top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

CZAS ZACZĄĆ ŻYĆ... - rozdziały: 1, 2, 3, 4, 5, 6

CZAS ZACZĄĆ ŻYĆ…


ROZDZIAŁ 1


Cmentarz powoli pustoszał. Jeszcze tylko kilka osób podeszło do niej, by złożyć jej kondolencje z powodu śmierci męża. Była tak skamieniała z bólu, że nawet nie słyszała słów wypowiadanych przez żałobników. Na pogrzeb przybyło ich wielu. Byli to głównie ich wspólni znajomi i koledzy ze szpitala, w którym pracował Piotr. Wraz z nim umarła część niej. Nawet nie była w stanie przygotować jakiejś stypy, chociaż pewnie wielu na nią liczyło. Nie miała kompletnie do tego głowy. Poczuła silne, męskie ramię obejmujące ją wpół. Odwróciła się wycierając z policzków łzy. Maciek, jej przyjaciel od dziecięcych lat uśmiechnął się do niej smutno.

- Chyba i my już pójdziemy Ula. Zostaliśmy tu sami. Chodź zawiozę cię do domu i tam porozmawiamy.

Kiwnęła twierdząco głową i ostatni raz spojrzała na niewielki kopczyk, na którym leżało mnóstwo wieńców i wiązanek kwiatów. Nie nacieszyli się długo małżeńskim szczęściem. Zaledwie trzy lata, w tym siedem długich miesięcy Piotr leżał nieprzytomny w szpitalu.

Był świetnie rokującym kardiochirurgiem. Miał niezwykle sprawne ręce i coraz częściej powierzano mu bardziej skomplikowane zabiegi. Poznali się całkiem przypadkiem. Po prostu przyjechała kiedyś z ojcem na badania, bo jego serce było słabe. Piotr zajął się nim niezwykle troskliwie, a przy okazji z błyskiem w oczach patrzył na nią. Nie miała jakiejś powalającej urody, ale najwyraźniej spodobała mu się. I on zrobił na niej wrażenie, bo nie dość, że był przystojny, to jeszcze taki niezwykle zrównoważony i łagodny. Zaczęli się ze sobą spotykać i w niedługim czasie Piotr oświadczył się jej. Potem był cichy, skromny ślub, a po nim śmierć taty, którą ciężko znieśli oboje. Ona oprócz niego nie miała żadnej rodziny, a Piotr miał wyrzuty sumienia, że być może mógł coś zrobić, by jego teść przeżył. Ta śmierć jeszcze bardziej zbliżyła ich do siebie. Wychowany w domu dziecka Piotr doskonale rozumiał to nagłe poczucie osierocenia Uli i fakt, że długo nie mogła się z tym pogodzić. Zawsze ją wspierał i przy niej był. Pocieszał i uspokajał. Była mu wdzięczna i potrafiła to docenić. Czas pozwolił na to, że wreszcie wyciszyła się i skupiła na szukaniu pracy. Mówiła Piotrowi, że jak zajmie głowę innymi sprawami, to od razu poczuje się lepiej. Nie sprzeciwiał się. Nie zarabiał kokosów i drugi dochód byłby mile widziany. W międzyczasie udało się sprzedać dom w Rysiowie, który przypadł jej w spadku po ojcu. Kłopotliwy był to spadek, bo dom nieremontowany od lat po prostu niszczał, a jej ojciec nie miał siły ani pieniędzy, żeby doprowadzić go do względnej używalności. Ona również nie posiadała takich środków. Sprzedała go bardzo tanio, niemal za bezcen. Ona i Piotr mieszkali w Warszawie, niedaleko szpitala w budynku, w którym znajdowały się mieszkania służbowe dla lekarzy. To było bardzo wygodne, bo Piotr nie musiał dojeżdżać i tracić czas poruszając się komunikacją miejską.

Poszukiwanie pracy okazało się nie lada wyzwaniem. Mimo jej gruntownego wykształcenia w zakresie ekonomii i finansów była zbywana. Rozsyłała miliony CV. Na niektóre otrzymywała odpowiedź zwykle negatywną, a niektóre pozostawały bez odpowiedzi. Ta sytuacja bardzo ją stresowała i po jakimś czasie mocno zniechęciła. Wprawdzie Piotr powtarzał jej, że nie ma tragedii, bo są w stanie utrzymać się z jego pensji, ale ją jednak to uwierało i miała wyrzuty sumienia, że mąż bierze dodatkowe dyżury w pogotowiu, żeby trochę dorobić. Przez to nie mieli zbyt wiele czasu dla siebie. Często myślała, że więcej spędza go z Maćkiem niż z własnym mężem. Szymczyk był częstym gościem w Warszawie i nierzadko wpadał na kawę, lub wyciągał ją do jakiejś knajpki. Był jej najlepszym przyjacielem i potrafił słuchać. Jemu zawsze mogła się wyżalić lub poradzić w jakiejś sprawie.

Cios przyszedł niespodziewanie. Był początek lutego. Zima nieźle dawała się im we znaki. Budynek, w którym mieszkali był stary z nieszczelnymi oknami i ciągle szwankującą kotłownią. Kaloryfery nie dawały spodziewanego ciepła i ciągle dogrzewali się piecykiem elektrycznym. Jak mogli, poutykali okienne futryny, a mimo to temperatura w mieszkaniu oscylowała w granicach siedemnastu stopni. Okutana w gruby sweter i skarpety przykryła się kocem usiłując obejrzeć coś w telewizji. Co jakiś czas jednak z niepokojem zerkała na zegar, bo Piotr już od dwóch godzin powinien był być w domu. Kiedy minęła kolejna godzina schwyciła za słuchawkę telefonu i wykręciła numer SOR-u. Powiedziano jej, że Piotr wyszedł o czasie, bo nie było żadnych nagłych przypadków. Po tej informacji zaniepokoiła się jeszcze bardziej. Nie miała pojęcia, co robić. Nawet jakby chciała pójść na policję to nie przyjmą zgłoszenia, bo za krótki jest czas nieobecności Piotra.

Dźwięk komórki poderwał ją na równe nogi. Odebrała natychmiast. W słuchawce usłyszała głos Rafała, kolegi Piotra, też kardiologa.

- Witaj Ula…

- Rafał? Wiesz może, gdzie jest Piotr? Odchodzę od zmysłów…

- No ja właśnie w jego sprawie… Posłuchaj… Napadnięto go, kiedy szedł do domu. Jest straszliwie pobity. Musiał dość długo leżeć na chodniku, ale w końcu ktoś natknął się na niego i przywiózł go do nas. Jest teraz na urazówce. Niestety nie odzyskał przytomności. Jeśli możesz, to przyjdź…

- Już…, już się zbieram… Dziękuję, że zadzwoniłeś.

Trzęsły jej się ręce, gdy wkładała na siebie ubranie. Płakała też rozpaczliwie modląc się, by wszystko było dobrze.

Na oddziale spotkała się z Rafałem. Zauważyła też dwóch policjantów.

- I co z nim? Wiadomo już coś? – Spytała płaczliwym głosem.

- Nadal jest nieprzytomny Ula. Cały czas jestem z nim, bo zszedłem już z dyżuru i też usiłuję się dowiedzieć więcej. Ustaliliśmy razem z policją, że to był napad na tle rabunkowym. Ukradziono mu portfel i wszystkie dokumenty. Całe szczęście, że ten człowiek, który go znalazł przywiózł go tutaj, bo tu wszyscy go znają. Policja twierdzi, że było co najmniej dwóch napastników, bo z jednym Piotr poradziłby sobie na pewno. Oni go skatowali Ula. Ma odbite nerki, a po głowie kopali go tak mocno, że ma pękniętą czaszkę i obrzęk mózgu. Jest też bardzo opuchnięty. Mówię to dlatego, żebyś się nie wystraszyła, gdy do niego wejdziesz, bo w niczym siebie nie przypomina.

Była wstrząśnięta tym co powiedział Rafał jednak najbardziej na świecie chciała już być przy Piotrze. Może przy niej się ocknie?

To co ujrzała po wejściu do sali niemal zwaliło ją z nóg i gdyby nie Rafał, osunęłaby się na ziemię. Piotr miał obandażowaną głowę, a twarz tak opuchniętą, że nie było widać mu oczu. Leżał w plątaninie kabli podłączonych do urządzeń, które utrzymywały go przy życiu. Podeszła do niego i delikatnie pogładziła mu policzek.

- Walcz kochanie - wyszeptała. - Nie możesz mnie teraz zostawić. Ja nie poradzę sobie bez ciebie, przecież wiesz o tym.

- On cię nie słyszy Ula – powiedział cicho Rafał. – Jeśli czujesz się na siłach, to porozmawiaj z policją. Mają kilka pytań. Przed chwilą skończyli przesłuchiwać człowieka, który go tu przywiózł.

Podniosła zapłakaną twarz i spojrzała lekarzowi w oczy.

- Chyba powinnam mu podziękować. Gdyby nie on…

- Nie wiem, czy on jest jeszcze, ale na pewno podadzą Ci jego dane personalne. Chodźmy.

Wraz z policjantami przeszli do gabinetu ordynatora. Funkcjonariusze wypytywali przede wszystkim o to, czy Piotr miał jakichś wrogów, ale zaprzeczyła. Był lubiany zarówno jako lekarz jak i kolega. Nie znała nikogo, kto mógłby mu życzyć źle. Nie pomogła właściwie policjantom w niczym. Jeden z nich powiedział, że powinna się liczyć z tym, że mogą nie odnaleźć sprawców, bo oni nie zostawili żadnych śladów.

- Na miejscu zdarzenia znaleźliśmy sporo krwi, ale podejrzewamy, że należy ona tylko do pani męża, bo sprawcy zazwyczaj działają w rękawiczkach. Było sporo śladów butów na śniegu, lecz z takiej ilości trudno jest wyodrębnić te właściwe, bo sporo ludzi tamtędy przeszło w ciągu dnia. Oczywiście zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by ująć winnych, ale sprawa wydaje się być beznadziejna.

- Czy znacie nazwisko człowieka, który przywiózł tutaj mojego męża? To dla mnie bardzo ważne, bo winna mu jestem podziękowanie.

Policjant sięgnął do wewnętrznej kieszeni munduru i wyciągnął z niej wizytówkę.

- Proszę. Może pani ją zatrzymać, bo spisaliśmy wszystkie dane tego pana.

Podziękowała im. Po ich wyjściu rozmawiała jeszcze z ordynatorem urazówki. On nie miał dla niej pomyślnych wieści.

- Nie będę przed panią ukrywał, że stan jest bardzo poważny. Mąż ma pękniętą czaszkę i przemieszczone kości twarzoczaszki. Rezonans głowy pokazał liczne krwiaki w obrębie tkanek miękkich w tym krwiak śródmózgowy oznaczający krwawienie do tkanki mózgowej. Wystąpiło krwawienie podpajęczynówkowe. To nie rokuje dobrze, bo na skutek tych krwawień dochodzić może do nieodwracalnego uszkodzenia tkanki mózgowej, a co za tym idzie, do zaburzeń czucia, równowagi, poruszania się, świadomości, widzenia, mowy, słyszenia, a nawet do śmierci. Jutro zbierze się konsylium i zadecyduje o operacji czaszki. Koniecznie trzeba odbarczyć mózg tym bardziej, że już nastąpił jego obrzęk. Od razu uprzedzę panią, że taki zabieg należy do bardzo trudnych i niebezpiecznych. Wiąże się też z bardzo poważnym rokowaniem dotyczącym życia i zdrowia pacjenta. Chcę, żeby miała pani tego świadomość.

- Chciałabym wiedzieć jakie ma szanse po tym zabiegu. Czy będzie mógł normalnie żyć? – Ordynator spojrzał na nią ze współczuciem i pokręcił głową.

- Na teraz to są szanse najwyżej dwudziestoprocentowe, że przeżyje zabieg. Jeśli tak, one znacznie wzrosną. Nie mam pojęcia czym go okładali, ale dałbym rękę uciąć, że był to bejsbolowy kij lub metalowa rurka. Nawet ciężkimi butami nie narobiliby tylu szkód. Niemal zatłukli go na śmierć.

Ze szpitala wróciła kompletnie wyczerpana, zdruzgotana i załamana. Całe życie wywróciło jej się do góry nogami. Jak ma dalej żyć? Jak ma żyć bez niego? Najpierw tata, teraz on… Czy urodziła się pod jakąś pechową gwiazdą? Za co spotyka ją tyle nieszczęść? Nie wiedziała, czy da radę znieść kolejną śmierć. To za wiele, za wiele…

Ściągnęła czapkę i szalik. Z kieszeni płaszcza wyciągnęła wizytówkę, którą dostała od policjanta. Podeszła do stolika i zapaliła stojącą na nim małą lampkę. Przysunęła do niej kartonik i przeczytała. „Firma odzieżowa Febo&Dobrzański. Marek Dobrzański – prezes. Pod spodem figurowały numery telefonów i numer komórki. Pomyślała, że już dzisiaj nie będzie dzwonić z podziękowaniami. Jest czwarta nad ranem i on pewnie śpi. A ona? Czy ona będzie mogła zasnąć? Wiedziała, że nie. Zbyt wiele myśli kłębiło się jej w głowie. Rano zadzwoni do Maćka i poprosi go, żeby przyjechał. On nigdy jej nie zawiódł i zawsze pomógł w potrzebie.

Nastawiła czajnik i wsypała do kubka trochę kawy. Ta noc zapowiadała się bezsennie tak jak wiele, wiele następnych.

Kolejne miesiące były dla niej jedną, wielką udręką. Pieniądze ze sprzedaży domu, których i tak było niewiele, topniały w zastraszającym tempie. Płaciła za specjalistów, którzy ściągani przez nią do szpitala bezradnie rozkładali ręce. Mimo wielogodzinnej operacji, którą przeszedł Piotr, nie nastąpiła poprawa jego stanu zdrowia. Nadal pozostawał w śpiączce, a ona nie odchodziła od jego łóżka. Gdyby nie Maciek, pewnie nawet by nie jadła. Schudła bardzo. Wcześniej kilka razy próbowała się dodzwonić do Dobrzańskiego chcąc mu podziękować, ale komórka nie odpowiadała. W końcu zadzwoniła na jeden z numerów stacjonarnych, powiedziano jej jednak, że prezes wyjechał do włoskiej filii firmy i będzie dopiero na początku czerwca. Potem jakoś umknęło jej to, ponieważ z Piotrem było różnie. Często zatrzymywał się, bo jego serce przestawało bić. Reanimowano go wielokrotnie. Na początku lipca przeżyła prawdziwy szok. Ordynator poprosił ją do swojego gabinetu i tam powiedział jej, że już nic nie mogą dla Piotra zrobić.

- Wczoraj już po pani wyjściu zebrała się komisja, bo zachodziło uzasadnione podejrzenie śmierci pnia mózgu. Po przeprowadzonych badaniach przez specjalistów ta diagnoza potwierdziła się. On nie żyje pani Urszulo.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem w oczach. Jak to w ogóle możliwe? Przecież żył. Był ciepły. Oddychał.

- To wszystko prawda, ale to nie on sam oddycha. To aparatura robi to za niego. Mówiłem pani wcześniej jakie mogą być konsekwencje tak rozległego urazu. On już nic nie czuje. Zatracił odruch oddychania. To będzie bardzo brutalne, co teraz powiem, ale taka już moja niewdzięczna rola. Musi pani rozważyć odłączenie od respiratora. On nie może w nieskończoność pracować i dawać pani złudnych nadziei, że mąż będzie jeszcze funkcjonował. Niestety, nie będzie. To już koniec jego walki i pani. Naszej również. Przegraliśmy ją. Ja daję pani czas do namysłu. Musi pani zadecydować kiedy odłączymy respirator. Proszę też się zastanowić nad przekazaniem organów męża do przeszczepu. Mógłbym o to nawet nie pytać, bo wiem, że mąż składał taką deklarację, ale…

- Tak… Oboje taką składaliśmy. Ja nie mam nic przeciwko temu, bo taka była jego wola – podniosła się z fotela. – A teraz, jeśli pan pozwoli pójdę do niego. O mojej decyzji powiadomię pana. Do widzenia.


Długo nie potrafiła jej podjąć. Każdego dnia przychodziła i tkwiła przytulona do niego zalewając się łzami. W końcu ordynator przeprowadził z nią kolejną rozmowę.

- Ja wiem pani Urszulo, jakie to jest dla pani trudne, ale nie możemy dłużej czekać. Za chwilę organy zaczną obumierać samoistnie i nie będziemy mogli nic pobrać.

Te słowa zmobilizowały ją nieco. Wiedziała, że Piotr był zagorzałym zwolennikiem transplantologii. Dzięki niemu można będzie uratować kilka osób. Umówiła się na poniedziałek dwudziestego siódmego lipca. To tego dnia miała zostać wdową.

Dano jej pół godziny i pozwolono się pożegnać. Potem odłączono respirator. Po pobraniu organów wpuszczono ją jeszcze na chwilę. Zalewała się łzami nie mogąc się uspokoić. Przyjechał Maciek, by ją wesprzeć w tym trudnym dla niej dniu. Miała wrażenie, że zapada się w jakąś otchłań bez dna. Nie miała pojęcia, jak będzie dalej żyć.



ROZDZIAŁ 2



Otworzyła drzwi od mieszkania i weszła pierwsza, a za nią Maciek. Było mu jej bardzo żal. Te siedem miesięcy czuwania przy Piotrze wyssało z niej wszystkie siły. W czarnej, żałobnej sukience wydawała się jeszcze bardziej wychudzona, wręcz eteryczna. Skierowała kroki do kuchni i nastawiła expres do kawy.

- Może zamówimy jakąś pizzę Ula, trochę zgłodniałem.

- Może być, chociaż ja głodna nie jestem.

- Musisz coś jeść. Tak mocno schudłaś, że nikniesz pod ciuchami. – Złapał za telefon i wybrał numer do pizzerni. Ona w tym czasie ustawiła dwie filiżanki czarnego napoju na stole.

- Nic więcej nie mam. Nawet nie pomyślałam o żadnych ciastkach…

- Nieważne. Lepiej powiedz mi, co teraz.

- Teraz…? – zamyśliła się. – Teraz muszę się nauczyć żyć bez Piotra. Myślę Maciuś, że będę musiała się stąd wyprowadzić. To służbowe mieszkanie, a ja nie jestem lekarzem. Z tego co słyszałam, dadzą mi miesiąc na opuszczenie tej klitki. Muszę coś sobie znaleźć i chyba też zacząć szukać pracy. Nie zostało mi zbyt wiele pieniędzy. Najwyżej na jakieś cztery miesiące i to bardzo skromnego życia. Jeszcze dzisiaj chciałabym prześledzić ogłoszenia o wynajmie mieszkania, może coś niedrogiego znajdę…

- Ja ci pomogę. Zjemy pizzę i możemy zacząć.

- Dzięki… Pomyślałam sobie też, że powinnam skontaktować się z tym Dobrzańskim. Nawet nie miałam możliwości podziękować mu za to, że zebrał Piotra z tej ulicy i zawiózł do szpitala.

Maciek wytrzeszczył na nią oczy.

- Dobrzańskim? Jakim Dobrzańskim?

- Nie mówiłam ci? To ten facet, który uratował Piotra. Próbowałam się z nim skontaktować, ale jego komórka nie odpowiadała, więc zadzwoniłam do firmy, ale tam powiedzieli mi, że on wyjechał i będzie dopiero w czerwcu. W czerwcu nie zadzwoniłam, bo już było bardzo źle z Piotrem i nie miałam głowy…

- Do firmy Febo&Dobrzański?

Teraz ona się zdziwiła.

- A ty skąd wiesz?

- Ula, przecież ja od nich pozyskuję te ciuchy, które sprzedaję przez internet. Z ich magazynów, a szefa znam osobiście, bo to z nim podpisywałem umowę. Fakt, że my nie rozmawialiśmy nigdy o tym, bo to było mało istotne. Najważniejsze, że interes mi się rozkręcił. Nie miałem pojęcia, że to on był tym człowiekiem, który znalazł Piotra… - kolejny raz pokręcił z niedowierzaniem głową. – No, no, nawet nie podejrzewałbym prezesa o takie zachowanie, chociaż z drugiej strony, to naprawdę fajny facet.

- Tym bardziej powinnam tam pójść i podziękować mu osobiście, jak myślisz?

- Powinnaś. On już wrócił i jest codziennie od ósmej w pracy. Wiem o tym, bo często tam wpadam. Zanoszę rozliczenia do księgowości.

- W takim razie Maciuś pojadę tam jutro. Zaraz sobie sprawdzę, w którym to miejscu i czym dojechać.


Wstała zmęczona. To była kolejna noc, której nie przespała dobrze. Budziła się co chwilę i kręciła na łóżku. Pomyślała nawet, że powinna postarać się o jakieś środki nasenne, bo bez wspomagania dalej będzie się tak męczyć, a na dłuższą metę nie można tak długo funkcjonować, chociaż ona funkcjonowała tak od wielu miesięcy. Zanim wyszła z domu schowała do torebki kilka adresów, które wczoraj wynotowali z ofert o wynajem mieszkania. Umówiła się z Maćkiem o dziewiątej w F&D. Sądziła, że do tego czasu będzie już po rozmowie z Dobrzańskim.

Do firmy trafiła bez problemu. Od Maćka wiedziała, że prezes urzęduje na piątym piętrze, jednak zanim tam dotarła została zatrzymana przez ochroniarza. Wyjaśniła mu, że idzie do prezesa Dobrzańskiego, ale on zadawał kolejne pytania, a przede wszystkim to, czy była na dzisiaj umówiona.

- Nie byłam umówiona, ale jestem pewna, że prezes mnie przyjmie. Proszę do niego zadzwonić i powiedzieć, że przyszła żona rannego mężczyzny, którego on w styczniu odwiózł do szpitala.

Rozmowa trwała krótko, a po niej ochroniarz już nieco łagodniejszym tonem powiedział.

- Proszę wejść. Pan prezes czeka na panią.

Wjechała na piąte piętro i wychodząc z windy niepewnie rozejrzała się po obszernym holu. Zauważyła recepcję i zapytała urzędującą w niej dziewczynę o gabinet prezesa. Ona uprzejmie wskazała jej kierunek. W sekretariacie nie było nikogo, więc podeszła do drzwi i zapukała nieśmiało.

- Proszę – usłyszała i weszła do środka. Mężczyzna siedzący za biurkiem wstał i zapiął guzik marynarki. Wyciągnął do niej dłoń i przywitał się.

- Witam panią. Marek Dobrzański.

- Urszula Sosnowska – odwzajemniła uścisk.

- Proszę spocząć – dłonią wskazał kanapę. - Co panią do mnie sprowadza?

- Przede wszystkim chcę pana bardzo przeprosić, że pojawiam się kilka miesięcy po tym nieszczęsnym incydencie, chociaż powinnam pojawić się tu następnego dnia i serdecznie podziękować, że nie przeszedł pan obojętnie obok mojego pobitego męża i zareagował pan. Wprawdzie próbowałam się skontaktować z panem telefonicznie, ale pańska komórka nie odpowiadała, a potem dowiedziałam się, że wyjechał pan na kilka miesięcy.

- Tak to prawda. Mamy filię firmy w Mediolanie i musiałem tam polecieć, a co do komórki, to niefortunnie upuściłem ją i w tej chwili mam inny numer… - zmarszczył brwi i przyjrzał się Uli uważnie.

- Jednak jest pani w żałobie, więc mogę się domyślać, że nie było z nim najlepiej.

- Został napadnięty i straszliwie pobity. Przez siedem miesięcy był w śpiączce, ale ciągle się pogarszał. Na początku lipca stwierdzono śmierć pnia mózgu i musiałam podjąć najtrudniejszą decyzję w moim życiu, a mianowicie odłączyć go od respiratora. Właśnie wczoraj pochowałam go - załamał jej się głos i rozpłakała się. Mężczyzna zareagował natychmiast podając jej pudełko chusteczek. - Bardzo pana przepraszam, ale to wszystko jest jeszcze takie świeże i tak bardzo boli.

- To zrozumiałe i strasznie mi przykro, że nie udało się uratować pani męża.

- Niezależnie od wszystkiego ja zawsze będę panu wdzięczna, że nie zostawił go pan na tym chodniku i za to bardzo panu dziękuję. To wspaniały gest i nie każdy zdobyłby się na taki. Pewnie wszyscy ci, co przechodzili obok niego myśleli, że jest pijany – podniosła się z kanapy. – Pójdę już. Nie chcę zabierać panu czasu i przeszkadzać w pracy. Jestem pana dłużniczką – wyciągnęła dłoń i uścisnęła jego. – Do widzenia. Jest pan dobrym człowiekiem.

Kolejny raz zaszkliły jej się oczy, a on nie mógł oderwać od nich wzroku, bo były tak przejmująco smutne i przez to nieprawdopodobnie piękne.

- Życzę pani szczęścia pani Urszulo, a przede wszystkim spokoju. Do widzenia.

Kiedy zamknęły się za nią drzwi usiadł za biurkiem i zamyślił się. To takie niesprawiedliwe. Ona jest za młoda na wdowieństwo, a jej mąż był za młody na śmierć. Powiedziała, że jest dobrym człowiekiem. Sam nie był o tym przekonany. To, że zatrzymał się przy tym mężczyźnie było tylko odruchem, bo nie wydawało mu się wtedy, że on może być pijany. Leżał w nienaturalnej pozycji i prawdopodobnie to spowodowało, że przyjrzał mu się dokładniej. W świetle samochodowych reflektorów ujrzał jego pokiereszowaną twarz i domyślił się, że ktoś go pobił, bo ta twarz przypominała krwawą maskę. Z niemałym trudem wsunął go na tylne siedzenie swojego Lexusa. Wiedział, że w pobliżu jest szpital i tam właśnie go zawiózł. Dobry uczynek? Może i tak. Jeden z niewielu w jego życiu. Słowa tej kobiety sprawiły, że nagle poczuł się lepiej. Ona uważała, że zrobił coś wyjątkowego, a to mile łechtało jego ego. Chyba nie jest tak do końca zepsutym facetem.


W holu natknęła się na Maćka i przywitała z nim.

- I co, rozmawiałaś?

- Rozmawiałam Maciuś. On jest bardzo miły. Podziękowałam mu za Piotra, za to, że nie przeszedł obojętnie. Jestem już wolna i moglibyśmy pojechać obejrzeć te mieszkania.

- Pojedziemy Ula, ale za chwilkę. Mam tu kilka dokumentów, które prezes musi podpisać. Usiądź sobie tutaj i zaczekaj na mnie. To nie potrwa długo.

Usiadła na czerwonej, skórzanej kanapie i z ciekawością rozejrzała się. Na ścianach wisiały zdjęcia. Na jednym z nich rozpoznała Dobrzańskiego. Co chwilę ktoś przebiegał korytarzem taszcząc manekiny lub bele materiału. – Ruch jak na Marszałkowskiej – pomyślała.

W tym samym czasie Maciek wszedł do gabinetu prezesa i przywitał się.

- Mam tu trochę papierków – pomachał plikiem kartek. - Podpiszesz?

- Pewnie. Jak idzie Maciek?

- Myślę, że się zdziwisz. Niewiarygodne jak ten interes się rozkręca. Idzie coraz lepiej. Pozyskałem nawet klientów z zagranicy. Jeszcze miesiąc, dwa, a zyski będą dwukrotnie większe. Sporo już opróżniliśmy w magazynach. Każdego dnia ubywa ciuchów. Powinieneś to zobaczyć.

Marek uśmiechnął się z sympatią do chłopaka.

- To może być ciekawe doświadczenie. Jak znajdę trochę czasu, to się wybiorę.

Maciek przysiadł na kanapie i niepewnie spojrzał na Dobrzańskiego.

- Mam do ciebie prośbę – wyrzucił z siebie. – Wielką.

- Nooo, zaciekawiłeś mnie. Co to za prośba?

- Przed chwilą była u ciebie Ula Sosnowska i…

- Znacie się? Skąd?

- Znamy się od dziecka. Wychowywaliśmy się razem. Wczoraj pochowaliśmy jej męża, którego ty niejako uratowałeś. Nawet nie wiedziałem, że to byłeś ty, dopóki Ula nie powiedziała mi wczoraj, że powinna ci podziękować i wymieniła twoje nazwisko. Życie nie oszczędziło jej niczego. Przez siedem miesięcy niemal nie wychodziła ze szpitala. Piotr był świetnie zapowiadającym się kardiochirurgiem. Pracował w szpitalu, w którym zmarł. Kiedy go znalazłeś na tym chodniku wracał po dyżurze do domu. Napadnięto go.

- Tak, wiem… Mówiła mi.

- Nie będę owijał w bawełnę i spytam wprost. Czy nie znalazłbyś dla niej jakiejś pracy w firmie? Wcześniej szukała, ale nie mogła nic znaleźć i utrzymywali się tylko ze skromnej pensji Piotra. Teraz została praktycznie bez środków do życia. Musi opuścić mieszkanie, bo to służbowe i nie pozwolą jej tam mieszkać. Koniecznie musi znaleźć jakąś pracę.

- A jakie ma wykształcenie?

- Kończyliśmy te same studia ekonomiczne na SGH, ale ona dodatkowo finanse i bankowość. Włada biegle biznesowym angielskim i niemieckim. Przede wszystkim jednak ma niesamowity dryg do cyferek. W tym jest naprawdę świetna. Może w księgowości…?

Marek popatrzył na Maćka, jakby przetrawiał coś w głowie.

- Ona naprawdę ma takie kwalifikacje? – Maciek pokiwał twierdząco głową. – Ja od dawna nie mam asystentki. Sam widzisz, że sekretariat świeci pustkami. Ona jeszcze jest tutaj, czy już poszła?

- Jest i jeśli tylko zechcesz, zaraz ją zawołam.

- No to leć.

Jak strzała wypruł z gabinetu prezesa i podbiegł do Uli. Schwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Była zdezorientowana.

- Maciek, co ty wyprawiasz?

- Załatwiłem ci robotę. Chodź.

Po raz drugi stanęła przed Markiem, choć nadal nie rozumiała tej ekscytacji Maćka. Marek uśmiechnął się do niej.

- Proszę usiąść pani Urszulo. Właśnie Maciek opowiedział mi trochę o pani i o tym, że szuka pani pracy. Ja jestem gotów zatrudnić panią, bo potrzebuję od dawna asystentki, a kwalifikacje ma pani imponujące i idealne na to stanowisko. To co, zgodzi się pani dla mnie pracować?

Jej błękitne oczy wydawały się teraz ogromne. Przeżywała coś w rodzaju szoku.

- Naprawdę mógłby mnie pan zatrudnić? To brzmi tak niewiarygodnie. Ja od bardzo dawna szukam pracy…

- Umawiamy się, że przyniesie pani swoje CV i podpiszemy umowę. Od kiedy będzie mogła pani zacząć?

- Choćby od zaraz. Jednak jest pan dobrym człowiekiem, a mój dług wobec pana rośnie. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek zdołam się panu odwdzięczyć.

Dobrzański roześmiał się. Zauważyła, że na jego policzkach wykwitły wszyscy mówimy sobie po imieniu i byłbym wdzięczny, gdyby właśnie tak zwracała się pani do mnie.

Pokraśniała na twarzy, a on z przyjemnością odnotował, że ślicznie jej w tych rumieńcach.

- Z wielką przyjemnością. Ja jestem dwa wdzięczne dołeczki. Pomyślała, że to naprawdę urokliwy i pełen ciepła mężczyzna.

- W takim razie umawiamy się na jutro. Proszę przyjść na godzinę ósmą. Załatwimy wszystkie formalności i wprowadzę panią w zakres obowiązków. A i jeszcze jedno. Tu w firmie

Ula. Po prostu Ula.



ROZDZIAŁ 3



Wyszli na rozgrzaną słońcem ulicę kierując się na parking. Przy samochodzie Ula uściskała Maćka.

- Gdyby nie ty Maciuś, to nie wiem co by było. Pewnie nadal poszukiwałabym bezskutecznie roboty. Miałeś rację. Dobrzański to naprawdę fajny facet. Jestem wdzięczna wam obu.

- A co miałem do stracenia Ula? Pomyślałem, że zapytam. Najwyżej mi odmówi. Rzeczywiście ten jego sekretariat od dawna świeci pustkami. Kiedyś pracowała tam taka postrzelona Violetta, ale ona była jego sekretarką, nie asystentką. Wtedy Marek był zaręczonym facetem. Miał bardzo zazdrosną narzeczoną, a Violettę przyjął na jej wyraźne polecenie. Ponoć miała go szpiegować, czy nie fika z jakimiś panienkami na boku. Potem jednak coś poszło nie tak, bo on zerwał zaręczyny, więc i obecność Violetty była już nieuzasadniona. Marek ją zwolnił, bo też nie miał z niej żadnego pożytku. Nie była jakoś specjalnie pracowita i większość czasu paplała przez telefon. Bardzo się cieszę Ula. Będziesz miała mniej czasu na rozpamiętywanie tej traumy, przez którą przeszłaś. To dobra odskocznia od tamtych problemów. A teraz wsiadaj i powiedz, gdzie najpierw jedziemy.

- Najpierw na Powiśle. Nowogrodzka czternaście.


Wiedziała, że zastaną właściciela. Wcześniej rozmawiała z nim i okazało się, że on ma dwa mieszkania pod tym adresem, a do wynajęcia jest to mniejsze. Zadzwoniła jeszcze do niego uprzedzając, że jest już w drodze i za chwilę będzie na miejscu. Kamienica wyglądała na przedwojenną, ale była odrestaurowana i to chyba nie tak dawno, bo jeszcze pachniało farbą. Przywitali się z niepozornym człowieczkiem w średnim wieku. Zaprowadził ich na drugie piętro i otworzył środkowe drzwi.

- Mieszkanie nie jest zbyt duże. Zaledwie czterdzieści metrów, bo to pokój z kuchnią. Jest jednak łazienka i ubikacja. Ogrzewanie etażowe no i ten parkiet. Proszę spojrzeć. Stara, powojenna robota. Nie do zdarcia.

Istotnie mieszkanie wyglądało na dość przytulne i zrobiło na niej dobre wrażenie.

- Kuchnia posiada meble jak państwo zauważyli, bo są robione na wymiar, ale pokój trzeba umeblować.

- Wygląda świetnie – Ula kolejny raz omiotła pokój. – A jaka jest cena?

Właściciel roześmiał się rubasznie.

- Proszę się nie obawiać, nie zedrę z pani skóry. Tysiąc pięćset złotych miesięcznie, ale media i czynsz już we własnym zakresie.

- A jaki jest czynsz?

- To trzysta pięćdziesiąt złotych.

- Nie tak wiele Ula, – mruknął Maciek – a nic nie trzeba robić, żadnego remontu. Nawet stolarka okienna wygląda na nową.

- To prawda. Wymieniliśmy dwa lata temu. To jak, decyduje się pani? Możemy nawet dzisiaj spisać umowę i może się pani wprowadzać.

- Tak, to mi odpowiada. Zgodzi się pan wynająć na rok?

- Oczywiście. Potem można przedłużyć. Do tej pory miałem chętnych na najwyżej trzy miesiące.

- W takim razie ja jestem gotowa podpisać tę umowę.

Cieszyła się jak dziecko. Mieszkanie naprawdę jej się spodobało, a dodatkowym atutem był fakt, że nie miała stąd daleko do pracy. Zaledwie trzy przystanki. To bardzo jej odpowiadało. Teraz kiedy miała w perspektywie stałą pracę i zarobek, te kwoty podane przez właściciela mieszkania nie wydały jej się zbyt wygórowane. – Chyba nie będzie tak źle i udźwignę to finansowo – pomyślała. Wprawdzie nie znała jeszcze kwoty zarobku, ale jutro wszystko się okaże.

Po zredagowaniu i podpisaniu umowy dostała od właściciela klucze. Postanowiła, że wykorzysta jeszcze obecność Maćka do pomocy przy pakowaniu. Nie odmówił. Po drodze zaopatrzyli się w niezbędne kartony i do wieczora opróżniali meble. W tym służbowym mieszkaniu tylko kilka rzeczy należało do niej. Komplet wypoczynkowy kupili kiedyś wspólnie z Piotrem. Obojgu spodobał się rudy kolor tapicerki i to, że nie był zbyt duży. Ława, dwie komody, wąska szafa i dywanik też były jej własnością.

Z bólem serca pakowała ubrania Piotra. Postanowiła, że odda je biednym. Pociekły jej znowu łzy, bo każda rzecz przypominała jej męża i wszystkie pachniały nim.

- Jutro trzeba będzie zamówić jakiś większy samochód, żeby zrobić tylko jeden kurs. Po co jeździć dziesięć razy? Ja to załatwię Ula. Zamówię na szesnastą, góra siedemnastą. Wtedy będziesz już po pracy.

- Dziękuję Maciuś – popatrzyła z wdzięcznością na przyjaciela. – Nie poradziłabym sobie bez ciebie. Jesteś najlepszy.


Następnego dnia uzbrojona w teczkę zawierającą CV wysiadła z autobusu zatrzymującego się niemal pod samą firmą. Przed szklanymi drzwiami natknęła się na Dobrzańskiego i uprzejmie się z nim przywitała. Wyzwalała w nim przyjemne doznania estetyczne. Odniósł wrażenie, że jest bardzo skromna i powściągliwa. Nie szafowała słowami i nie klepała jak najęta. Od razu przypomniała mu się Violetta, która potrafiła zagadać go na śmierć. Cieszył się, że Ula jest inna. – Ciekawe, czy rzeczywiście taka kompetentna, jak zapewniał Maciek. Wkrótce się o tym przekonam.

- Skoro już się spotkaliśmy Ula, to pójdziemy od razu do kadr. Dyrektorem jest tam mój przyjaciel Sebastian Olszański. To właśnie on wypisze ci umowę. Masz jakieś zdjęcia? Jedno przyda się do identyfikatora. Dzięki niemu nie będziesz miała problemu, żeby wejść do firmy.

- Tak, mam.

Labiryntem korytarzy zaprowadził ją do kadr. Przepuścił ją w drzwiach i sam wszedł witając się z przyjacielem.

- Przedstawiam ci Seba Urszulę Sosnowską. Od dzisiaj będzie moją asystentką. Tu masz wszystkie dokumenty i zdjęcia. Postaraj się też o identyfikator.

Olszański z galanterią i błyskiem w oku ucałował jej dłoń. Spodobała mu się ta eteryczna dziewczyna. – Ma niesamowite oczy. Rasowa kobieta – pomyślał.

- Witamy na pokładzie Ula. Ja zaraz wszystko wypiszę i przyniosę ci do sekretariatu.

Kiedy już tam dotarli Marek wskazał dłonią na biurka i rzekł.

- Wybierz sobie, które chcesz. Komputer masz już przygotowany, więc możesz się z nim oswoić. Tu za tobą są szafy, a w nich wszystkie dokumenty. Bez wątpienia jest w nich bałagan, bo moja sekretarka olewała pracę jak tylko mogła. Powinnaś ułożyć je po swojemu, żeby wiedzieć gdzie co jest i nie szukać. Dzisiaj jest taki luźniejszy dzień, wiec możesz to zrobić. Za to jutro bierzemy się z kopyta do roboty. We wrześniu mamy pokaz kolekcji jesienno-zimowej i trzeba go solidnie przygotować. O tym jednak szczegółowo opowiem jutro rano – spojrzał na nią ciepło. – Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracowało Ula.

- I ja mam taką nadzieję. Dziękuję raz jeszcze. Za wszystko.

- Nie ma o czym mówić. To ja idę do siebie.


Zabrała się za segregatory. Rzeczywiście był w nich bałagan. Układała systematycznie wszystkie dokumenty według dat. Zaznaczała te najważniejsze kolorowymi kartkami. Po czterech godzinach wiedziała już mniej więcej gdzie może znaleźć każdy z dokumentów. Umowy były najważniejsze i te poszły na najwyższą półkę. Reszta według ważności zajmowała te niższe.

W międzyczasie przyszedł Olszański z jej umową, ale najpierw musiał podpisać ją Marek. Wszedł do jego gabinetu i zagaił.

- No stary, skąd ty ją wytrzasnąłeś? Piękna kobieta. Powinna się zacząć uśmiechać, wtedy wyglądałaby jeszcze piękniej. Może da się wyciągnąć na randkę?

Marek spoważniał w momencie i obrzucił przyjaciela surowym spojrzeniem.

- Ani się waż proponować jej coś takiego. Nie uśmiecha się, bo ma żałobę. Dwa dni temu pochowała męża. Przez siedem miesięcy tkwiła przy jego łóżku, bo był w śpiączce. Przeszła straszną traumę. Myślisz, że w głowie jej randki z tobą?

Olszański podniósł ręce w poddańczym geście.

- Sorry stary. Nie wiedziałem. Przykra sprawa. Musiał być niewiele starszy od niej.

- Był kardiochirurgiem. Młodym, zdolnym lekarzem, którego bandziory zakatowały niemal na śmierć. On leży w grobie, a ich do tej pory nie odnaleziono. To jest dopiero sprawiedliwość. Dlatego niczego nie próbuj, bo ona musi dojść do siebie. Praca, to najlepsze lekarstwo, żeby zapomnieć.

- W porządku, nie unoś się tak. Napisałem umowę, ale nie podałeś kwoty zarobku.

- A ile wynosi stawka na tym stanowisku?

- Na okresie próbnym trzy tysiące dwieście. Na stałej umowie o tysiąc więcej plus premia uznaniowa.

- Ona nie będzie na okresie próbnym. Przyjmujemy ją na stałe. Wpisz cztery tysiące pięćset plus premia. Jak będziesz wychodził to poproś ją tutaj.


Zapukała cicho i wsunęła się do gabinetu. Podniósł głowę i uśmiechnął się do niej.

- Wchodź Ula. Śmiało, śmiało. Siadaj proszę. Mam dla ciebie tę umowę. Musisz podpisać. Dał ci Sebastian identyfikator?

- Tak.

Przysiadł obok niej na kanapie. Odurzył ją zapach jego perfum. Były takie… męskie i na pewno kosztowały majątek. Podał jej dokument i poprosił, żeby uważnie go przeczytała i podpisała. Kiedy dotarła do kwoty, nie mogła uwierzyć. Stukając palcem w papier mówiła.

- Tu jest chyba pomyłka. Sebastian się pomylił. Niemożliwe, żeby aż tyle…

Kolejny raz wykwitły na twarzy Marka te zniewalające dołeczki.

- Nic podobnego Ula. Wszystko jest w porządku. Będziesz miała naprawdę sporo pracy, a suma zarobku jest adekwatna. Jak ci idzie z segregatorami?

- Już mam wszystko poukładane. Wiem gdzie co jest.

- Skoro tak, to zdążę cię jeszcze wprowadzić w zakres twoich czynności. Przede wszystkim pokaz. Zajmujemy się jego stroną finansową czyli budżetem. Uważamy, żeby go nie przekroczyć. Wynajmujemy salę w Łazienkach, zlecamy drukowanie zaproszeń, załatwiamy catering i jakiś zespół muzyczny, bo po pokazie zawsze odbywa się bankiet. Po nim też zawieramy umowy na sprzedaż kolekcji i tu najbardziej mi się przydasz do ich redagowania. Muszą być oczywiście korzystne dla obu stron i o tym nie muszę ci mówić. Czasami będziemy chodzili na spotkania biznesowe, bo kontrahenci wolą wcale nie tak rzadko spotykać się na mieście. Dbamy też o dobry PR. Dobra reklama potrafi zdziałać cuda. Będziesz ściśle współpracować z działem finansowym. Pełniącym obowiązki dyrektora jest tam Adam Turek. To dobry fachowiec, więc współpraca powinna pójść gładko. Będziesz też koordynować poczynania naszego projektanta, który czasem bywa wprawdzie nieobliczalny, ale nie sposób go nie lubić, chociaż to wielki ekscentryk. Najlepiej wychwalać go pod niebiosa, bo łasy jest na pochlebstwa. No i to tyle. Reszta wyjdzie w praniu. Mam nadzieję, że nie przytłoczył cię zakres obowiązków. Wiem, że ich dużo, ale poradzimy sobie przecież, prawda?

- Na pewno. Ja mam do ciebie jeszcze prośbę. Ponieważ nic konkretnego nie będę już dzisiaj robić, chciałam cię prosić, żebyś zwolnił mnie pół godziny wcześniej. Wczoraj udało mi się wynająć mieszkanie, a na dzisiaj Maciek załatwił samochód do przeprowadzek. On chce to zorganizować tak, żeby zrobić tylko jeden kurs. Nie mam zbyt wielu rzeczy i powinno pójść szybko.

- Nie mam nic przeciwko temu Ula. Nawet powiem więcej, że chętnie z tobą pojadę i pomogę wam. Nie będziesz przecież nosić mebli.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Kolejny raz jej policzki pokryły się szkarłatem.

-Ja nie wiem czy to wypada Marek. Jesteś moim szefem i wiele ci zawdzięczam… To trochę krępujące…

- Ula, co jest krepującego w chęci do pomocy? Urwiemy się i załatwimy to raz dwa. Mam nadzieję, że po wszystkim napiję się dobrej kawy. No nie wstydź się, bo to naprawdę nic takiego, a ja się cieszę, że będę pomocny.

- Bardzo ci dziękuję – wyszeptała. – Robisz wszystko, żebym nie mogła spłacić tego długu wdzięczności. – Roześmiał się na cały głos.

- Proszę cię, żebyś nie traktowała moich ludzkich odruchów w tych kategoriach. O piętnastej wychodzimy.

- O piętnastej trzydzieści.

- O piętnastej Ula. Pójdziemy jeszcze coś zjeść, żeby mieć siłę do noszenia ciężarów. Ja zapraszam.


Była nieco skrępowana eleganckim wnętrzem jednej z najlepszych restauracji w mieście. Z Piotrem nigdy nie chodzili do takich miejsc, bo nie było ich na nie stać. Karta dań przyprawiała o zawrót głowy, a ceny szczególnie. Nie potrafiła się zdecydować. Większość nazw nic jej nie mówiła. Marek obserwował jej zakłopotanie.

- Jeśli chcesz, to mogę ci coś polecić. Mają tu pyszne carpaccio, jeśli lubisz surowe mięso, lub ceviche, to taka sałatka z owocami morza.

- To tego nie. Mam uczulenie na ryby.

- W takim razie weźmy może krem pieczarkowy, a do tego po kawałku pieczeni z ziemniakami i surówką. – Pokiwała z aprobatą głową. Marek skinął na kelnera i złożył zamówienie. Po chwili przyniesiono im pachnące potrawy. Wyglądały pięknie, ale ona nie była w stanie dużo zjeść. Przez te wszystkie miesiące, które spędziła przy łóżku Piotra nie dbała o jedzenie. Nie dbała o nic. Maciek miał rację. Bardziej przypominała kościotrupa niż żywą osobę. Marek widząc jak dzióbie widelcem w talerzu spytał

- Nie smakuje ci Ula? Jesz jak ptaszek. Bardzo mało. Ledwie skubnęłaś drugie danie.

- Wszystko jest bardzo apetyczne Marek, ale ja mam ściśnięty żołądek. Przez ostatnie wydarzenia ubyło mnie piętnaście kilo. Nie pamiętałam, żeby jeść. To było najmniej ważne.

Popatrzył na nią z troską.

- Ula, teraz jest pora, żeby poświęcić trochę czasu samej sobie. Przez takie umartwianie nie sprawisz, że poczujesz się lepiej. Piotr na pewno byłby krytyczny wobec takiej postawy. Przecież był lekarzem. - Zauważył jak w jej oczach zamigotały łzy. – Przepraszam cię Ula – pogładził jej dłoń. - Nie chciałem przywoływać przykrych wspomnień. Ty musisz otrząsnąć się z tego dramatu, który przeżyłaś. Spróbuj wmusić w siebie jeszcze troszkę. Nie będę naciskał, żebyś zjadła wszystko. Proszę…

Otarła z policzków łzy i powiedziała cicho.

- Masz rację, ale to bardzo trudno zapomnieć. Spróbuję jeszcze trochę zjeść.



ROZDZIAŁ 4



Podjeżdżając pod budynek zauważyli siedzącego w samochodzie Maćka.

Trochę zdziwiła go obecność Marka, ale po jego wyjaśnieniach był mu wdzięczny za pomoc, którą deklarował. Zerknął na zegarek.

- Za chwilę powinien być samochód. Ja tu zaczekam, a wy idźcie na górę i przygotujcie wszystko.

Zrobili jak mówił. Już będąc w środku Marek rozejrzał się dokoła.

- Bardzo malutkie to mieszkanko…

- W tym budynku wszystkie są takie. To lokale służbowe dla lekarzy pracujących w tym szpitalu. Piotr miał blisko do pracy. Nie musiał dojeżdżać. Ja nie mogę tu mieszkać, bo jego już nie ma, a ja nie jestem lekarzem. – Znowu pociekły jej te zdradzieckie łzy. Każde wspomnienie o Piotrze je wywoływało. Marek podszedł do niej i pogładził jej ramię.

- Już dobrze Ula. Już dobrze. Nie płacz. To mieszkanie, które wynajęłaś, to jakie? – zmienił temat, by zająć jej głowę czymś innym.

- Niewiele większe od tego tutaj, ale chyba bardziej przytulne i mimo, że w starej kamienicy, to nowocześniejsze. Zresztą sam ocenisz.

- A gdzie? Daleko stąd?

- Nie tak bardzo. Na Nowogrodzkiej. Będę miała stamtąd dobry dojazd do pracy.

Do mieszkania wszedł Maciek prowadząc ze sobą dwóch mężczyzn.

- Mamy mnóstwo rąk do noszenia. Pójdzie jak z płatka. Najpierw narożnik. Ja i ty Marek weźmiemy tę dłuższą część, a panowie krótszą. No to do roboty.

Rzeczywiście robota paliła im się w rękach. Ani się spostrzegli, jak mieszkanie opustoszało z mebli i zostały same kartony ze szkłem i ubraniami. Szkło wsadzili do swoich samochodów, a resztę upchnęli w ciężarówce.

- A co z tym Ula? – Spytał Maciek. Zauważyła, że trzyma karton z ubraniami Piotra i ścisnęło jej się serce.

- Nie wiem… - odpowiedziała niepewnie. – Chciałam to oddać biednym.

- Jeśli się zgodzisz, zabiorę te ubrania do Rysiowa. Mało tam biedaków? Na pewno na kogoś będą pasowały. Gdybym był wyższy sam bym je wziął.

- Dobrze. Zrób tak jak mówisz.


Na Nowogrodzkiej też poszło bardzo sprawnie. Pomogli jej poustawiać meble w najbardziej optymalnych miejscach. Maciek rozłożył przy narożniku dywanik i ustawił na nim ławę. Wraz z Markiem rozsiedli się w fotelach, a Ula już szykowała dla nich kawę. Tym razem pojawiła się do niej śmietanka i jakieś herbatniki, które kupiła w firmowym bufecie.

Marek z przyjemnością pociągnął nosem.

- Pięknie pachnie Ula. Mam nadzieję na podobną w biurze.

- Nie ma problemu. Mogę ci ją parzyć codziennie. Proszę, częstujcie się.

Maciek nagle zerwał się z fotela.

- Boże, gdzie ja mam głowę! Zaraz wracam. - Pojawił się po chwili z jakąś wypchaną reklamówką. – Tu masz Ula od mojej mamy bigos i klopsiki. Jest też trochę pierogów. Na jakiś czas starczy. Musisz zacząć się odżywiać normalnie, bo prawdziwa chudzina z ciebie.

Wzruszyła ją ta troska Szymczykowej. Podeszła do Maćka i uściskała go.’

- Podziękuj Maciuś mamie. Może i ja będę miała okazję się odwdzięczyć. Jak już trochę okrzepnę, to przyjadę do Rysiowa i odwiedzę was. Wcześniej jednak muszę zadbać o grób Piotra. Zajrzę tam za kilka dni i trochę uprzątnę. – Znowu słowa ugrzęzły w jej gardle. – Przepraszam was na chwilę, zaraz wracam.

Zamknęła się w łazience i trzymając ręcznik przy ustach łkała bezgłośnie wypłakując swój ból. Jej zachowanie trochę zaniepokoiło Marka, ale Maciek uspokoił go.

- Musi dać sobie czas. To wszystko jest bardzo świeże i wciąż ma w pamięci każdy dzień spędzony przy jego łóżku. Śmierć Piotra spowodowała, że ona rozsypała się emocjonalnie. Powinna pozbierać się do kupy i nie rozpamiętywać tak, ale jeszcze nie teraz. Kiedy po pogrzebie zapytałem ją „co teraz?”, odpowiedziała, że teraz musi nauczyć się żyć bez Piotra. On był jej pierwszą, prawdziwą miłością. Strasznie mi jej żal.

- Mnie też. Nawet nie wiesz jak bardzo – powiedział cicho Marek. – Będzie miała sporo pracy, może jak się nią zajmie to nie będzie taka rozedrgana emocjonalnie.

- Ja w to wierzę, że tak będzie i jestem ci bardzo wdzięczny, że zatrudniłeś ją. Ona musi koniecznie zająć się czymś innym.

Wyszła z łazienki z opuchniętymi od płaczu oczami, ale już spokojniejsza. Usiadła przy stole i popatrzyła na nich.

- Przepraszam was za ten wybuch, ale chyba nie potrafię sobie z tym poradzić. Jeszcze nie.

- My to rozumiemy Ula. Nie musisz nas przepraszać. Masz prawo do rozpaczy jak każdy i nikt cię za to nie będzie potępiał – Marek podniósł się z fotela. – Będę już jechał, bo późno się zrobiło, a ty odpocznij Ula a przede wszystkim wyśpij się. Widzimy się jutro.

Podniósł się też Maciek.

- I ja się zwijam. Jakbyś czegoś potrzebowała, to dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Trzymaj się maleńka – przytulił ją jeszcze mocno i ucałował jej policzki.

- Bardzo dziękuję wam obu. Naprawdę doceniam to, co dla mnie robicie. Jedźcie ostrożnie.


Z Maćkiem pożegnał się przed domem. Jechali w dwóch różnych kierunkach. Odpalił Lexusa i wolno wyprowadził go na ulicę włączając się do ruchu. Wciąż myślał o Uli. Ta dziewczyna zaintrygowała go od momentu, gdy pojawiła się w jego gabinecie. Nie mógł ukryć sam przed sobą, że jej nietuzinkowa uroda poraziła jego zmysły. Wydawała się taka delikatna i krucha jak figurka z miśnieńskiej porcelany. Bladość jej cery tylko podkreślała tę delikatność. Miała niezwykle piękną i subtelną urodę jakby była nie z tego świata. Najpiękniejsze były oczy. Niezwykle błękitne i tak bardzo przepełnione smutkiem, o żałosnym spojrzeniu nieszczęśliwego stworzenia. One najbardziej dominowały w tej cudownej twarzy i usta układające się na kształt pocałunku. One jak do tej pory nigdy się nie uśmiechnęły. Bardzo chciał zobaczyć jej uśmiechniętą twarz. Podejrzewał, że wtedy jest jeszcze piękniejsza. Nigdy nie widział ani nie poznał kobiety, która choćby w ułamku ją przypominała. Znał różne kobiety podkreślające tonami makijażu swoją urodę. Ula była tak naturalnie piękna… Ledwie pociągnięte tuszem rzęsy i podkreślone usta błyszczykiem. Nic więcej. To chyba ujęło go w niej najbardziej. Również jej niezwykła łagodność i spokój, chociaż ten ostatni mógł wydawać się pozorny, bo jednak w duszy szalała jej rozpacz i ogromny ból po stracie najbliższego człowieka. Nie wiedzieć czemu poczuł nagle silną potrzebę zaopiekowania się nią. Wynikało to prawdopodobnie z jej bezradności wobec tragedii i krzywdy, której doświadczyła. Życzył jej najszczerzej, by odzyskała równowagę psychiczną i nie zadręczała się przebiegiem wydarzeń, które były nieuniknione, bo w obliczu śmierci każdy z nas jest zagubiony i bezsilny.


Przekręciła zamek w drzwiach i uprzątnęła puste filiżanki. Rozpakowała pościel i rozłożyła narożnik. Była wykończona. Wydarzenia ostatnich dni mocno nadwyrężyły jej kondycję i psychiczną, i fizyczną. A przecież musi być silna. Silna dla siebie. Piotra już nie ma, a ona powinna jakoś zapełnić tę pustkę, która wkradała się od siedmiu miesięcy w jej życie jak złodziej. Powinna znaleźć sobie jakiś cel w życiu i do niego dążyć.

Przebrana w piżamę ułożyła się na kanapie. Przymknęła zmęczone powieki. – Dlaczego mnie zostawiłeś Piotr? – Pytała go w myślach. – Jest mi tak bardzo źle, gdy nie ma cię obok. Bez ciebie wszystko jest bez sensu. Miałeś przed sobą życie kochany… - Wiedziała, że to nie jego powinna obwiniać za swoją samotność i ten ciągły ból serca. Zabrali jej go obcy, źli ludzie. Ludzie potwory. Jakim trzeba być bezwzględnym człowiekiem, by zrobić drugiemu taką krzywdę, by doprowadzić go do śmierci? Czy to jest jeszcze człowiek, czy prymitywne zwierzę w ludzkiej skórze? Jak dotąd nie było żadnych postępów w śledztwie i zanosiło się na to, że zostanie umorzone. – Oni nawet nie poniosą kary za twoją śmierć i być może napadną na kolejnego niewinnego człowieka. Nie ma sprawiedliwości na świecie. Żadnej. – Wtuliła jeszcze mocniej twarz w mokrą poduszkę i zacisnęła powieki, ale sen nie nadchodził. Ciągle miała przed oczami zmasakrowaną twarz Piotra i nie mogła przestać płakać.


Marek wszedł rano do biura, kiedy ona już siedziała przy komputerze. Z troską spojrzał na jej wymizerowaną twarz i sińce pod oczami.

- Witaj Ula. Chyba nie spałaś zbyt dobrze?

- Mam kłopoty ze snem. Pójdę dzisiaj do lekarza i poproszę o jakieś tabletki. Bez nich chyba sobie nie poradzę. Ale to po pracy. Dasz mi jakieś zajęcie?

- Dam. Zaraz ci wszystko przygotuję, a ty może zrobiłabyś mi tej dobrej kawy?

- Zaraz zrobię.


Jeśli w ogóle można mówić o czymś takim, jak poświęcenie się pracy bez reszty, to Ula stała się pracoholiczką. Dosłownie rzuciła się w wir obowiązków jak sęp na padlinę. Wszystko musiała mieć pod kontrolą, żeby niczego nie zaniedbać. Systematyczność i porządek to były teraz jej dwie główne dewizy. Mogła się obudzić w środku nocy i na pamięć recytować każdy dokument i jego miejsce w segregatorze. Marek był pod wrażeniem, bo czegokolwiek by nie zażądał, ona natychmiast przynosiła mu to do gabinetu. Okazała się niezwykle sumienna i kompetentna pod każdym względem. Błyskawicznie dogadała się z Turkiem. Dogadała do tego stopnia, że bardzo ją szanował i często przychodził prosić o radę w kwestii finansów. Pshemko, projektant i firmowy guru mody jadł jej niemal z ręki. Marek tylko wytrzeszczał oczy, bo mistrz w obecności Uli wydawał się dziwnie spokojny, nikogo nie rugał i nie rzucał wieszakami.

- Marco, – mawiał – Urszula jest po prostu cudem, boginią i moją muzą. Jest moim natchnieniem. Przekonasz się o tym przy kolekcji wiosenno-letniej. Będzie zjawiskowa, a wszystko dzięki tej pięknej istocie.

Ula rzecz jasna, nie miała pojęcia, że mistrz ma o niej takie dobre zdanie. Wiedziona intuicją w lot odgadywała jego nastroje i jeśli były nienajlepsze łagodziła je spokojną rozmową przy filiżance ulubionej czekolady projektanta.


Pracowali na zwiększonych obrotach dopinając wszystkie sprawy związane z pokazem. Osobiście jeździła do Łazienek, by dopilnować każdego drobiazgu od wybiegu dla modelek po garderobę, w której miały się przebierać. Przed pokazem siedziała u Marka w gabinecie informując go o ostatnich już poprawkach dotyczących budżetu.

- Można powiedzieć, że zaoszczędziliśmy trochę. To chyba dobrze, prawda? Tańsze kwiaty i catering, i tańsze zaproszenia. Zmiana drukarni wyszła nam na dobre.

- Jestem pod wrażeniem Ula, bo naprawdę dokonałaś niemożliwego. Myślałem, że trzeba będzie jeszcze dołożyć, a tu proszę, jesteśmy na plusie. Genialny budżet. Jesteś naprawdę dobra w te klocki. Maciek miał rację. – Sięgnął do jednej z szuflad i wyjął niewielki kartonik. – Tu mam dla ciebie extra zaproszenie na jutrzejszy pokaz. Jeśli chcesz to podjadę i zabiorę cię do Pomarańczarni.

Wbiła wzrok w to zaproszenie. Wiedziała, że będzie musiała mu odmówić.

- Nie gniewaj się Marek, ale ja nie przyjdę. Nie mogłabym się dobrze bawić. Mam nadzieję, że to rozumiesz?

Wyglądał na rozczarowanego więc powtórzyła jeszcze raz.

- Proszę cię, nie bądź zły. Ja po prostu nie mogę tam być. Nie czułabym się dobrze, a wręcz nie na miejscu.

- Przyjedź chociaż na sam pokaz. Po nim zamówię ci taksówkę, która zawiezie cię do domu. Nie musisz być na bankiecie. Wiem jakie to dla ciebie trudne. Sama mówiłaś, że nigdy nie byłaś na pokazie mody, a to dobra okazja, tym bardziej, że sama ten pokaz przygotowałaś.

- No dobrze, ale tylko na pokaz. Po nim jadę do domu.

Odetchnął. Sądził, że więcej czasu mu zajmie przekonanie jej. Uważał, że częściej powinna przebywać wśród ludzi, a nie ograniczać się tylko do kontaktów służbowych w firmie. Nadal odgradzała się od wszystkich murem i rozpamiętywała. Nie rozmawiała z nikim o tym, co ją spotkało. Jedynie przy nim pozwalała sobie na większą otwartość, ale i tak nie była zbyt wylewna i najczęściej musiał ciągnąć ją za język.

- W takim razie jestem u ciebie jutro o szesnastej trzydzieści. Pokaz nie będzie trwał dłużej niż jakąś godzinę, więc do domu nie wrócisz późno.


Włożyła nowo zakupioną sukienkę i stanęła przed lustrem. Czerń nie była jej kolorem, bo zbyt mocno kontrastowała z bladością jej cery. Nie wyglądała w niej dobrze, ale jej wygląd odzwierciedlał to, co działo się w jej duszy. Bardzo tęskniła za Piotrem. Tęskniła za jego ramionami, które potrafiły ją odgrodzić od świata i sprawiały, że czuła się bezpieczna. Nie sądziła, by ta rozpacz i tęsknota za nim kiedyś się ukoiła. Minęły już prawie dwa miesiące od jego śmierci, a ona wciąż nie umiała się z nią pogodzić i przestać płakać. Czuła się tak jak poraniona. Czy w takim stanie mogła pójść na bankiet i świetnie się bawić? Co do samego pokazu to uległa Markowi tylko dlatego, że widziała w jego oczach zawód. Ostatnią rzeczą jakiej pragnęła było rozczarować go. Mogła powiedzieć, że był jej przyjacielem podobnie jak Maciek. Na każdym kroku wykazywał troskę o jej samopoczucie. Był bardzo życzliwy, opiekuńczy i pomocny. Naprawdę doceniała to, bo rzadko można spotkać tak dobrego człowieka.

Usłyszała dzwonek do drzwi i poszła otworzyć. Marek przyjechał trochę przed czasem, ale ona była już gotowa. Obrzucił ją roziskrzonym spojrzeniem, bo wyglądała zjawiskowo. Długa do połowy łydki, dopasowana, czarna sukienka bez ramiączek podkreślała jej szczupłą figurę. Włosy puszczone wolno spływały miękką falą na jej alabastrową, długą szyję. Delikatny makijaż podkreślał jeszcze bardziej jej nietuzinkową urodę.

- Pięknie wyglądasz Ula. Naprawdę pięknie. Jesteś gotowa? Możemy jechać?

- Możemy. Jeszcze tylko płaszcz…

Pomógł jej wsunąć go na ramiona i już wychodzili.



ROZDZIAŁ 5



W Łazienkach zgromadziły się prawdziwe tłumy. Marek ciągnąc ją za rękę przecisnął się do wnętrza. Tam odnalazł swoich rodziców, którym przedstawił Ulę, a następnie przywitał się ze swoim wspólnikiem Alexandrem Febo, który specjalnie na pokaz przybył z Mediolanu.

- Przedstawiam ci Alex moją asystentkę Urszulę Sosnowską. To głównie dzięki niej zapowiada się naprawdę udane widowisko.

Alex podniósł jej dłoń do ust i ucałował.

- Bardzo mi miło panią poznać. Jest pani niezwykle piękna.

Jej twarz kolejny raz pokryła się purpurą.

- Dziękuję – wyszeptała.

Po tej wzajemnej prezentacji Marek zapytał Febo o Paulinę. Miał nadzieję, że nie przyjechała razem z bratem. Po burzliwym zerwaniu przez niego zaręczyn nie miał ochoty się z nią widzieć, a tym bardziej rozmawiać. Jednak Alex miał dobre dla niego wieści.

- Nie, nie przyjechała ze mną. Za bardzo wsiąknęła w mediolańskie towarzystwo. Ciągle chodzi na jakieś imprezy, z których wraca kompletnie zblazowana. Nie poznaję własnej siostry chłopie. Jej klasa poszła się paść – roześmiał się i zerknął na zegarek. – Chyba już czas. Zaraz się zacznie.

Istotnie zegar wskazywał szesnastą pięćdziesiąt pięć. Marek zaprowadził Ulę na miejsce przeznaczone dla niej, a sam umknął za kulisy. Światła przygasły i tylko jeden reflektor oświetlał wybieg, na który wszedł prezes z mikrofonem w ręku. Opowiedział w paru słowach o pokazie i kreacjach po czym zszedł ze sceny. Po raz pierwszy miała okazję podziwiać ubrane w piękne stroje modelki. Widziała u Pshemko te stroje, ale w fazie szycia. Teraz miała możliwość docenienia kunsztu mistrza. On na sam koniec wyszedł z szeroko rozpostartymi rękami i kłaniał się nisko zgromadzonej publiczności, która zgotowała mu owacje na stojąco. Ponownie Marek wszedł na scenę i zaprosił wszystkich na bankiet do sali obok. Ubrała płaszcz i czekała na niego przed wyjściem. Wkrótce pojawił się z komórką w dłoni i wybrał numer do przedsiębiorstwa taksówkowego.

- Na pewno nie chcesz zostać? – Zapytał jeszcze z nadzieją, że ona zmieni zdanie.

- Nie nalegaj Marek – poprosiła. – Wiesz, że nie mogę. Pokaz jednak bardzo mi się podobał, a Pshemko jest naprawdę geniuszem.

Podjechała zamówiona taksówka. Pożegnała się z Markiem i kazała się wieźć na Nowogrodzką. Jutrzejszy dzień do południa planowała spędzić na cmentarzu. To było jedyne miejsce, w którym naprawdę czuła bliskość Piotra. Wiedziała doskonale, że to tylko takie urojenie w jej głowie, jednak wolała myśleć, że jego duch wciąż tkwi przy niej i w jakiś sposób opiekuje się nią i chroni.

Następnego dnia podjechała autobusem pod cmentarną bramę. U stojącego niedaleko niej handlarza kupiła doniczkę z chryzantemami i duży znicz. Dotarła do mogiły i usiadła na niewielkiej ławeczce, którą zrobił specjalnie dla niej Maciek. Kwiaty i wieńce, których całe mnóstwo zostawili żałobnicy podczas pogrzebu Piotra już zniknęły. Teraz był tylko goły kopczyk ziemi i wbity w nią krzyż z tabliczką.

- Dzień dobry Piotruś – wyszeptała. – To już dwa miesiące odkąd ciebie nie ma. Jestem tak bardzo samotna i nieszczęśliwa bez ciebie. Wprawdzie mam duże wsparcie ze strony Maćka i mojego szefa, o którym ci kiedyś opowiadałam, ale to nie to samo. Za wcześnie odszedłeś kochany, za wcześnie… Mieliśmy całe życie przed sobą. Mieliśmy tyle marzeń i planów. Nic z nich nie wyszło. Nawet nie złapali sprawców twojej śmierci. Chciałabym spojrzeć im w oczy i zapytać dlaczego… Dlaczego mi ciebie zabrali… To moje marzenie, żeby ponieśli zasłużoną karę za to, co ci zrobili. Wierzę, że jesteś już w lepszym świecie, i że jesteś tam szczęśliwy. Ja ciągle opłakuję twoją śmierć. Nie potrafię inaczej. To tak bardzo boli… Pomóż mi się z tym uporać. Pomóż mi przez to przejść. Ja nie chcę, żeby tak było zawsze, bo ten ból serca jest nie do zniesienia. Przecież na temat serca wiedziałeś wszystko… - Wyciągnęła z torebki chusteczkę i wytarła mokre od słonej wilgoci policzki. – Zadatkowałam już na pomnik kochanie. Wybrałam też wzór. Będzie oryginalny i nie taki jak wszystkie. Postawią go jednak dopiero wiosną. Dzisiaj przyniosłam ci trochę żółtych chryzantem. Zawsze lubiłeś żółty kolor, prawda? - Podniosła się z ławki i wcisnęła doniczkę w miękką ziemię. – A tu zapalam ci światełko, żeby ogrzało twoją duszę. Spoczywaj w spokoju kochany i czuwaj nade mną. Bardzo cię kocham.

Po tych wizytach na cmentarzu wracała kompletnie roztrzęsiona i rozbita emocjonalnie. Pomyślała nawet, że być może powinna poszukać pomocy u jakiegoś psychologa, bo sama nie poradzi sobie z tą wielką stratą. To ją zdecydowanie przerastało. Zawsze wyciągała album z ich zdjęciami i oglądała je do wieczora. Nie było ich zbyt wiele. Trochę zdjęć z ich ślubu, jakieś spotkanie z przyjaciółmi Piotra, kilka fotografii z Rysiowa…

Potem zjadała kolację lub nie i pamiętając o tabletce na sen kładła się spać. Lekarka przepisała jej łagodne środki. Sprawiły, że jednak zaczęła sypiać trochę lepiej i nie budziła się po nich z ociężałą od snu głową.

Zamknęła album i przebrała się w piżamę. Popiła tabletkę i przytuliła twarz do poduszki. Pół godziny później już spała. Spała i śniła. Zwykle nie pamiętała swoich snów, ale ten był bardzo sugestywny. Ujrzała Piotra, który siedział przy łóżku i przyglądał jej się z dobrotliwym uśmiechem. Przetarła oczy i zdumiona spojrzała na niego.

- Piotruś… - wyszeptała.

- Witaj Iskierko. Przyszedłem, bo bardzo martwię się o ciebie. Nie powinnaś kochanie tak rozpaczać. Mnie jest tu dobrze. Ciągle widzę cię tak bardzo smutną, a twoje piękne oczy wypełniają łzy. Nie trzeba płakać. Czas zacząć żyć kochanie. Przecież kiedyś się spotkamy, ale dla ciebie to jeszcze za wcześnie. Całe życie przed tobą. Nie powinnaś być sama. Otwórz serce na nową miłość. Ona jest gdzieś blisko, na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko się rozejrzeć. Powinnaś wyjść za mąż i mieć dzieci.

- Tylko z tobą chciałam mieć dzieci Piotruś, tylko z tobą… Jak możesz nawet proponować mi coś takiego? To ty jesteś moją miłością – powiedziała ze skargą w głosie.

- Ja byłem twoją miłością kochanie, musisz to zrozumieć. Teraz czas na nową. Nie zamykaj się w skorupie, tylko otwórz na świat i ludzi. Kocham cię i chcę żebyś była naprawdę szczęśliwa. Na pewno jest ktoś, kto poda ci to szczęście na tacy. Nie odrzucaj go. Ja zawsze będę przy tobie, będę cię wspierał i czuwał nad tobą. Zacznij żyć Ula dla siebie i dla mnie. Zacznij żyć…

Zauważyła jak jego sylwetka zaczyna się rozmywać. Usiłowała go schwycić, ale to było tak, jakby łapała mgłę.

- Nie zostawiaj mnie Piotr, błagam! – Krzyknęła rozpaczliwie.

Zerwała się na równe nogi i rozejrzała dokoła. Zegar wskazywał kilka minut po pierwszej. Przetarła twarz mokrą od potu i łez.

- Piotr? Jesteś tu? – Odpowiedziało jej tylko tykanie zegara. – Chyba zaczynam wariować. Ten sen był taki rzeczywisty – mruknęła. Poszła do kuchni i nalała wody do szklanki. Wypiła ją duszkiem. Położyła się, ale nie potrafiła już zasnąć. W głowie tłukły jej się słowa Piotra. – Może on ma rację? Może powinnam kogoś mieć? Ale jak mam kogoś pokochać skoro tak bardzo kocham jego? Wymagasz ode mnie zbyt wiele Piotruś. Zbyt wiele.

Rano wstała zmęczona i niewyspana. Sińce pod oczami zatuszowała jakimś fluidem. Ubrała spodnie, sweterek i nawet nie pomyślawszy o śniadaniu poszła na autobus.

Ten dzień był dość lightowy. Zwykle po pokazie pracownicy mieli jeszcze trochę luzu i czas wypełniali czytaniem artykułów na temat wystawionej przez firmę kolekcji. Recenzje były bardzo pochlebne, żadnej krytyki. Siedzący za biurkiem Marek zacierał ręce i mówił.

- Świetnie się spisaliśmy Ula. Teraz tylko czekać, jak zaczną się sypać zamówienia na sprzedaż kolekcji. Znowu będzie sporo pracy, ale damy radę, nie?

Smętnie pokiwała głową i wydusiła

- Na pewno…

Marek przyjrzał się jej bacznie. Nie wyglądała najlepiej. Mimo, że starała się ukryć siniaki pod oczami on dostrzegł je bez trudu.

- Jakaś nieobecna jesteś dzisiaj. Źle się czujesz?

- Nie, ale trochę mi niedobrze. Jeszcze nic dzisiaj nie jadłam. Jestem tylko o kawie.

- To karygodne Ula. Naprawdę wpędzisz się w jakąś chorobę. Ubieraj się. Zabieram cię na lunch. Jak możesz tak niszczyć swój organizm?

- Nie miałam czasu na śniadanie – usprawiedliwiała się. - Poza tym miałam taki dziwny sen, a potem już nie mogłam zasnąć.

Zarzucił na siebie płaszcz i pomógł jej się ubrać. Samochodem podjechali do najbliższej restauracji. Zamówił jej kaloryczne naleśniki z truskawkami i bitą śmietaną. Sobie również. Do tego po kubku gorącej czekolady.

- Dzisiaj szalejemy. Zasłodzimy się na śmierć – zachichotał.

Po tym posiłku od razu poczuła się lepiej. Podziękowała Markowi. Gdyby nie on pewnie za chwilę zemdlałaby w jego gabinecie. Wyszli z restauracji, a on zaproponował spacer.

- Tu niedaleko jest park. Pooddychasz świeżym powietrzem. Ciągle jesteś taka blada, jakbyś nie miała w sobie kropli krwi. Wiem, że cierpisz, ale musisz zacząć żyć Ula. - Stanęła jak wryta i zdumiona popatrzyła mu w oczy. Przecież tak samo mówił do niej w tym śnie Piotr. – O co chodzi? Stało się coś? – Zaniepokoił się Marek.

- Nie, nie… Wszystko w porządku – potrząsnęła głową jakby odganiała nocną marę. – Wszystko w porządku…

Ruszyli parkowymi alejkami. Lato ewidentnie ustępowało miejsca jesieni. Ścieżki zasłane były kolorowym dywanem liści, które szeleściły przy każdym kroku. Weszli na pałąkowaty mostek i zatrzymali się na nim.

- Spójrz Ula, czy nie jest tu pięknie? Powiedziałbym nawet, że to bardzo romantyczna sceneria.

- Jesteś romantykiem?

- Chyba w jakimś stopniu tak – uśmiechnął się do niej. – Nie oznacza to jednak, że kocham komedie romantyczne, które wyciskają z oczu łzy. Raczej twardo stąpam po ziemi.

- Mimo to masz w sobie jakąś wrażliwość. Gdyby nie ona, nie zwróciłbyś uwagi na człowieka leżącego na chodniku – znowu poczuła to znajome ukłucie w sercu.

Zamilkli na dłuższą chwilę. Jednak Marek nie chciał, żeby nadal tkwiła w takim zawieszeniu. Zebrał się w sobie.

- Chcesz znać prawdę Ula? Zatrzymałem się tylko dlatego, że leżał w dziwnej pozycji. To mi uświadomiło, że nie jest pijany. Miał nienaturalnie odgiętą głowę. Nadal uważasz, że jestem wrażliwy?

Bolało. Ten ból uwidocznił się w jej oczach, które szybko wypełniły się łzami.

- Chcesz mnie do siebie zniechęcić? Nie zmienię zdania – powiedziała cicho. - Ten i kolejne uczynki potwierdzają tylko, że właśnie taki jesteś. Masz dobry charakter, a to nie zdarza się często.

- Kiedyś może ci opowiem jaki naprawdę jestem, a raczej jaki byłem. Może się zdziwisz, ale to ty wyzwalasz we mnie takie pozytywne odruchy. Wcześniej nigdy czegoś podobnego nie doświadczyłem. Sprawiasz, że człowiek jest gotów ci nieba przychylić. Piotr był wielkim szczęściarzem Ula.

- Mylisz się. To ja miałam wielkie szczęście, bo był wspaniałym człowiekiem.

- Jakby na to nie patrzeć oboje mieliście szczęście, że spotkaliście siebie, chociaż na bardzo krótko. Mimo to uważam, że nie powinnaś odgradzać się od ludzi. Czasem tak trudno do ciebie dotrzeć, bo zamykasz się w jakiejś szczelnej skorupie, przez którą ciężko się przebić.

Niespodziewanie dla niego wybuchła głośnym płaczem. Nie rozumiał tej nagłej reakcji. Odruchowo wtulił ją w siebie i gładząc po plecach próbował uspokoić.

- Nie płacz Ula. To będzie jeszcze bolało, ale przekonasz się, że czas zrobi swoje.

- Skąd ty to wszystko wiesz? Jakim cudem wiesz? Przecież nie możesz tego wiedzieć - szlochała mocząc mu łzami płaszcz .

Był kompletnie zdezorientowany, bo nie rozumiał, o czym ona mówi.

- Ale co wiem? Nie rozumiem…

- Mówiłam ci, że miałam w nocy dziwny sen. Rozmawiałam z Piotrem i on powiedział mi to wszystko. Powiedział, że powinnam się otworzyć, a nie zamykać w skorupie przed światem. Powiedziałeś dokładnie to samo, słowo w słowo. Przecież jesteś inny. Nie możesz tak myśleć jak on.

- On był mądrym człowiekiem Ula. A skoro ci się przyśnił, to może to jest jakiś przekaz z jego strony? Widocznie nie różnię się od niego tak bardzo, skoro myślę podobnie. – Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i podał jej. – Proszę, wytrzyj swoją śliczną buzię i już nie płacz. Może jednak powinnaś poszukać pomocy u jakiegoś specjalisty, bo sama najwyraźniej nie radzisz sobie z emocjami. Jeśli się zgodzisz, poszukam kogoś.

- Sama o tym pomyślałam już wcześniej. Myślałam, że dam radę, ale to mnie po prostu przerosło.

- Już dobrze. Wracajmy. Ja na pewno znajdę kogoś, kto będzie w stanie ci pomóc.



ROZDZIAŁ 6



Godzina poszukiwań dobrego psychologa w internecie opłaciła się, bo znalazł takiego, a raczej taką. Po ilości zostawionych pochlebnych komentarzy zorientował się, że kobieta ma dobre podejście do pacjentów i wyciąga ich z naprawdę ciężkich stanów depresyjnych. Nie tracąc czasu zadzwonił i umówił Ulę na pierwszą wizytę. Miała się odbyć następnego dnia. Pokrótce nakreślił lekarce problem, z którym będzie musiała się zmierzyć. Pocieszyła go, że miała już podobne przypadki i na pewno sobie poradzi.

Wyszedł z gabinetu i powiedział Uli o tej wizycie.

- To dobry lekarz Ula i na pewno ci pomoże. Mieszka wprawdzie dość daleko od centrum, ale ja będę cię woził na sesje z tą kobietą. Nie zostawię cię z tym samej.

- To kolejny dług Marek. Dlaczego to robisz? Jakby nie patrzeć jesteś moim szefem i właściwie nie powinno cię to obchodzić, że…

- Jestem też twoim przyjacielem Ula i podobnie jak Maciek, chcę dla ciebie jak najlepiej. Czy to takie dziwne?

- Ale ty poświęcasz się dla mnie. Poświęcasz swój czas. Mógłbyś go spożytkować w inny sposób.

- I tak nie mam nic lepszego do roboty. Jutro po pracy pojedziemy na obiad, a po nim do psychologa.


Trafili do ładnej willi położonej na obrzeżach Warszawy. Okolica była spokojna. Marek zadzwonił do drzwi i po chwili witali się ze starszą kobietą o miłym uśmiechu. Wyciągnęła do Uli dłoń i przedstawiła się.

- Marta Lisowska.

- Urszula Sosnowska, a to jest…

- Marek Dobrzański. To ja rozmawiałem wczoraj z panią.

- Tak, pamiętam. Sesja potrwa około godziny. Pana zapraszam do saloniku. Jest tam trochę prasy, więc może pan poczytać, a panią poproszę do gabinetu.

Myślała, że będzie się tu czuła niezręcznie, i że będzie skrępowana, jednak nic takiego nie miało miejsca. Kobieta była niezwykle serdeczna i roztaczała wokół siebie jakąś pozytywną aurę. Jej spokój i opanowanie udzieliły się również Uli.

- Proszę sobie wygodnie usiąść – wskazała obszerny fotel. Sama usiadła naprzeciwko w podobnym z notatnikiem w ręku. – Mogę pani mówić po imieniu?

- Jak najbardziej – zgodziła się.

- Od twojego przyjaciela wiem mniej więcej co wydarzyło się w twoim życiu. Jednak to od ciebie chciałabym usłyszeć o szczegółach. Czy jesteś w stanie już mówić o nich bez emocji?

- Bez emocji raczej nie, ale opowiem, co się stało.

Opowiedziała tej kobiecie wszystko z detalami. Opowiedziała o swojej desperackiej, wielomiesięcznej walce o życie Piotra. O walce, którą przegrała. Ze łzami w oczach mówiła.

- On nie zasłużył sobie na to wszystko. Był dobrym człowiekiem. Dopiero byliśmy na początku drogi, teraz nie mam pojęcia, w którą stronę iść. Bez niego czuję się kompletnie bezradna i zagubiona. Bardzo pomagają mi przyjaciele. Dzięki nim zaczęłam pracować i nie myślę przynajmniej przez kilka godzin o Piotrze, ale kiedy wracam do pustego domu ogarnia mnie taka rozpacz, że chce mi się wyć. Nie potrafię sobie z nią poradzić. On mi się śni. Mówi do mnie, a ja mam wrażenie, że wariuję. Jak to udźwignąć…? – rozłożyła bezradnie ręce.

- Ja pomogę ci przez to przejść. Rozpacz jest czymś zupełnie naturalnym wobec śmierci najbliższej osoby. Ciągle rozpamiętujemy, analizujemy różne sytuacje, obwiniamy się, że być może nie zrobiliśmy wszystkiego, żeby ta osoba przeżyła. To bardzo typowe i nie odbiegasz tu w niczym od schematu Ula. Masz niewątpliwie poczucie winy, bo mimo sprowadzonych przez ciebie specjalistów sytuacja się nie zmieniła. Nie jesteś bogiem Ula i to musisz sobie bardzo mocno uświadomić. Jako człowiek zrobiłaś naprawdę wszystko, co było w twojej mocy, by uratować swojego męża. To są nieuzasadnione wyrzuty sumienia, które zapewne cię dręczą. Musisz zrozumieć, że śmierć Piotra nie była twoją winą, podobnie jak nie z twojej winy na niego napadnięto. Nie trzeba dopisywać do tego ideologii, bo to po prostu się zdarzyło i pociągnęło za sobą fatalne skutki. On był za młody na śmierć, ty jesteś za młoda, by kurczowo tkwić nie przy nim, bo jego już nie ma, ale przy projekcji jego osoby, którą produkuje twój mózg. To z całą pewnością będzie trudny i bolesny dla ciebie proces, ale poradzimy sobie z tym. Jak spotkamy się następnym razem, przypomnij sobie najlepsze momenty z waszego wspólnego życia. Jestem pewna, że takie były. Za tydzień porozmawiamy o rzeczach, które cieszyły was oboje. – Pogładziła jej dłoń. – Głowa do góry Ula. Zobaczysz, że jeszcze będziesz się uśmiechać. Powiedz mi, czy masz kłopoty ze snem?

- Mam i to spore. Przez cały pobyt Piotra w szpitalu, aż do śmierci nie odchodziłam od jego łóżka. Spałam na krześle z głową ułożoną na materacu. To nie była dobra pozycja do wysypiania się. To nawet trudno byłoby nazwać spaniem, raczej rodzajem jakiejś czujnej drzemki, bo ciągle liczyłam na to, że on jednak wybudzi się ze śpiączki, poruszy się. Nie chciałam tego przegapić. Po pogrzebie właściwie nic się nie zmieniło. Byłam zbyt nerwowa i roztrzęsiona, żeby móc zasnąć. Lekarz przepisał mi łagodny środek i teraz jest nieco lepiej. Nie chciałabym się uzależnić od mocnych leków.

- To zrozumiałe. Spróbuj jednak nie brać codziennie specyfiku. Spróbuj zażywać co drugi dzień. Jeśli uznasz, że to nie wystarczy, wróć do przepisanego dawkowania. Ja polecam zakup passiflory i melisy. To zioła dość skutecznie działające na stres i kłopoty ze snem. Może wyciszą cię nieco i pozwolą lepiej spać – spojrzała z sympatią na swoją pacjentkę. – W takim razie widzimy się za tydzień. Przez ten tydzień spróbuj zająć głowę czymś innym. Kup ciekawą książkę, najlepiej jak najgrubszą, lub zacznij oglądać filmy. Te brutalne odradzam.

Wstały z foteli i uścisnęły sobie dłonie.

- Ja chciałam jeszcze uregulować należność za tę wizytę – Ula wyciągnęła z torebki portfel.

- Już jest uregulowana. Za następne wizyty również. Wczoraj pan Dobrzański po rozmowie ze mną dokonał przelewu na moje konto.

Zaskoczyła Ulę ta odpowiedź, bo nie miała pojęcia, że Marek załatwił tę sprawę już tak do końca, ale opanowawszy się podziękowała kobiecie.

Na widok ich wychodzących z gabinetu Marek odłożył gazetę i podniósł się z fotela. Z troską spojrzał na Ulę. Miała czerwone od płaczu oczy, ale wyglądała na dość spokojną.

- Wszystko w porządku? – Zapytał cicho.

- Tak, tak…, możemy już iść.

Usadowiwszy się w samochodzie i zapiąwszy pas zapytała.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że zapłaciłeś za dziesięć sesji z góry? Przyjaźń przyjaźnią, ale nie możesz takich rzeczy przede mną ukrywać.

- Nie miałem zamiaru nic ukrywać i powiedziałbym ci o tym. Potraktuj to jak bożonarodzeniowy prezent ode mnie, chociaż to chyba najdziwniejszy prezent, jaki dostałaś w życiu. – Pokręciła przecząco głową.

- Nie, nie Marek. Nie będziesz mi robił takich prezentów. Sama zapłacę za psychologa. To ile zapłaciłeś? – Ociągał się z odpowiedzią. – Ile…

- Tysiąc pięćset złotych.

- Jak dojedziemy, zapraszam cię na kawę. W domu ureguluję ten dług – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.


Te sesje wkrótce okazały się darem od losu. Zdecydowanie lepiej sypiała. Nie zrywała się w środku nocy z powodu jakichś koszmarnych snów. Rano budziła się wypoczęta i w lepszym nastroju. Czuła, że dzięki Lisowskiej zaczyna radzić sobie sama ze sobą. Nawet dla Maćka te zmiany były zauważalne.

- Cieszę się Ula, że masz lepsze samopoczucie i nie dołujesz się już tak. Nadal jesteś straszną chudziną, ale poprawę widać w twojej twarzy i oczach. Tak trzymaj dziewczyno.

- To dzięki pani psycholog. Marek ją załatwił i jeździ ze mną do niej, bo to dość daleko.

- Mówiłem ci, że to fajny facet i jak się okazuje dobry przyjaciel.

- Masz rację. Mam dwóch najlepszych przyjaciół na świecie.


Powoli zbliżały się grudniowe święta. Im było do nich bliżej tym bardziej uświadamiała sobie, że po raz pierwszy spędzi je sama. Przedtem, zanim poznała Piotra spędzała je z ojcem, potem we trójkę, a teraz…? Czy to znowu będzie taki czas, że przepłacze trzy dni nad grobami ich obu? Postanowiła, że do Rysiowa wybierze się jeszcze przed wigilią. Miała zamiar odwiedzić też rodziców Maćka. Każdemu kupiła jakiś drobiazg, żeby nie jechać z pustymi rękami. Wykorzystała któregoś dnia obecność Szymczyka w firmie i zabrała się razem z nim. Pomógł jej zrobić porządek na mogile ojca. Tradycyjnie postawiła na nim doniczkę z chryzantemami i zapaliła znicze. Potem podjechali pod dom przyjaciela. Jego rodzice witali ją bardzo wylewnie, szczególnie mama. Ubolewała nad jej losem i nad tym, że jest taka szczupła i blada.

- Dostaniesz do domu trochę uszek i sałatki. Mam też ozory w galarecie. Na pewno będą ci smakować. Bigos też robiłam, a także pierogi z kapustą i grzybami. A może przyjechałabyś do nas na wigilię? Co będziesz sama siedzieć w domu jak pokutnica?

- Nie, pani Szymczykowa. Bardzo dziękuję, ale nie. Wolę być sama.

Marysia pogładziła ją po głowie. Nie naciskała na nią.

- No to już jak chcesz dziecko, ale w tym dniu nikt nie powinien być sam.

- Dla mnie tak jest lepiej… - dokończyła Ula spuszczając głowę i maskując w ten sposób łzy.


Firmowa wigilia dobiegała końca. Wyjątkowo w tym roku nie było na niej rodziców Marka. Oni mieli ją spędzić w szwajcarskich Alpach. Już od tygodnia przebywali w znanym uzdrowisku Leukerbad i leczyli swoje dolegliwości. Na firmowym, świątecznym spotkaniu reprezentował ich sam. Złożył życzenia wszystkim, zapewnił, że już na kontach są świąteczne premie, poinformował, że wszyscy mają wolne między świętami, aż do nowego roku i porozdawał skromne upominki. Kiedy pracownicy rozeszli się już do zajęć poprosił Ulę do swojego gabinetu.

- Jakie masz plany na dzisiaj Ula? Wiesz, że puszczam wszystkich do domów o dwunastej. Zrobiłaś już świąteczne zakupy? - Popatrzyła na niego bezradnie.

- Nic nie kupowałam. Po co kupować dla samej siebie? Dostałam od mamy Maćka trochę świątecznego jedzenia i to mi wystarczy. Jedyne, co muszę kupić, to znicze i kwiaty na grób Piotra.

- Myślałem, że spędzisz święta u Szymczyków?

- Oni chcieli, zapraszali mnie, ale odmówiłam.

- Będziesz siedzieć sama w domu? Zresztą niepotrzebnie pytam, bo ja też zostałem na lodzie. Jak wiesz, moi rodzice wyjechali. A może mogłabyś mi towarzyszyć w zakupach? Mam kompletnie pustą lodówkę. Nawet chleba nie kupiłem. Pomożesz?

- W sumie… i tak nie mam nic lepszego do roboty.

- Super. W takim razie zaraz wychodzimy.


Ta propozycja, by mu towarzyszyła nie była bezpodstawna. Widział, że kolejny raz zamyka się w sobie i słusznie podejrzewał, że to bliskość świąt tak na nią działa. Chciał zająć jej myśli czymś innym niż tylko wspominki o Piotrze. Momentami był o niego zazdrosny. Już od jakiegoś czasu zrozumiał, że nie jest mu obojętna i kocha ją. Na wzajemność nie mógł liczyć i zdawał sobie z tego sprawę doskonale, jednak nie poddawał się. Chciał być zawsze blisko, wesprzeć i pomóc w razie potrzeby. Pragnął, by przywykła do jego obecności tak bardzo, żeby wydawała jej się wręcz niezbędna. Wiedział, że nie jest to do końca w porządku, bo w ten sposób uzależniał ją od siebie, ale póki co nie wymyślił innego sposobu na swoją obecność w jej życiu. Ukrywał tę miłość do niej. Miał świadomość, że jeszcze wiele czasu upłynie nim ona otworzy się na nowe uczucie. Nie chciał niczego przyspieszać i zepsuć. Był jej przyjacielem, ale liczył, że z czasem ta przyjaźń przerodzi się w coś więcej.

Zatrzymał samochód przy jednym z marketów. Już z daleka zauważył stoiska ze stroikami i żywymi choinkami. Pociągnął w ich stronę Ulę.

- Może zamiast tradycyjnych chryzantem kupisz Piotrowi stroik? Widziałem już takie na grobach. Ładnie wyglądają.

- Tak, to chyba dobry pomysł – podeszła do jednego ze straganów. – Co myślisz o tym? Ma żółte dodatki. Piotr bardzo lubił ten kolor.

- Mhmm, rzeczywiście ładny. Ja wezmę też dla siebie do domu, żeby przynajmniej mieć chociaż trochę tej świątecznej atmosfery. Może dla ciebie też wziąć? Fajnie wyglądałby na komodzie.

- Tak…, chyba tak…, poprosimy te trzy – zawróciła się do sprzedawczyni.

Wpakowali stroiki do bagażnika i ruszyli na zakupy. Ku ich zdziwieniu wcale nie było tłoczno. Pewnie większość ludzi zaopatrzyła się już wcześniej w niezbędne rzeczy. Wzięli kosz na kółkach i ruszyli między regały. Marek wypełnił go po brzegi. Ula nie chciała nic. Trochę go to zmartwiło, ale nie naciskał na nią.

- Może chociaż kupimy trochę świątecznego ciasta? Jakiś sernik, czy makowiec? Może keks?

- Ale tylko trochę. Przecież nie zjem wszystkiego i tak pewnie połowę wywalę… - Westchnął ciężko, ale już nie skomentował. Czasami była taka uparta. Podwiózł ją pod dom. Wszedł jeszcze na górę, bo zaproponowała kawę, ale nie siedział długo. Pożegnał się życząc jej spokojnych świąt i odjechał.

27 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page