top of page
Szukaj
gajazolza

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 4

ROZDZIAŁ 4


Dwadzieścia osiem lat wcześniej - Marek


Dzwoniący na biurku telefon oderwał jego wzrok od monitora. Sięgnął po słuchawkę i przyłożył ją do ucha.

- Marek? – rozpoznał głos swojej matki. – Paulina rodzi. Właśnie jedziemy z ojcem na porodówkę. Dobrze byłoby, gdybyś i ty tu był.

- No dobrze…, - przełknął nerwowo ślinę – ale to przecież za wcześnie. Poród miał być za trzy tygodnie…

- Ale jest teraz. W domu odeszły jej wody. Pośpiesz się. Miałeś być razem z nią na sali porodowej.

- Już jadę – zerwał się z fotela zarzuciwszy na siebie marynarkę i w biegu porwawszy teczkę, wyleciał z gabinetu, jak oparzony. Na holu minął się z Olszańskim, dyrektorem HR.

- Paulina rodzi. Zastąp mnie – wskoczył w otwarte drzwi windy i już go nie było.

Trochę niepokoił go ten przedwczesny poród. Ciąża Pauliny nie przebiegała typowo. Właściwie od jej początku czuła się źle, wciąż narzekała, jak nie na bóle brzucha, to dłuższe, niż zazwyczaj wymioty. Była osłabiona przez częste krwotoki z nosa. Lekarz prowadzący tę trudną ciążę uspokajał mówiąc, że niektóre kobiety tak właśnie reagują, że żona nie jest typem rumianej, krzepkiej Słowianki, ale kobietą o delikatnej i wrażliwej naturze. Słysząc te słowa często zastanawiał się, czy aby na pewno ten doktor wie, co mówi. Paulina i delikatna natura, to brzmiało prawie jak oksymoron. Byli ze sobą od siedmiu lat i przez te siedem lat dała mu nieźle popalić. Była kapryśna i roszczeniowa. Zawsze stawiała na swoim, bo upór, to było jej drugie imię. Ustępował jej. Miał naturę pacyfisty. Nie znosił awantur, choć tych niejednokrotnie nie dało się uniknąć. Inny na jego miejscu dawno by odszedł, ale on nie mógł tego zrobić. Od dziecka wmawiano mu, że jest mu pisana. Jest jego drugą połówką, jego przeznaczeniem. Indoktrynacja trwała na tyle długo, że w końcu sam w to uwierzył. I choć po drodze miał mnóstwo kochanek, to zawsze wracał do niej.



Ślub był spełnieniem marzeń. Nie…, nie jego, raczej jego rodziców i samej Pauliny. On nawet nie kiwnął palcem przy jego organizacji. Wszystkim zajęła się jego narzeczona. Była bardzo zdeterminowana i w końcu dopięła swego. Uroczystość odbyła się w Mediolanie, w katedrze przy Piazza del Duomo, głównie dlatego, że Paulina i jej brat Alex mieli włoskie korzenie, a drugim powodem był fakt, że ich nieżyjący rodzice pobierali się właśnie tutaj. Cała otoczka towarzysząca temu ślubowi, jak i jego miejsce, wydawały się Markowi kuriozalne. Próbował nawet protestować, ale został zakrzyczany przez przyszłą żonę i swoją matkę.

Życie przez lata u boku nieobliczalnej momentami Pauli, było życiem na krawędzi i niejako ostrzeżeniem dla niego, żeby zakończył ten związek, jednak jak się okazało miał niewiele czasu na tego rodzaju wątpliwości, a że z natury był optymistą, to wierzył, że jakoś to będzie. Było gorzej, bo jego żona stała się jeszcze bardziej pewna siebie, jeszcze bardziej obrosła pychą i jeszcze bardziej zadzierała z pogardą swój włoski nos.

Nie żyli zgodnie. Paulina wiecznie się go czepiała o jakieś mało istotne rzeczy. Dręczyła go permanentnym narzekaniem i niezadowoleniem, tak typowym dla malkontentów. Jedyne, co ich godziło, to łóżko. Wiedział doskonale, że uwielbia kochać się z nim, dlatego często uciekał się do zamykania jej ust pocałunkiem i uprawianiem z nią ostrego, wyuzdanego seksu. Taki lubiła najbardziej. To na chwilę pozwalało oderwać się jej od ciągłego zrzędzenia, a jemu dawało moment złudnego spokoju.



Wpadł jak burza na porodówkę i rozejrzał się nerwowo po korytarzu. Na jego końcu dostrzegł swoich rodziców. Zasapany podbiegł do nich.

- I co z nią?

Helena z dezaprobatą pokręciła głową.

- Ta dziewczyna jest kompletnie nieodpowiedzialna. Zrobiła awanturę, gdy lekarz kazał jej przeć. Aż tu było słychać. Wrzeszczała, że nie tak się z nim umawiała, że obiecał jej cesarkę, a teraz wymusza na niej naturalny poród. On tłumaczył, że jest osłabiona, że ma silną anemię, a to przy cesarskim cięciu nie wróży dobrze, ale nie chciała go słuchać. W końcu wywieźli ją na blok operacyjny. Teraz nie możesz tam wejść. Za dwadzieścia minut powinno być po wszystkim. Usiądź i odetchnij.

Czekali już więcej niż dwadzieścia minut. Czekali około godziny zanim otworzyły się szklane drzwi sali operacyjnej i wyszedł z nich znajomy ginekolog. Jego mina nie wróżyła nic dobrego i wzbudziła w nich wszystkich niepokój. Podszedł do nich i omiótł ich wzrokiem zatrzymując go na Marku.

- Bardzo mi przykro, panie Dobrzański. Usiłowałem żonę odwieść od pomysłu cesarskiego cięcia, ale się uparła. Dziecko wyjęliśmy owinięte pępowiną i przez to mocno niedotlenione. To chłopiec. Waga urodzeniowa to zaledwie dwa i pół kilograma. Musi przez kilka dni zostać w inkubatorze. Niestety żony nie udało nam się uratować. Nie mogliśmy powstrzymać krwotoku. Stało się coś, czego chcieliśmy uniknąć. Nie chcę tu powiedzieć, że śmierć żony nastąpiła z naszej winy. Gdyby urodziła normalnie myślę, że nie doszłoby do aż takich powikłań. Niestety cesarskie cięcie i mocno zaawansowana anemia wywołały stan atonii macicy. To ograniczenie zdolności macicy do obkurczania się, w efekcie czego nie dochodzi do zamknięcia naczyń po porodzie. Po prostu wykrwawiła się. Bardzo mi przykro. Nie sądziłem, że do tego dojdzie. Z wielkim żalem muszę stwierdzić, że ten krwotok i ta niepotrzebna śmierć nastąpiły na wyraźne życzenie pana żony i mam to na piśmie. Ja przed zabiegiem próbowałem uzmysłowić jej, na jak wielkie ryzyko naraża siebie i dziecko, ale nie chciała słuchać. Za chwilę ją wywiozą, a państwo otrzymają akt zgonu. Za chwilę też wywiozą inkubator z pana synem. Będziecie mogli go państwo zobaczyć. Jeszcze raz proszę przyjąć szczere wyrazy współczucia.

Lekarz odszedł a Marek usiadł ciężko na krześle ukrywając w dłoniach twarz. Paulina umarła i zostawiła mu maleńkie bezradne dziecko. Jak ma się nim zająć? Jak ma przekazać te hiobowe wieści Alexowi?

Obok usiadła zapłakana Helena. Ona też nie mogła jeszcze w to wszystko uwierzyć. Wiedziała doskonale jak Paulina potrafiła być apodyktyczna i władcza, jak nie pozwalała sobie nic powiedzieć i nic wytłumaczyć. Słyszała przecież, co mówiła położnikowi i jak go potraktowała. Ostatnie tygodnie przed porodem spędziła w domu seniorów. Marek nie chciał sytuacji, że dopadną ją bóle i będzie wtedy sama w domu. Dla Dobrzańskich to nie było łatwe znosić jej kaprysy, fochy i pretensje. Zaciskali jednak zęby i czekali cierpliwie szczęśliwych narodzin wnuka. Tymczasem okazało się, że jego droga na świat była jedną z trudniejszych. Właśnie zatrzymała się przed nimi pielęgniarka pchająca inkubator. Zbliżyli się do niego. Chłopiec był bardzo maleńki z ogromną niedowagą i pomarszczonym ciałkiem. Ewidentnie był niedożywiony, bo i Paulina jadła niewiele lub w ogóle nic podczas całej ciąży. Skąd to dziecko miało czerpać pokarm, jak jego matka świadomie się wyniszczała twierdząc, że nie ma zamiaru po porodzie być gruba?

Marek rozpłakał się na widok syna. Gdyby i jemu coś się stało, chyba pękłoby mu serce. Nie był winien temu, że miał głupią matkę.

- Dokąd go zabieracie? – wyszeptał.

- Na drugie piętro na oddział noworodków. Jak pan tu już załatwi wszystkie sprawy, proszę przyjść. Uważamy, że pierwszy kontakt z rodzicem jest ogromnie ważny. Powiemy panu, co trzeba robić.

Pielęgniarka odeszła, a piętnaście minut później zjawiła się kolejna, wręczając mu akt zgonu Pauliny.

- Nie wiem, czy znajdę w sobie tyle siły, żeby powiadomić Alexa…

- My mu powiemy – odezwał się milczący do tej pory Krzysztof. – Pojedziemy do firmy. Najpierw powiadomimy Alexa, a potem pozostałych. Ty zostajesz?

- Tak… - przetarł nerwowo zapłakaną twarz. – Muszę być teraz ze swoim synem.


Stanął przy przeszklonej ścianie. Za nią zobaczył kilka inkubatorów, a w nich noworodki. Nie potrafił rozpoznać swojego synka, co wprawiło go w stan lekkiej paniki. Zauważyła go pielęgniarka i wyszła z sali podając mu szpitalny uniform.

- Proszę to włożyć panie Dobrzański. Dopiero wówczas będzie mógł pan wejść. Musimy zachować jak najbardziej sterylne warunki, bo nie chcemy infekcji u naszych dzieciaczków. One już i tak mają pod górkę. - Przebranego wprowadziła do sali i przystanęła przy jednym z urządzeń. - To pana syn. Jego nazwisko jest tu, na wywieszce. Dzięki temu nie pomyli się pan. Dzieci wyglądają bardzo podobnie – uśmiechnęła się z sympatią. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Zrozumiała, czego się tak przestraszył. Klatka piersiowa chłopca unosiła się wysoko i zapadała dziwnie. – Proszę się nie bać. Synowi nic nie grozi. Ma kłopoty z oddychaniem i pomaga mu maszyna. Wkrótce jego płuca osiągną pożądaną sprawność i wtedy odłączymy go, żeby oddychał samodzielnie. Dostał już środki wzmacniające i antybiotyki, które ochronią go przed infekcją. Jeśli przyjdzie pan tu jutro koło godziny dziesiątej, będzie mógł pan porozmawiać z lekarzem i dowiedzieć się więcej szczegółów.

- Dziękuję pani. I tak bardzo mi pani pomogła. Czy mógłbym go dotknąć?

- Oczywiście. Otworzę to okienko. Proszę wsunąć przez nie rękę.



Zrobił tak, jak mówiła. Pogładził z miłością rączkę dziecka, a ono złapało go odruchowo za mały palec. Uśmiechnął się przez łzy.

- Witaj synku – wyszeptał. – To ja, twój tata. Jest taki maleńki. Boję się, że mogę zrobić mu krzywdę.

- To normalne – pocieszyła go pielęgniarka. – Nawet matki mają z tym problem. Z czasem nabierze pan większej pewności. Teraz jednak muszę pana przeprosić. Mały miał ciężką drogę na świat i musi odpocząć. Proszę przyjść jutro rano. On będzie na pewno w lepszej formie.

- Dobrze. Nie będę go już męczył i bardzo pani za wszystko dziękuję.


Mały Nikodem przeleżał w inkubatorze jeszcze trzy tygodnie. Po trzech dniach odpięto mu respirator, bo mógł już oddychać samodzielnie. Teraz musiał tylko jeść i spać, by nabrać masy.

W międzyczasie odbył się pogrzeb Pauliny. Stawili się wszyscy pracownicy Febo&Dobrzański mimo, że nie bardzo była lubiana wśród nich. Marek płakał jak bóbr. Nie dlatego, że stracił kogoś kochanego, ale dlatego, że coraz bardziej docierała do niego świadomość, że od teraz będzie i ojcem, i matką dla swojego dziecka. Jak miał to pogodzić z pracą? Zupełnie się w tym gubił. Płakał z żalu, że Paulina w tak nieodpowiedzialny sposób po prostu ich zostawiła. Mogła żyć, gdyby tylko zmieniła priorytety i dobro dziecka postawiła na pierwszym miejscu, a nie ułomności swojej figury po ciąży. To lekarz mu uzmysłowił, że cierpiała na anoreksję. Dlaczego on sam tego nie zauważył, że źle się odżywia, a właściwie to wcale się nie odżywia? Teraz było już za późno. Teraz musiał stawić czoła tej trudnej sytuacji i wziąć na siebie odpowiedzialność.

Po pogrzebie przeniósł się do rodziców. Wspólnie z nimi urządził pokoik dla syna. Umówił się z mamą, że to ona będzie się nim zajmować, jak on będzie w firmie, a po pracy on przejmie opiekę.

Codzienne wizyty w szpitalu uzbroiły go w wiedzę, jakiej potrzebował w tym momencie. Pielęgniarki nauczyły go przewijać, karmić i kąpać. Nauczyły, jak trzymać takiego brzdąca, żeby nie zrobić mu krzywdy. Z każdym dniem nabierał w tym wprawy. Już nie bał się tak, jak na początku. Po dwóch tygodniach mógł wreszcie wziąć syna na ręce. Usiadł w fotelu, a pielęgniarka podała mu go ostrożnie. Poczuł wielkie szczęście. Tulił malca i szeptał – damy radę synku, damy radę.

Po trzech tygodniach orzeczono, że chłopiec jest zdrowy i nic mu już nie dolega. Przybrał pięćset gram i oddychał bez problemów. Marek sam ubierał go do wyjścia. Śpioszki były jeszcze zbyt obszerne, ale to było bez znaczenia. Założył małemu czapeczkę i kombinezon. Umieścił go w nosidełku i trzymając wypis w dłoni, uszczęśliwiony wrócił do domu.

Od tej pory stał się ojcem roku. Skończyły się wypady z Sebastianem do knajp. Pracę organizował sobie tak, żeby nie musiał zostawać po godzinach. Syn bardzo go zmienił. Sprawił, że stał się odpowiedzialnym ojcem, którego cieszyło każde wyartykułowane przez maluszka słowo, każdy jego gest, każdy wyrzynający się ząbek i jego wyciągające się rączki, gdy pochylał się nad łóżeczkiem. Wtedy czuł się naprawdę szczęśliwy.

38 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Commentaires


bottom of page