top of page
Szukaj
gajazolza

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 13

ROZDZIAŁ 13

ostatni


Ścisnęła dłoń swojego męża i odwróciła w jego kierunku twarz. Popatrzył z miłością na łzy toczące się po jej policzkach i delikatnie wytarł je kciukiem. Uśmiechnął się łagodnie przytulając ją do siebie.

- Za chwilę będzie już po wszystkim – szepnął jej do ucha. Pokiwała głową i westchnęła. Oboje nawet nie przypuszczali, że ich dzieci tak bardzo się pokochają i będą chciały się pobrać. Właśnie wypowiedzieli sakramentalne „tak”, co oznaczało, że uroczystość dobiega końca.

Przed kościołem jako pierwsi złożyli młodym życzenia. Po nich podeszli wolniutko wiekowi już Dobrzańscy i tata Cieplak, który tak jak jego swaci kurczowo trzymał się życia, choć dobiegał osiemdziesiątki i był schorowany. Staruszkowie byli bardzo wzruszeni, podobnie jak młodzi, którzy wyściskali ich mocno.

Gości było mnóstwo. Znaczną ich część stanowili koledzy i przyjaciele z uczelni, ale i rodzina była niemała. Ula i Marek stanęli z boku, tuż obok Kiry, która odbierała bukiety kwiatów i kartki z życzeniami od rodziny Marka z Gdańska, od Jaśka, jego żony Kingi i ich siedemnastoletniego syna Stasia, od małej Betti, która dobiegała trzydziestki i wraz z mężem i dwójką pociech była gościem dzisiejszej uroczystości. Był nim też Alex Febo z żoną Julią, córką Flavią i jej włoskim mężem Massimo. Przyjechał też najlepszy przyjaciel Marka, Sebastian, który po wieloletnim i burzliwym narzeczeństwie poślubił wreszcie Violettę i spłodził z nią udane bliźnięta. Obie panny Olszańskie miały po szesnaście lat i łudząco przypominały urodziwą matkę. Przybył też i sam mistrz Pshemko, który wciąż był aktywny jako projektant, choć osiągnął już wiek emerytalny. Za nim ustawiła się znamienita część pracowników firmy Febo&Dobrzański wraz z rodzinami. Młodzi mówili, że zaprosili na tę uroczystość dwustu pięćdziesięciu gości. W porównaniu z weselem rodziców zanosiło się na gigantyczne przyjęcie.

W porozumieniu z dziadkami Dobrzańskimi, a w tajemnicy przed resztą gości Tosia wynajęła organizatorkę weselną i przy jej pomocy w ogromnym ogrodzie seniorów stanął imponująco wielki namiot, w którym ustawiono stoły w kształcie litery „U” i podest dla zespołu muzycznego. To wesele miało mieć charakter trochę sielankowy i wiejski. Wyrażało się to głównie w serwowanych potrawach, wśród których królowały pieczone na rożnie prosiaki, swojskie kiełbasy, dorodne szynki, balerony, pasztety i salcesony. Nie zabrakło pieczonej gęsiny, kurczaków i kaczek. Dla bardziej wybrednych serwowano owoce morza, bliny z kawiorem a zamiast esencjonalnego rosołu delikatną, wyszukaną zupę rybną.



Ula na widok tego wszystkiego po prostu oniemiała. Nie sądziła, że ich dzieci okażą się aż tak bardzo kreatywne. Marek też omiatał stoły z wielkim podziwem.

- Dasz wiarę…? – posłużył się ulubionym powiedzonkiem swojej sekretarki. – I to wszystko bez naszej pomocy i w tajemnicy przed nami. To naprawdę wielka niespodzianka.

- I co? Zaskoczeni? – usłyszeli za plecami głos Kiry i odwrócili się. – Pięknie to wszystko wygląda. Tośka i Nikodem niemal wyszli ze skóry, żeby dopiąć na ostatni guzik najdrobniejsze szczegóły.

- I naprawdę się udało. Jesteśmy zachwyceni. Mam nadzieję, że doczekamy i twojego wesela, i że będzie też takie wspaniałe, jak to tutaj. – Kira wsunęła rękę pod ramię ojca i przytuliła się do niego.

- Na pewno będzie wspaniałe pod warunkiem, że znajdę faceta podobnego do taty albo Nikodema. Przecież wiesz mamuś, że oni obaj są, jak wymierające gatunki. Już nie rodzą się tacy mężczyźni. Tyle wokół chamstwa i prostactwa, że odechciewa się człowiekowi randek. Ale dość o mnie. Chodźcie, zaprowadzę was na honorowe miejsca.

Ta weselna noc przyniosła jeszcze wiele niespodzianek. Najpierw tańczyli pierwszy taniec państwo młodzi. Potem Tośka z Markiem, a Ula z Nikodemem. Po oczepinach na środku parkietu ponownie stanęli młodzi trzymając w rękach spore paczki. Głos zabrał Nikodem.

- Kochani rodzice, najwspanialsi dziadkowie, drodzy krewni i pozostali goście. Nie wiem, czy tak jest na wszystkich weselach, ale my postanowiliśmy wyrazić wdzięczność, wielką miłość i przywiązanie dla naszych rodziców Marka i Urszuli Dobrzańskich. To dzięki nim i dzięki naszym fantastycznym dziadkom jesteśmy dzisiaj tym kim jesteśmy. Wychowywali nas w poczuciu ogromnej i mądrej miłości. Nie rozpieszczali, ale wpajali nam najważniejsze wartości, które powinny cechować każdego człowieka.

Nigdy nie poznałem mojej biologicznej mamy. Umarła przy moim urodzeniu. Tata zawsze był i zawsze mnie kochał miłością bezwarunkową tak jak dziadkowie Dobrzańscy. Kiedy miałem pięć lat poszedłem do przedszkola i tam poznałem Tosię. Była najładniejszą dziewczynką ze wszystkich i ciągle płakała z tęsknoty za mamą. Polubiliśmy się a potem pokochali i już nawet liczyć mi się nie chce jak długo to trwa. Jestem jednak pewien, że ta miłość do niej będzie siedzieć we mnie do końca moich dni. Któregoś dnia przedstawiła mi swoją mamę. Była piękna a Tosia odziedziczyła urodę po niej. To piękno zewnętrzne szło w parze z pięknem wewnętrznym. Ta kobieta była jak anioł. Dobra, łagodna, kochająca, współczująca i pełna anielskiej cierpliwości. Czy można się dziwić, że te wszystkie cechy uwiodły mojego tatę i zakochał się w niej? Ich ślub, to była najlepsza rzecz jaka mogła przytrafić się naszej rodzinie. Czułem się tak, jakbym dostał wspaniały podarunek od losu. Dostałem mamę. Najlepszą mamę na świecie. To ona opatrywała wszystkie rany, to ona pocieszała i wspierała wszystkie nasze poczynania i tak jak tato, zawsze była. Ja marzyłem o mamie, a Tosia pragnęła mieć tatę. Te marzenia się spełniły w stu procentach i za to chcemy im dzisiaj bardzo podziękować. Podziękować za to, że stworzyli nam ciepły, bezpieczny i pełen miłości dom, w którym panuje zgoda, wzajemny szacunek i poszanowanie wartości. Dom, w którym nigdy nie słyszałem żadnych kłótni, bo wszelkiego rodzaju problemy rozwiązują rozmawiając. Taki dom chciałbym stworzyć swoim dzieciom i liczę na to, że nam się uda, bo mieliśmy skąd czerpać najlepsze wzorce – ujął Tosię za rękę i wraz z nią podszedł do stołu wręczając Markowi i Uli te duże paczki. Takie same dostali dziadkowie. – To coś naprawdę skromnego, – kontynuował Nikodem – ale jest symbolem naszej wielkiej wdzięczności i miłości do was.

Tośka wpadła w objęcia Uli i obie płakały jak bobry. Nikodem uściskał ojca, który też miał podejrzanie mokre oczy.

- Bardzo dziękuję, synku – szepnął Marek do ucha Nikodema. – To było naprawdę coś.

- Dziękuję, córeczko. Zrobiliście nam faktycznie wielką niespodziankę. Bardzo cię kocham. Bardzo.

Tosia zamieniła się miejscami z mężem i zawisła na szyi Marka.

- Dziękuję tatusiu za wszystko. Byłeś i jesteś najlepszym tatą na świecie, a inni mogą mi tylko zazdrościć.

- To ja jestem dumny, bo okazałaś się córką, jakiej zawsze pragnąłem.

Wzruszony Nikodem uściskał Ulę dziękując jej za to, że go pokochała i wychowała.

- To musiało być trudne.

- Wcale nie, kochanie. Nie można było ciebie nie kochać, bo byłeś wspaniałym chłopcem i najlepszym synem pod słońcem.

Młodzi przeszli do dziadków, którzy też ocierali oczy. Dla nich wszystkich był to chyba najbardziej poruszający moment na weselu. Po podziękowaniach Nikodem zarządził zabawę. Bawiono się do białego rana. Nawet seniorzy wytrzymali do godziny czwartej, a później Tosia i Nikodem odprowadzili ich do pokoi na odpoczynek. Młodzi przygotowali ich kilka, bo u starszych Dobrzańskich zostawał Alex z rodziną i Pshemko. Rodzina Cieplaków miała odpocząć u Uli i Marka.

Poprawin nie przewidziano, bo młodzi następnego dnia wylatywali na słoneczną Kretę tam, gdzie kiedyś spędzili szczęśliwe wakacje ze swoimi rodzicami. To miała być podróż pełna wspomnień.


Goście zaczęli się rozjeżdżać późnym popołudniem. Pierwszy opuścił gościnny dom siostry Jasiek z familią. Beatka zapakowała dzieci na tylne siedzenie samochodu i uściskała Ulę.

- Jeszcze tatę trzeba odebrać od Dobrzańskich. Nie wiem, czy pamiętał o lekach. Coraz częściej zapomina i muszę tego pilnować.

- Dziękuję, że tak wspaniale się nim opiekujecie, ale pomyślałam, że teraz, kiedy Tosia i Nikodem pójdą na swoje mogłabym cię odciążyć. I tak masz co robić przy dwójce małych dzieci.

- Nie chcę podejmować za niego decyzji. Wiesz doskonale, że jemu najlepiej na starych śmieciach, choć u was też byłoby mu dobrze. Jak postanowi tak będzie. Wrócimy do tego, jak już Tosia i Nikoś przeniosą się do własnego domu, dobrze?

- Dobrze.


Siedzieli na ogrodowej huśtawce popijając kawę i dojadając weselne ciasto przyniesione przez Kirę. Wieczór był ciepły, ale Marek profilaktycznie przyniósł pled w razie, gdyby Uli zrobiło się chłodno.



- Rozmawiałam na weselu z tatą – odezwała się Ula przerywając tę wszechobecną ciszę. – O Bartku. Nie wiem czemu akurat teraz i w takich okolicznościach mu się przypomniało, bo przecież Dąbrowska od dawna nie żyje. Może nie chciał, żeby wróciły mi te koszmarne wspomnienia? Ostatnio ma strasznie wybiórczą pamięć, bo to, o czym mi opowiedział zdarzyło się jakieś jedenaście lat temu. Opowiadał, że widział go na wolności. Wrócił do Rysiowa, ale podobno nie zagrzał tam za długo miejsca i znowu wyjechał do Niemiec. Jakieś dwa lata później gruchnęła wiadomość, że on nie żyje, że został zamordowany, ale większość Rysiowian nie dawała temu wiary do momentu, aż nie zobaczyli Dąbrowskiej w żałobie. Od Szymczykowej dowiedział się, że tak było rzeczywiście. Bartek naraził się jakimś ważnym bossom. Wziął od nich kasę, narkotyki i ulotnił się, jak kamfora. Niektórzy nigdy się nie zmieniają. Jego nawet piętnaście lat więzienia niczego nie nauczyło. Człowiek nie znika tak zupełnie, bez śladu. Podobnie myśleli ci, których okradł. Dopadli go i wykonali wyrok. Pisały o tym ponoć niemieckie gazety, że to były porachunki mafijne. Niedługo po tym zmarła Dąbrowska. Jej serce nie wytrzymało. Zawsze go idealizowała. W jej oczach był najlepszym i ukochanym synem. Nie dopuszczała myśli, że wychowała potwora. Niech jej ziemia lekką będzie. Śmierć Bartka już niczego nie zmieni i cieszę się, że jednak nie wyjawiłam Tosi prawdy. Jest zbyt bolesna i nie wiadomo, czy ona by to udźwignęła. Lepiej już, że ja noszę w sercu tę straszną tajemnicę i niech tak zostanie.

- Nie ma co rozpamiętywać, kochanie. Jego już nie ma, a wraz z jego śmiercią zniknęły twoje obawy, że może kiedyś wrócić. Sprawa zamknięta na wieki wieków. Tosia ma jednego ojca i to ja nim jestem, a nie ten bandzior.

- Pomyślałam, że może moglibyśmy wziąć tatę do nas. Betti i tak ma mnóstwo pracy przy dzieciakach, a jeszcze zajmuje się tatą. Dobrze byłoby ją odciążyć. Zatrudnilibyśmy na czas, kiedy jesteśmy w pracy, jakąś opiekunkę. Najlepiej z tej samej agencji, w której załatwialiśmy dla twoich rodziców. Oni tam sprawdzają wszystkie referencje…

- Ja nie mam nic przeciwko temu. Nasi staruszkowie zasłużyli sobie na dobrą, godną i pogodną starość. My zresztą też. Przeżyliśmy dobre lata Ula i ja niczego bym w naszej przeszłości nie zmienił. Nie żałuję ani jednego dnia spędzonego z tobą. Nikodem powiedział na weselu mądre słowa, że miłość do Tosi będzie tkwić w nim do końca jego dni. Ja uważam podobnie. Moja miłość do ciebie i do naszych dzieci siedzi we mnie bardzo głęboko i pozostanie tam już na zawsze. Jestem wdzięczny opatrzności, że mam dla kogo żyć, mam kogo kochać i za kim tęsknić. To rzeczy nie do przecenienia i chyba najważniejsze w życiu. Ono czasem potrafi być zaskakujące, rzuca nam kłody pod nogi, a jednak za każdym razem dźwigamy się silniejsi i mądrzejsi o każde nowe doświadczenie. O Tosię i Nikodema możemy być spokojni. Zawsze się wspierali i świetnie dogadywali. Poradzą sobie. Kira jest inna. Ma trochę z Tosi i trochę z Nikodema. Pojęcia jednak nie mam, po kim odziedziczyła to dążenie do niezależności, nieco buntowniczą naturę i ten upór.

Ula popatrzyła na męża i uśmiechnęła się łagodnie.

- No jak to po kim? Po nas kochanie, po nas. Przypomnij sobie lata młodości. Czy nie z uporem dążyłeś do jakiegoś celu? Trzymałeś się go pazurami, żeby nie stracić go z oczu? Ja z podobnym uporem i wbrew wszystkiemu starałam się wychowywać Tosię. Byłam sama i właściwie walczyłam każdego dnia z pozyskiwaniem petentów, z utrzymaniem pracy, z przeziębieniami Tośki i własnymi słabościami. Oboje nie mieliśmy czasu na sentymenty. Ty rozwijałeś firmę, a ja walczyłam, żeby utrzymać się na powierzchni. Oboje dążyliśmy do niezależności i to z wielkim uporem. Nic dziwnego, że nasza córka też taka jest. Wyznaczyła sobie cel. Chce zostać lekarzem. Kardiochirurgiem. Trudne zadanie, ale kto ma sobie poradzić, jak nie ona? Da radę właśnie dlatego, że jest taka, a nie inna. Odziedziczyła po nas najlepsze cechy. Zobaczysz, że kiedyś będzie świetnym lekarzem. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty, a ja jestem dumna ze wszystkich naszych dzieci i ty też powinieneś.

- Ależ jestem i to nawet bardzo – Marek podniósł się z huśtawki. – A teraz chodź. Przygotuję nam gorącą kąpiel. Wygrzejemy nasze stare kości i może napijemy się szampana? W końcu jakoś musimy uczcić ten nasz wychowawczy sukces, prawda?

- Prawda – zachichotała. Przytulił ją do swego boku i wolnym krokiem ruszył w kierunku domu.


K O N I E C

54 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentários


bottom of page