ROZDZIAŁ 5
Ulę wraz z dzieckiem wypisano trzeciego dnia po porodzie. Razem z towarzyszącym jej ojcem zapakowała małą do wózka i pieszo wróciła do domu, bo nie było daleko. Na dobry start szpital ofiarował młodej matce wyprawkę dla dziecka, a w niej niezbędne kosmetyki, paczkę pampersów i ciepły kocyk. Nie sprawdziły się obawy Uli, że może znienawidzić to dziecko. Pokochała je już wtedy, gdy poczuła jego pierwsze ruchy w brzuchu. Dodatkowo tę miłość wzmocnił fakt, że rzeczywiście Tosia z Bartka nie miała nic. Wszystko wskazywało na to, że będzie podobna do niej. Widok łóżeczka z baldachimem i urządzonego pokoiku rozczulił ją do łez.
- Zrobiłem córcia przewijak. Widziałem takie w sklepie, ale były za drogie. Wyszedł całkiem nieźle, prawda? Pod spodem masz dwie półeczki na pieluchy i ubranka, a w łazience jest wanienka do kąpieli.
- Dużo pracy włożyliście w to wszystko, aż brak mi słów, żeby podziękować. Jak tylko stanę na nogi odwdzięczę się każdemu z was z nawiązką. Przysięgam.
- Za nic nie musisz się odwdzięczać. Rodzina jest wtedy silna, gdy trzyma się razem i wspiera. Dasz sobie radę? Pojechałbym już, bo jest trochę roboty w domu. Ty na razie nie musisz wychodzić, bo zaopatrzyliśmy ci lodówkę. Wpadniemy może w sobotę i przywieziemy ci jakiś dobry obiad.
W domu została zaledwie tydzień. Nie mogła sobie pozwolić na dłuższą nieobecność, bo miała zobowiązania wobec klientów. Ubierała dziecko ciepło, ale nie przesadnie i wsadziwszy je do wózeczka, zabierała do biura. Tam mogła popracować, a gdy mała była głodna, karmiła ją i przewijała. Na razie radziła sobie całkiem nieźle. Ta bliskość biura była prawdziwym zrządzeniem losu i niesamowitą wygodą.
Tosia była spokojnym dzieckiem i charakter odziedziczyła chyba po niej. Potrafiła zająć się sama sobą. Wystarczyło kilka zabawek i to już zadowalało dziewczynkę. Ula żałowała tylko, że nie może pojechać z nią do Rysiowa. Tam było na pewno lepsze powietrze, dużo zieleni, a mała czułaby się świetnie w sadzie dziadka. Na razie jednak musiała odłożyć to w czasie. Zamiast sadu musiały wystarczyć spacery w parku, a gdy Tosia nauczyła się chodzić, plac zabaw.
Nikodem Dobrzański rósł w oczach i przede wszystkim był zdrowy. Nie było śladu po problemach z oddychaniem i sporej niedowadze. Był jak żywe srebro, pełen energii, nieprawdopodobnie ruchliwy i zadający mnóstwo pytań.
Jako żywo przypominał Marka i z usposobienia, i z urody, tak jak on miał wielkie, migdałowe, stalowo szare oczy, okolone długimi rzęsami i dwa słodkie dołeczki w policzkach, a na głowie sterczały gęste, kruczoczarne włosy. Jak na trzylatka był dość wygadany, choć z niektórymi wyrazami miał jeszcze trudności. Marek kochał go nieprzytomnie, na wiele mu pozwalał, ale też starał się wpajać najlepsze wartości. Dostrzegał podobieństwo w gestach i sposobie wypowiadanych słów do siebie, ale nie chciał, by syn odziedziczył po nim te najgorsze cechy.
Kiedy Nikodem skończył pięć lat Marek uznał, że czas najwyższy na kontakt z innymi dziećmi. Przekonał matkę, że tak będzie dla małego lepiej.
- Jeśli nie pójdzie do przedszkola, wyrośnie z niego egoista, a tego bardzo bym nie chciał. Już i tak rozpieściliśmy go aż nadto. W przedszkolu nauczy się interakcji z innymi dziećmi i zrozumie, że nie on jest najważniejszy.
- Ja naprawdę myślę, że to nie jest dobry pomysł. Tam dzieci częściej chorują i zarażają się jedne od drugich. Będzie z tego tylko kłopot.
- Mamo, on musi wychorować swoje w dzieciństwie, żeby później miał spokój. Na bieżąco przecież go szczepimy. Naprawdę przesadzasz. Poza tym chyba już pora, żebym wrócił na własne śmieci. Poradzę sobie, a do was będziemy przyjeżdżać na weekendy.
Helena wiedziała, że Marek nie ustąpi. Taki już był, że jak sobie coś zamierzył, to dążył do tego za wszelką cenę. Dużą rolę odgrywała tu jego ambicja i chęć udowodnienia samemu sobie, że wszystkiemu jest w stanie podołać.
Następnego dnia rano podjechał na Twardą pod budynek, w którym mieściło się przedszkole. Rozmówił się z jego dyrektorką, która bez żadnych problemów zapisała małego do grupy starszaków informując Marka, że dziecko może przyprowadzać choćby od jutra.
- Mamy trochę wolnych miejsc, bo tu niedaleko otworzyły działalność dwa prywatne przedszkola i dzieci zamożniejszych rodziców chodzą właśnie tam.
- A ja bardzo nie chciałem posłać syna do prywatnej placówki, a właśnie do państwowej, w której będzie miał kontakt z dziećmi o różnym statusie społecznym. To, że pochodzą z biedniejszych rodzin wcale ich nie deprecjonuje, prawda?
- Najszczersza – kobieta uśmiechnęła się do niego. – Miło to słyszeć. Zapraszam więc jutro rano. Mam nadzieję, że syn dobrze zniesie ten pierwszy dzień rozłąki.
- Ja też – pomyślał z obawą.
Tego samego dnia po pracy spakował rzeczy swoje i syna, i wieczorem razem z nim wrócił na Sienną. Przygotował dla nich obu kolację i przy niej opowiedział Nikodemowi o jutrzejszych planach.
- Jesteś już duży i doszedłem do wniosku, że czas najwyższy, żebyś znalazł sobie jakichś kolegów, czy nawet przyjaciół. Siedząc u dziadków nie poznasz nikogo. Od jutra zaczniesz chodzić do przedszkola. Rozmawiałem dzisiaj z panią dyrektor i zapisała cię do grupy starszaków. To najstarsza grupa w przedszkolu, obejmująca dzieci w twoim wieku. Jedno ci gwarantuję, że na pewno nie będziesz się nudził. Dzieci świetnie się tam bawią, Panie wychowawczynie organizują różne gry, zabawy i konkursy. Jest też mnóstwo zabawek i spory plac zabaw. Poza tym jesteś już na tyle dużym chłopcem, że powinieneś potraktować to w kategoriach przygody. Wciąż o coś pytasz, a tam dostaniesz odpowiedzi na większość pytań. Co ty na to?
- Myślę tatuś, że będzie mi się tam podobało. Już dawno chciałem mieć prawdziwego przyjaciela, albo dobrego kolegę.
Ta odpowiedź mile zaskoczyła Marka. Poczochrał syna po głowie.
- Mądry chłopak. Jestem z ciebie naprawdę dumny. Będę cię odwoził rano koło siódmej piętnaście, a potem przyjeżdżał po ciebie o szesnastej, jak skończę pracę. Na początku może będzie ci się czas dłużył, ale przecież zawsze potrafisz się czymś zająć. Kupiłem dzisiaj wielką torbę czekoladowych cukierków. Zabierzemy ją jutro i będziesz mógł poczęstować koleżanki i kolegów. To dobra metoda na zawarcie znajomości.
Następnego dnia ściągnął chłopca z łóżka dość wcześnie. Dopilnował, żeby mały umył zęby i zjadł śniadanie.
- Tu masz worek z kapciami, kubeczek ze swoim imieniem i szczoteczkę do zębów. O cukierkach też pamiętałem. Jedziemy.
W przedszkolnej szatni było dość gwarno. Pomógł przebrać się synowi i przedstawił jego i siebie wychowawczyni starszaków. Wyciągnęła do małego dłoń.
- Bardzo się cieszę Nikodemie, że dołączyłeś do naszej wesołej gromadki. Pożegnaj się z tatusiem, a ja zaraz przedstawię cię kolegom i koleżankom.
- Mam dla nich cukierki – pokazał kobiecie sporą torbę słodkości.
- To bardzo miło z twojej strony. Dzieci na pewno się ucieszą.
Marek uściskał go mocno i ucałował jego policzki.
- Bądź grzeczny, synku. Bardzo cię kocham.
Wbrew obawom Marka jego syn radził sobie świetnie. Zawarł znajomość z kilkoma chłopcami, bawił się z nimi zgodnie w strażaków, bez sprzeciwu leżakował przez godzinkę i zmiótł z talerzy cały obiad. Po nim grupa starszaków wyszła na plac zabaw. Okazało się, że wszystkie grupy wiekowe korzystają z ładnej pogody. Nikodem pokręcił się trochę na karuzeli i parę razy zjechał ze zjeżdżalni. Zauważył przy siatce ogrodzeniowej małą dziewczynkę. Płakała, a jej buzia była czerwona od łez. Zrobiło mu się jej żal. Podszedł do niej i przykucnął przyglądając jej się ciekawie.
- Dlaczego płaczesz?
- Chcę do mamy… - chlipnęła.
- A ja nie mam mamy, wiesz? Umarła, kiedy ja się urodziłem. Mam tylko tatę. Zobacz, co ci przyniosłem – wyciągnął z kieszeni kilka cukierków i podał małej. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Dziękuję. Jestem Antosia, a ty?
- Mam na imię Nikodem. Jesteś ładna Antosiu. Nie płacz. Jeśli chcesz, to pobawimy się razem. Mogę pohuśtać cię na huśtawce albo na karuzeli. To fajna zabawa – wyciągnął do niej dłoń. – Idziemy?
Dziewczynka podniosła się i wytarła łzy.
- Idziemy – podała mu rękę i oboje pobiegli do najbliższej huśtawki.
Marek przyjechał po syna punktualnie. Na korytarzu prowadzącym do sal dyżurowała dziewczynka i chłopiec. Podbiegli do niego pytając, po kogo przyszedł.
- Znacie Nikodema Dobrzańskiego? On dzisiaj przyszedł pierwszy raz do przedszkola.
- To ten, co rozdawał cukierki. Zaraz go zawołamy.
Faktycznie nie minęły dwie minuty, gdy Nikodem wybiegł z sali rzucając się Markowi na szyję.
- No i jak było synku?
- Tu jest super. Poznałem kolegów i bawiłem się w strażaków. Poznałem też Antosię. Ona jest w grupie maluchów i jest naprawdę ładna. Płakała za mamusią, ale dałem jej kilka cukierków, a potem poszliśmy na huśtawki.
Marek swoim zwyczajem poczochrał mu czuprynę.
- Zachowałeś się, jak prawdziwy dżentelmen. Jestem z ciebie bardzo dumny. Wracajmy do domu.
Kiedy Tosia skończyła trzy lata Ula postanowiła zapisać ją do przedszkola. Nie mogła wiecznie ciągnąć jej ze sobą do biura, bo coraz częściej zachodzili do niej petenci. Czasem przyjeżdżali tata z Beatką i siedzieli w domu z małą, a czasem przychodził po zajęciach Jasiek i zabierał ją na plac zabaw.
Wiedziała, że przedszkole jest na Twardej i pomyślała, że byłoby wspaniale, gdyby udało się Tośkę do niego zapisać. Miedziana, przy której mieszkały znajdowała się od Twardej dosłownie o rzut beretem. Któregoś dnia poszła tam razem z córką. Chciała jej pokazać, ilu mogłaby mieć kolegów i jak fajnie jest w przedszkolu. Dyrektorka oprowadziła Ulę po placówce, pokazała sale pełne różnych zabawek, poinformowała o zajęciach z rytmiki, gimnastyki i plastyki, a na końcu o placu zabaw.
- Mamy grupę naprawdę świetnych dzieciaków. Są bardzo otwarte i grzeczne. Tosia na pewno będzie się tu dobrze czuła.
Niestety, co do tego ostatniego, kobieta pomyliła się. Tosia każdego dnia odstawiała istny cyrk. Wcale nie chciała chodzić do przedszkola i w ogóle nie ciągnęło jej do innych dzieci. Odstawała od grupy i nie chciała się z nikim bawić. Ula przechodziła piekło. Mała od chwili przebudzenia płakała wniebogłosy, nie chcąc rozstawać się z matką. Błagała, żeby nie zostawiała jej w przedszkolu, a Uli pękało serce.
- Przecież wiesz, że mama musi iść do pracy. Trzeba ci kupić nowe ubranka na zimę, nowe buciki… Mamusia musi na to zarobić pieniążki.
- Ja nie chcę nowych – płakała uczepiona jej szyi.
- Musimy kupić, bo rośniesz i tamte są już za małe. Spróbuj znaleźć sobie jakieś koleżanki. Na pewno chętnie się z tobą pobawią i ani się obejrzysz, jak przyjdę po ciebie i zabiorę do domu.
Przez tydzień było naprawdę kiepsko i Ula rozważała nawet rezygnację, ale po tygodniu coś się jednak zmieniło. Jak zwykle przyszła odebrać córkę o piętnastej trzydzieści i ze zdumieniem odnotowała szeroki uśmiech na jej twarzy. Mała przylgnęła do niej podając jej cukierka.
- To dla ciebie. Dostałam od takiego Nikodema. Jest naprawdę fajny. Powiedział mi, że jestem ładna i huśtał mnie na huśtawce.
- Naprawdę? To musi być bardzo dobrze wychowany chłopczyk. Koniecznie musisz mi go przedstawić.
- Chyba nie mogę, bo on jest w starszakach, ale obiecał mi, że codziennie będzie się ze mną bawił. Już nie będę płakać - zadeklarowała.
Ula przytuliła mocno córkę do siebie i ucałowała z miłością jej czółko.
- Wiedziałam, że wcześniej czy później zaprzyjaźnisz się z kimś i chętniej będziesz tu przychodzić. Ten Nikodem dokonał cudu i odmienił mi dziecko – pomyślała w duchu.
Comments