ROZDZIAŁ 21 +18
Drugi dzień świąt obudził świat piękną pogodą. Był mróz, ale słońce, które przebiło się wreszcie przez poranne mgły przyprawiło wielu o dobry nastrój. Przez ostatnie dni śniegu napadało mnóstwo i teraz skrzył się w słonecznych promieniach oślepiając przechodniów. Marek wraz z Ulą wjeżdżał właśnie do centrum miasta.
- Trochę mi głupio, wiesz. Dla pana Krzysztofa mam nalewkę, dla Alexa szaliczek, ale czy pani Helena i Paulina będą zadowolone z tych skromnych prezentów, naprawdę nie wiem. Boję się, że nie i że tylko wygłupiłam się z nimi. Mogłeś mi przynajmniej doradzić coś sensownego. Nawet nie wiem, czy ten obrus będzie pasował na ich stół, a te skórzane rękawiczki dla Pauliny też kupowałam na oko.
Uśmiechnął się łagodnie gładząc jej policzek.
- Kotku, uspokój się. Na pewno wszyscy będą zadowoleni, bo prezenty są ładne. Jesteś podenerwowana, choć zupełnie nie rozumiem, dlaczego. Przecież znasz ich wszystkich bardzo dobrze, więc skąd ta nerwowość?
Przygryzła dolną wargę, co świadczyło o jej dużej niepewności.
- Sama nie wiem…
- Wszystko będzie dobrze. Wiesz, że cię lubią. Czekają na nas już od rana. Mama nie dawała mi dzisiaj żyć i ciągle mnie popędzała, żebym już jechał po ciebie. Podobnie Paulina. Odpręż się i już nie myśl o tym. Za chwilę będziemy na miejscu.
Wjechał na podjazd i zatrzymał się obok samochodu Alexa. Pomógł jej wysiąść i zabrał torby z prezentami. Już po chwili Ula tonęła w ramionach Heleny i Krzysztofa. Zobaczyła Paulinę i uśmiechnęła się. Kiedy uwolniła się z objęć Dobrzańskich podeszła do niej i uściskała ją serdecznie.
- Tak się cieszę Paulinko, że cię widzę. Pięknie wyglądasz.
- Ty też. Jesteś coraz ładniejsza. Szczęściarz z tego Marka.
Na dół zszedł Alex i przywitał się z nimi. Ula omiotła ich wszystkich spojrzeniem i powiedziała.
- No, skoro jesteśmy już wszyscy, to ja życzę wam udanej reszty świąt i mam dla was kilka drobiazgów. To dla pani, pani Heleno, – wręczyła jej torbę – to dla pana Krzysztofa, to dla ciebie Paulinko, a to dla Alexa. Wszystkiego najlepszego.
- Ula! – huknął Krzysztof – To ta słynna nalewka taty. Bardzo ci dziękuję, bo jest znakomita i rzeczywiście świetna na krążenie.
Alex odpakował swój prezent i roześmiał się.
- Ty wiesz, co lubię najbardziej. Nie znoszę krawatów, natomiast takie szaliczki uwielbiam. Jest naprawdę ładny. Dziękuję.
- Och, jakie to piękne! – usłyszała głos Heleny. – Spójrz Paulinko. Mój ukochany haft Richelieu. Śliczny obrus, będzie doskonały na nasz stół w salonie. Znakomicie utrafiłaś z tym prezentem Ula. Bardzo praktyczny.
- Ula? – odwróciła się na dźwięk głosu Pauliny. – Dziękuję ci za te rękawiczki. Uwielbiam taką miękką, cielęcą skórkę. Pasują idealnie. Ja w ogóle nie pomyślałam o prezentach. Moja głowa jeszcze nie pracuje tak, jak powinna. Alex tak szybko zabrał mnie z tego ośrodka i od razu przywiózł tutaj. – Ula uściskała ją mocno.
- W ogóle się tym nie przejmuj. Dla mnie największym prezentem jesteś ty sama i bardzo się cieszę, że jesteś tutaj z nami w ten świąteczny czas.
- Ula my też mamy dla ciebie prezent – Krzysztof wręczył jej duże, dość ciężkie pudło. – To prezent ode mnie, Heleny i Alexa. Na pewno ci się przyda. Rozpakuj.
Kiedy otworzyła, oniemiała. Przed jej oczami pysznił się nowiutki, srebrny laptop. Zatkało ją. Ten prezent był bardzo drogi. Zalśniły jej w oczach łzy.
- Kochani – powiedziała drżącym ze wzruszenia głosem – Ja chyba nie mogę przyjąć tak cennego prezentu. To zbyt wiele.
- Ależ możesz Uleńko. A my będziemy bardzo radzi. Alex mówił, jak dużo pracujesz na komputerze, a Marek opowiadał o twoim prywatnym, mocno już wysłużonym. Ty musisz mieć odpowiednie narzędzie do pracy, a ten laptop właśnie nim jest.
- Bardzo, bardzo wam dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się. To dla mnie prawdziwa niespodzianka.
- I tak miało być skarbie. Przecież prezenty mają być niespodzianką – Marek przytulił ją do siebie całując w policzek.
- No kochani siadajmy. Ja zaraz poproszę Zosię, niech zacznie podawać.
Stół uginał się od półmisków. Ula spojrzała na nie żałośnie.
- Wszystko wygląda tak pięknie i pysznie, ale ja już nie jestem w stanie nic zmieścić. Dziękuję państwu. To był wspaniały obiad. Dobrze, że te święta się już kończą, bo to okres wielkiego obżarstwa. Mówiłam już Markowi, że jeszcze kilka dni takiego jedzenia i nie zmieszczę się w ubrania.
Helena roześmiała się.
- Uleńko, tobie to nie grozi. Jesteś taka szczupła, że nawet, jeśli trochę przytyjesz, to nie zaszkodzi ci.
- To prawda. Masz doskonałą figurę i ślicznie ci w tej sukience – Paulina potwierdziła słowa Heleny.
- Dziękuję, to prezent od Marka.
- Masz ochotę na trochę ruchu? Chciałabym z tobą porozmawiać. Może przejdziemy się po ogrodzie?
- Bardzo chętnie Paulina. Przyda mi się spacer.
Zostawiły towarzystwo i opatulone w ciepłe płaszcze ruszyły w głąb ogrodu, który wielkością przypominał całkiem spory park. Szły już jakiś czas i Ula z niepokojem zerkała na zamyśloną twarz Pauliny.
- Paulina, o czym myślisz? Wydajesz się taka smutna i przytłoczona. Co cię martwi?
Przystanęła i spojrzała z obawą Uli w oczy.
- Wiesz Ula, ja już wszystko sobie przypomniałam. No, prawie wszystko. Umknęły mi tylko jakieś drobiazgi. Przypomniałam sobie ten nieszczęsny bankiet. Jedyne, czego nie pamiętałam, to tej awantury, którą wszczęłam. Byłam kompletnie pijana. Wytrzeźwiałam trochę dopiero na komendzie. Parę dni temu rozmawiałam z Alexem. Przyjechał wtedy do mnie i opowiedział mi, co się wydarzyło – załamał jej się głos a w oczach ukazały pierwsze łzy. – Tak bardzo cię przepraszam Ula. Wybacz mi, błagam. Nie miałam prawa cię tak potraktować, a nazwałam cię … no wiesz, jak… i jeszcze chlusnęłam ci wódką w twarz. Nie sądziłam, że mogłam się dopuścić czegoś tak strasznego. Myślałam, że traktowałam cię podle, ale żeby takie coś… Nawet nie wyobrażam sobie, jak się mogłaś poczuć.
Ula spuściła głowę. Znowu wróciły te bolesne wspomnienia. I ona miała w oczach łzy.
- Masz rację. To nie było dla mnie miłe – powiedziała cicho. - Nie mogłam się pogodzić ze sposobem, w jaki mnie potraktowałaś. Nazwałaś mnie wywłoką i dziwką zupełnie bezpodstawnie. Wtedy nie miałam kompletnie żadnych doświadczeń z mężczyzną, dlatego tak bardzo mnie to zabolało. Wykrzyczałaś mi wtedy w twarz, że zabrałam ci Marka. To nie była prawda Paulina. Już od dawna nie byliście razem.
- Wiem Ula. Teraz to wiem – rozszlochała się na dobre. – Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mi pomogłaś. Nadal mi pomagasz. Po tych wszystkich upokorzeniach powinnaś mnie znienawidzić, a ty nadal do mnie przyjeżdżasz, odwiedzasz mnie.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to ci powiem. Pomogłam, bo uznałam, że jesteś bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Chorym człowiekiem. Ja nie potrafię stać w miejscu i przyglądać się bezczynnie ludzkiemu nieszczęściu. Pomaganie jest moim odruchem bezwarunkowym. To dlatego tak zareagowałam, gdy Marek się topił. Odruchowo, bo krzyczał „ratunku”. Również dlatego pomogłam wraz z Markiem Alexowi, bo niewiele brakowało, by i on się załamał. To dobry odruch Paulina. Ja nie oczekuję wdzięczności za pomoc. Cieszę się, jeśli mogę kogoś wesprzeć, lub mądrze doradzić. Nie obwiniaj się o ten bankiet, bo już wtedy byłaś bardzo chora, choć nie uświadamiałaś sobie tego. Kiedy do mnie dotarły informacje o twojej chorobie, zrozumiałam, że nie mogę cię za nic winić, bo nie wiedziałaś co robisz. Teraz na pewno nie zachowałabyś się w ten sposób. Zdrowiejesz i to najważniejsze. Chyba nawet twój brat nie przypuszczał, że prawdziwa ty, to miła, uśmiechnięta i wesoła osoba, potrafiąca cieszyć się życiem. Marek nie widział cię takiej nigdy. Mówił, że nawet jak byłaś dzieckiem, to tkwiło w tobie zło. Już wtedy ta choroba władała tobą, tylko nikt sobie tego nie uświadamiał. Wszyscy myśleli, że taki masz po prostu trudny charakter. Gdyby nie splot tych wszystkich okoliczności, bankiet, komenda, izba wytrzeźwień, to bardzo możliwe, że nigdy nie dowiedzielibyśmy się o twojej przypadłości. To trochę takie szczęście w nieszczęściu. Teraz wiemy, z czym walczysz i możemy skutecznie ci pomóc. Nie jesteś w tym sama. Alex jest ci bardzo oddany, a i my zawsze chętnie pomożemy. Państwo Dobrzańscy też są ci życzliwi, kochają cię. Masz grupkę oddanych przyjaciół, którzy na pewno nie zostawią cię w potrzebie – pogładziła jej ramię. – Nie płacz już, bo będą cię szczypać policzki. My nie mamy do ciebie żalu. Było, minęło i trzeba iść do przodu. Jesteś coraz silniejsza. Rozróżniasz dobro od zła. To ważne, bo jest hamulcem przed popełnianiem rzeczy niegodnych. - przytuliła ją mocno próbując uspokoić. Poczuła, jak Paulina dygota z emocji. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę. - Wytrzyj łzy. Nie trzeba płakać, bo wszystko jest już w porządku.
- Naprawdę nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę za to wszystko. Jak odwdzięczę się wam.
- Nic nie musisz robić. Po prostu zostań taka, jaka jesteś teraz. Pilnuj zażywania leków, bo to one utrzymują cię w takiej formie. Nie trać kontroli i bądź naszą przyjaciółką. To nam wystarczy.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak było. Obiecuję.
- I o to chodzi. A teraz uśmiechnij się. Przecież mamy święta. Wracajmy, bo pewnie się o nas niepokoją.
Był już późny wieczór, kiedy żegnali się z Dobrzańskimi i obojgiem Febo. Ula obiecała Paulinie, że wkrótce ją odwiedzi. Zmęczona, ale i szczęśliwa zapięła pas. Marek spojrzał z uśmiechem na jej pogodną twarz.
- Jak tam kotku? Nie było tak źle, prawda?
- Było naprawdę wspaniale. Cieszę się z tej wizyty. Twoi rodzice są tacy kochani, a Febo bardzo mili. Jedźmy już. Marzę o ciepłym prysznicu.
- Ja też, – puścił jej zawadiacko oczko – z tobą.
Pokręciła głową.
– Jesteś niemożliwy Dobrzański.
- Ale i tak mnie kochasz.
- No kocham, kocham.
Przytulił się do niej całym ciałem chłonąc z lubością owocowy zapach jej włosów. Już nie wyobrażał sobie, że miałoby jej przy nim nie być. Niewiele brakowało, a zniszczyłby szansę na ogromne szczęście, które co dnia wypełniało każdą komórkę jego ciała. Ona nadała sens jego życiu. Była, jak powietrze, bez którego nie mógł istnieć. Gdyby jej nie spotkał, gdyby nie pokochał tak mocno, dzisiaj byłby straconym człowiekiem. Degeneratem zadowalającym się byle jakimi kobietami i pewnie alkoholikiem z głęboko zakorzenioną chorobą alkoholową. Nie miał wątpliwości, że to jej zawdzięcza wyrwanie się ze świata pełnego marazmu, zepsucia i moralnej zgnilizny. Świata, którym nie rządzą żadne zasady ani społeczne, ani etyczne. Świata bez jakiejkolwiek przyszłości. Ona pokazała mu inny, całkowicie odmienny, taki, którego do tej pory nie znał i nawet o niego się nie otarł. Ten świat był prosty, nieskomplikowany, a przez to czysty, uczciwy, pozbawiony fałszu i hipokryzji. Świat ludzi skromnych, ciężko pracujących w pocie czoła i choć nie najbogatszych, to szczęśliwych. Rodzinna miłość, wsparcie, oddanie, życzliwość leżały u podstaw tego świata. Pokochał go całym sercem, bo ten świat to była Ula. To ona nosiła go w sobie i dzieliła się nim z tymi, którzy tego potrzebowali. Na zewnątrz delikatna i krucha, wewnątrz była silną kobietą potrafiącą walczyć i kiedy trzeba, pokazać pazury. Zadziwiające dla niego było to, że potrafiła pogodzić ten dualizm subtelnego zewnętrza ze zdecydowanym i walecznym wnętrzem. Poczuł jej dłoń gładzącą jego szorstki policzek.
- O czym tak rozmyślasz Marek? Błądzisz gdzieś daleko myślami – zapytała szeptem. Uśmiechnął się do niej ciepło.
- Cały czas myślę o tobie. Zawsze o Tobie. Bardzo cię kocham – ostatnie zdanie wyszeptał w jej usta nim do nich przylgnął. Pieścił je delikatnie, zmysłowo, chłonął ich smak wszystkimi receptorami. Nigdy nie miał dość tej pieszczoty. Ona poddawała się jej z przyjemnością. Odwzajemniała te lekkie jak wiatr pocałunki zatracając się w miłosnej grze. Pod wpływem dotyku jego dłoni miękła, niczym wosk drżąc na całym ciele. Z wielką czułością ucałował stwardniałe sutki. Uwielbiał jej pełne, pięknie ukształtowane piersi. Niezmiennie lubił je dotykać i gładzić. Ciągle zadziwiała go miękkość, delikatność i gładkość jej skóry. Porównywał ją do gładkości najlepszego gatunku jedwabiu. Zsunął dłoń niżej natrafiając na jej kobiecość. Bezwiednie rozsunęła nogi a on wdarł się w tę kobiecą intymność dotykając opuszkiem palca jej najwrażliwsze miejsce. Poczuł, jak jej ciało wygina się w łuk i jak drży pod wpływem dotyku. Wyczuł wilgoć pod palcami, nie czekał już dłużej. Wchodził w nią bardzo powoli dawkując sobie tą przyjemność i delektując się nią. Pełne zespolenie zawsze wydawało mu się magiczne. Ta jedność ciał przyprawiała go za każdym razem o utratę zmysłów. Objął ją ciasno ramionami i ruszył. Najpierw wolno, dostarczając jej i sobie dodatkowej podniety głęboką penetracją. Jej usta znaczyły ślad na jego szyi, a palce zaciskały się na plecach. Przyspieszył wywołując jej przeciągły jęk. Zacisnęła mocno powieki. Przekręcił ją na bok układając się za nią. Objął dłonią piersi, by po chwili ponownie zawitać do najwrażliwszego miejsca w jej łonie. Była na granicy wytrzymałości. Z jej ust wyrwał się stłumiony krzyk. On nie przestawał przyspieszając jeszcze bardziej. Jej ciało wygięło się jak struna pod wpływem pierwszych skurczy. On poczuł je również i eksplodował w jej wnętrzu. Wstrząsnęło nimi. Błogie fale przelewały się przez ich zespolone ciała jedna za drugą, dając ogromną dawkę wielkiej rozkoszy. Przyklejony do jej pleców nie wychodził z niej, chcąc odwlec w czasie moment rozdzielenia. Poczuł, że ma kolejną erekcję. Przetoczył się na plecy i obrócił ją twarzą do siebie. Nadal miała zamknięte oczy przeżywając rozkosz, którą jej dał. Objął jej biodra dłońmi i zainicjował następne zbliżenie. Podjęła rytm. Już nie musiał jej prowadzić, bo sama przejęła pałeczkę. Pląsała na nim, a on patrzył na jej płynne ruchy, jak urzeczony. Dochodziła. Jeszcze tylko kilka ruchów i znowu poczuli tę znaną im błogość. Opadła na niego usiłując uspokoić oddech. Przytulił ją mocno odnajdując jej usta i całując żarliwie.
- Dziękuję ci kotku. Byłaś wspaniała.
Spojrzała mu z miłością w oczy.
- Kocham cię – wyszeptała. – Najmocniej na świecie.
Dni w firmie toczyły się utartym trybem. Mieli trochę oddechu i sporo czasu, by przygotować się do kolekcji wiosna-lato. Niepoganiany przez nikogo Pshemko tworzył w zaciszu swojej pracowni niezliczoną ilość szkiców, z których wybierał te najbardziej udane. Myślał też nad materiałami, z których miały być uszyte kreacje. Najdalej do końca lutego powinien przekazać Markowi dane do specyfikacji. Dużymi krokami zbliżała się też pierwsza sesja Violetty. Im było do niej bliżej, tym bardziej panna Kubasińska przejawiała większe zdenerwowanie.
- Ula boję się. A jak nie zdam? To będzie wstyd na cały Pomiechówek i pół Warszawy. To cztery trudne egzaminy. Jak ja to ogarnę? Przecież nie zapamiętam wszystkiego.
- Zapamiętasz Viola – uspokajała ją Ula. – Przygotujemy wszystko, co najistotniejsze w punktach. Tak będzie ci łatwiej, bo nauczysz się punkt po punkcie. Nie panikuj. Przecież w ciągu semestru też się uczyłaś i na pewno zostało ci coś w głowie. To tylko kwestia przypomnienia i ugruntowania wiadomości. Zobaczysz, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Przyjedziesz do mnie w piątek i zostaniesz do poniedziałku. Przez ten czas wszystko przygotujemy. Ja nie dopuszczę, żebyś miała nie zdać. Za dużo się napracowałaś i ja też. To nie może pójść na marne.
We wtorek pojechali odwiedzić Paulinę. Chcieli ją zobaczyć, a poza tym obiecali to Alexowi, który oddelegowany przez Krzysztofa negocjował warunki współpracy z angielską firmą mającą siedzibę w Londynie.
Ucieszyła się bardzo na ich widok, a i oni przyjęli jej spontaniczne zachowanie z radością. Miała wolne popołudnie, bo terapię dzisiejszego dnia skończyła przed obiadem. Przysiedli na łóżku. Popatrzyła na nich łagodnie się uśmiechając.
- Mam do ciebie prośbę Marek. Chciałabym pójść na spacer i porozmawiać z Ulą sam na sam. Nie miałbyś nic przeciwko temu? Tylko dwadzieścia minut i dołączyłbyś do nas.
- Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Ja pójdę w tym czasie do pani Michno. Czuję się w obowiązku podziękować jej za wózek, który pożyczyła a poza tym obiecałem Alexowi, że z nią porozmawiam. To chodźmy. Szkoda czasu.
Ubrały się i wraz z nim zeszły na dół. One poszły do wejściowych drzwi, on skręcił w korytarz prowadzący do gabinetu dyrektorki. Zapukał cicho i wszedł witając się z nią.
- Dzień dobry pani dyrektor. Dzisiaj ja w zastępstwie pana Febo.
Wstała od biurka i uścisnęła mu dłoń.
- Miło pana widzieć w dobrej kondycji. Pan Febo mówił mi, jak nieszczęśliwie się pan połamał.
- Właśnie chciałem bardzo podziękować za wypożyczenie wózka. Bardzo ułatwił życie mnie i mojej narzeczonej. Bez niego byłoby nam naprawdę trudno.
- Nie ma o czym mówić. Drobiazg. Najważniejsze, że doszedł pan już do sprawności.
- Udzieli mi pani informacji o Paulinie? Obiecałem przyjacielowi, że wykonam telefon po tej wizycie i zdam mu relację. Jest w Londynie, dlatego nie mógł dzisiaj z nami przyjechać.
- Informacje są bardzo pomyślne. Jej stan monitorujemy na bieżąco i naprawdę jesteśmy bardzo zadowoleni. Myślę, że do piętnastego marca zostanie z nami, a potem wypiszemy ją. Zrobimy grafik badań kontrolnych u naszego psychiatry, który od początku zajmuje się nią tutaj. Wizyty nie będą męczące i będzie przyjeżdżać na nie raz w miesiącu. To w zupełności wystarczy. Jeśli będzie regularnie zażywać antydepresanty, nie powinno się nic niepokojącego dziać. Ona sama jest bardzo zdyscyplinowana i bardzo pilnuje zażywania leków, więc myślę, że pod tym względem pan Febo nie będzie miał z nią kłopotów.
- To rzeczywiście bardzo pomyślne wieści. Alex się ucieszy. Ja bardzo pani dziękuję za doskonałą opiekę nad Pauliną. Znamy się od dziecka. Wychowywaliśmy się razem. Ona dla mnie jest jak siostra i zależy mi na tym, by była zdrowa. Nie będę pani już zabierał czasu i pożegnam się. Do widzenia.
Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się dokoła. W oddali zobaczył zarys dwóch kobiecych sylwetek. Bez namysłu ruszył w ich kierunku.
Zimne podmuchy wiatru sprawiły, że Paulina owinęła się szczelniej futrem i ująwszy Ulę pod ramię ruszyła w stronę ławek ustawionych wzdłuż ściany lasu.
- Muszę ci coś powiedzieć. Jestem taka podekscytowana. Ostatnio wydarzyło się w moim życiu coś naprawdę dobrego. Nigdy nie spodziewałabym się, że w takim miejscu może mi się coś takiego przytrafić.
Ula spojrzała na nią i jej zarumienioną od emocji twarz.
- Zaintrygowałaś mnie. Co ci się przydarzyło, że mówiąc o tym masz wypieki na twarzy i nie schodzi z niej szeroki uśmiech. Zakochałaś się, czy co?
Paulina stanęła, jak wryta w miejscu i wbiła w Ulę wzrok.
- To aż tak widać? – Oczy Uli przypominały wielkością dwa spodki.
- Zakochałaś się? Naprawdę? W kim?
- To naprawdę zadziwiająca historia. Ten człowiek jest tu lekarzem. Lekarzem psychiatrą. To on zajmuje się mną od samego początku. Nazywa się Tomasz Zagórski i jest nieziemsko przystojny. Ma ładną twarz i dobre, mądre oczy. Codziennie mam z nim terapię. Dużo rozmawiamy. Opowiedziałam mu historię swojego życia. Wie o mnie wszystko. Bardzo zbliżyliśmy się do siebie. Kiedy wyznał mi miłość moje serce zabiło gwałtownie i zrozumiałam, że i mnie nie jest obojętny. On mnie pocałował Ula. Jego pocałunki są takie czułe i delikatne. Powiedział, że chce mnie widywać, jak opuszczę ośrodek. Ja nigdy nie byłam zakochana Ula, a przy tym człowieku czuję się naprawdę wyjątkowo. Z Markiem to nie była miłość, a raczej chęć posiadania z mojej strony. On to wszystko mi wytłumaczył. Jest takim mądrym i dobrym człowiekiem. Czy wiesz, że on nie zna swoich rodziców? Wychowywał się w domu dziecka. Miał dużo samozaparcia i determinacji. Sam doszedł do wszystkiego własnymi rękami. Wykształcił się. Bardzo go podziwiam.
Ula słuchała tych wynurzeń Pauliny z otwartą buzią. Uściskała ją serdecznie i powiedziała.
- Tak bardzo się cieszę Paulina. Zasłużyłaś na to wszystko. Walczyłaś o siebie. Byłaś naprawdę bardzo dzielna. Ten wspaniały człowiek to twoja nagroda. On z pewnością cię ochroni przed samą sobą, gdybyś nie daj Boże miała jakiś kryzys. Mam jednak nadzieję, że już do czegoś takiego nie dojdzie. Trzymaj się go, bo być może znalazłaś miłość swojego życia. Popatrz, jakie to zrządzenie losu. Długo błądziłaś w ciemności nie wiedząc, co tak naprawdę się z tobą dzieje i gdyby nie splot tych wszystkich niefortunnych dla ciebie zdarzeń, nigdy nie poznałabyś tego człowieka. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Opatrzność dla każdego ma gotowy na życie plan. Ciebie też nie pominęła. Dzięki temu lekarzowi zdrowiejesz. Masz motywację, żeby żyć i korzystać z życia. To wspaniale, a ja cieszę się wraz z Tobą.
- Dziękuję Ula. Tak bardzo pragnę, żebyście go poznali. Niestety dzisiaj już go tu nie ma. Nie mieszka na terenie ośrodka i dojeżdża tutaj z Warszawy. Mam nadzieję, że jak już stąd wyjdę nadarzy się okazja do wspólnego spotkania.
- Na pewno i to nie jedna – odwróciła się za siebie słysząc kroki na żwirowej ścieżce. Uśmiechnęła się widząc dochodzącego do nich Marka.
- No i jak? Rozmawiałeś z dyrektorką?
- Rozmawiałem i mam bardzo dobre wieści Paulina. Prawdopodobnie zostaniesz tu jeszcze przez niecały miesiąc. Chcą wypisać cię około piętnastego marca. Alex się ucieszy. Obiecałem zadzwonić do niego, jak wrócimy. Ty chyba też się cieszysz? To bardzo dobra wiadomość.
- To prawda Marek. Cieszę się bardzo. Chyba jestem już gotowa na powrót, choć niekoniecznie chcę mieszkać sama w tym wielkim domu. Myślałam nawet o jego sprzedaży i kupieniu jakiegoś mieszkania. Ten dom jest zdecydowanie za duży i chociaż lubię go, chyba nie potrafiłabym już mieszkać w nim sama.
- Rzeczywiście. Nawet dla dwojga wydawał się gigantyczny. Nie potrzebny ci taki wielki dom. Myślę, że z pewnością poczułabyś się lepiej mieszkając w jakimś przytulnym mieszkanku. Ja tego doświadczam od czasu, kiedy przestaliśmy być razem i zapewniam cię, że jestem bardzo zadowolony - spojrzał ukradkiem na zegarek. – Wracajmy. My będziemy się też zbierać. Muszę Ulę jeszcze zawieźć do domu. Daleka droga przed nami.
Wolnym krokiem zawrócili w kierunku ośrodka. Zmarzli. Zima miała się całkiem dobrze i nie chciała odpuścić. Szczodrze obdarzała świat mrozem i śniegiem. Tęsknili za wiosną i promieniami słońca. Również pod tym względem byli zgodni. Oboje nie lubili marznąć i nie lubili ciężkich, zimowych okryć. Kochali ciepło, na które musieli jeszcze trochę poczekać.
ROZDZIAŁ 22
Było już dobrze po osiemnastej, kiedy opuszczali ośrodek. Niespecjalnie lubił jeździć po zmierzchu, choć najczęściej to właśnie o takich późnych porach wracał do domu i właściwie powinien już przywyknąć. Nie przyspieszał, bo warunki drogowe były trudne, a przecież wiózł swój najcenniejszy skarb. Zerknął w bok i uśmiechnął się do niej.
- To jak słońce, powiesz mi, o czym rozmawiałyście?
- Właściwie to chyba mogę ci powiedzieć, bo Paulina nie prosiła mnie o dyskrecję i pewnie niezbyt jej na tym zależy. Ona jest bardzo szczęśliwa Marek. Poznała bliżej lekarza, który zajmuje się nią od początku. Zakochała się w nim. On również wyznał jej miłość. Szkoda, że nie mogłeś zobaczyć jej twarzy, kiedy opowiadała mi o nim. Naprawdę była tak rozpromieniona i biło od niej wielkie szczęście. Ja bardzo się z tego cieszę. Wychodzi z choroby. Jej życie ulega wreszcie jakiejś stabilizacji. Nie jest rozchwiana emocjonalnie i przytrafia jej się miłość. Czyż to nie piękne?
- Zaskoczyłaś mnie. To dobrze dla niej. Powinna kogoś mieć, kto by się nią odpowiednio zajął. Alex nie może się nią wiecznie opiekować. On też powinien rozejrzeć się za jakąś dziewczyną. Latka lecą. Potem będzie już dużo trudniej.
Zamilkli myśląc jednak nadal o Paulinie. Podjechał pod bramę i pomógł jej wysiąść.
- Zapomniałam ci jeszcze powiedzieć o jednym. W piątek po pracy zabierze się z nami Viola. Obiecałam jej pomóc w nauce. Ona w przyszłym tygodniu ma pierwszy egzamin z mikroekonomii, a po nim ze statystyki, matematyki i angielskiego. Dużo, jak na pierwszą sesję. Jest spanikowana i chyba nie za bardzo wierzy we własne możliwości. Muszę opracować jakiś sensowny plan, który mógłby jej pomóc w zapamiętaniu tych wszystkich rzeczy. Nie mogę dopuścić, żeby miała zawalić choćby jeden z przedmiotów. Nie zobaczymy się w sobotę, ale w niedzielę zapraszam cię na obiad a po nim przepytamy ją razem. Zobaczymy, co jej zostało w głowie, dobrze?
Objął ją mocno i przywarł do jej warg.
- Jesteś najlepszą osobą na świecie. Nikogo nie zostawisz bez pomocy i wsparcia. Nie mam nic przeciwko temu skarbie. W końcu i mnie zależy na tym, by mieć kompetentną sekretarkę. Szkoda mi tej soboty, ale może ja zaproszę Sebastiana. Wypijemy jakieś piwko i może obejrzymy mecz. On pewnie też będzie się nudził bez Violetty. Na obiad chętnie przyjadę. Dzień bez ciebie, to dzień stracony skarbie. Będę uciekał. Do jutra słońce. Kocham cię.
Pocałował ją ostatni raz i odjechał.
W piątkowe popołudnie przywiózł obie dziewczyny do Rysiowa. Wcześniej rozmawiał z Sebastianem, który ochoczo przystał na spędzenie soboty wspólnie z przyjacielem. Umówili się, że przyjedzie o jedenastej. W lodówce u Marka stał garnek z rosołem i ugotowany wcześniej makaron a w zamrażalniku pierogi z mięsem. Na samo wspomnienie pierogów Olszańskiemu wykwitł na twarzy błogi uśmiech.
- Zapowiada się świetna sobota stary, a dziewczyny niech wkuwają, a raczej moja dziewczyna.
Ucałował czule usta swojej ukochanej.
- To do niedzieli kotku. Będę punktualnie. Viola walcz dzielnie. Wszyscy trzymamy za ciebie kciuki – zwrócił się do swojej sekretarki. – Nie zawiedź nas.
Patrzyły jeszcze przez chwilę, jak odjeżdża i poszły w kierunku domu. Zjadły obiad i zamknęły się w pokoju Uli. Włączyła laptop i po kolei wpisywała najistotniejsze rzeczy, które miały być pomocne do egzaminu. Omawiała z nią punkt po punkcie. Czasem tłumaczyła dwa razy lub więcej do momentu aż zrozumiała. Poradziła jej, by zapamiętywała na zasadzie skojarzeń. Tak było o wiele prościej.
- Najlepiej pokojarz sobie z czymś przyjemnym i wtedy łatwiej ci wejdzie do głowy.
Po upływie trzech godzin na twarz Violi wypłynął szczęśliwy uśmiech.
- Wiesz Ulka, te skojarzenia nie są takie głupie. Rzeczywiście łatwiej mi zapamiętać. Może nie będzie tak źle?
- Na pewno nie będzie. – Ula popatrzyła na nią z sympatią. – Musisz mieć tylko trochę więcej wiary we własne możliwości. Opanowałaś już prawie wszystko. Nawet nie myślałam, że tak gładko pójdzie. Za bardzo panikujesz. Podczas egzaminu musisz się opanować. Wtedy spokojnie sobie ze wszystkim poradzisz. Jutro zabierzemy się za statystykę a w niedzielę, jak przyjedzie Marek, powtórzymy wszystko od początku. Za dwa tygodnie masz matematykę a potem angielski. Pochylimy się nad jednym i nad drugim. Masz wszystkie zaliczenia?
- Wszystkie. Bardzo nalegałam, żeby wpisali mi je do indeksu. Przynajmniej to mam z głowy.
Siedziały do późna. Koło godziny dwunastej położyły się spać. Reszta domowników spała już od dawna. Obie były zmęczone. Ula czuła się tak, jakby to ona sama miała powtórnie zdawać te egzaminy. Mimo wszystko była dobrej myśli. Może i Violetta nie była zbyt błyskotliwa, ale i tak radziła sobie nieźle, biorąc pod uwagę, że ten kierunek nie należał do najłatwiejszych.
Pracowały intensywnie całą sobotę robiąc sobie przerwy tylko na posiłki. Trud się opłacił, bo Viola zaczęła wreszcie rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ula była z niej naprawdę dumna. Widać było, że zaczyna myśleć samodzielnie. Zrobiła się dociekliwa, co niezmiernie cieszyło samozwańczą nauczycielkę. Pytała o wiele rzeczy i skrzętnie wszystko zapisywała.
W niedzielę punktualnie o godzinie trzynastej podjechał pod rysiowski dom Marek.
Usłyszał dźwięk domofonu i podszedł szybko, by otworzyć przyjacielowi drzwi. Stanął w progu czekając na windę. Już po chwili witali się uściskiem dłoni.
- Wchodź, rozgość się. Kawa, czy herbata?
- Kawa chętnie. Trochę zmarzłem.
Sebastian wszedł do salonu i usiadł w miękkim, wygodnym fotelu. Roztarł zmarznięte dłonie.
- Dzwoniłeś do Uli? Ciekawy jestem, jak im idzie.
- Nie dzwoniłem Seba. Nie chcę im przeszkadzać. Rozproszyłbym je tylko. Niech robią swoje. Weź pilot. Leży na stoliku i włącz telewizor. Poszukaj, może na Eurosporcie nadają coś ciekawego. Nawet nie zaglądałem do programu.
Postawił parujące filiżanki i podsunął przyjacielowi cukiernicę. Obok wylądował talerzyk z ciastem upieczonym przez Ulę. Z lodówki wyciągnął dobrze schłodzony sześciopak Heinekena.
- Częstuj się. Ula piekła.
- Dzięki. Na pewno jest pyszne – Sebastian skwapliwie skorzystał z okazji. - Jak ci się z nią układa? Wyglądasz na szczęśliwego.
- I tak właśnie jest. Kocham ją jak wariat. Jest całym moim życiem. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszej kobiety. Jest wspaniała i kocha mnie równie mocno jak ja ją. A ty? Jesteś szczęśliwy? Viola czasami jest taka postrzelona.
- Taką właśnie kocham. Postrzeloną i nieobliczalną. Ma tyle energii, że mogłaby obdzielić nią z pół miasta. Wszędzie jej pełno, ale doceniam jej zamiłowanie do porządku. Może nie gotuje tak wspaniale jak Ula, ale wszystko jest smaczne i jadalne poza może sałatką z porów, których nie cierpię, a ona jada je namiętnie. Zresztą teraz i na gotowanie nie ma czasu. Bardzo jej zależy, by nie zawieść Uli. Ciągle powtarza, że ona tak wiele dla niej zrobiła i nic teraz nie może zawalić. Do tej pierwszej sesji podchodzi bardzo ambicjonalnie.
- A ja się cieszę, że już nie jest taka trzpiotowata i nie przekręca słów, choć muszę przyznać, że było to zabawne. Te studia to dla niej wyzwanie i dobrze, że tak to właśnie traktuje. Będę miał sekretarkę z prawdziwego zdarzenia.
Zaczął się mecz siatkówki. Popijając piwo skupili wzrok na monitorze.
Zamknął samochód i przeszedł przez bramę. Nacisnął dzwonek i już po chwili ujrzał w drzwiach uśmiechniętą od ucha do ucha Betti. Mała rzuciła mu się na szyję ściskając go mocno.
- Bardzo się cieszę, że przyjechałeś, już nie mogłam się ciebie doczekać i wypatrywałam cię z okna.
- I ja się cieszę iskierko, że cię widzę. Mam coś dla ciebie – podał jej reklamówkę.
- Co to?– z ciekawością zajrzała do torby.
- Trochę twoich ulubionych łakoci.
- Chipsy i żelki! Dziękuję! O jest też nutella. Skąd wiedziałeś, że lubię?
- Nie wiedziałem Betti, ale pomyślałem, że to musi być smaczne, skoro tyle dzieci ją jada. Tata jest? A Jasiek?
- Tata w kuchni a Jasiek u Kingi. Powinien zaraz być.
Wszedł do kuchni witając się z Józefem.
- Jak im idzie? – Józef machnął ręką.
- Uczą się i uczą. Wczoraj przez cały dzień kuły i wyszły tylko na posiłki. Jak chcesz, to wejdź tam. Ja zrobię ci herbaty. Obiad będzie za piętnaście minut.
Podszedł cicho do pokoju Uli i równie cicho uchylił drzwi, przez które wsunął głowę. Zobaczył je pochylone nad książką i usłyszał łagodny głos Uli tłumaczący Violetcie jakieś zawiłości.
- Cześć dziewczyny - powiedział półgłosem nie chcąc ich wystraszyć. Podniosły głowy i uśmiechnęły się do niego.
- Cześć, wchodź.
- Jak wam idzie?
- Viola z godziny na godzinę jest coraz lepsza – powiedziała Ula nie kryjąc dumy. – Zobaczysz, że zaliczy tą sesję śpiewająco. Po obiedzie przepytamy ją. Przekonasz się, jak wiele potrafi.
Podszedł do Uli i dał jej słodkiego buziaka.
- Bardzo mnie to cieszy. Seba tęskni za tobą. Wczoraj pogadaliśmy sobie od serca. Ale byliśmy grzeczni. Nie upiliśmy się i zostali tylko przy piwie. Powiedziałem mu, że jeśli zechcesz, to możesz się zabrać ze mną wieczorem. Zawiozę cię do niego.
Violetta spojrzała pytająco na Ulę.
- Co myślisz Ula? Ja głowę mam tak naładowaną, że pewnie już dzisiaj nie wcisnę w nią żadnej wiedzy. Poza tym też za nim tęsknię.
- Nie ma sprawy Viola. Uważam, że jesteś dobrze przygotowana i świetnie sobie poradzisz. Powtórzymy tylko wszystko, żeby mieć pewność.
Przepytywali ją na zmianę. Marek z mikroekonomii a Ula ze statystyki. Był zdumiony. Na każde pytanie odpowiadała płynnie i przede wszystkim wiedziała, o czym mówi. Zadał jej kilka podchwytliwych pytań, ale nie dała się zaskoczyć.
- Jestem z ciebie bardzo dumny Viola. Zrobiłaś ogromne postępy i widać jak ciężko pracowałaś. Nie zagiąłem cię na niczym. Brawo.
Statystyka też poszła znakomicie. Zapamiętała wszystko.
- Jeśli tak będziesz odpowiadać na egzaminie, zdasz bez problemu. A jak zaliczysz wszystko, zrobimy imprezę i uczcimy twój sukces.
- Mam nadzieję, że nerwy mi wytrzymają.
Zadzwoniła do Uli we wtorkowy wieczór. Była bardzo podekscytowana.
- Ula? Chyba dobrze mi poszło. Odpowiedziałam na wszystkie pytania i mam nadzieję, że dobrze. Za tydzień mają być wyniki. Trzymaj kciuki.
- Trzymam Viola i nie puszczę. Będzie dobrze.
W środę pojawił się w firmie Alex. Poszedł najpierw do Krzysztofa, by zdać mu relację z negocjacji. Był z siebie dumny i w duchu dziękował Dobrzańskiemu, bo to dzięki niemu nauczył się dobrze tej sztuki. Dogadał się z Anglikami. Ustalili, że od kwietnia zaczynają współpracę w zakresie tkanin, wzornictwa i materiałów. Po tym ustnym raporcie Krzysztof wstał i uścisnął mu dłoń.
- Świetnie się spisałeś synu. Sam nie załatwiłbym tego lepiej. Doskonała robota. Zajrzyj do Marka. Oni mają dla ciebie jakieś wieści odnośnie Pauliny.
- Trochę już wiem, bo dzwonił do mnie. Podobno chcą ją wypisać w połowie marca. Pójdę do nich po więcej szczegółów.
Wszedł do sekretariatu i z uśmiechem popatrzył na pochylone nad klawiaturą głowy dziewczyn.
- Cześć dziewczyny.
- Alex! Wróciłeś! Załatwiłeś wszystko? Chodź do Marka, mamy dla ciebie nowiny.
Weszła z nim do gabinetu. Przywitał się z Dobrzańskim i rozsiadł w fotelu.
- Chcesz kawy? Nie będzie taka dobra, jak twoja, ale też nie najgorsza.
- Bardzo chętnie.
- Poproszę Violę.
- No opowiadaj, – Alex zwrócił się do Marka – co to za nowiny?
- O tym, że ją chcą wypisać już wiesz, ale nie wiesz najważniejszej rzeczy. Ona się zakochała. Wprawdzie mnie nic nie mówiła, ale rozmawiała długo z Ulą. Nie zobowiązała jej tajemnicą, wiec sądzimy, że nie chce tego ukrywać.
- Jak to się zakochała? W kim? Mam nadzieję, że nie w którymś z pacjentów? – Marek roześmiał się widząc jego strapioną minę.
- Spokojnie przyjacielu. To lekarz. Psychiatra, który leczy ją, od kiedy tam jest. Ja go nie znam, ale obiecała nam go przedstawić, jak tylko wyjdzie do domu. Ponoć bardzo przystojny i ma dobry charakter, jak to określiła Uli.
- Ona jest naprawdę szczęśliwa Alex – odezwała się Ula. – Promienieje. Mówiła też, że chce sprzedać dom, bo jest dla niej za duży. Chyba trzeba jej w tym pomóc, bo sama sobie nie poradzi.
- Zaskoczyliście mnie. Przecież ona kocha ten dom. Myślałem, że jest w nim szczęśliwa.
- Pewnie byłaby, gdyby nie mieszkała tam sama. Tak, czy owak to do niej należy decyzja. Jeśli tylko zechce go sprzedać, nie odmówimy pomocy.
- Dzięki, że tam pojechaliście. Mam wrażenie, że wreszcie wszystko wkracza na właściwe tory. Mogę odetchnąć. Dobra. Nie będę wam zabierał już czasu. Mam zaległości. Idę do siebie. Na razie.
Weszły do ogromnego budynku SGH i rozejrzały się ciekawie. Ula nie była tu odkąd ukończyła tę uczelnię. Z radością stwierdziła, że nic się tu nie zmieniło. Pociągnęła Violettę w głąb holu, gdzie ustawiono tablice z wynikami egzaminów. Kubasińska była zdenerwowana.
- Ula, błagam zrób to za mnie. Chyba nie jestem w stanie odszukać swojego nazwiska na tablicy. Zobacz, jak mi się ręce trzęsą, jak te nóżki w galarecie. Ja tu zaczekam, a ty zobacz, dobrze?
- No dobrze, jak chcesz?
Z uwagą czytała nazwiska na listach. Wreszcie ją znalazła. Na jej twarz wypłynął promienny uśmiech. Podbiegła do Violi i uściskała ją mocno.
- Zdałaś! Zdałaś rewelacyjnie! Masz z obu przedmiotów piątki. Jestem z ciebie bardzo, bardzo dumna.
Violetta patrzyła na nią zdumiona i wybałuszała oczy.
- Mówisz prawdę? Zdałam na piątki? Muszę koniecznie to zobaczyć. Podeszła do tablicy, by utwierdzić się w tym, co przed chwilą usłyszała od Uli. Rozpłakała się. Szlochała głośno przecierając nerwowo płynące z oczu łzy.
- Uleńko, dasz wiarę? – chlipała. – Dokonałam tego. Dokonałam dzięki Tobie. Gdyby nie ty, nie poszłoby mi tak dobrze. Nie wiem, jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę. O matulu! – spojrzała na czarne smugi tuszu na chusteczce. – Chyba się cała rozmazałam – spoglądała na rozbawioną Ulę. – Chodźmy do toalety. Nie mogę się przecież tak pokazać - doprowadziła się do porządku i poprawiła makijaż. - Jeszcze tylko matematyka i angielski. O ile z tym drugim idzie mi dość łatwo, to z tym pierwszym nieszczególnie. Tylu rzeczy nie mogę pojąć. Boję się tego egzaminu.
Ula położyła jej dłoń na ramieniu.
- Spokojnie Viola. Mikroekonomii i statystyki też się bałaś, a zdałaś celująco. Z matmą i językiem też tak będzie, zobaczysz. Masz trochę ponad tydzień. Zdążymy cię przygotować. Bez obaw. A teraz wracajmy. Chłopaki też pewnie się już niecierpliwią, bo chcą wiedzieć, jak ci poszło.
- Jeszcze chwilkę. Skorzystam z toalety. To z tych nerwów. Chyba mam jakąś nerwicę natręctw – roześmiała się histerycznie znikając w kabinie.
- Dobrze, to ja zaczekam na zewnątrz.
Wyszła przed budynek i zadzwoniła do Sebastiana. Odebrał natychmiast.
- No i co Ula? Zdała?
- Leć po wielki bukiet kwiatów. Zaliczyła na piątki.
- Serio?
- Serio Seba. My zaraz wracamy, więc pośpiesz się. Na razie.
Wyjechały na piąte piętro i wolno poszły w stronę sekretariatu. Violetta była już spokojna, choć gdzieś w środku nadal odczuwała napięcie. Zobaczyły na oścież otwarte drzwi gabinetu Marka, jego samego i Sebastiana z ogromnym bukietem kwiatów. Viola aż jęknęła z zachwytu.
- Sebulku, to dla mnie? – spytała wzruszona.
- Dla ciebie kochanie. Jesteśmy bardzo z ciebie dumni. Gratulujemy.
Usłyszały charakterystyczny dźwięk otwieranego szampana. Marek już go nalewał do stojących na biurku, wysokich kieliszków. Wręczył kieliszki dziewczynom. Podał również Sebastianowi. Swój wzniósł do góry mówiąc.
- No Viola, zaskoczyłaś nas wszystkich. Piję za twój sukces i kolejne tak spektakularne. Twoje zdrowie moja najlepsza sekretarko.
Viola pokraśniała pod wpływem tych słów. Nie oddałaby za nic tego, co czuła w tej chwili. Serce pękało jej ze szczęścia i niemal lewitowała nad podłogą. Zalśniły w jej oczach łzy.
- To wszystko dzięki wam kochani. Gdyby nie Ula i ty, nic by z tego nie wyszło. Do śmierci będę wam wdzięczna za to, co dla mnie zrobiliście. Ja piję za wasze zdrowie.
Za kolejne dwa tygodnie ponownie wznosili takie toasty. Wprawdzie i matematyka i angielski nie poszły jej już tak dobrze, jak dwa wcześniejsze przedmioty, ale zaliczyła je na czwórki i to też było świetnym powodem do świętowania. Uczcili to we własnym gronie w mieszkaniu Sebastiana. Violetta odetchnęła z ulgą. Wreszcie zaczęła wierzyć, że dzięki własnemu uporowi i pomocy Uli skończy te studia bez większych problemów.
Paulina odliczała dni do swojego wyjścia z ośrodka. Była nieprzyzwoicie szczęśliwa, bo każdego dnia doktor Tomasz Zagórski dawał jej do niego powody. Każdego dnia zapewniał ją o swojej wielkiej miłości a jej puchło serce od tych zapewnień. Był rzeczywiście atrakcyjnym mężczyzną. Miał trzydzieści dwa lata. Wysoki, postawny szatyn z burzą kręconych włosów, dużymi, niebieskimi oczami i jednodniowym zarostem przyciągał spojrzenia kobiet. Nie miały szans, bo on już wybrał. Wiedział, że jego wybranka ma problemy emocjonalne, w przeciwnym wypadku nie znalazłaby się w ośrodku, ale nie było to nic, z czym nie potrafiłby sobie poradzić. Jego spokojny, łagodny i stonowany głos miał działanie terapeutyczne i wpływał kojąco na jego pacjentów. Kiedy zobaczył po raz pierwszy Paulinę, nie była w najlepszym stanie, a jednak zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Miała piękną twarz i duże, niemal czarne, jak węgiel oczy. Bladość jej cery kontrastowała z tą czernią nadając jej wygląd porcelanowej lalki. Wziął sobie za cel, by wyleczyć ją jak najszybciej i najskuteczniej. Może nie było to do końca w porządku, że poświęcał jej znacznie więcej uwagi niż innym pacjentom. Na jego usprawiedliwienie przemawiał fakt, że terapia Pauliny nie odbywała się kosztem innych pacjentów, lecz kosztem jego wolnego czasu. Z satysfakcją obserwował postępy w leczeniu i jej przemianę. Teraz w niczym nie przypominała osoby, którą tu przywieźli kilka miesięcy temu. Był z niej dumny, że z tak dużą determinacją walczy o siebie. Jest zdyscyplinowana, nie buntuje się i nie sprzeciwia zaleceniom lekarskim.
Był piętnasty marca. Od rana była podekscytowana i niespokojna. Ciągle podchodziła do okna wypatrując samochodu Alexa. Do pokoju wszedł Zagórski i trochę zaniepokoił się jej stanem. Podszedł do niej i zamknął w objęciach.
- Nie denerwuj się kochanie, – wyszeptał jej do ucha – on zaraz tu będzie. Przecież rozmawiałaś z nim i umawialiście się na dziesiątą. To jeszcze pół godziny. – Spojrzała mu w oczy.
- Masz rację. Niepotrzebnie panikuję. Alex jest bardzo słowny i bardzo punktualny.
- Sama widzisz. Mamy jeszcze trochę czasu. Zabieram cię do świetlicy. Napijemy się jeszcze kawy przed twoim wyjazdem. Z pewnością zdążymy.
Otworzył jej drzwi i przepuścił przodem.
Alex spieszył się. Ustalił już wszystko wcześniej z Dobrzańskimi. Przez jakiś czas Paulina miała zamieszkać u nich. Była zdecydowana na sprzedaż domu. Zanim to miało nastąpić, nie mógł zostawić jej samej w tych pustych czterech ścianach. Propozycja Dobrzańskich wydała mu się idealna. Ona po prostu przeczeka aż on sprzeda jej dom i kupi jakieś przytulne mieszkanie.
Zahamował na parkingu przed ośrodkiem i najpierw skierował swe kroki do gabinetu dyrektorki. Po chwili z gotowym wypisem wyszedł od niej. Dowiedział się, że Paulina jest w świetlicy, więc poszedł prosto tam. Przez szklaną szybę w drzwiach zobaczył ją siedzącą przy stoliku w towarzystwie człowieka w lekarskim kitlu. Domyślił się, że to on jest tą wielką miłością Pauli. Zauważyła go i uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Alex. Jak to dobrze, że już jesteś. Muszę koniecznie ci kogoś przedstawić. To Tomasz Zagórski, lekarz psychiatra. To dzięki niemu wychodzę tak szybko.
Alex uścisnął mu dłoń.
- Alexander Febo. Miło mi pana poznać i przy okazji bardzo podziękować za opiekę nad siostrą. Jestem panu bardzo wdzięczny.
- To była prawdziwa przyjemność. Nie wiem, czy Paulina mówiła panu, ale zakochaliśmy się w sobie i byłbym wdzięczny, gdybym mógł ją widywać. Pytam o to, bo wiem, że jest pan jej nieoficjalnym opiekunem.
- Panie Zagórski, moja siostra jest dorosła i sama dokonuje wyborów. Ja nie mam nic przeciwko temu, bo widzę jak bardzo jest szczęśliwa, a jeśli ona jest szczęśliwa, to ja też. Mam nadzieję, że pozwoli pan się poznać bliżej nie tylko mnie, ale także naszym przyjaciołom. Oni też nie mogą się doczekać, by pana poznać. Kochają Paulinę i podobnie jak ja, oni również pragną jej szczęścia.
- Ja bardzo chętnie poznam przyjaciół Pauliny, a z panem, jeśli oczywiście pan się zgodzi, chciałbym przejść na „ty”. Jesteśmy chyba w podobnym wieku i mówienie do siebie tak bardzo oficjalnie brzmi trochę sztucznie.
Alex wyciągnął do niego dłoń.
- Jestem Alex w takim razie.
- A ja Tomasz.
- Jesteś spakowana? – zwrócił się do Pauliny. – Chciałbym wyjechać jak najszybciej, o ile to możliwe. Dobrzańscy czekają już na ciebie.
- Tak, jestem spakowana – podeszła do Tomasza. – Tu się pożegnamy kochanie. Będziemy w kontakcie. Przyjedziesz do mnie? Telefonicznie podam ci adres. Chwilowo nie będę mieszkać we własnym domu. Chcę go sprzedać i kupić mieszkanie. Póki co zamieszkam u moich przybranych rodziców i tam cię serdecznie zapraszam. Do zobaczenia zatem.
Przytulił ją mocno całując w usta.
- Będę tęsknił. Zadzwonię jutro, to porozmawiamy, dobrze?
- Dobrze - zarumieniona podeszła do Alexa.
- Możemy jechać braciszku. Z Kasią się już pożegnałam.
Wpakował jej torbę do bagażnika. Pomógł zapiąć pasy i wolno ruszył kierując się na trasę szybkiego ruchu w kierunku Warszawy.
ROZDZIAŁ 23
Z każdym dniem miłość Pauliny i Tomasza Zagórskiego nabierała rumieńców. Ona promieniała szczęściem. Dobrzańscy, u których mieszkała zdążyli już polubić sympatycznego doktora i zawsze przyjmowali go z wrodzoną serdecznością i ciepłem. Ciągle nie mogli wyjść z podziwu z powodu tak spektakularnej przemiany ich przybranej córki. Nie znali jej takiej. Spokojnej, uśmiechniętej, szczęśliwej. Mieszkała już u nich dwa miesiące i przez ten czas nie dała im nigdy powodu, by czuli się przez nią skompromitowani i by musieli się za nią wstydzić. Leki działały cuda. Ona sama pilnowała się bardzo, by każdego ranka połykać dwie kolorowe tabletki. One pozwalały utrzymywać jej temperament w ryzach. Obecność u jej boku Tomasza też nie była bez znaczenia. On również jej pilnował i dbał o jej dobre samopoczucie.
Był maj. Nadeszła cudna wiosna. Rozkwitała pąkami liści, zieleniła trawniki, dekorowała kwiatami. Ogród Dobrzańskich wyglądał pięknie. Coraz częściej spędzali popołudnia na patio przed domem ciesząc się słoneczną pogodą. Marek i Ula byli tu nierzadkimi gośćmi, a i Alex wpadał, kiedy tylko mógł. Paulina miała wiele czasu na przemyślenia i refleksje. Przypomniała już sobie prawie wszystko. Resztę opowiedział jej Alex. To pozwoliło usystematyzować całą jej wiedzę na temat tego, co było kiedyś i tego, jaka ona była kiedyś. Czasami myślała, że takie zachowanie w ogóle nie leży w jej naturze i nie mogła pojąć, jak było haniebne. Wiedziała, że to na skutek choroby, ale gdzieś tam w środku ciągle obwiniała się za to. Już milion razy z tego powodu przepraszała Ulę, Marka i Alexa. Zapewniali ją za każdym razem, że nie mają do niej żalu ani pretensji. Twierdzili, że dzięki uporowi i wypracowanej cierpliwości pokonała swoją mroczną stronę. Tomasz też wiele razy powtarzał, że nie powinna się obwiniać za przeszłość, bo nie była wtedy sobą. Mogła powiedzieć, że nareszcie odżyła, otoczona miłością i towarzystwem najbliższych jej ludzi. Wprawdzie Dobrzańscy powtarzali jej niemal każdego dnia, że może u nich zostać tak długo, jak będzie chciała, lecz ona coraz częściej marzyła o swoim lokum. Dom, w którym do tej pory mieszkała był duży a w związku z tym drogi. Wynajęli pośrednika, ale jak do tej pory efekty jego działań były mizerne. Rynek nieruchomościami uległ pewnej stagnacji i nie było wiadomo, kiedy znów ruszy.
Była sobota. Ciepłe, majowe słońce już od rana ogrzewało promieniami ogród. Paulina zwabiona tą piękną pogodą wyszła na patio z filiżanką kawy. Ułożyła się na leżaku wystawiając twarz do słońca. Po chwili dołączyła do niej Helena.
- Wszystko w porządku Paulinko? Dobrze się czujesz?
Uśmiechnęła się nie otwierając oczu.
- W porządku Helenko. Leki zażyłam, jeśli o to chciałaś zapytać.
- Nie kochanie. Przecież wiem, jak jesteś zdyscyplinowana i sama tego pilnujesz. Rozmawiałam przed chwilą z Markiem. Będzie tutaj dzisiaj z Ulą. Przyjadą na obiad. Alex i Tomasz też będą. Lubię, jak rodzina jest w komplecie.
- Właśnie Helenko, rodzina. Marek już dawno powinien zdeklarować się Uli. Oni są w sobie tacy zakochani. Jedno bez drugiego żyć nie może. Naprawdę nie wiem, na co on czeka.
Helena roześmiała się.
- Oni pewnie to samo mówią o tobie i Tomaszu.
- No tak, ale my w porównaniu z nimi znamy się bardzo krótko. Przecież oni prawie od roku są razem, a my zaledwie od trzech miesięcy.
- Paulinko, jeśli ludzie są pewni swoich uczuć, to nie ważne ile się znają.
Paulina zamyśliła się.
- Może i masz rację...
O godzinie trzynastej niemal równocześnie pod dom Dobrzańskich podjechał Lexus Marka i BMW Alexa. Przywitali się ze sobą i weszli do środka witając Helenę i Paulinę.
- Mam dobre wieści sorella - powiedział Alex całując siostrę w policzek. - Dzwonił do mnie pośrednik. Twierdzi, że trafił się potencjalny nabywca. Ostro się targuje. Chce, żebyś zeszła z ceny.
- Mogę trochę zejść. Już nie chcę dłużej czekać. To za długo trwa. Zadzwoń do niego i powiedz, że zgadzam się na cenę pomniejszoną o dziesięć tysięcy, ale już ani grosza więcej. To ostateczna wartość i już niższa nie będzie. Wiesz dobrze, że ten dom jest wart dużo więcej.
- Dobrze. Zadzwonię zaraz, by nie tracić czasu.
- A my przeglądaliśmy oferty mieszkań Paula. Znaleźliśmy kilka interesujących. Ula wydrukowała je i zaraz możemy je przejrzeć. Może pójdziemy do ogrodu, taki ładny dzień? Poproszę, żeby Zosia dała nam lemoniady.
Marek zostawił na chwilę dziewczyny i pożeglował do kuchni. Po chwili wyłonił się z niej dzierżąc w dłoni wielki dzban z lemoniadą a za nim dreptała Zosia z tacą pełną szklanek. Usiedli przy ogrodowym stole na wiklinowych fotelach. Ula wyciągnęła papierową teczkę zawierającą oferty. Nie zdążyła jej jednak otworzyć, bo na patio wyszedł Krzysztof witając się tubalnie ze wszystkimi. Ogarnął ich wzrokiem i uśmiechnął się dobrodusznie.
- Nawet nie wiecie, jak miło jest na was popatrzeć. Serce człowiekowi rośnie. A gdzież to Tomasz? Myślałem, że też będzie?
- Będzie Krzysztofie - Paulina uśmiechnęła się do niego. - Troszkę się spóźni, bo zatrzymano go w ośrodku, ale na obiad na pewno zdąży. Ula wydrukowała jakieś oferty mieszkań i chcemy je obejrzeć. Dołączysz się?
- A pewnie. Bardzo chętnie, choć chcielibyśmy cię tu zatrzymać jak najdłużej. Jednak wiem, że chcesz się już wyprowadzić na swoje i dobrze to rozumiem. Pokażcie, co tam macie.
- Chcę zwrócić twoją uwagę Paula na jedno z nich - odezwał się Marek. - Zlokalizowane jest na Żniwnej, niedaleko mnie. Jest duże i dwupoziomowe. Spójrz, jaki ma wielki salon i otwartą na niego kuchnię. Na dole jest jeden pokój, a na górze trzy. Osobno garderoba i dwie łazienki. Jest bardzo przestronne, a mimo to o wiele przytulniejsze, niż ten dom, którego się pozbywasz.
Paulina przeglądała uważnie zdjęcia.
- Rzeczywiście jest ładne, ale te bloki chyba nie są takie wysokie, jak twój?
- Nie, są czteropiętrowe, a moje dwunastopiętrowe. Jednak samo osiedle jest pięknie położone. Dużo zieleni a przede wszystkim jest ogrodzone. Ma własną ochronę i monitoring. Jest bezpieczne. Jak pozbędziesz się domu, na pewno będzie cię na nie stać.
- Podoba mi się. Masz telefon do pośrednika? Namówię Tomasza. Może pojedziemy obejrzeć w przyszłym tygodniu.
- Masz wszystkie dane, do każdej oferty. Skoro znalazł się nabywca na dom, to myślę, że transakcja pójdzie już szybko, szczególnie, że drastycznie obniżyłaś cenę.
Paulina obrzuciła ich wszystkich spojrzeniem pełnym wdzięczności.
- Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle, co wy. Naprawdę nie wiem, jak wam się zrewanżuję za to wszystko. To tak wiele? - pociekły jej łzy po policzkach. Ula pogładziła ją po dłoni.
- Nie płacz. Przecież wiesz, że nie czekamy ani na wdzięczność ani na rewanż z twojej strony. Dla nas jest najważniejsze, że wyszłaś z tej okropnej choroby i coraz lepiej sobie radzisz. To, co najgorsze masz już za sobą. Teraz będzie tylko lepiej. Za chwilę kupisz mieszkanie, a przede wszystkim masz u boku człowieka, który cię bardzo kocha i cały czas wspiera. Jeśli już masz płakać to tylko ze szczęścia.
- Święte słowa - przytaknął Krzysztof.
Paulina uśmiechnęła się promiennie ocierając resztki wilgoci z twarzy.
- Masz rację Ula. Niepotrzebnie się rozklejam.
- Dzień dobry państwu - rozległ się za ich plecami męski głos. Jak na komendę wszyscy odwrócili głowy w kierunku drzwi, w których stał Tomasz.
- Witamy, witamy, spóźnionego gościa - Helena już nalewała mu do szklanki lemoniady. - Siadaj proszę, bo ważne sprawy się dzieją.
Ucałował Paulinę i przywitał się z każdym z nich.
- Jakież to sprawy?
- Kochanie, Alex dobija targu w sprawie domu, a Ula z Markiem przynieśli oferty mieszkań. Spójrz na to, czyż nie piękne? Chciałabym je obejrzeć w przyszłym tygodniu. Pojedziesz ze mną?
- Oczywiście, że pojadę. Też jestem go ciekaw.
Na patio weszła Zosia i poinformowała, że obiad na stole. Wszyscy ruszyli w stronę salonu.
Zaparkował pod blokiem i spojrzał na zamyśloną Ulę. Podniósł jej dłoń i odcisnął na niej ślad swoich ust.
- Odkąd wyszliśmy od rodziców jesteś jakaś przygaszona. Co się dzieje?
Uśmiechnęła się blado.
- Nic się nie dzieje, naprawdę. Myślałam o Paulinie. Jest taka szczęśliwa, aż miło na nią popatrzeć.
- To zabrzmiało tak, jakbyś jej zazdrościła. Nie jesteś szczęśliwa ze mną? - powiedział zmartwionym głosem.
- Jestem. Jestem bardzo szczęśliwa - odparła zmęczonym głosem.
- No jakoś mi na to nie wyglądasz. Zrobiłem coś nie tak? Uraziłem cię czymś? Powiedz mi i nie każ się domyślać. Przecież mówimy sobie o wszystkim.
- Marek... Proszę cię, nie męcz mnie. Jestem taka znużona i śpiąca. Chodźmy do domu. Chcę wziąć prysznic i położyć się.
Odpięła się z pasów i otworzyła drzwi samochodu. Z niepewną miną zrobił to samo. Zaniepokoił go wyraz jej twarzy i to, co powiedziała. Nie zamydli mu oczu. Zbyt dobrze ją zna. Nie powiedziała mu wszystkiego. Czuł, że coś przed nim ukrywa.
- Ula, nie zbywaj mnie, bo zaczynam się martwić. Nie wiem, o co chodzi. Powiedz mi.
Spuściła głowę.
- Marek, nie dzisiaj. Nie teraz. Padam z nóg. Nawet nie mogę skupić myśli. Odłóżmy to, dobrze? - powiedziała niemal szeptem.
- Kochanie, czy myślisz, że ja po tym, co usłyszałem będę mógł spokojnie zasnąć? Wiesz dobrze, że nie. Będę się gryzł do rana i myślał nad tym, co cię trapi.
Westchnęła ciężko.
- No dobrze, ale nie tutaj. Chodźmy do domu.
Kiedy już wreszcie tam dotarli, przysiadła na kanapie ściskając nerwowo dłonie. Miał mętlik w głowie, gdy na nią patrzył. Zaczęła mu się wykluwać niedorzeczna myśl, którą natychmiast wyartykułował.
- Ula? Czy ty chcesz ode mnie odejść? Nie kochasz mnie już?
Poderwała do góry głowę i zszokowana spojrzała mu w oczy.
- Odejść? Myślisz, że chcę od ciebie odejść? Czy nie dość dałam ci dowodów, jak bardzo cię kocham? Czy za mało mówiłam, jak jesteś dla mnie ważny i nie potrafiłabym bez ciebie żyć? Czy nie powtarzałam ci ciągle, że jesteś miłością mojego życia? Czy mogłabym żyć bez powietrza? Jak w ogóle coś takiego mogło ci przyjść do głowy?
Zmieszał się. Przysiadł obok i ujął jej dłonie.
- Przepraszam cię skarbie, ale ja już się w tym gubię. Naprawdę nie rozumiem, co cię tak gnębi. Już od kilku dni jesteś jakaś nieswoja.
- Jestem nieswoja, bo trudno mi się pogodzić z tym, czego dowiedziałam się dwa dni temu.
- A czego dowiedziałaś się dwa dni temu?
W jej oczach pokazały się łzy i potoczyły po policzkach. Otarł je delikatnie.
- Błagam cię Ula wykrztuś to wreszcie. Nie trzymaj mnie w niepewności.
Ukryła w dłoniach twarz.
- Boże, naprawdę nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. Boję się, że źle to przyjmiesz, że nie jesteś jeszcze na to gotowy.
- Na litość boską Ula, na co nie jestem gotowy?
Wzięła głęboki oddech i nerwowo otarła łzy.
- Obiecaj mi tylko, że nie będziesz zły. Że nie będziesz gniewał się na mnie i nie będziesz krzyczał.
- Przysięgam ci, że nie zrobię nic z rzeczy, które wymieniłaś.
- Dobrze. - powiedziała niepewnie. - Dwa dni temu poszłam do lekarza?
- Coś ci dolega? Jesteś chora? - przerwał jej.
- Właściwie to nie... Poszłam, bo spóźniał mi się okres... Jestem w ciąży Marek. W czwartym tygodniu ciąży... Zrobili mi USG i wtedy się dowiedziałam.
Jego oczy przypominały wielkością młyńskie koła. Patrzył na nią z niedowierzaniem, a po chwili na jego twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech. Przygarnął ją do siebie i zamknął w ramionach. Jej ciałem wstrząsał szloch. Uspokajająco gładził ją po plecach mówiąc.
- Głuptasku ty mój kochany. Przecież to najwspanialsza nowina, jaką można usłyszeć. Jestem taki szczęśliwy i tak bardzo się cieszę. Jak mogłaś pomyśleć, że będę o to na ciebie zły? Przecież kocham cię bardziej niż własne życie, a teraz będę miał jeszcze więcej do kochania. Jutro miałem ci zrobić niespodziankę, ale myślę, że teraz jest na to odpowiedni moment. - wstał z kanapy i podszedł do jednej z komód stojących w salonie. Po chwili wrócił i ukląkł przed nią otwierając wieczko czerwonego, aksamitnego pudełeczka. Spojrzał w jej mokre od łez, rozszerzone zdumieniem oczy.- Ula. Wiesz, jak bardzo cię kocham. Nadałaś mojemu życiu sens, wyprostowałaś ścieżki, po których błądziłem, pokochałaś mnie. Moje życie bez ciebie u boku nie byłoby nic warte. Dlatego pytam cię, czy zechcesz zostać moją żoną i uszczęśliwić mnie na resztę życia?
Zaparło jej dech w piersi i długo nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Wzięła łapczywie haust powietrza.
- Wiesz, że nie mogłabym odpowiedzieć inaczej, tylko twierdząco. O niczym tak nie marzyłam, jak o tym, by razem z tobą iść przez życie. Kocham cię. - Odpowiedziała drżącym od płaczu głosem.
Włożył jej pierścionek na palec i mocno przytulił.
- Dziękuję ci skarbie. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Będę miał wspaniałą żonę, a za osiem miesięcy wspaniałe Dobrzaniątko. Bardzo jestem ciekaw, co to będzie. Jest mi właściwie wszystko jedno. Chcę tylko, żeby było zdrowe i piękne, jak jego mamusia. Te zaręczyny miały się odbyć jutro. Zamówiłem nam stolik w "Książęcej" i nie będę go odmawiał. Pójdziemy tam i uczcimy dzisiejszy, szczęśliwy dzień.
Zasypiała jak zwykle, z głową wtuloną w zagłębienie jego szyi, w objęciu jego bezpiecznych ramion, słuchając najpiękniejszych słów o miłości, które z czułością szeptał jej do ucha. Uspokoiła się. Odeszły w kąt jej obawy i wielki strach przed jego reakcją na tę niespodziewaną niespodziankę. Kochał ją. Oświadczył się jej, czym dał dowód wielkiej miłości i przywiązania do niej. Była najszczęśliwszą osobą na ziemi.
W poniedziałkowy poranek wpadł jak burza do gabinetu swojego przyjaciela krzycząc od progu.
- Seba! Żenię się!
Olszański, który właśnie popijał poranną kawę, zakrztusił się i wypluł całą zawartość na biurko, mocząc przy okazji dokumenty.
- Cholera jasna! Czy ty musisz wpadać zawsze tak znienacka? Mógłbyś chociaż raz zapukać - przejechał rękawem zaplamiony krawat. - No jak ja teraz wyglądam... - zreflektował się nagle i spojrzał zezem na Dobrzańskiego.- Coś ty powiedział?
Marek przysiadł na krześle rozpierając się w nim wygodnie.
- Żenię się przyjacielu. Muszę szybko załatwić ten ślub. Najdalej na początku sierpnia. Wczoraj oświadczyłem się Uli.
- Nooo... to gratuluję - uścisnął mu dłoń. - Nie rozumiem tylko skąd ten pośpiech.
- Powiem ci Seba, ale obiecaj, że nie wygadasz się przed Violettą. To na razie tajemnica.
- Nie wygadam, możesz być pewien.
- Ula jest w ciąży. Czwarty tydzień. To dlatego tak pośpieszam. Chcę wszystko pozałatwiać w jak najkrótszym czasie. Zaraz idę do Pshemko prosić go o uszycie sukni dla Uli. Ciebie chciałem prosić, żebyś pojechał do drukarni i przywiózł wzory zaproszeń. Dasz radę dzisiaj?
- No pewnie. Nie ma problemu.
- Dzięki stary. Odwdzięczę się.
Pshemko usłyszawszy tę nowinę prawie się popłakał i zapewnił Marka, że uszyje piękną kreację i na pewno zdąży na czas. Zadzwonił do matki. Wiedział, że powinni ich zawiadomić osobiście, ale uznał, że czas go goni. Wybrał jej numer i już na początku przeprosił, że robi to w taki sposób.
- Wszystkiego się dowiesz, jak przyjedziemy. Na razie chciałbym cię spytać, czy pomogłabyś mi znaleźć jakąś salę na przyjęcie weselne. Na pewno znasz sporo takich miejsc. Ciągle przecież organizujesz jakieś bale dobroczynne.
- Dobrze synku. Podzwonię i popytam, choć zupełnie nie rozumiem, dlaczego ci tak śpieszno.
- To ma swoje uzasadnienie wbrew pozorom, mamo. Wszystko wyjaśnimy, ale już u was. Prawdopodobnie przyjedziemy jutro po pracy.
Weszli do obszernego salonu Dobrzańskich i przywitali się z Heleną. Tuż za nimi wszedł Krzysztof. Zosia wniosła jakieś ciepłe przekąski i gorącą herbatę.
- Pauliny nie ma? - spytał Marek.
- Nie. Pojechała z Tomaszem oglądać to mieszkanie. Na dzisiaj byli umówieni z pośrednikiem. Jest pod urokiem tego apartamentu i nie chciała, żeby okazja uciekła jej sprzed nosa. Siadajcie kochani i zjedzcie coś. Jesteś dzisiaj jakaś blada Ula. Dobrze się czujesz? - Helena spojrzała na nią z troską.
- Wszystko w porządku pani Heleno.
Marek objął ją ramieniem i spojrzał na nią czule.
- Nie tryska zdrowiem i energią mamo, ale ma to swoje wytłumaczenie. Wyjaśnię, żeby nie przedłużać. Ula jest w ciąży. To dopiero początek piątego tygodnia. Po naszej ostatniej wizycie u was poprosiłem ją o rękę, a ona się zgodziła. Z uwagi na jej stan, chcę jak najszybciej zalegalizować nasz związek, żeby dziecko miało już moje nazwisko i pełną rodzinę.
Dobrzańscy mieli łzy w oczach.
- Uleńko, nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi. Od tak dawna marzyliśmy o wnuku, lub o wnuczce. To wspaniała wiadomość. Oczywiście ja od jutra zacznę szukać odpowiedniej sali na przyjęcie weselne i pomogę w miarę możliwości przygotować je jak najlepiej. Niczym się nie martwcie. Załatwcie tylko kościół, a my zajmiemy się resztą.
- Dziękuję mamo. My jeszcze dzisiaj musimy porozmawiać z tatą Uli. Mam nadzieję, że wiadomość, że zostanie dziadkiem przyjmie równie entuzjastycznie, jak wy. Jutro pójdziemy załatwiać ślub w kościele. Ula koniecznie chce, żeby odbył się w Rysiowie. Tam pobierali się jej rodzice. Kościółek jest niewielki, ale bardzo urokliwy, bo drewniany. Tamtejszy proboszcz świetnie zna rodzinę Cieplaków, więc mam nadzieję, że nie będzie robił trudności. Od tego uzależniamy datę ślubu. Wstrzymaj się na razie z załatwianiem sali do momentu aż nie podamy konkretnej daty.
- Dobrze synku. Mam nadzieję, że uda się wam w miarę szybko to załatwić.
Nie siedzieli długo. Ula była zmęczona. Widział, jak jej buzia staje się z upływem czasu coraz bledsza.
- Pojedziemy już. Ula musi wypocząć, bo przed nami kolejny, ciężki dzień a i jeszcze z resztą rodziny musimy porozmawiać. Odezwiemy się niedługo. Dobranoc kochani.
Troskliwie zapiął Uli pasy i pogładził po twarzy.
- Zmęczona jesteś bardzo, co? Zaraz będziesz w domu i odpoczniesz. Nie jest ci słabo? Martwię się trochę tą bladością. Może powinnaś zrobić jakieś dodatkowe badania? Wykroimy trochę czasu i pojedziemy razem. Chcę mieć pewność, że wszystko jest w porządku, dobrze?
- Dobrze. Jedźmy już.
Wyjechał poza obrzeża Warszawy zerkając ukradkiem co chwilę na nią.
- Zastanawiałaś się Ula, kto będzie twoim świadkiem? Ja bardzo chciałbym Sebastiana. Znamy się od wieków. Jest moim najlepszym przyjacielem.
- Wiedziałam, że wybierzesz jego. Ja zaproponuję Violetcie. Zżyłyśmy się bardzo. Na pewno się zgodzi tym bardziej, że będzie Sebastian. Trzeba im jutro powiedzieć.
- Powiemy Ula. Zaraz z rana powiemy. Jutro Seba ma przynieść wzory zaproszeń z drukarni. Zrobimy też listę gości i zlecimy wydrukowanie tego, które spodoba ci się najbardziej. To nie powinno zająć zbyt dużo czasu. Ja jeszcze w tym tygodniu chciałbym kupić obrączki, o ile będziesz czuła się na siłach, by pojechać ze mną. Ale wcześniej lekarz, bo nie będę spokojny.
Zgromadzili się przy stole w kuchni Cieplaków. Ich trójka wbiła pytające spojrzenie w Ulę i Marka.
- No, to mówcie, - ponaglił Józef - co to za ważna sprawa?
- Marek poprosił mnie o rękę tato. Zgodziłam się, bo bardzo go kocham. Wiesz, że z kimś innym nie mogłabym być szczęśliwa.
Józefowi zalśniły w oczach łzy.
- To świetna wiadomość. Tak się cieszę Ula. Gratuluję wam.
- I my też - Jasiek wstał z krzesła i ucałował siostrę a mała Betti wdrapała się na kolana Marka.
- To teraz będziesz moim szwagrem?
- Na to wygląda Betti.
- To fajnie. Będziesz moim najulubieńszym szwagrem - Marek roześmiał się słysząc to stwierdzenie.
- Bo jedynym Betti. Ale to nie wszystko. Chcieliśmy wam też powiedzieć, że za osiem miesięcy będzie nas więcej. Spodziewamy się dziecka, a ja jestem niewyobrażalnie szczęśliwy.
- Będę dziadkiem?
Ula uśmiechnęła się widząc zdumioną minę ojca.
- Tato, przecież od zawsze marzyłeś o zięciu i spełnieniu się jako dziadek. Będziesz miał teraz okazję. - Józef pokręcił głową.
- Mam nadzieję, że moje serce wytrzyma tę dawkę rewelacji. Bardzo się cieszę córcia, ale co ze ślubem? Chyba zamierzacie się pobrać?
- Spokojnie panie Józefie. Zamierzamy i to jak najszybciej. Jutro być może urwiemy się z pracy i przyjedziemy tu załatwić termin w kościele. Liczę na to, że będzie miał wasz proboszcz jakiś wolny na początku sierpnia.
- Na pewno. To mała mieścina Marek. Więcej w niej pogrzebów niż ślubów. Teraz młodzi wolą brać ślub w mieście. Wy jesteście wyjątkiem.
- Ula bardzo chce wziąć ślub właśnie tutaj, gdzie i państwo się pobierali. To dla niej ważne, a ja nie mam nic przeciwko temu. Nie będziemy mieć zbyt wielu gości. Tylko najbliższa rodzina i przyjaciele. Ten kościółek pomieści nas wszystkich.
- Jutro zadzwonię do Proszowskich. Ich wypadałoby zaprosić. Zrobili dla nas bardzo dużo, a poza tym to najbliższa nasza rodzina. Innej nie mamy. Założę się, że będą zaskoczeni.
Marek roześmiał się.
- I to podwójnie. Pewnie nie przyszło im do głowy, że zakocham się w ich siostrzenicy. To bardzo fajni ludzie. Zdążyłem ich poznać i polubić - spojrzał na zegarek. - Będę się zbierał kochani. Późno już. Jutro rano przyjadę po ciebie skarbie. A może... Wiesz, co mi przyszło do głowy? Może jutro rano pójdziemy na plebanię i załatwimy ten termin. Nie będziemy musieli przyjeżdżać drugi raz, a raczej to ja nie będę musiał. Opłaciłbym wszystko od razu i zaoszczędzilibyśmy trochę czasu. Co o tym myślisz?
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Trochę się spóźnimy, ale przynajmniej załatwimy jedną z najważniejszych rzeczy.
Wyszła z nim przed bramę i utonęła w jego ramionach. Ucałował ją czule gładząc po policzku.
- Do jutra skarbie. Do jutra moje dwa skarby. Wypocznij i wyśpij się porządnie. Będę o siódmej trzydzieści.
- Uważaj na siebie i proszę, nie szarżuj na drodze. Oddzwoń mi jeszcze, jak dojedziesz. Nie chcę się martwić.
- Oddzwonię kotku. Dobranoc.
ROZDZIAŁ 24
ostatni
Paulina z uśmiechem na twarzy oglądała każdy zakamarek mieszkania. Naprawdę była pod wrażeniem. Najbardziej za jego kupnem przemawiał fakt, że nie trzeba tu było robić żadnego remontu, bo wyglądało, jakby dopiero wyszło spod pędzla. Detale były bardzo dopracowane. Piękne płytki na ścianach w obu łazienkach a dodatkowo spore jacuzzi w jednej z nich. Pokoje wymalowane na ciepłe, przytulne kolory, spora kuchnia, która ją najmniej interesowała i piękny, duży salon. Podeszła z uśmiechem do towarzyszącego jej Tomasza.
- I co o tym myślisz kochanie. Ja uważam, że jest naprawdę piękne. Można się wprowadzać choćby dziś.
- Mnie też się podoba. Widok za oknem urzekający. Spójrz ile zieleni. To bardzo uspokajający obrazek. Na pewno będziesz tu szczęśliwa.
Odwróciła się do pośrednika.
- Jestem zdecydowana. Cena jest taka, jak uzgodniliśmy wcześniej, tak?
- Tak. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Skoro zdecydowała się pani, zapraszam w takim razie jutro do naszego biura. Mamy na miejscu notariusza i będziemy mogli spisać umowę przedwstępną. Czy godzina szesnasta odpowiada pani?
- Oczywiście, jak najbardziej. Na pewno będziemy.
Kiedy Tomasz odwoził ją do Dobrzańskich zadzwonił Alex z wiadomością, że w sprawie domu dobito targu i teraz pozostaje załatwić formalności. Ucieszyła się i zaraz powiedziała, że zdecydowała się na mieszkanie na Żniwnej.
- Będę jeszcze potrzebowała twojej pomocy Alex. Znajdziesz jakąś firmę od przeprowadzek? Chciałabym, żeby popakowali wszystkie rzeczy i przewieźli je za jednym zamachem.
- Nie martw się. Na pewno coś znajdę. Myślę jednak, że nie będzie to wcześniej niż w przyszłym tygodniu.
- Mnie to pasuje. Musimy przecież popodpisywać wszystkie akty notarialne. Dziękuję braciszku. Do zobaczenia.
W salonie Dobrzańskich Paulina z ożywieniem przekazywała im dobre wieści.
- I my mamy dla was niespodziankę. Był tu dzisiaj Marek z Ulą. Wyobraźcie sobie, że oświadczył się jej i jest bardzo szczęśliwy. Powiedziałabym, że nawet podwójnie szczęśliwy. Ula jest w ciąży w piątym tygodniu. Będziemy mieli wnuka lub wnuczkę. Bardzo się cieszymy. Widzisz Paulinko, dopiero rozmawiałyśmy o tym i spełniają się twoje słowa o oświadczynach. Miałaś chyba jakieś dobre przeczucie.
- To wspaniała wiadomość Helenko. Oni zasługują na szczęście, jak nikt. Mam nadzieję, że i ja kiedyś zasłużę sobie na nie.
Tomasz ujął jej dłoń i przyłożył do ust.
- Już zasłużyłaś kochanie i będziesz szczęśliwa. Obiecuję.
Proboszcz Malcharek od wieków służył mieszkańcom rysiowskiej parafii. Znał ich wszystkich. Na jego oczach rosły tu dzieci i umierali najstarsi mieszkańcy. Parafia była mała i biedna. Większość jego parafian pozostawała bez stałej pracy. Przy nich i on żył bardzo skromnie dzieląc się z nimi czasem tym, co miał. To za jego sprawą dzieci z najbiedniejszych rodzin dostawały w szkole ciepłe posiłki. Pomógł urządzić też klub sportowy, gdzie młodzież mogła wyżyć się do woli przy stole do ping-ponga lub pograć w rzutki, bez alkoholu i burd. Kochali go tutaj, bo zawsze potrafił im współczuć pochylał się nad ich mizerią i wielokrotnie udzielał sakramentów bez żadnych pieniędzy. Odwdzięczali mu się, jak mogli, a to świeżymi jajkami, a to ciastem, lub ubitym drobiem.
Dzisiejszego ranka po porannej modlitwie usiadł w swojej skromnej kancelarii i zabrał się za uzupełnianie księgi narodzin. Ostatnio przybyło kilku nowonarodzonych parafian i należało to odnotować. Pracę przerwało mu ciche pukanie do drzwi.
- Proszę, proszę – zerknął ciekawie w ich kierunku. Uśmiechnął się szeroko na widok Urszuli Cieplak.
- Urszula, a co cię do mnie sprowadza? Widzę, że nie jesteś sama. Przedstawisz mi twojego towarzysza?
- Dzień dobry księże proboszczu. To jest mój narzeczony Marek Dobrzański. Przyszliśmy, bo chcieliśmy zabukować termin na nasz ślub.
Pomarszczona przez czas twarz księdza wygładziła się pod wpływem uśmiechu.
- Naprawdę chcecie się pobrać właśnie tutaj?
- Księże proboszczu, – Ula spojrzała na do duchownego z sympatią – ja całe życie o tym marzyłam, że wezmę ślub w miejscu, w którym pobierali się moi rodzice.
- Zadziwiające moje dziecko. Naprawdę zadziwiające. Teraz młodzi uciekają do miasta. Dobrze pamiętam ślub twoich rodziców, bo sam im go udzielałem. Byłem wtedy jeszcze młody tak jak oni. Twoja mama była piękną kobietą. Odziedziczyłaś po niej urodę. Wielka szkoda, że odeszła od nas tak wcześnie – dodał ze smutkiem. – No, ale widać Pan Bóg miał wobec niej inne plany. To, kiedy chcecie się pobrać?
- Najlepiej na początku sierpnia. Drugi sierpnia, to sobota i dobrze by było, gdyby ksiądz znalazł dla nas miejsce w tym dniu – odezwał się milczący dotąd Marek.
- Nie martwcie się. Miejsce na pewno się znajdzie. Ślubów mamy tu, jak na lekarstwo – zerknął do wielkiej, leżącej przed nim księgi. – Co powiecie na godzinę trzynastą?
- Bardzo dobra godzina. Jest czas, by przygotować się do uroczystości.
- W takim razie zapisuję. Marek Dobrzański i Urszula Cieplak, drugi sierpnia, godzina trzynasta. Wyjdą też trzy zapowiedzi w tygodniowych odstępach w każdą niedzielę, ale o tym pewnie wiecie. Czy ktoś będzie dekorował kościół przed uroczystością? Zwykle robi się to w przeddzień ślubu.
- Na pewno kogoś wynajmiemy – uspokoił go Marek. – Chciałbym też już dzisiaj pokryć wszystkie koszty uroczystości, jeśli ksiądz pozwoli. Proszę – wręczył mu białą, dość grubą kopertę. – Myślę, że to wystarczy.
- Dziękuję synu. To już wszystko. Spotykamy się więc w sierpniu. Do zobaczenia.
Wyszli na ulicę i podeszli do samochodu.
- Cieszę się kochanie, że mamy to już za sobą. Zadzwonię do mamy i podam jej ten termin. Zanim pojedziemy do pracy zahaczymy jeszcze o przychodnię. Jesteś na czczo i trzeba to wykorzystać. Jak ci pobiorą krew podjedziemy na jakieś śniadanie.
Nie sprzeciwiała się. Sama wiedziała, że coś z nią jest nie tak. Zdecydowanie słabiej się czuła niż przed ciążą i szybciej się męczyła. Trzeba wyjaśnić te przypadłości.
Odwróciła wzrok, gdy pielęgniarka wbijała jej igłę w żyłę. Nie lubiła widoku krwi, a tym razem uciągnięto jej dość sporo, bo Marek opłacił mnóstwo różnych badań. Tak, jak obiecał zabrał ją na śniadanie. Nie miała apetytu. Jedzenie rosło jej w gardle, ale nie chcąc go martwić wmusiła w siebie trochę. Przecież teraz najważniejsze było dziecko. Ono powinno zdrowo się rozwijać.
Wychodzili z lokalu, gdy Marek dojrzał po przeciwnej stronie ulicy salon jubilerski.
- Spójrz Ula. Jubiler. Wejdźmy tam. Pół godzinki i tak nas nie zbawi, bo już jesteśmy spóźnieni.
Z ciekawością oglądali mniej lub bardziej zdobione obrączki. Wreszcie Ula wybrała. Były całkiem proste, a jedyną ozdobą, jaką posiadały, był cienki pasek białego złota lecący przez ich środek. Kupił je bez wahania i już bez przeszkód dojechali do pracy. W sekretariacie zastali Sebastiana.
- Dobrze, że jesteście oboje. Chodźcie do gabinetu. Musimy wam coś powiedzieć. Kiedy rozsiedli się wygodnie, Marek zagaił.
- Wiecie już, że chcemy się pobrać. Znamy już datę. To drugi sierpień, godzina trzynasta. Chcemy was też prosić, byście zostali naszymi świadkami. Zgodzicie się?
Violetta ledwie hamowała radość.
- Oczywiście, że się zgadzamy, prawda Sebulku? To dla nas zaszczyt.
- Święta prawda. Obraziłbym się, gdybyś mi tego nie zaproponował. W końcu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, nie?
- Jesteśmy Sebastian i mam nadzieję, że nadal tak będzie. Z tego samego powodu Ula wybrała Violę. Byłeś po te zaproszenia?
- A właśnie! Gdzie ja mam głowę? – wyjął plik kartoników z wewnętrznej kieszeni marynarki. – Proszę – podał Uli. – Obejrzyj dokładnie i jak się zdecydujesz, to daj mi znać. Złożę zamówienie w drukarni. Zrobiliście listę gości?
- Jeszcze nie, ale jak Viola zaparzy nam kawy, to zaraz pochylimy się nad nią. Nie będzie zbyt długa, bo chcemy skromnego ślubu. Rodzina i przyjaciele. Nie chcemy pompy ani blichtru.
Violetta podniosła się z kanapy.
- Dobrze kochani. Jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie. Ja idę po tę kawę.
Pospisywali najważniejszych członków rodzin z obu stron i swoich przyjaciół. U Uli wypadło to znacznie skromniej niż u Marka. Doliczyli się siedemdziesiąt osób wraz z pracownikami firmy, z którymi byli w bardziej zażyłych stosunkach.
- To chyba wszystko – Ula wyprostowała się na krześle. – Zobaczmy jeszcze te zaproszenia.
Chciała, by były skromne, nie przesadzone w zdobieniach. Wreszcie zdecydowała się na jedno z nich.
- Chcę to. Jest najładniejsze. Dołączę jeszcze listę gości i Sebastian może zamawiać w drukarni.
- Dobrze skarbie. Zaraz do niego pójdę. Mam nadzieję, że szybko wydrukują.
Ku ich zdziwieniu wszystko szło sprawnie i gładko. Głównie dzięki Markowi, bo to on podejmował się załatwienia różnych rzeczy. Nie chciał, by się forsowała. Męczyły ją poranne wymioty i nudności. Nie była w dobrej formie. Odebrali wyniki badań i następnego dnia mieli wizytę u lekarza. On przyjrzał im się uważnie i wypytał Ulę o dolegliwości.
- Martwię się o nią doktorze. Jest taka słaba. Teraz jeszcze doszły te wymioty, które ją po prostu wykańczają.
- Nie dziwię się. Przy ciąży to normalna reakcja, jednak wyniki z krwi nie są rewelacyjne. Zdecydowanie za mało żelaza. Potas też słabiutki. Bardzo niski cholesterol. Znacznie poniżej normy, przede wszystkim jednak za niski poziom cukru. To głównie z tego powodu jest słaba i ospała. Wszystkiemu jednak można zaradzić. Kiedy już opuścicie gabinet, przejdziecie do pokoju obok. Urzęduje w nim dietetyczka. Ona da pani listę z produktami, które powinna pani jeść, by poprawić te wyniki. Ja przepisuję pani witaminy i leki na wzmocnienie. Zaraz też zrobimy USG. Zobaczymy, co tam u maluszka.
Marek z dużym podekscytowaniem śledził obraz na monitorze. Trochę był rozczarowany, bo to, co na nim widział w niczym nie przypominało dziecka. Lekarz spojrzawszy na jego minę uśmiechnął się pod nosem.
- To dopiero siódmy tydzień. Na razie nic nie widać wyraźnie. Z czasem płód się powiększy i będzie można rozróżnić kończyny i twarz. Na razie może pan zobaczyć, jak bije jego serce. Zrobię też wydruk. Będziecie mieli na pamiątkę.
Zaopatrzeni w milion zaleceń wyszli z przychodni. Od razu wykupili też recepty i zaopatrzyli się w żywność, którą od dzisiaj miała ratować swoje nadwątlone siły.
- Obiecaj mi kochanie, że będziesz pilnować tej diety. Nie chciałbym, by coś się stało tobie i naszemu dziecku.
- Mówisz tak, jakby mnie na nim nie zależało – powiedziała ze skargą w głosie. - Oczywiście, że będę stosować się do zaleceń. Muszę się trochę wzmocnić, bo inaczej nie urodzę własnymi siłami.
Przytulił ją mocno.
- Wiem kochanie, wiem. Jesteś bardzo dzielna. Kocham cię.
Okres wymiotów skończył się, a ona wreszcie poczuła się lepiej. Zażywane każdego dnia witaminy i odpowiednie odżywianie szybko przyniosły efekty. Zniknęła bladość z jej policzków. Znowu zaczęła wyglądać zdrowo. Ciąża służyła jej. Pod jej wpływem wypiękniała jeszcze bardziej, a Marek nie mógł oderwać od niej zachwyconego wzroku. Przez te wcześniejsze kłopoty i przez to, że każdego dnia drżał o nią, nie był w stanie pomóc Alexowi przy przeprowadzce Pauliny do nowego mieszkania. Alex uspokajał go.
- Nie martw się. Masz teraz ważniejsze sprawy na głowie. Dobre samopoczucie Uli i ślub. Teraz musisz być przy niej i my wszyscy to rozumiemy. Poradzimy sobie. Jest przecież Tomasz, a firma od przeprowadzek też wynajęta. Jak już urządzimy to mieszkanie zaprosimy was na parapetówkę.
Rzeczywiście nie minął miesiąc od tej rozmowy a oni już oblewali nowe lokum Pauliny i podziwiali, z jak wielkim smakiem je urządziła. Część mebli zostawiła, ale też sporo bardzo gustownych dokupiła. To właśnie na tej imprezie byli świadkami wielkiego szczęścia panny Febo. Tomasz, który kochał ją nieprzytomnie i bezwarunkowo, poprosił ją o rękę. Powiedział, że znają się być może zbyt krótko, jednak on jest pewien, co do niej czuje i nie chce już dłużej czekać. Gdy zapytał, czy ona zechce zostać jego żoną, rozpłakała się i szepnęła tylko krótkie „Si”. Jedynie Alex pozostał w tym towarzystwie singlem.
- Powinieneś i ty rozejrzeć się za jakąś porządną, uczciwą kobietą bracie. Całe życie chcesz być sam? – Marek poklepał go po ramieniu.
– Oczywiście, że nie chcę być sam. Być może, że zrobię, jak radzisz. Już dość mam tej samotności. Mam wprawdzie kogoś na oku, ale czy będzie chciała się ze mną widywać, to naprawdę nie wiem.
- Znam ją?
- Znasz. Ale na razie nic ci nie powiem. Nie chcę zapeszyć. Mam nadzieję, że poznasz ją lepiej na własnym weselu, bo zamierzam z nią przyjść. Wtedy ją przedstawię.
- W takim razie uzbrajam się w cierpliwość przyjacielu.
W pewną czerwcową sobotę doszło też do spotkania obu rodzin. Cieplakowie zostali zaproszeni przez Dobrzańskich. To był najwyższy czas, by obie rodziny mogły poznać się bliżej. Jak każdy, kto był pierwszy raz w posesji seniorów, tak i Cieplakowie byli pod wrażeniem jej rozmiarów. Józef chwalił piękny dom i ogromny ogród. Znalazł wspólny język z Krzysztofem i kolejny raz uraczył go butelką swojej słynnej nalewki. Był też pod urokiem uprzejmości Heleny. Spotkanie udało się. Rodziny się zintegrowały i polubiły. Marek i Ula patrzyli na te relacje z błogim uśmiechem.
W połowie lipca wybrali się na weekend do Jelitkowa. Chcieli osobiście wręczyć zaproszenia na ślub Proszowskim. Ci ostatni już wiedzieli o nim, bo szczęśliwy Józef nie omieszkał ich o tym powiadomić. Beata nie mogła w to uwierzyć.
- Widzisz Leszku, jaka cicha woda z tej naszej Uli? Słówkiem nie pisnęła, że kocha się w tym Marku. Przecież jak była tu ostatnio, to przyjechał po nią. Niby chciał, żeby wróciła do firmy. On już wtedy ją kochał. Dobrze się maskowali oboje. Najważniejsze jednak, żeby była szczęśliwa.
Tego piątkowego wieczoru wypatrywali ich niecierpliwie. Zarówno Beata i Leszek byli bardzo podekscytowani, a i Stefan co chwilę wyglądał zza drzwi kuchni. Tylko Igor zachowywał spokój z właściwą sobie nonszalancją. To on pierwszy dostrzegł srebrnego Lexusa i powiedział leniwie.
- Już są.
Po chwili Ula i Marek tonęli w ich ramionach. Stefan przygarnął swoją pupilkę do piersi i powiedział wzruszony.
- Tak się cieszę kruszynko, tak się cieszę. Powiedz, jesteś szczęśliwa?
- Jestem bardzo szczęśliwa Stefan, bo wychodzę za wspaniałego człowieka.
- Niech no ci się przyjrzę. Jesteś piękna. Jeszcze bardziej wypiękniałaś od czasu, kiedy cię ostatni raz widziałem. Nadal jednak jesteś szczupła. – Roześmiała się perliście.
- Już niedługo Stefan. Za chwilę będę wyglądać, jak nadmuchana piłka. Spodziewamy się dziecka.
Na te słowa wszyscy zamilkli.
- Naprawdę? – pisnęła w końcu Beata.
- Naprawdę ciociu. Urodzi się na początku stycznia.
- Gratulujemy wam kochani. Dziecko, to wielkie szczęście. Ale nie stójmy tak. Stefan przygotował dla was same pyszności. Zapraszamy.
Przy pysznej kolacji wręczyli im zaproszenia.
- To środek sezonu ciociu, ale mamy nadzieję, że dacie radę przyjechać.
- Choćby się waliło i paliło nie odpuścimy takiej okazji – zapewnił Leszek. Dawno nie widzieliśmy się z Józefem a i Jaśka i Betti chętnie uściskamy. Będziemy na pewno.
Wyrwali się jeszcze na wieczorny spacer plażą. Dobrze wiedział, że uwielbia takie spacery. Szli wolno wzdłuż brzegu zasłuchani w cichy plusk fal. Przystanęli w końcu a on przykleił się do jej pleców obejmując ją czule. Przytulił usta do jej skroni.
- Wiesz kotku, gdybym tu wtedy nie przyjechał i nie był taki uparty, by ściągnąć cię z powrotem do Warszawy, straciłbym szansę na wielkie szczęście. Do śmierci będę dziękował Bogu, że postawił cię na mojej drodze. Jestem wielkim szczęściarzem.
- A ja? Myślisz, że mogłabym żyć bez ciebie? Nie mogłabym Marek. Nie, gdy już uświadomiłam sobie, jak bardzo jesteś dla mnie ważny i jak bardzo cię kocham. Marzenie się spełniło. Teraz będziemy już zawsze razem. Na wieki.
- Na wieki – powtórzył za nią szeptem zanim przylgnął do jej pełnych ust.
Czas płynął nieubłaganie. Nawet się nie spostrzegli, jak nadszedł ten najważniejszy dla nich dzień. Od samego rana w rodzinnym domu Uli panował rzadko spotykany tu ruch. Sebastian przywiózł Violettę, a Tomasz Paulinę, by mogły pomóc w przygotowaniu Uli, sami zaś pojechali na Sienną. Byli tam już rodzice Marka i Alex.
W Rysiowie zjawiła się też zamówiona przez Marka wizażystka i Pshemko z jej suknią ślubną. Paulina z Violettą i projektant czekali cierpliwie, aż kobieta zrobi Uli fryzurę i makijaż, delektując się aromatyczną kawą przygotowaną przez Józefa. Potem pomogły jej w założeniu sukni. Mistrz się naprawdę postarał. Suknia uszyta była ze lśniącego białego materiału, delikatnie opinającego figurę Uli. Leżała idealnie podkreślając atuty jej figury. Wprawdzie brzuszek jej się już nieco zaokrąglił, jednak w żadnym stopniu nie sugerował ciąży. Kiedy wreszcie opuściła swój pokój Pshemko westchnął teatralnie.
- Jesteś piękna Urszulo. Wyglądasz zjawiskowo.
Józef z podziwem patrzył na swoją najstarszą latorośl. Tak bardzo przypominała mu jego zmarłą Magdę. Ukradkiem otarł oczy, w których zdążyły się zgromadzić łzy. Jej rodzeństwo też patrzyło na nią oniemiałe.
Nerwowo spojrzała na zegarek. Była dwunasta trzydzieści. Usłyszeli dzwonek do drzwi. Po chwili wszedł Marek a za nim Sebastian i Tomasz. Zobaczył ją i wzruszenie ścisnęło mu krtań. W tej pięknej, białej sukni wyglądała jak anioł. Podszedł wolno do niej i ucałował jej dłoń.
- Jesteś najpiękniejszą istotą na świecie. Jesteś cudem kochanie.
Sam wyglądał wspaniale. W śnieżnobiałej koszuli i eleganckim, czarnym garniturze z muszką pod szyją prezentował się niezwykle wytwornie.
Przyszedł czas na błogosławieństwo. Już rozciągnięto przed nimi białe prześcieradło, na którym uklękli oboje. Najpierw pobłogosławił ich Józef, a potem Dobrzańscy. Helena nie mogła powstrzymać łez. Spełniało się jej marzenie. Jej jedynak znalazł upragnione szczęście u boku wspaniałej kobiety, która wkrótce obdarzy ich wnukiem lub wnuczką.
Na koniec tej ceremonii zdążył dojechać Alex. Wszedł do domu prowadząc ładną blondynkę. Wyglądała znajomo. Kiedy Ula z Markiem wstali z kolan podszedł do nich i zagaił.
- Kochani, wyglądacie jak z żurnala. Mamy jeszcze chwilkę i chciałbym wam kogoś przedstawić, choć myślę, że dobrze ją znacie. Odwrócił się za siebie.
- Kasiu pozwól – podał kobiecie dłoń.
- Kasia Pawlak, moja dziewczyna, kojarzycie?
Uśmiechnęli się oboje.
- Oczywiście, że kojarzymy i bardzo się cieszymy Alex. Pani Kasia, to wspaniała osoba. – Kasia zarumieniła się.
- Mówcie mi po imieniu i dziękuję za komplement.
Podeszła Paulina.
- Już czas jechać. Witaj Kasiu. Bardzo się cieszę, że zgodziłaś się towarzyszyć Alexowi. – Kasia roześmiała się.
- Nie mogłam mu odmówić. Ma wielki dar przekonywania.
Na ulicę prowadzącą do rysiowskiego kościółka wyległy prawdziwe tłumy. Już dawno w Rysiowie nie było takiej atrakcji. Najbliżsi sąsiedzi i inni mieszkańcy nie darowaliby sobie, gdyby miało ich ominąć takie widowisko. Od miesięcy nie widziano tu tak wielu ekskluzywnych samochodów i tak pięknie ubranych ludzi. Ten ślub dawał dobry powód, by być tematem rozmów przez najbliższe tygodnie. Pod domem Cieplaków stały cztery długie limuzyny. Jedna biała, którą miała pojechać para młoda i trzy czarne mające pomieścić Józefa z dziećmi, Proszowskich, Dobrzańskich „Febo”, „Zagórskich” i „Olszańskich”. Kawalkada limuzyn ruszyła wolno, a za nią posuwał się szereg samochodów pozostałych gości.
Przed kościołem, z białej limuzyny Marek wyłowił swoje kochanie i spojrzał na nią z żarem w oczach. Oto spełniało się jego marzenie. Za chwilę poślubi kobietę, którą pokochał miłością wieczną, bezgraniczną i wielką. Kobietę, która uratowała mu życie i która później ratowała go jeszcze wielokrotnie. Uczyni wszystko, by dać jej szczęście, by nigdy jej nie zawieść.
Stanęła przy nim skromnie trzymając w dłoniach bukiet herbacianych róż i spojrzała mu z miłością w oczy.
- Kocham cię – szepnął jej czule do ucha. Uśmiechnęła się do niego cudnie.
- Kocham cię najmocniej na świecie – odpowiedziała.
Za nimi ustawili się już w szeregu Violetta z Sebastianem, jako świadkowie, Paulina z Tomaszem i Alex z Kasią, tworzący orszak ślubny. Rozległ się dźwięk organów i ruszyli wolnym krokiem przekraczając próg kościoła.
Kapłan owinął ich dłonie stułą. Patrzyli sobie z miłością w oczy. Świat przestał istnieć a czas się zatrzymał. Niemal mechanicznie powtarzali zdania wypowiadane przez księdza Malcharka. Z czułością przylgnął do jej ust, gdy usłyszał „Teraz możesz pocałować pannę młodą”.
- Nareszcie skarbie, nareszcie. Jestem niewyobrażalnie szczęśliwy.
Ujął jej dłoń i wolno poprowadził przez szpaler gości na kościelny dziedziniec.
Zabawa trwała w najlepsze. O czwartej nad ranem przysiedli zmęczeni za stołem. Oparła głowę o ramię Marka i obserwowała bawiących się gości. Niezmordowana Violetta wodziła rej w tym towarzystwie. Ula uśmiechnęła się. Pozazdrościła jej tej spontaniczności. Szalona Viola miała powody do radości. Zaliczyła pierwszy rok studiów celująco. Zaskoczyła ich wszystkich, a Sebastian pękał z dumy. Przeniosła wzrok na Paulinę tańczącą w objęciach Tomasza. I oni znaleźli ścieżkę do siebie. Są szczęśliwi. W grudniu planują ślub. Wreszcie Alex. Uśmiechnięty Alex. Jeszcze rok temu nikt by go nie posądzał o taki uśmiech. Być może i Kasia okaże się kobietą, której szukał całe życie? Odwróciła twarz w kierunku Marka i spojrzała w jego stalowo-szare, śmiejące się oczy.
- Jestem taka szczęśliwa Marek – powiedziała półgłosem. – Mamy kochających rodziców, wspaniałych przyjaciół, mam ciebie, najdroższą osobę na świecie, a za kilka miesięcy zostaniemy dumnymi rodzicami tej kruszynki. Nie mogłabym wyobrazić sobie lepszego życia.
Zamknął ją w swoich ramionach i przytulił się do jej ciepłego policzka.
- Ja też kochanie, ja też…
KONIEC
Comments