie potrafił się powstrzymać.

- Rozbierzcie się proszę, a ja już stawiam obiad na stół.

Krupnik na indyczych żołądkach pachniał wspaniale. Na środku wylądowała ogromna miska pierogów obsypanych szczodrze skwarkami z wędzonego boczku. Był i kompot gruszkowo-śliwkowy. Mężczyźni ochoczo zabrali się do jedzenia. Beatka zadowoliła się jednym pierogiem, bo obiad zjadła w przedszkolu. Ula nałożyła sobie skromną porcję.

- To co macie takiego pilnego i pracochłonnego do zrobienia? Może mogłabym pomóc?

- Nie Ula. Ty masz jeszcze wolne i ciesz się nim, bo za chwilę naprawdę wpadniesz w prawdziwy kierat. Ta robota nie jest skomplikowana, ale pochłania sporo czasu. Przyszły raporty ze szwalni i teraz trzeba rozliczyć materiałówkę, dodatki i inne drobiazgi, podsumować i sporządzić jeden zbiorczy protokół. Damy radę. Zresztą nie mamy wyjścia. Niedługo zarząd… Przygotowałaś CV?

- Tak. Jak zjemy, to dam ci teczkę.

Olszański podniósł głowę i uśmiechnął się błogo. Jego broda wręcz ociekała pachnącym tłuszczem.

- Ależ to dobre… Nawet moja staruszka nie robi takich pysznych.

- Możesz dostać do domu, jeśli tak ci smakują – zaproponowała Ula. - Jak już zacznę lepić, to nie mam umiaru. Dzisiaj zrobiłam ich bardzo dużo. Może na kolację sobie przygrzejecie?

- Ja jestem chętny. Mógłbym je jeść na okrągło.

Po obiedzie zostali jeszcze na herbacie, a potem zaczęli się zbierać, bo czas ich gonił. Już wychodząc Marek zapewnił ją, że będzie czekał jutro pod przedszkolem, żeby zawieźć je na wizytę.

- Dziękuję za dzisiaj. Obiad był przepyszny.



Lekarz okazał się znanym specjalistą w swojej dziedzinie, a przynajmniej tak zapewniała o tym Helena Dobrzańska. Przyjmował w swojej willi na przedmieściach. Poczekalnia była nowocześnie urządzona i poza nimi nie było żadnego pacjenta. Najwidoczniej lekarz umawiał wizyty tak, żeby nikt nie poczuł się skrępowany. Najpierw zaprosił Ulę i Beatkę do gabinetu. Wskazał im wygodną kanapę i sam usiadłszy naprzeciwko poprosił Ulę o wyjaśnienie celu wizyty. Uznała, że nie będzie szczędzić mu żadnych szczegółów, bo skoro ma pomóc, musi znać całą prawdę. Wyjaśniła mu wszystko a głównie to, że od śmierci taty minęły ponad dwa lata, a siostra nadal śni koszmary i budzi się z krzykiem.

- Przez pierwsze pół roku moczyła się, ale w końcu przestała. Niedawno sprzedałyśmy ten dom, w którym przeżywałyśmy tę tragedię każdego dnia i zamieszkałyśmy w Warszawie. Przyjaciel pomógł nam stworzyć taki mały azyl. Mamy przytulne mieszkanie, w którym obie czujemy się dobrze. Beatka miewa jeszcze sny i krzyczy w nocy, ale już nie tak często jak wcześniej.

- Jestem pewien, że zdołam wam pomóc. Szkoda tylko, że od razu nie poszukała pani dla małej pomocy, ale jeszcze wszystko da się naprawić. Teraz chciałbym porozmawiać z siostrą bez pani udziału. Proszę zaczekać na korytarzu.

Wyszła z mokrymi policzkami. Opowiedzenie o ich złej przeszłości było bardzo emocjonalne. Marek wstał i podszedł do niej. Objął ją szeptając:

- Będzie dobrze Ula, zobaczysz. Pierwsza wizyta zawsze jest najcięższa, bo trzeba się odrzeć z prawdy. Później będzie już lepiej. Usiądź i uspokój się trochę.

Po pół godzinie ponownie poprosił ją do gabinetu. Betti siedziała rozluźniona wcinając lizaka.

- Pani Urszulo już wiem, na czym stoję. Chciałbym was tu gościć przynajmniej raz w tygodniu na półgodzinnych sesjach. Nie będę miał żadnych szczególnych zaleceń, bo z tego co pani mi powiedziała zrobiłyście duży krok do przodu zmieniając miejsce zamieszkania i zapisując Beatkę do przedszkola. Proszę tam dopytać, czy mają jakieś zajęcia ponadplanowe na przykład z rytmiki, gimnastyki, czy jakieś kółka zainteresowań, które rozwijają zdolności dziecka. Ona powiedziała mi, że lubi rysować, więc można pójść w tym kierunku. Chodzi o to, żeby miała jak najmniej czasu na rozpamiętywanie tych przykrych dla niej wydarzeń i myślała wyłącznie o pozytywnych i przyjemnych rzeczach. Możemy się umówić, że będziecie przyjeżdżały na godzinę szesnastą w każdy czwartek?

- Oczywiście jak najbardziej.

Ula uiściła jeszcze opłatę za wizytę i z ulgą opuściła gabinet. Betti podbiegła do Marka. Wziął ją na ręce i zapytał jak było.

- Pan doktor jest bardzo fajny. Dał mi lizaka.

- To odwiozę was teraz do domu, chyba że chcesz Ula coś jeszcze załatwić.

- Chciałabym, ale nie śmiem cię już prosić. Zdecydowanie za dużo zwaliłam na twoją głowę, a przecież masz tyle pracy…

- Nie jest tak źle. Wczoraj uporaliśmy się ze wszystkim, więc dzisiaj jestem cały twój, to znaczy… - zmitygował się – jestem do waszej dyspozycji. To mów, dokąd jedziemy?

- Do Złotych Tarasów. Muszę kupić trochę odzieży dla Betti i może coś dla siebie. Jak wrócimy zrobię wam furę naleśników z powidłami. Wyszły pyszne.

Marek miał genialne oko. W sklepach z odzieżą dziecięcą bez namysłu wybierał najładniejsze rzeczy dla małej. Podobnie było zresztą w sklepach z damską odzieżą. Gdyby nie on i jego szybkie podejmowanie decyzji, pewnie wyszłyby stamtąd wraz z zamknięciem sklepów. Dzięki niemu poszło szybko, sprawnie i bezstresowo. Torby z odzieżą zajęły cały bagażnik.

W domu pomógł pochować ją w szafach a Ula zajęła się naleśnikami.

- Dzisiaj masz obiad z kolacją – uśmiechnęła się do niego.

- Ale za to jaki pyszny. Powidła rzeczywiście wyszły rewelacyjnie.

- Dostaniesz do domu parę słoików. Dobrze smakują z tostami.

- A ja mam do ciebie prośbę. W sobotę mama organizuje w ramach fundacji imprezę dobroczynną dla dzieci. Będzie loteria i licytacja a najważniejsze, że będą też występy dla maluchów. Pieniądze są zbierane na zakup jakiegoś sprzętu dla dziecięcego oddziału onkologicznego. Byłbym szczęśliwy, gdybyście zgodziły się mi towarzyszyć. Beatka na pewno znajdzie tam rówieśników i obejrzy występy. Nie będzie się nudzić. Impreza zaczyna się o siedemnastej i potrwa do dwudziestej pierwszej. Natomiast w następną sobotę zorganizowalibyśmy parapetówkę. Obiecaliśmy to niektórym i pewnie byliby rozczarowani, gdybyśmy nie oblali tego mieszkania. Ja we wszystkim ci pomogę, bo przecież zaczynasz pracę już od następnego poniedziałku i będziesz miała mniej czasu. Co ty na to?

Uśmiechnęła się łagodnie patrząc mu w oczy.

- Planujesz, wciąż planujesz, ale to wszystko ma sens. Bardzo chętnie pójdziemy z tobą na imprezę i równie chętnie zorganizuję parapetówkę.



- Ślicznie wyglądasz – Marek stał w drzwiach i zachwyconym wzrokiem lustrował sylwetkę Uli od stóp do głów. – Obie wyglądacie pięknie. Nie będę wchodził. Jeśli jesteście gotowe, to jedziemy.

Event odbywał się w jednym z warszawskich hoteli, gdzie na ten cel fundacja Heleny Dobrzańskiej wynajęła salę bankietową. Ustrojono ją kolorowymi wstążkami i balonami. Kiedy weszli, na sali było już całkiem sporo zaproszonych gości. Niemałą grupę stanowiły tu dzieci obciążone chorobami onkologicznymi będące na różnym etapie. Część z nich siedziała już na wózkach. Przystanęli z boku i zerknęli w program imprezy. Po chwili Marek zaczął rozglądać się za rodzicami. Mieli być tu dzisiaj oboje. Wreszcie zauważył ich i pociągnął dziewczyny w ich kierunku. Przywitał się z nimi i przedstawił im Cieplakówny. Ula nie omieszkała podziękować za lekarza, którego Helena wyszukała dla Betti.

- Jesteśmy już po pierwszej wizycie i bardzo zadowolone. Jest duża szansa, że siostra wyjdzie na prostą.

- Bardzo się cieszę Ula, że mogłam pomóc. Sporo przeżyłyście. Wiem o tym, bo Marek trochę nam opowiadał, ale mam nadzieję, że teraz tylko dobre rzeczy przed wami. Cieszymy się też, że zaczniesz pracować w firmie. Ona potrzebuje zdolnych ekonomistów – odwróciła się w stronę sceny. – Podejdźmy bliżej, bo chyba zaczynają się występy. Beatce powinny się spodobać.



ROZDZIAŁ 14



Zabawa rozkręcała się. Mała zachwycona była występami grupy akrobatycznej i konkursami dla dzieci. Nawet sama wystąpiła w jednym otrzymując jakąś książkową nagrodę za udział. Po loterii i aukcji cennych przedmiotów przyszedł czas na zabawę dla starszych. Marek zaprowadził Betti do dzieci i oddał pod opiekę specjalnie wynajętym opiekunkom. Na scenie rozstawili się muzycy i po chwili popłynęła spokojna melodia. Marek skłonił się przed Ulą prosząc ją do tańca.

- Nie jestem zbyt dobra w tańcach. Jakoś nie miałam do tej pory okazji – szepnęła mu na ucho.

- Nie będzie tak źle. Wsłuchaj się w muzykę i pozwól mi się prowadzić.

Był naprawdę świetnym tancerzem. Prowadził ją płynnie po parkiecie przytuliwszy policzek do jej włosów. Niemal przestała oddychać, bo ta bliskość powodowała u niej szybsze bicie serca, a delikatny zapach męskich perfum, którymi się skropił, zniewalał.

- Kocham cię Ula – doleciał do jej uszu jego szept. Sądziła, że się przesłyszała, ale jednak nie. – Kocham cię tak bardzo, że aż serce boli. – Znieruchomiała. Oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy. Jej własne wyrażały ogromne zdziwienie. Pogładził kciukiem jej policzek.

- To niemożliwe Marek. Ty musiałeś pomylić to z czymś innym – odpowiedziała cicho, gdy minął jej pierwszy szok. – Ja jestem taka zwyczajna, a ty zasługujesz na piękną, atrakcyjną kobietę, bo sam jesteś taki.

- Uważasz, że jestem powierzchowny? Kiedy ostatni raz spoglądałaś w lustro? Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką znam a przy tym zewnętrzu posiadasz wspaniałe wnętrze. Zakochałem się w tobie od momentu, gdy ujrzałem cię w tych szuwarach. Zakochałem w tych pięknych, szafirowych, smutnych oczach, w twoim nieśmiałym uśmiechu i w tych rumieńcach na policzkach. Stałaś się dla mnie najważniejszą osobą na ziemi, sensem i treścią mojego życia. Ty i Betti. Jeśli nie jesteś w stanie odwzajemnić tego uczucia, powiedz mi to od razu. Zrozumiem – westchnął - i może z czasem pogodzę się z tym.

- Marek…, to najpiękniejsze wyznanie miłości, jakie może usłyszeć kobieta. Z trudem to mówię, ale i ja coś poczułam. Początkowo sądziłam, że to tylko ta ogromna wdzięczność za to, że pochyliłeś się nad naszym losem, że nie byłeś obojętny, że zaopiekowałeś się nami i rozłożyłeś nad nami wielki, ochronny parasol. Potem zrozumiałam, że to nie tylko to, że to coś więcej. Nie nazywałam tego miłością, ale jak nazwać to, że tęsknię za tobą każdego dnia, że uwielbiam twoje towarzystwo, że cieszę się z każdej twojej wizyty u nas, że myślę o tobie nieustannie i że za każdym razem na dźwięk twojego głosu w telefonie zamiera mi serce?

Przytulił ją mocno do siebie.

- To jest właśnie miłość Ula i nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że ją odwzajemniłaś. Nigdy nikogo nie potrafiłbym już pokochać tak mocno jak ciebie. Z tej radości najchętniej wykrzyczałbym swoje szczęście całemu światu. Kocham cię mój smutasku – pochylił się delikatnie całując jej usta. – Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.


Impreza dobiegała końca. Marek wraz z Ulą i Betti podeszli do rodziców. Junior sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągając z niej czek.

- Proszę mamo. To nasza cegiełka. Mam nadzieję, że wspomoże ten szlachetny cel.

- Na pewno synku. Idziecie już?

- Tak. Późno się zrobiło, a Beatka jest śpiąca. To była naprawdę udana impreza. Gratulacje. Zdzwonimy się. Dobranoc.

Zanim dotarli na Sienną Betti spała już w najlepsze. Marek ostrożnie wyciągnął ją z fotelika i na rękach zaniósł do domu. Ułożył ją w łóżeczku i przykrył kołdrą. Wrócił i stanął naprzeciwko Uli.

- Będę leciał. Może jutro wybierzemy się do Łazienek? Spacer dobrze nam zrobi. Mała się wybiega, pokarmi kaczki, a potem zapraszam was na obiad. W końcu jest niedziela i zaoszczędzisz trochę nóg od stania przy garnkach. Ostatni dzień wolności Ula.

- Oczywiście, że chętnie zwiedzimy Łazienki. Dawno tam nie byłyśmy. Na którą mamy być gotowe?

- Myślę, że jedenasta będzie w sam raz. Dam sygnał jak będę pod waszym blokiem. Spokojnych snów moje szczęście – przytulił się do jej ust. Tym razem pocałunek był długi i namiętny. Zarumieniona oderwała się od niego ciężko dysząc. – Smakujesz tak słodko jak najsłodszy cukierek. Dobranoc kochanie.

Kładła się spać oszołomiona. Wciąż czuła na ustach ten gorący pocałunek, pod wpływem którego doświadczała na całym ciele błogiego dreszczu. Nigdy w życiu nie doznała czegoś podobnego i czegoś równie miłego.

W niedzielę po śniadaniu zadzwoniła do Maćka zapraszając go wraz z rodzicami na parapetówkę. Podobny telefon wykonała do Doroty. Pshemko postanowiła zaprosić osobiście. Może Marek będzie chciał zaprosić Sebastiana? Jak Sebastiana to i Violettę. Koniecznie musiała go o to zapytać.


W poniedziałkowy poranek odwieźli Betti do przedszkola a sami ruszyli do firmy. Ula była milcząca i trochę spięta. Zauważył to i ścisnął jej dłoń.

- Nie stresuj się tak, bo naprawdę nie masz powodu. Poradzisz sobie, jestem o tym przekonany. Jedyne, czego możesz się obawiać, to niesubordynacji Violetty. Moich poleceń nie słucha, to i twoich pewnie nie będzie chciała. Przywykniesz…

- Na pewno nie. Nie będę odwalać za nią roboty, tak jak ty to robisz. Pobłażasz jej, dlatego się obija i nic nie robi. Ja nie będę się oszczędzać i jej też na to nie pozwolę. To ona będzie musiała zapracować uczciwie na pensję, którą jej płacisz. To, że jest dziewczyną twojego najlepszego przyjaciela, to dla mnie żaden argument.

- No proszę… Jednak jak zaistnieje potrzeba, to potrafisz pokazać pazurki. To mi się podoba kochanie.


Biurko dla Uli było przygotowane. Stał już na nim podłączony do sieci komputer. Marek wyjaśnił Kubasińskiej, że od teraz Ula jest jej bezpośrednią przełożoną.

- Masz wykonywać wszystkie jej polecenia. Z nią nie będzie tak łatwo jak ze mną. Jest sto razy bardziej wymagająca ode mnie więc uważaj. Zadzwoń do Sebastiana niech tu przyjdzie z umową dla Uli. Będziemy mieli to z głowy. Jak się rozpakujesz, to przyjdź do mnie. Wprowadzę cię w szczegóły.

Połapała się bardzo szybko o co w tym wszystkim chodzi i jaki będzie zakres jej obowiązków. Przyniesioną przez Sebastiana umowę dokładnie przeczytała i podpisała. Pensja jaką miała dostawać była dla niej oszałamiająca, ale taką właśnie Marek jej obiecywał. Po omówieniu wszystkich spraw zrobiła im jeszcze kawy i poszła do Pshemko, żeby zaprosić go na parapetówkę. Napisała mu na kartce adres, żeby mógł bez problemu trafić.

- Będą osoby, które dobrze znasz. Mam na myśli Dorotę i Maćka. Przyjadą też jego rodzice, bo przez te wszystkie lata bardzo mi pomagali i wspierali mnie. Marek zaprosił Sebastiana, ale bez Violetty. Uznał, że skoro mam być jej bezpośrednią przełożoną, to nie może być zbytniego spoufalania się i chyba Sebastian to zrozumiał.


W czwartek po sesji u psychologa wybrali się na zakupy. Ula chciała przygotować coś naprawdę wyjątkowego. Znała gust mistrza. Wiedziała, że preferuje staropolskie potrawy i takie postanowiła ugotować. Miała więc być karkówka po staropolsku nadziewana farszem z cebuli, mielonego mięsa, suszonych owoców i migdałów przełamana smakiem ostrej papryki, gęś pieczona w całości nadziewana kaszą gryczaną i boczkiem a także żurek z prawdziwkami i różnymi rodzajami mięs. Oprócz tego szaszłyki grillowane na patelni, różne rodzaje serów i mnóstwo przystawek w postaci nadziewanej twarogiem papryki, pieczonych kulek z mielonej ryby, faszerowanych jaj i roladek z dodatkiem fety z prosciutto i z wędzonym łososiem. Marek zadbał o dobre, lekkie wino dla pań i mocniejsze alkohole dla panów.

W sobotę rano zjawił się u Uli i wraz z nią smażył, kroił, siekał, smarował i oczywiście próbował. Ula upiekła dwie blachy drożdżowego ciasta z posypką, a Marek przywiózł z cukierni zamówiony wcześniej tort czekoladowy.

Pierwsi goście z Rysiowa pojawili się już po szesnastej. Po nich dotarł Pshemko a na końcu Sebastian. Mistrz po wzajemnej prezentacji z rodzicami Maćka został wciągnięty przez małą Betti do jej pokoju. Koniecznie musiała mu się pochwalić rysunkami, które wspólnie rysowali w Rynie. Teraz pięknie oprawione zdobiły jej przytulny pokoik. Siedząc już przy stole i racząc się tymi wspaniałościami przejęty projektant mówił:

- To pięknie urządzone mieszkanie Bella. Jest bardzo przytulne i wcale nie takie małe. Tak bardzo się cieszę, że wreszcie wyrwałyście się z tamtego domu. Tu w końcu odżyjecie i będziecie szczęśliwe.

- Już jesteśmy przyjacielu, a to wszystko zawdzięczamy Markowi. Gdyby nie on, aż boję się pomyśleć. Stworzył nam tutaj prawdziwy raj, nasz mały azyl, w którym można odpocząć i zebrać myśli. Do końca życia nie zdołamy mu się odwdzięczyć. Ty też miałeś w tym swój udział, bo wciąż dopingowałeś mnie do zmian. Miałyśmy wielkie szczęście do dobrych i wiernych przyjaciół. Wznoszę toast za zdrowie nas wszystkich i bardzo wszystkim dziękuję.

Impreza trwała do późna. Wspominano stare czasy, raczono się pysznym jedzeniem i trunkami. Dorota ubolewała, że straciła taką świetną szefową kuchni i będzie musiała zatrudnić kogoś na jej miejsce.

- Mimo to bardzo się cieszę Ula, że odmieniłyście swój los i że podjęłaś pracę.

- Tak łatwo się nas nie pozbędziesz, – wtrącił się Marek – bo co roku będziemy przyjeżdżać co najmniej na dwa tygodnie. Może ciebie mi się uda namówić Seba, bo to miejsce jest naprawdę wyjątkowe. Zwali ci się na głowę połowa Febo&Dobrzański Dorotko.

- Nie mam nic przeciwko temu – odparowała Dorota. - Najbardziej cieszy mnie zawsze komplet letników.


Goście rozjechali się przed północą. Ostatkiem sił pozbierali naczynia chowając niedojedzone rzeczy do lodówki. Ula leciała z nóg.

- Daj spokój. Jutro przyjdę rano i pomogę to sprzątać. Ledwo na oczy patrzysz.

- A może byś został? Nie masz wprawdzie daleko, ale co będziesz włóczył się po nocy. Kanapa jest duża i pomieścimy się. Idę pod prysznic, a ty jak możesz, to rozłóż ją i wyjmij pościel. Niestety nie mam tu męskiej piżamy.

- Nie szkodzi. Poradzę sobie.

Nie spodziewał się takiej propozycji, ale uśmiechał się sam do siebie, bo od dawna marzył, by móc się do niej przytulić, by zamknąć ją w swoich ramionach i rano obudzić się w takiej samej pozycji. Wiedział, że na seks jest zdecydowanie za wcześnie, ale taka bliskość bardzo mu odpowiadała.

Wyszła z łazienki przebrana w cienką, nocną koszulę i wsunęła się pod kołdrę. Teraz on poszedł pod prysznic. Zanim wrócił, ona już smacznie spała. Przylgnął do jej pleców i mocno objął. Wtuliła się w niego jak kociak mrucząc coś niewyraźnie. Uśmiechnął się. Oto jego szczęście do niedawna jeszcze tak mocno nieszczęśliwe i przepełnione smutkiem ufnie przytulało się do niego oddychając spokojnie.

- Kocham cię kochanie moje – szepnął jej do ucha. Po chwili spał jak kamień.


Życie wyhamowało. Stało się spokojniejsze, nie tak rozedrgane, z ustalonym rytmem dnia. Przedszkole, praca, powrót z pracy, wspólne posiłki i sesje u psychologa. Beatka zmieniła się. Skończyły się nocne koszmary i pobudki w środku nocy. Już nie przechodziła nad ranem do łóżka Uli i przesypiała noce w swoim własnym. Wyraźnie odżyła. Nabrała energii. Lgnęła do dzieci i zawsze z chęcią chodziła do przedszkola. Zgodnie z sugestią psychologa Ula zapisała ją do kółka plastycznego. Rytmika jej nie pociągała, nie sprawiała takiej frajdy jak kredki i farbki. Ula nie naciskała. Z czasem pojawiła się możliwość nauki angielskiego i tego już nie odpuściła. Uważała, że umysł dziecka znacznie łatwiej przyswaja języki niż dorosły człowiek. Mała nie protestowała. Pod tym względem bardzo była podobna do Uli, która też od najmłodszych lat lubiła się uczyć.

Powoli zbliżały się święta. Ich pierwsze święta w Warszawie.



ROZDZIAŁ 15



Współpraca Uli z Violettą układała się fatalnie. Dziewczyna zachowywała się tak, jakby była umysłowo opóźniona. Nic nie rozumiała z tego, co Ula tłumaczyła po dziesięć razy. Nie było dnia, żeby nie dochodziło między nimi do jakichś spięć.

Kolejne miało miejsce na początku grudnia. Ula była przeziębiona, ale zażywając lekarstwa uparcie chodziła do pracy. Mimo, że nie szykował się żaden pokaz to koniec roku zawsze był gorący i pracowity. Trzeba było pozamykać wszystkie przedsięwzięcia, zsumować ich koszty i zyski, a także sporządzić raporty niezbędne dyrektorowi finansowemu do opracowania sprawozdania na posiedzenie zarządu, które miało się odbyć jeszcze przed świętami. Ula nie oszczędzała się. Zakatarzona i kaszląca sumiennie wpisywała w tabele wszystkie dane. Marek niepokoił się i martwił, ale wciąż uspokajała go, że da radę.

Tego dnia była jakoś wyjątkowo rozdrażniona i rozkojarzona. Za wszelką cenę usiłowała się skupić na wykonywanej pracy. Tymczasem wszystko szło nie tak. Violetta już wczoraj miała jej dostarczyć wykazy sprzedaży z poszczególnych butików, a także spis zwrotów. Dzisiaj jeszcze nie zjawiła się w pracy chociaż dochodziła dziesiąta, a Ula niecierpliwie czekała na dane do raportów. W końcu wstała od biurka i poszła do Sebastiana. Przywitała się z nim i nie wchodząc do pokoju a jedynie stając w drzwiach zapytała, gdzie jest Kubasińska. Kadrowego zdziwiło to pytanie, bo sądził, że jego dziewczyna od dawna już pracuje.

- Ja nie wiem Ula. Wczoraj zawiozłem ją do Pomiechówka do rodziców. Jeśli cię to uspokoi, to zadzwonię do niej i zapytam.

- Będę wdzięczna. Mamy kupę roboty do zrobienia i niech nie myśli, że będę odwalać ją za nią. Z całym szacunkiem Sebastian, to twoja dziewczyna, ale jeśli nadal będzie miała takie marne wyniki swojej pracy, bez skrupułów pozbędę się jej. Wszystko robi bezmyślnie i byle jak. Ciągle muszę ją sprawdzać i po niej poprawiać. Co ona sobie wyobraża, że mam za mało roboty? Załatw to, bo jutro może przyjść jedynie po wypowiedzenie. Nie będę więcej tolerować jej głupoty.

Jak tylko za Ulą zamknęły się drzwi sięgnął po telefon i wybrał numer Violetty. Odebrała a jakże tryskając szampańskim humorem.

- Sebulku, stęskniłeś się za mną?

- Ja nie, ale za to Ula i Marek bardzo. Gdzie ty jesteś do cholery!? Ula czeka na jakieś wykazy, które miałaś zrobić już wczoraj. Zrobiłaś? Jeśli tak, to powiedz, gdzie są. Dam jej.

- Nie zrobiłam… - Violetcie nagle dobry humor prysł. – No, nie miałam kiedy.

- To nikogo nie obchodzi. Dostałaś polecenie służbowe i miałaś się z niego wywiązać. To gdzie jesteś?

- Umówiłam się rano z Pauliną w solarium. Przed nami jeszcze godzina zabiegów.

- Czyś ty zgłupiała już do reszty? Ula ci tego nie daruje. W takim razie dokończ te zabiegi i przyjdź do firmy. Po wypowiedzenie. Masz to jak w banku. Ula ma ciebie serdecznie dość i ja chyba też – wściekły rozłączył się. Już nie miał siły do tej kobiety. Ciągle świecił za nią oczami i żebrał u Marka, żeby wybaczył jej i nie zwalniał. Już dość. Nie będzie za nią więcej nadstawiał karku. Wstał od biurka i poszedł do sekretariatu Marka.

- Ula… rozmawiałem z nią. Nie sądziłem, że jest aż tak głupia. Właśnie relaksuje się w jakimś SPA z Pauliną. Nie zrobiła tych raportów. Twierdzi, że nie miała wczoraj czasu.

- No skoro tak, to od teraz będzie miała go aż nadto. Proszę cię, żebyś wypisał jej zwolnienie dyscyplinarne. Mam jej dość. Nic nie ogarnia i nic nie przyswaja, jakbym rozmawiała ze ścianą. Chodźmy do Marka.

Nie zdążyli tego zrobić, bo sam prezes wyszedł z gabinetu i zdziwiony nieobecnością Violetty i obecnością Sebastiana od razu zapytał, co jest grane.

- Właśnie prosiłam Sebę, żeby wypisał zwolnienie dyscyplinarne Violetcie. Mam po dziurki w nosie jej nieróbstwa i olewania moich poleceń. Od rana czekam na wykazy, które miała zrobić już wczoraj. Oczywiście ich nie zrobiła, a dzisiaj jest w SPA z panną Febo. Dasz wiarę? – posłużyła się ulubionym powiedzonkiem sekretarki. W Marku zaczęło się gotować. Spojrzał na swojego przyjaciela.

- A ty co? Nie masz na nią żadnego wpływu? Nadal będziesz jej bronił?

- No jak widzisz, nie. Mam jej tak samo dosyć jak wy i z wielką przyjemnością zaraz pójdę wypisać jej zwolnienie. Nie będę się więcej z nią użerał.

Godzinę później w sekretariacie pojawiła się Paulina z Violettą. Zapytała Ulę, czy jest Marek.

- Jest. Proszę wejść, a ty zacznij się pakować – zwróciła się do Kubasińskiej.

Paulina otworzyła szeroko drzwi i nie zamykając ich podeszła do biurka Marka.

- Marek, ja cię bardzo przepraszam, ale Viola powiedziała mi, że wzięła dzień urlopu. Nie miałam pojęcia, że kłamie. Jak wiesz, ja mam urlop do końca tygodnia. Zgodziłam się, żeby poszła ze mną, bo akurat miałam jeden wolny karnet.

- W porządku Paula. Nie mam do ciebie pretensji – wstał zza biurka i przeszedł do sekretariatu. Zmarszczył czoło, co świadczyło u niego o wysokim poziomie irytacji i obrzucił wzrokiem Kubasińską od stóp do głów.

- Przez trzy lata od momentu zatrudnienia cię tutaj znosiłem twoje lenistwo, kompletną nieodpowiedzialność, brak elementarnej wiedzy i zwykłą głupotę. Nieustannie wpędzałaś mnie w kłopoty, z których musiałem się tłumaczyć ludziom spoza firmy. Robiłem to i łykałem wstyd. Twój wstyd. Na tym jednak koniec. Jesteś krnąbrna, łżesz jak pies i nie wywiązujesz się ze swoich obowiązków. Nie licz też na to, że Sebastian ci pomoże – sięgnął po słuchawkę telefonu i wybrał wewnętrzny kadrowego. – Przyjdź tu do mnie i przynieś wypowiedzenie Violetty – odłożył słuchawkę i ponownie zwrócił się do Kubasińskiej. – Ula od kilku dni jest mocno przeziębiona. Gdyby miała solidną sekretarkę uczciwie wykonującą swoją pracę, mogłaby wychorować się w domu. Niestety na ciebie liczyć nie może, bo ty masz wszystko w dupie i tylko patrzysz, żeby to ona odwalała za ciebie całą robotę. Zwalniam cię dyscyplinarnie i natychmiast wydaję zakaz wpuszczania cię do tej firmy. Dla mnie nadajesz się tylko do mycia ulicznych szaletów, chociaż i to nie jest takie pewne, bo i tam czasem trzeba używać mózgu. Daj mi to zwolnienie Seba – odebrał od kadrowego druk. – Proszę bardzo – wręczył go Violetcie – i żegnam raz na zawsze. Z pensji za te kilka dni grudnia zostanie ci odliczony dzisiejszy dzień jako nieobecność nieusprawiedliwiona. Oczywiście odprawa też ci się nie należy. Do firmowej kasy masz wpłacić resztę należności za niezgodne z prawem używanie firmowej karty. O ile się nie mylę zostało ci do spłacenia około piętnastu tysięcy. Jeśli tego nie zrobisz, sprawa trafi do sądu, a ja bardzo się postaram, żeby sędzia do tej sumy doliczył należne firmie odszkodowanie. To wszystko, co miałem ci do powiedzenia. Masz godzinę na spakowanie się.

Kubasińska stała jak słup soli i nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Wokół sekretariatu na korytarzu zebrał się spory tłumek pracowników, których przyciągnął podniesiony głos prezesa. Kiedy za Markiem zamknęły się drzwi, tłum zaczął rzednąć. Paulina bez słowa wyminęła Violettę i zamknęła się w sali konferencyjnej. Sebastian też zniknął z pola widzenia. W końcu jego niedawna dziewczyna ruszyła za nim. Wparowała do jego gabinetu krzycząc już od progu.

- I ty na to pozwolisz? Dzieje się niesprawiedliwość, a ty nie zrobisz z tym nic?

- Ależ zrobię moja droga. Zrobię. Spakujesz swoje rzeczy i pojedziemy do mnie. Tam opróżnisz komody, które zajmujesz, oddasz mi klucze do mieszkania, a ja w przyjacielskim geście odwiozę cię do Pomiechówka. To wszystko na co w tej chwili mnie stać. No, chyba że wolisz sama…

- Wiesz co? Jesteś zwykłym chamem.

- Może i jestem, ale do twoich wyczynów jeszcze mi daleko. To jak będzie?

Nie odpowiedziała mu. Wyparowała z pokoju, po drodze dorwała jakiś pusty karton i zaczęła pakować rzeczy. Kiedy wyniosła się z sekretariatu, Ula odetchnęła z ulgą.


Pracy wciąż było dużo. Marek chcąc odciążyć swoją ukochaną usiadł na miejscu Violetty i przez parę dni harował w pocie czoła, żeby zdążyć na czas. Ulę wciąż męczyło przeziębienie i w piątek po odebraniu Betti z przedszkola zapakował swoją asystentkę do łóżka a sam zajął się posiłkiem.

- Musisz to wyleżeć, bo w przeciwnym wypadku doprowadzisz się do zapalenia płuc. Ja zajmę się małą i tobą.

Nagotował jej esencjonalnego rosołu z manną i poił ją nim przez trzy dni podsuwając przy okazji aspirynę, sok z malin na wygrzanie i syropy. W niedzielę wieczorem napadowy kaszel ustąpił i wreszcie poczuła się lepiej.

W połowie grudnia wpadli do firmy Dobrzańscy. Wiedzieli już, że Ula jest obiektem westchnień ich syna. Ona od początku zrobiła na nich bardzo dobre wrażenie. Podziwiali ją za jej zaradność a przede wszystkim za to, że zastępowała Betti matkę. Znali historię obu „Cieplaczek”, bo zanim poznali je osobiście, Marek o wszystkim im przecież opowiedział, gdy szukał psychologa dla małej. Helena niezwykle uwrażliwiona na takie dramatyczne historie natychmiast zaangażowała się całym sercem. Od tej pory Ula widywała czasem państwa Dobrzańskich w firmie i zamieniała z obojgiem kilka uprzejmych słów. Tym razem nie było inaczej. Zaproponowała seniorom kawę i po kilku minutach wniosła do gabinetu Marka parujące filiżanki. Chciała wyjść, ale Marek zatrzymał ją.

- Usiądź kochanie, bo mam pewną propozycję dotyczącą świąt. Zawsze było tak, że wigilię i pierwszy dzień świąt spędzaliśmy u rodziców. Mam tu na myśli siebie, Paulinę i Alexa. Z tego co wiem oboje Febo wyjeżdżają w tym roku do Włoch i zostają tam do Sylwestra. Pomyślałem więc, żeby tym razem święta urządzić u mnie. Moglibyście zostać na całe trzy dni, bo jest gdzie spać. Ja przysięgam Ula, że pomogę w zakupach i gotowaniu. Co wy na to?

- Ja bardzo chętnie – odezwała się Ula. – Dawno nie miałyśmy takich świąt z prawdziwego zdarzenia. Z przyjemnością przygotuję coś smacznego.

- Trochę nas zaskoczyliście, bo my właśnie przyjechaliśmy w tej sprawie. Pomyśleliśmy, że trzeba coś ustalić w związku ze spędzeniem wspólnych świąt. Skoro jednak ty pierwszy wyszedłeś z taką propozycją, to my zgadzamy się na wszystko. W wigilię możemy nawet przyjechać wcześniej, żeby pomóc w przygotowaniach.

Marek uśmiechnął się szeroko.

- Kochani, to będą wspaniałe święta. Zobaczycie.


Nie tracili cennego czasu na przygotowania do świąt. Ula zaopatrzona w kartkę zawierającą spis wszystkich niezbędnych produktów buszowała wraz z małą Betti i Markiem po galeriach. Pamiętała o prezentach dla wszystkich i choinkowych ozdobach. Marek obiecał małej wielką, żywą choinkę i słowa dotrzymał. Stanęła któregoś dnia w rogu ogromnego salonu czekając już tylko na strojenie. Kilka dni przed wigilią Ula zawitała do pracowni Pshemko. Uzgodnili, że zaproszą go na wigilię. Nie darowaliby sobie, gdyby ten dzień musiał spędzać samotnie. On sam przyjął to zaproszenie z wielkim entuzjazmem. Wyściskał ich oboje zapewniając, że na pewno się zjawi, bo już na samą myśl o tych świątecznych pysznościach cieknie mu ślinka.


Święta zapowiadały się na biało. Tuż przed wigilią szczodrze sypnęło śniegiem i Warszawa przybrała bajkową szatę. Seniorzy zgodnie z obietnicą pojawili się u Marka kilka minut po dziesiątej. Mężczyźni wraz z Beatką ubierali choinkę i nakrywali świąteczny stół, natomiast Ula wraz z Heleną szykowały świąteczne przysmaki.

Nastrój był podniosły. Czekano tylko na Pshemko.



ROZDZIAŁ 16 +18

ostatni



Przy stole zasiedli wszyscy goście w komplecie. Wcześniej połamali się opłatkiem i złożyli sobie życzenia. Zaczęto świętować. Pshemko jak zwykle rozwodził się nad smakiem potraw, a było ich naprawdę sporo. Dwa rodzaje zupy, postna kapusta, pierogi, smażone różne gatunki ryb na czele z królewskim karpiem, duży wybór śledzi i sałatek. Wspominano tych, którzy odeszli a nadal są w sercach krewnych. Po kolacji mała Betti rozdała wszystkim świąteczne prezenty i kiedy każdy odpakował już swoje Marek wstał i zwrócił się do gości.

- Moi kochani, te święta są dla mnie szczególnie wyjątkowe. Ten rok był dla mnie szczególnie wyjątkowy, bo poznałem kobietę mojego życia, kobietę, w której zakochałem się bez pamięci, wreszcie kobietę, z którą chcę spędzić resztę moich dni. Dlatego pozwólcie, że uklęknę przed moim kochaniem i zapytam – wyciągnął z kieszeni małe puzderko i otworzył wieczko. Klęcząc spojrzał głęboko w błękitne oczy Uli – Kochanie wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim, sensem i treścią mojego życia, powietrzem, którym oddycham, moim szczęściem, nadzieją, miłością. Moim aniołem. Klęczę tu przed tobą i pytam, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Była tak zaskoczona, że początkowo nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Zamiast niej odezwała się Beatka.

- Ulcia zgódź się. Mareczek nas kocha. Jest dobry, najlepszy.

Uli zwilgotniały oczy. Czy mogła dać inną odpowiedź od twierdzącej, skoro tak wielkim uczuciem go darzyła? Popatrzyła mu w oczy, w których ujrzała całe pokłady oddania i wielkiej miłości.

- Bardzo cię kocham – powiedziała cicho. – Zostanę twoją żoną.

Wsunął jej skromny pierścionek z brylancikiem na palec, podniósł się z klęczek i przywarł do jej ust.

- Słyszeliście wszyscy. Zgodziła się. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Gratulacjom nie było końca. Pshemko już deklarował uszycie sukni ślubnej i garnituru. Seniorzy wciąż powtarzali, że o takiej żonie marzyli dla syna a Betti zawisła na szyi Marka całując jego policzki i mówiąc w kółko „kochamy cię bardzo, bardzo, bardzo”.

Kolacja skończyła się późno, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Rodzice i Pshemko zostawali w mieszkaniu Marka a on wraz z Betti i Ulą poszedł do jej mieszkania. Beatka wykąpana, przebrana w piżamę w towarzystwie wszystkich swoich prezentów zasnęła natychmiast. Ula zabrawszy koszulę nocną pierwsza poszła pod prysznic. Była szczęśliwa. Jej życie zmieniło się diametralnie. Życie Betti także, a wszystko to dzięki temu szlachetnemu i dobremu człowiekowi. Stanęła pod prysznicem nalewając na głowę nieco szamponu. Usłyszała skrzyp otwierających się drzwi od kabiny i nerwowo zasłoniła dłońmi łono i piersi.

- Marek… - wyszeptała. – Co ty tu robisz?

Stał przed nią nagi i uśmiechał się łagodnie.

- Ja chciałem ci tylko umyć plecy. Mogę? – Nie czekając na jej odpowiedź wszedł do kabiny zasuwając za sobą drzwi. Przytulił ją do siebie wpijając się w jej usta. - Tak naprawdę, to bardzo cię pragnę. Pragnę jak wariat. Od dawna marzę, żeby się z tobą kochać aż do utraty tchu. Pozwól mi się sobą nacieszyć.

Czuła się zawstydzona. Jej policzki płonęły, ale czyż i ona nie pragnęła go całym sercem? Opuściła dłonie, co uznał za przyzwolenie. Kolejny raz całował ją zachłannie, pożądliwie znacząc ślad pocałunków na całym jej ciele. Pomyślała tylko, czy to dzieje się naprawdę? Czy naprawdę doświadcza tego wszystkiego, co przyprawia ją o utratę zmysłów? Jęknęła cicho, gdy dłonią wdarł się w jej płeć nie przestając drażnić językiem nabrzmiałych z podniecenia sutków. Zarzucił jej nogi na swoje biodra opierając ją o ścianę brodzika i delikatnie w nią wszedł. Pisnęła cicho przygryzając zębami wargi. Dostrzegł grymas bólu na jej twarzy. Obsypał ją pocałunkami i przyciskając mocno do siebie zaczął wykonywać ostrożne ruchy moszcząc się w niej. Jedno pchnięcie i drugie. Odetchnęła głęboko łapiąc oddech. Objęła go za szyję rękami przytulając twarz do jego policzka. Kolejne pchnięcie wolne i głębokie, i jeszcze jedno. Zaczął nabierać rytmu. Twarz Uli wygładziła się i nabrała łagodnego wyrazu. Teraz poruszał się szybko i płynnie zagłębiając się w niej raz po raz. Czuł, że ona traci siły i wolno wysuwa mu się z dłoni. Nie wychodząc z niej przeniósł ją na siedzisko. Zarzucił jej nogi na swoje ramiona nie tracąc tempa penetracji. Całował ją namiętnie drażniąc to najczulsze miejsce kobiety. Nie wytrzymała. Napięcie było tak duże, że niemal rozsadzało ją od środka. Chciała krzyknąć, ale pocałunkiem zamknął jej usta. Nagle poczuła wstrząs. Był tak silny, że miotał jej ciałem w sposób zupełnie niekontrolowany. Po chwili zawładnęła nią fala błogich skurczy. Poczuła jak w jej podbrzuszu rozlewa się miłe ciepło i wypełnia ją sobą. Marek zwolnił. W końcu zatrzymał się tkwiąc w niej nadal. Otworzyła zaciśnięte powieki. Scałowywał rozkosz z jej twarzy szepcząc między jednym pocałunkiem a drugim najpiękniejsze słowa o miłości.

- To było wspaniałe – powiedziała cicho. – Wspaniałe i piękne. Nigdy czegoś podobnego nie przeżyłam. Kocham cię.

Zasypiała w jego ramionach nieprzyzwoicie szczęśliwa i spełniona. Kiedyś mogła tylko marzyć o takim szczęściu, dzisiaj marzenia się spełniły.


Sylwestra podobnie jak święta spędzili u Marka, ale oprócz nich na imprezę został zaproszony Sebastian i Dorota. Maciek bawił się gdzieś na domówce z nowo poznaną dziewczyną. Nad ranem okazało się, że ta dwójka jakoś przylgnęła do siebie i już umawiali się na randkę. Ula była trochę zdziwiona tym tempem, bo odkąd znała Dorotę, ta zawsze powtarzała, że jest zdeklarowaną singielką, a tu taka niespodzianka. Sebastian bez wątpienia leczył rany po Violetcie, chociaż zastrzegał się, że i tak zerwałby z nią wcześniej czy później, bo swoim zachowaniem wzbudzała w nim wyłącznie negatywne emocje.


Po nowym roku zaczęła się standardowa rutyna. Znowu wpadli w kierat pracy. Pierwsze przymiarki do nowej kolekcji, pierwsze szkice Pshemko i wybór materiałów. Dobrą nowiną była informacja od psychologa Beatki, że nie ma już potrzeby jej uczestniczenia w sesjach.

- Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że dziewczynka jest zdrowa. Nie ma lęków, sypia dobrze, jest w niej radość życia. Moja pomoc już nie będzie potrzebna.

Ulę bardzo ucieszyła ta wiadomość Najważniejszy problem zdjęto jej z głowy a Marek coraz częściej zaczął przebąkiwać o ślubie.

- Powinniśmy przynajmniej ustalić jakąś datę. Ja pomyślałem o świętach wielkanocnych. Jest dość czasu, żebyśmy przygotowali się do wesela. Pshemko czeka tylko na hasło, żeby zacząć szyć. Teraz jest dobry czas, bo nie ma jeszcze takiego nawału zajęć. Po obrączki możemy jechać choćby dziś. Zaproszenia to też żaden problem, a wesele spokojnie można urządzić w oranżerii rodziców, bo gości nie będzie wielu. Już nawet rozmawiałem na ten temat z mamą. Pobralibyśmy się jeszcze przed pokazem wiosenno-letniej a potem wyjechalibyśmy na Mazury na dwa tygodnie. Oboje kochamy to miejsce a Betti czuje się tam wspaniale. Za świadków wzięlibyśmy Dorotę i Sebastiana. Plusem jest też to, że nasz ślub odbyłby się przed początkiem sezonu w Rynie. Przemyślisz to kochanie?

- Tu nie ma nad czym myśleć, bo właśnie przedstawiłeś mi gotowy plan. Idę do Pshemko pogadać o sukni i garniturze, a po obrączki faktycznie możemy jechać dzisiaj.

- Uwielbiam cię – omiótł jej twarz oddechem i słodko cmoknął w usta.



Kościół pw. Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim donośnym biciem dzwonów obwieszczał światu radosną nowinę. To właśnie dzisiaj w ten piękny, wiosenny i słoneczny dzień mieli wstąpić w święty związek małżeński Urszula Cieplak i Marek Dobrzański. Na szerokich stopniach przed wejściowymi drzwiami do tego przybytku stali już goście trochę się niecierpliwiąc i wypatrując białej limuzyny. Sebastian Olszański ścisnął dłoń Dorocie pochylając się do jej ucha.

- Mam nadzieję, że nie rozmyślą się w ostatniej chwili?

- Żartujesz? – Dorota parsknęła śmiechem. – Widziałeś kiedykolwiek większą miłość od tej jaką oni się darzą? Poszliby za sobą w ogień. Właśnie nadjeżdżają.

Rzeczywiście biała limuzyna wolno podjechała pod wejście główne i zatrzymała się. Wyskoczył z niej zgrabnie pan młody podając rękę pannie młodej i małej Betti. Dziewczynka trzymała w dłoniach koszyczek z płatkami herbacianych róż. Marek podał Uli ramię i wolno poprowadził ją do wnętrza kościoła. Zatrzymali się na chwilę i przywitali ze świadkami. Beatka wysforowała się naprzód i usłyszawszy Marsz Mendelsona ruszyła wolno sypiąc płatki. Goście zajęli miejsca w ławkach. Nie byli zbyt liczni. Maciek z dziewczyną, jego rodzice, państwo Dobrzańscy, Pshemko, Sebastian z Dorotą, oboje Febo i dwóch kuzynów Marka z żonami.

Zaczęła się ceremonia. Dla Marka trwała wieki. On już chciałby powiedzieć „tak” i zacząć imprezę. Na to jednak musiał trochę zaczekać, bo ślub był konkordatowy i trwał około godziny. W końcu usłyszał to zbawienne „a teraz możesz pocałować pannę młodą”. To była zdecydowanie najlepsza i najmilsza część celebry. Po niej wszyscy wylegli przed kościół i zaczęli składać życzenia młodej parze.

To wesele miało charakter bardzo kameralny. W oranżerii było dość miejsca, żeby ustawić stoły i wygospodarować przestrzeń do zabawy. Helena zamówiła znakomity catering i obsługę. Kelnerzy poruszali się niemal bezszelestnie. Marek i Ula byli zadowoleni. Żadne z nich nie chciało wesela z pompą. Miało być skromnie i rodzinnie. Dzięki zachowaniu dyskrecji żaden z paparazzich nie zakłócił im ceremonii.

Mimo, że gości było niewielu nikt nie mógł się skarżyć, bo wszyscy wybawili się świetnie. Ula i Marek opuścili oranżerię jako jedni z ostatnich. Była już czwarta nad ranem. Przed północą Helena zabrała Beatkę do przygotowanego dla niej pokoju. Oni wolno szli po schodach na pierwsze piętro, gdzie czekał na nich dawny pokój Marka. Byli zmęczeni po całonocnych hulankach, ale Marek nie odpuścił sobie prawa do nocy poślubnej.

- Wiem kochanie, że masz dość, ale dzisiaj jest wyjątkowy dzień, a ja mam obok takie ciało. Uważasz, że mógłbym sobie odpuścić, kiedy w środku cały płonę z pożądania? – odpiął jej błyskawiczny zamek i zsunął sukienkę pozostawiając ją w samej bieliźnie. – Mam potężną erekcję skarbie i jeśli zaraz czegoś nie zrobię, to rozerwie mnie na kawałki.

Ula spojrzała na niego przerażona. Parsknął śmiechem uwalniając ją z bielizny. Stała przed nim kompletnie naga.

- Żartowałem. Mam gigantyczną erekcję i nie zawaham się jej użyć – porwał ją na ręce i ułożył na łóżku. Zerwał z siebie resztę ubrań i ułożył się na niej rozsiewając na jej skórze najczulsze pocałunki. Wdarł się językiem w jej płeć i poczuł, że zwilgotniała. Rozsunął jej nogi i pieszczotliwie pogładził łono.

- Jest piękne – szepnął – i całe moje.

Już nie czekał, bo pożądanie wzięło górę. Wszedł w nią celebrując każdy ruch. Wiła się pod jego dłonią cichutko jęcząc. Seks z nim był zawsze czymś wyjątkowym, bo za każdym razem odkrywała w nim inny rodzaj przyjemności. Przyspieszył nagle tak mocno, że aż krzyknęła. Złapała go za pośladki przyciskając do siebie z całej siły. Jeszcze bardziej zintensyfikował ruchy. Nie myślała już o niczym. Pragnęła tylko spełnić się w tym szaleństwie do samego końca. Poczuła to. Poczuła tę zniewalającą falę, która przetoczyła się przez jej ciało. Zesztywniała wyginając się niemal w łuk. Marek szczytował w niej długo rozsiewając w jej trzewiach błogie ciepło. Opadła na prześcieradło dysząc ciężko.

- Kiedyś seks z tobą mnie zabije, – wyszeptała mu prosto w usta – bo za każdym razem umieram z rozkoszy.

- Mam podobnie kochanie i wcale nie chcę, żeby było inaczej – ułożył się obok niej przytulając do siebie. Śpij dobrze a jutro, a właściwie już dzisiaj pomyślimy jak rozwiązać sprawę naszych mieszkań. Ja już wprawdzie mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy zgodzisz się ze mną.

- Zawsze się z tobą zgadzam więc pewnie i tym razem tak będzie. Najlepiej jak sprzedamy obydwa i zainwestujemy w jakiś dom.

- Wyjęłaś mi to z ust. Czytasz mi w myślach rusałko. Boże jak ja cię kocham… – ziewnął szeroko i wtuliwszy się w jej plecy smacznie zasnął.


K O N I E C






27 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page