ROZDZIAŁ 14 +18
Zgodnie z obietnicą daną swojemu rodzeństwu Ula wraz z Markiem w sobotni poranek podjechała pod swój rodzinny dom. Zanim wyszli z samochodu, powiedziała do Marka.
- Dobrze by było gdyby tata chciał z nami jechać. On też nie za bardzo ma się w co ubrać. Chciałabym mu kupić ze dwa porządne garnitury i jakąś jesienną kurtkę. Na pewno będzie się wykręcał. Pomożesz mi go namówić? Tobie nie odmówi.
- Pomogę skarbie. Jeśli się tylko zgodzi jechać, to osobiście wybiorę mu jakieś porządne ubrania. Teraz chodźmy. Najlepiej, jak byśmy w miarę wcześnie zajechali do Złotych Tarasów, tak, żeby z zakupami wyrobić się do obiadu.
Weszli do domu głośno witani przez całą rodzinę. Marek odciągnął Józefa do salonu i tam gorliwie nad nim pracował. W końcu Cieplak dał się przekonać.
Będąc już na miejscu postanowili się rozdzielić. Marek miał wziąć do sklepów męską część rodziny, a Ula z Beatką miała pójść do galerii z odzieżą dziecięcą. Zanim jeszcze się rozstali wcisnęła Markowi swoją kartę.
- Weź ją. Pin znasz, więc nie będzie problemu. Całkowicie się zdaję na twój gust. Na pewno wybierzesz dla nich coś odpowiedniego i w rozsądnej cenie.
- A ty masz jakąś gotówkę?
- Mam i na pewno mi wystarczy. Spotkamy się za dwie godziny w tej knajpce – pokazała mu dłonią. – W takim razie my idziemy. – Złapała Betti za rękę i pociągnęła ją w kierunku dziecięcych sklepów.
Mała była w siódmym niebie. Ula wymieniła całą jej garderobę począwszy od bielizny po sweterki, bluzki, spódnice i sukienki. Pamiętała też o kurtce dla niej i butach, których kupiła kilka par z zimowymi włącznie. Pilnowała też czasu. Zmęczone, ale szczęśliwe usiadły przy kawiarnianym stoliczku. Ula zamówiła sobie kawę a dla małej lody. Nie czekały długo. Betti pierwsza zobaczyła wchodzącego Marka z Cieplakami. Byli obładowani torbami. Oni też je zauważyli i z uśmiechem podeszli do stolika siadając przy nim.
- Kupiliście wszystko? – Marek cmoknął ją w policzek.
- Wszystko, a nawet więcej. Byli obaj bardzo oporni, ale nie dałem się. Tata ma dwa eleganckie garnitury, kurtkę, dodatkowe spodnie, koszule i buty, a Jasiek trochę bluz, trzy pary jeansów, kurtkę, jakieś adidasy i półbuty.
- Ula, – jęknął Józef – on wykupił połowę sklepu. Kto to widział wydać tyle pieniędzy? Zrujnowaliśmy cię córcia. – Roześmiała się radośnie. Wstała i przytuliła się do ojca.
- Tato, ja nie zginę i na pewno wystarczy mi to, co zostało na karcie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że macie nowe rzeczy. Muszę ci się przyznać, że nie znosiłam ciągłego cerowania tych starych. Teraz odwieziemy was do Rysiowa, zjemy obiad i powyrzucamy te starocie. To będzie dla mnie największa przyjemność.
Obładowani wysiedli z samochodu i poszli do domu. Z ulgą postawili ciężkie torby w przedpokoju.
- Na razie je zostawcie. Zjemy najpierw, a potem będziemy rozpakowywać. – Ula już krzątała się po kuchni. Podgrzała zupę i postawiła obrane ziemniaki na gaz. Pół godziny później pałaszowali zgodnie wszyscy. Ta wyprawa pobudziła ich apetyt. Po obiedzie poszła z dzieciakami na górę pomóc im posegregować starą, zniszczoną odzież. Marek z Józefem zostali na dole, gawędząc w salonie.
Koniec dnia był najlepszy. Rozpalili w ogrodzie ognisko i piekąc przy nim kiełbaski, palili przy okazji swoją biedną przeszłość. Po starych ubraniach został tylko popiół.
W poniedziałek wyszła z windy i skierowała się wprost do gabinetu Alexa. - Dzień dobry Dorotko – przywitała się z jego sekretarką. – Wiesz, że Alexa nie będzie przez najbliższe trzy dni?
- Tak wiem. Mówił, że bierze urlop.
- Właśnie. W związku z tym chcę cię prosić, byś wszystkie rozmowy kierowane do niego łączyła bezpośrednio ze mną. Gdyby ktoś chciał rozmawiać tylko z nim, zapisuj numery telefonów i informuj, że jak będzie już w pracy, to oddzwoni. Zadzwoń też do Adama i powiedz mu proszę, żeby przyszedł do mnie do gabinetu i jeśli ma jakieś sprawy, które wymagają natychmiastowego załatwienia, niech weźmie ze sobą dokumenty. Ja idę do siebie.
Tyle, co zdążyła uruchomić komputer, zjawił się Turek.
- Witaj Uleńka. – Rzucił niepewnie.
- Cześć Adam. Usiądź. Zapewne wiesz, że Alex wziął urlop i będzie dopiero w czwartek. – Turek kiwnął potwierdzająco głową. – Ja będę go zastępować przez ten czas. Będzie to trochę niewygodne, ale mam nadzieję, że wspólnie sobie poradzimy. Już prosiłam Dorotę, by telefony przełączała do mnie. Może się zdarzyć, że będę potrzebować twojej pomocy, bo nie orientuję się we wszystkim. Masz jakieś rzeczy do załatwienia na już?
- Tak, przyniosłem kilka, ale właściwie mógłbym to zrobić sam.
- A co to jest?
- To rozliczenia za paliwo, delegacje i faktury za materiały dla Pshemko i biurowe. Nic istotnego. Właściwie i tak ja to przeważnie rozliczałem.
- Skoro tak, to zdaję się na ciebie. Nie ukrywam, że twoja pomoc bardzo mi się przyda, bo mam też trochę i swojej roboty. Za tydzień, jak wiesz, jest posiedzenie zarządu.
- Nie ma sprawy Ula. Ja rozliczę to sam. Nie zawracaj sobie tym głowy.
- Bardzo ci dziękuję Adam. Naprawdę to doceniam.
Rozdzwonił się telefon. Dyskretnie dała Turkowi znak, że to koniec rozmowy i podniosła słuchawkę.
- Halo.
- Kochanie – rozległ się głos Marka – mogłabyś zejść tu do mnie? Przyjechali rodzice i mają nam coś do powiedzenia, a właściwie mama.
- Już schodzę. – Wyszła pośpiesznie z gabinetu i zbiegła na trzecie schodami. Przywitała się z panią Marią i weszła do środka.
- Witaj Uleńko – Krzysztof podniósł się z fotela i uściskał swoją przyszłą synową. – To prawdziwa przyjemność patrzeć na ciebie. Z każdym dniem piękniejesz coraz bardziej. – Jak zwykle, dorodne rumieńce nie omieszkały wpełznąć na jej twarz.
- Dziękuję panie Krzysztofie. Witam pani Heleno. – Przysiadła obok nich na kanapie. – Macie państwo jakieś nowiny?
- Mamy Ula i to chyba bardzo dobre. – Helena wyciągnęła z torebki kolorowe foldery. – Niedawno moja fundacja zbierała pieniądze na dzieci z porażeniem mózgowym. Urządziliśmy przyjęcie w pałacyku w Otrębusach, niedaleko Warszawy. To cudowne miejsce i pomyślałam sobie, że z powodzeniem moglibyśmy zorganizować tam wesele. Zadzwoniłam wstępnie do dyrektora obiektu i dowiedziałam się, że mogą zarezerwować salę na drugi dzień świąt. Tam mają też pokoje do wynajęcia, więc nie musielibyśmy nad ranem tłuc się do Warszawy. Spójrz, czyż nie wygląda pięknie? – Rozłożyła przed Ulą plik folderów.
Oglądała je po kolei i była pod coraz większym wrażeniem. Istotnie miejsce było bardzo piękne, szczególnie sam pałacyk robił imponujące wrażenie. Foldery zawierały dużą galerię zdjęć pokazujących wystrój sali i wnętrze pokoi.
- Wynajęcie go chyba kosztuje majątek. – Wykrztusiła. – Wszystko wygląda bardzo wytwornie i elegancko.
- I w tym właśnie rzecz, że nie jest tak drogo, jakby się mogło wydawać. Moglibyście tam pojechać i obejrzeć dokładnie. Jeśli przypadnie wam do gustu, to nie zastanawiajcie się, tylko wpłaćcie zaliczkę i zaklepcie ten termin. Nie ma na co czekać. Potem będzie dużo trudniej znaleźć coś odpowiedniego.
- Ja jestem za – odezwał się Marek. Mnie bardzo podoba się ten pomysł. Jestem gotowy pojechać tam choćby jutro. Co ty Ula na to?
- Pojedziemy, oczywiście, że pojedziemy. Chyba nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego miejsca na wesele. Bardzo dziękujemy pani Heleno. Doprawdy nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez pani pomocy.
- Nie ma za co dziękować Ula. My również marzymy o tym, by wesele naszego jedynaka było udane. Zostawiam wam wizytówkę z numerem telefonu. Zadzwońcie tam przed wizytą i powołajcie się na mnie. Dyrektor kojarzy mnie bardzo dobrze. Zresztą zastrzegłam, że na pewno zechcecie obejrzeć cały obiekt. No, będziemy się zbierać, Krzysztof musi odpocząć.
Po wyjściu seniorów przysiadł się do niej i otoczył ją ramieniem.
- I co kochanie? Spodobało ci się to miejsce tak, jak mnie, prawda?
- Prawda, ale ciągle myślę o kosztach.
- O to się nie martw. Mamy pieniądze.
- Ty masz. – Podniósł jej podbródek i spojrzał jej w oczy.
- Nie rozdzielaj tego na moje i twoje. To nasze wspólne i nie chcę myśleć inaczej. – Przytulił się do jej ust. – Bardzo cię kocham. – Oddała pocałunek.
- Marek, a myślałeś o świadkach?
- Szczerze? Nie myślałem, ale chciałbym, żeby Sebastian był moim. Znamy się od niepamiętnych czasów i choć tak bardzo się różnimy, to jednak jesteśmy przyjaciółmi.
- Ja nie mam żadnej przyjaciółki, ani bliskiej koleżanki. Jedynym moim przyjacielem jest Pshemko. Myślę jednak, czy nie zaproponować tego Paulinie, jeśli oczywiście nie miałbyś nic przeciwko temu. Ja do niej nic nie mam, a i tobie myślę, dawno przeszła na nią złość.
- Masz rację. Nie ma już we mnie złości. Jeśli chcesz, to ją zapytaj. Może się zgodzi.
- Pójdę do niej nawet zaraz i porozmawiam z nią. – Wstała z kanapy obciągając sukienkę.
- Dobrze. Ja zadzwonię do tych Otrębusów i umówię nas na wizytę.
Wysiadła z windy i zauważyła stojącą przy recepcji Paulinę. Podeszła do niej.
- Część Paulina. Masz chwilkę? Chciałabym cię o coś spytać.
- Pewnie. Pytaj?
- Ale może chodźmy do mnie. Nie chciałabym tak na korytarzu…
Przeszły do gabinetu.
- Mam do ciebie wielką prośbę. Wiesz, że za dwa miesiące nasz ślub. O ile Marek nie miał problemu z wyborem świadka, tak ja go mam. Ponieważ nie mam żadnej bliskiej koleżanki ani przyjaciółki, chciałam cię zapytać, czy zgodziłabyś się zostać moim świadkiem.
Twarz panny Febo rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
- Ula! Oczywiście, że się zgadzam. To wielki dla mnie zaszczyt. Tobie nie mogłabym odmówić.
- Bardzo ci dziękuję. Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło. Marka świadek, to Sebastian. Nie darzę go jakąś wyjątkową sympatią, ale oni są przyjaciółmi, nie mogłam się nie zgodzić, rozumiesz.
- Rozumiem. Ja Olszańskiego nie lubię. Nadal uważam, że to on był głównym prowodyrem tych nocnych, barowych hulanek. Miałam za złe Markowi, że Olszański zawsze był ważniejszy ode mnie. Gdybym wtedy miała ten rozum, co teraz, rozstałabym się z nim znacznie wcześniej.
Ula popatrzyła na nią ze smutkiem.
- Nie mówmy już o tym. Po co rozdrapywać stare rany. Było, minęło. Ty też jesteś już całkiem inną osobą. Zakochałaś się w człowieku, który niemal całuje ślady twoich stóp i oddany ci jest sercem i duszą. Czy to nie piękne? Znalazłaś prawdziwą, bezwarunkową miłość. Jesteś szczęśliwa. Zaręczyłaś się. Rozkwitłaś i wypiękniałaś nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie. Ze mną stało się podobnie. Do miłości trzeba dwojga. Uczucie tylko z jednej strony z góry skazane jest na porażkę. Obie o tym wiemy, prawda?
- Prawda. – Paulina roześmiała się. – Obie mamy facetów, którzy oszaleli na naszym punkcie. I tak powinno być.
Po wyjściu Pauliny ponownie zajęła się pracą. Nagle zamarła nad klawiaturą. Nerwowo sięgnęła po notes i sprawdziła zapisy pod dzisiejszą datą. – Kurde blaszka! Zupełnie zapomniałam! – W notesie widniała na czerwono zapisana notatka „wizyta u ortodonty”. Złapała słuchawkę telefonu i wybrała numer Marka.
- Marek? Możemy się dzisiaj urwać przed szesnastą? Mam wizytę u ortodonty, o której zupełnie zapomniałam – wyrzuciła spanikowana. – To przecież już za chwilę!
- Spokojnie kochanie. Nie denerwuj się. Ubierz się i zjedź na dół. Ja też się ubieram. Zaraz do ciebie dołączę.
Odetchnęła z ulgą. Wyłączyła komputer i pobieżnie uprzątnęła biurko. Poinformowała Violettę, że wychodzi wcześniej i już nie wróci. Ściągnęła windę i nacisnęła parter. Ta jednak zatrzymała się na trzecim. Kiedy otworzyły się drzwi, ujrzała Marka i uśmiechnęła się szeroko. Przytuliła się do niego mówiąc.
- Nie wiem, co ja bym poczęła bez ciebie. Zawsze mnie ratujesz. – Wyszczerzył się ukazując swoje dołeczki.
- Nieprawda. To ty ciągle wybawiasz mnie z jakichś opresji. Przynajmniej raz na coś się przydam.
Podjechali pod przychodnię i weszli do środka. Usiedli na miękkich, wyściełanych krzesłach. W chwilę później została wezwana do gabinetu.
Usiadła na fotelu a ortodonta delikatnie ściągnął jej aparat. Przyjrzał się dokładnie jej uzębieniu i mruknął.
- Świetnie, naprawdę świetnie. No, panno Cieplak, muszę powiedzieć, że jestem więcej, niż zadowolony. Aparat nie będzie już potrzebny. Wszystko się ładnie wyrównało. Ma pani piękny, prawidłowy zgryz i piękne, równe ząbki.
Uszczęśliwiona, niemal wybiegła z gabinetu. Podeszła do Marka i przytuliła się do niego mocno.
- No, co tam? Skąd ta spontaniczna reakcja? - Podniosła do góry głowę i uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Uwolniłam się od tego żelastwa. – Zachwycony spojrzał na nią.
- Pięknie wyglądasz kochanie. Jeszcze piękniej niż przedtem i masz cudowny uśmiech.
Następnego dnia po pracy pojechali obejrzeć pałacyk w Otrębusach. Spodobał im się bardzo. Nawet się nie zastanawiali. Wpłacili zaliczkę. Wynajęli też kilka pokoi i ustalili menu. Głównie to Marek ustalał, bo ona nie miała zbyt dużego doświadczenia w wykwintnej kuchni. Dogadali wszystko w szczegółach. Nawet uzgodnili rodzaje alkoholi.
W dobrych humorach wracali do Warszawy.
- Wiesz skarbie, jak niewiele rzeczy zostało do załatwienia? W przyszłym tygodniu odbieram zaproszenia dla gości. Będziemy musieli je tylko wypisać. Listę gości mamy uzgodnioną. Świadków też. Pshemko powoli kończy szyć. Wszystko układa się wspaniale i po naszej myśli.
- Masz rację. Na początku trochę się stresowałam, ale właściwie nie mieliśmy większych kłopotów. Wszystko poszło, jak po maśle i to głównie dzięki tobie i twojej mamie. Teraz wiem, że będziemy mieć najpiękniejszy ślub na świecie.
- Ja nawet myślałem o podróży poślubnej. – Zrobiła wielkie oczy.
- Naprawdę? – Pokiwał głową.
- Ale pomyślałem sobie, że pora będzie zimowa, a to niezbyt dobry czas na wyjazdy. Oczywiście pojedziemy, ale myślałem tylko o tygodniu w górach, a miesiąc miodowy zostawilibyśmy sobie na lato. Mógłbym cię zabrać do Grecji, albo do Hiszpanii. Tam jest naprawdę pięknie. Czyste plaże i morze błękitne, jak twoje oczy. Byłoby nam wspaniale. Co o tym myślisz?
- Brzmi wspaniale. Rozmarzyłam się. To dobry pomysł. Nie mogłeś wymyślić tego lepiej.
W czwartek od samego rana tonęła w papierach. Przyszło mnóstwo poczty, na którą należało odpowiedzieć. Najprostsze rzeczy dała Violetcie, ale i tak przed nią piętrzył się stos tych, wymagających konkretnych odpowiedzi.
Ciche pukanie do drzwi oderwało ją od pracy.
- Proszę – powiedziała cicho.
Drzwi uchyliły się i zobaczyła wsuwający się w nie ogromny bukiet pięknych, herbacianych róż. Za bukietem wsunęła się głowa Alexa.
- Można na chwilę?
- Alex! Wejdź, wejdź. Bardzo proszę. – Wszedł trzymając za rękę drobną blondynkę o subtelnej urodzie.
- Pozwól Ula, że ci przedstawię. To jest Julia Sławińska, moja Julia, a to Julio, ten anioł, o którym ci opowiadałem, Urszula Cieplak. Ula, przyjmij te kwiaty, jako wyraz naszej ogromnej wdzięczności. Gdyby nie ty, aż boję się pomyśleć, co mogłoby być. Bardzo pomogłaś nam obojgu. Dzięki tobie spotkaliśmy się i już nigdy się nie rozstaniemy.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę i jak bardzo jestem szczęśliwa. Taki Alex zdecydowanie lepiej mi się podoba i oby nie musiał już wracać do przeszłości. Ale siadajcie, bardzo proszę. Zaraz zamówię dla nas kawę. Mogę zadzwonić do Marka? On też bardzo się martwił o ciebie Alex i trzymał kciuki za was oboje.
- Ja chętnie spotkam się z nim. Dawno go nie widziałam. – Powiedziała cicho Julia. Ścisnęła Alexowi dłoń. – Już nie musisz się obawiać konkurencji. Wcześniej też jej nie było. Kochałam i kocham tylko ciebie.
- Wiem. Nie jestem o niego zazdrosny. On ma tę piękną kobietę u boku i też nie będzie rozglądał się z innymi. Dzwoń Ula.
- Halo? Marek? Możesz przyjść teraz do mnie? Mam prawdziwą niespodziankę.
- Ale to nie żadna z modelek? – Zapytał z obawą. – Roześmiała się.
- Nie kochanie, to żadna z nich. Przychodź.
Wykręciła jeszcze numer recepcji i poprosiła Anię o cztery kawy.
Kilka minut później otworzył energicznie drzwi i wszedł do środka. Stanął, jak wryty na widok tych dwojga.
- Julia? Alex? Słodki Jezu Julia, wieki cię nie widziałem! – Podszedł do niej i uściskał ją serdecznie. Uścisnął też dłoń Alexa. – Tak się cieszę bracie, tak się cieszę – mówił wzruszony potrząsając jego ręką. – Skoro jesteście tutaj razem, to może oznaczać tylko jedno – pogodziliście się.
- Pogodziliśmy się Marek i wybaczyliśmy sobie wzajemnie. Ja kocham ją nadal tak samo, jak wtedy, a i ona przyznała, że nigdy nie przestała mnie kochać.
- To najpiękniejsza muzyka dla moich uszu. Nawet nie wiecie, jak mocno trzymałem kciuki za waszą miłość. Bóg jednak istnieje, bo pozwolił, by skończyło się to szczęśliwie. Trzeba to uczcić. Może wpadniecie do nas na Sienną w sobotę? Co ty Ula na to? – Zwrócił się do ukochanej.
- To wspaniały pomysł. Zaprosimy też Paulinę i Lwa. Zgódźcie się, będzie fajnie.
- Nie możemy odmówić. Wpadniemy oczywiście. Podajcie tylko dokładny adres, bo nigdy tam nie byłem. A co tutaj Ula? Miałaś jakieś problemy?
- Najmniejszych. Nie było nic pilnego, a bieżące sprawy załatwiał Adam. Ja właściwie tylko odbierałam telefony. Dorota ma zapisane numery tych, którzy chcieli rozmawiać z tobą osobiście. Pamiętasz, że w poniedziałek zarząd? Przygotowałam wszystko i naprawdę nie ma się czego obawiać. Firma stoi dobrze i seniorzy nie powinni być zawiedzeni.
- Dziękuję Ula. Jeśli ty byś potrzebowała zastępstwa, to pamiętaj, ja jestem gotów. – Roześmiała się.
- Na razie nie ma takiej potrzeby, ale będę pamiętać, a wy pamiętajcie o sobocie. Ja jeszcze dziś porozmawiam z Pauliną.
- No dobrze. Ja odprowadzę tylko Julię i wracam do pracy.
Kiedy opuścili gabinet, Marek objął swoje szczęście i pocałował czule.
- Nawet nie wiesz kochanie, jak wielki kamień spadł mi z serca. Zauważyłaś, jak Alex przy niej się zmienił? Promienieje. Ona podobnie.
- To miłość mój miły, to miłość. My wyglądamy pewnie tak samo. – Pogładziła delikatnie jego szorstkie policzki. – Bardzo cię kocham, – wyszeptała – ale wracajmy już do pracy. Mam jej dzisiaj mnóstwo. – Roześmiał się na całe gardło.
- Ty to wiesz, jak sprowadzić człowieka na ziemię. – Cmoknął ją w nosek. – Skoro tak, to idę. Odbiję sobie wieczorem – rzucił z błyskiem w oku. Popatrzyła na niego rozbawiona.
- Nie wiem mój drogi, jak to traktować, czy jako groźbę, czy jako obietnicę.
- Wyłącznie, jako obietnicę kotku.
Nie zapomniał o tej obietnicy danej jej w pracy. Wieczorem zaciągnął ją pod prysznic i w pośpiechu rozebrał ją całą. Równie prędko sam pozbył się ubrania. Przylgnął do niej całym ciałem z pasją całując jej usta.
- O Boże, jak ja cię kocham i pragnę, jak wariat – mamrotał między jednym pocałunkiem a drugim. Ogarnęło go jakieś szaleństwo. Jego ręce i usta znaczyły ślad na jej ciele. Przesuwali się wolno w kierunku kabiny prysznicowej. Wreszcie dotarli do niej. Nie odrywając od niej ust puścił na nich strumień wody. Przesunął dłoń gładząc sklepienie jej ud. Palce trafiły na najwrażliwszy punkt. Zadygotała, a z jej gardła wyrwało się westchnienie. Poczuła w sobie jego męskość. Instynktownie oplotła mu biodra nogami. Oparł ją o ścianę kabiny i wchodził w nią coraz głębiej i głębiej. Przylgnęła do niego jeszcze mocniej zarzucając mu ramiona na szyję. Zamknęła oczy. W taki sposób nie kochali się jeszcze nigdy. Znów całował ją żarliwie penetrując językiem wnętrze jej ust. Poruszał się w niej raz szybciej raz wolniej wywołując w niej fale podniecenia. Zintensyfikował ruchy. Teraz były jednakowo szybkie, mocne i głębokie. Zaczęła drżeć. Ta błogość, która za chwilę miała ogarnąć jej trzewia, była nieokiełznana. Poddała się. Ogromny spazm rzucił jej ciałem. Wystrzelił niemal w tym samym momencie uwalniając swe ciało z tego gigantycznego napięcia. Nie mogli się uspokoić. Przyciskał ją mocno do siebie i tak, jak ona dygotał.
Strumień lejącej się z prysznica wody sprawił, że oprzytomnieli nieco. Spojrzał z miłością w jej oczy.
- Kocham cię – szepnął. – Nigdy nie przeżyłem czegoś równie pięknego.
Pomógł jej wstać. Wytarł ją i siebie i nagą zaniósł do sypialni. Ułożył ją na łóżku i przytulił się do niej. Ponownie zaczął całować jej ciało schodząc z pocałunkami coraz niżej.
- Marek, nie masz jeszcze dość?
- Nigdy nie mam dość. Poza tym ja dopiero się rozkręcam. To w łazience było dopiero preludium. Teraz bardzo pragnę kontynuacji.
- Jesteś niemożliwy… - nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo on właśnie wdarł się ustami w jej płeć.
ROZDZIAŁ 15
W piątek, prosto z firmy pojechali na zakupy. Trzeba było uzupełnić zapasy, poza tym Ula miała w planach zrobić coś smacznego dla gości. Cieszyła się na to spotkanie. To był prawdziwy przełom w ich relacjach. Od kiedy Alex podał Markowi dłoń do zgody, widziała, że jej ukochany stał się bardziej rozluźniony. Znikło gdzieś i poszło w niebyt to napięcie wyczuwalne w każdym ich słowie i geście. Atmosfera przestała być ciężka i wyraźnie się oczyściła. Cieszyła się też, że Paulina przyjdzie z Lwem. W przyszłym tygodniu leciał do Rosji i dobrze się stało, że Marek wpadł na pomysł tego spotkania.
- Co powiesz na włoskie klimaty Marek? Kuchnia włoska jest bardzo smaczna a oni są półkrwi Włochami, powinna im smakować.
- A co byś zrobiła? Sam jestem jej smakoszem. – Odwrócił twarz od kierownicy i uśmiechnął się do niej.
- Mogłabym zrobić calzone z mięsem, lazanię lub spaghetti bolognese a na deser takie włoskie ptysie nadziewane mascarpone i polane czekoladą. One się nazywają profit… profite…
- Profiteroles – podpowiedział jej. – Są pyszne. Jadłem w Mediolanie. Wszystko, co wymieniłaś brzmi pysznie. Kupimy też jakieś dobre, włoskie wino. Najlepiej jakieś lekkie. Furore Rosso, albo IO Blanco. Kupimy też chianti. Piłaś je ostatnio i mówiłaś, że dobre.
- Smakowało mi. Lubię wytrawne wina. Uważaj, czerwone światło! – Zatrzymał się przed przejściem dla pieszych i pogładził jej policzek.
- Widzisz skarbie i tym sposobem ustaliliśmy całe menu.
Koszyk powoli wypełniał się produktami. Kupiła większą ilość mielonej wołowiny, spaghetti różnej grubości, do tego sosy i mnóstwo różnych serów. Pamiętała, że mają w domu specjalną deskę do nich i nożyki. Najważniejsze było jednak mascarpone, którym miała nadziewać ptysie. Ucieszyła się, gdy dojrzała bazylię w doniczkach. Wzięła kilka. Kuchnia włoska bez bazylii, to by była profanacja. Markowi udało się kupić wina, o których mówił. Obładowani zakupami, wrócili do domu.
O dziesiątej rano otworzyła oczy. Odruchowo sięgnęła ręką do miejsca, w którym spał Marek, ale natrafiła na pustkę. – Wstał już? – Zdziwiła się. – Zawsze tak trudno go wyciągnąć z łóżka, a tu proszę, niespodzianka. Przeciągnęła się i ziewnęła szeroko. – Ciekawe, co go tak wcześnie wyrwało ze snu? – Narzuciła szlafrok i pomaszerowała do łazienki. Właśnie z niej wyszedł trzymając wiadro z wodą i szmatę. Stanęła, jak wryta.
- A gdzie ty z tym idziesz? – Roześmiał się radośnie.
- Szkoda, że nie widzisz własnej miny. A gdzie „dzień dobry kochanie”? – Podszedł do niej, objął ją i przyciągnął do siebie dając siarczystego całusa.
- Będę sprzątał. Muszę cię jakoś odciążyć. Ty będziesz miała mnóstwo roboty z gotowaniem. Ja w tym czasie zetrę podłogi i odkurzę z mebli.
- Zaskakujesz mnie mój drogi. A śniadanie już jadłeś?
- Nie… Czekałem na ciebie. Wiesz, że nie lubię jeść sam.
- No dobrze. Umyję się tylko i zaraz coś naszykuję.
Po śniadaniu zabrali się ostro do pracy. Zaczęła od podsmażenia mięsa. Pomyślała, że zrobi spaghetti i calzone. Wprawdzie obie potrawy miały w składzie mielone mięso, ale do calzone postanowiła zmielić piersi z kurczaka i dodać pieczarki, żeby zmienić ich smak.
Ptysie udały się nadzwyczajnie. Nie były zbyt duże. Były w sam raz. Kiedy ostygły przecinała kawałek nożyczkami i nadziewała słodką masą z serka mascarpone. Roztopiła trochę czekolady i polała nią wierzch ciastek. Zadowolona spojrzała na swoje dzieło. – No nieźle. – Pomyślała.
- Mogę spróbować? – Marek wszedł do kuchni i łakomie spojrzał na te słodkości.
- Pewnie. Powiesz, czy dobre.
- Mmm. Lepsze niż te, które jadłem we włoskiej ciastkarni. Rewelacja. Masz talent skarbie.
Dwie godziny przed przyjściem gości zagniotła ciasto na calzone. Musiało dobrze wyrosnąć. Kiedy tak się stało, rozwałkowała je i wykroiła sporej średnicy koła. Nałożyła farsz i zaczęła formować duże, mające wielkość dłoni, pierogi. Ułożyła je równo na blasze i wszystkie potraktowała białkiem. - Makaron wstawię, jak przyjdą. – Rozejrzała się po kuchni. – Chyba wszystko gotowe. Sos jest, calzone zaraz wstawię do piekarnika, ciastka są. – Zadowolona ściągnęła fartuszek i powędrowała pod prysznic.
Marek w tym czasie nakrył stół białym obrusem. Rozłożył talerze i sztućce. Nie zapomniał o kieliszkach. Przebrana w jedną z wełnianych sukienek od Pshemko, weszła z uśmiechem do salonu.
- Pięknie to wygląda. – Przytuliła się do Marka. – Zobaczysz, ten wieczór będzie bardzo udany.- Cmoknął ją w policzek.
- Wiem kochanie i to głównie dzięki tobie. Pójdę się przebrać. Chyba nie będę wkładał garnituru. Będziemy we własnym gronie, ubiorę coś luźniejszego.
Punktualnie o siedemnastej usłyszeli dźwięk domofonu. Marek poszedł otworzyć. Uchylił drzwi do mieszkania czekając na przyjazd windy. Po chwili wysypała się z niej cała czwórka. W dobrych humorach weszli do środka witając się z gospodarzami.
- Ależ tu pięknie pachnie i to w dodatku bardzo znajomo – Alex pociągnął nosem. – Czuję spaghetti. – Spojrzał na Ulę.
- No przyznaj się, co tam upichciłaś? Pachnie bosko. – Roześmiała się widząc jego rozanieloną minę.
- Zgadłeś. Dzisiaj kuchnia włoska, żeby zrobić wam przyjemność. Nam zresztą też, bo ją uwielbiamy. Mam nadzieję Julio, że też jesteś jej fanką?
- Nawet nie wiesz, jak wielką. – Spojrzała z miłością na Alexa.
- Wchodźcie moi drodzy i rozgośćcie się. Ja zajrzę do makaronu i calzone.
- Calzone? Uwielbiam calzone! – Klasnęła w dłonie Paulina. – Mam wprawdzie dwie lewe ręce do gotowania, ale jeść kocham.
Usiedli przy stole, a Marek już nalewał wino do kieliszków. Zawołał Ulę. Nie chciał wznosić toastu bez niej. Wziął kieliszek w dłoń i zagaił.
- Kochani wznoszę toast za to miłe spotkanie w naszym domu, za wybaczone błędy z przeszłości i za naszą, teraz już wspaniałą przyszłość. Wszyscy, jak tu siedzicie jesteście zaproszeni na nasz ślub, który, jak wiecie odbędzie się w drugi dzień świąt. W przyszłym tygodniu odbieram zaproszenia, więc na pewno je dostaniecie. Wasze zdrowie, a raczej zdrowie nas wszystkich. – Wychylili do dna. – A teraz posiedźcie chwilkę sami lub, jeśli macie ochotę, obejrzyjcie mieszkanie. Ja pomogę Uli w kuchni i zaraz siądziemy do tych pyszności przygotowanych przez nią.
Wstali, jak jeden mąż od stołu i poszli zwiedzać.
- To naprawdę ładne mieszkanie. Duże, przestronne i z każdego okna piękny widok. – Alex był pod wrażeniem.
- To prawda – potwierdziła Paulina. – Tamten dom pewnie był dla niego za duży i pełen nie zawsze miłych wspomnień. Dobrze zrobił, że się go pozbył.
- Mój dom też jest wielki. Za duży nawet dla dwóch osób. Ty za chwilę się wyprowadzisz do Lwa, a my wtedy może pomyślimy o czymś bardziej przytulnym, prawda kochanie? – Objął Julię wpół.
- A ja lubię swój wielki dom – odezwał się Lew – i nie chciałbym go zmieniać. Paulinie też się podoba. Najwyżej zmieni tylko w nim coś po swojemu.
Doszła do nich Ula.
- Chodźcie. Podano do stołu.
Wrócili do salonu wchłaniając z lubością te aromaty. Na stole parowała ogromna micha wypełniona makaronem, a obok stała waza pełna zawiesistego sosu.
- Bardzo proszę, częstujcie się. Spaghetti bolognese.
Zajadali ze smakiem.
- Ula, to jest boskie. Dawno nie jadłem nic równie dobrego. – Alex wychwalał ją pod niebiosa.
- Potwierdzamy. – Dodali pozostali. Uśmiechnęła się łagodnie.
- Miałam nadzieję, że będzie wam smakować. Idę po calzone. Na pewno już się upiekły. – Oprócz nich wniosła też sporą miskę sałaty.
Gdy zmietli wszystko do cna, zrobiła im kawę i wniosła na imponującej paterze ptysie. Zaparło im dech w piersiach.
- Matko Boska! Profiteroles! Moje ukochane ciastka! – Krzyknęła Paulina. – Pamiętasz Alex nasze wakacje w Milano i tą małą cukierenkę? Okupowaliśmy ją każdego dnia. Nawet Marek je tam jadł.
- Mówiłem o tym Uli, ale zapewniam cię, że te są jeszcze smaczniejsze, jak tamte. Wyszły znakomicie. Spróbujcie.
Gawędzili przy kawie, pysznych ciastkach i winie, jakby byli grupką naprawdę zżytych przyjaciół. Wspominali Mediolan i wakacje, na które Febo wyjeżdżali raz do roku w czasach ich edukacji. Ula chłonęła ten obrazek. Uśmiechnęła się w duchu. - Jak to dobrze, że się pogodzili. Mają tyle wspólnych wspomnień i to naprawdę dobrych. Muszą zapomnieć o tych złych i nigdy do nich nie wracać. Każde z nich znalazło swoje własne, prywatne szczęście. Alex długo do niego dojrzewał, ale i on jest teraz szczęśliwy. – Z przyjemnością spojrzała na tych dwoje. Alex obejmował Julię i tulił ją do swego boku. Jakże był inny od tego Alexa sprzed tygodnia. Zniknął wyraz zaciętości z jego twarzy, a ona sama złagodniała i wygładziła się. Uśmiechał się często, co kiedyś było nie do pomyślenia. A Paulina? Paulina promieniała szczęściem. Tryskała dobrym humorem i dowcipem. Była duszą towarzystwa. Nawet Marek nie pamiętał jej takiej. Odszedł w kąt jej dumny wyraz twarzy i wyniosły ton głosu. Była po prostu normalna. Radosna i spontaniczna.
- To, jakie macie plany na najbliższe miesiące? – Zagadnął Alexa Marek.
- W przyszłym tygodniu Lew leci do Rosji, jak wróci, Paulina przenosi się do niego. Ja planuję remont domu. Na ten czas zamieszkam z Julią w jej mieszkaniu, a potem oboje wprowadzamy się do mnie, lub poszukamy innego, bardziej przytulnego, a ten sprzedam. Potem będziemy szaleć na waszym weselu, a jeszcze potem będziemy planować własne. Ja nie chcę już dłużej czekać. Dość czasu zmarnowaliśmy. Dlatego w obecności was wszystkich – zszedł z krzesła i ukląkł przed Julią – proszę cię Julio, byś zechciała uczynić mi ten zaszczyt i zostać moją żoną. – Wyjął z kieszeni aksamitne pudełeczko i otworzył je.
Wszyscy wydali z siebie jęk zachwytu, a Julii pociekły po policzkach łzy.
- Nawet nie wiesz, od jak dawna marzyłam o tej chwili. Zostanę twoją żoną, bo kocham cię nad życie.
Wsunął jej piękny, siejący blaskiem diamentu, złoty pierścionek na palec i namiętnie pocałował. Zaczęły się gratulacje a oni przechodzili z jednych ramion do drugich. Markowi zalśniły w oczach łzy. Objął swojego dawnego przyjaciela i uściskał go serdecznie.
- Tak bardzo się cieszę Alex i jestem naprawdę szczęśliwy. To najlepsza decyzja w twoim życiu. – Podeszła i Ula całując go w policzki.
- Gratuluję wam obojgu. Julia, to wspaniała dziewczyna, a i ty jesteś już innym człowiekiem.
- To wszystko dzięki tobie Ula. Gdyby nie ty i twoje słowa, którymi przemówiłaś mi do rozsądku, nie wiem czy taki byłby finał.
- Najważniejsze, że zrozumiałeś, co mógłbyś stracić i cieszę się, że do tego nie dopuściłeś.
Długo jeszcze na Siennej rozmawiano, dyskutowano, rzucano dowcipami i śmiano się z nich. Dopiero bardzo późna pora wygoniła gości do domów. Ula przy pomocy Marka wnosiła brudne naczynia do kuchni i wkładała do zmywarki.
- Jutro ją włączę, dziś narobiłaby tylko hałasu. To był genialny pomysł Marek, by zaprosić ich tutaj. Nie spodziewałam się, że to spotkanie tak wspaniale się zakończy.
- Tak… Masz rację. Alex wreszcie jest sobą i jest szczęśliwy. Przez to i ja jestem. A Paulina? Ostatni raz widziałem ją taką na początku naszego związku, ale to nie trwało zbyt długo. Potem było już tylko gorzej… przeze mnie. – Dodał szeptem. Podeszła do niego i ujęła w dłonie jego twarz. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie zadręczaj się już, bo ten okres jest za tobą. Wszystko ułożyło się tak, jak należy i nie warto wracać do tego, co było kiedyś. Nie byliście sobie pisani i to musiało się tak skończyć. Zobacz, jaka ona jest teraz szczęśliwa. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała, że trafi jej się najprawdziwsza miłość. Z tobą nie byłaby szczęśliwa. Ma świadomość, że nie kochałeś jej, a i ona nie darzyła cię szczególnie gorącym uczuciem. Czas zamknąć już ten rozdział i skupić się na tym, co teraz. A teraz to ja idę do łóżka, bo padam z nóg. – Uśmiechnęła się do niego figlarnie.
- A teraz, to ja zaniosę cię do łóżka, bo zanim do niego dojdziesz, mogą ci odpaść te nogi.
Porwał ją na ręce i pomaszerował w stronę sypialni.
W poniedziałek o jedenastej zebrali się wszyscy w sali konferencyjnej. Ula, mimo, że nie była współwłaścicielem firmy musiała na nim być ze względu na piastowane stanowisko.
Krzysztof popatrzył na nich wszystkich z uśmiechem.
- Zaczniemy od raportu w sprawie sprzedaży, a potem omówimy bieżące sprawy i dalsze możliwości rozwoju firmy. Ula, zaczynasz. Podniosła się z krzesła trzymając plik dokumentów w ręku. Zaczęła omawiać punkt po punkcie. Im dalej brnęła w temat, tym bardziej uśmiech Krzysztofa stawał się szerszy.
- Podsumowując. Sprzedaż idzie bardzo dobrze. Jak dotąd w żadnym z butików nie odnotowano jej spadku, reklamacji ani zwrotów. Do szwalni dostarczono kolejną partię materiałów z Włoch i Francji, więc mają z czego szyć. Na końcu raportu mają państwo zestawienie raportów cząstkowych i podsumowanie całości. Zestawienie zrobiłam ja i Alex niezależnie. Okazało się, że wyniki otrzymaliśmy identyczne, więc nie ma pomyłki. Nadal zachowujemy płynność finansową i dobrze stoimy na rynku.
- Dziękuję Ula. Świetnie się spisaliście. Niepotrzebnie się martwiłem, bo dajecie sobie radę znakomicie. Współpracujecie, a to dla mnie prawdziwa pociecha, że animozje odłożyliście na bok.
- Nie ma już żadnych animozji tato. – Odezwał się Marek. – Wyjaśniliśmy sobie wszystko z Alexem i pogodziliśmy się. Od teraz będziemy zgodnie współpracować ramię w ramię.
- Nawet nie wiecie, jak mnie to cieszy. Już na samą myśl moje serce zdrowieje. Jestem z was bardzo dumny dzieci. Oby tak dalej.
Posiedzenie zakończyło się bardzo szybko. Pożegnali seniorów i odprowadzili ich do windy.
- Ja idę do Pshemko. Pamiętasz, że mamy dzisiaj przymiarki?
- Pamiętam skarbie, ale ja pójdę dopiero za godzinę. Muszę załatwić jeszcze jedną, ważną rzecz.
Wyszła zza parawanu i weszła na podest. Pshemko westchnął ciężko i złożył ręce, jak do modlitwy.
- Pięknie Urszulo. Naprawdę pięknie. Nawet nie sądziłem, że wyjdzie tak dobrze. Leży idealnie i nigdzie się nie marszczy. Dodamy jeszcze jedwabną, białą wstążkę, którą obwiążemy cię w pasie. To będzie taka kropka nad „i”, która podkreśli atuty twojej nienagannej figury. Nadal zdecydowana jesteś na stroik, nie chcesz welonu?
- Nie Pshemko. Welon, to nie jest dobry pomysł. Nie czułabym się w nim dobrze.
- Jak wolisz duszko. To była już ostatnia przymiarka. Suknia wygląda perfekcyjnie. – Zeszła z podestu i uściskała go.
- Dziękuję ci mój drogi. To wszystko zawdzięczam tobie i będę powtarzać to do śmierci.
Wracali już do domu. Marek był dziwnie milczący i uśmiechał się tajemniczo. Trochę ją to zaniepokoiło.
- Jakiś dziwny dzisiaj jesteś. Przyznaj się, co zmalowałeś? – Uśmiechnął się do niej wdzięcznie.
- Nic nie zmalowałem. Mam dla ciebie niespodziankę, ale to jak dojedziemy.
- Nie powiesz mi? – Rozchichotał się.
- Za chwilę sama zobaczysz. Jakbym ci powiedział nie byłoby niespodzianki, prawda?
Podjechali na parking przed domem. Wysiadła z samochodu i skierowała się w stronę budynku.
- Kochanie zaczekaj. To, co chcę ci pokazać, jest tutaj. – Rozejrzała się wokół.
- To znaczy gdzie? – Złapał ją za rękę i podszedł wraz z nią to stojącego obok Renault. Wyglądał, jakby dopiero opuścił salon samochodowy. Błyszczał metalicznym blaskiem koloru głębokiego błękitu. Marek objął ją i powiedział.
- To moja niespodzianka dla ciebie. Najwyższy czas kochanie wykorzystać to prawo jazdy. To Renault Clio III Grandtour Alize. Tak brzmi jego pełna nazwa i mam nadzieję, że dobrze ci posłuży.
Była w szoku. W życiu by nie pomyślała, że Marek może jej zafundować tak drogi prezent. Pogładziła delikatnie karoserię.
- Jest piękny, ale nie wiem kochanie, czy będę potrafiła nim jeździć. Bardzo ci dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się. – Przylgnął do jej ust.
- Oczywiście, że będziesz potrafiła. Przez kilka następnych dni po pracy będziemy urządzać przejażdżki. Na pewno szybko sobie wszystko przypomnisz, a ja ci w tym pomogę. – Zwilgotniały jej oczy. Była wzruszona.
- Jesteś dla mnie za dobry. Rozpieszczasz mnie. Czy ja naprawdę zasłużyłam na tyle szczęścia? Czasami myślę, że któregoś dnia się obudzę i wszystko pryśnie, jak mydlana bańka.
- Kotku, dla ciebie nie można być za dobrym. Zasługujesz na wszystko, co spotkało cię do tej pory, a ja nigdy nie przestanę rozpieszczać mojego anioła. Lepiej przywyknij, bo tak już będzie zawsze. Teraz usiądź za kierownicą. Pojedziemy na ten pusty plac za osiedlem i poćwiczymy. Zobaczymy, jak sobie poradzisz.
Wyjął z kieszeni kluczyki i otworzył drzwi. Wsiedli do środka oboje. Najpierw po kolei objaśniał jej funkcje poszczególnych przycisków na pulpicie. Kiedy zapamiętała je wszystkie poprosił, by spróbowała odpalić i ruszyć. Przekręciła kluczyk i samochód odpalił. Jednak po chwili zgasł.
- Spokojnie kotku. Pamiętaj o sprzęgle. Spróbuj znowu.
Odpaliła ponownie. Tym razem się udało. Ruszyła powolutku z parkingu.
- Jadę Marek! Jadę! – Krzyczała uszczęśliwiona. Wolno wyjechała za osiedle. Przed nimi rozciągał się pusty, całkiem spory plac.
- No skarbie. Masz pole do popisu. Nawet całkiem sporo tego pola. Spróbujemy manewrów. Cofanie i parkowanie. To będzie przydatne, gdy będziesz chciała postawić samochód przed firmą. I jeszcze jedno. Nie hamuj tak gwałtownie, bo wybiję głową szybę. Wystarczy, że delikatnie naciśniesz hamulec. To nowy samochód i wszystko działa w nim bardzo sprawnie.
- Przepraszam cię Marek. Uczyłam się jeździć na starym Punto, a w nim właśnie tak musiałam hamować. Zaraz się przyzwyczaję.
Radziła sobie naprawdę nieźle. Powtórzył z nią wszystkie manewry i pozwolił pojeździć dookoła placu, by nabrała wprawy. Podjechała na parking i zaparkowała prawidłowo. Rozochociła się.
- Pozwolisz mi jutro jechać nim do pracy? Proszę. – Zrobiła minę nieszczęśliwego szczeniaczka. Roześmiał się na całe gardło.
- Widzę, że spodobało ci się. Znaki pamiętasz?
- Pamiętam. Mogę jeszcze przejrzeć po kolacji.
- Dobrze. W takim razie jutro jedziemy twoim samochodem. – Rzuciła mu się na szyję obsypując jego twarz pocałunkami. W końcu wpiła się w jego usta.
- Uwielbiam cię i bardzo, bardzo, bardzo kocham.
Istotnie, z każdym dniem radziła sobie coraz lepiej. Na początku bał się wypuszczać ją samą i zawsze jej towarzyszył. Dopiero, jak upewnił się, że radzi sobie dobrze i poczuła się pewnie za kierownicą, pozwolił jej na samotną jazdę. Najczęściej były to krótkie wypady na zakupy. Którejś soboty wybrali się do Rysiowa. Chciała pochwalić się rodzinie. Jechała ostrożnie. Prószył drobny śnieg, ale to wystarczyło, by jezdnia zrobiła się śliska.
- Nie przyspieszaj kochanie. Choćbyśmy mieli jechać półtorej godziny, to w końcu zajedziemy i to w dodatku w jednym kawałku. Mamy dużo czasu.
Słuchała jego każdego słowa. Był świetnym i doświadczonym kierowcą, a jego wskazówki zawsze brała sobie do serca. Szczęśliwie podjechali pod dom Cieplaków. Uprzedzeni o ich wizycie, już od jakiegoś czasu wypatrywali srebrnego Lexusa. Ku ich zdziwieniu nie podjechał, natomiast pojawił się jakiś inny, niebieski. Kiedy zobaczyli wysiadającą od strony kierowcy Ulę, wydali z siebie jeden wspólny pisk. Po chwili już tonęła w ich uściskach.
- Córcia, zmieniliście samochód?
- Nie tato. Marek kupił go dla mnie, bym i ja mogła wykorzystać prawo jazdy, które leżało odłogiem kilka lat.
- Jest piękny. – Jasiek z podziwem gładził karoserię. Koniecznie musisz nas kiedyś przewieźć.
- Przewiozę Jasiu. Na pewno, ale nie dzisiaj. Warunki nie są zbyt dobre. Jechałam bardzo wolno, bo jest ślisko na drodze.
- No wchodźcie kochani. Zaraz zrobię wam ciepłej herbatki. Może napijemy się po kieliszeczku nalewki? Co ty na to Marek? Teraz masz osobistego kierowcę, więc o transport do domu nie musisz się martwić. – Dobrzański roześmiał się i przyciągnął Ulę całując ją w skroń.
- To prawda panie Józefie i w dodatku ten mój osobisty kierowca jest najpiękniejszy na świecie.
Jeździła już z dużą wprawą. Kilka razy nawet sama podjeżdżała pod dom seniorów i zabierała Helenę. Musiały dograć jeszcze kilka drobiazgów związanych ze ślubem. Zaproszenia były już powysyłane, a tym, których mieli najbliżej, wręczyli je osobiście. Została tylko dekoracja kościoła i po to zamawiały kwiaty i dekoratorkę. Ślub zbliżał się wielkimi krokami. Na wigilię Cieplakowie zostali zaproszeni do Dobrzańskich i spędzili ją naprawdę miło. Za dwa dni miał nastąpić ten wielki dzień. Dzień, w którym tych dwoje miało się połączyć na wieki.
ROZDZIAŁ 16
ostatni
Od samego rana w rysiowskim domu panował ruch, jak na Marszałkowskiej. Nie pozwolono jej długo spać. Obudzono ją dość wcześnie i siłą wmuszono w nią jakiegoś tosta i kilka łyków kawy. O ósmej pojawił się Pshemko z ogromnym pokrowcem kryjącym to białe cudo jego projektu i Cyrylem. Z tym ostatnim nie widziała się od czasu, gdy zmienił ją w prawdziwą piękność. Bardzo się ucieszyła na myśl, że to on właśnie uczesze ją do ślubu. Przywitała się z nimi serdecznie. Cyryl pogładził jej włosy i rzekł.
- Musimy trochę je wyrównać serdeńko i ufarbować, bo kolor już dawno wyblakł. Zrobimy taki sam, jak ostatnio, bo było ci w nim pięknie. – Uśmiechnęła się promiennie.
- Oddaję się w twoje ręce. Ufam ci i wiem, że zrobisz to doskonale. - Nie mamy za wiele czasu, – wtrącił się Pshemko – zabieraj się więc do roboty przyjacielu.
Cyrylowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Z dużą wprawą rozmieszał farbę i nałożył Uli na włosy. Kiedy je już spłukała, wyrównał tylko pasma i zabrał się za układanie fryzury. Wyczarował jej na głowie coś w rodzaju greckiego koka puszczając luzem jedno długie pasmo, które opadało jej na ramię. Ładnie jej było w kręconych włosach. Skropił całość dość mocno lakierem, by mieć pewność, że kok nie rozsypie się przy gwałtowniejszych ruchach głową. Popatrzyła na swoje odbicie. Była zachwycona. Cyryl był niekwestionowanym mistrzem. Upiął jej jeszcze stroik. Ponownie zerknęła w lustro.
- Pięknie mnie uczesałeś Cyrylu. Bardzo ci dziękuję.
- Jesteś serdeńko tak wdzięcznym obiektem, że naprawdę niewiele trzeba, by zrobić z ciebie piękność. Kto ci zrobi makijaż?
- Violetta, moja koleżanka. Ma wprawę i robi to naprawdę dobrze. Już powinna tutaj być. Zaraz zapytam.
Nie musiała. Już z daleka usłyszała jej donośny głos.
- Z drogi, z drogi, make up idzie! – Weszła do pokoju i aż pisnęła z wrażenia.
- O matulu! Ależ jesteś piękna, jakbyś z kijanki w motyla rozkwitła. Za chwilę będziesz jeszcze piękniejsza.
- Viola pamiętaj, to ma być delikatny makijaż, nic mocnego i wyzywającego. – Kubasińska ujęła się pod boki.
- Ulka, za kogo ty mnie masz? Zaufaj mi trochę. Ja naprawdę mam do tego talent. Zresztą zobaczysz.
Usadziła ją na krześle. Nałożyła podkład i dokładnie wyrównała. Delikatnie nałożyła cień na powieki w odcieniach szarości i fioletu i wytuszowała rzęsy nieco je wydłużając, choć i one bez tego były gęste i długie. Usta pociągnęła subtelną różową szminką.
- Proszę bardzo, gotowe.
- Dzięki Viola. Naprawdę jest delikatny. Taki, jak chciałam. Trzeba zawołać Pshemko. Czas wkładać suknię.
Wychodząc z pokoju zauważyła Paulinę.
- Paula, jak dobrze, że jesteś. Pomożesz mi?
- Po to właśnie przyjechałam. Wkładasz suknię?
- Właśnie po nią idę, tylko nie wiem gdzie Pshemko.
- Siedzi w kuchni i popija kawkę. Zaraz go zawołam, a ty wracaj do pokoju.
Wkładały ją bardzo ostrożnie. Była uszyta z delikatnej materii i nie chciały nic popsuć. Pshemko zasunął jej suwak na plecach i obejrzał ją od stóp do głów.
- Jesteś cudowna. Najpiękniejsza panna młoda, jaką kiedykolwiek widziałem. Marek padnie na twój widok. Tu masz jeszcze takie krótkie futrzane bolerko. Nie mogę pozwolić, byś marzła w drodze do kościoła. Chyba będziemy się powoli zbierać. Za dwadzieścia dwunasta. Marek pewnie już nie może się doczekać. Jakie to szczęście, że kościół tak blisko. Idę po twojego ojca. To on musi cię sprowadzić ze schodów.
Do pokoju wpadła jeszcze Paulina.
- Bukiet Ula. Zapomnielibyśmy o nim. – Wręczyła jej wiązankę z czerwonych róż. – Wyglądasz naprawdę pięknie. Chodźmy.
Kawalkada samochodów wolno ruszyła pod rysiowski kościółek. Było dużo gapiów. Pod kościołem zgromadził się prawdziwy tłum. Nie często się zdarza, że jakaś rysiowska panna bierze ślub z takim znanym i majętnym człowiekiem. To było wydarzenie i nikt nie chciał go przegapić. Józef wysiadł z limuzyny i podał dłoń córce. Pomógł jej wysiąść i mocno uchwycił ją pod ramię.
- No córcia, jesteś gotowa. – Wzięła głęboki oddech.
- Jestem tato, możemy iść.
Marek był bardzo spięty. Stał przy ołtarzu wraz z Sebastianem i gniótł palce do bólu. Poczuł uspokajające klepanie po plecach.
- Uspokój się. Ona zaraz tu będzie. Wszystko pójdzie, jak z płatka. O, już są. Widzę Beatkę. Idę do nich dołączyć. – Przeszedł boczną nawą i stanął obok Pauliny.
Gdy zobaczył sypiącą płatki róż Betti uśmiechnął się i głęboko odetchnął. Tuż za nią kroczył Józef trzymając pod ramię Ulę. Wzruszył się a w oczach zamigotały łzy. – Jest mój anioł, mój skarb, moje szczęście. Jakaż ona piękna. Nie idzie tylko płynnie. – Przemknęły mu przez głowę jej pierwsze dni w firmie i jego stosunek do niej. – Boże, dziękuję Ci, że pozwoliłeś, bym się opamiętał, bym przestał błądzić i krzywdzić innych. Dziękuję Ci za tą niebiańską istotę, za jej miłość i oddanie. Za jej uśmiech, za jej dotyk, za jej wielką dobroć. Dziękuję Ci Boże za ten prawdziwy cud, bo on sprawił, że jestem dziś szczęśliwym człowiekiem.
Józef podszedł do niego i położył dłoń swojej córki na jego dłoni.
- Oddaję ci ją synu. Kochajcie się i szanujcie po kres waszych dni.
Ujął jej dłoń. Poczuł, że drży, choć uśmiechała się do niego promiennie.
- Bardzo cię kocham – wyszeptał. – Jeszcze tylko parę chwil i będzie po wszystkim. – Wolno poprowadził ją do ołtarza. Stanęli przed kapłanem.
- Moi kochani. Zebraliśmy się tu dzisiaj, by połączyć świętym węzłem małżeńskim tę oto parę, Urszulę Cieplak i Marka Dobrzańskiego – rozległy się słowa księdza.
Słuchali ich uważnie powtarzając za nim drżącym głosem słowa przysięgi małżeńskiej. Oboje byli bardzo wzruszeni i traktowali je bardzo poważnie.
- Ja Marek…
- Ja Urszula…
Ta uroczysta atmosfera zaślubin wywołała łzy na wielu twarzach, zgromadzonych w kościele gości. Józef i Dobrzańscy bezustannie wycierali je z policzków, podobnie jak Pshemko, Paulina, nawet Alex będący ostatnią osobą, którą można było o to posądzić. Spojrzał na Julię, która bezgłośnie powtarzała za parą młodą słowa przysięgi. Przytulił ją mocno do siebie. Uśmiechnęła się do niego przez łzy. Niedługo i oni mieli stanąć na ślubnym kobiercu tak, jak Paulina i Lew.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą. – Uśmiechnął się radośnie i wtulił w jej usta.
- Przedstawiam państwu Urszulę i Marka Dobrzańskich – usłyszeli jeszcze. Rozległy się oklaski. Powoli przechodzili przez szpaler gości. Paulina litościwie zarzuciła jej futrzane bolerko na ramiona. Powoli schodziły z niej emocje powodując drżenie na całym ciele. Wyczuł to i mocno ją podtrzymywał z obawy, by nie zemdlała. Wyszli przed kościół. Ponownie wpił się w jej usta.
- Kocham cię aniele.
Powoli jej policzki nabierały rumieńców. Uspokoiła się. Wypełniło ją niewyobrażalne szczęście. Marzenia się spełniają. Trzeba w nie tylko mocno wierzyć i za wszelką cenę dążyć, by się ziściły. Nareszcie są razem i będą do końca swoich dni. Jeszcze rok temu nie mogła nawet przypuszczać, że ten piękny, niesamowicie przystojny mężczyzna tak bardzo się zmieni. Zmieni się dla niej i że pokocha ją wielką, szczerą, bezwarunkową miłością nadając jej życiu sens. Wiedziała, że gdyby nie odwzajemnił jej uczucia, nigdy nie pokochałaby już nikogo i zostałaby na zawsze sama. Nie potrafiłaby obdarzyć innego mężczyzny równie silnym uczuciem. Teraz stoi tu obok niej, jako jej mąż, jej wspaniały mężczyzna, jej podpora i tak będzie już zawsze.
Padają dziesiątki życzeń i gratulacji. Czuje lekki zawrót głowy. Krzysztof ściska ją mocno i całuje w policzki. To samo robi Helena i jej ojciec. Podchodzi Alex z Julią i Paulina z Lwem. Za nimi ustawia się w kolejce Violetta z Sebastianem i Pshemko, któremu ze wzruszenia brakuje słów, więc ściska ich tylko w milczeniu. Po nich podchodzą bliżsi i dalsi krewni ich rodzin. Oboje toną w bukietach kwiatów. Wreszcie koniec. Czas świętować. Marek pomaga wsiąść Uli do limuzyny. Kierowca informuje ich, że pod siedzeniami mają termos z gorącą kawą. Są mu wdzięczni, bo trochę zmarzli oboje. Zanim ruszyli nalał do kubków parujący płyn i podał Uli. Sam również chętnie zanurzył w nim usta. Kierowca ruszył ostrożnie, a za nim pociągnął sznur samochodów wiozących gości na weselne przyjęcie.
Wesele udało się. Było takie, jak sobie wymarzyli. W gronie najbliższej rodziny i przyjaciół. Tak. Marek mógł to powiedzieć z całym przekonaniem. Przyjaciół. W trakcie trwania zabawy podszedł do niego Alex. Poklepał go po ramieniu i rzekł.
- I co, przyjacielu? Jesteś szczęśliwy? – Zdumiony spojrzał na niego.
- Przyjacielu? Dawno mnie tak nie nazywałeś i miałeś rację. Byłem chyba najgorszym przyjacielem, jakiego nosiła ta ziemia.
- To prawda, ale myślę, że mogę już cię tak nazywać. Wszystko zostało wybaczone, a ja nie chowam urazy. To jak z tym twoim szczęściem?
Marek uśmiechnął się szeroko.
- Alex, czy ktoś mógłby być nieszczęśliwy mając u boku taką kobietę? – Wskazał na Ulę tańczącą właśnie z Krzysztofem. – Jest miłością mojego życia. To jej szukałem przez te wszystkie lata i wreszcie ją mam. Nawet nie wiesz, jak ta świadomość potrafi uskrzydlić i dodać sił.
- Ależ wiem mój drogi. Ja też mam taką kobietę i nie wypuszczę jej już z rąk. Wzięliśmy, co najlepsze a i Lew nie narzeka. Uwielbia Paulinę i kocha ją bardzo tak, jak ona jego. Jesteśmy szczęściarzami bracie. Wielkimi szczęściarzami.
Dwa dni po weselu wyjeżdżali do Zakopanego. To miał być tylko tygodniowy pobyt. Dłuższy zaplanowali na przełomie lipca i sierpnia. Żegnani przez najbliższych wyruszyli w kilkugodzinną podróż do stolicy polskich Tatr. Droga była męcząca. Posuwali się wolno. Sypał śnieg, który znacznie utrudniał widoczność. Dojechali po siedmiu godzinach uciążliwej jazdy. Zameldowali się w uroczym pensjonacie, w którym pobyt Marek zabukował przez Internet.
- Masz siłę na mały spacer? Jeszcze jest dość widno. Moglibyśmy się przejść Krupówkami, albo zwyczajnie popatrzeć na góry.
- Chętnie rozprostuję nogi. Ta podróż dała mi się we znaki. – Ula już wkładała ciepłą czapkę i okręcała szyję szalikiem.
Wyszli na zewnątrz i ruszyli objęci w kierunku centrum. Po drodze natknęli się na niewielki targ.
- Chodźmy zobaczyć co sprzedają. Może mają oscypki? – Marek rozglądał się ciekawie. – Kiedyś bardzo je lubiłem, może i teraz mi posmakują. – Pociągnął Ulę w stronę targowiska. Chodzili między straganami. Pełno było tu wszystkiego. I oscypki różnej wielkości od bardzo dużych po maleńkie, wyroby sztuki ludowej, rzeczy z owczej wełny i kożuchy.
- Może kupilibyśmy sobie takie kożuszki. W nich nie zmarzlibyśmy. Chodź, zobaczymy. – Przymierzyli ich kilka, wreszcie Marek wybrał dla siebie odpowiedni i doradził Uli, jaki ma wziąć.
- W tym ci jest naprawdę ślicznie. Podobają mi się te wykończone futrem mankiety i dół. Ma też kaptur. Naprawdę jest ładny. Bierzemy.
Schowali swoje kurtki w wielkich torbach i przebrani w kożuszki pomaszerowali dalej. Na Krupówkach weszli do przytulnej knajpki i zamówili coś do zjedzenia. Byli głodni a mroźne powietrze jeszcze bardziej zaostrzyło ich apetyty. Przyniesiono im placki ziemniaczane ze śmietaną. Ula trochę się zdziwiła. Ugryzła kęs i uśmiechnęła się.
- Są pyszne. Ze śmietaną nigdy nie jadłam. Naprawdę pyszne. – Starł jej kciukiem odrobinę śmietanki, która została na wardze i pogładził policzek. – Tak, jak kiedyś, – pomyślał – wtedy, gdy ubrudziła się keczupem. Ma taką delikatną skórę, jak aksamit.
Wtuliła policzek w jego dłoń. Uwielbiała jego dotyk. Kiedyś broniła się przed nim, a teraz wywoływał w niej falę ciepła i miłości. Spojrzała mu w oczy.
- Bardzo cię kocham. – Obwiódł kciukiem jej usta.
- Oszalałem z miłości do ciebie i już nie chcę znormalnieć. Kocham ciebie i kocham ten stan.
Wrócili do pensjonatu. Po wspólnej kąpieli przytulił się do niej z przyjemnością chłonąc owocowy zapach szamponu, którym umyła włosy.
- Pragnę cię – szepnęła cicho patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechnął się szeroko. Rzadko się zdarzało, by to ona wychodziła z inicjatywą. Nadal zdarzały się momenty, że była zażenowana i nieśmiała. Wtulił się w jej usta całując delikatnie. Omiótł oddechem jej policzki. Powoli, systematycznie rozpalał ją i siebie. Pieścił z namaszczeniem jej alabastrową skórę i czuł, jak drży pod wpływem dotyku jego dłoni. Jej sutki stwardniały. Przyssał się do nich. Obwiódł językiem każdy z nich. Powrócił do ust i nie przestając ich całować wchodził w nią wolno. Jęknęła rozkosznie. Przetoczył się na plecy pociągając ją za sobą. Zaczęła się poruszać. Patrzył na jej natchnioną twarz, na jej przymknięte powieki i rozchylone usta. Na jej cudowne, pełne piersi podrygujące przy każdym ruchu, jakby tańczyły. Ułożył dłonie na jej biodrach i kierował nimi. Wiła się na nim, chcąc zatracić się do końca w tym tańcu uniesień. Oparła dłonie na jego łydkach odchylając się do tyłu. Jej ruchy stały się szybsze, bardziej zdecydowanie i mocne. Oddychała ciężko, lecz nie przestawała. Przygryzła wargi by powstrzymać krzyk. Wygięła ciało w łuk dotykając plecami jego nóg. Jej pierwsze skurcze spowodowały, że i on się spełnił. Leżeli tak przez chwilę uspokajając oddechy. Powrócił do pozycji siedzącej i podniósł ją zamykając w ramionach. Przykleiła się do niego wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.
- Byłaś wspaniała – szepnął jej do ucha.
- Kocham cię – wymruczała.
Ten pobyt, mimo, że krótki, zaliczyli do udanych. Dużo spacerowali nie zważając na mróz, który rumienił im policzki i nosy. Byli szczęśliwi. Każdej nocy ją kochał. Nigdy nie miał jej dość. Mógł bez końca napawać się pięknem jej ciała i zapachem. Była dla niego wszystkim. Po powrocie ostro zabrali się do pracy. Mieli trochę zaległości. Na początku marca poczuła się dziwnie. Trochę było jej mdło, trochę słabo. Doszły do tego zawroty głowy. Zerknęła do kalendarzyka. Od dwóch miesięcy nie miała okresu. Jak mogła tego nie zauważyć? Urwała się z pracy i poszła do lekarza. USG potwierdziło jej obawy. Była w ósmym tygodniu ciąży. Jak uskrzydlona wróciła do firmy. Z wydrukiem z badania popędziła wprost do gabinetu Marka. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Wybierasz się dokądś skarbie?
– Nie, właśnie skądś wracam. Spójrz. – Wręczyła mu zdjęcie. Nie bardzo rozumiał.
- Co to jest? – Podeszła do niego uśmiechnięta i przytuliła się mocno.
- To jest nasze dziecko kochanie. Jestem w drugim miesiącu ciąży. – Jego oczy zrobiły się ogromne i zamigotały w nich radosne iskierki.
- Mówisz poważnie? Jesteś w ciąży?
- Mówię śmiertelnie poważnie. Zostaniesz tatusiem. – Obsypał jej twarz pocałunkami.
- Kocham cię i jestem taki szczęśliwy. Będę ojcem, dasz wiarę? - Zacytował Violettę. – Ktoś już o tym wie?
- Marek. Przyszłam tu do ciebie od razu z przychodni. Myślisz, że mogłabym powiedzieć o tym komuś wcześniej, niż tobie?
- Tak się cieszę skarbie, tak bardzo się cieszę. Musimy powiedzieć rodzicom. Oni od tak dawna marzą o wnukach. Wreszcie będą je mieli.
- Spokojnie Marek. Powiemy im. Od teraz muszę zacząć o siebie dbać. Lekarz przepisał mi witaminy i co miesiąc będę chodzić na USG.
- Ja tego dopilnuję. Nie możesz się przepracowywać. Wszystko w granicach rozsądku. Będę wyciskał ci soki ze świeżych owoców. To lepsze, niż witaminy w tabletkach.
Od tej pory faktycznie dmuchał na nią i chuchał. Nie pozwalał się przemęczać. Nosił na rękach. Gdyby miał taką moc sprawczą, nieba by jej uchylił. Nawet nie przypuszczała, że może być taki nadopiekuńczy. Często musiała sprowadzać go na ziemię i tłumaczyć, że ciąża nie jest chorobą. Pshemko na wieść o jej błogosławionym stanie oszalał zupełnie. Zaprojektował mnóstwo ciążowych sukienek, a po nich zabrał się za projektowanie śpioszków i ubranek dla dzieci. Postanowili wykorzystać jego zapał i wkrótce zaczęła się rodzić kolekcja dziecięca i dla kobiet ciężarnych.
Przy okazji następnego USG, na które poszli już razem, dowiedzieli się, że to podwójna ciąża. Byli początkowo zszokowani, lecz szybko przywykli do myśli, że zostaną rodzicami bliźniąt.
- Poradzimy sobie kochanie. Razem damy radę, a ja jestem podwójnie szczęśliwy. To cud, prawdziwy cud. To będą najpiękniejsze dzieci na świecie.
W marcu odbył się ślub Pauliny i Lwa. Był bardzo bogaty. Mnóstwo gości, których nie pomieścił nawet największy kościół w Warszawie. Paulina błyszczała i była w swoim żywiole. Zamówiła nawet gołębie, które ukoronowały jej wymarzony ślub. W maju Alex i Julia powiedzieli sobie sakramentalne „tak”.
Z planowanego wyjazdu nad ciepłe morze nic nie wyszło. Była już w zaawansowanej ciąży. Nawet nie mogła już pracować. Puchły jej ręce i nogi. Siedziała więc w domu Dobrzańskich, którzy dotrzymywali jej towarzystwa w czasie, gdy Marek był w pracy. Tu był duży ogród, w którym mogła wylegiwać się na leżaku gawędząc z Heleną.
Tydzień przed planowanym terminem porodu dostała bolesnych skurczy. Nie zwlekali. Już wcześniej lekarz ich uprzedzał, że powinna zdecydować się na cesarskie cięcie. Była szczupła i wąska w biodrach. Mogła mieć trudności chcąc urodzić własnymi siłami. Wszystko poszło bardzo szybko. Wzięto ją natychmiast na salę operacyjną. Przebrany w fartuch Marek dzielnie podtrzymywał ją na duchu trzymając za rękę. Nie minęła godzina i już przywitali na świecie swoje dzieci. Krzysia i Antosię. Tak postanowili je nazwać. Oboje były miniaturkami Marka. Czarne włosy, te same delikatne usta i dołeczki w policzkach. Tylko oczy odziedziczyły po Uli i po kilka piegów na noskach.
- Jestem taki szczęśliwy kotku, taki szczęśliwy. Kocham cię i te dwa skarby. Mamy piękne dzieci kochanie.
Dziadkowie nie mniej byli uszczęśliwieni. Dobrzańscy rozpływali się nad podobieństwem maluchów do ich ojca, a Józef tylko powtarzał, że oczy mają po Uli i po jego ukochanej Magdzie.
Czas biegł. Maluchy miały już po cztery lata i chodziły do przedszkola. Ster w firmie znowu przejął Marek. Prosperowała świetnie. Alex w czasie swojej kadencji podpisał kilka spektakularnych umów z firmami zachodnimi. To pozwoliło wypłynąć i dać się poznać, na bardziej wybrednym rynku, niż polski. Marek poszedł w przeciwnym kierunku i postawił na ekspansję na wschód. Interes kwitł.
Ula siedziała w gabinecie i rozmawiała z Julią. W niedługim czasie po ich ślubie Marek zaproponował jej stanowisko szefa PR. Zgodziła się i od tej pory świetnie się na nim sprawdzała. Alex też się cieszył i był wdzięczny Markowi za pomysł zatrudnienia jej w firmie.
Rozmowę przerwał dźwięk komórki. Ula zdziwiona spojrzała na wyświetlacz, na którym widniało „Przedszkole”. Odebrała natychmiast.
- Halo…
- Pani Urszula Dobrzańska?
- Tak, to ja. Czy coś się stało?
- Mówi Dorota Kaps. Kojarzy mnie pani?
- Oczywiście. Jest pani wychowawczynią naszych dzieci.
- Właśnie. Muszę koniecznie z państwem porozmawiać na temat Krzysia. Jego zachowanie jest co najmniej… hm… niestosowne.
- Niestosowne? Ale, o co chodzi.
- To naprawdę nie jest rozmowa na telefon. Czy mogą państwo przyjechać?
- Oczywiście. Zaraz będziemy.
Spojrzała skonsternowana na Julię.
- Przepraszam cię, ale nasz aniołek znowu coś nawywijał. Muszę zadzwonić do Marka.
Wyszli pośpiesznie z firmy.
- Nie wiesz, o co może chodzić?
- Pojęcia nie mam. Była trochę tajemnicza i chyba zdenerwowana.
Podjechali pod przedszkole i skierowali się wprost do sali, w której ich dzieci miały zwykle zajęcia. Wychowawczyni zauważyła ich i dyskretnie dając znak drugiej przedszkolance, wyszła na korytarz.
- Dzień dobry państwu. Zapraszam do gabinetu. Tam porozmawiamy spokojnie.
Kiedy rozsiedli się w fotelach, spojrzała na nich poważnie.
- Nie wiem, czy zauważyliście państwo w ostatnim czasie dziwne zachowanie Krzysia. On ciągle podgląda dziewczynki. Biega koło nich i zadziera im do góry spódniczki. Dzisiaj przyłapałam go w toalecie, jak ściągał jednej z nich majteczki. Ja wiem, że w tym wieku fascynacją płcią powinna być czymś normalnym, ale u niego nie przejawia się to w zbyt zdrowy sposób.
- Co pani chce przez to powiedzieć? Że nasz czteroletni syn jest zboczony? – Marek ledwie panował nad nerwami.
- Nie, panie Dobrzański. Ja tylko chcę zasugerować wizytę u psychologa dziecięcego. My zamiast się skupiać na opiece nad wszystkimi dziećmi, najwięcej uwagi musimy poświęcić na pilnowanie go, by nie robił takich rzeczy.
- Rozumiem. Czyli dla was byłoby lepiej, byśmy zabrali go z przedszkola. – Rozłożyła ręce.
- Proszę mnie zrozumieć. Są skargi od innych rodziców. Ja nie mogę ich ignorować. Nie mogę też udawać, że nie ma problemu.
- Dobrze. Będzie, jak pani chce – odezwała się Ula. – Zaraz zabierzemy nasze dzieci. Proszę je skreślić z listy. Uregulujemy też rachunek za dotychczasowy pobyt. Nie chcemy już tutaj wracać. Zaczekamy na nie przy szatni. Proszę je przyprowadzić.
Stali w szatni nie odzywając się do siebie. Wreszcie przybiegły maluchy i z piskiem rzuciły im się w ramiona. Ubrali je pośpiesznie i opuścili przedszkolny budynek.
- Pojedziemy do rodziców i spytamy, czy zgodzą się byśmy przywozili je codziennie. Ja porozmawiam z Krzysiem na osobności. To musi być męska rozmowa.
- Dobrze. Myślę, że to dobry pomysł.
Marek wyciągnął syna do ogrodu. Usiadł z nim na ławce i spytał.
- Wiesz, dlaczego zabraliśmy cię z tego przedszkola?
- Ja nic złego nie zrobiłem tatusiu. – Spojrzał na Marka oczami Uli, w których zalśniły łzy.
- Dlaczego zaglądałeś dziewczynkom pod spódniczki? To nieładnie tak robić. Zawstydziłeś je i poskarżyły się rodzicom.
- Ja byłem tylko ciekawy…
- Ciekawy czego?
- Co one tam mają. One nie są takie jak ja. Antosia też nie jest taka, jak ja.
- Nie są takie, jak ty, bo są dziewczynkami i różnią się od chłopców. Ja jestem taki, jak ty, a mamusia taka, jak Antosia. Widzisz różnicę? Chłopcy powinni szanować dziewczynki, a szacunek przejawia się też w tym, by nie zaglądać im pod spódniczki. To bardzo źle o tobie świadczy. Wszyscy myślą teraz, że jesteś niegrzecznym chłopcem. Znowu będziemy szukać z mamą nowego przedszkola dla was. – Krzyś rozpłakał się na dobre.
- Ja nie chciałem być niegrzeczny. Ja chciałem tylko wiedzieć…
Przytulił małego do siebie i otarł mu łzy.
- Już dobrze, nie płacz. Jakoś sobie poradzimy. Na razie będziecie zostawać u dziadków. Musisz mi tylko coś obiecać. Już nigdy nie będziesz zadzierał dziewczynkom spódniczek. Obiecujesz? Chyba nie chcesz, żebyśmy znowu martwili się z mamą?
- Nie chcę i obiecuję, że już nigdy tego nie zrobię. – Pogłaskał synka po główce.
- Trzymam cię za słowo. Teraz chodź pójdziemy do naszych dziewczyn.
Siedzieli z Ulą na patio w wiklinowych fotelach popijając lemoniadę i obserwując swoje dzieci bawiące się w piaskownicy. Gdy były mniejsze, Krzysztof urządził im w ogrodzie mini plac zabaw. Tu mogły szaleć do woli.
- I co, rozmawiałeś z nim?
- Rozmawiałem. Pytałem, dlaczego to zrobił, a on mi powiedział, że był tylko ciekawy, co one tam mają, bo są inne, niż on. Obiecał mi, że już nigdy tego nie zrobi. – Popatrzył niepewnie na swoją żonę. – Wiesz Ula, ja myślę, że on to odziedziczył po mnie. Wiesz…tę ciekawość płcią przeciwną. Jak byłem mały, też robiłem tak, jak on. Zaglądałem dziewczynom pod spódniczki. Sam tego nie pamiętam i znam z opowiadań rodziców. Zawsze to bagatelizowałem, ale teraz nie jest mi do śmiechu. Boję się, że jak dorośnie, będzie krzywdził kobiety tak, jak ja.
Pogładziła go po policzku patrząc mu z miłością w oczy.
- Nie mów tak. Takich skłonności nie można odziedziczyć. W jego przypadku to zwykła fascynacja innością. Musimy większą uwagę poświęcić jego wychowaniu. Uwrażliwić go na pewne rzeczy. Nie pozwolić, by wyrósł na egoistę wykorzystującego kobiety. Nie dręcz się, bo to nie twoja wina. – Przytulił ją mocno.
- Ja chciałbym tylko je wychować tak, by nikt przez nich nie płakał, by były porządnymi, uczciwymi ludźmi, którym nie jest obojętny los drugiego człowieka i by umiały pochylić się nad nieszczęściem.
- I takie będą. Nie dopuścimy, by wyrośli na ludzi obojętnych. Mamy dużo czasu kochanie, by wpoić im te wszystkie wartości i mamy w sobie dużo miłości. Ona nie pozwoli, by zeszły na złą drogę.
- Jesteś najmądrzejszą kobietą na świecie. Kocham cię aniele.
Przylgnął do jej ust i złożył na nich niezwykle czuły pocałunek.
KONIEC
Bình luận