top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

CIERPLIWOŚĆ JEST CNOTĄ - rozdziały: 16, 17, 18, 19, 20

ROZDZIAŁ 16 +18


Dojechali. Alex otworzył drzwi od strony Marka i pomógł mu wysiąść. Ten zarzucił rękę na jego ramię i wolno, kuśtykając i podskakując na jednej nodze dotarł do wind. Wjechali na dwunaste piętro. Alex był tu po raz pierwszy. Wyciągnął z kieszeni Marka klucz i otworzył drzwi. W przedpokoju Marek opadł na stojącą tam komodę.

- Poczekaj Alex… Mam pomysł – wysapał. – Przejdź tam na lewo do pokoju. Stoi tam biurko a przy nim fotel na kółkach. Usiądę na nim i nie będziesz się musiał tak szarpać. – Alex kiwnął głową.

- Dobry plan. Zmachałem się trochę, a ty jeszcze bardziej.

Poszedł we wskazanym przez Marka kierunku i już po chwili pojawił się z krzesłem obrotowym. Posadził go na nim i spytał.

- To gdzie teraz?

- Do sypialni. Jest za tym pokojem, w którym byłeś. Muszę się przebrać. Spociłem się jak szczur.

Pomógł mu z piżamą, co nie było proste, bo rękę umieszczono na temblaku a noga była całkowicie sztywna. Udało się. Zerknął na zegarek. Marek zauważył to.

- Może byś został? Nie ma sensu żebyś wracał. Jest trzecia nad ranem. W szafie jest pościel. Możesz przespać się na kanapie w salonie. Jest bardzo wygodna.

- Tak… Tak chyba będzie najrozsądniej. Nie zostawię cię przecież samego. Chcesz coś do picia? Będziesz brał jakieś leki?

- Nie. Już nie chcę niczego. I tak zrobiłeś bardzo wiele. Dziękuję.

- Nie ma za co. Przynajmniej mogłem się zrewanżować w jakiś sposób. Dobra. To ja biorę pościel i idę, a ty spróbuj pospać. Na razie.

Była szósta rano, gdy obudził go ból. Skrzywił się i przetarł powieki. Zobaczył na nocnej szafce szklankę z wodą i tabletki. Uśmiechnął się. – Alex musiał to przynieść, kiedy już spałem - sięgnął po telefon komórkowy i wybrał numer Uli. Odebrała niemal natychmiast i usłyszał w słuchawce jej niespokojny głos.

- Marek? Co się stało? Dlaczego dzwonisz tak wcześnie?

- Nie denerwuj się kotku, ale miałem wczoraj niemiłą przygodę.

- Miałeś wypadek? – jej głos przybrał wysoki ton i był na granicy paniki.

- Miałem, ale nie samochodowy. Przewróciłem się pod domem i złamałem nogę i rękę. Do trzeciej nad ranem byłem na pogotowiu. Zadzwoniłem do Alexa i on przywiózł mnie do domu. Został na noc, ale będzie musiał iść do pracy. Jesteś mi potrzebna, bo nawet nie mogę nic koło siebie zrobić. Przyjedziesz? Zadzwonię do ojca, żeby dał ci kilka dni wolnego i poproszę Sebastiana, by po ciebie przyjechał.

- O Boże! – jęknęła. – Oczywiście, że przyjadę i zostanę. Nie mogę zostawić cię samego w takim stanie. Zaraz porozmawiam z tatą. Na pewno zrozumie.

- Dziękuję kochanie. Ja zaraz dzwonię do ojca i do Seby i odezwę się jeszcze. Czekaj na telefon.

Rozłączył się i wybrał numer seniora. Krzysztof był nieco zdziwiony telefonem o tak wczesnej porze, ale Marek wytłumaczył mu, w czym rzecz.

Tato, ja będę musiał przez sześć tygodni nosić ten gips. Minie trochę czasu nim zorganizuję sobie jakąś pomoc. Chciałem cię prosić, by Ula, choć przez tydzień była ze mną. Sam sobie nie poradzę. Dasz radę mnie zastąpić? Nie ma zbyt wiele roboty. Zresztą będzie Sebastian i Alex. Na pewno ci pomogą. Violetta też nie odmówi. Bardzo podciągnęła się od jakiegoś czasu i pilnuje swoich obowiązków.

- Dobrze synu. Nie ma problemu. Ula już wie?

- Wie. Zgodziła się zostać ze mną. Sebastian zaraz po nią pojedzie.

- Dobrze w takim razie. Uważaj na siebie. Postaramy się wpaść do ciebie z mamą. Przywieziemy jakieś jedzenie.

- Dziękuję tato. Rozłączam się, bo muszę jeszcze zadzwonić do Seby. Na razie.

Jego najlepszy przyjaciel był zdumiony tymi niewesołymi nowinami. Obiecał, że natychmiast jedzie do Rysiowa i przywiezie Ulę. Pogonił Violettę i pół godziny później wyjeżdżali z Warszawy.


- Tato? – Ula wpadła do kuchni, jak oparzona. – Właśnie dzwonił Marek. Przewrócił się wczoraj tak nieszczęśliwie, że złamał rękę i nogę. Leży w domu zapakowany w gips. Obiecałam mu, że zaopiekuję się nim. Poradzicie tu sobie beze mnie?

Cieplak, stanął jak słup soli słuchając tych rewelacji.

- O mój Boże. Oczywiście. Musisz przy nim być. O nas się nie martw. My damy sobie radę. Jest przecież Jasiek.

- Ale pamiętaj. Jakby się coś działo, to dasz mi znać. Zresztą ja i tak będę dzwonić codziennie, bo nie byłabym spokojna. Muszę spakować trochę rzeczy i… - usłyszała dźwięk komórki. – To pewnie Marek.

- Halo, Marek i co?

- Kochanie, Seba już jest w drodze. Spakuj trochę rzeczy, on powinien być za pół godziny. Jest z nim Viola. Pomogą ci.

- Dobrze. Masz pełną lodówkę? Jeśli nie to po drodze zrobię jakieś szybkie zakupy.

- W lodówce dość mizernie, więc jakbyś mogła, byłbym wdzięczny.

- Dobrze, to załatwione. Idę się pakować. Na razie.

Powrzucała najpotrzebniejsze rzeczy do niedużej torby i ubrała się szybko. Józef wyszedł z kuchni wręczając jej reklamówkę.

- Masz tu Ula trochę zamrożonych pierogów. Ostatnio narobiłaś tyle, że mamy co jeść na kolejne dwa tygodnie. Przynajmniej dzisiaj nie będziesz się głowić nad obiadem.

- Dzięki tato, myślisz o wszystkim.

Zadzwonił dzwonek. Otworzyła szybko drzwi i ujrzała w nich Violę i Sebastiana.

- Witajcie kochani. Ja jestem już prawie gotowa. Seba weźmiesz torbę? Ja tylko włożę buty i płaszcz i możemy ruszać. Obiecałam też Markowi, że zatrzymamy się przed jakimś sklepem i zrobię mu zakupy. Jego lodówka świeci pustkami.

- Spokojnie Ula. Wszystko załatwimy. Nie denerwuj się, bo jemu już nic nie grozi. Leży spokojnie w łóżku a Alex go pilnuje.

Wzięła głęboki oddech. Ucałowała ojca mówiąc mu, że będą w kontakcie.

Zatrzymali się przed centrum handlowym. Sebastian postanowił zaczekać w samochodzie, a ona z Violą ruszyła do sklepowych półek. Mięso, wędlina, jajka, pieczywo, sery, trochę ogórków i pomidorów, nieco jarzyn. Resztę dokupi już na miejscu. Nie było ludzi przy kasach, więc załatwiły to szybko. Spakowały zakupy do reklamówek i wróciły do samochodu. Już bez przeszkód dojechali na Sienną.

Drzwi otworzył Alex i odebrał od dziewczyn ciężkie torby z zakupami. Zaniósł je prosto do kuchni. Ula poszła za nim i z lękiem w oczach spytała.

- Alex, co z nim?

- Nie obawiaj się Ula. Połamał się, ale nic mu nie zagraża, jedynie sześć tygodni w gipsie. Idź do niego. Czeka na ciebie.

- Bardzo ci dziękuję, że byłeś przy nim. Nie darowałabym sobie, gdyby coś gorszego mu się stało. Już i tak wystraszył mnie dzisiaj. Idę do niego. Zaraz was zawołam.

Weszła cicho do sypialni. Leżał z przymkniętymi powiekami. Przycupnęła na krawędzi łóżka i pogładziła jego szorstki policzek. Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej cudnie.

- Jesteś kotku. Daj mi buziaka, stęskniłem się za tobą.

Przylgnęła do jego ust.

- Bardzo się martwiłam.

- Jest naprawdę dobrze. Alex bardzo mi pomógł. Wyrwałem go ze snu w środku nocy. Zawołaj ich tu, dobrze? Muszę im coś przekazać.

Wyszła z pokoju by po chwili wrócić z całą ferajną. Przywitali się z nim a Viola nie była by sobą, gdyby nie skomentowała.

- O matulu! Wyglądasz, jak mumia. – Roześmiał się na całe gardło a inni mu zawtórowali.

- I tak samo się czuję. Posłuchajcie. Rozmawiałem rano z ojcem. Opowiedziałem mu o wszystkim. Wie, że nie będzie mnie blisko dwa miesiące. Trochę się martwię bo, jak wiecie z jego zdrowiem nie jest najlepiej. Obiecał mi jednak, że będzie doglądał działu. Niezależnie od tego chciałem cię prosić Seba, byś pomagał mu w miarę swoich możliwości, podobnie Ty Viola. Ciebie Alex nie śmiem o to prosić, bo wiem, że masz dużo spraw na głowie. – Febo żachnął się.

- No mam, ale przecież nie zostawię go samego. Pomogę i ja, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Mogę przejąć działkę Uli. Wiem, że to ona prowadzi u ciebie finanse.

- Naprawdę mógłbyś to zrobić? – Ula wyglądała na zaskoczoną.

- Pewnie. Jak ja będę potrzebował zastępstwa, to będziesz się mogła zrewanżować, zgoda? – Uśmiechnęła się promiennie.

Co tylko zechcesz. Dziękuję ci. Viola pokaże ci wszystko, bo jest na bieżąco.

Marek obrzucił ich spojrzeniem.

- Nawet nie wiecie, jak bardzo serce mi rośnie, gdy na was patrzę. Zrozumiałem dzisiaj, że mam oddanych, prawdziwych przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Chcę was też zapewnić, że zarówno na moją pomoc, jak i Uli, również możecie liczyć. Bardzo wam za wszystko dziękuję. Seba, wy jedźcie do biura, a ty Alex powinieneś chyba jeszcze pospać, bo mało snu miałeś dzisiaj. Zadzwoń do ojca i weź wolne za dzisiejszy dzień. Pewnie pojedziesz jeszcze do Pauliny. Musisz być wypoczęty. Pozdrów ją od nas i opowiedz, co się stało. Przeproś też, że nie przyjedziemy tak prędko. Być może pojedzie któregoś dnia sama Ula.

- W porządku. Przekażę. A ty się kuruj i zdrowiej. Może uda mi się załatwić dla ciebie jakiś wózek. Uli byłoby łatwiej cię przemieszczać. To ja lecę w takim razie. Trzymajcie się.

- My też jedziemy. Może wpadniemy jutro, jak trochę odsapniesz. Na razie.

Ula wyszła wraz z nimi i zamknęła drzwi. Wróciła do sypialni i delikatnie przytuliła się do niego.

- Bardzo się wystraszyłam. Już myślałam, że to wypadek samochodowy i twój stan jest poważny. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby ci się coś stało. Nie umiałabym bez ciebie żyć.

Spojrzał w jej szklące się od łez błękitne oczy i pogładził dłonią mokry policzek.

- Nie płacz skarbie. Kości się zrosną i będzie wszystko dobrze. Nie byłem przygotowany na taką pogodę. Jak dojeżdżałem do Warszawy rozpętała się prawdziwa śnieżyca. Miałem na nogach półbuty, a one mają cienkie i śliskie podeszwy. Nie utrzymałem równowagi na tym śniegu i runąłem jak długi. Myślę, że gdyby nie fakt, że uderzyłem w krawężnik, pewnie nie połamałbym się aż tak.

- Bardzo cię boli?

- Już nie tak bardzo. Wziąłem proszek i ból powoli mija. Mam do ciebie prośbę. Chciałbym się umyć. Pomożesz mi? Jestem spocony i nie czuję się z tym komfortowo. Podsuń to krzesło a ja spróbuję na nim usiąść. Pociągniesz mnie do łazienki. Tak będzie najłatwiej.

Wepchała krzesło wraz z siedzącym na nim Markiem do łazienki i ustawiła blisko umywalki. Wstał z niego chwytając się jej. Podała mu szczoteczkę do zębów i pastę. Sama wzięła kąpielowy ręcznik, żel pod prysznic i gąbkę. Namoczyła ją, skropiła żelem i zaczęła myć jego ciało uwolnione z piżamy. Starała się nie zmoczyć gipsu. Wytarła go do sucha i usadziła z powrotem na krześle.

- Zaczekaj tu trochę. Pójdę po czyste bokserki i świeżą piżamę.

Przebranego zawiozła do salonu. Uprzątnęła pościel, w której spał Alex i pomogła mu usiąść na kanapie.

- Przyniosę koc i okryję cię nim. Przynajmniej będziesz tu blisko mnie i nie będziesz się nudził. Ja pościelę w sypialni a potem rozpakuję zakupy. Masz tu pilot, może jest coś ciekawego w telewizji.

Przyciągnął ją do siebie zdrową ręką i wpił się w jej usta.

- Jesteś aniołem. Kocham cię – uśmiechnęła się aż pojaśniały jej oczy.

- Ja też cię kocham mój nieszczęśliwy połamańcu. Teraz jednak puść mnie. Mam trochę roboty.

Zebrała nieświeżą pościel i przebrała nową. Włączyła pralkę i poszła do kuchni. Nastawiła expres do kawy i wyciągnęła z siatek zakupy. Ułożyła je w lodówce i zabrała się za śniadanie, którego jeszcze nie jedli. Ustawiła na tacy kubki z parującą kawą, talerzyk z tostami i jajecznicą.

- Marek! Śniadanie!

Usiadł wygodnie i podsunął bliżej szklany stolik stojący przy kanapie. Po chwili delektowali się smacznym posiłkiem.

- Jajecznica, pycha. Wszystko jest pyszne. – Roześmiała się widząc jego rozanieloną minę.

- Chyba mocno zgłodniałeś po tej przykrej przygodzie.

- No zgłodniałem, ale najbardziej marzyłem o dobrej kawie. Już nic mi do szczęścia nie potrzeba. Najważniejsze, że jesteś tu ze mną.


Wieczorem przyjechali Dobrzańscy. Helena aż załamała ręce widząc swojego jedynaka w takim stanie. Musiał ją uspokoić, że to tylko tak groźnie wygląda i jest mało komfortowe, bo nie jest w stanie nic koło siebie zrobić. Na szczęście jest Ula i bardzo pomaga.

Zaczęły obie rozmawiać, jak podzielić się obowiązkami, by nie zostawiać Marka samego. Ustaliły, że przez ten tydzień Ula z nim będzie, a potem wróci do pracy i będzie dojeżdżać do niego popołudniami. Musi tylko powiedzieć o tym ojcu, że nie będzie nocować w domu przez dłuższy czas i jeździć tam tylko na weekendy, by posprzątać im trochę i coś ugotować. Helena miała zastępować ją do popołudnia, aż do powrotu z pracy. Podzieliły się też kluczami do mieszkania, by nie zmuszać Marka to ciągłego otwierania im drzwi.

- Uleńko, ja całkiem zapomniałam. Zosia nagotowała wam trochę pyszności. Jest nawet ciasto. Zabierz te torby dziecko z przedpokoju i wypakuj.

- Bardzo dziękujemy pani Heleno. Proszę podziękować Zosi w naszym imieniu. Zaraz to wypakuję.

Po odjeździe rodziców Marka zadzwoniła do domu. Opowiedziała ojcu, jak wygląda sytuacja i co ustaliły z Heleną. Józef okazał się bardzo wyrozumiały.

- O nic się córcia nie martw. Najważniejsze, żeby Marek wyzdrowiał. My będziemy za tobą tęsknić, ale poradzimy sobie. Będziesz przecież przyjeżdżać na sobotę i niedzielę. Nie będzie tak źle. Uściskaj od nas wszystkich Marka i życz mu szybkiego powrotu do zdrowia.

- Dziękuję ci tato. Jesteś kochany.

Wytarła ostatnie talerze i poszła pod prysznic. Wsunęła się potem do łóżka i przytuliła do jego boku. Przylgnął ustami do jej skroni.

- Zmęczona jesteś, co?

- Nie… Nie tak bardzo. Jutro pośpimy dłużej i wypoczniemy.

- A ja jestem nieszczęśliwy – stwierdził ze smutkiem. Zdumiało ją to wyznanie. Uniosła się na łokciu i spojrzała mu w twarz.

- Nieszczęśliwy? Dlaczego nieszczęśliwy?

- Dlatego, że mam cię tak blisko, na wyciągnięcie ręki a nie mogę kochać się z tobą. Nie wiem, jak ja wytrzymam te sześć tygodni? – westchnął teatralnie. Zarumieniła się.

- Marek… - powiedziała z wyrzutem. - Nawet w takiej sytuacji myślisz tylko o jednym… - Roześmiał się.

- A jak mam nie myśleć, kiedy płonę z pożądania i nie mogę się ruszyć przez ten cholerny gips?

- Jakoś wytrzymasz, a potem odbijemy to sobie.

- Obiecujesz?

- Obiecuję.


Był czwartek. Jutro po południu miała jechać do Rysiowa. Umówiła się z Heleną, że wróci w niedzielę wieczorem. Do tego czasu, to właśnie Dobrzańska miała trwać na posterunku. Marek czuł się już dobrze. Ręka i noga przestały boleć. Nawet zaczął kuśtykać sam po mieszkaniu opierając się o sprzęty. Jednak Ula ciągle mu powtarzała, żeby oszczędzał nogę i nie forsował się zbytnio. Nosiło go i nie potrafił sobie znaleźć miejsca.

- Kręcisz się, jakbyś miał robaki. Posiedź na miejscu chociaż przez godzinę – marudziła.

- Kochanie, kiedy mi się nudzi. W telewizji nic nie ma, a gazety wszystkie przeczytałem.

- Jesteś gorszy niż dziecko – powiedziała z wyrzutem. – Naprawdę nie wiem, jak my wytrzymamy z tobą te pięć kolejnych tygodni. Zrób miejsce na stole i uprzątnij te gazety. Zaraz podaję kolację.

Podała mu kubek z gorącą herbatą i postawiła przed nim stos kanapek.

- Wcinaj.

- A ty? Nie będziesz jeść?

- Będę. Pójdę tylko po swoją herbatę.

Usiadła przy nim i zamyśliła się. Najgorsze zacznie się dopiero w przyszłym tygodniu. Wraca do pracy, a po niej przejmuje obowiązki od Heleny. Jeszcze dochodzi do tego Rysiów. Miała nadzieję, ze uda jej się pogodzić wszystko tak, żeby nikogo nie zawieść.

- Ula jedz. Jesteś jakaś nieobecna – głos Marka wyrwał ją z tych rozmyślań.

- Tak, tak… Już jem.

Zmyła talerze po kolacji i poszła z nim do łazienki, by pomóc mu się umyć. Potem sama weszła pod odprężający prysznic. Czuła się zmęczona. Wbrew pozorom takie siedzenie w domu też potrafi dać w kość. Właściwie to cały dzień była na nogach. Jeśli nie pomagała Markowi, ciągle coś wycierała, sprzątała, albo siedziała w kuchni przygotowując im posiłki. Może to tylko tak na początku? Musi się po prostu przyzwyczaić. Będzie dobrze.

Wytarła się do sucha i ubrana w nocną koszulę powędrowała do sypialni. Wtuliła się w niego jak zwykle, a on objął ją ramieniem.

- Chce mi się seksu – jęknął żałośnie. – Jeśli tego nie zrobimy, to chyba mnie rozerwie.

- Jak chcesz to zrobić? Ja się boję, że niechcący zrobię ci krzywdę.

- Nie zrobisz. Mnie już nic nie boli.

Podciągnął ją tak, że leżała na jego brzuchu. Zdrową ręką ściągnął jej koszulę. Objęła mu biodra nogami i ostrożnie zsunęła spodnie od piżamy. Pod dłonią poczuła jego męskość. Był pobudzony. Jęknął. Gładził jej pośladki i plecy całując jednocześnie zachłannie jej pełne usta. Był u kresu wytrzymałości.

- Zrób to za mnie kochanie, błagam.

Uklękła i delikatnie połączyła ich. Zaczęła się wolno poruszać. Z zachwytem patrzył na jej zgrabnie falujące przy każdym ruchu piersi. Mógł głaskać je tylko na przemian jedną ręką i drażnić sterczące z podniecenia sutki. Zjechał dłonią niżej i wdarł się w to wrażliwe miejsce. Przeszedł ją dreszcz. On nie przestawał pieścić jej wnętrza. Otworzyła usta. Ta rozkosz była nie do zniesienia. Przymknęła oczy i znacznie przyspieszyła. Czuła, jak nadciąga ogromna fala słodkiej błogości. Przelała się przez nią aż krzyknęła. Nie przestała jednak się poruszać, choć skurcz za skurczem rzucał jej ciałem. I on je poczuł. Spełnił się w chwilę po niej i głęboko odetchnął. Poczuł wielką ulgę, bo to napięcie narastało w nim od kilku dni. Przytulił ją mocno do siebie.

- To było coś wspaniałego skarbie. Jestem szczęśliwy.

Leżała na nim oddychając ciężko. On nadal w niej tkwił. Po chwili podniosła się i z filuterną miną zaczęła się poruszać ponownie. Widziała jaki jest zdziwiony, ale podjął tę grę. Tym razem również spełnili się niemal jednocześnie. Była zmęczona. Zsunęła się z niego przytuliła do jego boku.

- Dziękuję kochanie. Naprawdę nie spodziewałem się…

Cmoknęła go w policzek.

- To był bonus za twoje marudzenie. Teraz śpijmy. Jestem zmęczona i śpiąca. Dobranoc.

- Dobranoc kotku.


W piątkowe późne popołudnie na Sienną zawitali Dobrzańscy. Ula była już gotowa do drogi. Sprawdziła wcześniej w Internecie połączenia z Rysiowem. Teraz czekała już tylko na rodziców Marka. Przywitała ich serdecznie. Helenie objaśniła gdzie, co jest. W końcu zaczęła się ubierać. Ubrana podeszła do Marka i przytuliła się do niego.

- Bądź grzeczny kochany i nie marudź za bardzo. Mama nie ma tyle cierpliwości, co ja. – Uśmiechnął się do niej smutno.

- Będę za tobą tęsknił. Już tęsknię.

- Nie będziesz. Przyjadę w poniedziałek po pracy i zmienię mamę. Wiesz, że w Rysiowie też na mnie czekają.

- Wiem kotku, ale i tak będzie tu pusto bez ciebie.

- Ula? – odezwał się Krzysztof. – Nie idź na autobus. Ja cię odwiozę.

Zaskoczył ją.

- Ja bardzo dziękuję panie Krzysztofie, ale to naprawdę kawał drogi.

- I właśnie dlatego nie powinnaś się tłuc autobusem dziecko. Zanim dojedziesz zapadnie ciemna noc. Samochodem będzie szybciej. Marek ma dobrą opiekę i nic tu po mnie. Helenko, – zwrócił się do żony – ja nie będę tu już wracał i pojadę prosto do domu, jak tylko odwiozę Ulę.

- Dobrze Krzysiu. My damy sobie radę.

- Trzymaj się synu i nie terroryzuj matki – Krzysztof uścisnął Markowi dłoń.

- Nie obawiaj się tato. Ty za to zawieź mój skarb szczęśliwie do domu.

Wyszli na parking i wsiedli do samochodu Krzysztofa. Zanim ruszył, powiedział

- Mam tu takie sprytne urządzenie, które poprowadzi nas najkrótszą drogą do Rysiowa. Jaki to numer Uleńko?

- Rysiów osiem.

- No to ruszamy – wyjechał ostrożnie z parkingu i obrał kierunek, jaki podpowiadał GPS.



ROZDZIAŁ 17


Od wczesnego, sobotniego ranka, aż po niedzielne popołudnie harowała jak wół. Dotarła do każdego zakamarka, do każdego kąta, który porządnie umyła. Przy pomocy Jaśka uporała się z oknami, a brudną zmianę pościeli wsadziła do pralki. Ta ostatnia chodziła na okrągło, bo były też ubrania ich wszystkich, które należało wyprać. Wreszcie dom pachniał świeżością, a ona mogła się poświęcić gotowaniu. Józef wraz z małą Betti zaopatrzony w kartkę ze spisem produktów, udał się do sklepu. Każdy miał co robić i nikt nie narzekał. Szczególnie Jasiek, który miał do tego największe skłonności.

Kończyła kroić ciasto na makaron. Na drugiej stolnicy piętrzyła się ogromna ilość pierogów z kapustą i grzybami uzbieranymi podczas pobytu w chatce. W dużym garnku bulgotała wesoło ogromna głowa białej kapusty przeznaczona na gołąbki i jarzyny na warzywną sałatkę. Spojrzawszy na sporą ilość smażonego, mielonego mięsa, pomyślała, że zrobi im jeszcze krokiety. Mięsa na pewno wystarczy i na gołąbki i na krokiety. Dużo pracy było jeszcze przed nią, ale nie przejmowała się tym, bo sporo już jej wykonała.

Układała właśnie zgrabnie zawinięte gołąbki w niewysokim rondlu, kiedy rozdzwoniła się jej komórka. Wytarła ręce i z uśmiechem popatrzyła na wyświetlacz.

- Cześć kochanie. Jak miło, że dzwonisz. Dobrze się czujesz?

- Dobrze, ale bardzo mi ciebie brakuje. – Usłyszała jego pełen żałości głos. – Co robisz? – Roześmiała się.

- Dużo rzeczy naraz. Dom już wysprzątałam, a teraz zajęłam się gotowaniem. Chcę ich zaopatrzyć na cały tydzień, żeby tata nie musiał stać przy garnkach. Ostatnio nie czuje się zbyt dobrze. Wprawdzie o tym nie mówi, ale przecież widzę. Muszę koniecznie go namówić, by w przyszłym tygodniu poszedł na badania. Zaniedbał je trochę i teraz są tego efekty.

- Przywieziesz mi trochę tych pyszności? Dawno nie jadłem twoich gołąbków.

- Bardzo bym chciała i na pewno coś przywiozę, ale chyba nie dam rady wszystkiego. Nie zabiorę się z tym autobusem.

- Poproszę Sebastiana. Przyjedzie po ciebie w poniedziałek i pomoże ci. Na pewno nie odmówi.

- No dobrze, ale oddzwoń mi, czy się zgodził.

- Oddzwonię, oczywiście. Mama cię pozdrawia. Twierdzi, że jestem okropnie marudny i podziwia cię, jak ty ze mną wytrzymujesz.

- Ty również ją pozdrów i powiedz, że bardzo się staram zachować spokój, co przy twoich skłonnościach do grymaszenia jest niezwykle trudne.

- Wiem skarbie, że jestem nieznośny, choć naprawdę się staram.

- Postaraj się bardziej. Nie musisz ją narażać na to, by musiała znosić twoje kaprysy. Nie ma już dwudziestu lat i jest jej trudniej niż mnie.

- Dobrze. Zaraz dzwonię do Seby i powiem mu o poniedziałku. Za chwilę powinienem oddzwonić. Kocham cię.

- Ja też cię kocham. Bądź dzielny.

Zapach potraw unosił się w całym domu. Zwabiony nimi Józef wszedł do kuchni i uśmiechnął się na widok zarumienionej Uli.

- Pięknie pachnie córcia. Napracowałaś się, co?

- Troszeczkę. Jutro rano upiekę wam jeszcze ciasto. Betti się dopomina. Zrobiłam to, co najbardziej lubicie. Za chwilę usmażę naleśniki na krokiety, bo zostało mi mięsa. Zjecie w tygodniu. Zrobisz tylko do nich barszcz. Widziałam, że kupiłeś buraki. Mam jeszcze do ciebie jedną prośbę. Chcę cię prosić, byś na początku tygodnia poszedł na badania do przychodni i zamówił wizytę u doktor Leśniewskiej. Dawno nie byłeś i nie zawsze dobrze się czujesz, choć próbujesz to przede mną ukryć.

- Ula, ja się naprawdę dobrze czuję – próbował protestować.

- Nie okłamuj mnie tato, nie jestem dzieckiem. Nie chcę, żeby ci się coś stało. Potrzebujemy cię, dlatego musisz o siebie zadbać. Jeśli nie dla siebie, to zrób to dla nas.

Józef westchnął. Wiedział, że z Ulą nie wygra. Była uparta i jak sobie coś postanowiła, dążyła do tego ze wszystkich sił.

- No dobrze córcia. Pójdę w poniedziałek, jeśli cię to uspokoi.

- Na pewno mnie uspokoi. Wystarczy już, że martwię się o Marka.

- A co? Niedobrze z nim?

- Nie, nie. Fizycznie czuje się dobrze, ale z każdym dniem coraz bardziej popada w jakiś rodzaj malkontenctwa. Nie potrafi usiedzieć na miejscu i ciągle narzeka. Poniekąd go rozumiem. Do tej pory był cały czas w ruchu. Lubi, jak coś się dzieje, a tu nagle jest uziemiony w domu na długie tygodnie. To go trochę dołuje.

Ponownie rozdzwonił się jej telefon.

- Ula. Dzwoniłem do Seby. Przyjedzie po ciebie o siódmej trzydzieści rano. Violetta też będzie. Pomogą ci.

- Dzięki Marek. To dobra wiadomość. Mam jeszcze dużo pracy kochany, więc nie będę przeciągać tej rozmowy. Tata i dzieciaki przesyłają ci pozdrowienia, a my widzimy się w poniedziałek.

- Nie mogę się już doczekać. Kocham cię.

- Ja ciebie też. Dobranoc.


Słodki zapach ciasta postawił rodzinę Cieplaków na nogi. Dzieciaki zbiegły w piżamach do kuchni podobnie jak Józef, który wyszedł ze swojego pokoju przecierając zaspane oczy. Pierwsza do kuchni wpadła mała Betti i aż krzyknęła zdumiona.

- Cztery blachy? Tak dużo? Będziemy jeść i jeść. – Ula na te słowa uśmiechnęła się i podeszła do siostry. Kucnęła przy niej i pogładziła po głowie.

- Przecież tak bardzo się o nie dopominałaś, a teraz narzekasz, że za dużo?

- Nie narzekam. Cieszę się, że tak dużo. Ja mogę jeść tylko ciasto.

- To nie byłoby zbyt zdrowe. Zostawię wam trzy blachy. Jedną zabieram. Co zjesz na śniadanie?

- Parówkę. Na gorąco.

- Dobrze. Zrobię dla wszystkich. Idź się teraz umyć, a ja naszykuję śniadanie.

Po śniadaniu wraz z całą rodziną poszła do kościoła, a po mszy, tradycyjnie na cmentarz, na grób matki. Zapalili znicze i zmówili cichą modlitwę. Nie wyobrażali sobie niedzieli, podczas której miałoby ich tu nie być. Od kiedy zmarła, przychodzili tu co tydzień całą rodziną, choć i w tygodniu zaglądało tu często któreś z nich. Z fotografii patrzyły na nich łagodne oczy Magdy, tak bardzo podobne do oczu Uli i Beatki. Józef mocno potarł odziane w rękawiczki dłonie.

- Chodźmy już. Zimno dzisiaj. Czuję, jak marzną mi stopy.

Gorący rosół rozgrzał ich, a rozpływająca się w ustach pieczeń nasyciła ich żołądki.

- Pyszny obiad córcia. Dziękujemy. Co masz jeszcze dzisiaj w planach?

- Właściwie niewiele zostało. Porozdzielam trochę to, co ugotowałam. Jutro rano przyjedzie tu Sebastian z Violą. Im też chcę dać trochę, by mieli przynajmniej na obiad. Viola nie bardzo ma czas, żeby gotować. Ma mnóstwo nauki, a Sebastian ma lewe ręce do takiej roboty. Dla nas też wezmę trochę. Całkiem sporo tego wyszło i dużo czasu upłynie zanim wszystko zjecie.

- Dobrze. Ja nie będę ci przeszkadzał. Pójdę do garażu. Mam tam trochę roboty.

Została sama. Beatka zajęła się rysowaniem u siebie w pokoju, a Jasiek pobiegł do swojej dziewczyny. Wyciągnęła z szafki kilka plastikowych, jednorazowych pojemników. Jak to dobrze, że kupiła je kiedyś w miejscowym dyskoncie. Miały nawet przykrywkę i w tej chwili okazały się niezwykle przydatne. Powędrowały do nich gołąbki, pierogi i sałatka. Przekroiła na pół ciasto na jednej z blach i zapakowała w aluminiową folię. Wszystko wylądowało w oddzielnych reklamówkach. Miała wreszcie trochę czasu dla siebie. Przygotowała sobie na jutro ubranie i spakowała do torby to, co mogło jej się przydać na kolejny tydzień. Wróciła do kuchni i zaparzyła kawę. Z kawałkiem ciasta powędrowała do pokoju gościnnego i włączyła telewizor. Po jakimś czasie zaczęły jej ciążyć powieki. – Położę się tylko na godzinkę – pomyślała. Szybko usnęła. Zmęczenie dało jej się we znaki.

Tak zastał ją Józef i z rozczuleniem popatrzył na swoją pierworodną. Okrył ją kocem i wychodząc zamknął od pokoju drzwi. – Niech śpi. Napracowała się bardzo. Należy jej się.

O dwudziestej potrząsnął jej ramię.

- Ula, obudź się. Kolacja na stole. – Ziewnęła i przetarła oczy.

- Kolacja? Jak to kolacja? Która jest godzina?

- Już ósma. Nie chciałem budzić cię wcześniej. Potrzebowałaś tego snu. Chodź. Herbata na stole.

Wypiła ją z chęcią, ale niewiele zjadła. Nie była głodna. Z przyjemnością wzięła długi prysznic i wskoczyła do łóżka.


Punktualnie o siódmej trzydzieści usłyszała dzwonek do drzwi. Przywitała się z przyjaciółmi wręczając im torby.

- Ta jest dla was. Będziecie mieć obiad na dzisiaj i trochę ciasta do kawy.

- Naprawdę? – Sebastian był zaskoczony. – Bardzo ci dziękujemy. Nie spodziewaliśmy się, że i o nas pomyślisz.

- Jak widzisz, pomyślałam. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. Zabierz Viola to drugie ciasto, a ty Sebastian moją torbę. Ja zabiorę reklamówkę przeznaczoną dla nas. Możemy ruszać.

Będąc już w firmie poszły obie do bufetu i tam schowały wszystko w lodówce. Po drodze na piąte piętro omawiały jeszcze wydarzenia ostatniego tygodnia. W zasadzie to nic szczególnego się nie działo. Krzysztof w imieniu Marka podpisał dwie korzystne umowy a Alex zabrał dokumenty, nad którymi pracowała Ula.

- O tym musisz z nim pogadać, bo ja tak naprawdę nie wiem, co tam było. Siedziałam nad tymi nowymi umowami, bo prezes mnie o to prosił, a potem jeszcze poprawiałam zgodnie z jego uwagami. Był ze mnie zadowolony i pochwalił mnie – powiedziała z dumą.

- Fajne uczucie, co Viola? To naprawdę miłe, że ktoś cię docenia. Jesteś coraz lepsza, a ja jestem z ciebie dumna. Z nauką dajesz radę?

- Nie ze wszystkim. Mam trochę kłopotów ze statystyką.

- Przynieś jutro podręcznik. Jak będziemy mieć wolną chwilę, wszystko ci wytłumaczę.

- Dzięki Ula. Jesteś w tym najlepsza i masz do mnie cierpliwość.

- Nie jest tak źle Viola. Nawet jak nie zrozumiesz za pierwszym razem, to za drugim na pewno, a ja zawsze chętnie wyjaśnię. Wiesz co? To może ja pójdę teraz do Alexa i zobaczę, co zdziałał. Zrobisz nam kawy? To nie powinno potrwać długo i zaraz będę z powrotem.

- Dobrze, mogę zrobić, ale myślę, że on sam ci ją zaproponuje. Wiedziałaś o tym, że ma własny expres i parzy sobie espresso z włoskiej kawy? Nie korzysta z tej firmowej.

- Chyba masz rację. Idę.

Poszła w głąb korytarza i weszła do sekretariatu, w którym zastała pochyloną nad pocztą Dorotę.

- Cześć Dorotko. Alex u siebie?

- Witaj Ula. Dawno cię nie widziałam. Słyszałam, że Marek się połamał.

- No tak. Wieści szybko się rozchodzą. To prawda. Upadł tak nieszczęśliwie, że złamał i rękę i nogę. Jest w gipsie. Jeszcze trochę potrwa zanim wróci do pracy.

- Pozdrów go proszę ode mnie, a Alex jest. Możesz wejść.

Kiwnęła głową w podziękowaniu i zapukała cicho do drzwi. Wsunęła w nie głowę i uśmiechnęła się.

- Dzień dobry Alex. Mogę na chwilę?

- Ula. Witaj. Wchodź. Jasne. Usiądź, bardzo proszę. Napijesz się kawy? Właśnie zaparzyłem.

- Bardzo chętnie. Jeszcze nie piłam dzisiaj.

Nalał smolistego, parującego płynu do niewielkiej filiżanki i podał jej.

- Co u Marka?

- Okropnie marudny. – Roześmiał się. Pierwszy raz widziała, by śmiał się tak szczerze. Zawsze miał taki poważny wyraz twarzy. Zmartwienia, które dopadły go ostatnio, też nie wywoływały na niej uśmiechu, bo ciągle zadręczał się myślami o siostrze.

- A ty byłeś u Pauliny?

- Byłem i muszę ci powiedzieć, że bardzo jestem zadowolony z postępów, jakie poczyniła. Nadal nie pamięta wielu rzeczy, ale jednak posuwa się do przodu. Jestem wam bardzo wdzięczny, że wyszukaliście ten ośrodek. Powoli zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, że wyjdzie z tego. Dobrze ją leczą. Widać to już gołym okiem. Jest o wiele spokojniejsza. Zredukowali jej leki uspokajające do niezbędnego minimum. Wyciszyła się. Często chodzi na spacery z Kasią mimo, że aura niezbyt sprzyja. Dobrze też wygląda. Wczoraj byłem na rozmowie z dyrektorką, która właściwie potwierdziła to, co zaobserwowałem sam. Jest bardzo zadowolona z postępów, a najbardziej z tego, że nie muszą stosować wobec niej żadnego przymusu. Bez sprzeciwu przyjmuje zaordynowane leki i nie buntuje się przeciwko jakiejkolwiek terapii. Ona naprawdę odżyła. Jeszcze za wcześnie, by mówić o jej wyjściu stamtąd, ale myślę, że za dwa, lub trzy miesiące będę mógł zabrać ją na przepustkę do domu. I jeszcze jedna ważna rzecz - wstał zza biurka i z czeluści szafy wyłowił złożony wózek inwalidzki. - Zobacz, co zdobyłem. Nie będziesz się musiała teraz szarpać z Markiem, bo wózek wszystko ułatwi. Opowiadałem dyrektorce o wypadku Marka i wyobraź sobie, że sama zaproponowała mi ten wózek. Nawet nie musiałem za niego płacić. Powiedziała, że wypożycza go na czas jego rekonwalescencji. Jak wydobrzeje, zwrócimy go.

- To ładny gest z jej strony. Jak tam pojadę, osobiście jej podziękuję.

- A właśnie. Opowiadałem też o tym Paulinie. Mówiłem, że musisz się teraz nim opiekować i nie będziesz mogła przyjeżdżać tak często, jakbyś chciała. Zmartwiła się i współczuła Markowi. Wydaje się, że zrozumiała. Ja jednak chciałbym cię zapytać, czy nie wybrałabyś się tam ze mną w środę do południa, jeśli oczywiście nie będzie nic pilnego. Zrobiłem ten bilans ostatniej kolekcji, który zaczęłaś i skończyłem go. To było chyba najważniejsze. Tak przynajmniej twierdziła Violetta.

Ula była wzruszona.

- Bardzo ci Alex dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się, że pochylisz się nad tym bilansem. Odwaliłeś kupę dobrej roboty. Obiecuję, że przy najbliższej, nadarzającej się okazji odwdzięczę ci się tym samym. Myślę, że mogłabym z tobą pojechać, jeśli pan Krzysztof nie będzie miał nic przeciwko temu. Bardzo chętnie odwiedzę Paulinę.

- A ja chciałbym dzisiaj odwiedzić Marka, jeśli pozwolisz. Zabierzesz się ze mną? Weźmiemy też wózek.

- Marek na pewno się ucieszy. Tęskni za firmą i nie może znaleźć sobie miejsca. Ja chętnie skorzystam z podwózki, bo w lodówce w bufecie mam zaopatrzenie dla nas i to całkiem sporo. W związku z tym zapraszam cię też na domowy obiad.

- Dzięki Ula. W takim razie jesteśmy umówieni. Będę o piątej czekał na ciebie przy samochodzie.

Wyszła z gabinetu dzierżąc pod pachą stos segregatorów i powędrowała do siebie. Ucieszyła się, że odciążył ją z tym raportem o bilansie. Nie spodziewała się tego. Mile ją zaskoczył i nie tylko tym. Wieści o Paulinie były bardzo pozytywne i widać było, jak bardzo optymistycznie go nastroiły.


Podjechali na Sienną. Alex otworzył bagażnik i przyjrzał się krytycznie jego zawartości.

- Wiesz Ula, mam pomysł. Nie będziemy tego dźwigać. Rozłożę ten wózek i powkładamy do niego wszystkie torby. Tak będzie łatwiej.

Wjechali na dwunaste piętro. Ula wyciągnęła z torebki klucze i otworzyła drzwi. Przepuściła Alexa i usłyszała głos Marka.

- Alex! Dobry Boże! Skąd go wytrzasnąłeś!

- Spokojnie stary. Wszystko opowiem. Za chwilę. Przywiozłem twoją dziewczynę, żeby nie musiała się tłuc autobusem.

Ula podeszła do Marka i cmoknęła go w policzek.

- Witaj kochanie.

- I to wszystko? Nie przyjmuję takich buziaków – udawał obrażonego.

Przylgnęła do jego ust i dała mu całkiem sporego całusa. Odwróciła się do Alexa.

- Mówiłam ci, że jest marudny?

- I to jeszcze jak – z kuchni wyszła Helena. – Sama zachodzę w głowę, jak mogłam urodzić takie zrzędzące dziecko.

Roześmiali się głośno.

- Bardzo pani dokuczył? Teraz ja przejmuję pałeczkę. Przynajmniej trochę pani odpocznie od jego narzekań.

- Heleno, zostaniesz jeszcze trochę? Ula obiecała mi domowy obiad. Po nim mógłbym cię odwieźć do domu.

- Bardzo chętnie skorzystam. Zadzwonię tylko do Krzysztofa, żeby nie przyjeżdżał.


Siedzieli przy stole racząc się pysznymi gołąbkami Uli. Alex opowiadał o Paulinie i jak udało mu się załatwić wózek inwalidzki. Mówił też o firmie i czym się aktualnie zajmują. Marek chłonął te wieści jak gąbka i był nieszczęśliwy, że musi tkwić w domu podczas, gdy tam dzieje się tyle ciekawych rzeczy.

- Marek, chciałem cię jeszcze o coś zapytać. Zgodzisz się, by w środę Ula pojechała ze mną do Pauliny? Wybralibyśmy się tam do południa i na pewno do domu wróciłaby na czas. Ja opowiadałem Paulinie, co się stało i że teraz na zmianę z Heleną zajmuje się tobą, ale wiesz… Niby zrozumiała, ale po jej minie widziałem, że jest rozczarowana. Liczyła, że Ula odwiedzi ją wkrótce.

- Ja nie mam nic przeciwko. Przecież mama tu będzie i poczeka, aż Ula wróci. Ja martwię się czym innym. Jak ty skarbie będziesz dojeżdżać stąd do pracy?

Spojrzała na niego zdumiona a potem wybuchła szczerym, głośnym śmiechem. Kiedy wreszcie uspokoiła się trochę i otarła łzy nim wywołane, powiedziała do skonsternowanego tym nagłym wybuchem wesołości, Marka.

- Marek. Tu funkcjonuje coś, co nazywa się komunikacja miejska. Całe życie korzystałam z niej i naprawdę nie jest taka zła. Tu niedaleko jest przystanek, więc nie martw się.

Miał minę zagubionego psiaka.

- No tak, całkiem o tym zapomniałem…

Teraz już śmiali się wszyscy. Alex poklepał go po ramieniu.

- Mówisz tak, jakbyś w życiu nie jeździł autobusami.

- Bo chyba nie jeździłem. Przecież zawsze miałem samochód, ale jak chcecie, to kpijcie sobie ze mnie. Na zdrowie.

Ula podeszła do niego i przytuliła jego głowę do swojej piersi.

- No, Dobrzański, nie obrażaj się, bo pomyślę, że jesteś rozpieszczonym synkiem mamusi.

- Przecież jestem synkiem mamusi i to w dodatku jedynym, prawda mamo?

- Prawda, ale pamiętaj, że już dawno wyrosłeś z pieluch. Dobrze kochani. My będziemy się zbierać. Uleńko, gołąbki były pyszne. Ja jutro będę tu koło ósmej trzydzieści, więc tę godzinkę spędzisz sam. Wiesz Ula – zwróciła się do Cieplakówny – ja nie wiem, czy jest sens tu przyjeżdżać. On jednak sobie nieźle radzi jedną ręką i myślę, że nie trzeba go tak bardzo niańczyć. Oczywiście, jeśli chcecie, będę przyjeżdżać, ale on już jest rozkapryszony jak dzieciak, a co będzie później?

Ula uśmiechnęła się z sympatią do Heleny.

- Chyba ma pani rację. Pomyślimy nad tym i damy znać. Wiem przecież,, że też ma pani sporo zajęć w fundacji. Porozmawiamy o tym jutro, dobrze?

- Dobrze. No idziemy. Do zobaczenia kochani.

Kiedy zostali sami popatrzyła na niego groźną miną. Ujęła się pod boki i powiedziała.

- Marek, co ty wyprawiasz? Mama najwyraźniej jest już tobą zmęczona. Prosiłam cię, żebyś ją oszczędzał. Jutro jej powiem, że poradzę sobie. Niech nie przyjeżdża. Zaoszczędzę jej nerwów. Myślałam, że potrafisz zachować się jak mężczyzna, tymczasem okazuje się, że wychodzi z ciebie duży dzieciak. Chyba nie wymagałeś od niej, żeby cię karmiła?

- Ula nooo…, o co ty mnie posądzasz? Ale chyba masz rację. Trochę przegiąłem. Lepiej niech nie przyjeżdża. Poradzę sobie. Jest wózek i będzie mi łatwiej. Zadzwonisz do niej wieczorem?

- Nie – odpowiedziała zdecydowanie. – Ty zadzwonisz i najpierw ją przeprosisz, a potem powiesz, żeby jutro nie przyjeżdżała. Ja przygotuję ci wszystko, co potrzebne. Będziesz to miał w zasięgu ręki, żeby się jak najmniej ruszać.

- Tęskniłem za tobą – powiedział ze skargą w głosie i spojrzał na nią żałośnie.

Usiadła obok niego i przytuliła się.

- Ja też tęskniłam, ale miałam tak strasznie dużo pracy. Nie przysparzaj mi jej jeszcze więcej. Wiem, że drażni cię ten stan i najchętniej zrzuciłbyś gips, ale musisz wytrzymać.

- Wiem skarbie, wiem…, choć czasem mnie to przerasta i jestem nie do zniesienia. Postaram się. Obiecuję. Bardzo cię kocham.



ROZDZIAŁ 18


W środę przed dziesiątą pojawił się w sekretariacie Alex. Wiedział już, że Krzysztof zgodził się, by zabrał Ulę do Pauliny. Przywitał się z nią i z Violettą.

- Co Ula, możemy jechać?

- Tak. Zamknę tylko komputer i ubiorę się. Viola, trzymaj rękę na pulsie. Jakby były ważne telefony, to zapisz i mów, że oddzwonię, jak wrócę.

Skierował samochód na trasę wylotową z Warszawy. Spojrzał ukradkiem na Ulę i uśmiechnął się pod nosem.

- Jak sobie radzisz z Markiem? Coś bardzo kapryśny się zrobił ostatnio.

- Żebyś wiedział. Porozmawiałam sobie z nim poważnie po waszym wyjściu i zaczyna nieco zmieniać front. Jest dużym chłopcem, a ja nie zamierzam go niańczyć. Miałeś dobry pomysł z tym wózkiem. Bardzo ułatwił mi życie i jemu chyba też. Ciekawa jestem, co zastaniemy u Pauliny. Mam nadzieję, że nadal jest taka spokojna, jak mówiłeś.

- Dzwoniłem tam. Mają zajęcia na świetlicy. Dyrektorka mówiła, że ona nagle odkryła w sobie pasję do robótek ręcznych. Podobno uczy się robić na drutach. Nigdy bym jej o coś podobnego nie posądził. Zwykle uciekała od takich zajęć. Nawet gotowania nie polubiła, choć przecież powinna je mieć we krwi. Jest pół Włoszką a Włosi słyną z umiejętności kulinarnych. Mama była wprawdzie Polką, ale gotowała znakomicie. Ona nie odziedziczyła po niej talentu.

- Może teraz właśnie odkryje go w sobie? Jest zupełnie inna niż kiedyś. To ta choroba ją tak zmieniła. Zobaczysz, jak wyzdrowieje, będzie miłą, sympatyczną Pauliną. Jestem o tym przekonana.

Dojechali i skierowali swe kroki wprost do dużego pomieszczenia przeznaczonego na świetlicę. Weszli do środka i rozejrzeli się. Dostrzegli ją. Siedziała przy jednym ze stolików i mozolnie przekładała oczka na drutach. Podeszli do niej.

- Dzień dobry Paulina – powiedziała cicho Ula.

Odwróciła się, a na jej twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech.

- Ula! Jak dobrze cię znowu widzieć. Tak się cieszę, że przyjechałaś. Witaj Alex. Siadajcie. Widzicie? - pokazała druty. - Odkryłam nowe hobby. Uczę się robić na drutach. Nawet nie wiecie, jak to uspokaja. Bardzo to polubiłam. A ty Ula umiesz robić na drutach?

- Kiedyś robiłam bardzo dużo rzeczy, ale od dawna nie zajmuję się tym i chyba wyszłam z wprawy. Pamiętam jednak, że takie robótki też mnie uspokajały.

Alex rozejrzał się po sali i dostrzegł Kasię.

- To wy sobie pogadajcie, a ja porozmawiam z Kasią.

Kiedy zostały same, Paulina nagle spoważniała. Popatrzyła uważnie na Ulę.

- Ula… Ja muszę ci coś powiedzieć… – Zaniepokojona jej wyrazem twarzy wbiła w nią wzrok.

- O czym? – Paulina nerwowo splotła palce niemal je wyłamując.

- Chyba sobie przypomniałam…

Oczy Uli zrobiły się ogromne i przerażone. – Co sobie przypomniała? I dlaczego zachowuje się tak nerwowo? - Co sobie przypomniałaś? – spytała z napięciem w głosie.

Paulina ukryła w dłoniach twarz.

- Boże…, nawet nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. Tak mi wstyd.

- Paulina, ja nie będę ci z niczego robić wyrzutów. Jeśli to, co pamiętasz jest dla ciebie czymś strasznym, to pomyśl, że to wszystko przez tę chorobę. To przez nią nie byłaś sobą i to od wielu lat. Ta choroba cię zmieniła. Sprawiła, że stałaś się zupełnie kimś innym. Inaczej nie wolno ci myśleć, rozumiesz? – Pokiwała głową.

Długo zbierała się w sobie. Ula nie popędzała jej. Wiedziała, że musi mieć czas. Wreszcie zaczęła.

- Przypomniałam sobie morze i ładny pensjonat. Byliśmy na wczasach Ja, Marek i jego rodzice. Nie byłam dla niego dobra. Ciągle krzyczałam i robiłam awantury, chociaż zupełnie nie wiem, z jakiego powodu. On wybiegł z pokoju tylko w szlafroku. Widziałam przez balkon, jak biegnie do morza. Przestraszyłam się. Zanim się ubrałam i wyszłam… O Boże…, on się topił. Mam to przed oczami, jakby zdarzyło się przed chwilą. Jakaś dziewczyna pochylała się nad nim. Odciągnęłam ją. Byłam wściekła. Myślałam, że go całuje. Okazało się, że ratowała mu życie. Udało mi się poskładać to do kupy. To byłaś ty Ula, prawda? To byłaś ty… - rozpłakała się gwałtownie. - Tak strasznie cię przepraszam. Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło. Byłam zła na cały świat. On mnie już nie chciał… Odtrącał moje ręce… Ula. Ja muszę wiedzieć. Błagam, powiedz mi, bo wszystko mi się miesza… Dlaczego…, dlaczego on mnie nie chciał…

Pogładziła ją po głowie. Wiedziała, że nastąpił przełom.

- Cicho Paula, cichutko. Opowiem ci. Mam nadzieję, że przyjmiesz to ze spokojem i nie będziesz mieć do mnie żalu. Masz rację. Nie byłaś dla niego dobra. Byliście ze sobą od sześciu lat i przez ten cały czas ciągle podejrzewałaś go o romanse. Robiłaś mu awantury. Nie mógł tego znieść tym bardziej, że na początku były zupełnie nieuzasadnione. Pierwszy raz zdradził cię, kiedy rozpętałaś piekło i zarzuciłaś mu posiadanie kochanki, której nie miał. Posądziłaś o coś, czego nie zrobił. Pomyślał wtedy, że właściwie wszystko mu jedno. Obojętnie, czy ma kochankę, czy nie, ty i tak będziesz mu robić sceny zazdrości.

- O Boże…, O Boże… Zgotowałam mu piekło na ziemi. Teraz rozumiem. Miał prawo odejść ode mnie. Będąc na jego miejscu też nie chciałabym mieć takiej kobiety.

- Paulina, nie obwiniaj się. Nie byłaś wtedy sobą, to nie byłaś prawdziwa ty. Teraz nią jesteś. Zrozumiałaś i to jest najważniejsze. Gdyby nie ta choroba, która tak bardzo cię zmieniła, myślę, że nadal bylibyście razem. Nie chcę, żebyś pomyślała, że ja perfidnie wykorzystałam sytuację i odebrałam ci Marka. To nie było tak. Zanim zostaliśmy parą upłynęło bardzo dużo czasu, prawie rok. Zakochaliśmy się w sobie. To uczucie jest bardzo silne zarówno z mojej, jak i z jego strony.

- Wiem Ula. Widzę to za każdym razem, jak tu jesteście. Nie obawiaj się, ja nie będę wam wchodzić w paradę. Cieszę się, że jesteście szczęśliwi.

Zmarszczyła brwi, jakby chciała sobie jeszcze coś przypomnieć.

- Zarzuciłam ci to, pamiętam. Zarzuciłam ci, że rozbiłaś nasz związek. Wrzeszczałam na ciebie.

- Tak, – powiedziała cicho Ula – to prawda. Ale było, minęło. Nie myśl już o tym.

- Mój Boże. Jak ty możesz mówić to tak spokojnie? Wyrządziłam ci tyle krzywdy, a ty nie odwróciłaś się ode mnie, pomogłaś. Nadal pomagasz. Jesteś aniołem w ludzkiej skórze. Jak ja Markowi spojrzę w twarz po tym wszystkim?

- On nie ma do ciebie żalu. Gdyby tak było, nie przyjeżdżałby tutaj, nie odwiedzał cię. Wiesz, że ma złamaną rękę i nogę. Jest w gipsie. To dlatego nie mógł dzisiaj z nami przyjechać.

- Tak… Alex mówił… - otarła z twarzy resztki łez i spojrzała na Ulę poważnie. - Dziękuję Ula. Za wszystko. Jesteś bardzo wielkoduszna i wspaniałomyślna. Jesteś dobrym człowiekiem. Przepraszam cię raz jeszcze, że byłam taka okropna. – Pogładziła ją po dłoni.

- Nie mówmy już o tym, Alex wraca.

Podszedł do nich wolno, uśmiechając się.

- Pogadałyście sobie?

- Tak. Porozmawiałyśmy. Cieszę się, że Paulinie wraca pamięć. Jeszcze trochę i przypomni sobie wszystko. To dlatego, że jesteś taka zdyscyplinowana – zwróciła się do niej – i słuchasz lekarzy. Dyrektorka cię bardzo chwali i mówi, że jesteś niezwykle posłuszną pacjentką. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzysz i będziesz wśród nas.

- Będziemy się zbierać sorella. Ty za chwilę masz obiad, a my musimy wracać do pracy.

- Tak, tak, wiem. Kiedy przyjedziesz? – spytała patrząc na Ulę.

- Postaram się w przyszłym tygodniu. Marek bardzo absorbuje mój czas. Momentami zachowuje się, jak samolubny dzieciak, a i o swoją rodzinę muszę zadbać. Ale nie martw się. Na pewno znajdę czas, by odwiedzić cię ponownie.

- Dziękuję Ula. Jestem ci bardzo wdzięczna.


Postawiła ciężką siatkę przy drzwiach i sięgnęła po klucze. Otworzyła i cicho weszła do domu. Zobaczyła go śpiącego na kanapie z pilotem w ręku. Telewizor grał sobie a muzom. Uśmiechnęła się na ten widok. – Wyśpi się za wszystkie czasy - pomyślała.

Przeszła na palcach do kuchni i wypakowała zakupy. Równie cicho podeszła do kanapy i uklękła przy niej. Pochyliła się nad nim i przytuliła usta do jego warg. Zamruczał słodko i oddał pocałunek.

- Jeszcze raz… - wymamrotał. Roześmiała się i ponownie nachyliła nad nim.

- Wstawaj śpiochu, życie prześpisz – wyszeptała. Objął ją zdrową ręką i mocno przytulił.

- Nie mogłem się ciebie doczekać i usnąłem. Witaj kotku, jak minął dzień?

- Dobrze. Byłam u Pauliny. Przypomniała sobie Jelitkowo i to, co się tam wydarzyło. Bardzo płakała i przepraszała mnie kilka razy. Boi ci się spojrzeć w oczy po tym, jak cię traktowała. Wytłumaczyłam jej, że to wina tej choroby. Trochę ją uspokoiłam.

- Dobrze zrobiłaś. Ja już o tym zapomniałem i nie chcę do tego wracać.

- Tak właśnie jej powiedziałam. Jesteś głodny? Ja zjadłabym konia z kopytami. Już od paru godzin burczy mi w brzuchu.

- Ja też bym coś zjadł.

- To poleż jeszcze chwilę, a ja idę coś przygotować. Chyba jest jeszcze barszcz. Zjesz? Podgrzeję krokiety.

- Może być barszcz. Chętnie zjem.

Zakrzątnęła się w kuchni. Z przyjemnością patrzył na nią. Była niezwykle zręczna, a robota paliła jej się w rękach. Nie minęło dwadzieścia minut i już stawiała przed nim czarkę parującego barszczyku i gorące krokiety.

- Wiesz Marek, Paulina zadziwiła mnie dzisiaj. Ona naprawdę dużo sobie przypomniała. Myślę, że to kwestia kilku dni, a będzie wiedziała już wszystko. Pamiętała, że robiła ci awantury, ale już nie wiedziała, o co. Błagała mnie, żebym jej powiedziała.

- I co, powiedziałaś jej?

- Powiedziałam. Nie mogłam patrzeć, jak się zadręcza i płacze. Wyraźnie jest jej przykro, że była dla ciebie ciężarem przez tyle lat i sprawiła ci tyle kłopotów. Niewątpliwie ma wyrzuty sumienia.

- Żal mi jej, naprawdę. Nie zdawałem sobie sprawy, że może być chora. Teraz przynajmniej wiem, że jej podłe zachowanie wynikało z choroby. Nie mówmy już o niej. Mamy przyjemniejsze rzeczy do roboty.

- Tak? Na przykład, jakie?

- Na przykład, takie – przyciągnął ją do siebie i zaczął namiętnie całować.


Minęło kolejnych pięć tygodni. Była już naprawdę zmęczona tą sytuacją. Mieszkanie u Marka i cotygodniowe wyjazdy do domu dały jej w kość. Nie miała chwili na oddech. W pracy też się nie oszczędzała. Nagle pojawiło się kilku kontrahentów i Krzysztof poprosił ją, by towarzyszyła mu w spotkaniach biznesowych. Znał jej talent do ekonomii i wiedział, że gdyby coś przeoczył, ona na pewno to wyłapie i zwróci mu na to uwagę. Doceniał w niej, że była tak niezwykle dokładna i analizowała sens każdego słowa w umowach. Na nią też spadł obowiązek łagodzenia ataków histerii u mistrza Pshemko, a miewał je dosyć często. Zwykle robił to Marek. Jako jedyny potrafił go uspokoić. Teraz okazało się, że Ula była w tym niezastąpiona. Poza tym regularne wizyty u Pauliny. Rzeczywiście przypominała sobie coraz więcej i coraz częściej rozpaczliwie płakała przepraszając ją za wszystko. Miała dość. Była emocjonalnie wypruta. Dzisiaj wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy miano Markowi ściągnąć gips. Alex kolejny raz okazał się niezwykle pomocny. Wiedział, że sama sobie z nim nie poradzi. Zaoferował swoją osobę i samochód. Była mu naprawdę wdzięczna. Wszedł właśnie do mieszkania i przywitał się z nimi.

- I co przyjacielu? Dzisiaj koniec twojej męki, a przede wszystkim męki Uli. Dałeś jej w kość. Nie byłeś zdyscyplinowanym pacjentem.

- Masz rację. Nie byłem. Mam nadzieję, że moje szczęście wybaczy mi to okropne zachowanie.

- Zastanowię się jeszcze – mruknęła puszczając oczko do Alexa. – Gotowi? Jeśli tak, to jedziemy.

Alex wypchał wózek z mieszkania i ustawił go obok windy. Zaczekał aż Ula pozamyka drzwi i ściągnął windę.

Do szpitala dojechali bez przeszkód. Zdziwili się, bo na izbie nie było prawie ludzi. Szybko dotarli do właściwego lekarza. On zanim zadecydował o ściągnięciu gipsu, zabrał Marka na prześwietlenie. Oglądał jeszcze mokre zdjęcia z uwagą.

- Wygląda na to, że wszystko ładnie się zrosło. Uwolnimy pana od tej zbroi, ale jeszcze przez dwa tygodnie będzie pan przyjeżdżał na rehabilitację. – Marek jęknął.

- Czy to konieczne? Nie mógłbym ćwiczyć w domu?

- Jeśli jest pan konsekwentny i obieca, że będzie ćwiczył codziennie, pozwolę na to. Zresztą to leży w pana interesie. Jak zaniedba pan ćwiczenia, ręka i noga nie dojdą do sprawności i pozostaną usztywnione.

- Przysięgam, że będę ćwiczył.

- No dobrze. Tu ma pan zestaw ćwiczeń. Za dwa tygodnie chcę tu pana widzieć na kontroli. Wtedy się okaże, ile warte są pana zapewnienia. A teraz tniemy.

Na podłogę spadały kolejne kawałki gipsu, a on oddychał coraz swobodniej. Wreszcie lekarz zdjął ostatni.

- Proszę poruszać palcami ręki. Boli pana?

- Nie, tylko jest słaba.

- To zupełnie normalne po tylu tygodniach usztywnienia. Teraz noga. Da pan radę zgiąć? - Zrobił to z niemałym trudem. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. – Proszę poruszać palcami. – Zrobił to. - Dobrze. Na te dwa tygodnie dostanie pan kule. Długie, aż pod pachy. To po to, by nie obciążać ręki. Proszę oszczędzać nogę i nie starać się od razu stąpać na całej stopie. Będzie to możliwe, gdy stanie się mocniejsza. Wszystko jasne?

- Jak słońce – uśmiechnął się do lekarza.

- Tu daję panu kule. Proszę spróbować wstać i oprzeć się na nich. No, nie jest tak źle. Proszę też zabrać ten zestaw ćwiczeń. Widzimy się za dwa tygodnie, jeszcze przed świętami.

Pożegnał się z doktorem i wolno wykuśtykał na korytarz i dołączył do czekającej na niego Uli i Alexa.

- Jestem wolny. Muszę ostro ćwiczyć przez dwa tygodnie, żeby dojść do sprawności.

- Siadaj na wózek, bo zanim dojdziemy do samochodu, to renta nas zastanie – Alex odebrał od niego kule i pomógł mu usiąść. – Jedziemy do domu.


Pomógł Marka jeszcze dotransportować do drzwi i powiedział.

- Poradzisz sobie, tak? Ja muszę wracać do pracy. – Ula uśmiechnęła się do niego serdecznie.

- Bardzo ci dziękuję Alex. Aż boję się pomyśleć, co by było gdybyś nam nie pomógł. Jesteśmy ci bardzo wdzięczni.

- Nie ma sprawy Ula. Ja zawdzięczam wam również bardzo dużo. Trzymajcie się. Uciekam.

Ściągnęła mu płaszcz i szalik, a na nogi włożyła kapcie. Podała mu kule.

- No, radź sobie.

Wstał z wózka opierając się mocno na nich i doszedł wolno do kanapy. Usiadł na niej ciężko.

- Zrobisz kawy?

- Zrobię. Zaraz przyniosę.

Podała mu parujący kubek i sama usiadła obok. Upiła łyk i popatrzyła na niego uważnie.

- Marek. Zostanę tu jeszcze do końca tygodnia. Potem wracam do domu.

Spojrzał na nią zaskoczony.

- Dlaczego? Źle ci ze mną?

- Dobrze mi z tobą. Przecież kocham cię nad życie. Zrozum. Ja już dłużej nie dam rady. Jestem taka zmęczona, że najchętniej pojechałabym do tej twojej chaty i zaszyła się w niej na dwa tygodnie. To zaczyna mnie przerastać Marek. Nie jestem w stanie tak dłużej funkcjonować. Tydzień u ciebie, potem dwa dni harówy w Rysiowie, osiem godzin w firmie z ciągle strzelającym focha Pshemko, pomoc w nauce Violetcie i wizyty u Pauliny. To za dużo, jak na mnie. Ja fizycznie nie daję rady, choć robię dobrą minę do złej gry – rozpłakała się żałośnie. – To ponad moje siły. Nie jestem z kamienia Marek.

Zrobiło mu się przykro. Nie mógł znieść widoku jej łez. Przytulił ją do siebie i ucałował z czułością w skroń.

- Tak bardzo cię przepraszam skarbie. Za dużo wrzuciłem na twoje barki i w dodatku byłem taki zrzędliwy. Masz rację. Nie mogę cię tak dłużej wykorzystywać. Jeśli chcesz, zadzwonię do Seby, żeby jeszcze dzisiaj odwiózł cię do domu. Ja jakoś sobie poradzę.

- Nie Marek. Dopilnuję jeszcze twoich ćwiczeń. Będziesz ćwiczył przy mnie. Ja muszę mieć pewność, że wykonujesz zalecenia lekarza. Jest poniedziałek. Do piątku powinieneś się już trochę wzmocnić. Wzmocnić na tyle, że będziesz w stanie przygotowywać sobie posiłki i ubierać się samodzielnie. W sobotę rano pojadę do Rysiowa.

- Dziękuję kochanie i jeszcze raz bardzo cię za wszystko przepraszam.


Była twarda. Nie dawała mu forów. Była głucha na jego pojękiwania i ślepa na grymasy wykwitające na jego twarzy. Z żelazną konsekwencją wymagała od niego tyle ile przewidywał program ćwiczeń. Taka postawa wobec niego zaczęła przynosić spodziewane rezultaty. Dłoń wzmocniła się do tego stopnia, że mógł w niej unieść kubek pełen herbaty. Drżała jeszcze nieco, ale zdecydowanie była silniejsza. Podobnie było z nogą. Zginając ją nie odczuwał już prawie bólu. Po ćwiczeniach brała do ręki żel przeciwbólowy i wmasowywała mu w miejsca po złamaniach. Po takich zabiegach odczuwał wyraźną ulgę i poprawę. Widział, jak bardzo jest zdeterminowana i nie marudził już tak, jak dawniej. Podziwiał ją, że po ośmiu godzinach ciężkiej pracy jest w stanie poświęcić na jego rehabilitację całe popołudnie. Był jej bardzo wdzięczny i kochał ją z każdym dniem coraz mocniej. Czy jest na świecie kobieta, która zrobiłaby dla niego aż tyle? Mocno w to wątpił. Wiedział, miał świadomość, że robi to wszystko z wielkiej miłości do niego. Czas, jaki mu poświęciła, nie poszedł na marne. Z każdym dniem stąpał pewniej i był silniejszy. Nie omieszkał podzielić się dobrymi nowinami z Sebastianem. Przy okazji poprosił go, by w sobotę rano zawiózł Ulę do Rysiowa.

- Nie ma sprawy stary. Powiedz jej, że będę koło dziesiątej. Za te pyszności, którymi nas kiedyś obdarowała mógłbym wozić ją do końca życia.

- Dzięki Seba. Nie chciałem, żeby tłukła się autobusem przez ponad godzinę. Ma ze sobą bagaż, a ja nie mógłbym jej nawet odprowadzić na przystanek.


W sobotę rano spakowała resztę swoich rzeczy. Z wielkim smutkiem patrzył jak zamyka torbę. Poczuł się nagle opuszczony tak jak wtedy, gdy uciekła z firmy do Jelitkowa. Podszedł do niej i zamknął ją w swoich ramionach.

- Tak mi przykro skarbie, że mnie opuszczasz. Ten dom będzie pusty bez ciebie. Może zamieszkałabyś ze mną? Ja bardzo bym chciał mieć cię ciągle przy sobie. – Spojrzała na niego zdziwiona.

- Zamieszkać z tobą? Jako kto?

- Jako moja dziewczyna.

- Nie Marek. Wybacz, ale to chyba nie jest dobry pomysł. Niech zostanie tak, jak jest teraz. To była sytuacja wyjątkowa. Potrzebowałeś pomocy. Dzięki Bogu radzisz już sobie świetnie, a ja będę wpadać z wizytą.

- Dzięki tobie jest świetnie. No dobrze – westchnął. – Skoro tak wolisz, ja nie będę naciskał.

Rozległ się dzwonek do drzwi. Wyplątała się z jego ramion i poszła otworzyć. Na progu stał uśmiechnięty Sebastian.

- Jesteś gotowa Ula?

- Tak. Daj mi jeszcze minutkę.

Ubrała płaszcz, czapkę i szalik. Podeszła do Marka i wtuliła się w jego usta.

- Trzymaj się kochanie i ćwicz. Ja wpadnę w poniedziałek po pracy. Do zobaczenia.

Patrzył na nią smutnym wzrokiem dopóki nie zamknęły się za nią drzwi.


Zgodnie z obietnicą rzeczywiście przyjeżdżała do niego codziennie. Było to możliwe dzięki Sebastianowi, który w drodze do swojego mieszkania zahaczał o Sienną. Niestety do Rysiowa jeździła już autobusem. Marek miał wyrzuty sumienia. Z jednej strony chciał, by zostawała u niego jak najdłużej, z drugiej drżał, by nie spotkała ją jakaś niemiła przygoda podczas powrotu do domu. Starał się więc nie przeciągać tych wizyt. Takie wyjście też nie było idealne, ale była zdeterminowana i przysięgła sama sobie, że jak najszybciej pomoże mu dojść do dawnej sprawności. Czas mocno ją ograniczał, jednak jakoś radziła sobie. Wpadała na Sienną. Szybko przygotowywała jakiś posiłek a po nim zmuszała go do morderczych ćwiczeń. Była chyba bardziej zdyscyplinowana i konsekwentna niż on. To musiało przynieść pozytywne rezultaty i istotnie tak było. Po dwóch tygodniach zjawił się wraz z Ulą na chirurgii w szpitalu. Lekarz zbadał go bardzo dokładnie i z zadowoleniem mruknął.

- No nieźle, nieźle… Widzę, że jednak sporo czasu poświęcił pan ćwiczeniom. Jest już prawie dobrze. Proszę utrzymać takie tempo ćwiczeń, jak do tej pory, jeszcze przez tydzień i zacząć stąpać na całej stopie. Zwolnienie daję jeszcze tylko na ten czas. Potem może pan wracać do pracy.

Był szczęśliwy. Nareszcie koniec jego męki, a przede wszystkim męki Uli. Obiecał sobie, że już nigdy nie dopuści, by miała wracać autobusem do domu. Za każdym razem drżał, kiedy wieczorem opuszczała Sienną i szła na przystanek. To kosztowało go zbyt wiele nerwów. Będzie spokojniejszy odstawiając ją co dnia pod dom.

Wyszli ze szpitala i podeszli do czekającego na parkingu Sebastiana. Odwiózł ich do domu, a sam wrócił do stęsknionej Violetty.



ROZDZIAŁ 19


Zima zagościła na dobre. Śnieg pokrył grubą puchową kołdrą wszystko dokoła sprawiając, że świat wyglądał bajkowo i nierealnie. Sypało niemal każdego dnia. Jedni cieszyli się z tego, inni wręcz przeciwnie.

Była druga połowa grudnia. Święta zbliżały się wielkimi krokami. Ten nastrój zaczął się udzielać pracownikom Febo&Dobrzański. Sprowadzono dorodne, żywe choinki, które przystrojone świątecznymi bombkami, ozdabiały hol każdego piętra biurowca. Ula z Violettą przyszły dzisiaj wcześniej. Chciały i one wprowadzić nieco świątecznej atmosfery. Marek miał wrócić dzisiaj do pracy. Ustroiwszy najpierw niedużą choinkę w sekretariacie, kończyły ubierać drugą, nieco mniejszą, u Marka w gabinecie. Spojrzały z dumą na swoje dzieło i uśmiechnęły się do siebie.

- Będzie miał niespodziankę – powiedziała Viola. – Nadal chodzi o kulach?

- Już nie. Całkiem dobrze mu idzie poruszanie się bez nich. Nawet ostatnio wsiadł w samochód i pojechaliśmy po zakupy. Jest już zdrowy, a ja wreszcie trochę odpocznę.

- No, nieźle dał ci popalić przez te dwa miesiące.

- To prawda. Na szczęście to już poza nami. Teraz trzeba skupić się na świętach.

- Też tak uważam – dobiegł do nich głos od drzwi. Odwróciły się, jak na komendę i zobaczyły Dobrzańskiego z radosnym uśmiechem na twarzy. - Witam moje ulubione dziewczyny – podszedł do Uli i wycisnął na jej ustach siarczystego buziaka. – Widzę, że pamiętałyście i o mnie? – wskazał na stojącą na biurku choinkę. – Dziękuję. Jesteście wspaniałe.

- No szefie, mamy nadzieję, że ty o nas też nie zapomnisz przy rozdziale świątecznych premii – Viola przeszła do konkretów.

Roześmiał się na całe gardło.

- Nie zapomnę, zapewniam cię.

- To ja zostawiam was samych. Pewnie chcecie pogadać – Kubasińska wyszła z gabinetu cicho zamykając drzwi. Przytulił się do Uli obejmując ją rękami.

- Stęskniłem się za tobą.

- Tak? – spytała udając zdziwienie. – Widzieliśmy się zaledwie wczoraj.

- Ciągle za tobą tęsknię nawet wtedy, kiedy wiem, że siedzisz tuż za ścianą. Nic na to nie poradzę - powiedział żałośnie. Pogładziła go po szorstkim policzku.

- Przecież zawsze jestem obok. Nie masz prawa narzekać. A teraz wprowadzę cię w kilka spraw. Chciałabym się urwać dzisiaj ze dwie godziny wcześniej, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

- Beze mnie? A dokąd się wybierasz?

- Do galerii. Chciałam kupić jakieś prezenty rodzinie.

- Nie chcesz żebym z tobą jechał?

- Nie gniewaj się, ale wolę sama.

- A ja chciałem cię odwieźć do domu. Nie chcę żebyś jeździła autobusem. Zróbmy tak. Jak już wszystko załatwisz, dasz mi znać, gdzie jesteś a ja podjadę. Na pewno będziesz miała dużo pakunków.

- No dobrze - ten ostatni argument przeważył. - Postaram się załatwić wszystko jak najszybciej. W takim razie teraz idę po dokumenty. Musisz wiedzieć, co się działo przez ten czas, jak cię nie było.


Postanowiła jechać do Złotych Tarasów. Miała nadzieję, że tam najszybciej uda jej się coś wybrać dla bliskich. Standardowo miało być to coś z odzieży. Ciągle mieli w niej jakieś braki szczególnie Beatka, która rosła jak na drożdżach. Dostrzegła na wystawie ładne, długie do kolan i wyściełane kożuszkiem, dziecięce kozaczki. Weszła do sklepu i przyjrzała im się dokładnie. – W nich nie zmarznie na pewno. Może szaleć na śniegu do woli. Te, które kupiłam w zeszłym roku, cisną ją w palce.

Nie zastanawiała się długo i kupiła je. Z prezentami dla męskiej części rodziny naprawdę jej się poszczęściło. Natknęła się na promocję zimowych kurtek w bardzo atrakcyjnych cenach. Wybrała właściwe rozmiary i dokonała zakupu. Wzięła też dla każdego ciepłą, wełnianą czapkę i szalik, a Betti dodatkowo rękawiczki. Teraz mogła pomyśleć o prezencie dla Marka. Chciała, żeby było to coś wyjątkowego i symbolicznego. Weszła do sklepu jubilerskiego i ciekawie przyjrzała się precjozom umieszczonym w gablotach. Dostrzegła w jednej z nich złoty wisior. Miał dość gruby łańcuszek a zawieszka przedstawiała złamane na pół serce o nieregularnym obrysie. Pomyślała, że kupi takie dwa. Na jednym da wygrawerować „Marek”, a na drugim „Ula”. Spojrzała na cenę i uśmiechnęła się w duchu. Mogła sobie pozwolić na taki zakup. Było ją stać. Poprosiła ekspedientkę i spytała, czy możliwe jest wygrawerowanie imion na zawieszkach.

- Nie ma problemu. Robimy takie rzeczy od ręki. Mamy tu na miejscu grawera, który zaraz się tym zajmie. Proszę tylko podać imiona.

Nie czekała dłużej niż dwadzieścia minut. W końcu kobieta zjawiła się wręczając jej umieszczone w ozdobnych, aksamitnych pudełeczkach oba wisiory. Schowała je pieczołowicie do torebki. Spojrzała na zegarek. Była za piętnaście piąta. Ucieszył ją fakt, że tak szybko uporała się z zakupami. Teraz mogła zadzwonić do Marka.


Podjechał na parking pod galerią, wysiadł i rozejrzał się. Dostrzegł ją. Stała w podcieniach kuląc się od podmuchów mroźnego wiatru. Podszedł najszybciej jak mógł.

- No już jestem. Zmarzłaś pewnie. Trzeba było poczekać w środku. Odnalazłbym cię przecież.

- Jakoś nie przyszło mi to do głowy – powiedziała z rozbrajającą szczerością. Uśmiechnął się pobłażliwie.

- Oj Ula, Ula… To co, zbieramy się. Wezmę te torby. Sporo kupiłaś.

- Miałam szczęście. Była promocja kurtek zimowych. Kupiłam i tacie i Jaśkowi. Mam nadzieję, że będą zadowoleni.

- Na pewno. Wsiadaj. Zaraz włączę ogrzewanie. Będzie ci cieplej.

Ruszył wolno i włączył się do ruchu. Zerknął na jej zaczerwienione policzki.

- Cieplej ci trochę?

- Tak. Już całkiem dobrze. Nie zmarzłabym tak, gdyby nie ten wiatr. Jest lodowaty.

- A dla mnie też masz prezent? – spytał przekornie. Spojrzała na niego z wyrzutem w oczach.

- Nie zasłużyłeś na niego. Byłeś okropny. Ale pomyślę. Może uda mi się kupić wielką rózgę, którą przetrzepię ci tyłek.

Rozchichotał się na całego.

- Wiem kotku, że nie miałaś ze mną lekko, ale i tak mnie kochasz. – spojrzał na nią filuternie. Naburmuszyła się.

- Nie lubię cię, jesteś nieznośny.

- Ale kochasz – pogładził ją po twarzy. – Ja kocham cię nieprzytomnie. Bardziej niż własne życie.

Dojechali. Powyciągał z bagażnika zakupy.

- Pomogę ci. Wejdę z tobą, może załapię się na jakąś herbatę.

- Załapiesz się na obiad. Przecież nic nie jedliśmy.

Weszli do środka otrzepując głośno buty ze śniegu. Niemal natychmiast zmaterializowała się przy nich Betti i z piskiem rzuciła się Markowi na szyję. Wyszedł i Józef z uśmiechem przypatrując się tej scence.

- Beatka, udusisz go. Pozwól mu się rozebrać.

- A co tam masz? – wskazała na liczne torby stojące przy ścianie.

- To nic takiego Betti. Trochę ubrań dla mnie. Byliśmy z Ulą na zakupach.

Musiał skłamać. Wiedział, że najmłodsza latorośl Cieplaków wierzy jeszcze w świętego Mikołaja i nie chciał psuć niespodzianki. Po takich wyjaśnieniach mała straciła całkowicie zainteresowanie zakupami i pociągnęła go do kuchni.

- Chodź, pokażę ci moje nowe rysunki.

Ula dyskretnie wyniosła torby do swojego pokoju i dobrze ukryła. Wiedziała, że żadne z nich nie ma zwyczaju grzebać w jej rzeczach, ale trochę ostrożności nie zawadzi. Po chwili dołączyła do Marka. Józef nalewał im już zupę na talerze i stawiał na stole. Zjedli ją ze smakiem. Rozgrzała ich. Na stół wjechały kopytka z mięsem i surówka.

- Pychota – mruknął Marek. – Mam szczęście. Nie liczyłem na taki wspaniały obiad. – Józef poklepał go po ramieniu.

- Cieszę się, że ci smakuje synu. Jedz.

Miło zrobiło mu się na sercu, gdy Józef nazwał go synem. Czuł się przynależny do tej rodziny. Traktowali go jak jej członka.

- Gdzie spędzasz święta? Może przyjechałbyś do nas w pierwszy dzień na świąteczny obiad?

- Bardzo chętnie przyjadę. Zwykle spędzam wigilię u rodziców, a potem różnie. Bywało, że przez całe święta siedziałem u nich. Wiem, że w tym roku chcieli zaprosić Ulę w drugi dzień świąt, ale o tym pewnie ci sami powiedzą, więc nie zdradź, że wiesz to ode mnie. Nie za bardzo wiem, jakie plany ma Alex. Oboje Febo też zawsze byli na wigilii.

- Jutro go zapytamy. Jeśli Paulina ma zostać w ośrodku, to byłoby niedobrze, gdyby miał spędzić święta sam.

Posiedział jeszcze trochę gawędząc z Ulą i Józefem o zbliżającym się Bożym Narodzeniu. Koło ósmej wstał od stołu i zaczął się z nimi żegnać.

- No, pora już na mnie. Zasiedziałem się - w przedpokoju ucałował czule swoje kochanie mówiąc - Widzimy się jutro skarbie. Jutro też będę musiał jechać po jakieś drobne prezenty dla pracowników. Zabiorę ze sobą Sebastiana. Zwykle pomaga mi w takich zakupach. Jak wrócimy pomożecie nam je porozdzielać. Lecę już, bo noc mnie zastanie. Dobranoc kotku.


Następnego dnia Ula natknęła się na Alexa przy windach. Ucieszyła się.

- Jak dobrze cię widzieć Alex. Wczoraj rozmawialiśmy o tobie z Markiem. Chcieliśmy cię o coś zapytać. Mógłbyś wpaść do Marka koło ósmej? Chyba jeszcze go nie ma, a koło dziewiątej ma jechać po prezenty dla pracowników.

- Pewnie. Nie ma problemu. Przyjdę. Paulina was pozdrawia. Byłem tam dwa dni temu i muszę ci powiedzieć, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Naprawdę nie spodziewałem się, że ta terapia tak pozytywnie na nią podziała. To prawdziwy cud. Ciągle jest w dobrym humorze. Wręcz tryska nim, ale tak normalnie, zdrowo, nie jak wtedy, gdy była taka chorobliwie pobudzona.

- Bardzo się cieszę Alex. To naprawdę dobre wiadomości.

Drzwi windy otworzyły się na piątym piętrze. Pożegnała się z nim i weszła do sekretariatu. Już odzwyczaiła się od odbierania poczty u Ani w recepcji. Violetta zwykle przyjeżdżała przed nią i ona to robiła. Tym razem nie było inaczej. Była na posterunku. Zaraz za Ulą wszedł Marek i przywitał się z nimi. Pociągnął Ulę do gabinetu, by tam przywitać ją mniej oficjalnie. Kiedy oderwał się od jej ust, powiedziała.

- Spotkałam Alexa. Będzie tu za pół godziny. Trzeba obgadać te święta i wypytać go.

- Dobrze skarbie. Ja teraz pójdę na chwilę do Sebastiana. Muszę z nim pogadać. Na ósmą będę.

Punktualnie o umówionej godzinie zjawił się Febo. Ula zrobiła wszystkim kawę i kiedy spokojnie usiedli, Marek powiedział

- Chcieliśmy z tobą pogadać o świętach, to znaczy gdzie je będziesz spędzał. Co z Pauliną? Zostanie na ten czas w ośrodku? Może udałoby się załatwić jakąś przepustkę?

- O tym samym pomyślałem. Jadę tam dzisiaj i porozmawiam z dyrektorką. Jeśli się zgodzi, będę też musiał pogadać z Pauliną. Byłem nie tak dawno u Krzysztofa i gadałem z nim. Oni chcą mnie widzieć w wigilię. Paulinę zresztą też. Krzysztof chyba wybaczył jej ten skandal. Obwiniał się nawet o to, że ją tak potraktował, ale przecież nie mógł wiedzieć, że jest psychicznie chora. Powiedział, że oboje z Heleną ucieszyliby się, gdyby była z nami.

- W takim razie nie trać czasu. Jeśli nie masz na dzisiaj nic pilnego, jedź już teraz. Ja na pewno będę na wigilii, a w drugi dzień świąt prawdopodobnie przyjadę z Ulą. Powiedz Paulinie, że wszyscy na nią czekamy.

- Dzięki Marek. W takim razie będę się zbierał. Przekażę Adamowi trochę spraw i poinformuję Krzysztofa, że jadę.


Zaparkował przed wejściem do ośrodka. Wszedł do budynku natykając się w holu na Martę Michno. Uśmiechnął się. Podszedł do niej i przywitał się.

- Dzień dobry pani dyrektor. Ja właśnie do pani. Zanim pójdę do siostry chciałbym z panią porozmawiać. Ma pani chwilkę?

- Dzień dobry panie Febo. Oczywiście. Proszę do mnie, do gabinetu.

Ściągnął szalik i płaszcz rozsiadając się wygodnie w fotelu. Usiadła naprzeciw i uśmiechnęła się z sympatią. Polubiła go. Był jednym z nielicznych, którzy tak często bywali z odwiedzinami u umieszczonych tu bliskich. Ceniła go bardzo za to poświęcenie dla siostry i jego wielkie przywiązanie do niej.

- To co pana do mnie sprowadza?

- Zbliżają się święta. To bardzo rodzinny czas. Chciałbym zapytać, czy istnieje możliwość, że mógłbym na te kilka dni zabrać siostrę do domu. Nie chciałbym broń Boże zepsuć jej terapii, ale szczerze mówiąc było by mi bardzo przykro, gdybym musiał ją tu zostawić. Ja ściśle dostosuję się do zaleceń i będę pilnował, aby regularnie zażywała leki.

- Właściwie to nie ma żadnych przeciwwskazań. Ona od dłuższego już czasu zachowuje się niemal normalnie. Jednak musi jeszcze tu wrócić, by móc okrzepnąć i utrzymać ten stan. Zaopatrzę pana we wszystkie leki, które zażywa. Nie sądzę, by powrócił ten niekontrolowany okres ataków wściekłości i myślę, że doskonale sobie pan z nią poradzi. Jeśli dostosuje się pan do zaleceń nie spodziewam się żadnych niespodzianek z jej strony. Myślę, że powinien pan przyjechać po nią dzień przed wigilią, a wrócić z powrotem następnego dnia po świętach. Proszę jej też nie zostawiać samej i nie wypuszczać bez osoby towarzyszącej na miasto. To zbyt wiele bodźców i mogłaby nie znieść takiej konfrontacji z rzeczywistością zbyt dobrze.

- Nawet pani nie wie, jak bardzo jestem wdzięczny. Przyjadę zatem przed wigilią, a teraz pójdę do niej, jeśli pani pozwoli.

- Oczywiście. Jest w swoim pokoju. Czeka na zajęcia, więc proszę zbytnio nie przedłużać wizyty. Nie chciałabym, aby je straciła. Każda godzina terapii, to dla niej szansa na całkowite wyjście z choroby. Zajęcia zaczynają się o jedenastej. Myślę, że to dość sporo czasu, by ją przygotować i porozmawiać.

- Jeszcze raz bardzo dziękuję. Do zobaczenia.

Prosto z gabinetu udał się na piętro. Wszedł cicho do pokoju. Siedziała z nosem przytkniętym do okiennej szyby i gapiła się na stado wron dreptających po śniegu.

- Witaj siostra – powiedział cicho. Odwróciła się od okna i uśmiechnęła promiennie.

- Alex! Co za niespodzianka! Ale się cieszę! – uściskała go mocno. – Siadaj.

Przysiadł na brzegu łóżka i ujął jej dłonie.

- Byłem przed chwilą u dyrektorki. Pytałem, czy mogę cię zabrać na święta do domu. Zgodziła się. Mówi, że całkiem dobrze sobie już radzisz i nie powinno być problemu.

Widział jak pojaśniały jej ze szczęścia oczy.

- Naprawdę? Mogę być w święta w domu? Nie mogę w to uwierzyć.

- Uwierz sorella, bo to prawda. Muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Dobrzańscy, jak co roku urządzają wigilię. Zaprosili nas na całe święta. Będzie też Marek, a w drugi dzień świąt przyjedzie Ula. Wszyscy nie mogą się ciebie doczekać.

- Dobrzańscy zaprosili mnie na święta? Po tym, co im zrobiłam, oni chcą mnie widzieć? Boję się Alex tego spotkania. Co ja im mam powiedzieć?

- Nic nie musisz im mówić ani tłumaczyć. Oni wiedzą, że zachowywałaś się tak przez tę chorobę. Wybaczyli ci. Teraz przecież jesteś już zupełnie innym człowiekiem. Zabierzemy ze sobą leki, które bierzesz tutaj. Będziesz je przyjmować i wszystko będzie w porządku. Przekazuję ci też pozdrowienia od Uli i Marka. On niedawno wrócił do pracy po tych złamaniach. Oni oboje się cieszą, że spędzisz te święta w domu.

- Och Alex! Jestem taka podekscytowana. Cieszę się, że ich zobaczę, choć nadal boję się spotkania z Krzysztofem i Heleną.

Pogłaskał ją po szczupłej dłoni.

- Zobaczysz, że będzie wszystko dobrze. Gwarantuję ci. Przyjadę po ciebie dzień przed wigilią i zawiozę prosto do Dobrzańskich. Oni przygotowali już twój dawny pokój. Poczujesz się, jakbyś wróciła do lat dzieciństwa. To miłe, prawda?

- Tak… myślę, że tak…

Tuż przed jedenastą odprowadził ją pod drzwi świetlicy i pożegnał się. Postanowił wrócić jeszcze do firmy i podzielić się z Ulą i Markiem dobrymi nowinami. Rozsiadł się w fotelu w gabinecie Marka i opowiadał im przebieg rozmowy z dyrektorką i z Pauliną.

- Ona jest pełna obaw. Boi się spotkania z twoimi rodzicami. Ma świadomość, jak bardzo ich zraniła wywołując ten skandal. Uspokoiłem ją, że oni jej wybaczyli i że to od nich wyszło zaproszenie na święta.

- Dobrze zrobiłeś. Ona już nie jest tą osobą, którą była kiedyś. Jestem pewna, że to będą bardzo udane święta.

Spojrzał na nią z wdzięcznością.

- Dziękuję ci Ula. Ty zawsze wiesz, jak podtrzymać człowieka na duchu.


Rzędy kolorowych, ozdobnych toreb stały ustawione pod ścianą sali konferencyjnej. Na szklanym stole stały ustawione w szeregu butelki szampana i wysokie kieliszki a obok pyszniły się półmiski ze smacznymi, małymi kanapeczkami, koreczkami i innymi przystawkami. Marek wraz z Sebastianem otwierali butelki i wlewali do kieliszków pieniący się szampan, a Alex rozdzielał je wśród przybyłych. Krzysztof uniósł swój i zaczął przemowę. Podziękował wszystkim za całoroczny trud i serce, jakie włożyli w przygotowania do każdej z kolekcji. Docenił Pshemko wychwalając jego wielki talent. Wśród tych licznych podziękowań znalazły się również i te przeznaczone dla Uli i Violetty. Obie pokraśniały z zadowolenia. Viola uściskała mocno Ulę.

- Dziękuję Ula. To wszystko dzięki tobie – szepnęła jej na ucho.

- Nieprawda Viola. Sama wiele osiągnęłaś, bo bardzo tego chciałaś. Ja tylko trochę pomogłam. To miłe usłyszeć takie pochwały z ust samego prezesa, prawda?

- Prawda Ula. Jestem dziś bardzo szczęśliwa.

- Moi kochani – dobiegł je głos Krzysztofa. – Jak co roku, również i w tym firma ufundowała dla was skromne prezenty, ale nie będę ich wręczał osobiście, bo jest ich zbyt dużo. Stoją tutaj, – wskazał dłonią torby – więc każdy z was podejdzie i zabierze swój. Chcę jeszcze powiedzieć, że zasiliłem już wasze konta stosownymi, świątecznymi premiami i mam nadzieję, że ich wysokość was usatysfakcjonuje. Udanych świąt moi mili.

Uniósł do góry kieliszek i wychylił do dna. Każdy z pracowników sięgnął po opłatek leżący na stole i zaczęły się życzenia. Ula, Marek i Alex najpierw złożyli je Krzysztofowi a potem sobie nawzajem. Po tym firmowym, wigilijnym przyjęciu Ula pociągnęła Marka do gabinetu zabierając po drodze torebkę.

- Mam coś dla ciebie – szepnęła tajemniczo.

Popatrzył na nią z zawadiackim uśmiechem i rzekł.

- Mam nadzieję, że to nie ta wielka rózga, którą obiecałaś sprać mój tyłek?

- Nie posunęłabym się do tego, by sprać najzgrabniejszy, męski tyłeczek w Warszawie. – Roześmiał się na całe gardło.

- To bardzo ciekawe, co mówisz, bo ja uważam, że mam w zasięgu ręki najbardziej kształtny, damski tyłeczek na świecie. – Zarumieniła się.

- No dobra… żeby nie przeciągać… - wyjęła z torebki dwa aksamitne pudełeczka. – Zrobiłam prezenty świąteczne dla nas obojga i mam nadzieję, że twój przypadnie ci do gustu? – podała mu jedno z pudełek.

- Pierścionek? – rozchichotał się. – Dla mnie? Dawno nie nosiłem.

- Dobrzański, – naburmuszyła się – czy możesz chociaż w takiej chwili zachować odrobinę powagi? – Objął ją i cmoknął w nosek.

- Już jestem poważny.

Powoli odpakowywał pudełeczko i kiedy zobaczył wisior z wygrawerowanym jej imieniem, szepnął.

- Ula, jakie to piękne. A ty? Masz na nim moje imię?

- Mam. Zobacz, jak złączyć je razem, pasują idealnie. Jesteś moją drugą połową serca.

- A ty moją. Dziękuję ci skarbie. To piękny prezent. Bardzo wymowny i symboliczny. Symbol naszej miłości.

Pomógł jej zapiąć wisior na szyi, potem ona zrobiła to samo, umieszczając to jubilerskie cacko na jego. Otoczył ją ściśle ramionami i wtulił się w jej ciepłe, pełne usta.

- Jesteś całym moim światem – wyszeptał w nie.

- A ty moim.

Usłyszeli pukanie do drzwi i oderwali się od siebie. Do gabinetu wszedł Krzysztof i uśmiechnął się serdecznie do Uli.

- Dobrze, że jesteś Ula. Chciałbym w imieniu swoim i Heleny zaprosić cię serdecznie w drugi dzień świąt na obiad. Nie odmówisz, prawda?

- Oczywiście, że nie. To bardzo miłe z państwa strony. Chętnie przyjadę. Wie pan, że Marek będzie u nas spędzał pierwszy dzień świąt?

- Tak, mówił mi. Nie będziemy jednak sami. Będzie Alex i Paulina. Mam nadzieję, że to leczenie okazało się skuteczne i nie zrobi nic nieprzemyślanego.

- Może być pan spokojny. Ja bardzo dużo z nią rozmawiałam. To już zupełnie inna Paulina niż dawniej. Ona bardzo żałuje tego, co zrobiła i naprawdę jest jej przykro i wstyd.

- My nie mamy już do niej żalu. Kochamy ją przecież. Jednak niektóre sytuacje wymagają od rodzica, by był surowy. Tak też zrobiłem nie będąc świadom, że ona jest chora. Mam nadzieję, że uda nam się porozmawiać z nią spokojnie i wszystko wyjaśnić.

- Na pewno tak będzie.

- No dobrze dzieci. Ja życzę ci jeszcze raz Uleńko spokojnych, miłych świąt. Przekaż też życzenia swojej rodzinie. Do zobaczenia.

- Dziękuję panie Krzysztofie. Przekażę.

Po wyjściu prezesa Marek z powrotem przygarnął ją do siebie.

- To co kotku? Zawiozę cię do domu. Dzisiaj i tak nic nie zrobimy. Wszyscy są zbyt podekscytowani świętami i przyznam, że ja chyba też.

- Dobrze, ale mam do ciebie jeszcze prośbę. Wskoczymy po drodze do jakiegoś dyskontu. Brakuje mi kilku rzeczy i chciałabym dokupić. Całkiem o nich zapomniałam, a bez nich ani rusz.

- No, skoro ani rusz, to jedziemy.

Trzymając się za ręce wyszli z firmy na pokryty bielą świat. Zapowiadały się naprawdę udane święta.



ROZDZIAŁ 20


Aleksander Febo był spięty. Pośpiesznie wyszedł z firmy, wsiadł do swojego czarnego BMW i ruszył żłobiąc głębokie koleiny w świeżo spadłym śniegu. Sam zaczynał się obawiać, czy Paulina rzeczywiście nie wywinie jakiegoś numeru. Trochę się jednak uspokoił przypominając sobie rozmowę z dyrektorką. – Będzie dobrze – pomyślał. – Musi być.

Dzisiaj rano zadzwonił bezpośrednio do Kasi, opiekunki Pauliny prosząc ją, by spakowała trochę jej rzeczy. Nie chciał tracić czasu na takie prozaiczne czynności. Jeszcze wczoraj zajrzał do jej domu i zabrał z niego cieplejsze okrycie dla niej w postaci futra, ciepłych botków, czapki i szalika. Jak na trudne warunki drogowe dojechał dość szybko. Zabrał z samochodu jej rzeczy i pognał na górę. Czekała na niego. Była już kompletnie przygotowana. Podziękowała mu za to, że pomyślał o ciepłych rzeczach dla niej.

Weszła Kasia i przywitała się z nim.

- Mam tu dla pana przepustkę. Tam jest napisane, kiedy i do której godziny powinien pan odwieźć pacjentkę z powrotem. Życzę państwu radosnych, ciepłych świąt. Wszystkiego najlepszego.

Alex uścisnął jej dłoń.

- I my życzymy pani tego samego i bardzo dziękujemy za dotychczasową opiekę. Ja stawię się z siostrą punktualnie w czwartek. Do zobaczenia.

Złapał Paulinę pod ramię i wymaszerowali z pokoju.

Wracał już znacznie wolniej. Sypał śnieg i nawet gdyby chciał, nie mógł jechać szybciej. Co chwilę zerkał na Paulinę. Nie miała zbyt pewnej miny.

- Bardzo się boję Alex. Boję się, jak mnie tam przyjmą. Narobiłam im tylu kłopotów.

- Nie obawiaj się. Tłumaczyłem ci już przecież, że wybaczyli ci. Oni nadal cię kochają, jak własną córkę. Czekają na ciebie. Zobaczysz, że strach ma wielkie oczy.

Podjechał pod willę Dobrzańskich i zaparkował. Pomógł jej wysiąść z samochodu zabierając przy okazji jej torbę. Podprowadził ją do drzwi i nacisnął na dzwonek. Niemal natychmiast się otworzyły i stanęła w nich Helena. Na jej widok pociekły Paulinie łzy. Helena bez słowa przytuliła ją do siebie.

- Nie płacz Paulinko. Jesteś w domu, a my cieszymy się, że zgodziłaś się spędzić z nami święta. Wchodźcie dalej. Zimno jest bardzo.

Weszli do środka. Alex pomógł ściągnąć jej futro.

- Witaj Paulinko – odwróciła się gwałtownie słysząc ten znajomy głos. Spuściła głowę i rozpłakała się już na dobre.

- Krzysztof. Ja tak strasznie cię przepraszam. Przepraszam was oboje, że naraziłam was na takie upokorzenie i wstyd. Błagam, wybaczcie mi, to nigdy się już nie powtórzy.

Krzysztof objął ją ramionami i pogłaskał po głowie.

- Uspokój się dziecko i nie płacz. My wybaczyliśmy ci już dawno. Wiemy, że nie byłaś wtedy sobą. Ta straszna choroba zwichnęła ci psychikę, ale teraz będzie już dobrze. Nareszcie dobrze. Bardzo się cieszymy, że z nami jesteś. Chodźmy do salonu. Kiedy usiadła w wygodnym fotelu, Helena podała jej pudło z chusteczkami.

- Otrzyj łzy. Nie trzeba płakać. Jesteś w domu u siebie. Przygotowałam ci twój dawny pokój. Alex zaraz zaniesie tam twoje rzeczy, a Zosia poda nam kawę. Jak się czujesz dziecko? Opowiadaj.

Opowiedziała im wszystko. Potrzebowała takiego oczyszczenia i chociaż nie pamiętała jeszcze niektórych szczegółów, wydawało im się, że mówi logicznie i spójnie. Widzieli, jak bardzo żałuje swojego niegodziwego zachowania. Helena pogładziła jej dłoń.

- Dużo przeszłaś kochanie, ale to, co złe już poza tobą. Dokończysz leczenie i wrócisz do nas. Myślę, że nie potrwa to zbyt długo. Jutro na wigilii będzie Marek, a w drugi dzień świąt przyjedzie Ula. Słyszałam, że polubiłyście się.

- Tak. To taka miła i dobra osoba o wspaniałym szczerym sercu. Zrobiłam jej wiele przykrości, poniżałam ją, a ona wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Nigdy jej tego nie zapomnę i będę wdzięczna do końca życia. Bardzo się cieszę, że ją tu spotkam. Najbardziej boję się Markowi spojrzeć w oczy. Zgotowałam mu sześć lat piekła. Naprawdę nie wiem, jak on znosił to wszystko. Przypomniałam sobie te karczemne awantury, które mu robiłam. Trochę pomogła mi Ula, bo nie wiedziałam, z jakiego były powodu. Wyjaśniła mi wszystko. Długo nie mogłam się pogodzić z tym, że postępowałam tak haniebnie. Ona zapewniała mnie, że Marek nie ma żalu. Udało mu się zapomnieć i mam nadzieję, że tak naprawdę jest.

- On jest szczęśliwy Paulinko. Przy Uli odżył. Bardzo ją kocha i ciągle powtarza, że Ula jest miłością jego życia.

- To widać Helenko. Widziałam ich szczęście i zapewniłam Ulę, że nie będę mieszać im w życiu. Marek dość wycierpiał przeze mnie. Zasłużył na spokojne życie u boku kobiety, którą kocha. Ja życzę im jak najlepiej.

- Cieszę się córeczko, że tak myślisz. Teraz jednak chodźmy coś zjeść. Widzę, że Zosia przygotowała już kolację.

Podnieśli się z foteli i usiedli przy bogato zastawionym stole.


Pożegnała się z nim czule pod bramą własnego domu. Czekało ją jeszcze dzisiaj mnóstwo pracy.

- Do wtorku skarbie. Będę koło trzynastej. Tak mówił twój tata. Chyba nie pomyliłem godziny?

- Nie, nie pomyliłeś. Jak chcesz, to możesz nawet być wcześniej. Ja nie mam nic przeciwko temu.

- Zobaczę, o której uda mi się wstać. Wesołych świąt moje szczęście. Kocham cię – pochylił się i namiętnie ją pocałował.

- Wesołych świąt kochany. Jedź ostrożnie i daj mi znać, jak dojedziesz. Przynajmniej nie będę się martwić.

- Zadzwonię. Do zobaczenia.

Poczekała jeszcze aż ruszy i wolnym krokiem poszła w kierunku domu. Weszła do ciepłej kuchni i uśmiechnęła się na widok Jaśka mielącego mak i ojca pochylonego nad karpiami, które właśnie patroszył i czyścił. Przywitała się z nimi i szybko przebrała dołączając do nich. Teraz robota szła o wiele sprawniej. Szybko uporała się z grzybową zupą i pierogami z kapustą i grzybami. Robota paliła jej się w rękach. Z podziwem patrzyli, jak zgrabnie zawija makową struclę i wlewa masę serową pełną pachnących bakalii, do formy. Obydwa ciasta wylądowały w piekarniku.

- Ulcia, zrobisz mi makówki? – mała Betti kibicowała jej w tej robocie, ale też nie zapomniała upomnieć się o jedną ze swoich ulubionych potraw. Ula pogładziła jej jasne włoski.

- Będą i makówki, ale je zrobię na końcu, bo najmniej przy nich roboty.Jasiu obierz jarzyny na sałatkę. Są w garnku na parapecie. Pewnie już wystygły. Ja wstawię kapustę i groch. Zrobię też trochę bigosu. Na pewno zjecie.

- Kupiłem też śledzie – odezwał się milczący do tej pory Józef. – Jak skończę z tymi karpiami to wstawię je do wody, żeby odmokły. Bardzo słone są.

- Dobrze tato. Potem je przyrządzę. W trójkę idzie o wiele szybciej, prawda? Zobaczcie, ile już rzeczy gotowych. Ciasto pachnie. Pewnie za chwilę będzie dobre. A może zrobimy jeszcze pierniczki Betti? Będziesz mogła powycinać ciastka foremkami, które niedawno kupiłyśmy. Potem przyozdobimy je lukrem. Co ty na to?

Mała zaczęła podskakiwać radośnie.

- Tak, tak, zróbmy. Ja też chcę coś zrobić na te święta. Upiekę piernikowe serduszko dla Mareczka. Na pewno się ucieszy.

Ula roześmiała się widząc radość na twarzy siostrzyczki.

- Odbijasz mi chłopaka Betti.

- Nie odbijam, ale bardzo, bardzo go lubię. On też często mi coś przynosi. Nowe kredki albo czekoladę. To będzie mój prezent dla niego pod choinkę.

- Na pewno się ucieszy, bo chyba nigdy nie dostał tak oryginalnego prezentu.

Kładła się już bardzo późnym wieczorem. Była zmęczona, ale i zadowolona, że tyle udało jej się zrobić. Jutro ma jeszcze trochę czasu, to dokończy. Jutro też trzeba zajrzeć na cmentarz. - To kolejne święta bez mamy – pomyślała ze smutkiem. – Gdyby żyła, te święta byłyby o wiele radośniejsze. – Pamiętała takie z czasów, gdy jeszcze była wśród nich i cieszyła się dobrym zdrowiem. Może nie były aż tak obfite, bo żyli bardzo skromnie, ale pełne śmiechu, miłości i rodzinnej życzliwości. Tęskniła za tymi czasami. Tęskniła za mamą. Beatka nie zna tego uczucia. Nie pamięta jej w ogóle. Była przecież niemowlęciem, gdy odeszła. Jasiek być może ma jakieś mgliste wspomnienia. Ona pamięta doskonale ciepło tych matczynych rąk, które tuliły ją do piersi. Pamięta słowa pociechy, gdy było jej źle, gdy była nieszczęśliwa. Mam zawsze wiedziała, jak ją pocieszyć. Zawsze ją wspierała i wciąż powtarzała, jak bardzo ją kocha i że jest z niej dumna. Brakowało jej tego. Jej cichych słów szeptanych wprost do ucha i kołysanek śpiewanych na dobranoc. Była najlepszą mamą na świecie.

- Kocham cię mamusiu – wymruczała sennie.


Wigilijny ranek przywitał świat gęstym śniegiem. Zapowiadały się białe święta. Ucieszyło ją to ze względu na Beatkę. Wiedziała, ile frajdy i radości sprawia małej lepienie bałwana lub jazda na sankach. Żwawo wstała z łóżka i pobiegła do łazienki odnotowując w kuchni obecność ojca. Szybko umyła się i ubrała dołączając do niego.

- Co tato, szykujesz śniadanie? Pomogę ci. Zrobimy kakao dla wszystkich. Zagonię dzieciaki do ubierania choinki. Mam jeszcze trochę pracy w kuchni i nie chcę, żeby się tu kręciły.

- Dobrze córcia. Ja przygotuję strój Mikołaja, a o dwunastej pójdziemy na cmentarz. Znicze kupiłem wczoraj. Wziąłem też doniczkę chryzantem.

Śniadanie zjedli w wesołej atmosferze. Po nim Beatka wraz z Jaśkiem zabrała się za ubieranie choinki, którą wcześniej Józef osadził na stojaku. Ula kręciła się po kuchni dopieszczając wszystko na wigilijną kolację. Potem cała rodzina udała się na cmentarz. Ten dzień zawsze ich przytłaczał. Nie obyło się bez łez i wspominków. Zapalili znicze i zmówili modlitwę za spokój duszy zmarłej. W ciszy wrócili do domu. Ula zajęła się szykowaniem potraw i nakrywaniem do stołu. Józef w tajemnicy przed Beatką szykował sobie czerwony strój i białą brodę.


Ta wigilia u Dobrzańskich była zupełnie inna niż wszystkie wcześniejsze spędzone w tym gronie. Alex nie był ponury. Często się uśmiechał i żartował z Markiem. Paulina promieniała. Wreszcie była szczęśliwa. Tuż przed kolacją usiadła z Markiem na kanapie i przeprosiła go za wszystkie złe chwile podczas ich wspólnego życia i za krzywdy, jakich mu nie szczędziła. On uspokajał ją zapewniając, że bardzo się starał o wszystkim zapomnieć i dzięki Uli to mu się udało. Przekonał ją, że nie czuje już żalu, życzy jej jak najlepiej i cieszy się, że wraca do zdrowia.

Helena i Krzysztof nie mogli wyjść z podziwu. Marek i Alex nie warczą na siebie, tylko spokojnie rozmawiają. Pragnęli od dawna, by ta dwójka wreszcie zakopała topór wojenny. Wiedzieli, że to dlatego, że ich syn wyciągnął do Alexa pomocną dłoń i nie zostawił go w potrzebie. Byli dumni z całej trójki. Właśnie wręczali sobie prezenty. Marek podszedł do Pauliny wkładając jej w dłoń kolorową, niewielką torbę.

- Proszę Paulina, to dla ciebie.

- Dla mnie? A ja nie mam dla was żadnych prezentów – powiedziała z żalem.

- Nie przejmuj się. Nadrobisz w przyszłym roku. Wtedy będziesz już zdrowa, a my na pewno ci nie odpuścimy – powiedział Marek z uśmiechem.

- A co to jest?

- Otwórz, to się przekonasz.

Rozwijała zawiniątko z papieru. Wreszcie wysupłała z niego pudełko z francuskimi napisami. Przeczytała napis.

- Perfumy? Ładnie pachną – przytknęła nos do flakonu.

- To twoje ulubione.

- Naprawdę? Zupełnie tego nie pamiętam, ale rzeczywiście zapach jest śliczny. Dziękuję Marek.

Kiedy rozdali wszystkie prezenty przysiedli przy choince nucąc cicho kolędy. Ciepło, zgoda, wzajemny szacunek. To było to, o czym Dobrzańscy marzyli przy każdej wigilii i już stracili nadzieję, że kiedyś dożyją takich świąt.


U Cieplaków było zupełnie podobnie, choć ich święta zawsze były bardzo rodzinne i ciepłe, a w tym roku również bardzo obfite. Po przełamaniu się opłatkiem i złożeniu życzeń pałaszowali ze smakiem potrawy przygotowane przez Ulę. W pewnym momencie Józef wstał od stołu i oznajmił, że idzie tylko po lekarstwo na górę i zaraz wróci. Po cichu wyszedł z domu i otworzył garaż. Ubrał strój Mikołaja i z wielkim, czerwonym worem wrócił do domu.

- Hou, hou, hou, a są tu jakieś grzeczne dzieci? – Huknął zmieniając barwę głosu. Wszedł do salonu i przysiadł na krześle. – Widzę, że są, ale czy grzeczne? Jak masz na imię? - zwrócił się do Beatki.

Mała spojrzała na niego nieśmiało i powiedziała.

- Betti.

- Byłaś w tym roku grzeczna Betti, bo jeśli tak, to mam tu dla ciebie kilka prezentów.

- Byłam bardzo grzeczna – zapewniła gorliwie.

- No skoro tak, to proszę – wyciągnął z worka cztery wielkie torby, na widok której dziewczynce zaświeciły się oczy. Odebrała je z rąk Mikołaja i grzecznie podziękowała.

- A teraz prezent dla Uli. Proszę bardzo. Tu dla Jasia, a tu dla Józefa. A gdzie on jest?

- Tata poszedł po tabletkę, ale zaraz przyjdzie – wyjaśniła Beatka.

- Wiesz co? Mam do ciebie prośbę. Ponieważ muszę dostarczyć prezenty jeszcze wielu dzieciom i nie mogę czekać, chcę, żebyś przekazała ten prezent tacie. Zrobisz to dla mnie?

- Przekażę. Bardzo dziękuję. Na pewno się ucieszy.

- W takim razie ja ruszam w dalszą drogę. Wesołych świąt kochani. Ledwie zniknął Betti dorwała się do toreb. Ula i Jasiek uśmiechali się pod nosem słysząc co chwilę pisk radości.

- Ulcia, zobacz, jakie piękne – pokazywała kozaczki – i bardzo, bardzo ciepłe. Na pewno w nich nie zmarznę. I nie cisną w palce, jak te stare. Nowa kurtka! Z kożuszkiem! I czapka z szalikiem!

Jasiek również rozpakował swój prezent i natychmiast go przymierzył. Pasował idealnie. Pochylił się nad Ulą i szepnął.

- Dzięki siostra. Jest świetna. Zobacz, co od nas dostałaś.

Odpakowała niedużą paczkę. Jej oczom ukazało się świeżutkie wydanie „Rozważnej i Romantycznej”. Spojrzała zaskoczona na brata.

- Pomyśleliśmy, że tamta jest już tak bardzo sfatygowana, ma pogniecione i pozaginane strony, że przyda ci się nowe wydanie. Przecież wiemy, że czytasz ją na okrągło. Tam masz jeszcze perfumy. Kinga doradziła.

- Dziękuję wam. Bardzo mi się przydadzą te rzeczy.

Do pokoju wszedł Józef. Beatka spojrzała na niego z wyrzutem.

- Czy ty zawsze musisz wychodzić, jak przychodzi święty Mikołaj? Nie mógł się na ciebie doczekać i prosił mnie, żebym dała ci prezent – podniosła wielką torbę. – To dla ciebie.

Odebrał ją z rąk małej i zajrzał do środka.

- A co to jest? To coś dużego – wyciągnął kurtkę i aż westchnął. – Ale piękna. Puchowa. Widzę Jasiek, że masz podobną. W takich zima nie straszna - spojrzał na Ulę i powiedział cicho.

- Wykosztowałaś się córcia na nas. Dziękuję. To bardzo porządne kurtki.

- Niech wam długo służą. Bardzo się cieszę, że pasują. Kocham was wszystkich i najszczęśliwsza jestem wtedy, gdy mogę wam sprawić niespodzianki. Do tych kurtek macie jeszcze czapki i szaliki.

Reszta wieczoru upłynęła na radosnym śpiewaniu kolęd. Patrzyła na nich i serce pękało jej ze szczęścia. To był dobry rok. Mimo tych wszystkich zawirowań w jej życiu mogła zaliczyć ten rok do bardzo udanych. Jej rodzina dzięki wysokim zarobkom, jakie dostawała w firmie, wreszcie odżyła i nie musi już klepać przysłowiowej biedy, a ona sama znalazła miłość na całe życie. Z czułością pomyślała o Marku. – Jutro przyjedzie. Ciekawe, jak jemu udała się ta wigilia? – spojrzała na złotą gwiazdę zawieszoną na czubku choinki. – Jestem szczęśliwa mamusiu. Bardzo szczęśliwa.


O godzinie dwunastej trzydzieści pod bramę Cieplaków podjechał Marek. Otworzył bagażnik i wyłowił z niego mnóstwo papierowych toreb. Obładowany nimi doszedł do drzwi. Nacisnął dzwonek i już po chwili ujrzał w nich swoje kochanie. Uśmiechnął się szczęśliwy na jej widok. Miał zajęte obie ręce, więc powiedział cicho.

- Obejmij mnie kotku i mocno pocałuj.

Zrobiła, o co prosił chichotając głośno.

- Jesteś bardzo zajętym człowiekiem – wskazała na torby. – Co tam tak dźwigasz?

- Prezenty.

- Prezenty? Jest mi głupio, bo ja oprócz tego wisiora nic więcej dla ciebie nie mam – powiedziała z żalem.

- Skarbie. Mnie wystarczy, że mam ciebie. To dla mnie najcenniejszy prezent od losu. Weźmiesz kilka z tych toreb? Trochę niewygodnie mi to trzymać.

- Połóż je na razie tutaj – wskazała miejsce i rozbieraj się. Dam ci kapcie.

Weszli do pokoju. Marek przywitał się z resztą rodziny. Betti, jak zwykle nie odstępowała go na krok.

- Skąd masz te prezenty? Kupiłeś?

- Nie Betti. Jak jechałem do was spotkałem Mikołaja. Powiedział, że wczoraj nie dał wam wszystkich i prosił, abym je wam podrzucił. Rozdaj je wszystkim dobrze?

Zrobiła to z wielką ochotą. Nie musiał powtarzać dwa razy. Józef podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń.

- Synu, po co to wszystko. Wiesz dobrze, że nie musisz nas obsypywać prezentami, bo zawsze jesteś tu mile widziany.

- Wiem panie Józefa, ale to takie przyjemne widzieć radosną twarz Beatki, a i widok waszych jest miły dla oka.

- Tato! Zobacz! Dostaliśmy telefony! Mój jest najpiękniejszy. Cały różowy. Uwielbiam różowy. Mam jeszcze gruby blok, farbki i kredki. Skąd ten Mikołaj wiedział, że lubię rysować?

Marek uśmiechnął się tajemniczo.

- On wszystko wie Betti. Tam masz jeszcze drugą torbę. Zajrzyj do niej.

Zrobiła to bez wahania wydając z siebie przeraźliwy pisk.

- Ile słodyczy! Będę to jeść chyba do następnych świąt! Tato spójrz!

Jej entuzjazm rozbawił ich wszystkich. Roześmiany Jasiek podszedł do Marka i podziękował mu serdecznie.

- Bardzo ci dziękuję Marek. Zaskoczyłeś mnie. Ten telefon ma mnóstwo przydatnych funkcji. Mój stary był już mocno sfatygowany i całkiem prosty.

- To nie jest zwykły telefon Jasiu. To iPod touch, wielofunkcyjny komputer osobisty z bezprzewodowym dostępem do internetu. Ma bardzo wiele różnych możliwości. W środku jest instrukcja. Musisz ją dokładnie przeczytać, by zorientować się w jego obsłudze. Zobaczysz, jak bardzo okaże się przydatny.

Józef wyciągną z torby gruby, wełniany sweter.

- Marek. To bardzo piękny i porządny prezent. Dziękuję. Bardzo się przyda. Ubraliście mnie od stóp do głów. Kurtka, którą dostałem od Uli jest wspaniała. Jak ubiorę jedno i drugie, nie ma takiej zimy, której bym nie przetrzymał.

- Bardzo się cieszę panie Józefie, że utrafiłem z tym prezentem. A ty Ula nie otworzysz swojego? – zwrócił się do ukochanej. – Bardzo jestem ciekaw, czy utrafiłem i w twój gust.

Powoli odwijała z papieru wielkie pudło. Kiedy uchyliła wieko, westchnęła z zachwytu. Delikatnie wyjęła z niego zawartość. W dłoniach trzymała piękną sukienkę z ciepłego kaszmiru w kolorze dojrzałej śliwki.

- Jest przepiękna – powiedziała patrząc mu głęboko w oczy. Podeszła do niego i czule pocałowała. – Naprawdę nie wiem, jak my odwdzięczymy ci się za to wszystko.

- Wiesz dobrze, że nie musicie mi się odwdzięczać. Tylko mnie kochaj i bądź ze mną. To wynagrodzi mi wszystko. Mam jeszcze coś dla ciebie.

Z kieszeni marynarki wyciągnął ozdobne puzderko i otworzył. Jej oczom ukazała się gruba, srebrna bransoleta. Nie spodziewała się, że będzie aż tak szczodry. Przytuliła się do niego.

- To zbyt wiele kochany. Zbyt wiele - wyszeptała.

- To w sam raz skarbie. Będzie idealnie pasować do tej sukienki. Mam nadzieję, że będzie dobra. Bardzo bym chciał, byś ubrała ją jutro, jak będziemy jechać do rodziców.

- Zaraz pójdę ją przymierzyć.

Weszła do swojego pokoju i delikatnie nałożyła to śliwkowe cudo. Obejrzała się ze wszystkich stron. Wyglądała pięknie. Przeszła z powrotem do salonu i rzuciła.

- No i jak kochani? Jak wyglądam?

Omietli ją zachwyconym wzrokiem.

- Wyglądasz Ulcia jak księżniczka.

- To prawda córcia. Jesteś piękna.

- Wiedziałem, że ta suknia stworzona jest dla ciebie – Marek nie mógł ukryć zachwytu. – Jesteś chodzącym cudem.

- No dobrze, już dosyć, bo czuję, jak płoną mi policzki. Pozbierajmy to wszystko, bo chcę podać obiad. Chyba zgłodnieliśmy wszyscy.

W radosnych nastrojach zasiedli do stołu.

- A ja przecież też mam dla ciebie prezent! – krzyknęła Betti. - Upiekłam go specjalnie dla ciebie, bo bardzo, bardzo, bardzo cię lubię. Ulcia wyciągniesz go?

Podała jej płaskie pudełko.

- Proszę, to ode mnie.

Otworzył je i uśmiechnął się szeroko widząc serce z piernika ozdobione kolorowym lukrem.

- Betti, to najpiękniejszy prezent, jaki dostałem w tym roku. Bardzo ci za niego dziękuję. Jest śliczny.

Wreszcie zabrali się ochoczo za jedzenie. Byli już wszyscy bardzo głodni.


57 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page