top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

CZAS ZACZĄĆ ŻYĆ... - rozdziały: 7, 8, 9, 10, 11 ostatni

ROZDZIAŁ 7



Ocknęła się i przetarła ciężkie od snu powieki. Spojrzała na zegar i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wskazywał jedenastą pięć. – No, ale pospałam. Pierwszy raz od miesięcy przespałam tyle godzin. Wierzyć się nie chce. – Wygrzebała się z łóżka i ruszyła pod prysznic. Okutana w szlafrok przygotowała sobie śniadanie i kubek kawy. Po posiłku ubrała się ciepło i owinąwszy w papier stroik zapakowała go do obszernej reklamówki. Pamiętała też o zniczach. Tak zaopatrzona ruszyła na przystanek.

Na cmentarzu kręciło się sporo osób, ale nie zwracała na nie uwagi. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku grobu Piotra. Zdziwiła się ujrzawszy na nim dwa wieńce i palące się znicze. Pomyślała, że może to od jego kolegów z pracy. Może od Rafała? Był przecież jego najlepszym przyjacielem. Zrobiła trochę miejsca na stroik i zapaliła dwa znicze od siebie. Potem przysiadła na ławeczce i zamyśliła się. – To pierwsze święta, których nie spędzimy razem Piotruś. To takie smutne i przygnębiające. Nie będziemy już razem śpiewać kolęd i łamać się opłatkiem. Nie będziemy cieszyć się choinką i prezentami. Chodzę do psychologa, wiesz? Pomaga mi uporać się z twoim odejściem. To kobieta. Bardzo miła zresztą. Ostatnio rozmawiałyśmy o świętach. Opowiadałam jej jak wesoło je spędzaliśmy. Powiedziała mi, że powinnam się pogodzić z przeszłością i uznać ją za rozdział zamknięty. Ona ubrała to w inne słowa Piotruś, ale powiedziała mi dokładnie to samo, co ty w tym śnie. Chyba powoli zaczynam przywykać do twojej nieobecności przy mnie. Okazało się, że Maciek i Marek są naprawdę wspaniałymi przyjaciółmi i zawsze mogę na nich liczyć. Dzięki nim nie jestem już tak bardzo samotna i trochę mi lżej. Obaj dbają, żebym nie zadręczała się myślami o tobie, chociaż to niezwykle trudne, bo nadal zajmujesz pierwsze miejsce w mojej głowie i sercu. Tak bardzo bym chciała, żebyś teraz przy mnie był, objął mnie ramieniem i przytulił. Strasznie mi tego brakuje. – Wstrząsnął nią szloch. Rozmazywała po policzkach makijaż i nie mogła się uspokoić. Nawet nie zwróciła uwagi, że cmentarz opustoszał, bo zaczęło zmierzchać.


Tuż przed godziną siedemnastą Marek zaparkował swojego Lexusa pod domem Uli. Zabrał z bagażnika kilka wypchanych po brzegi toreb i ruszył na drugie piętro. Nie miał pojęcia jak ona zareaguje na jego widok w drzwiach, ale pomyślał, że skoro mają oboje samotnie spędzić wigilię, to już lepiej zrobić to we dwójkę. Jeszcze wczoraj zamówił najlepszy świąteczny catering w dobrej restauracji i tuż przed przyjazdem na Nowogrodzką odebrał go. Odłożył torby na posadzkę i zadzwonił do drzwi. Potem dzwonił jeszcze dwukrotnie, ale wyglądało na to, że Uli nie ma. Trochę się zaniepokoił i sięgnął po komórkę wybierając jej numer. Po kilku sygnałach usłyszał jej drżący głos i zrozumiał, że płacze.

- Marek…? Proszę cię przyjedź po mnie…

- Ula, gdzie ty jesteś? Martwię się o ciebie.

- Na cmentarzu… Jestem na cmentarzu i chyba się boję… Tu jest strasznie…

- Nie ruszaj się stamtąd, ja zaraz tam będę. Powiedz mi tylko, gdzie mam cię szukać.

- Czwarta alejka od bramy po prawej stronie – chlipnęła.

- Już jadę – rozłączył telefon i łapiąc torby pośpiesznie zbiegł na dół.

Z piskiem opon zaparkował przy bramie i biegiem ruszył na cmentarz. Zgodnie z jej wskazówkami skręcił w czwartą alejkę i zobaczył ją jak skulona siedziała na ławce i głośno płakała. Dobiegł do niej, podniósł ją i mocno przytulił.

- Już jestem Ula, już dobrze, nie płacz. Jesteś bezpieczna.

Wbrew temu co powiedział rozpłakała się jeszcze bardziej.

- Zasiedziałam się. Nagle zrobiło się ciemno. Wystraszyłam się. Nigdy nie byłam tu o zmierzchu – skarżyła się łykając łzy. – Zabierz mnie stąd, proszę…

Objął ją ramieniem i poprowadził w kierunku bramy. Podał jej chusteczki, żeby wytarła łzy.

- Już w porządku Ula. Zaraz zawiozę cię do domu. Włączę ogrzewanie bo bardzo zmarzłaś.


Pogwizdując jakąś kolędę krzątał się w kuchni szykując dla nich wigilię podczas gdy Ula owinięta w koc siedziała z podkulonymi nogami na kanapie. Postawił na gazie zupę grzybową i kompot z suszonych śliwek. Obok grzała się już kapusta z grochem, którą od czasu do czasu mieszał. Pamiętał, że Ula nie jadła ryb, więc zamówił porcję karpia tylko dla siebie. Nakrył ławę białym obrusem i zaczął znosić potrawy.

- Dla ciebie Ula kapusta i pierogi. Mam też barszcz czerwony do tych uszek od Szymczykowej i zupę grzybową. Spróbujemy wszystkiego po trochu. Zupa na pewno cię rozgrzeje.

Po chwili stawiał przed nią to wszystko. Nie zapomniał też o opłatku. Podzielili się życząc sobie zdrowia i pomyślności na następny rok.

Gorąca zupa parzyła jej usta, ale jadła z ochotą, bo była smaczna i rzeczywiście rozgrzewała ją od środka. Na jej bladych policzkach wykwitły dorodne rumieńce, którym Marek przyglądał się z zachwytem, bo wyglądała cudnie. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało odkładając talerz na stół.

- To było naprawdę pyszne. Wszystko wygląda pysznie. Spróbuję trochę kapusty i zjem pieroga.

Po kolacji zaparzył im aromatycznej kawy i pokroił trochę ciasta. Rozsiadł się z talerzykiem na kanapie i spytał.

- Długo byłaś na tym cmentarzu?

- Kilka godzin. Przyjechałam tuż przed dwunastą, a potem nawet nie zwróciłam uwagi na upływający czas. Ocknęłam się dopiero wtedy, jak zrobiło się ciemno. Bałam się, chociaż to irracjonalne, bo to żywych trzeba się bać, a nie zmarłych. Uratowałeś mnie przed paniką – z wdzięcznością spojrzała mu w oczy. – Znowu mam dług.

Uśmiechnął się szeroko ukazując w policzkach największy atut swojej urody.

- Nie ma o czym mówić, ale na przyszłość musisz takie rzeczy kontrolować, żeby znowu nie znaleźć się w podobnej sytuacji.

Zamilkli. On przełykał ostatnie kęsy makowca, ona obserwowała go znad parującej filiżanki.

- Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę – odezwała się po chwili. – Czy mógłbyś tu dzisiaj zostać? – Wytrzeszczył na nią oczy, bo w życiu nie spodziewałby się takiej propozycji z jej strony.

- Na pewno tego chcesz? – Pokiwała głową potwierdzająco. – Ja mogę zostać Ula, ale ty masz tylko tę kanapę.

- Mam jeszcze dmuchany, duży materac. Chętnie się na nim prześpię, bo jest bardzo wygodny. Ty zajmiesz kanapę.

- O nie, nie, nie. To ja pójdę na materac. Skoro mówisz, że wygodny, to nie ma problemu. Jednak jutro rano pojedziemy do mnie i przebiorę się. Nie przewidziałem takiej sytuacji i nie wziąłem ciuchów na zmianę. Możemy też pójść potem na jakiś spacer. Może będzie ładna pogoda? Zażyjesz trochę świeżego powietrza. Przyda ci się, bo mróz powoduje, że pięknie się rumienisz Ula.

Posprzątał po wigilijnej kolacji, a potem nadmuchał materac. Istotnie wyglądał na wygodny. Przebrała pościel i pomogła mu ją rozścielić. Leżąc już w posłaniach długo jeszcze rozmawiali dopóki nie zmorzył ich sen.


Ula ocknęła się pierwsza. Za oknem był już jasny dzień. Ziewnęła przeciągle i zlokalizowała budzik. Było kilka minut po dziewiątej. Na materacu obok spał Marek posapując cicho. Uśmiechnęła się. – Jesteś naprawdę fajnym facetem jak mówi Maciek i dobrym przyjacielem. – Oparła głowę na łokciu przypatrując się jego twarzy. Pomyślała, że jest naprawdę przystojny. Miał ładną jak na mężczyznę twarz. Duże, szare, łagodne oczy, życzliwy uśmiech na zmysłowych ustach, długie rzęsy no i te niezaprzeczalnie wdzięczne dołeczki, które nadawały mu wyraz jakiejś figlarności. Miała mu wiele do zawdzięczenia, ale też lubiła go bardzo, bo zawsze był, gdy tego potrzebowała i nigdy jej nie zawiódł. Wczoraj też nie odmówił jej nietypowej prośbie, chociaż widziała jak bardzo był zaskoczony. Wtedy na cmentarzu, gdy przytulił ją mocno poczuła się tak samo bezpieczna jak w ramionach Piotra. Może rzeczywiście nie różnili się od siebie tak bardzo? Marek miał podobny do Piotra sposób oceny różnych sytuacji. Czasem naprawdę zaskakiwało ją to podobieństwo. Fizycznie różnili się. Marek był przede wszystkim brunetem, był zdecydowanie od Piotra wyższy i chyba nieco szczuplejszy, ale mentalnie byli bardzo blisko.

Odgarnęła włosy z twarzy i wsunęła nogi w ciepłe kapcie. Cicho, żeby go nie obudzić ruszyła do łazienki, a potem do kuchni. Dzisiaj ona przygotuje dla nich świąteczne śniadanie.


Zapach świeżo parzonej kawy i smażonych kiełbasek dotarł do jego nozdrzy. Wciągnął z lubością ten aromat i otworzył oczy. Wygrzebał się z materaca, włożył spodnie i pół goły ruszył do kuchni.

- Dzień dobry Ula. Wyspałaś się już? – Po raz pierwszy mógł zobaczyć jak na jej twarz wypełza szeroki, promienny uśmiech, od którego pojaśniała jej śliczna buzia i który odsłonił równiutkie, białe zęby. Pomyślał, że to najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widział. Pod jego wpływem serce mu stopniało jak wosk.

- A ty? – Odpowiedziała pytaniem. – Było ci wygodnie?

- Było mi bardzo wygodnie. Widzę, że szykujesz coś smacznego. Umyję się i zaraz przyjdę ci pomóc.


Zajadali z apetytem. Kiełbaski bardzo Markowi smakowały, również sałatka przygotowana przez mamę Maćka. Całości dopełniały grzybki w occie, konserwowane ogórki i papryka. Ukoronowaniem śniadania była kawa i ciasto. Marek poluzował pasek od spodni.

- Ale się najadłem. Koniecznie muszę spalić te kalorie. Zapowiada się ładny dzień Ula. Pojedziemy najpierw na Sienną, a potem do parku. Pospacerujemy trochę.

Nie sprzeciwiała się tym planom. Sama czuła się ociężała po tym śniadaniu. Wspólnie uprzątnęli pościel i schowali materac. Mogli ruszać.


Z ciekawością oglądała zza szyb samochodu osiedle wysokich bloków, na które wjechał Marek. Nigdy nie była w tej części Warszawy.

- Tutaj mieszkasz?

- Tak, to ten blok – pokazał palcem. – Ostatnie piętro, ale przynajmniej mam ładny widok. - Wjechali na górę. Marek otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. – Rozgość się Ula. Ja szybciutko się przebiorę i oprowadzę cię.

Omiotła wzrokiem słusznych rozmiarów pomieszczenie. Pomyślała, że całe jej mieszkanko zmieściłoby się tutaj. Tuż obok był aneks kuchenny z bufetem i wysokimi krzesłami otwarty na salon. Spodobało jej się takie rozwiązanie. Marek ma tu sporo przestrzeni i nie musi przeciskać się między meblami tak jak ona. Podeszła do okna i spojrzała przez nie. Widok istotnie był imponujący. Ponad dachami budynków dostrzegła nitkę wijącej się Wisły. – Latem musi być jeszcze piękniej.

- I jak Ula, podoba ci się? – Przebrany Marek wszedł do salonu i uśmiechnął się do niej.

- Bardzo. Jest naprawdę wielkie, ale czynsz chyba horrendalny.

- Nie jest tak źle. Spójrz, tutaj jest pokój gościnny, - otworzył jedne z drzwi – a tutaj moja sypialnia. Za nią mam gabinet, w którym czasem pracuję. No a tu łazienka, a obok ubikacja. Lubię przestrzeń. Wychowałem się w naprawdę wielkim domu i chyba nie umiałbym żyć w takim malutkim mieszkanku jak twoje, choć i ono ma swój urok.

- To wanna z hydromasażem? Jest ogromna. Spokojnie pomieszczą się w niej trzy osoby. Wygląda jak basen. – Marek rozchichotał się.

- Kiedyś urządzę ci tu kąpiel, wtedy przekonasz się jaka może być przyjemna. Idziemy? Ja jestem gotowy. Pojedziemy do Parku Skaryszewskiego, bo mamy najbliżej. Najfajniej jest tam latem, ale zimą też pięknie.

- Pamiętam. Byłam tam kiedyś z Piotrem. Tam są sztuczne jeziorka i wodospad. Pewnie teraz zamarznięte…


Park był naprawdę uroczy. Nagie gałęzie drzew uginały się pod wpływem ciężaru śnieżnej czapy tworząc bajkową scenerię.

Zauważyli kilka wiewiórek i pożałowali, że nie zabrali ze sobą orzechów, bo zwierzątka wydawały się oswojone z ludźmi i podchodziły całkiem blisko. Po dwóch godzinach oboje mieli zmarznięte policzki i nosy, a od wdychania mroźnego powietrza bolały ich płuca.

- Chyba już wystarczy Ula. Ja zmarzłem i ty pewnie też. Pojedziemy do domu i zrobimy jakiś obiad. Popołudnie możemy spędzić przy telewizorze.


Był z nią przez cały okres świąt. Dzięki temu nie czuła się tak bardzo samotna i opuszczona. Z nim było jej zdecydowanie raźniej. Coraz częściej jej buzia śmiała się do niego, a jemu rosło serce, że nie rozpamiętuje tych dramatycznych chwil z przeszłości i potrafi cieszyć się tym, co tu i teraz. Zajmował jej myśli rzeczami może mało istotnymi, ale zabawnymi, i to pozwalało jej chociaż na moment zapomnieć. Była mu wdzięczna za te starania i doceniała je.

W drugi dzień świąt zapytała o jego przeszłość. Przypomniała mu o obietnicy, którą kiedyś złożył, że opowie jej o tym jaki był zanim go poznała. Początkowo odniósł się do tego pomysłu niezbyt chętnie.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? To nie będzie miła opowieść, a ty możesz rozczarować się mną.

- Jeśli chodzi o ciebie, to nic nie jest w stanie mnie rozczarować. Ja mam o tobie bardzo dobre zdanie i ono na pewno się nie zmieni.

- No skoro tak, to posłuchaj.



ROZDZIAŁ 8



Zamilkł na chwilę, żeby zebrać myśli.

- Chyba zacznę od początku, żebyś wszystko dobrze zrozumiała. Byłem szczęśliwym dzieckiem. Matka kochała mnie nieprzytomnie, ojciec chyba też, choć on był od początku bardzo wymagający. Mama pracowała w jednej z warszawskich firm w księgowości, a tato zajmował kierownicze stanowisko w zakładzie zajmującym się szyciem garniturów. Odkąd pamiętam często deliberowali nad wyjazdem do Włoch. Tam w Mediolanie mieszkała najlepsza przyjaciółka mamy z lat szkolnych, Agnieszka. Wielokrotnie zapraszała rodziców do siebie, aż wreszcie któregoś lata postanowili jechać. Okazało się, że Agnieszka jest szczęśliwą mężatką od kilku lat. Jej mężem był przystojny Włoch Francesco Febo.

Mieli dwoje dzieci Alexandra i Paulinę. Paulina była w moim wieku, Alex dwa lata starszy. Od razu znaleźliśmy wspólny język szczególnie z Alexem. Wtedy Paulina wydawała mi się strasznie denerwująca. Próbowała nami rządzić, co ani mnie ani Alexowi wcale się nie podobało. Jednak poddawaliśmy się jej tyranii, bo rodzice nasi ciągle powtarzali, że jesteśmy małymi dżentelmenami i powinniśmy ustępować kobiecie.

To lato było naprawdę wspaniałe. Pojechaliśmy do Chioggia, miasteczka położonego na wybrzeżu. Teraz to duże miasto, ale wtedy takie nie było. Podobało mi się tam. Czysty piasek, czysta woda, szaleństwo i raj dla dzieciaków. To właśnie tam padła propozycja ze strony Francesca, żeby założyć wspólną firmę odzieżową.

- Krzysztof, doświadczenie masz – mówił do ojca. – Helena zna się na księgowości. Ja mam rozeznanie w tkaninach, bo siedzę w tym biznesie po uszy. Mam kontakty w Niemczech i Francji, a także tu na miejscu. Ja zdecydowanie wolę być szefem niż podwładnym. To naprawdę może się udać – przekonywał.

Tak nabił ojcu głowę tym pomysłem, że po powrocie do Polski nie myślał już o niczym innym. W niedługim czasie ponownie wyjechał do Włoch i wraz z Francesco zaczęli działać. Nie zasypiali gruszek w popiele i wkrótce firma zaczęła funkcjonować pod szyldem Febo&Dobrzański. Podczas nieobecności ojca mama sprzedała mieszkanie i co cenniejsze rzeczy, spakowała dobytek i któregoś dnia wylecieliśmy na dobre do Włoch. Zarówno ojciec jak i Francesco mieli dryg do tej roboty. Postawili na młodych i z dużą fantazją projektantów. To przełożyło się na nietuzinkowe kreacje chętnie kupowane przez tamtejsze, eleganckie kobiety. Uznali, że mogą sobie pozwolić na podniesienie poprzeczki. Odzież jaka wychodziła z firmy była bardzo ekskluzywna i bardzo droga, a mimo to chętnych nie brakowało. Finansowo obie rodziny stały genialnie.

Niestety ta sielanka nie trwała zbyt długo. Zaledwie dwa lata. Pewnego dnia ojciec otrzymał wstrząsającą wiadomość, że małżeństwo Febo zginęło tragicznie w wypadku samochodowym. Nie mieliśmy pojęcia, czy brały w nim udział ich dzieci. Okazało się, że spały na tylnym siedzeniu samochodu. Alex miał połamane obie ręce, a Paulina nawet draśnięcia. Byli rzecz jasna w szoku. Mama postanowiła zabrać ich do nas. Nie mogli być sami w ich wielkim domu.

Pogrzeb odbył się szybko. Ponieważ Febo nie zostawili żadnego testamentu, ojciec zajął się wszystkim. Przepisał połowę udziałów w firmie na dzieci, które miały nią zacząć zarządzać po skończeniu odpowiednich studiów. Drugie pół należało do Dobrzańskich. Po roku od śmierci przyjaciół ojciec postanowił wrócić do Polski i założyć firmę tutaj. Posiadał stosowne środki, więc nie było problemu z załatwieniem siedziby i rozkręceniem interesu. Paulina i Alex mieli tutaj skończyć szkoły, a potem w zależności, czy będą tego chcieli, wrócić do Włoch. Moi rodzice stali się prawnymi opiekunami rodzeństwa, bo okazało się, że w Mediolanie mieszka tylko schorowana matka Francesca, która nie byłaby w stanie zająć się dziećmi. Ja, mama i oboje Febo czekaliśmy na sygnał od ojca. On miał kupić dom i ruszyć z firmą. To trwało kilka miesięcy. Najważniejsze okazało się pozyskanie dobrego projektanta. Ojciec miał intuicję i wybrał Pshemko. Wydawał się być najbardziej obiecującym z całej grupy, która przybyła na rozmowy kwalifikacyjne. Jego szkice przedstawiały genialne rozwiązania, kreacje były lekkie i zwiewne, a przede wszystkim oryginalne. Były najlepsze. Tak właśnie Pshemko trafił do F&D.

Kiedy sytuacja ustabilizowała się nieco ojciec przyjechał po nas. Firmę włoską zostawił w rękach dyrektora finansowego, człowieka bardzo uczciwego i rzetelnego. Człowieka, co do którego miał pewność, że go nie oszuka i nie będzie chciał coś wyrwać dla siebie. Wróciliśmy i zaraz po powrocie poszliśmy do szkoły. Paulina i Alex do językowej, gdzie przez rok uczyli się polskiego.

Czas mijał, a my dorastaliśmy. Jeszcze za życia rodziców rodzeństwa wielokrotnie byliśmy świadkami rozmów jakie prowadziła Agnieszka z mamą. Mówiły, że idealnym wyjściem z sytuacji, żeby na wieki połączyć obie rodziny będzie zawarcie małżeństwa przeze mnie i Paulinę. Po prostu już wtedy nas swatano. Potem w miarę naszego dorastania wmawiano nam, że jesteśmy sobie przeznaczeni, chociaż ja nie byłem co do tego przekonany i zawsze miałem jakieś wątpliwości. Wprawdzie nie buntowałem się, ale byłem dość łasy na kobiece wdzięki i jak tylko miałem okazję to nie spędzałem czasu z moją przyszłą narzeczoną, a z dziewczynami poznanymi na prywatkach. Paulina zawsze miała mi to za złe i ciągle skarżyła się moim rodzicom. Oni tłumaczyli jej, że młodość musi się wyszaleć i ona wreszcie doczeka się, że spoważnieję i zacznę ją traktować właściwie.

Na studiach poznałem Sebastiana. Nadawaliśmy na tych samych falach i rozumieliśmy się bez słów. Bardzo szybko staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Wspólne hulanki, swawola, podrywanie panienek, pijaństwo w klubach. Tym właśnie się zajmowaliśmy. Po skończeniu studiów stało się oczywiste, że zacznę pracować w rodzinnej firmie. Pociągnąłem ze sobą Sebastiana. Kiedy tylko pokazałem dyplom rodzicom przeprowadzili ze mną poważną rozmowę. Uznali, że najwyższy czas się ustabilizować. Przy pomocy Pauliny wybrali nam dom, w którym mieliśmy zamieszkać. W ogóle mi się nie podobał. Nie miał klimatu. Był takim zwykłym, betonowym klockiem, ale zacisnąłem zęby i poszedłem na ustępstwa. Zamieszkaliśmy razem. Niedługo po tym Alex wyjechał do Mediolanu, żeby objąć dyrektorski stołek w firmie. Prezesem obu i tej mediolańskiej i tej warszawskiej nadal był mój ojciec. Pokładał wielkie nadzieje w Alexie, bo on skończył finanse i bankowość i idealnie nadawał się na to stanowisko. Paulina musiała się poczuć samotna. Ja nadal nie potrafiłem żyć pod jej dyktando i jak tylko miałem okazję, wymykałem się z domu. Traktowałem ją okropnie, ale ona nie pozostawała mi dłużna. Jedno było pewne, a mianowicie to, że bardzo wzięła sobie do serca słowa swojej matki i mocno wierzyła w tę naszą przynależność do siebie. Ja wtedy jeszcze też miałem zakodowane, że to ona zostanie moją żoną, ale nie potrafiłem dotrzymać jej wierności. Zdradzałem ją niemal każdego dnia, a co najgorsze nie miałem żadnych wyrzutów sumienia. Za to Paulina niemal po trupach dążyła do zalegalizowania naszego związku. Przy ogromnym poparciu moich rodziców wymusiła na mnie oświadczyny. Początkowo sądziłem, że wystarczy jak uklęknę przed nią w jakiejś dobrej restauracji i oświadczę się jej bez świadków. Do tej pory nie mogę uwierzyć jak bardzo byłem naiwny. Dyskretne oświadczyny w ogóle nie były brane przez Paulinę pod uwagę. To miała być wielka uroczystość, której echo miało przez długie tygodnie pobrzmiewać w mediach. Zaprosiła dziennikarzy, zaprosiła ludzi z pierwszych stron gazet, a także takich, których ja nie znałem zupełnie. To był istny cyrk na kółkach. Oświadczałem się jej w blasku fleszy i byłem wściekły.

Niemal natychmiast zaczęła organizować nasz ślub. Stałem właściwie z boku i nie mieszałem się do niczego. Nadal prowadziłem życie singla wycierając się wraz z Sebastianem po knajpach. To doprowadzało Paulinę do szału. Kiedy wracałem nad ranem marząc o łóżku, najpierw musiałem wysłuchać całej tyrady jaki to jestem nieodpowiedzialny, że ją zdradzam, że nie pomagam w przygotowaniach do ślubu, że nie mam dla niej szacunku i traktuję ją gorzej niż psa. Cóż… Z całą pewnością miała rację. Nic nie mogłem na to poradzić, że nie potrafiłem się przemóc, że coraz częściej i coraz bardziej drażniło mnie każde otwarcie przez nią ust i w ogóle jej obecność w moim życiu. Oliwy do ognia dolał pewien incydent. Okazało się, że wynajęła detektywa, który śledził każdy mój krok. Z czasem stawała się coraz bardziej zazdrosna i coraz bardziej zaborcza. To już nie były tylko awantury o to, że szlajam się po klubach. Pretekstem do nich stało się niemal wszystko. To, że wracałem późno ze spotkania służbowego z kontrahentem, lub po squashu z Sebastianem, albo że zasiedziałem się w pracy, bo akurat miałem coś pilnego. Przestałem to ogarniać i miałem dość takiego życia pod lupą. Nie dawałem rady. Któregoś wieczora wróciłem do domu i kiedy wszedłem do salonu dostałem w twarz plikiem zdjęć wykonanych przez tego detektywa. Rzuciła się na mnie i okładała mnie gdzie popadło. Drapała i szczypała. Oddałem, bo nie wiedziałem jak ją powstrzymać. Po prostu wymierzyłem jej siarczysty policzek na opamiętanie. To chyba ją zaskoczyło i mnie w pewnym sensie też, bo nigdy w życiu nie podniosłem ręki na kobietę. Kiedy zdumiona trzymała dłoń na czerwonym policzku wysyczałem, że zrywam zaręczyny i odchodzę. Powiedziałem, że jej nie kocham i nigdy nie kochałem, a połączenie nas w parę było tylko chorym wymysłem i pobożnym życzeniem naszych rodziców. Próbowała mnie zastraszyć. Groziła, że zaraz zadzwoni do ojca i wszystko mu opowie. Wtedy paradoksalnie po raz pierwszy poczułem się pewny siebie, bo pomyślałem, że nic nie wskóra. Nawet jeśli rodzice ponownie zaczną wywierać na mnie naciski, potrafię się przecież obronić. Nie mogą mnie zmusić, żebym ją pokochał i nie zaciągną mnie wołami do ołtarza, prawda?

Przeszedłem do garderoby i zacząłem pakować swoje rzeczy. Ona zachowywała się jak furiatka. Wyrywała mi je z rąk i wrzeszczała

- Nigdzie nie pójdziesz, rozumiesz? Ten ślub się odbędzie. Niczego nie mam zamiaru odwoływać.

- Zrobisz jak zechcesz, ale mnie na tym ślubie nie będzie – obstawałem przy swoim. Spakowałem walizki i bez słowa opuściłem dom. Przenocowałem u Sebastiana, a następnego dnia zacząłem szukać mieszkania. Tak właśnie znalazłem to na Siennej. Seba bardzo mi pomógł. Dzięki niemu urządziłem sobie gniazdko piorunem. To już dwa lata jak tam mieszkam. Od tego czasu nie widziałem Pauliny. Dostałem tylko kiedyś na konto połowę pieniędzy za dom. Wyjechała do Mediolanu i mieszka w domu po rodzicach. Alex na pokazie mówił mi, że odkąd pojawiła się we Włoszech imprezuje na całego. Odnowiła stare znajomości i prowadzi życie, jakie ja prowadziłem kiedyś. To wygląda tak, jakby nadrabiała stracony przy mnie czas. A ja zmądrzałem. Już nie bawią mnie kluby i nocne życie stolicy. Otrzeźwiałem i zdałem sobie sprawę, że zmarnowałem kilka ładnych lat na hulanki i na życie bez miłości. Teraz noszę nową miłość w sercu i czuję się tak jak Paulina, która być może mnie kochała, a ja nie potrafiłem odwzajemnić tego uczucia. Teraz ja kocham i nie mam pewności, czy kiedykolwiek ta miłość będzie odwzajemniona. To trudne i ciężkie doświadczenie, ale może tak właśnie miało być? Może teraz na mnie kolej przekonać się jak to jest? Za dawne grzechy trzeba płacić, a to jest jak rodzaj pokuty, chociaż wydaje się to tak bardzo kiczowate, gdyby powiedzieć, że cierpi się z miłości. A jednak cierpię – przetarł czoło i sięgnął po filiżankę z kawą. Upił łyk i uśmiechnął się smutno do Uli. – Pewnie zanudziłem cię na śmierć. – Potrząsnęła głową.

- Wcale nie, chociaż opowieść nie jest wesoła. Szkoda mi ciebie i szkoda mi Pauliny. Uwikłano was oboje w coś, co nie miało prawa się udać. Miłość jednej strony nie wystarczy. Tak nie buduje się udanego związku. Do tego potrzebne jest zaangażowanie dwóch osób. U was tego nie było. Myślę, że to dobrze, że się rozstaliście, bo nie bylibyście dobrym i zgodnym małżeństwem i chociaż ona dojrzała do niego, ty nie byłeś na to kompletnie gotowy.


Święta minęły. Okazało się, że Ula nie odczuła aż tak boleśnie braku Piotra. Oczywiście ciągle zaprzątał jej myśli, ale już nie tak obsesyjnie. Dzięki Markowi odrywała się od nich i już potrafiła skupić się na innych rzeczach. Kiedy odjechał późnym wieczorem w drugi dzień świąt nie wiedziała co ze sobą począć. Nie chciało jej się spać i na czytanie też nie bardzo miała ochotę. Ciągle była pod wrażeniem jego opowieści. – Ciekawe, czy znam tę kobietę, którą pokochał. Wychodzi na to, że ona nawet nie ma pojęcia o jego uczuciu. Zdecydowanie powinien się odważyć i powiedzieć jej o tym. Poczułby się lepiej, bo wiedziałby na czym stoi. Niepewność jest najgorsza. – Nagle dotarło do niej, że nie tylko ona jedna cierpi. Pomyślała nawet, że zachowała się naprawdę egoistycznie w stosunku do Marka. Ciągle wyświadczał jej jakieś przysługi, a ona nie odwdzięczała mu się niczym podobnym. Może chociaż pomoże mu z tą miłością? To temat bardzo delikatny i była pewna, że tylko jej powiedział o swoim uczuciu. Nie był zbyt wylewny w stosunku do innych. Postanowiła, że będzie ostrożna i nie będzie na niego naciskać. Da mu jednak do zrozumienia, że lepiej będzie dla niego, jeśli obiekt jego westchnień będzie wiedział o jego afekcie. Z takim postanowieniem kładła się do łóżka.


Następnego dnia po zjedzeniu śniadania postanowiła zadzwonić do Marka i kuć żelazo póki gorące. Wybrała numer i już po chwili usłyszała jego pogodny głos.

- Witaj Ula. Stęskniłaś się za mną?

Uśmiechnęła się od ucha do ucha.

- A żebyś wiedział. Co robisz?

- Nic szczególnego. Zjadłem śniadanie, pozmywałem naczynia i nudzę się jak mops.

- Ponudzimy się razem?

- Ja chętnie, tylko nie wiem, co masz na myśli.

- Masz ochotę na spacer w ZOO? Nie ma dużego mrozu i może być przyjemnie.

- Z tobą zawsze jest przyjemnie. Zaraz się ubieram. Za jakieś pół godzinki będę u ciebie.

- W takim razie czekam.

Rozłączyła się i poszła się ubrać. Ten pomysł z ZOO był spontaniczny, ale chyba nie najgorszy. Będą mogli pospacerować i pogadać.

Dzwonek do drzwi zastał ją przed lustrem. Kończyła robić makijaż. Pociągnęła błyszczykiem usta i poszła otworzyć.

- Witaj Iskierko – Marek wszedł do środka i uśmiechnął się do niej. Ona spoważniała w momencie i przerażona spojrzała mu w oczy. I jemu uśmiech zniknął z twarzy. – Powiedziałem coś nie tak? – Zaniepokoił się.

Pociekły jej łzy.

- Nadal nie rozumiem jak to jest w ogóle możliwe… - rozłożyła bezradnie ręce. - Skąd możesz wiedzieć, że…

- Że co?

- Tak nazywał mnie tylko Piotr. Mówił zawsze do mnie „Witaj Iskierko...”

Marek objął ją ramionami i pogładził jej włosy.

- Nie wiedziałem Ula. Mnie wydajesz się właśnie taką Iskierką, ciepłą, wspaniałą osobą. On pewnie myślał podobnie.

- To naprawdę zadziwiające. Czasami mam wrażenie, że mówi do mnie on sam przez twoje usta.

- To nie zadziwiające, tylko przerażające przynajmniej dla mnie. Mam nadzieję, że nie wstąpił we mnie duch twojego męża – roześmiała się przez łzy.

- O to bądź spokojny. Chodźmy już.



ROZDZIAŁ 9



ZOO było jak wymarłe. Gdzieniegdzie dostrzegali pojedyncze osoby lub matki z dziećmi, ale nie było ich wiele. Przystanęli przy wybiegu dla pingwinów, bo właśnie były karmione przez opiekunkę.

- Pociesznie wyglądają – mruknął Marek. – Jakby ustawiły się w kolejce. Inaczej niż ludzie. Spójrz jak grzecznie stoją, bez przepychanek. Każdy wie, że dostanie swoją porcję. Popatrz tam. Wypuścili słonie.

Ten spacer dostarczył im przyjemnych wrażeń. Nawet nie spodziewali się tak wielu zwierząt na wybiegach, a tymczasem były niemal wszystkie.

Wsunęła mu rękę pod ramię i powiedziała cicho.

- Mówiłeś wczoraj, że zakochałeś się bez wzajemności. Wywnioskowałam z tego, że kobieta, którą obdarzyłeś uczuciem nic o tym nie wie. Może powinieneś porozmawiać z nią i powiedzieć co czujesz. Jeśli jej tego nie powiesz, skąd ma wiedzieć, że ją kochasz? Byłoby ci lżej…

- Nie byłoby Ula – westchnął. – Myślę, że tylko pogorszyłbym sprawę takim wyznaniem. Nie chcę niczego przyspieszać, bo ona ma własne problemy i na pewno takie wyznanie wprawi ją tylko w zakłopotanie, z którego nie będzie wiedziała jak wybrnąć. To naprawdę nie jest dobry pomysł.

- A powiesz mi kto to jest? Znam ją?

- Hmmm… W jakimś sensie znasz, ale nie chciałbym na razie zdradzać jej tożsamości. Kiedyś i tak się dowiesz. Bądź cierpliwa.

- W takim razie nie nalegam, ale zależy mi na tym, żebyś był szczęśliwy.

- Jestem szczęśliwy, naprawdę jestem. Najbardziej uszczęśliwia mnie twoje towarzystwo i to, że nie smucisz się już tak często, że potrafisz się uśmiechać. Cieszą mnie sukcesy Maćka, bo idzie mu coraz lepiej, a koniec roku wróży niezwykle dobrze u niego. Mam w was lojalnych i oddanych przyjaciół, a to naprawdę jest powód do radości. Tylko Sebastian leży mi na sercu. Kiedyś miałem sekretarkę Violettę, ale pewnie o niej słyszałaś. Zwolniłem ją, bo do niczego się nie nadawała, a całkiem niedawno dowiedziałem się, że on zaczął się z nią ponownie spotykać.

- Ponownie…?

- Oni kiedyś byli już razem. Wmówiła mu, że jest z nim w ciąży. Chłopak się przejął. Kupił łóżeczko, chciał z nią pójść na badania. Nie wiadomo skąd wytrzasnęła USG należące do innej kobiety. Mydliła mu oczy dość długo, a potem bomba wybuchła, bo znalazł w domu test ciążowy, który nie pokazywał żadnej ciąży. Upokorzyła go i przez miesiąc cała firma miała z niego ubaw. To akurat zbiegło się w czasie z moim odejściem od Pauliny. Wtedy zwolniłem też Violkę, którą przez naciski mojej narzeczonej musiałem wcześniej zatrudnić, żeby mogła mnie szpiegować. Ulżyło i mnie i Sebastianowi. Ale jak się okazuje stara miłość nie rdzewieje. Wrócili do siebie, chociaż według mnie kompletnie nie pasują. Violetta jest totalnie zakręcona i ma kłopoty z logicznym myśleniem. Często wygaduje takie głupoty, że aż wstyd. Naprawdę nie wiem, co Sebę w niej pociąga. Jest ładna i ma zgrabne nogi, ale rozumu nawet na lekarstwo.

- Ludzie zazwyczaj dobierają się na zasadzie kontrastu. Może u nich to właśnie zdaje egzamin, że są tak różni? Uzupełniają się. Ona jest atrakcyjna, a on używa mózgu za nich oboje.

Marek rozchichotał się.

- Chyba masz rację. W Sylwestra będziesz siedzieć w domu? – Zmienił temat.

- A gdzie miałabym pójść? Mam przecież żałobę.

- Tak wiem i nie myślałem o żadnych tańcach. Moglibyśmy spędzić ten dzień, a raczej noc razem. Poszlibyśmy na pokaz sztucznych ogni na rynek, a wcześniej może do teatru? Wiem, że grają jakąś lekką komedię w teatrze „Kwadrat”. Postarałbym się o bilety.

Potarła zmarznięty nosek.

- Może to nie jest taki zły pomysł? Dawno nie byłam w teatrze. Chętnie pójdę.

- W takim razie jak będziemy wracać podjedziemy i sprawdzimy, czy są jeszcze bilety. Kupilibyśmy od razu. Może Maciek miałby ochotę pójść z nami? Nie wiem, czy ma jakieś plany sylwestrowe.

Ula wyciągnęła telefon i wybrała jego numer. Czekając na połączenie mówiła do Marka

- Zaraz się przekonamy. Halo? Maciuś? No cześć. Jesteśmy z Markiem w ZOO i zastanawiamy się jak spędzić Sylwestra. Marek proponuje teatr a potem fajerwerki. Piszesz się na to? Masz plany? A gdzie idziesz? Z Anią? Naszą Anią? No, no, bracie. Nie marnujesz czasu, a Ania to fajna dziewczyna. No to życzymy wam udanej zabawy. Pozdrów od nas rodziców. Na razie – rozłączyła się. – Wyobraź sobie, że Maciek poderwał naszą Anię z recepcji i razem idą na jakąś domówkę. Niezłe z niego ziółko. Nawet słowem nie pisnął. To nie ona jest tą osobą, którą kochasz?

- Nie Ula, to nie ona, chociaż to naprawdę mądra i ładna dziewczyna. Maciek dobrze wybrał. A skoro on ma już plany na ten dzień to w takim razie na spektakl idziemy sami.

Otrząsnęła się.

– Chyba już zmarzłam. Może zatrzymamy się na jakąś gorącą herbatę z cytryną?

- Niedaleko teatru jest mała knajpka i na pewno będzie otwarta.


Knajpka faktycznie była mała, ale niezwykle klimatyczna i przytulna. Zamówił im herbatę i po kawałku ciepłej szarlotki z bitą śmietaną.

- Pyszna – mruknęła z zadowoleniem Ula i podniosła łyżeczkę z kawałkiem ciasta do ust. Osiadło na nich nieco śmietany, którą Marek delikatnie starł gładząc przy okazji jej rumiany policzek. Zawstydził ją trochę ten gest, ale nie skomentowała go. – Cieszę się, że dostaliśmy te bilety. Myślałam, że odejdziemy od kasy z kwitkiem.

- Masz jeszcze ochotę na ciasto?

- Nie. Jest bardzo smaczne, ale w perspektywie mamy obiad, na który cię zapraszam. Zostało mnóstwo jedzenia, a ja nie lubię wyrzucać. Mam nadzieję, że się zgodzisz?

- Zgadzam się na wszystko. Jedziemy w takim razie.

Przesiedział u niej do wieczora. Kiedy wychodził nie umawiali się na następny dzień. Ula miała w planach jazdę na cmentarz do południa. Uczulił ją tylko, żeby zerkała co jakiś czas na zegarek.

- Nawet jak się zasiedzę, to przecież przyjedziesz po mnie, prawda? – Spytała nieco kokieteryjnie.

- No, w końcu jestem twoim przyjacielem, a na przyjaciołach zawsze można polegać, nie?


Następny dzień nie był zbyt przyjemny. Najwyraźniej zanosiło się na opady śniegu. Wzięła kilka zniczy i profilaktycznie parasol, gdyby śnieg miał padać razem z deszczem. Na miejscu rozciągnęła na ławeczce reklamówkę i usiadła na niej. – Już po świętach Piotruś – zaczęła swój cichy monolog. - Okazało się, że nie byłam sama. Towarzyszył mi Marek. Dzięki niemu nie rozpaczałam. Wiesz, on momentami tak bardzo przypomina ciebie. Nie jesteście do siebie fizycznie podobni, ale używacie tych samych sformułowań i myślicie niemal tak samo. Miałam nawet wrażenie, jakby w nim tkwiła jakaś cząstka ciebie, a przecież to niemożliwe. Wczoraj powiedział do mnie „witaj Iskierko”. Tylko ty mnie tak nazywałeś. Przecież nie mógł tego wiedzieć, bo skąd? Bardzo go lubię może właśnie dlatego, że jest tak samo dobry jak ty i bardzo mi życzliwy… Troszczy się o mnie tak jak ty się troszczyłeś. Maciek powiedział kiedyś, że on jest naprawdę fajnym facetem i miał rację. W tym śnie mówiłeś, że powinnam się otworzyć na nową miłość i jeśli miałabym kogoś pokochać to właśnie Marka. On powiedział mi jednak, że już kogoś kocha. Ten ktoś jeszcze o tym nie wie, ale pewnie niedługo się dowie jak tylko on zdobędzie się na odwagę. Szkoda, bo myślę Piotruś, że z nim mogłabym być szczęśliwa. Jest bardzo opiekuńczy, martwi się o mnie i wspiera na każdym kroku. Ma w sobie wiele empatii. Ty też miałeś, przecież inaczej nie zostałbyś lekarzem. Dzięki niemu i pani psycholog powoli przywykam, że cię już nie ma. Nie płaczę tak często i nie mam koszmarnych snów. Zażywam też mniej tabletek nasennych. Myślę Piotruś, że powoli się dźwigam. To bardzo pozytywne uczucie, bo mam też więcej pewności siebie i częściej się uśmiecham. – Wstała i ułożyła na grobie płonące znicze. – Niech cię ogrzewają kochany. Niedługo znowu tu przyjdę.

Do domu dotarła około trzynastej. Podgrzała sobie zupę i dojadła świąteczną sałatkę. Ułożyła się na kanapie i wzięła za czytanie książki. Niewiele przeczytała, gdy odezwał się jej telefon. Spojrzała na numer, ale nic jej nie mówił. Odebrała.

- Pani Urszula Sosnowska?

- Tak, to ja.

- Dzień dobry pani. Nazywam się Kamil Warzecha. Jestem śledczym. To ja między innymi prowadzę sprawę śmiertelnego pobicia pani męża. Chciałem panią zawiadomić, że mamy przełom w śledztwie. Ujęliśmy prawdopodobnych sprawców. Mówię „prawdopodobnych”, bo jeszcze nie mamy stuprocentowej pewności. Jednak w mieszkaniu jednego z nich znaleźliśmy portfel pani męża wraz z dokumentami. Bardzo potrzebujemy identyfikacji. Czy mogłaby pani przyjechać jutro o dziesiątej rano na komendę? Byłbym wdzięczny.

- To bardzo dobre wiadomości i oczywiście przyjadę. Czy zwrócicie mi ten portfel wraz z zawartością?

- Portfel z pewnością zostanie zwrócony po zamknięciu śledztwa. Póki co stanowi dowód w sprawie.

- Rozumiem. W takim razie do widzenia i dziękuję.

Przez chwilę siedziała nieruchomo zapatrzona w wyświetlacz komórki. Od kiedy Piotr przegrał walkę z życiem niczego nie pragnęła bardziej jak tego, żeby sprawiedliwości stało się zadość i żeby sprawcy jego śmierci ponieśli zasłużoną karę. Nie miała żalu do policjantów, wszak od razu uprzedzili ją, że złapanie tych bandziorów może okazać się niezwykle trudne, bo nie zostawili żadnych śladów. Ciekawe co się takiego stało, że policji udało się ich schwytać. Może kolejny raz kogoś skrzywdzili?

Postanowiła zadzwonić do Marka i poprosić go, żeby z nią pojechał. Z nim u boku na pewno będzie jej raźniej. Ucieszyła się, kiedy jej powiedział, że chętnie pojedzie, bo i tak nudzi się w domu. Umówili się na dziewiątą trzydzieści. Kiedy następnego dnia otwierała mu drzwi znowu usłyszała to znajome „Witaj Iskierko”. Nie zapłakała tym razem, ale uśmiechnęła się do niego promiennie otwierając mu szerzej drzwi.

- Witaj Marek. Jeszcze tylko wezmę torebkę i możemy jechać. Dziękuję, że nie odmówiłeś.

- Nie ma o czym mówić Ula. Sam jestem ciekaw jak im się udało złapać tych drani.

Na komendzie przedstawiła się i powiedziała, że została wezwana przez śledczego Warzechę. Zaprowadzono ich do jego pokoju. Ula poprosiła, żeby Marek został.

- To właśnie on przywiózł mojego męża do szpitala i na pewno ma pan gdzieś to odnotowane. Marek Dobrzański.

- Tak znam bardzo dokładnie akta tej sprawy. Oczywiście może pan zostać. Mam tutaj – sięgnął do szuflady – portfel pani męża. Zdjęliśmy z niego wszystkie odciski palców więc można go dotykać. Proszę sprawdzić dokumenty. Jest dowód osobisty, prawo jazdy, kilka karteczek z zapiskami, książeczka wojskowa i pani zdjęcie. To chyba wszystko. Nie znaleźliśmy żadnych pieniędzy.

- Bo ich nie miał – odpowiedziała smutno. – Nigdy nie zabierał ich jak szedł na dyżur. Kartę do bankomatu też zostawiał w domu. Może dlatego go tak skatowali, bo byli wściekli, że nie znaleźli żadnej gotówki?

- Tak właśnie pomyśleliśmy. Jej brak wywołał w nich większą agresję.

- A jak udało się panom ich złapać? Czy oni znowu wyrządzili komuś krzywdę?

- Niestety tak. Jednak tym razem znaleźli się świadkowie tego zajścia. W dodatku pobili człowieka, przed domem, w którym mieszka jeden z tych oprawców. Chyba poczuli się zbyt pewnie. Zabezpieczyliśmy kij bejsbolowy. Jeśli uda nam się zbadać zaschniętą na nim krew i okaże się, że jest tam też krew pani męża, wtedy uzyskamy pewność co do sprawstwa. Są na nim też włosy. Mamy więc co badać. O wynikach oczywiście powiadomimy. Jeśli potwierdzą nasze podejrzenia oboje państwo będziecie zeznawać na rozprawie. Grozi im dwadzieścia pięć lat i na pewno się nie wywiną, bo jak się okazało obaj są recydywistami i byli już karani za pobicia. Proszę jeszcze tu podpisać, że zidentyfikowała pani portfel męża i właściwie z mojej strony to wszystko. Jeśli będziemy mieć wyniki z całą pewnością powiadomimy was oboje.

Uścisnęli dłonie sympatycznemu policjantowi i podziękowali za informacje. Po wyjściu z komendy Ula odetchnęła.

- Myślałam, że już nie doczekam się sprawiedliwości, a jednak. Mam nadzieję, że te bandziory odsiedzą swoje wyroki co do dnia, bez możliwości zwolnienia warunkowego i to w najcięższym więzieniu w Polsce.

- I ja mam taką nadzieję Ula, bo to bez wątpienia przyniesie ci ulgę i spokój. Chodź na spacer. Uspokoimy trochę emocje.



ROZDZIAŁ 10



Sylwestrową noc uznali za bardzo udaną. Sztuka podobała im się i dostarczyła niezłej zabawy. Po wyjściu z teatru Marek zaciągnął Ulę na późną kolację, po której poszli w kierunku rynku. Tam zgromadziły się prawdziwe tłumy. Zbudowano sporą estradę dla artystów, którzy swoimi występami mieli uatrakcyjnić tę wyjątkową noc. Całe mnóstwo ludzi bawiło się przy wpadającej w ucho muzyce, ale oni stanęli całkiem z tyłu.

Tuż przed dwunastą Marek wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki małą butelkę szampana i dwa plastikowe kubki.

- Trzeba uczcić ten nowy rok Ula. Oby był lepszy – mówił nalewając do kubeczków. Podał jej jeden z nich. Odliczali ostatnie sekundy. Równo o dwunastej zaczęły wystrzeliwać w niebo kolorowe fajerwerki. To była naprawdę magiczna chwila. Wznieśli toast.

- Bardzo pragnę, żebyś była szczęśliwa Ula – szeptał jej Marek. – Przeżyłaś tragiczne chwile w swoim życiu. Powoli godzisz się z tym, że Piotra już nie ma. Myślę, że nie powinnaś być sama. Wiem, żałoba, ale ona kiedyś się skończy, chociaż pewnie jeszcze długo będziesz nosiła ją w sercu. Mimo to uważam, że powinnaś otworzyć się na nową miłość. Jesteś niezwykle atrakcyjną kobietą i nie raz widziałem jak mężczyźni na ciebie patrzą. Ja sam… ech, nieważne... Tak czy owak życzę ci spokoju i wielkiego szczęścia, bo zasługujesz na nie.

Jej oczy zrobiły się ogromne i wypełniły łzami. Czyż to nie Piotr mówił jej dokładnie to samo, kiedy jej się przyśnił? Mówił o tym, że powinna się otworzyć na nową miłość?

- Kolejny już raz dokładnie powtarzasz słowa Piotra. To wygląda tak, jakby on szeptał ci je do ucha. To naprawdę zadziwiające. A ja życzę Ci, byś nabrał odwagi i wyznał kobiecie, którą obdarzyłeś uczuciem swoją miłość do niej. Myślę, że odwzajemni ją, bo jesteś naprawdę, jak mówi Maciek, fajnym facetem i każda mogłaby się czuć dumna, że ma takiego mężczyznę u boku.

- A ty?

Nieco zakłopotana wytarła oczy, w których lśniły jeszcze łzy.

- Ja? Ja czuję się zaszczycona, że jesteś moim przyjacielem.

Spuścił głowę i potrząsnął nią. Westchnął.

- Nie o to mi chodzi Ula – wziął głęboki oddech. - Chodzi o to, czy ty byłabyś w stanie pokochać kogoś takiego jak ja.

- Ja już kochałam kogoś takiego jak ty Marek i myślę, że… Właściwie to nie wiem co myśleć. Jesteś kimś bardzo ważnym w moim życiu. Nawet niedawno będąc na cmentarzu mówiłam Piotrowi jak wiele ci zawdzięczam i jeżeli miałabym kogoś pokochać ponownie, to byłby to właśnie ktoś taki jak ty. Ja wiem, że to niemożliwe, bo ty już kochasz kogoś, a ja mogę tylko kibicować tej miłości jako twoja przyjaciółka.

To chyba mu wystarczyło, bo uśmiechnął się szeroko, przyciągnął ją do siebie i pogładził jej zmarznięty policzek.

- Nic nie rozumiesz, prawda? – Pokręciła przecząco głową. – Za daleko zabrnęliśmy z tą rozmową i mimo, że bardzo obawiam się jej finału, to wytłumaczę w czym rzecz. Ta osoba, którą pokochałem całym sercem stoi tu teraz przede mną. To ty Ula. Zakochałem się w tobie jak tylko przekroczyłaś próg mojego gabinetu. Im lepiej cię poznawałem tym głębsze było to uczucie. Wiedziałem, że to wszystko za wcześnie, że nosisz w sobie miłość i tęsknotę za zmarłym mężem. Nie chciałem ci się narzucać, ale chciałem być blisko i jeśli zajdzie taka potrzeba, pomóc w miarę swoich możliwości. Współczułem tobie i współczułem Piotrowi. On był za młody na śmierć, a ty za młoda na to, by być wdową. Wydawałaś mi się tak bardzo skrzywdzona, że bałem się nawet odezwać, żeby nieopatrznie nie urazić cię jakimś słowem. Ucieszyłem się, kiedy zgodziłaś się na psychologa i pozwalałaś sobie pomóc. Dzisiaj jesteś już inna, spokojniejsza i nie tak rozedrgana jak wcześniej. Myślę, że zmieniło ci się też podejście do niektórych spraw. Oswoiłaś się z samotnością, z życiem bez Piotra. Problem tylko w tym, że mnie bardzo na tobie zależy i nie chcę, żeby samotność była twoim sposobem na życie, bo to życie czeka na ciebie i jest w stanie zaofiarować bardzo wiele. To dopiero pięć miesięcy od śmierci Piotra i zdaję sobie sprawę, że być może uważasz teraz, że próbuję ci się narzucać w jakiś sposób, ale proszę cię nie traktuj tak tego. Ja bardzo bym chciał, byśmy byli razem i żebyś chociaż w niewielkim stopniu odwzajemniła tę miłość. Myślę, że Piotr nie miałby nic przeciwko temu. Bardzo cię kocham Ula, bardziej niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić.

Była zaskoczona tym wyznaniem. Nie podejrzewała, że to ona jest obiektem westchnień Marka. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do jego szorstkiego policzka. Trwając tak mówiła mu cicho.

- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś i naprawdę to doceniam. Musimy dać sobie tylko trochę więcej czasu, pobyć ze sobą i poznać się nieco lepiej. Ja nie mówię „nie”, bo nikt nie jest ważniejszy w moim życiu od ciebie.

Oderwała się od niego. Jego oczy promieniały wielkim szczęściem. Nie musiał nic mówić, bo w nich dostrzegła całe pokłady miłości do niej. Pochylił się i delikatnie pocałował jej usta. Ponownie mocno wtulił ją w siebie.

- Bardzo, bardzo cię kocham Ula. Koniecznie musimy to uczcić. Wracajmy. W samochodzie mam butelkę szampana. Będziemy świętować do rana.


Było już dobrze po czternastej kiedy Marek otworzył oczy. Przytulona do niego spała Ula. Nie mieli siły na dmuchanie materaca i rozkładanie kanapy. Ula usnęła pierwsza, więc okrył ich tylko kocem i w niedługim czasie sam zasnął. Przesiedzieli niemal do czwartej nad ranem, a on nie mógł się nacieszyć jej przychylnością i życzliwością dla jego osoby. Uwierzył, że z czasem i ona pokocha go równie mocno. Na ławie stały kieliszki z niedopitym szampanem i brudne filiżanki. Delikatnie uwolnił się z koca i cichutko powynosił naczynia do kuchni. Przymknął drzwi od pokoju, by jej nie obudzić. Wziął przyjemną kąpiel i odświeżony zabrał się za szykowanie posiłku. Znalazł w lodówce jajka i trochę bekonu, postawił więc na jajecznicę. Później zabierze ją do restauracji i zjedzą coś bardziej konkretnego.

Przetarła oczy i odgarnęła włosy z twarzy. Pociągnęła nosem i już wiedziała, że Marek smaży jajecznicę. Krytycznie spojrzała na swoje wymięte ubranie. Poskładała koc, wyjęła z komody świeżą bieliznę i ciepłą, kaszmirową sukienkę z szafy. Stanęła w kuchennym progu i z uśmiechem patrzyła na krzątającego się Marka.

- Dzień dobry. Pięknie pachnie.

Podszedł do niej i cmoknął ją w usiany piegami nosek.

- Dzień dobry skarbie. Zaraz będziemy jeść.

- Chciałabym pojechać na cmentarz Marek. Tylko na chwilę.

- Pojedziemy, a teraz przebierz się i przychodź. Jajecznica gotowa.


Pierwszy dzień nowego roku był pochmurny. Ołowiane niebo zwiastowało opady śniegu. Odpięła pas i wzięła reklamówkę ze zniczami.

- To nie potrwa długo. Zaraz wracam, ale muszę mu coś powiedzieć.

- Rozumiem Ula. Nie spiesz się. Zaczekam.

Tak jak zwykle zapaliła znicze i przysiadła na krawędzi ławki. – Stało się Piotruś. Nie jestem już sama i próbuję otworzyć serce na nową miłość tak jak chciałeś. Wczoraj okazało się, że osobą, którą kocha Marek jestem ja. Ucieszyłam się, bo jak wiesz bardzo go lubię i myślę, że z czasem szczerze pokocham. Na pewno już nie jest mi obojętny i bardzo zależy mi na nim. On jest dobrym człowiekiem Piotruś i na pewno mnie nie skrzywdzi. Mam nadzieję, że popierasz mój wybór. On bardzo mi ciebie przypomina, ale o tym już wiesz. Musiałam tu dzisiaj do ciebie zajrzeć i opowiedzieć ci o tym. Zaczynam być szczęśliwa, a to chyba dobrze, prawda? Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość. Znaleźli tych bandziorów, którzy wyrządzili ci krzywdę, którzy mi cię zabrali. Na razie toczy się śledztwo, ale wkrótce staną przed sądem i zapłacą za wszystko. Jak będę wiedzieć więcej, to opowiem ci o tym. Spoczywaj w spokoju kochanie i nie martw się już o mnie. Zimno jest i zaczyna padać śnieg. Pójdę już, bo pewnie Marek się niecierpliwi. Do widzenia.


Ich związek z każdym dniem był silniejszy. On kochał ją nieprzytomnie, ona przywykła do niego tak mocno, że nie wyobrażała już sobie, że miałoby go nie być w jej życiu. Powiedzieli o wszystkim Maćkowi. Ucieszył się. Widział jak bardzo Ula odżyła przy Marku. Widział, że jest szczęśliwa. Przecież tego właśnie jej życzył. Rodzice Marka zaakceptowali ją całkowicie. Ujęła ich wielką skromnością, życzliwością i szacunkiem dla nich. Marek opowiedział im jej historię. Bardzo jej współczuli i robili wszystko, żeby czuła się u nich w domu jak najlepiej.

Kiedy zwierzył się Sebastianowi, ten popatrzył na niego i z pretensją w głosie wyrzucił z siebie.

- No tak, teraz wszystko rozumiem. To dlatego zabroniłeś mi się z nią umawiać, bo sam miałeś na nią chrapkę.

- To złe określenie Sebastian. Zakochałem się w niej i długo nie mogłem jej o tym powiedzieć. Przecież dopiero pochowała męża, nie mogłem wyskoczyć z czymś takim. Ale teraz jest dobrze. Jestem szczęśliwy.

- Dobra jest w te klocki?

- Jesteś wulgarny, wiesz? Nie wiem czy jest dobra. Nie spaliśmy ze sobą.

- Nie żartuj – Olszański wyglądał na zawiedzionego. – Na co ty czekasz?

- Na odpowiedni moment. Czekam, aż będzie gotowa i nie mam zamiaru niczego przyspieszać.


Na początku maja zadzwonił do niej ponownie śledczy Warzecha. Przywitał się z nią i rzekł.

- Mam dobre wiadomości pani Urszulo. Pamięta pani, jak mówiłem, że na zabezpieczonym przez nas kiju bejsbolowym są zaschnięte plamy krwi? Udało nam się ustalić prawie wszystkie ofiary do których należała, w tym do pani męża. W sumie zidentyfikowaliśmy krew pięciu osób i ich tożsamość. Dwie z tych pięciu pobite śmiertelnie. To niepodważalny dowód ich winy. Nie ma wątpliwości, że działali z wyjątkowym okrucieństwem. Zebraliśmy już cały materiał dowodowy. Jesteśmy też w posiadaniu dokumentacji medycznej męża i informacji o przebiegu leczenia. Podejrzewam, że za miesiąc lub dwa dojdzie do rozprawy. Pan Dobrzański również zostanie na nią wezwany.

- Bardzo panu jestem wdzięczna za te informacje. W takim razie czekamy na pismo z sądu.

Nie zwlekając przekazała treść rozmowy z Warzechą Markowi.

– Cieszę się, że będziemy mieli to już za sobą. Ciężko było mi znieść myśl, że za śmierć Piotra nie poniosą odpowiedzialności. To też dowód na to, że nigdy nie należy tracić nadziei.


Byli bardzo zapracowani, bo końcówka maja wiązała się z pokazem kolekcji wiosenno-letniej. Pshemko pracował jak szalony, a Ula dostarczała mu kolejnych inspiracji. Niejednokrotnie prosił ją o przymiarkę będących w szyciu sukien.

- Wyglądasz jak wiosenna mgiełka Urszulo. Cudnie, zjawiskowo. To będzie prawdziwa bomba.

Marek postarał się o dobrej jakości materiały zgodnie ze wskazówkami mistrza. Nie oszczędzał na nich i wkrótce mógł się przekonać na własne oczy, że były wyjątkowe. Uszyte z nich kreacje były zwiewne i lekkie, w pastelowych, wiosennych barwach.

Po pokazie kontrahenci wręcz rzucili się na kolekcję. Codziennie podpisywali trzy, cztery umowy, które Ula ledwie nadążała sporządzać.

Wieści z Włoch też były wspaniałe, bo okazało się, że tamtejsze elegantki zostawiają w butikach majątek. Zarówno Marek jak i Alex zacierali ręce, bo konta obu firm pęczniały od gotówki.

Pod koniec czerwca zrobiło się spokojniej i wrócili do normalnego trybu pracy. Maciek też miał powody do zadowolenia. Opróżnił połowę ogromnego magazynu i któregoś dnia przyszedł do firmy pokazując Markowi wyliczenia. Marek mocno uścisnął mu dłoń.

- Jesteś genialny Maciek. Tylko ty mogłeś tego dokonać, nikt inny.


Któregoś dnia Marek odwoził Ulę do domu. Stanęli na światłach, a on z niejaką obawą w głosie powiedział.

- Powinniśmy zamieszkać razem Ula. Moje mieszkanie jest ogromne i spokojnie posłuży nam obojgu. Bardzo mi na tym zależy.

- Może masz rację? Przeprowadzę się, ale dopiero na początku sierpnia. Mam umowę z właścicielem na rok i wtedy właśnie wygasa. Obiecałam mu, że przez rok na pewno nie opuszczę mieszkania. To już niedługo przecież. Wytrzymasz?

- Wytrzymam skarbie. Najważniejsze, że nie jesteś temu przeciwna.

Zanim weszli do mieszkania zajrzała jeszcze do skrzynki, z której wyciągnęła plik reklam i list.

- Spójrz. Jest wezwanie do sądu. Ty pewnie też dostałeś.

W domu rozerwała kopertę i przeczytała jej zawartość.

- Mój Boże, to nie może być prawda. Czy wiesz na kiedy wyznaczyli rozprawę? Na dwudziestego siódmego lipca. To nie może być przypadek Marek. To musi coś znaczyć. Tego dnia zmarł Piotr. Tego dnia wyraziłam zgodę na odłączenie go od respiratora i zostałam wdową. Czy to kolejny zbieg okoliczności?

Jej błękitne oczy wpatrywały się w jego własne i powoli wilgotniały. Przytulił ją.

- Nie wiem Ula, co o tym myśleć. Być może to przypadek, a być może to Piotr nad tym czuwa. Chciałbym wierzyć, że to jednak za jego sprawą.



ROZDZIAŁ 11

ostatni



Lipcowy skwar dawał się ludziom we znaki. Marek zatrzymał samochód przed budynkiem sądu i otarł pot z czoła.

- Jesteśmy. Ciekawe jak długo to potrwa.

- Myślę, że długo. Mają pięć zarzutów i nie wiadomo ilu świadków będzie składać zeznania. Myślałam, że każdy przypadek będzie odrębnie rozpatrywany, a oni połączyli wszystkie sprawy.

Weszli do wnętrza budynku. Tu było zdecydowanie chłodniej, bo grube mury oddzielały skutecznie od letniego upału. Odnaleźli salę rozpraw i usiedli na jednej z ławek czekając na wezwanie. Wkrótce otworzono drzwi do sali i wszyscy czekający przed nią weszli do środka. Kiedy wprowadzono oskarżonych zdziwiła się.

- Spójrz Marek, przecież to jeszcze dzieci. Nie mają więcej jak po dwadzieścia lat. To przerażające.

- To patologia Ula i cieszę się, że będą odpowiadać jak każdy dorosły. Sam Warzecha mówił, że są recydywistami. Wcześnie musieli zacząć ten proceder. Popatrz jak się zachowują. Bezczelnie i nonszalancko. Sąd na pewno nie uzna takiej postawy za okoliczność łagodzącą i dobrze.


Minęło sporo czasu, bo zeznawało wiele osób, jednak doczekali się i oni. Najpierw zeznawał Marek, który w zasadzie niewiele miał do powiedzenia. Potem wezwano na miejsce dla świadków Ulę. Popłakała się, kiedy musiała opowiedzieć o miesiącach desperackiej, bezskutecznej walki o życie Piotra.

- Dzisiaj, dokładnie dzisiaj mija rok, gdy musiałam zadecydować o odłączeniu męża od respiratora. Dzisiaj mija rok, od kiedy zostałam wdową, a tak naprawdę byłam już nią w momencie, w którym te bandziory roztrzaskały mojemu mężowi głowę, bo do śmierci nie odzyskał świadomości. On był dobrym i uczciwym człowiekiem, wspaniałym lekarzem. Ratował ludzkie życie, a wy – odwróciła się do sprawców – odebraliście mu je katując go kijem bejsbolowym. Tu w pełni popieram wniosek pana prokuratora. Będę szczęśliwa, jak obaj panowie dostaną najwyższy wymiar kary, bez możliwości zwolnienia warunkowego. Męża mi to nie zwróci, ale przynajmniej będę mieć satysfakcję, że sprawcy nie uniknęli zasłużonej kary.

Kiedy opuszczali sąd nadal była roztrzęsiona. Koniecznie musiała się uspokoić. Podjechał w pobliże parku i zabrał ją na spacer. Tuląc ją do swego boku mówił:

- Już dobrze kochanie, już po wszystkim. Następna rozprawa będzie decydująca i na pewno usłyszą wyrok.

Miał rację. Rozprawa, która odbyła się tydzień później zakończyła się wyrokiem skazującym. Obaj dostali po dwadzieścia pięć lat. Sam sędzia główny mówił, że gdyby miał taką możliwość, to skazałby ich na karę śmierci, bo nie zasługują na to, żeby żyć. Podkreślał, że wszystkie napady, których się dopuścili były bardzo brutalne, wręcz bestialskie.

- Trudno was nazwać ludźmi panowie, bo jesteście wyprani z jakichkolwiek ludzkich uczuć. Może te dwadzieścia pięć lat w odosobnieniu uświadomi wam jak nędznymi i nikczemnymi istotami jesteście. Zamykam rozprawę.

Wreszcie mogli odetchnąć. Zabrał ją na obiad, a potem podwiózł pod cmentarz. Zanim wysiadła powiedziała mu jeszcze:

- Wierzę, że on mnie słyszy Marek i w jakiś dziwny sposób ma wpływ na wydarzenia ostatnich dni. Zawsze byłam sceptycznie nastawiona do zjawisk paranormalnych i duchów, jednak to, czego doświadczyłam sprawia, że nie mam już tej pewności co dawniej. Myślę, że Piotr czuwał nade mną przez ten cały czas, wspierał mnie i chronił. To dziwne, ale najbardziej jego obecność wyczuwam przy jego grobie. Za chwilkę będę z powrotem.

Zanim dotarła na mogiłę nalała do wazonu wody z cmentarnej pompy i wsadziła do niej cięte, żółte gladiolusy. Całkiem niedawno kamieniarze postawili wreszcie pomnik i pomyślała, że wazon na cięte kwiaty się przyda, dlatego zabrała go z domu. - Mam nadzieję, że podoba ci się pomnik Piotruś. Jest inny niż wszystkie. – Rzeczywiście był oryginalny, wykonany z ciemnego, wypolerowanego granitu posiadał kamienną otwartą książkę, na stronach której wyryto sentencję, a poniżej imię i nazwisko Piotra a także datę jego urodzenia i śmierci.

Na środku pyszniło się idealnie wyrzeźbione, kamienne serce. Sama rzeźba książki i serca była zrobiona ze zdecydowanie ciemniejszego granitu i odcinała się kolorystycznie od płyty głównej.

Ustawiła wazon na jej środku i zapaliła znicze. – Przyniosłam ci trochę żółtych mieczyków. Są śliczne, czyż nie? Właśnie wracam z sądu Piotruś. Twoi mordercy dostali po dwadzieścia pięć lat więzienia. Nie tylko ty byłeś ich ofiarą. Czy wiesz, że rozprawa odbyła się w rocznicę twojej śmierci? Na pewno wiesz i maczałeś w tym palce, prawda? - Uśmiechnęła się. - Czasami czuję twoją obecność tak mocno, jakbyś stał tuż obok. Czy to normalne, czy tylko wyobraźnia płata mi figle? Teraz wreszcie zaznasz spokoju, bo wszystkie sprawy, które ciebie dotyczyły są już zamknięte. Pojutrze przeprowadzam się do Marka. Bardzo mu na tym zależy. Pokochałam go Piotruś tak jak kiedyś ciebie. Ty zawsze pozostaniesz w moim sercu, ale ja otworzyłam je na nową miłość i zaczynam wreszcie żyć. Teraz proszę cię o opiekę nie tylko nade mną, ale i nad Markiem. Czuwaj nad nami i dopilnuj, żeby spełniło się nam wszystko o czym marzymy.


Kolejny raz korzystała z pomocy Maćka. Przyjechał też Sebastian, żeby pomóc w tej przeprowadzce. Dzień wcześniej rozmawiając z właścicielem mieszkania zapewniła go, że mieszkało jej się bardzo dobrze, bo mieszkanko jest naprawdę przytulne. Uzgodniła też z nim, że zostawi swoje meble.

- One nie będą mi już potrzebne, bo przeprowadzam się do umeblowanego mieszkania. Może kolejny lokator nie będzie miał żadnych i ucieszy się z tych, które zostawię? Nie są zniszczone i jeśli pan chce, to pokażę.

- Naprawdę nie trzeba pani Urszulo. Jest mi tylko żal, że pani się wyprowadza, bo dawno nie miałem tak miłej i uczciwej lokatorki. Jak jutro się już spakujecie, to proszę przynieść klucze. Tylko to zostało, bo jesteśmy rozliczeni.

Trzy samochody spokojnie pomieściły jej dobytek. Kiedy tylko oddała klucze mogli ruszać. Już na Siennej ustawili wszystkie pudła w przedpokoju.

- Potem je rozpakujemy, a teraz napijemy się kawy. Mam też ciasto. Siadajcie. – Marek ruszył do kuchni nastawić expres, a ciekawski Maciek poszedł obejrzeć ten apartament.

- No Ula, teraz będziesz mieszkać jak królowa. Łazienka to bajka. Chciałbym mieć kiedyś taką. Świetnie urządziłeś wnętrze Marek. Dużo wolnej przestrzeni i zero zagracenia. Mieszkanie wygląda fantastycznie.

- Dzięki Maciek. Niedługo pewnie też będziesz miał takie, bo interes idzie świetnie. - Na tacy przeniósł filiżanki i kawę do salonu. Rozsiedli się w wygodnych fotelach. – Miałem cię zapytać Seba kiedy idziesz na urlop?

- Ja dopiero we wrześniu, a ty?

- Chciałbym wyjechać na krótki wypoczynek na Mazury. Nic nie mówiłem Ula, bo chciałem, żebyś miała niespodziankę, ale wykupiłem nam tygodniowy pobyt w Rynie w hotelu o tej samej nazwie, a raczej w zamku Ryn przerobionym na hotel. To niedaleko Mikołajek i Giżycka. Musimy odpocząć, szczególnie Ula. Wyjeżdżamy dwudziestego drugiego sierpnia. Zastąpisz mnie? Poprosiłbym ojca, ale nie wiem, czy by się zgodził. Nie zawsze czuje się dobrze.

- Nie ma sprawy. Może przecież zaglądać do firmy.

- Dzięki Seba. Powiem mu.


Po wyjściu Maćka i Sebastiana zabrali się za rozpakowywanie pudeł. Już wcześniej Marek podzielił garderobę na pół udostępniając Uli wieszaki i półki. Miejsca było aż nadto. Wieczorem krzątała się w kuchni szykując im kolację. Była naprawdę szczęśliwa. Marek uchylał jej nieba. Na każdym kroku udowadniał jej swoją miłość. Odgadywał jej pragnienia. Właśnie wszedł do kuchni i otulił ją ramionami. Pociągnął nosem.

- A co ty tam szykujesz?

- Jajka. Wiosenne jajka faszerowane szczypiorkiem i rzodkiewką. Na pewno będą ci smakowały.

- Wszystko mi smakuje, co zrobisz. A ja postanowiłem, że po kolacji przygotuję ci pachnącą kąpiel z wonnymi olejkami. Zobaczysz jak cię odprężą. – Odwróciła się i uśmiechnęła do niego.

- Dziękuję. Bardzo dbasz o mnie. Doceniam to.

- Przecież cię kocham. Nie mógłbym inaczej.

Po kolacji ułożyła się w wannie. Ciepła woda przyjemnie obmywała ciało i miała zapach lawendy. Nacisnęła jakiś przycisk i po chwili ukazały się miliony bąbelków rozkosznie łaskocząc jej skórę. Faktycznie odprężyła się. Przebrana w koszulkę nocną i frotowy szlafrok weszła do salonu.

- I jak? – Marek pytająco spojrzał na nią.

- Było cudownie. Teraz twoja kolej.

- Ja wezmę tylko prysznic.

Kiedy wyszedł z łazienki ona nadal siedziała na kanapie czytając jakąś gazetę. Ukląkł przy niej i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Bądź dzisiaj ze mną Ula. Bardzo cię pragnę – wyszeptał. Wplotła palce w jego gęstą, czarną czuprynę.

- Będę dzisiaj i będę już zawsze. Bardzo cię kocham i chcę ci to udowodnić.

Ze szczęścia pojaśniała mu twarz. Wcałował się w jej pełne usta z wielkim pożądaniem. Wziąwszy ją na ręce poszedł do sypialni. Kiedy wysupłał ją już ze szlafroka i zdjął z niej seksowną koszulkę zachwycił się jej ciałem. Było piękne. Alabastrowe i niezwykle zgrabne. Przełknął ślinę z wrażenia i wykrztusił.

- Nawet nie marzyłem, że możesz być taka piękna i taka pociągająca.

To ciało było spragnione miłości, a on jakby wyczuł to intuicyjnie, bo nie żałował pocałunków. Trafiały w każdy skrawek, każdy zakamarek rozpalając ją do czerwoności. Pod wpływem dotyku jego dłoni wiła się i jęczała instynktownie rozkładając nogi, by wpuścić go do swojego wnętrza. Był gotowy. Ostrożnie wszedł w nią i zastygł na moment delektując się tą chwilą. Powrócił do pocałunków jednocześnie poruszając się w niej. Chyba już nie była świadoma tego, co się z nią dzieje. Odpływała wzdychając rozkosznie i jęcząc. Jego rytmiczne ruchy doprowadzały do szaleństwa jej zmysły. Ten akt trwał długo, bo nie potrafił się nią nacieszyć i przedłużał go jak tylko mógł. Nagle poczuł jej drżenie i usłyszał krzyk. Jeszcze tylko kilka pchnięć i on też się spełnił. Nie wychodząc z niej całował nieśpiesznie jej rozchylone usta. Oprzytomniała.

- To było coś wspaniałego. Kocham cię - wyszeptała.

Nie przestawał jej pieścić. Kolejny raz wezbrało w niej pożądanie. On też był gotowy. Ta noc była istnym maratonem seksu i spełnienia. Nie odmówili sobie niczego. Zasypiała upojona niesamowitym szczęściem i pijana z rozkoszy.


Zgodnie z planem wyjechali dwudziestego drugiego sierpnia. Miejsce, które wybrał na odpoczynek było naprawdę piękne. Jeziora, las i ten niesamowity hotel, w którym doświadczyła wszystkich luksusów przez niego oferowanych. Były więc masaże, kąpiele i odprężające zabiegi. Naprawdę odżyła i psychicznie i fizycznie. Marek zadbał w najdrobniejszym szczególe o jej wygodę i dobre samopoczucie. Ostatni dzień pobytu zakończył się prawdziwą niespodzianką. Zaprosił ją na wystawną kolację. Po niej ukląkł przed nią i schwyciwszy jej dłoń powiedział.

- Wiesz, że kocham cię bardziej niż własne życie i nie chcę go już spędzać samotnie. Zostań moją żoną Ula. Niczego bardziej nie pragnę jak zestarzeć się u twego boku.

- Mam wielkie szczęście – wyszeptała – bo jesteś najlepszym człowiekiem na świecie, a ja bardzo cię kocham. Zostanę twoją żoną.

Uszczęśliwiony wsunął jej na palec pierścionek ze skromnym diamentowym oczkiem.

- Sprawiłaś, że jestem nieprzyzwoicie szczęśliwy Ula. Przysięgam ci, że będę też najlepszym mężem. - Ucałował jej dłonie, a potem usta. Podał jej kieliszek z szampanem. – Za naszą przyszłość kochanie.

- Za przyszłość.


Odgarnął warstwę śniegu pokrywającą granitową płytę grobowca. Ustawił doniczkę z żółtymi chryzantemami i zapalił dwa znicze.

- Witaj Piotr. Jestem Marek. Zawsze przychodziła tu Ula, ale ona ostatnio nie czuje się najlepiej, więc zamiast niej to ja przyszedłem zapalić ci światełko. Nie wiem czy o tym wiesz, ale jestem mężem Uli. Pokochałem ją całym sercem tak jak ty ją kochałeś. Jest moją Iskierką, która rozświetla mi życie. Dzięki niej stałem się lepszym człowiekiem i potrafię docenić to co mam. Jest najlepszą żoną i będzie najlepszą matką. Tak, dobrze słyszałeś. Spodziewamy się dziecka. Na razie to początek ciąży i to dlatego ona nie czuje się dobrze. Cierpi na nudności i wymiotuje, ale to wkrótce minie. Postanowiliśmy, że jak urodzi się chłopiec otrzyma twoje imię. W ten sposób chcemy zaznaczyć twoją obecność w jej życiu, a ja dodatkowo swoją wdzięczność za to, że pojawiła się w moim. Myślę, że gdybyś żył, bylibyśmy dobrymi przyjaciółmi. Ula powtarza, że jesteśmy mentalnie do siebie podobni i na pewno znaleźlibyśmy wspólny język. Ona zawsze będzie pamiętać o tobie, bo zostawiłeś trwały ślad w jej głowie i sercu. Nie jestem o to zazdrosny. Wielokrotnie mówiła mi, że byłeś wspaniałym człowiekiem. Mnie jest tylko przykro, że odszedłeś tak młodo. Kiedy przywiozłem cię do szpitala sądziłem, że wyjdziesz z tego. Nie przypuszczałem, że twoje obrażenia są aż tak poważne. Jak zapewne wiesz Ula ciężko to zniosła, a ja postarałem się ze wszystkich sił, by doszła do równowagi. Udało się Piotr i ona jest teraz szczęśliwa. Chcę ci za nią podziękować. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej żony. Ty pewnie też tak uważałeś. Jeśli rzeczywiście mnie słyszysz, to wiedz, że nigdy jej nie opuszczę i zawsze będę ją kochał, bo jest moim darem od losu. Darem od ciebie, za który zawsze będę ci wdzięczny.

Podniósł się z ławeczki. Poprawił jeszcze dekielki na zniczach i wolnym krokiem poszedł w kierunku cmentarnej bramy.


K O N I E C

22 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Комментарии


bottom of page