top of page
Szukaj
gajazolza

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 3

ROZDZIAŁ 3


Następnego dnia od samego rana w kuchni Cieplaków trwała burza mózgów. Ula wyłuszczała ojcu swoje wątpliwości związane z tą niechcianą ciążą.

- Przede wszystkim nie chcę, żeby Bartek się o tym dowiedział, a już na pewno nie jego mamusia. Nie miałabym wtedy życia.

- Nikt o tym się nie dowie – uspokajał Józef. – Całą noc nad tym myślałem i chyba mam plan. Przede wszystkim musisz wyprowadzić się z Rysiowa zanim będzie tę ciążę widać. Musimy więc zacząć działać już, bo czasu jest niewiele. Uciułałem dziesięć tysięcy na czarną godzinę i ona chyba właśnie nadeszła. Zaraz zaczniemy szukać jakiejś kawalerki. Ma być nieduża i przede wszystkim tania. Nawet jeśli byłaby do remontu za cenę obniżenia czynszu, to własnym sumptem ją wyremontujemy. Jak się przeprowadzisz, zaczniesz szukać pracy, bo musisz z czegoś żyć. Meble przewieziemy te z twojego pokoju, żeby nie inwestować w nowe. A poza tym, spójrz – podał jej kopertę z urzędową pieczątką.

- Co to jest?

- To kochanie wezwanie na rozprawę. Muszę przyznać, że sprawnie się uwinęli. Musimy się na niej stawić. To już za dwa tygodnie. Ciąży wciąż nie będzie jeszcze widać, więc nawet nie musisz się do niej przyznawać. Jak byłem na komendzie złożyć zeznania, tuż po pobiciu, dowiedziałem się, że będzie tylko jedna rozprawa, bo mimo iż Bartek twierdzi, że był pijany i niczego nie pamięta, to dowodów zebrali dość. Pod twoimi paznokciami były fragmenty jego skóry z twarzy, a na jego twarzy ślad twoich pazurków. Podczas obdukcji pobrano jego nasienie od ciebie, a szpital miał dosłać resztę dokumentacji medycznej. Pójdzie siedzieć, jak nic, zwłaszcza, że dopuścił się gwałtu ze szczególnym okrucieństwem, a do tego dochodzi jeszcze pobicie.

Po tej rozmowie oboje zabrali się za szukanie jakiegoś lokum. Józef sprawdzał ogłoszenia w prasie, Ula w internecie. Oboje wynotowali kilka adresów i telefonów. Dzwonienie i umawianie się na spotkania trwało ze dwie godziny, ale po tym czasie mieli już jasność. Następnego dnia skoro świt pojechali do Warszawy. Na dzisiaj umówili pięć spotkań mających na celu oględziny mieszkań. Musieli się sprężać, bo były położone w różnych częściach Warszawy. Pierwsze trzy rozczarowały ich zupełnie. Jak nie w wilgotnej oficynie wykazującej tendencję do pleśni i grzyba na ścianach, to na poddaszu, do którego prowadziły schody przez trzy piętra. Nie mogli się na to zgodzić, bo Ula po urodzeniu dziecka musiałaby się szarpać z wózkiem w starej kamienicy bez windy. Czwarte mieszkanie też ich nie zachwyciło, bo miało ślepą kuchnię i żadnej wentylacji. W nieco minorowych nastrojach pojechali obejrzeć ostatnie przewidziane na dzisiaj. Położone było na wysokim parterze. Zaledwie kilka schodków. Miało trzydzieści sześć metrów kwadratowych i dwa maleńkie pokoje z kuchnią i łazienką. Było trochę zaniedbane i z całą pewnością wymagało odświeżenia. Właściciel zapewniał jednak, że instalacje są sprawne.

- To mieszkanie mojej zmarłej krewnej. Stoi puste od dwóch lat. Nie chcę dużo, bo zależy mi, żeby je utrzymać i żeby ktoś o nie dbał. Gdyby było inaczej, po prostu bym je sprzedał. Mogę zawrzeć z panią umowę na pięć lub dziesięć lat wraz z obietnicą, że nie podniosę w tym czasie czynszu. Myślę, że to dobra propozycja?

- Bardzo korzystna – przytaknęła Ula. Mieszkanko jej się spodobało. Jak się je wysprząta i trochę pomaluje, na pewno okaże się przytulne. – Ja jestem gotowa spisać umowę, choćby dzisiaj.

Właściciel uśmiechnął się szeroko.

- W takim razie podpisujmy. Mam tu przygotowane dwa egzemplarze. Proszę przeczytać i wnieść ewentualne uwagi. Na jak długo chce pani wynająć?

- Myślę, że na dziesięć lat.

- W takim razie wpiszę od razu w to puste miejsce. Dla mnie co miesiąc czterysta złotych, a już w pani gestii opłaty za media. Czynsz nie jest wysoki, bo to tylko dwieście czterdzieści złotych. Tu daję pani dwa komplety kluczy i książeczki opłat. Oczywiście może pani płacić też przelewami z konta na konto, ale musi to pani ustalić z dostawcami prądu i gazu. Na wodę jest licznik i płaciłem za nią do tej pory w czynszu. Odczytują co pół roku. To chyba wszystko. Gdyby miała pani jeszcze jakieś pytania, tu jest moja wizytówka. Proszę dzwonić. Mam nadzieję, że będzie się tu pani dobrze mieszkać. Pożegnam się już. Do widzenia.

- I co o tym myślisz, tato? – zapytała Ula po wyjściu właściciela.

- Myślę córcia, że to dobry wybór. Blisko tu do sklepów i przystanków. Po drodze zauważyłem ładny skwerek i plac zabaw. Jutro przyjedziemy rano i zaczniemy sprzątać. Może uda nam się pomalować choć jeden pokój? Trzeba będzie zabrać Beatkę. Nie zostawię jej samej w domu. Wracajmy.


Zanim odbyła się rozprawa zdążyli doprowadzić mieszkanie do stanu używalności. Życzliwy znajomy Józefa mieszkający w sąsiednim miasteczku pomógł im poprzewozić meble, bo dysponował dostawczym samochodem i nie wziął za to grosza.

Rozprawa zapowiedziana była na godzinę jedenastą. Ula i Józef stali na korytarzu blisko drzwi, na których wisiała wokanda. Zauważyli Dąbrowską, ale trzymała się z daleka mierząc ich nienawistnym spojrzeniem. Widać nie zdawała sobie sprawy do czego jest zdolny jej ukochany syn. Ula pomyślała, że oczy otworzą się tej kobiecie dopiero na sali sądowej, kiedy zobaczy zdjęcia z obdukcji. Bartuś też nie przewidywał co go czeka. Wprowadzany na salę przez dwóch policjantów uśmiechał się głupkowato i bezczelnie. Dojrzawszy Ulę wywalił język wykonując nim obleśne ruchy. Im dłużej prokurator wymieniał zarzuty posiłkując się zdjęciami wielokrotnie powiększonymi, żeby obecni na sali mogli dostrzec wszystkie szczegóły, tym bardziej rzedła Bartusiowi mina. Mamusia Dąbrowska zakrywała oczy, choć powinna zobaczyć każdą, nawet najmniejszą ranę, którą zadał jej syn swojej ofierze. Ula zeznała wszystko co pamiętała do momentu omdlenia. Zeznawali lekarze, którzy przeprowadzili operację opowiadając z detalami o obrażeniach wymagających interwencji chirurgicznej. Zeznawał i Cieplak. Mówił, że zna Dąbrowskiego od dziecka i już wtedy przejawiał inklinacje sadystyczne.

- Jako dziecko dręczył koty i szczeniaki. Pastwił się nad słabszymi. To obibok i leń. Bardzo nie lubił się napracować. Lubił za to łatwe pieniądze, które wyłudzał od mojej córki i wydawał je potem w miejscowym barze na grę w karty i alkohol. Aresztowano go też wielokrotnie za kradzieże i włamania. To zwykły bandzior i sadystyczne bydlę. Stoję tu jako ojciec skatowanego przez tego oprawcę dziecka i domagam się tylko sprawiedliwego wyroku. On nie zasługuje na łagodne potraktowanie, ale na najcięższą, przewidzianą dla takich przypadków karę.

Pani Dąbrowska, choć wstrząśnięta przemową prokuratora i świadków, twardo broniła swojego pieszczocha, twierdząc, że gdyby nie był pod wpływem alkoholu, nigdy by się czegoś takiego nie dopuścił. Dla sądu jednak stan nietrzeźwości był bez znaczenia i nie stanowił okoliczności łagodzących, więc skazał Bartusia na piętnaście lat pozbawienia wolności, a w dodatku karę miał odbywać w najcięższym więzieniu w Polsce, w Sztumie.

Cieplakowie wyszli z sądu usatysfakcjonowani. Bartek dostał to, na co zasłużył. Teraz Ula mogła wreszcie odetchnąć i pomyśleć o szukaniu dla siebie zatrudnienia.

Nie było to proste. Czuła się słabo i źle. Męczyły ją poranne mdłości. Nie mogła nic przełknąć, a kiedy jej się to udało, zwracała niemal natychmiast.



Przez miesiąc obeszła sporo warszawskich firm, ale jak tylko dowiadywano się o jej błogosławionym stanie, odmawiano zatrudnienia tłumacząc, że firmie potrzebny jest dyspozycyjny pracownik. Była załamana. Pieniądze, które dostała od taty kiedyś się skończą, a ona za chwilę będzie miała na utrzymaniu jeszcze dziecko. Jedynym wyjściem była praca na własną rękę. Odwiedziła Urząd Skarbowy i Urząd Pracy, w którym dowiedziała się, że może dostać bezzwrotną dotację na założenie firmy pod warunkiem, że spełni kilka wymaganych warunków i przedstawi biznesplan. Spędziła w tym urzędzie kilka godzin, ale wyszła z niego z kompletną wiedzą na temat tego, co musi zrobić, co wypełnić i w ciągu jakiego czasu mogą jej tę dotację przyznać. Okazało się, że to trwa zaledwie kilka tygodni. Do północy wypełniała wszystkie niezbędne druki i układała biznesplan. Stara drukarka ledwie zipała, ale dała radę wydrukować wszystko. Następnego dnia zaniosła komplet dokumentów. Teraz pozostało jedynie czekać. Czekanie było najgorsze. Starała się nie ruszać pieniędzy taty. One przeznaczone były na czynsz. Nadal wypłacano jej zasiłek dla bezrobotnych. Nie był wysoki, ale pozwalał jakoś przeżyć.

W końcu doczekała się. Wniosek rozpatrzono pozytywnie i przyznano jej dwadzieścia tysięcy złotych. Niezwłocznie zarejestrowała firmę i kiedy otrzymała REGON mogła zacząć działać. Najpierw wydrukowała gruby plik ulotek, które, wraz z nieocenionym Jaśkiem rozkleiła po mieście. Oferowała usługi księgowe dla małych i średnich firm po konkurencyjnych cenach.

Przez kilka dni nic się nie działo, ale później zgłosiło się kilka firm. Wreszcie skończyła się dla niej bezczynność i w dodatku mogła pracować w domu. To było bardzo wygodne.

Wraz z powiększającym się brzuchem rósł również standard jej życia. Zdobyła zaufanie swoich klientów, bo była solidna, słowna i rzetelna.

W kamienicy obok zauważyła jakiś pustostan po dawnym sklepie. Spotkała się z właścicielem i dogadała z nim w sprawie wynajmu. Nadszedł czas, by uruchomiła przyznaną jej dotację. Wynajęła ekipę, która doprowadziła pomieszczenie do stanu używalności. Zainwestowała w szyld i urządzenia biurowe, bynajmniej nie nowe, ale sprawne i w korzystnej cenie. Teraz nie musiała już zagracać mieszkania, bo do pracy miała zaledwie kilka kroków.

W końcu zainwestowane pieniądze zaczęły się zwracać. Do porodu zostały niespełna dwa miesiące, a ona wciąż czuła się świetnie. Poranne mdłości, na które cierpiała na początku ciąży, przeszły jak ręką odjął.

Coraz częściej czuła ruchy dziecka i coraz częściej myślała o nim z czułością. Wiedziała już, że urodzi dziewczynkę. Dziadek Józef też się cieszył, podobnie jak reszta rodziny. Dziecko rozwijało się prawidłowo i wszystko wskazywało na to, że urodzi się w terminie. W połowie dziewiątego miesiąca brzuch znacznie opadł. Ula czuła się ociężała i powolna. Pragnęła już wydać na świat córkę, bo przez ostatnie tygodnie nieźle dawała jej popalić. Żeby nie czekać na ostatni moment, zgłosiła się na porodówkę dzień przed rozwiązaniem. Zrobiono jej USG i uznano, że jest gotowa, bo dziecko przyjęło właściwą pozycję porodową, główką w dół. Po badaniach zadzwoniła do taty informując go, że jest już na oddziale i prawdopodobnie jutro urodzi. Jeszcze tego samego dnia rodzina Cieplaków zjawiła się w mieszkaniu Uli. Trzeba było złożyć drewniane łóżeczko kupione okazyjnie przez Ulę i przygotować pokoik dla małej.



Dysponowali skromnymi środkami, ale łóżeczko wyglądało całkiem przyzwoicie. Betti zawiesiła na nim kilka swoich pluszaków, które po wypraniu dostały drugie życie. Jasiek, pracując dorywczo po zajęciach na uczelni, zdołał uciułać trochę grosza na zakup wózka. Wyglądał bardzo porządnie, choć nie był prosto ze sklepu. Chłopak popytał wśród studentów i okazało się, że nawet kilku ma do zaoferowania wózki po swoich pociechach. Wybrał dość uniwersalny, w kolorze popielato granatowym, który łatwo można było przekształcić w spacerówkę, jak dziecko będzie większe.

Przenocowali w Warszawie i następnego dnia udali się do szpitala. Józef zasięgnął informacji i okazało się, że jego wnuczka urodziła się o trzeciej trzydzieści w nocy. Na oddziale wskazano im salę, na której leżała umęczona porodem Ula. Na ich widok uśmiechnęła się szeroko.

- Cichutko, – wyszeptała – bo mała przed chwilą zasnęła. Spójrzcie – wskazała mały szpitalny wózeczek. Pochylili się wszyscy nad tą kruszynką.



- Jest śliczna córcia i chyba nie będzie podobna do Bartka – powiedział cicho Józef wycierając z policzków łzy. – Ma rudy odcień włosków i kilka piegów na nosie. Wygląda zupełnie, jak ty, kiedy się urodziłaś. Myślę, że to powód do radości. Byłoby ci trudniej, gdyby fizycznie przypominała Dąbrowskiego. Jak dałaś jej na imię?

- Antonina. Antosia, Tosia. Tosia Cieplak. Ładnie, prawda?

- Piękne imię. My też nie próżnowaliśmy. Wczoraj urządziliśmy pokoik dla małej, a Jasiek kupił jej piękny wózek. Dzisiaj kupimy trochę ubranek dla niej i pieluchy. Mam nadzieję, że szybko was wypuszczą.

- Na pewno, tatusiu. Obie jesteśmy zdrowe. Myślę, że najdalej za trzy dni będziemy już w domu.


41 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Commentaires


bottom of page