ROZDZIAŁ 9
Marek nie tracił czasu. Uważał, że pomysł, by Tosia w ciągu dnia pozostawała pod opieką jego rodziców, był świetny. W poniedziałek, jak tylko zawiózł syna do przedszkola, ruszył do Anina. Koniecznie musiał to przedyskutować z rodzicami. Trochę się zdziwili, że tak wcześnie rano do nich zawitał, ale wytłumaczył im, że ma ważną sprawę.
- Słyszeliście o Tosi, bo Nikodem wam o niej opowiadał. To urocza dziewczynka i traktuje waszego wnuka, jak swojego starszego brata. Nie wiecie jednak, że ja zakochałem się w jej matce. To niesamowicie dobra i wrażliwa kobieta, a przy tym bardzo piękna. Przeszła w życiu przez swoje prywatne piekło, a jednak dzielnie stawiła wszystkiemu czoła i wyszła z tego o wiele silniejsza. Myślę nawet, że jest kobietą mojego życia i że to na nią właśnie czekałem. Bardzo chciałbym, żebyście ją poznali i poznali Tosię. Za chwilę nie będziemy mogli zaprowadzać naszych dzieci do przedszkola, bo zamykają je na okres wakacyjny i tu prośba do was, czy zgodzilibyście się, bym przywoził do was też małą. Stali się z Nikodemem nierozłączni. Świetnie się dogadują i potrafią zająć się sami sobą. Myślę, że dziewczynka nie będzie sprawiać kłopotów, bo jest bardzo grzeczna, a spokojny charakter odziedziczyła po matce. Ula przez całe wakacje chciała zabierać ją do biura, ale myślę, że to nie jest dobry pomysł.
- Z całą pewnością nie jest, bo mała na pewno się nudzi i jest marudna, co z kolei na pewno przeszkadza Uli w pracy – odezwał się Krzysztof. – A co to za biuro?
- To biuro rachunkowe. Taka firma jednoosobowa, ale Ula ma stałych klientów, którzy nie tak rzadko przychodzą z dokumentami do niej. Zajmuje się księgowością dla małych i średnich firm.
Krzysztof pokręcił głową.
- To zdecydowanie nie jest dobre środowisko dla takiego małego berbecia. Jak myślisz, Helenko? Damy radę z jeszcze jednym dzieckiem?
- Ja nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, Krzysztofie. Chętnie pomożemy. Wiesz, jak bardzo kochamy dzieci. A co do tej soboty, to myślę, że powinniście przyjechać i spędzić ten dzień tutaj. Oprowadzę Ulę po posesji i wszystko pokażę. Koniecznie trzeba dziewczynę odciążyć. Poza tym bardzo się cieszę synku, że już nie jesteś sam. To nie było dobre ani dla ciebie, ani dla Nikodema.
Marek podniósł się z fotela i mocno uściskał rodziców.
- Wiedziałem, że na was zawsze mogę liczyć. Bardzo wam obojgu dziękuję i jestem wdzięczny. Przyjedziemy koło jedenastej. Mam nadzieję, że to nie za wcześnie.
- Pora w sam raz. Czekamy na was.
Prosto z Anina podjechał na Miedzianą. Koniecznie musiał Uli przekazać najnowsze wieści. Zaskoczył ją zupełnie, bo po raz pierwszy przyszedł do jej skromnego biura. Już od drzwi uśmiechnął się szeroko. Podszedł do niej i cmoknął w policzek.
- Niespodzianka – wyszeptał do jej ucha.
- Nie jesteś w pracy?
- Jeszcze nie jestem. Najpierw byłem u rodziców, a potem przyjechałem tutaj. Jesteśmy zaproszeni do nich na całą sobotę. Kiedy opowiedziałem im, że zamykają nam przedszkole, nie mieli najmniejszych wątpliwości, co do opieki nad Tosią. Bardzo chcą ją poznać, bo sporo słyszeli o niej od Nikosia i chcą też poznać kobietę, na której tak mocno mi zależy. Nie rozczarujemy ich i pojedziemy, prawda? Mama zadeklarowała się, że oprowadzi cię po posiadłości i wszystko pokaże, żebyś miała pewność, że Tośka będzie tam bezpieczna. Czy wiesz, że ja jeszcze do niedawna mieszkałem tam z Nikodemem? Oboje bardzo mi pomogli, gdy Nikoś był niemowlęciem i pomagają do tej pory. Nie miej skrupułów, bo oboje czują się świetnie, a dzieci odejmują im lat, jak sami twierdzą. Dasz się namówić na tę sobotnią wizytę?
Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
- Ty to masz dar przekonywania. Naprawdę bardzo doceniam to co dla nas robisz i doceniam chęć pomocy twoich rodziców. Jak można odwdzięczyć się za coś takiego?
Pochylił się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie musisz się za nic odwdzięczać. Po prostu ze mną bądź, bo już sama twoja obecność sprawia, że czuję się szczęśliwym człowiekiem. Będę leciał.
- A może jutro jak odbierzesz Nikodema wpadniecie obaj na domowy obiad? To nie będzie nic wyszukanego jak w restauracji, ale myślę, że nie można wciąż stołować się w takich miejscach i czasem dobrze jest zjeść coś domowego.
- Przyjedziemy z największą przyjemnością. Do zobaczenia w takim razie. Do jutra - znowu cmoknął ją w rumiany policzek. Nie mógł się oprzeć.
Powoli przywykała do tych pocałunków i intymnych gestów ze strony Marka. Łapała się nawet na tym, że myśli i czeka na ten prawdziwy pocałunek prosto w usta. Nigdy nie odważyłaby się na to pierwsza. Była mimo wszystko zbyt nieśmiała. Ten „związek” wciąż się rozwijał i to była chyba naturalna kolej rzeczy. Znajomość z Markiem przyniosła jej same pozytywy, które nie pozostały bez wpływu na dotychczasowe życie jej i Tosi. Dziewczynka bardzo zyskiwała przy Nikodemie. Jak na swoje prawie sześć lat posiadał dość sporo wiedzy, którą dzielił się z Tosią. Marek mówił, że to jego ojciec tak wpaja chłopcu różne informacje.
- Nikoś najbardziej lubił przesiadywać na kolanach dziadka i z otwarta buzią słuchać historii sprzed lat. Najchętniej chłonął te o założeniu firmy, o budowie domu, o epizodzie włoskim w życiu moich rodziców. Dziwne było to, że nigdy nie pytał o matkę. Po prostu przyjął do wiadomości, że umarła i na tym się skończyło. Ojciec opowiedział mu historię o rodzinie Febo, ale o dziwo przyswoił ją dość obojętnie i nie zadawał żadnych pytań.
Po południu odebrała Tosię z przedszkola i wraz z nią wybrała się na zakupy. Jej córka była podekscytowana, bo już wiedziała, że jutro przyjdzie na obiad Nikodem z tatą.
- A co ugotujemy? – dopytywała. – Nikodem mówił, że lubi zupę kalafiorową. Pytałam go, czy lubi pierogi albo gołąbki, bo robisz pyszne, a on powiedział, że uwielbia gołąbki z gęstym pomidorowym sosem, bo takie robi Zosia. Ta Zosia, to gospodyni jego dziadków.
Antosia gadała jak nakręcona i Ula pomyślała, że z gołąbkami to nie jest taki głupi pomysł. Dawno ich nie robiła więc będą miały miłą odmianę.
- W takim razie zrobimy gołąbki. Kupimy dobre mięsko i wielką kapustę. Zupę też zrobimy taką jak Nikoś lubi.
Do wieczora jej zeszło zawijanie mięsa z ryżem w kapuściane liście. Wyszło tego naprawdę sporo. Napracowała się, bo jeszcze na koniec upiekła murzynka.
We wtorek do południa zadzwonił Marek pytając, czy może odebrać też Tosię.
- Ty tylko zadzwoń do dyrektorki i ją uprzedź. Oszczędzisz sobie drogi, a pewnie i z obiadem masz trochę zachodu. Będziemy o szesnastej.
To było jej nawet na rękę, bo zyskała czas na podgrzanie wszystkiego. Kiedy o umówionej godzinie cała gromadka wtargnęła do domu pachniało w nim bosko. Marek z zachwytem pociągnął nosem.
- Chyba szykuje nam się niezła uczta dzieciaki. Idziemy myć ręce.
Po drodze do łazienki nie omieszkał pocałować Uli na przywitanie. Gdy zasiedli już do stołu rozejrzał się po mieszkaniu. Pamiętał je doskonale, bo kilkakrotnie bywał w nim jeszcze wtedy, gdy żyła babcia Olszańskiego. Teraz wyglądało o wiele przytulniej. Babcia Olszańska gustowała w starych, masywnych meblach, po których nie było już śladu. Meble Uli były nowoczesne, chociaż dość skromne i raczej tanie, ale rozumiał, że pewnie na droższe po prostu nie było jej stać.
Na stole wylądowała waza z zupą, wielki półmisek gołąbków i duża sosjerka pełna pomidorowego sosu. Nikodem popatrzył na to z zachwytem.
- Moje ulubione wszystko! Dziękuję! – podbiegł do Uli i przytulił się do niej. Poczochrała jego czuprynę z czułością.
- Mam nadzieję kochanie, że będzie ci smakować. Obie z Tosią bardzo się postarałyśmy.
Zajęli się jedzeniem. Marek pomrukiwał z zadowolenia, a Nikodem głośno wyrażał swój zachwyt.
- Są lepsze od tych, które robi Zosia, prawda tatusiu? Sos tak samo.
- Skoro wam tak smakuje, to dostaniecie trochę do domu. Wyszło ich naprawdę dużo i nie dałybyśmy rady ich zjeść.
Po obiedzie szybko pozmywała i nastawiła wodę na kawę. Pokroiła ciasto w równe kawałki i jeden talerzyk zaniosła do pokoju córki.
- Deser zjecie tutaj, a po nim pobawicie się trochę – zwróciła się do dzieci. – Zrobię wam jeszcze dobrej herbatki.
Dzieci zajęły się zabawą, a ona postawiła filiżanki z kawą na stoliku i usiadła obok Marka. Przygarnął ją do siebie i delikatnie pocałował w usta.
- To za ten pyszny obiad, a to – znowu przylgnął do jej ust tym razem pogłębiając pocałunek – za to, że pojawiłaś się w moim życiu. Zakochałem się w tobie, Ula i jestem pewien, że to na ciebie właśnie czekałem. Nie oczekuję żadnych deklaracji z twojej strony, ale mam cichą nadzieję, że być może z czasem odwzajemnisz to uczucie. Nie odnosisz wrażenia, że zadziwiająco pasujemy do siebie? Jak bardzo zbieżne są nasze myśli i reakcje? Jak podobne mamy zdanie na większość spraw? Jak bardzo jesteśmy zgodni? To znak, Ula i to bardzo wyraźny, mówiący, że jesteśmy połówkami tego samego jabłka i powinniśmy być razem.
Splotła swoje palce z jego i popatrzyła mu w oczy. Były szczere i dobre o łagodnym spojrzeniu.
- Tak… Myślę, że masz rację…, ale chcę, żeby potoczyło się to naturalnym rytmem bez nacisków i napinania się. Wszystko dzieje się ostatnio tak szybko, że czasami nie nadążam. Na pewno się do tego przyzwyczaję, tylko muszę mieć trochę więcej czasu.
- Będziesz go miała ile zechcesz. Ja na pewno nie będę naciskał i zmuszał cię do czegokolwiek. Nie mógłbym…
Na jej twarzy wymalował się szeroki uśmiech i chyba ulga.
- Dziękuję…
Następnego dnia po południu przyjechał z Rysiowa Józef ze swoją najmłodszą latoroślą. Betti od razu zajęła się Tosią, a Ula rozmawiała po cichu z ojcem.
- Poznałam kogoś, tatusiu i myślę o tym kimś poważnie. To wyjątkowy człowiek. Jest wdowcem i ma syna prawie dwa lata starszego od Tosi. Chodzą razem do tego samego przedszkola. On nazywa się Marek Dobrzański i jest właścicielem firmy odzieżowej Febo&Dobrzański. Po tych złych doświadczeniach z Bartkiem nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zaufam jakiemuś mężczyźnie, a jednak zaufałam, bo jest dobry, ma dla mnie wiele szacunku i przede wszystkim mnie kocha. Właśnie wczoraj mi to wyznał. Nie mogę i nie chcę odrzucić tej miłości, bo to naprawdę jest coś pięknego i wyjątkowego. W sobotę jedziemy do jego rodziców. Ci dobrzy, wspaniałomyślni ludzie zgodzili się mi pomóc w opiece nad Tosią, bo jak wiesz zamykają nam przedszkole na letnie miesiące i znowu musiałabym ją ciągać do biura. Marek będzie zawoził do nich swojego synka i uznał, że Tośkę też by mógł. Nasze dzieci bardzo się lubią, a Nikodem, to taki mały dżentelmen. Opiekuje się Tosią i troszczy o nią. Marek jest świetnym ojcem i dobrze wychowuje syna.
Józef uśmiechnął się i pogładził Ulę po głowie. Przecież od dawna pragnął, żeby ułożyła sobie z kimś życie i nie poświęcała się wyłącznie córce.
- To bardzo dobre nowiny. Naprawdę się cieszę, że już nie będziesz sama. Zasługujesz na szczęście jak mało kto i jeśli Marek jest takim człowiekiem, jak mówisz, to nawet się nie zastanawiaj, tylko przytul tę miłość do serca. Ja przyjechałem dzisiaj, bo chciałem się dowiedzieć, co zrobisz z Tosią. Pamiętałem, że to ostatni tydzień zajęć w przedszkolu, ale skoro Marek wystąpił z taką propozycją, to jestem spokojny, że mała będzie miała opiekę. Nie miałbym dość siły, żeby przyjeżdżać tu każdego dnia. Już nie to zdrowie. Beatka w niedzielę wyjeżdża na obóz organizowany przez szkołę. Zapisałem ją, bo nigdy na takim nie była. Jadą do Cekcyna nad Jezioro Cekcyńskie Wielkie. To niedaleko Borów Tucholskich. Będą spać pod namiotami, a to największa frajda.
- Dobrze zrobiłeś. Trochę odetchniesz od dzieciaków. Szkoda, że nie mogę przyjechać do ciebie. Widujesz Dąbrowską?
- Rzadko. Mało pokazuje się w miasteczku. Napiętnowali ją za to, że tak na ślepo wierzyła synowi i broniła go jak lwica. Mają jej to za złe. Niby przestali gadać o tobie i o tym, co Bartek ci zrobił, ale jak sobie wspomną, to wieszają na nim psy. Tak czy siak, ja mam z nią od dawna święty spokój – podniósł się z kanapy. – Pójdę porozmawiać z moją wnusią.
- A ja zrobię wam herbaty i parę kanapek.
Comments