top of page
Szukaj
gajazolza

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10


W sobotę kilka minut po dziesiątej Marek wraz z Nikodemem podjechali na Miedzianą. Po chwili z budynku wyszła Ula, prowadząc za rękę Tosię. Marek wysiadł i przywitał się z obiema. Ula wyglądała zjawiskowo w białej, koronkowej sukience. Obrzucił ją zachwyconym spojrzeniem i głośno ten zachwyt wyraził.



- Pięknie wyglądasz i nasza mała księżniczka też – wziął Tosię na ręce. – Nikodem już nie mógł się doczekać, kiedy cię zobaczy. Będziecie mieć dzisiaj fajny dzień.

Ula zajęła miejsce z przodu i zapięła pas. Najwyraźniej była spięta. Pogładził jej dłoń.

- Co się dzieje? – zapytał cicho.

- Trochę się denerwuję.

- Naprawdę niepotrzebnie. Oni są mili i nie gryzą. Będzie dobrze.


Seniorzy wypatrywali samochodu Marka z niecierpliwością i kiedy wjechał na podjazd oboje wyszli z domu. Marek przedstawił im Ulę. Uścisnęła dłoń Helenie i Krzysztofowi.

- Bardzo mi miło poznać oboje państwa. Od razu też chcę bardzo podziękować, że zgodziliście się, aby moja córka spędzała u was czas. To wielka rzecz i nie do przecenienia. Jestem ogromnie państwu wdzięczna i zobowiązana.

- To dla nas żaden kłopot – odezwała się Helena. – Bardzo kochamy dzieci i cieszymy się, że nasz Nikodem będzie miał tu towarzystwo. Posiadłość jest spora, więc dzieci będą miały dość miejsca do zabawy. Później oprowadzę panią.

- Ula. Proszę zwracać się do mnie po imieniu. A to jest właśnie Tosia – wyciągnęła dłoń do córki, którą Marek wysupłał z samochodu. – Chodź kochanie, przywitaj się z dziadkami Nikodema. To jest pani Dobrzańska, a to pan Dobrzański.

Helena i Krzysztof pochylili się w kierunku małej.

- Bardzo się cieszymy, że zaprzyjaźniłaś się z naszym wnukiem. On pokaże ci tutaj wszystkie ciekawe zakamarki i plac zabaw. Mamy nadzieję, że ci się u nas spodoba.

- Na pewno mi się spodoba, proszę pani, bo Nikodem dużo mi opowiadał o ogrodzie i zjeżdżalni.

- W takim razie może od razu przejdziemy na tyły. Mamy tu spore patio. Zosia przygotowała dla nas zimne napoje, koktajle i trochę słodkości dla dzieci. Serdecznie zapraszam.

Na Uli ten dom sprawił ogromne wrażenie. Przede wszystkim był bardzo duży i tonął w morzu zieleni. Zachwyconym wzrokiem lustrowała otoczenie i była pewna, że Tośka będzie tu szczęśliwa.

- Bardzo piękny dom i ogród – zwróciła się do Krzysztofa. – Sami państwo o niego dbają? Tyle tu cudnych kwiatów i niespotykanych roślin…

- Mamy ogrodnika. Sami już nie dalibyśmy rady, choć muszę przyznać, że lubię czasem pogrzebać w ziemi.

- Mój tato też bardzo to lubi, choć jego ogródek jest bardzo maleńki w porównaniu z tym, ale nawet tak mały sprawia mu mnóstwo radości.

Helena weszła na patio i zaprosiła wszystkich do stołu. Dzieciom podała jakieś owocowe soki a starszym koktajle z lodem.



- Uleńko – odezwał się Krzysztof – a może opowiesz nam coś o sobie? Wiemy już, że jesteś nie dość, że śliczna to jeszcze mądra i dobra, ale nic ponadto.

Ula uśmiechnęła się do niego łagodnie.

- No cóż… Pochodzę z małego Rysiowa. To miasteczko położone dwadzieścia kilometrów od Warszawy. Tam jest mój rodzinny dom a w nim mój kochany tato i dwójka rodzeństwa. Brat ma dwadzieścia jeden lat i studiuje informatykę, tu w Warszawie, a siostra ma lat dziesięć i uczy się w rysiowskiej podstawówce. Mama nie żyje. Zmarła tuż po urodzeniu Beatki. Ja skończyłam ekonomię, a także zarządzanie i marketing w Szkole Głównej Handlowej. Krótko po obronie zaszłam w ciążę i urodziłam Tosię. Jeszcze przed jej urodzeniem przeniosłam się na stałe do Warszawy z nadzieją, że dostanę tu jakąś pracę, ale nie poszczęściło mi się, więc musiałam otworzyć własną działalność. Prowadzę małe biuro rachunkowe i z tego się utrzymuję. Jakoś sobie radzę. Zapisałam córkę do przedszkola, do którego uczęszcza też Nikodem. Wspaniały chłopiec, a Marek jest świetnym ojcem. Dzięki Nikodemowi moja Tosia przestała płakać, a robiła to każdego dnia przed pójściem do przedszkola. Dzięki niemu stała się odważniejsza, bardziej śmiała i teraz nie mogę jej utrzymać w domu, bo uwielbia bawić się z Nikosiem. On jest jej rycerzem i opiekunem. Któregoś dnia, właśnie w przedszkolu, spotkałam Marka. Polubiliśmy się i zaprzyjaźniliśmy. Lubimy swoje towarzystwo i lubimy spędzać ze sobą czas. I to tyle.

- W dodatku mieszkanie, w którym Ula mieszka wynajmuje jej Olszański. To ta klitka po jego babci na Miedzianej – dodał Marek.

- Coś podobnego – zdziwiła się Helena. – Ależ świat jest mały. Może oprowadzę cię, Uleńko, po naszej posiadłości. Zobaczysz, że Tosi tu nic nie grozi. Wszędzie jest ogrodzona i nie ma możliwości, by dziecko wybiegło na ruchliwą ulicę.

- To my w takim razie, tato, zabierzemy dzieci i obejdziemy park, – Marek podniósł się od stolika – a potem pójdziemy na plac zabaw. Obiad o trzynastej?

- Tak, synku. W soboty i niedziele jemy zwykle wcześniej, – wyjaśniła Uli – bo w tygodniu, to różnie bywa. Czasem Krzysztof pojedzie do firmy, żeby służyć radą lub pomóc w czymś. Wtedy czekam na niego, bo nie lubię jeść sama.



Marek i Krzysztof ruszyli w przeciwnym kierunku niż obie panie. Przed nimi trzymając się za ręce biegły dzieci.

- I jakie wrażenia tato?

- To bardzo miła, rozsądna dziewczyna i rzeczywiście piękna. Ma niesamowite oczy. Nigdy nie spotkałem tak intensywnie błękitnych. Mała odziedziczyła je po niej. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie mówiąc o swoim wykształceniu. Dwa kierunki trudnych studiów skończyć równocześnie i obronić się to nie lada wyczyn. Aż szkoda, że marnuje się w tym biurze rachunkowym i w dodatku za psie pieniądze. Chętnie widziałbym ją w firmie. Tam miałaby możliwość rozwoju i zarobienia lepszych pieniędzy.

- Sam o tym myślałem, tato, ale uznałem, że to chyba za wcześnie proponować jej coś takiego. Nie znamy się zbyt długo. Ja mam do niej stuprocentowe zaufanie, ale obawiam się jak ona przyjęłaby tę propozycję.

- Może masz rację…? Na pewno jest ambitna i ma swoją dumę.

- Oj tak…


Wyjeżdżali od Dobrzańskich wieczorem. Ta wizyta była bardzo udana. Wbrew obawom Uli seniorzy okazali się bardzo życzliwymi, sympatycznymi ludźmi i chyba polubili i ją, i Tosię. Marek umówił się z nimi, że będzie przywoził dzieci przed pójściem do pracy i odbierał je o szesnastej. Czasem jechała z nim Ula i w ten sposób zacieśniała więzy z Dobrzańskimi. Tak funkcjonowali przez cały lipiec. Tośka wracała szczęśliwa. Bardzo przylgnęła do seniorów i tak, jak Nikodem zwracała się do nich „dziadku i babciu”. Oni absolutnie nie mieli nic przeciwko temu. Pokochali tę małą, jak własną wnuczkę. Ula też zawojowała ich serca tą niezwykłą łagodnością i spokojem. Krzysztof często prowadził z nią rozmowy na tematy ekonomiczne, czy finansowe i był pod ogromnym wrażeniem jej szerokiej wiedzy na ten temat. Kiedyś, przy okazji jej bytności w Aninie, powiedział jej wprost, że marnuje czas i energię prowadząc firmę, która nie przynosi jej wymiernych korzyści.

- Ja wiem, dziecko, że to bardzo wygodne mieć biuro pod samym nosem, ale co miesiąc musisz płacić czynsz i media. Sama mówisz, że jakoś dajesz radę, a przecież „jakoś” na pewno nie jest szczytem twoich marzeń. Jesteś mądra, kreatywna, masz w sobie ogromny potencjał. Pracując w firmie wykorzystałabyś wszystkie swoje możliwości i zarabiałabyś o wiele więcej. Proponuję ci stanowisko, które kiedyś piastował Marek, zanim został prezesem. Proponuję ci stanowisko dyrektora do spraw ekonomicznych i PR z pensją piętnastu tysięcy brutto.

Ula wytrzeszczyła na niego oczy. Sądziła, że się przesłyszała. Oszołomiona z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Ja w życiu nie widziałam na oczy takich pieniędzy. To jakieś szaleństwo…

- To nie szaleństwo kochanie, ale realna propozycja. Działalność w pojedynkę, to tylko kłopot, bo musisz się użerać z petentami i Urzędem Skarbowym. Co miesiąc wypisywać wnioski, żeby odprowadzić podatek. Mam rację?

- No tak…

- Ja tylko cię proszę, żebyś to przemyślała. Pieniądze, jakie zarabiasz teraz, nie zapewnią dobrej przyszłości twojemu dziecku, a przecież zależy ci na tym, prawda?

- Prawda. Przepraszam, ale jestem trochę oszołomiona tą propozycją, bo jest wspaniała i mogłam do tej pory tylko o takiej marzyć. Tu nie ma nad czym myśleć, bo wybór jest prosty. Musiałabym mieć tylko czas, żeby sfinalizować wszystkie sprawy i zamknąć działalność. Myślę, że mogłabym zacząć od września.

Krzysztof uśmiechnął się szeroko i uściskał Ulę.

- I tak mi mów. Dzielna dziewczyna. Trzymam cię za słowo.


W jeden z ostatnich weekendów lipca znowu gościli u seniorów. Marek zaproponował Uli przechadzkę.

- Chcę z tobą o czymś porozmawiać – powiedział, kiedy zniknęli już z pola widzenia seniorów i dzieci – a raczej o coś zapytać. Oboje prowadzimy intensywne życie każdego dnia. Praca, dom, dzieci… To wysysa z nas wszystkie siły i przydałby się nam odpoczynek. Pomyślałem, że powinniśmy wyjechać chociaż na dwa tygodnie. Znalazłem niezłą ofertę na Krecie. Spójrz, jak tam pięknie. To istny raj, a dzieciaki miałyby frajdę – wyciągnął z kieszeni foldery i podał je Uli. - Musimy się tylko szybko zdecydować.



Zdjęcia przedstawiały malownicze i urzekające widoki, które zapierały dech w piersiach.

- Marek, mnie nie stać na taki wyjazd… - popatrzyła na niego niepewnie. – To musi kosztować majątek.

- Kochanie, ja nie pytam czy ciebie stać. Ja pytam, czy zechcesz nam towarzyszyć wraz z Tosią w tej egzotycznej podróży. Wiesz dobrze, że byłbym szczęśliwy i Nikodem też. Hotel nie jest drogi i leży nad samym morzem. Czy może być coś bardziej urzekającego? Do dyspozycji mielibyśmy dwa połączone wewnętrznymi drzwiami pokoje. Cztery łóżka i aneks kuchenny. Oferta nie przewiduje posiłków, ale to najmniejszy problem.

- A kiedy ten wyjazd?

- Drugiego sierpnia. Wylot z Okęcia. Za trzy godziny będziemy na miejscu.

- Marek, ale my nie mamy paszportów. Jak pojedziemy bez nich?

- Grecja należy do Unii więc wystarczy ci dowód osobisty. Natomiast dla Tosi trzeba będzie go wyrobić. Ja to załatwię. Musisz tylko zrobić jej zdjęcia do niego. Załatwimy to w poniedziałek.

Marek przeszedł sam siebie. Uruchomił jakieś znajomości i pod koniec tygodnia Tośka miała już dokument tożsamości. Drugiego sierpnia wylecieli na malowniczą Kretę. Hotel okazał się całkiem przyzwoity. Nie narzekali. Dzieci zajęły jeden pokój, a oni drugi. To był wspaniały dla nich czas. Dnie spędzali na plaży lub basenie. Wieczorem po kolacji jeszcze wychodzili na krótki spacer brzegiem morza podziwiając zachód słońca. Dzieci szły przed nimi trzymając się za ręce, a oni przytuleni trzymali się z tyłu. To tu zainicjowali swoje życie seksualne. Marek pragnął Uli od dawna. Pociągała go jak żadna inna kobieta. Pocałunkami sprawił, że i ona poczuła pożądanie. Kochali się namiętnie, wolno i cicho, żeby nie obudzić dzieci. Jej nagie, opalone ciało sprawiało, że tracił zmysły. Całował je jak szalony wchodząc w nią taką rozgrzaną i wilgotną. Nigdy nie zaznała takiego seksu. Pamiętała tylko ten obrzydliwie brutalny. Marek traktował ją jak świętość. Celebrował każdy ruch. Był delikatny i jednocześnie spontaniczny. Zmieniał pozycje dostarczając jej coraz bardziej rozkosznych bodźców. Kiedy znacznie zintensyfikował ruchy nie wytrzymała. Zagryzła wargi a potem westchnęła z ulgą czując, jak jej rozgrzane wnętrze zaczyna drżeć i pulsować. Poczuła mocne skurcze i odpłynęła. Jej podbrzusze zalało przyjemne ciepło płynące wprost z trzewi Marka. Przylgnął do niej mocno i trwał tak przez dłuższą chwilę. Skurcze osłabły. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.

- Bardzo cię kocham – wyszeptała wprost w jego usta – i jestem nieprzyzwoicie szczęśliwa.

39 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentarios


bottom of page