top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

AZYL - rozdziały: 7, 8, 9, 10, 11

ROZDZIAŁ 7



Na śniadaniu Uli nie widział. Domyślił się, że pewnie mają sobie z Maćkiem wiele do powiedzenia. Poinformował Pshemko o swoim wypadzie do Giżycka i nawet zaproponował, żeby mistrz jechał razem z nim, ale ten odmówił. Powiedział, że woli pomedytować niż zwiedzać jakieś zatęchłe miasto. Marek dokończył więc jeść i prosto z jadalni poszedł na parking. Ustawił GPS i zgodnie z jego wskazówkami ruszył w drogę. Po niespełna czterdziestu minutach dotarł do słynnej Twierdzy Boyen zbudowanej w kształcie gwiazdy w połowie dziewiętnastego wieku. Wzniesiona była na obszarze dawnych Prus Wschodnich liczącym około stu hektarów i stanowiła główne ogniwo w łańcuchu umocnień zamykających od wschodu dostęp na teren państwa pruskiego. Marek nie był jakimś fanatykiem obiektów historycznych, ale uznał, że skoro już tu jest, powinien zobaczyć fortyfikacje. Szwendał się po nich blisko godzinę, po której był spocony i chciało mu się pić. Nie zwlekając pojechał dalej. Odnotował, że mimo kończącego się sezonu żeglarskiego turystów było całkiem sporo. Długo szukał miejsca do parkowania i w końcu udało mu się je znaleźć niedaleko jednej z przystani. Wysiadł i ruszył w miasto. Po piętnastu minutach miał serdecznie dość. Wszędzie królowały stragany z nic nie wartymi pamiątkami i smażalnie ryb podobnie jak wszechobecne fastfood’y. Wreszcie natknął się na jakiś sklep, czy pracownię ramiarską i postanowił zapytać o ramki lub antyramy. Okazało się, że mają w sprzedaży obie te rzeczy. Wziął dziesięć cienkich ramek z szybką wielkości formatu kartek bloku do rysowania. Nieco dalej poczuł zapach świeżo mielonej kawy i idąc za nim trafił do małej cukierni. Zamówił mocne espresso i szarlotkę z bitą śmietaną. Pomyślał, że weźmie też trochę sernika na tę wieczorną imprezę i jakieś tortowe ciasto. Po opuszczeniu cukierni już nie miał ochoty na nic. Wrócił do samochodu i natychmiast odjechał. Bardzo docenił ośrodek w Rynie, gdzie panowała cisza i spokój. Gdyby miał wypoczywać w Giżycku, pewnie prędzej by zwariował.

Po powrocie schował ciasto do małej lodówki i przebrał się. Miał jeszcze godzinę do obiadu więc postanowił zaszyć się w lesie. Tam był przyjemny cień i chłód. Zabrał do kieszeni jakąś reklamówkę i ruszył w to samo miejsce, w którym znaleźli wczoraj tak dużo grzybów. Ku jego zdumieniu przez noc wyrosły nowe. To było dziwne, bo przecież w dzień było upalnie, noce też ciepłe i ani kropli deszczu. Las poprzecinany był licznymi, cienkimi strumykami i może dzięki temu było dość wilgoci, która prowokowała grzyby do wzrostu. Pozbierał tylko te największe. Potem zdarzały się jedynie pojedyncze sztuki. Szedł niemal brzegiem lasu kierując się w stronę budynku głównego. Minął dwa kempingi zajmowane przez Dorotę i Ulę i przeszedł jeszcze jakieś dwieście metrów. Potem zawrócił. Dochodząc do jadalni natknął się na Cieplakównę wyrzucającą worki z odpadkami do śmietnika. Przywitał się z nią i pochwalił zebranymi grzybami.

- Nie wiem co z nimi zrobić. Może ususzyć, ale nie mam żadnej nici, żeby je na nią nanizać.

- Nie potrzebujesz nici. Za twoim kempingiem rośnie tarnina. Łatwo ją poznasz, bo gałęzie mają długie kolce. Dam ci nóż, żebyś się nie pokłuł. Zetnij kilka, obierz z liści i nabij grzyby na kolce. Wyschną elegancko.

- Dziękuję Ula. Nawet nie wiedziałem, że tak można.

- A jak wycieczka do Giżycka?

- Daj spokój. Gdybym wiedział, że to miasto w sezonie wygląda tak jak Krupówki w Zakopanem, nawet bym się tam nie wybrał.

- Ja też wolę Ryn od Giżycka. Przynajmniej nie ma tam tylu ludzi. Biegnę, bo za chwilę będziemy podawać obiad. Na razie.


Po obiedzie Marek uzbrojony w wielki nóż ruszył na poszukiwanie tarniny. Znalazł ją bez trudu. Oczyścił ucięte gałęzie z liści i usiadł na werandzie, żeby ponabijać na kolce grzyby. Co jakiś czas spoglądał na chodnik biegnący wzdłuż kempingów wypatrując Maćka. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że przecież ma zapisany jego numer telefonu i może spokojnie zadzwonić.

Kończył zabawę z grzybami, gdy dostrzegł Szymczyka idącego raźnym krokiem w kierunku jeziora. Wyszedł na chodnik i machając rękami zawołał go. Po chwili Maciek już był przy kempingu.

- Umawialiśmy się nad jeziorem, prawda?

- Prawda, ale przed obiadem poszedłem do lasu i nazbierałem trochę grzybów. Nie mogłem ich zostawić w reklamówce. Napijesz się kawy?

- Chętnie – Szymczyk opadł na stojące krzesło. Marek nastawił wodę i po kilku minutach podsunął Maćkowi parującą filiżankę. – To o czym chciałeś porozmawiać?

- O Uli, mówiłem ci. Zanim ją poznałem Pshemko trochę mi o niej opowiedział, a potem spotkaliśmy ją nad jeziorem jak pilnowała pływającej Betti. Muszę przyznać, że jej widok wstrząsnął mną do głębi. Nie czujesz tego smutku, który ją otacza? Jest niemal namacalny. Patrząc na nią poczułem coś dziwnego. Poczułem, że powinienem pomóc i jej, i Betti, a właściwie przede wszystkim Betti. Obie nie radzą sobie z tą traumą, którą przeżyły. Pojechałem z Ulą na targowisko do Rynu i w drodze powrotnej miałem okazję z nią porozmawiać. Prosiłem, że jeśli się zgodzi, jeśli da mi zielone światło, to bardzo się postaram im pomóc. Znajdę Betti dobrego psychologa dziecięcego, ale przede wszystkim trzeba je obie wyrwać z Rysiowa. To, że Ula ma tutaj swój azyl i obie czują się w tym miejscu znacznie lepiej, jest dość złudne, bo po sezonie wracają do domu i wszystko odżywa od nowa. Ciekawy jestem twojej opinii. Znasz Ulę bardzo dobrze i wiesz, co dla niej byłoby najlepsze. Jeśli czegoś nie zrobimy Beatka zamknie się w sobie i nigdy nie dojdzie do równowagi. Wiesz co mi powiedziała? Powiedziała mi, że nienawidzi rysiowskiego domu, bo wciąż widzi w nim ciężko oddychającego tatę i słyszy swój krzyk. W dodatku prosiła mnie, żebym nie mówił o tym Uli. Jest zupełnie nieświadoma tego, że po sezonie tutaj wraca z uporem maniaka do Rysiowa, a do małej wracają koszmary. Ona boi się tego domu i nie znosi w nim przebywać. To nie jest normalne.

Maciek pokiwał ze zrozumieniem głową.

- To właśnie ten przeraźliwy krzyk postawił mnie na nogi. Mieszkam naprzeciwko. Wpadłem wtedy do nich jak szalony. Uli nie było, a Betti trzymała w garści piżamę Józefa i szarpała nim, żeby się ocknął. Niestety on był już martwy. Porwałem małą na ręce i wyniosłem z pokoju. Zadzwoniłem po pogotowie, a ona nadal krzyczała. Nie mogłem jej uspokoić. To było coś okropnego. I ja, i Dorota od dawna usiłujemy przekonać Ulkę, że powinna sprzedać ten dom, bo przebywanie w nim jest dla nich obu torturą. Na razie nic nie wskóraliśmy. Ona niby to rozumie, ale nic z tym nie robi. Powinna zacząć normalnie żyć. Pójść do pracy, robić to, co najlepiej potrafi i przestać klepać biedę. Jest matematycznym geniuszem. Ekonomię ma w małym palcu, czuje giełdę i to wszystko straciło znaczenie po śmierci Józefa. Może ciebie posłucha i uwierzy, że można żyć inaczej, lepiej. Ja zawsze pomogę, jeśli tylko będziesz potrzebował pomocy i Dorota na pewno też.

- Zaproponowałem jej pracę na stanowisku mojej asystentki. Od lat działam sam i naprawdę przydałaby mi się. Ona w dodatku ma kierunkowe wykształcenie. Sprawdziłaby się na pewno, ale waha się i chyba nie wie, co zrobić. Wciąż zastanawia się, co pocznie z Beatką, a przecież ona niedługo pójdzie do szkoły. Myślałem też nad mieszkaniem dla nich. Wiesz o tym, że co jakiś czas w urzędzie miasta odbywają się przetargi na wysokość czynszu w starym budownictwie i w blokach budowanych przez Towarzystwo Budownictwa Społecznego? Mogłaby przystąpić do takiego przetargu, lub ja wystąpiłbym w jej imieniu. Jeśli podejmie pracę będzie ją stać na czynsz. Trzeba by było sprowadzić rzeczoznawcę, żeby wycenił dom w Rysiowie. Musi mieć rozeznanie, za ile może go sprzedać. Nie chcę na nią naciskać, dlatego dobrze by było, gdybyście jeszcze raz porozmawiali z Ulą i spróbowali przekonać ją do działania.

- Na pewno to zrobimy. Jeśli tylko nastąpi jakiś przełom w sprawie, dam ci znać. Będę leciał, bo mam trochę roboty. Dzięki za kawę. Widzimy się na grillu.

Marek odetchnął. Może wspólnymi siłami uda się przemówić Uli do rozsądku. Oparł gałęzie z grzybami o nasłonecznioną ścianę kempingu i ruszył na plażę. Ustawił leżak na uboczu i wyciągnął się na nim wygodnie. Słońce prażyło jeszcze mocno. Ścignął koszulę zostając w samych spodenkach. Nasmarował się ochronnym kremem i wystawił do słońca swoje blade ciało.


Na kolacji nie najadali się za bardzo. Wiedzieli, że prawdziwa uczta jeszcze przed nimi. Ula jak zwykle przyniosła Pshemko termos z czekoladą i powiedziała, żeby przyszli na dwudziestą pierwszą do domku Doroty.

Marek wrócił do siebie, uskutecznił małą przepierkę i przed wyjściem wyciągnął ciasto z lodówki. Pamiętał też, żeby zabrać ramki. Za dziesięć dziewiąta przyszedł Pshemko i obaj ruszyli na tę małą imprezę. Przed domkiem Doroty zastali Maćka, który zdążył już rozpalić spory grill. Po chwili wyszły dziewczyny i przywitały się. Ula podeszła do grilla układając na ruszcie plastry zamarynowanej wcześniej karkówki i boczku, nacięte kiełbaski i sporą ilość papryki, cukinii, cebuli i wysmarowane oliwą duże kapelusze pieczarek. Marek wręczył Dorocie torbę z ciastem.

- Kupiłem trochę słodkości i mam nadzieję, że się skusicie, a gdzie Betti?

- Zaraz przyjdzie. Nie chciała iść spać więc nie naciskałyśmy. O, właśnie idzie. Chodź tu do nas Betti.

Marek przykucnął przy niej i wręczył jej paczkę z ramkami.

- Tak jak ci obiecałem, kupiłem kilka ramek na twoje najpiękniejsze rysunki. Połóż je w takim miejscu, żeby się nie stłukły, dobrze?

Mała przylgnęła do niego.

- Bardzo dziękuję. Pan zawsze dotrzymuje słowa. Jutro Ulcia pomoże mi oprawić. Zaniosę je do swojego pokoju.

Kiedy odeszła Marek zagadnął Szymczyka.

- Maciek a jak sprzedaż? Nadal tak dobrze idzie? Muszę przyznać, że nawet nie miałem czasu przejrzeć twoich raportów.

- A jakże. Zacząłem nawet upłynniać na niemieckim rynku. Koniecznie musisz przejechać się do magazynów. Pustoszeją w oczach. Podpisałem kontrakt z Fox Fashion. Oni też pękają w szwach. Zostaje im więcej niż wam.

Ula odwróciła się od grilla i ze zdziwieniem spojrzała na przyjaciela.

- To wy się znacie?

- I to od dawna – roześmiał się Szymczyk. – Przecież upłynniam przez internet ich stare kolekcje. Na tym zarabiam, wiesz o tym dobrze.

- No wiem, ale jakoś nie pokojarzyłam tego z F&D.

- Wiesz jaki ja byłem zdziwiony, gdy rano zobaczyłem Marka przed jadalnią? Szczęka mi opadła, bo spodziewałem się tu tylko mistrza. Chyba trzeba obrócić mięso, bo zaczyna się przypalać – chwycił szczypce i zgrabnie przerzucił plastry na drugą stronę. – Pachnie obłędnie. To będzie prawdziwa uczta.

Siedzieli przy drewnianym stole racząc się aromatycznym mięsem i kiełbaskami. Na blacie wylądowała musztarda i keczup, a także szklanki z herbatą i równo pocięty chleb. Dorota pokroiła ciasto i przyniosła deserowe talerzyki.

Pshemko był zachwycony. Rozpływał się nad smakiem karkówki, boczku i nad wielkim, kulinarnym talentem Uli.

- Nikt tak jak ty duszko nie potrafi zrobić tego lepiej. Co za delicje, co za specjały… Nawet pieczarki są wspaniałe.

- Potwierdzam – dołączył się do tych pochwał Marek. – Chyba nigdy w życiu nie najadłem się tylu smacznych rzeczy. Dziękuję ci przyjacielu, – poklepał Pshemko po ramieniu - że ściągnąłeś mnie tutaj. Zachwalałeś to piękne miejsce i nie przesadziłeś w niczym. Tu jest wszystko, o czym człowiek może zamarzyć. Niewykluczone, że i ja będę tu przyjeżdżał co roku. Ta cisza, spokój, fantastyczna kuchnia potrafią uwieść człowieka. Jest magicznie. A ja zachęcony dzisiejszym wyjściem do lasu postanowiłem robić to codziennie i ususzyć dużo grzybów. Rodzice będą zachwyceni, bo uwielbiają zupę grzybową i bigos.


O dwudziestej trzeciej padła Beatka Przytulona do Uli zasnęła jak kamień. Marek podniósł się i wziął ją na ręce.

- Ja ją zaniosę, – powiedział do Uli – a ty otwórz drzwi. I tak długo wytrzymała - ułożył ją w łóżku i ściągnął jej buty. – Nie rozbieraj jej – wyszeptał. – Skoro ma taki lekki sen, to może się obudzić.

Ula skinęła głową na znak zgody. Wyszli cichutko zostawiając uchylone drzwi. Tak na wszelki wypadek.



ROZDZIAŁ 8



Maciek wyjechał w niedzielę po południu. Jednak zanim to zrobił, spotkał się ponownie z Markiem na rozmowę. Powiedział mu, że przez dwie godziny po sobotniej kolacji oboje z Dorotą maglowali Ulę usiłując ją przekonać, żeby zdecydowała się na sprzedaż rysiowskiego domu. Mówili, że powinna skorzystać z propozycji Marka, bo jest świetna i da jej spory dochód, który pozwoli bez problemu utrzymać ją i Betti. Słuchała tego co mówią bez zbytniego przekonania.

- Widząc jej niezdecydowanie wywlokłem w końcu koronny argument. Powiedziałem jej o twojej rozmowie z Beatką i przekazałem jej treść. Zastrzegłem też, żeby nic małej nie mówiła na ten temat. Tłumaczyłem, że Betti boi się. Boi się, że kiedy Ula się o tym dowie będzie jej miała za złe, że nie znosi tam mieszkać. Była wstrząśnięta, bo nie sądziła, że ta trauma może mieć coś wspólnego z miejscem, w którym mieszkają. Tak, czy siak daliśmy jej do myślenia, i teraz trzeba czekać na jej ruch.

- Mam nadzieję, że jednak przemyśli sprawę i zacznie działać. – Marek uścisnął Szymczykowi dłoń. – Dzięki za wszystko Maciek. Będziemy w kontakcie. Bezpiecznej drogi.


Przez dwa lub trzy dni nie miał możliwości rozmowy z Ulą. Najwyraźniej go unikała. W końcu zaczął nawet żałować, że powiedział o tej rozmowie z małą Betti Maćkowi. Może nie powinien był? Może uznała, że za bardzo ingeruje w jej życie?

Żeby zapełnić sobie czas włóczył się od rana do południa po lesie. Zbierał grzyby i suszył. Popołudnia najczęściej spędzał nad jeziorem korzystając ze słońca i ciepłej wody lub wypożyczał wędkę i łowił wyłącznie w celach sportowych wypuszczając ryby na wolność. Kilka razy pojechał do Rynu. Zwiedził tamtejszy zamek, chociaż tylko połowicznie, bo został przerobiony na czterogwiazdkowy hotel. Mógł wejść jednak na dziedziniec, obejrzeć halabardników, salę balową i całą część przeznaczoną do zwiedzania.


Leniuchowanie nad jeziorem przyniosło korzystne zmiany w jego wyglądzie. Już nie był taki blady jak wcześniej, a jego ciało pokryła ładna, brązowa opalenizna. Pogoda dopisywała nadal. Z Pshemko nie wchodzili sobie w drogę. On lubił aktywnie spędzać czas i tak zazwyczaj dzielił dzień. Do południa zwykle włóczył się i poznawał okolice, a po południu relaksował się nad jeziorem. Dużo fotografował, głównie ptaki, które były dość wdzięcznymi modelami.

Za to Pshemko wiecznie medytował, jakby chciał uspokoić swoje nerwy i choleryczną naturę na zapas. Właściwie widywali się tylko przy posiłkach. Parę razy próbował zatrzymać Ulę na chwilę rozmowy, ale wymigiwała się natłokiem zajęć. W końcu odpuścił. Nie miał pojęcia, że ona po rozmowie z Dorotą i Maćkiem czuje się wobec niego niezręcznie zwłaszcza od momentu, gdy usłyszała od przyjaciela o tej rozmowie z Betti. Poczuła się wtedy okropnie. Nie sądziła, że jej mała siostra nie ma do niej na tyle zaufania, by zwierzyć się jej ze swoich obaw, fobii i lęków. Tymczasem okazało się, że wolała powiedzieć o tym całkiem obcemu człowiekowi. Poza tym jak mogła nie zauważyć, że zawsze po powrocie z Mazur nastrój Beatki diametralnie się zmieniał? Chodziła po domu osowiała i wylękniona reagując nerwowo na każdy szmer. Najgorsze były noce. Od śmierci ojca spały razem i kiedy dziewczynce śniły się koszmary Ula mogła zareagować natychmiast i uspokoić ją. To trwało zdecydowanie za długo i był najwyższy czas, żeby coś z tym zrobić.

- Marek ma rację, – tłumaczył Maciek – Betti potrzebuje fachowej pomocy. To dobry człowiek Ula i skoro mówił ci, że pomoże, to dotrzyma słowa. Ciężko pracuje, ale ma gest. Wspiera każdego roku noclegownie dla bezdomnych. Kupuje im żywność, ciepłą odzież i koce. Organizuje wigilie w Monarze - Markocie. Zaangażowany jest też w pracę dla fundacji prowadzonej przez matkę. Wierz mi, że facet ma serce na dłoni. Powinnaś pozwolić mu działać w waszej sprawie. Pomyśl o tym, dobrze?

- Postaram się Maciuś. Pomyślę.



W przedostatnim dniu pobytu wcześnie rano wybrał się do Rynu na targ. Kupił kilka słoików gryczanego miodu, kilka kilogramów dorodnych owoców, trochę pomidorów i ogórków. Kupił też świeże pieczywo, masło i dość sporo pachnącej czosnkiem, wiejskiej kiełbasy. Nie chciał się już zatrzymywać w powrotnej drodze, żeby zrobić zakupy. W sklepie poprosił o jakiś karton, by móc zapakować do niego wysuszone grzyby. Wrócił do ośrodka godzinę przed obiadem. Z bagażnika wyjął tylko masło i kiełbasę, żeby włożyć je do lodówki. Trochę czasu poświęcił na spakowanie w walizkę rzeczy. Miał zamiar wyjechać tuż po śniadaniu. Trochę było mu przykro, że Ula tak zdecydowanie odcięła się od niego i nawet nie chciała z nim porozmawiać. Trudno. Trudno narzucać się komuś z pomocą, skoro ten ktoś jej nie chce. Ułożył grzyby w kartonie i zabrał go ze sobą idąc na obiad. Nie znał planów wyjazdowych Pshemko. Mistrz przedłużył pobyt o trzy dni, żeby zakończyć turnus razem z Markiem. Już przy stole ten ostatni zapytał go, o której ma zamiar wyjechać.

- Po obiedzie Marco. Nie chcę rezygnować z tych pyszności, a ty?

- Ja wyjeżdżam po śniadaniu.

- Dlaczego tak wcześnie?

- Chcę uniknąć największego ruchu na autostradzie. Poza tym mam zamiar wstąpić jeszcze do rodziców i dać im trochę grzybów. Kupiłem też miód. Ojciec bardzo lubi zwłaszcza gryczany, a taki właśnie dostałem.

Zjedli obiad raczej w milczeniu mało co się odzywając. Myśli Marka krążyły wokół Uli. Dzisiaj też się nie pokazała na sali. Beatki również nie zauważył. Kiedy wybrał się z Ulą do Rynu na targ, powiedziała że chyba mu ufa. Chyba jednak nie do końca. Nie lubił takich niejasnych sytuacji. Z drugiej strony nie chciał dociekać, bo łatwo mogła go spławić byle jaką wymówką. Wolnym krokiem wracał wraz z Pshemko do kempingu. Miał zamiar jeszcze poleniuchować nad jeziorem i tak nie miał nic lepszego do roboty.

Zabrał leżak i ustawił go w tym samym miejscu, co pierwszego dnia. Nie miał ochoty na opalanie. Chciał jedynie posiedzieć w spokoju sam na sam ze swoimi myślami. Zamknął oczy i ciężko westchnął. W pewnym momencie poczuł obecność kogoś i wyprostował się na leżaku. Ku jego zdumieniu stała przed nim Ula.

- Nie przeszkadzam? – zapytała cicho. – Chciałabym porozmawiać…

- Oczywiście, że nie przeszkadzasz. Może pójdziemy do kempingu? Zrobię nam kawę i pogadamy na werandzie.

Zgodziła się bez zastanowienia.


Postawił przed nią parującą filiżankę i zajął miejsce naprzeciwko niej. Wciąż zastanawiał się po co przyszła i o czym chce rozmawiać. Przez kilka dni unikała go przecież jak ognia.

- To o czym chciałaś pogadać?

Wyciągnęła z reklamówki jakąś teczkę i położyła ją na stole.

- Mam tu napisane upoważnienie dla ciebie do reprezentowania mnie w urzędach. Jest także xero mojego dowodu osobistego. Chyba to musi potwierdzić notariusz. Jest też kilka kartek podpisanych in blanco, bo nie wiem, co będzie jeszcze potrzebne. Niestety inne dokumenty mam w domu i na nie musisz zaczekać do mojego powrotu. Przed nami ostatni turnus i wrócę do domu trzydziestego września. Chcę cię też prosić, żebyś wynajął rzeczoznawcę do wyceny domu. Maciek ma klucze i udostępni je. Adres to Rysiów osiem. Maciek mieszka naprzeciwko. Zresztą ty masz chyba do niego telefon. Mówił mi o tych przetargach organizowanych przez Urząd Miasta. Zgadzam się na to i będę ci bardzo wdzięczna jeśli wystąpisz w tym przetargu w moim imieniu. Chcę wyjechać z Rysiowa i wiem, że Betti też tego pragnie. Mieszkanie w tym domu stało się dla nas obu udręką. I ostatnia już prośba. Znajdź lekarza dla Beatki. Nie zdawałam sobie sprawy, że z nią jest tak źle. Dopiero Maciek otworzył mi oczy. Musiałam to wszystko przemyśleć i to głównie dlatego unikałam cię przez ostatnie dni. Pomóż nam. Proszę… - spuściła głowę i rozpłakała się. Odruchowo nakrył jej dłoń swoją.

- Nie płacz Ula. Obiecałem ci przecież pomoc i słowa dotrzymam. Nie wiem jak długo to potrwa, ale zacznę działać natychmiast. Maciek też na pewno pomoże. Trzeba was jak najprędzej wyrwać z Rysiowa. Wyjeżdżam jutro dość wcześnie, bo zaraz po śniadaniu. Muszę zajrzeć do rodziców. Przy okazji wypytam mamę, czy nie zna jakiegoś psychologa dziecięcego. Będę też miał czas, żeby podzwonić. Znam rzeczoznawcę, który wyceniał kilka lat temu także mój dom. Jest dość operatywny. Zadzwonię do niego i umówię się z nim. Będzie dobrze. Musisz w to wierzyć. Najważniejsze, że się zdecydowałaś. To pierwszy krok, ale najbardziej istotny.

Podniosła głowę i uśmiechnęła się nieśmiało.

- Jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko. Wprowadź sobie jeszcze mój numer telefonu. Chciałabym, żebyś informował mnie o postępach w sprawie. To mnie na pewno uspokoi. – Podyktowała mu numer, na który od razu zadzwonił. Ona też wprowadziła sobie jego do pamięci. – Muszę już iść. Jeszcze raz bardzo dziękuję, za kawę również. Jutro przyjdziemy na parking, żeby się pożegnać.

Odprowadził ją wzrokiem dopóki nie znikła mu z oczu. Wciąż spowijał ją ten dręczący smutek i ciążył tak mocno, że opadały jej wręcz ramiona. Westchnął ciężko. Nie znosił cierpienia i niedoli ludzkiej. Od razu włączał mu się w takich sytuacjach tryb pomocy. Uli koniecznie musi pomóc. Nie darowałby sobie, gdyby coś poszło nie tak. Schował dokumenty i skończył dopakowywać walizkę.


Po śniadaniu grupka osób odprowadzała go na parking. Była Dorota i Ula, mała Betti i Pshemko. Podziękował Dorocie za wspaniały pobyt, Uli za pyszne rzeczy, które dla nich gotowała. Przytulił Beatkę obiecując jej, że wkrótce się zobaczą. Pshemko uścisnął dłoń.

- Żegnajcie moi drodzy. Mam nadzieję nie na długo. Było mi tu wspaniale i niewykluczone, że w następnym roku też tu zawitam. Do zobaczenia. – Pomachał im jeszcze przez boczną szybę samochodu i ruszył na trasę.



Helena Dobrzańska mocno uściskała syna. Przez te dwa tygodnie zdążyła się już za nim stęsknić.

- Wyglądasz na wypoczętego i wyspanego synku, i jesteś taki opalony. Zazdroszczę, naprawdę. A co to za pudło?

- To grzyby mamo. Sam zbierałem i suszyłem. Na święta będą jak znalazł. Tu jeszcze dwa słoiki miodu gryczanego dla taty. Gdzie on jest?

- Siedzi w ogrodzie. Ładny dzień dzisiaj to korzysta. My też chodźmy. Tam zjemy obiad.

Przy nim opowiedział rodzicom o swoim pobycie w Rynie, ale nie rozwodził się za bardzo, bo koniecznie chciał poruszyć sprawę Uli i Beatki. Zdał im relację z tego, co sam wiedział na ich temat i poprosił o nazwisko jakiegoś psychologa.

- Jeśli znasz jakiegoś naprawdę dobrego, to daj mi namiary. Ta mała potrzebuje pomocy i to natychmiast.

- Rozeznam się i zadzwonię do ciebie jutro. Na pewno się jakiś znajdzie.

Nie siedział u nich zbyt długo. Chciał jeszcze zobaczyć się z Sebastianem. Zanim ruszył spod domu rodziców zadzwonił do niego i umówił się z nim w jednej z knajpek. Nie chciał rozmawiać u niego do domu. Pewnie urzędowała tam Violetta, z którą Seba prowadzał się od jakiegoś czasu, a on nie miał zamiaru oglądać swojej sekretarki, bo była wścibska i nie potrafiła utrzymać języka za zębami.

- Rusz się Seba chociaż na godzinę. Mam ci coś do przekazania i na pewno więcej czasu to nie zajmie.

- OK. W takim razie będę za dwadzieścia minut.

Marek dotarł na miejsce i zajął stolik. Zamówił dla siebie sok pomarańczowy a dla przyjaciela jakiś lekki drink. Sebastian pojawił się po chwili. Uścisnął dłoń Marka i zaintrygowany usiadł przy stoliku.

- No, no bracie. Od razu widać, że byłeś na urlopie. Opalenizna pierwsza klasa. No, opowiadaj…

- Najpierw chcę cię o coś poprosić. Jutro mogę się trochę spóźnić, bo mam coś do załatwienia na mieście. Chciałbym, żebyś jak tylko przyjdziesz do pracy, zadzwonił do Urzędu Miejskiego do Wydziału Budownictwa Mieszkaniowego i dowiedział się, kiedy organizują najbliższy przetarg o czynsz. Zapytaj też, czy ten przetarg będzie dotyczył wyłącznie starej substancji mieszkaniowej, czy obejmie także budynki stawiane przez TBS-y. Te drugie leżą w kręgu mojego zainteresowania, bo jeśli tak, to niech powiedzą w jakich dzielnicach. Bardzo mi na tym zależy więc nie nawal.

- Załatwione. A właściwie to na co ci to? Szukasz taniego mieszkania?

- Szukam, ale nie dla siebie. Zamów sobie jeszcze kolejkę, a ja wszystko ci opowiem.



ROZDZIAŁ 9



Podwiózł Sebastiana pod blok i pożegnał się z nim. Teraz już bez przeszkód mógł wracać do siebie na Sienną. Zaparkował przed budynkiem i wyjął z bagażnika walizkę. Uświadomił sobie, że będzie musiał tu wrócić jeszcze raz, bo nie da rady zabrać wszystkiego. Kiedy kolejny raz wracał do mieszkania, przed wejściowymi drzwiami natknął się na sąsiadkę mieszkającą piętro niżej. Przywitał się z nią uprzejmie i wyraził zdziwienie widząc, że kobieta trzyma w jednym ręku wiadro z mopem a w drugim wielką reklamówkę pełną jakichś płynów.

- Może ja pani pomogę pani Skarżyńska? Pani da tę siatkę i otworzy drzwi do windy. Na co pani tyle środków czystości? Sprząta pani gdzieś?

- A żeby pan wiedział. Tylko kłopot mam z tym sprzątaniem. Syn wynajmował jakimś ludziom mieszkanie, które kompletnie zdewastowali. Wszystko do wymiany. Jak można tak zgnoić taki ładny lokal? W dodatku nawet mu nie zapłacili za ostatnie pół roku i zwinęli się po cichu. Dopiero sąsiedzi dali znać, że z mieszkania cuchnie jak z szamba i powiem panu, niewiele się pomylili. Fekalia w łazience, bo zatkali odpływ. Wanna do wyrzucenia. Chyba młotkiem w nią walili. Lodówka nie do użytku, bo wszystko co w niej było zaśmierdziało się. Obraz nędzy i rozpaczy. Syn ma już tak dość, że postanowił je sprzedać. To ponad nasze siły, żeby doprowadzić ten lokal do użytku. Od trzech dni tam chodzę i usiłuję zrobić porządek, ale człowiek nie ma już na to zdrowia. Syn też niedomaga. Chciał wynająć ekipę sprzątającą, ale zażyczyli sobie taką sumę, że zrezygnował.

Marek nastawił uszu i skupił się na słowach kobiety.

- A gdzie to mieszkanie pani Skarżyńska? Gdzieś niedaleko?

- Blisko panie Marku. To ten pierwszy blok od ulicy. Wystarczy przejść skwer, a czemu pan pyta?

- Bo szukam mieszkania dla mojej znajomej i jestem zainteresowany kupnem jakiegoś pod warunkiem, że nie będzie drogie.

- Syn na pewno nie będzie windował ceny. Ono nadaje się do generalnego remontu. Wszędzie płytki wytrzaskane i pozrywane podłogi. Nawet dziury są w ścianach i wyrwane gniazdka. Obraz nędzy i rozpaczy.

- A jakie duże?

- Pięćdziesiąt cztery metry na trzecim piętrze. Dwa pokoje, kuchnia, spory przedpokój i osobno łazienka, i ubikacja. Jest też ładny balkon. Kiedyś to było naprawdę piękne mieszkanie. Ustawne i słoneczne, a teraz… - kobieta machnęła ręką z rezygnacją– szkoda gadać.

- Pani Skarżyńska, mam prośbę. Proszę zadzwonić do syna i powiedzieć, że znalazł się chętny na to mieszkanie, jednak wszystko zależy od ceny, bo skoro jest tak zrujnowane jak pani mówi, to trzeba będzie wpompować w nie sporo gotówki. Ja przyszedłbym do pani za jakąś godzinkę, żeby dowiedzieć się, co państwo ustalili, dobrze? Chciałbym też je zobaczyć, o ile pani się zgodzi i oszacować koszty remontu. Czy moglibyśmy się umówić jutro rano, około ósmej?

- A może teraz moglibyśmy pójść? Ja tylko zostawię te rzeczy i zjadę na dół. Już na miejscu mogę zadzwonić do syna, to pan sam z nim porozmawia. Wolałabym dzisiaj, bo wie pan, ja cierpię na bezsenność. Nawet tabletki nie pomagają. Zasypiam dopiero nad ranem i budzę się koło dziewiątej, czasem dziesiątej…

- Nie ma sprawy. Jeszcze nie jest tak późno. Ja też zostawię zakupy i zaraz jestem na dole.


Wjechali na trzecie piętro i Skarżyńska otworzyła drzwi od mieszkania. Omiótł wzrokiem wnętrze. Dewastacja była wszechobecna. Zdarte tapety w przedpokoju smętnie zwisały ze ścian. Kobieta otworzyła drzwi do łazienki i ubikacji. Tu nie było lepiej.

- Od razu syn wezwał hydraulika, bo wszystko wypływało górą muszli klozetowej. Jeszcze czuć ten smród. Co mogłam, to powycierałam, ale sam pan widzi te zniszczenia. Umywalka urwana, do wymiany, a proszę spojrzeć na łazienkę. Nie wiem co im się nie podobało, że wytrzaskali kafelki i wannę. Kompletna patologia, żeby w ciągu dwóch lat doprowadzić mieszkanie do takiego stanu. Nie wiem po co zdzierali tapety w pokojach. Na pewno nie po to, żeby położyć nowe, bo tamte były nowe. Kuchnia to kompletna ruina. Nie wiem, czy huśtali się na drzwiczkach od szafek, bo wszystkie pourywane. Piec nie ma palników, blaty zniszczone i te wyrwane gniazdka… Tylko siąść i płakać.

Rzeczywiście skala zniszczeń jest ogromna – pomyślał Marek. - Trzeba będzie włożyć sporo pieniędzy, żeby doprowadzić to mieszkanie do stanu używalności. Plusem jest to, że ma przyzwoitą wielkość, ustawne pokoje i okna na wschód.

- Zadzwonię do syna, to porozmawia pan z nim – wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała numer. – Dobry wieczór Piotruś. Dzwonię w sprawie mieszkania. Nie, nie, wszystko w porządku i nic nie cieknie. Pan Dobrzański, mój sąsiad z dwunastego piętra jest zainteresowany kupnem. Właśnie teraz oglądamy tę ruinę. On chce porozmawiać i zapytać o cenę. Oddaję mu telefon.

- Dobry wieczór panie Skarżyński, Marek Dobrzański z tej strony. Właśnie dowiedziałem się od mamy o tej nieprzyjemnej historii z mieszkaniem. Jestem zainteresowany kupnem w takim stanie jakim ono jest. Już wiem, że wymaga ogromu pracy i dużego nakładu środków. Za jaką cenę byłby pan skłonny je sprzedać?

- Panie Marku, ja doskonale wiem, że nie mogę go sprzedać po cenie rynkowej i zdaję sobie sprawę z kosztów, jakie miałby ponieść ewentualny nabywca. Szczerze powiedziawszy to ta cała sytuacja doprowadziła moje nerwy do ostateczności i chcę się jak najszybciej pozbyć tego kłopotu. Jestem skłonny sprzedać je za sto siedemdziesiąt tysięcy. To połowa ceny, ale przynajmniej będę zdrowszy.

- To bardzo korzystna oferta i nie ukrywam, że i mnie zależy, by jak najszybciej je wyremontować. Kiedy moglibyśmy się spotkać i sfinalizować transakcję? Ja mógłbym choćby jutro. Mam zaprzyjaźnionego notariusza, który jest w stanie od ręki sporządzić akt notarialny. Moglibyśmy się umówić na Lwowskiej w mojej firmie Febo&Dobrzański powiedzmy o dziesiątej? Biuro notarialne jest niedaleko, jakieś dziesięć minut od firmy. Ja od razu przelałbym pieniądze na pana konto.

- Jak najbardziej. W takim razie do zobaczenia jutro i bardzo panu dziękuję.

Już w drodze powrotnej Skarżyńska oddała mu klucze do mieszkania mówiąc, że syn jutro przywiezie mu dodatkowe dwa komplety. Pożegnał się z nią przy windzie i jeszcze raz podziękował. Wróciwszy do siebie zaczął dzwonić. Najpierw do Olszańskiego, żeby mu powiedzieć, żeby nie dzwonił do urzędu w sprawie przetargu. Następny telefon był do notariusza a kolejny do rzeczoznawcy, z którym umówił się na dwunastą w Rysiowie. Potem rozmawiał z Maćkiem. Wyłuszczył mu, że pojawi się z rzeczoznawcą jutro i prosił o udostępnienie klucza do domu. Ostatni telefon wykonał do człowieka, który był właścicielem firmy remontowej. Dwukrotnie korzystał już z jego usług i wiedział, że finansowa motywacja sprawi szybki postęp prac w mieszkaniu. Z nim rozmawiał najdłużej opisując mu stan mieszkania i co należy w nim zrobić. Nie miał już siły rozpakowywać walizki. Powkładał tylko zakupione na ryńskim targu produkty do lodówki i położył się spać.


Skarżyński zjawił się punktualnie. Wręczył Markowi pozostałe dwa komplety kluczy zapewniając, że więcej ich nie posiada. Pieszo przeszli do kancelarii notarialnej, gdzie notariusz sporządził dwa akty mówiące o tym, że Piotr Skarżyński zbywa na rzecz Urszuli Cieplak mieszkanie. Marek wytłumaczył, że nowa właścicielka będzie mogła podpisać akt dopiero za dwa tygodnie, ale pieniądze przeleje na konto sprzedającego już dzisiaj.

- Akt panie Piotrze zostanie przesłany panu pocztą, bądź ja sam dostarczę go pańskiej mamie. Możemy się tak umówić?

Skarżyński nie miał nic przeciwko temu. Również notariusz poinformował ich obu, że sprawy dotyczące zmiany wpisu w księdze wieczystej przesuną się o te dwa tygodnie.

Po wyjściu z kancelarii obaj panowie wstąpili jeszcze do banku, gdzie Marek dokonał przelewu. Potem uścisnąwszy sobie dłonie rozstali się.

O dwunastej Marek pojawił się w Rysiowie. Gdyby nie GPS, bez wątpienia miałby trudności, żeby tutaj trafić bez błądzenia. Podjeżdżając pod posesję Cieplaków zauważył stojącego przy ramie Maćka. Czekając na rzeczoznawcę Marek opowiedział mu jakie miał szczęście i że Ula jest już właścicielką mieszkania w Warszawie.

- Na razie nie można tam jeszcze mieszkać, bo trzeba je gruntownie wyremontować, ale jestem już umówiony z ekipą i lada dzień tam wejdą i zaczną prace. Najważniejsze, że udało się kupić to mieszkanko bardzo okazyjnie i Uli zostanie jeszcze całkiem sporo pieniędzy, gdy sprzedamy dom. Będzie miała na start. Na razie nic jej nie mów. Dopiero jak już będziemy znali cenę domu i wystawimy go na sprzedaż, to możemy jej powiedzieć, a najchętniej zrobiłbym to sam.

- Nie ma sprawy. Na razie milczę jak grób. Spójrz, to chyba ten rzeczoznawca – Maciek kiwnął głową pokazując tym samym człowieka, który zaparkował tuż za samochodem Marka.

- Tak, to on – Marek podszedł do mężczyzny i przywitał się z nim. Po nim zrobił to Maciek.

Obeszli cały dom od strychu aż po piwnicę. Potem ekspert zlustrował jeszcze działkę, na której był posadowiony.

- No cóż panowie, nie jest tak źle. Fundamenty całe, dobre podpiwniczenie, instalacja w porządku. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to stan dachu. Jeszcze nie ma śladów przecieku wody i wilgoci, ale trzeba będzie go wzmocnić i na pewno wymienić orynnowanie. Działka jest dość spora. Zadbany ogród i sad. Wyceniłbym wszystko na trzysta dziesięć tysięcy. Zdjęcia zrobiłem więc mogę go wystawić do sprzedaży. Cena nie jest wygórowana i myślę, że powinni znaleźć się chętni. Będziemy w kontakcie panie Dobrzański. Jak tylko pojawią się oferty, dam znać.

Rzeczoznawca odjechał, a Marek indagował jeszcze Maćka.

- Słuchaj, – mówił – będę potrzebował twojej pomocy. Nie znam gustu Uli. Nie wiem jakie lubi kolory i co by jej się ewentualnie podobało. Mam na myśli na przykład kolor płytek. Do łazienki i ubikacji możemy dać takie same, ale do kuchni to już nie bardzo. Maciek uśmiechnął się. Doskonale wiedział, co preferuje przyjaciółka. Wielokrotnie rozmawiali na ten temat, bo Ula zawsze marzyła, żeby coś w tym domu zmienić, ale jak zwykle wszystko rozbijało się o brak pieniędzy.

- Do sanitariatu i łazienki duże kafle blado żółte. Do kuchni ten sam rozmiar, ale oliwkowe. Uwielbia pastelowe kolory. Pokoje najlepiej w ciepłym oranżu, ale też dość bladym i jasnym beżu. Na podłogach nie za ciemne panele.

- Czy ona będzie zabierała stąd jakieś meble?

- Nie sądzę… Sam widziałeś, że one pochodzą z okresu wczesnego Gierka. Raczej wszystko trzeba będzie kupić nowe. Ja chętnie wybiorę się z tobą na zakupy. Będzie ci łatwiej. Daj tylko znać, kiedy.

Marek wyciągnął dłoń.

- Dzięki za wszystko przyjacielu. Na pewno będę dzwonił. Teraz trzeba się skupić na remoncie – zerknął na zegarek. – Chyba nie będę już wracał do firmy. Przejadę się do miasta i zrobię rekonesans w sprawie płytek. Drzwi i to wszystkie też trzeba będzie wymienić, bo nadają się tylko na śmietnik. Ktoś bardzo się na nich wyżywał.

- Nawet nie powiedziałeś, gdzie to mieszkanie.

- Na Siennej. To jest to samo osiedle, na którym i ja mieszkam, tylko inny blok. No, lecę. Na razie.


Do domu wrócił o dziewiętnastej, ale był bardzo zadowolony. Udało mu się zamówić bardzo ładne płytki i miał nadzieję, że była ich wystarczająca ilość, bo ilość metrów podał na oko. Nie mierzył przecież ani kuchni, ani łazienki i ubikacji. Postanowił zrobić to jutro i ewentualnie zadzwonić z prośbą o korektę. Zamówił też dostawę paneli podłogowych. Tych na pewno kupił na wyrost i spuchliznę, bo całe pięćdziesiąt metrów.

Zaparzył sobie herbaty i zrobił kilka kanapek. W brzuchu burczało mu już od kilku godzin. Najedzony wybrał numer Uli. Kiedy odebrała przywitał się z nią mówiąc, że ma dobre wieści.

Opowiedział jej o wizycie rzeczoznawcy i podał kwotę wyceny.

- To całkiem sporo Ula. Poza tym kupiłem wam mieszkanie. Co swoje to swoje i nie zawracałem sobie głowy przetargiem o czynsz. Mieszkanie jest ładne i słoneczne tylko wymaga małego remontu. Dowiedziałem się o nim całkiem przypadkowo w dniu, w którym wróciłem z Mazur. Syn mojej sąsiadki chciał je pilnie sprzedać. To dwa pokoje z kuchnią, ale bardzo ustawne i słoneczne. Jutro wchodzi tam ekipa remontowa. Jak wrócisz, koniecznie i jak najszybciej musisz podpisać akt notarialny.

- Zaczekaj Marek… Jak to kupiłeś nam mieszkanie? Za co? Przecież nie sprzedałeś jeszcze domu.

- No wyłożyłem pieniądze. Nie było na co czekać Ula, bo za mieszkanie warte trzysta czterdzieści pięć tysięcy facet chciał sto siedemdziesiąt. Jak sprzedamy dom, to potrącę sobie tę sumę i już. Nie martw się pieniędzmi. Powiedz mi tylko, czy będziesz zabierać jakieś meble z Rysiowa. Ja na twoim miejscu kupiłbym nowe, bo będzie cię na to stać.

- Tak…, chyba masz rację. Te meble to prawdziwe starocie. A gdzie to mieszkanie?

- Na Siennej. Na tym samym osiedlu, na którym ja mieszkam, ale w innym bloku. Jestem pewien, że obie będziecie zadowolone. Mam też namiary na lekarza dla Betti. Jak wrócicie umówię wizytę. I to tyle.

- To aż tyle Marek. Naprawdę nie wiem jak mam ci dziękować – niebezpiecznie zadrżał jej głos, jakby miała się zaraz rozpłakać.

- Ja wiem. Po prostu zatrudnij się u mnie. To robota w sam raz dla ciebie. Nie naciskam jednak. Proszę tylko, żebyś to przemyślała. Pozdrów małą Betti i Dorotę. Trzymajcie się ciepło.



ROZDZIAŁ 10



Robota w mieszkaniu szła pełną parą. Właściciel firmy remontowej zachęcony przez Marka wizją podwójnej zapłaty rzucił do remontu wszystkich swoich ludzi. Jedni skuwali do gołej ściany wszystkie płytki i układali nowe, inni zdzierali resztki tapet, kładli gładzie i malowali na wybrane kolory pomieszczenia. Jeszcze inni pracowali przy układaniu paneli podłogowych. Marek zaglądał do mieszkania przynajmniej dwa razy w ciągu dnia. Rano przed wyjazdem do pracy i po powrocie z niej. Wtedy mógł ocenić postęp i jakość wykonywanych prac. Nie znosił fuszerki, ale o tym dobrze wiedział szef ekipy. Klient płacił podwójnie, więc o byle jakości nie mogło być mowy. W międzyczasie przywieziono kuchenne meble robione na wymiar. Pięknie współgrały z oliwkowymi płytkami, bo były jasnokremowe. Stanęły także nowe sprzęty w postaci pieca z płytą indukcyjną, lodówki i zmywarki. Na wszelki wypadek Marek skrzętnie gromadził faktury, by pokazać je Uli. Czuł w kościach, że nie byłaby zadowolona, gdyby zbagatelizował poniesione przez siebie koszty i chciał oddać w prezencie zakupione rzeczy. Na pewno by ich nie przyjęła.

Mieszkanie przechodziło transformację i każdego dnia stawało się coraz przytulniejsze. Pokoik Beatki wyglądał bajkowo. Udało mu się dostać śliczne mebelki idealne dla takiego brzdąca. U Uli w pokoju stanęły nowoczesne meble z Ikei. W przeddzień jej powrotu zaprosił Maćka, żeby upewnić się, czy taki wystrój spodoba się dziewczynom. Szymczyk był zachwycony. Chodził po mieszkaniu cmokając z podziwu.

- No bracie, naprawdę się postarałeś. Obie chyba padną ze szczęścia. Tu jest jak w raju.

- Ty jutro jedziesz po nie, prawda?

- Prawda. Wyjeżdżam wcześnie rano, bo trzeba pomóc im pozamykać wszystkie kempingi, pochować i zabezpieczyć sprzęt. Trochę to zajmie. Myślę, że wrócimy późnym popołudniem.

- Mam prośbę – Marek zmarszczył czoło, jakby się nad czymś zastanawiał. – Byłoby dobrze, żebyś przywiózł je od razu tutaj. Chciałbym, żeby pojutrze Ula pojechała ze mną do notariusza i podpisała akt. To dość pilne, bo jeden z oryginałów trzeba oddać sprzedającemu a i notariusz musi zgłosić zmianę właściciela mieszkania w Sądzie Ksiąg Wieczystych. Po prostu jak będziecie już w Warszawie, to dasz mi znać, a ja podejdę i wyjaśnię Uli wszystko.

- Skoro tak trzeba, to przywiozę je. Urzędowe sprawy należy załatwiać od razu.

- No właśnie…, zaczekaj, bo mi coś dzwoni – Marek wysupłał telefon z kieszeni spodni i odebrał. Maciek przysiadł na kanapie przysłuchując się rozmowie.

- Witam panie Kopczyński. Jakieś dobre wieści? Naprawdę? Rewelacja! Pojutrze? Jak najbardziej, a o której? O jedenastej? Damy radę. To świetna wiadomość. Bardzo się cieszę i bardzo panu dziękuję. Do zobaczenia – szeroko uśmiechnięty spojrzał Maćkowi w oczy. – Nie uwierzysz…, ja sam jeszcze nie bardzo mogę, bo nie spodziewałem się, że tak prędko pójdzie. Kopczyński sprzedał dom w Rysiowie za trzysta dwadzieścia tysięcy. Wyobrażasz sobie? Podobno było kilku chętnych i wybrał najlepszą ofertę. Jestem w szoku.

- Ja też. Ależ się Ula ucieszy. Będę leciał Marek. Jutro muszę wcześnie wstać. To do jutra – roześmiał się.

Marek wrócił do siebie. Rozpierała go radość, że udało mu się w tak krótkim czasie wszystko pozałatwiać. Rozłożył się na kanapie i wybrał numer Uli.

- Ula? Nie uwierzysz… - zaczął tajemniczo jak tylko usłyszał jej łagodny głos. – Dzisiaj sprzedano dom w Rysiowie za uwaga, trzysta dwadzieścia tysięcy. I co ty na to?

- Serio? Nawet nie myślałam, że ktoś przebije cenę wyjściową.

- Było kilku chętnych i wybrano najkorzystniejszą ofertę. Teraz posłuchaj mnie uważnie. Widziałem się dzisiaj z Maćkiem, bo chciałem mu pokazać mieszkanie. Był zachwycony. Jutro pewnie będzie ci opowiadał. Poprosiłem go, żeby przywiózł was prosto tutaj, bo pojutrze rano musimy się stawić w kancelarii notarialnej, żeby podpisać ten akt kupna mieszkania. Nie można z tym już zwlekać, bo trzeba jeszcze załatwić wpis w księdze wieczystej. Poza tym o jedenastej będzie do podpisania drugi akt, tym razem sprzedaży domu. Od momentu podpisania masz miesiąc na wyprowadzkę i opróżnienie domu ze sprzętów. Oczywiście ja i Maciek pomożemy. Myślę, że trzeba będzie zrobić to jak najszybciej i nie zwlekać przez miesiąc czasu. Chodzi mi o to, że Betti w krótkim czasie powinna trafić do lekarza i od tej wyprowadzki uzależniam ustalenie terminu wizyty. Na Siennej jest przedszkole i może warto byłoby zapisać do niego Beatkę. To przedszkole prywatne i blisko domu. W tym czasie mogłabyś pomyśleć o podjęciu pracy. Mam wciąż nadzieję, że jednak się zdecydujesz. Potrzebujesz tej pracy a ja potrzebuję asystentki. Jutro będę czekał na was przed blokiem. Zrobię też jakieś podstawowe zakupy, żebyście miały co jeść. To na razie wszystkie wieści. Halo, Ula? Jesteś?

- Jestem, jestem… Słucham tego co mówisz i wciąż nie mogę uwierzyć, bo wszystko dzieje się tak szybko.

- Tak miało być Ula. Należało jak najszybciej wyrwać was z tego domu. Zobaczysz jak teraz wszystko się zmieni. Zmieni się przede wszystkim Betti. Mocno w to wierzę. Kończę już i do jutra. Szczęśliwej drogi.

- Do jutra…


Wszedł do mieszkania Uli obładowany do granic możliwości. Rzucił dwie wielkie siaty na blat i zaczął je wypakowywać do lodówki. Ledwie skończył, gdy odezwała się jego komórka. Odebrał natychmiast, bo Maciek dzwonił.

- Gdzie jesteście?

- Dojeżdżamy. Za pięć minut będziemy na Siennej.

- Dzięki. Już schodzę.

Biegiem ruszył po schodach. Nie było czasu, żeby ściągać windę. Stanął przed klatką schodową wypatrując błękitnego Volvo. W końcu dostrzegł je i wyszedł na chodnik. Otworzył Uli i Betti drzwi pomagając im wysiąść. Mała rzuciła mu się na szyję cmokając go w policzki.

- Stęskniłem się za tobą maleńka. Bardzo – przytulił dziewczynkę do siebie. – Teraz pokażę ci twój nowy domek i nowy pokój. Daj Ula walizkę. Maciek weźmie drugą. Co jeszcze jest do zabrania?

- Jeszcze trochę jest, ale przyjdę drugi raz – Maciek ruszył do budynku.

- I jak Ula? Zdenerwowana?

Popatrzyła na Marka tymi smutnymi, szafirowymi oczami i uśmiechnęła się niepewnie.

- To mało powiedziane. Przelewa się przeze mnie wielka fala różnych emocji, ale chyba przeważa ciekawość. Które to piętro?

- Trzecie, ale jest winda. Chodźmy. – Przekręcił w zamku klucz i otwarł drzwi na oścież uśmiechając się do Uli. – Proszę, to od teraz wasze królestwo.

Nieśmiało weszły obie do środka. Ula omiatała wzrokiem mieszkanie i nie mogła wykrztusić słowa. Przełknęła ślinę i po chwili jej oczy wypełniły się łzami. Ukryła w dłoniach twarz i rozpłakała się głośno.

- Mój Boże, mój Boże…, czy my mogłyśmy kiedykolwiek marzyć o czymś tak wspaniałym? – odwróciła się do Marka odkrywając mokre policzki. - Marek, - wyszeptała drżącym głosem - naprawdę nie znajduję słów jakimi mogłabym podziękować ci za to wszystko, co dla nas zrobiłeś. To mieszkanie to moje spełnione marzenie. Jest tak piękne, że brak mi słów.

Zbliżył się do niej i bezwiednie ujął jej zapłakaną twarz w dłonie wycierając kciukami łzy.

- Nie widziałaś jeszcze wszystkiego, to tylko przedpokój i kawałek kuchni. - Zarumieniła się zawstydzona tym intymnym gestem. Podał jej chusteczkę i otworzył drzwi łazienki i ubikacji. – Maciek powiedział, że lubisz żółty kolor. Takie wybrałem płytki. W kuchni są oliwkowe. Obejrzyjcie i powiedzcie, czy wam się podoba. Nie kupowałem wanny, ale wygodny brodzik z siedziskiem, z którego pewnie skorzysta Betti. Pralka jest nowa, więc nie musisz zabierać tej starej z Rysiowa. W kuchni masz meble na wymiar. Chciałem jak najlepiej wykorzystać miejsce, dlatego nie kupowałem gotowych. Duży pokój może uchodzić za salon, ale też jest miejscem do spania dla ciebie. Chodź Betti pokażę ci twój pokoik. Spójrz, czyż nie jest to pokój małej księżniczki?

Mała z zachwytem lustrowała swoje królestwo. Zauważyła małe biureczko, na którym piętrzyły się kolorowe kredki, farbki i mnóstwo papieru do rysowania.

- Popatrz Ulcia jakie mam piękne łóżeczko – usiadła na nim wypróbowując miękkość materaca. – I jakie wygodne. Tutaj na pewno będzie mi się dobrze spało. Prawda, że Mareczek jest kochany? On zawsze dotrzymuje słowa – podeszła do niego a on wziął ją na ręce.

- Bardzo się staram Betti, żeby tak było zawsze. Czy wiesz, że tu niedaleko jest przedszkole i mnóstwo fajnych dzieciaków? Jest się z kim bawić i z kim pogadać. Chciałabyś chodzić do takiego przedszkola?

Objęła go mocno za szyję.

- Bardzo, bardzo, bardzo. A mają plac zabaw?

- Mają i to dość spory. Jest piaskownica, huśtawki, zjeżdżalnia i taki batut do skakania, na którym odbijasz się jak piłeczka.

- Ulcia, zapiszesz mnie? Ja bardzo chcę…

- Zapiszę kochanie i to w najbliższych dniach – ponownie omiotła wzrokiem pokój. – Masz wspaniały gust Marek. To wszystko jest takie śliczne… Zaczynam wierzyć, że mała będzie tu szczęśliwa i pozbędzie się koszmarów raz na zawsze.

- Też mocno w to wierzę. Powiem jeszcze tylko, że kupiłem wam obu nową pościel. Poduszki i kołdry są obleczone i leżą w twojej kanapie – przeszedł do dużego pokoju i otworzył półszafek z półkami. – Tu są też ręczniki, ściereczki i trochę pościeli na zmianę. Na górze leżą firanki i zasłony. Nie wiedziałem, czy będziesz chciała rolety i kupiłem na wszelki wypadek. Zrobiłem ci też zaopatrzenie, więc oprócz pieczywa nie musisz na razie nic kupować. Teraz rozpakujcie się spokojnie, a ja nastawię express. Napijemy się kawy. Chyba Maciek wrócił. Chodźmy.

Maciek postawił na blacie skrzynki pełne suszonych grzybów i słoików z grzybami marynowanymi i zasolonymi. Nie zabrakło dżemów z jeżyn, leśnych malin i jagód. Znalazły się i ryby już wyczyszczone i poporcjowane, które Ula od razu wsadziła do zamrażalnika. Marek tylko głową kręcił z podziwem.

- Kiedy ty zdążyłaś to wszystko zrobić, przecież każdego dnia miałaś tyle pracy…

- Jakoś znalazłam czas. Na zimę będzie jak znalazł – odłożyła trochę słoików dla Maćka. Markowi podsunęła kilka z konfiturami. – Będziesz miał do śniadania. Są naprawdę pyszne. To ja idę się wypakować a wy się rządźcie.

Marek wyciągnął filiżanki i nalał w nie aromatycznej, mocnej kawy. Beatce zrobił herbatę. Poustawiał wszystko na stoliku w salonie. Nie zapomniał pokroić też tort, który zamówił specjalnie, żeby uczcić powrót dziewczyn. Betti aż pisnęła ze szczęścia.

- Czekoladowy, Ulcia czekoladowy! Uwielbiam.

Nie siedzieli zbyt długo. Robiło się późno. Maciek miał jeszcze przed sobą kawał drogi do domu, a Marek nie chciał się zasiedzieć, bo Ula miała trochę zajęcia z układaniem rzeczy. Zanim wyszedł powiedział jej, że przed ósmą podjedzie pod blok, żeby załatwić sprawę u notariusza.

- Będziemy musieli wziąć ze sobą Beatkę. Może uda się też jutro zapisać ją do przedszkola. Zobaczymy. Uciekam, a ty oswajaj się z nowym miejscem. Aaa, gdzie ja mam głowę – zawrócił od progu - tu masz dwa komplety kluczy. No zmykam. Dobranoc.


Zamknęła za nim drzwi i ruszyła do pokoju Betti. Pościeliła jej łóżko i zabrała ją do łazienki pomagając jej się umyć. Przebierając ją w czystą piżamę mówiła:

- Dzisiaj będziesz spała sama, ale jakby śniło ci się coś strasznego, to zawsze możesz do mnie przyjść, bo jestem za ścianą.

- Myślę Ulcia, że będę dobrze spać, bo łóżeczko jest mięciutkie i ma śliczną pościel w słoniki. Słoniki są na szczęście i Mareczek o tym dobrze wie. Gdyby nie wiedział, to pewnie kupiłby jakąś inną, prawda?

- Prawda. A teraz maszeruj spać. Ja mam jeszcze trochę roboty.

Pokrzątała się po mieszkaniu chowając ostatnie rzeczy. Wzięła przyjemny prysznic i położyła się do łóżka. Nadal nie mogła uwierzyć, że to wszystko jej się przydarzyło. Zupełnie przypadkiem poznała wielkiego filantropa, człowieka o szlachetnym sercu i ogromnej empatii. Gdyby nie on, one nadal tkwiłyby w Rysiowie bez szans na lepsze życie. On pomyślał dosłownie o wszystkim i to, co zastała w tym pięknym mieszkaniu absolutnie jej się podobało, bo urządzone było gustownie i pięknie. Do niczego nie mogła się przyczepić. Jutro podpisze akty i jak tylko dostanie przelew, zwróci Markowi za wszystko. Podjęła też decyzję w sprawie pracy. Przyjmie Marka propozycję, bo jest naprawdę świetna i dzięki zarobkom będzie w stanie utrzymać siebie, Betti i mieszkanie. Zaczynała wierzyć, że od teraz w jej życiu będą zdarzać się tylko dobre rzeczy.



ROZDZIAŁ 11



Zgodnie z umową następnego dnia czekał na dziewczyny pod ich blokiem. Pojawiły się wkrótce. Wysiadł z samochodu otwierając Uli drzwi. Trochę zaskoczona skonstatowała, że na tylnym siedzeniu zamontowany jest fotelik dla dziecka. Marek usadowił w nim Betti i zapiął jej pasy. Kiedy usiadł już za kierownicą, powodowana ciekawością Ula zapytała:

- Masz dziecko? Trochę mnie zdziwił ten fotelik.

Marek roześmiał się na całe gardło.

- Nie, nie mam dzieci, a przynajmniej nic na ten temat nie wiem. Kupiłem go niedawno z myślą o Beatce. Będę was woził do Rysiowa więc na pewno się przyda.

Ula zamilkła. Pomyślała tylko, że on jest niesamowicie przewidujący i planuje wszystko z dużym wyprzedzeniem. Bez wątpienia był świetnym logistykiem.

- Jak pierwsza noc na nowym miejscu? Dobrze wam się spało?

- Mnie świetnie. Beatce trochę gorzej. Znowu śniło jej się coś złego, bo o czwartej nad ranem przyszła wystraszona i wtuliła się we mnie jak kocię. To i tak spory postęp, bo w Rysiowie potrafiła się zrywać kilka razy w ciągu nocy.

- To się zmieni Ula, zobaczysz. Lekarz na pewno jej pomoże.



Podpisanie aktu zajęło im niewiele czasu, bo zaledwie piętnaście minut. Wreszcie Ula miała czarno na białym, że jest jedyną właścicielką lokalu mieszkalnego. Do podpisania następnego mieli prawie trzy godziny i Marek zaproponował, żeby przeczekały je w firmie.

- Mam kilka rzeczy do załatwienia. Wy sobie posiedzicie, napijecie się czegoś, a ja wykonam kilka telefonów, przejrzę parę dokumentów i jak wygospodaruję trochę czasu, to pokażę wam firmę.

Ula nie oponowała. Zawdzięczała mu tak wiele, że zgadzała się na wszystko. Mógłby je zabrać nawet do samego piekła i też nie protestowałaby.

Spory biurowiec firmy Febo&Dobrzański zaskoczył ją, bo nie spodziewała się, że jest tak duża. Wraz z Markiem wyjechały na piąte piętro rozglądając się ciekawie.

- Tu urzęduję – podszedł do recepcji pytając pracującą tam dziewczynę o pocztę.

- Violetta ją zabrała. Masz u siebie na biurku.

- Mam prośbę Aniu. Jeśli możesz, zrób nam dwie kawy i szklankę herbaty. Może w socjalnym będą jakieś herbatniki dla małej. To jest Ula Cieplak i niewykluczone, że będzie u nas pracować, a to Ula jest Ania Nawrot, nasza niezastąpiona recepcjonistka. – Dziewczyny podały sobie dłonie uśmiechając się do siebie. Już w sekretariacie przedstawił Ulę swojej sekretarce Violetcie. – To drugie biurko jak widzisz jest puste i czeka tylko na ciebie, – powiedział jej cicho – podobnie jak ja. – Otworzył drzwi od gabinetu przepuszczając je przodem. – Dajcie mi okrycia i rozgośćcie się. Ania za chwilę przyniesie kawę. Betti masz tu trochę kredek i papier. Narysuj mi coś ładnego.

Mała usiadła przy szklanym stoliku i zajęła się rysowaniem. Ula przysiadła obok.

- Marek…, chciałabym ci coś powiedzieć. Teraz jak wyprowadziłeś nasze życie na prostą myślę, że chętnie skorzystam z twojej propozycji pracy. Jeśli tylko uda się zapisać Betti do przedszkola nie będzie przeszkód, żebym mogła ją podjąć.

Podszedł do niej i usiadł obok uśmiechając się szeroko.

- I tak mi mów dziewczyno. To bardzo dobra decyzja, a o Betti się nie martw. Jak będziemy wracać od notariusza podjedziemy pod przedszkole i zapytamy. O ile wiem, w prywatnych placówkach raczej nie ma problemu z przyjęciem dziecka. Gorzej jest w tych państwowych. Wszystko się okaże. Jest kawa – zerwał się z kanapy i pomógł Ani otwierając szeroko przed nią drzwi – i ciastka. Dziękuję Aniu.

Po wyjściu recepcjonistki rozdzwoniły się telefony. Ula i Betti siedziały cichutko nie chcąc mu przeszkadzać. Podziwiała go jak świetnie prowadzi rozmowy, jak bardzo jest kompetentny, jak logicznie wszystko wyłuszcza. Nic dziwnego, że firma stała tak dobrze prowadzona profesjonalną ręką prezesa. Skończył rozmawiać i nacisnął jakiś guzik prosząc Violettę.

- Viola, gdzie jest umowa z Terleckim. Miałaś zanieść do prawników. Sprawdzili?

- Nie pytałam…

- Jak to nie pytałaś? Prosiłem, żebyś zaniosła im wczoraj więc dzisiaj powinno być już coś wiadomo, tak?

- No tak, ale jakoś wyleciało mi z głowy…

- Kiedyś moje nerwy nie wytrzymają i będę się musiał z tobą rozstać. Nawet Sebastian ci nie pomoże.

Blondynka przełknęła nerwowo ślinę.

- To ja zaraz zadzwonię.

- Teraz to sobie sam zadzwonię, a ty idź sprawdzić, czy jeszcze czegoś nie zapomniałaś. – Kiedy zamknęły się za nią drzwi Marek przewrócił oczami. – Naprawdę czasami nie mam już do niej siły. Zachowuje się tak, jakby była ograniczona umysłowo. Żadnego z niej pożytku. To dlatego tak bardzo potrzebuję asystentki – zerknął z zegarek. – Słuchajcie, a może chciałybyście odwiedzić Pshemko? On na pewno się ucieszy, a jeszcze bardziej, kiedy mu powiem, że zdecydowałaś się na pracę tutaj. Wiem, że martwił się o ciebie i Beatkę. Chodźmy, mamy jeszcze trochę czasu.

Tak jak przewidział Marek reakcja na widok dziewczyn była żywiołowa i spontaniczna. Mistrz zerwał się ze swojego czerwonego fotela i wyściskał je obie.

- Słyszałem duszko, że przeniosłyście się do stolicy.

- Wszystko dzięki Markowi. To, co dla nas zrobił jest nie do przecenienia. Koniecznie musisz nas odwiedzić i zobaczyć mieszkanie. Jest naprawdę piękne. Dzisiaj natomiast podjęłam decyzję i niedługo zacznę pracować tutaj. Będziemy się częściej widywać.

- Bardzo się cieszę Urszulo. Zawsze ci powtarzałem, że powinnaś skończyć z klepaniem biedy i wykorzystać swoje umiejętności. Jak zajmiesz się pracą, to i twój smutek minie. Moja pupilka – spojrzał na Betti – też jakby weselsza.

- Dzisiaj Ulcia zapisze mnie do przedszkola. Będę wśród dzieci. Bardzo chcę tam chodzić. Mareczek mówił, że tam jest fajny plac zabaw.

Pshemko pogładził małą po głowie.

- To najlepsze dla ciebie rozwiązanie kruszynko.

- Będziemy się zbierać – Marek sprawdził czas. – Jeszcze musimy załatwić podpisanie aktu notarialnego ponieważ udało mi się sprzedać dom w Rysiowie. Będzie trochę zamieszania, bo trzeba opróżnić go ze sprzętów. Jak się uporamy ze wszystkim urządzimy parapetówkę. Możesz się już czuć zaproszony.


Weszli do kancelarii, gdzie czekało już na nich młode małżeństwo z dwójką dzieci. To oni nabywali od Uli dom. Podpisano akty a nabywca korzystając z wolnego komputera przelał od razu pieniądze na Uli konto. Ona z kolei zobowiązała się jak najszybciej udostępnić im dom i obiecała, że jak go opróżnią, zadzwoni do nich. Na dzisiaj pozostała do załatwienia sprawa przedszkola. Zanim do niego dojechali Marek zaprosił dziewczyny na obiad.

- Masz inne rzeczy na głowie niż stanie przy garach. Dzisiaj możesz sobie odpuścić gotowanie. Zjemy szybko i pojedziemy.

- Ja chciałabym jeszcze dzisiaj załatwić najbardziej palącą sprawę. Chciałabym uregulować z tobą wszystkie rachunki. Trochę mnie to uwiera, bo nie lubię mieć długów.

- No skoro tak, to będziemy musieli podjechać do mnie do domu, bo tam mam wszystkie faktury, ale najpierw przedszkole.


Miał rację. Nie robiono im żadnych trudności w zapisaniu Betti do grupy starszaków. Opłata miesięczna nie była zbyt wygórowana, chociaż i tak znacznie wyższa niż w państwowej placówce. Właścicielka poinformowała Ulę, że może Betti przyprowadzać już od jutra. Zadowolona uregulowała wszystkie opłaty. Teraz już bez przeszkód podjechali pod blok Marka.


To mieszkanie było ogromne, urządzone trochę minimalistycznie i po męsku, ale miało wszystko, co potrzebne do wygodnej egzystencji. Marek włączył Beatce bajki a sam nastawiwszy expres wyciągnął wszystkie faktury i kalkulator.

- Musisz to policzyć. Ja nie miałem na to czasu. Rzeczy, które kupowałem do mieszkania nie są z najwyższej półki, ale nie są też z najniższej. Starałem się kupować solidne sprzęty, żeby wytrzymały parę lat. Ty zliczaj a ja idę zrobić kawę.

Nie przyznał się jej, że podwójnie opłacił ekipę remontową. Faktury opiewały na kwotę niepodwojoną. Ula pochyliła się nad rachunkami skrupulatnie je licząc.

- Podliczyłam dwa razy. Wychodzi bez paru złotych dwieście czterdzieści tysięcy. To naprawdę nie tak drogo, skoro jak mówiłeś, samo mieszkanie kosztowałoby trzysta czterdzieści pięć tysięcy, gdyby nie trzeba było go remontować. Zostanie mi jeszcze całkiem sporo. To taki żelazny zapas na czarną godzinę, bo różnie może w życiu być. Masz tu laptopa? Od razu przeleję ci na konto. Przynajmniej wyjdę stąd z lekkim sercem i czystym sumieniem. Będę musiała odwiedzić jeszcze urząd skarbowy, bo trzeba zapłacić podatek, ale to już pestka. Wykorzystam czas, kiedy Beatka będzie w przedszkolu.

- A od kiedy chcesz zacząć pracować? Nie ukrywam, że ja chciałbym jak najprędzej.

- Myślę, że od połowy października. Może uda się do tego czasu uprzątnąć dom. Muszę jeszcze pogadać o tym z Maćkiem.

Marek postawił na stoliku filiżanki z kawą, sok pomarańczowy dla Betti i dwa kieliszki, które napełnił półsłodkim winem. Na zdziwione spojrzenie Uli odparł, że to był dla nich wszystkich męczący dzień, ale owocny, a lampka wina trochę ich odpręży.

Podniosła kieliszek i umoczyła w nim usta. Wino było naprawdę dobre.

- Za twoje zdrowie Marek, oby zawsze ci dopisywało, za twoje wielkie, szlachetne serce i za wszystko dobre, co dla nas zrobiłeś. Zawsze będziemy ci bardzo wdzięczne – stuknęła lekko w jego kieliszek.

- A ja piję za waszą odmianę losu, za waszą pomyślność i spokój.

Wieczorem odprowadził je do domu i pożegnał się z nimi przed blokiem. Jutro musiały wcześnie wstać z powodu Beatki. Przed pójściem spać Ula zadzwoniła jeszcze do Maćka. Omówiła z nim sprawę mebli.

- Byłoby dobrze Maciuś, jakbyś skrzyknął kilku sąsiadów do pomocy na pojutrze. Ja rano będę w Rysiowie koło dziewiątej i zacznę pakować ciuchy, chociaż pewnie większość nadaje się tylko do spalenia. Jakbyś mógł załatwić trochę kartonów, to byłoby wspaniale. Może Dorota też przyjdzie? Zapytaj ją, dobrze? Chciałabym jak najszybciej opróżnić dom. Wprowadzi się młode małżeństwo z dziećmi, ale pewnie wcześniej będą chcieli wyremontować.

- O nic się nie martw, wszystko załatwię. Trzymaj się i dobranoc.


Następnego dnia rano spakowała Beatce mały plecaczek, w którym były kapcie, ręczniczek i wielka torba cukierków czekoladowych.

- Cukierki są na przywitanie. Poczęstujesz panią, nowe koleżanki i kolegów.

O siódmej trzydzieści były już w przedszkolu. Poinformowała siostrę, że przyjdzie po nią o szesnastej. Kiedy Betti dołączyła do swojej grupy Ula poszła jeszcze porozmawiać z dyrektorką. Wzięła od niej numer telefonu i podała jej swój. Uprzedziła ją, że pojutrze przyjdzie odebrać małą Marek Dobrzański.

- To ten człowiek, który był tu wczoraj ze mną – wyjaśniła.

Sam Marek jeszcze o tym nie wiedział, ale po powrocie ze skarbówki miała zamiar do niego zadzwonić i poprosić go o to. Jechała do Rysiowa na cały dzień i chciała jak najwięcej zrobić.

Z urzędu wróciła przed trzynastą. Trochę zmitrężyła czasu, bo musiała wypełnić kilka formularzy. Zanim zabrała się za obiad, zadzwoniła do Marka.

- Mam dwie sprawy Marek i nadzieję, że pomożesz w jednej z nich. Wprawdzie dręczą mnie wyrzuty sumienia, bo powinnam dać ci już spokój i nie zawracać ci nami głowy, ale umówiłam się jutro z Maćkiem w Rysiowie o dziewiątej i chciałabym zacząć opróżniać dom. Nie dam rady odebrać Betti z przedszkola o szesnastej. Mógłbyś po nią podjechać i przywieźć mi ją? Na kolację planuję pieczenie kiełbasek, bo sporo rzeczy trzeba będzie spalić. To takie trochę połączenie przyjemnego z pożytecznym.

- Nie ma sprawy Ula. Uprzedziłaś, że to ja będę ją jutro odbierał?

- Tak, wszystko załatwione. Druga rzecz jest przyjemniejsza, bo chcę cię zaprosić dzisiaj na obiad, jeśli oczywiście nie masz innych planów.

- Bardzo chętnie przyjdę. Będę koło siedemnastej. Ugotuj coś wyjątkowego.

- Nie wiem, czy będzie wyjątkowe, ale postaram się, żeby było smaczne.

25 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page