top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

DRUGA SZANSA - rozdziały: 1, 2, 3, 4, 5, 6

„DRUGA SZANSA”


ROZDZIAŁ 1


- Nie zawsze w życiu układa się nam tak, jakbyśmy chcieli – pomyślała nieco filozoficznie i smętnie rozejrzała się po mieszkaniu w poszukiwaniu rzeczy, które pominęła podczas pakowania. Na szczęście Piotra od rana nie było w domu, bo miał dyżur. Nie chciała, by był świadkiem jej łez, których nie potrafiła powstrzymać i jej chaotycznego wrzucania własnych rzeczy do walizek. Od kiedy oznajmiła mu, że odchodzi, bo już dłużej nie potrafi tak żyć, stał się jeszcze bardziej złośliwy i przy każdej okazji wyrzucał jej oziębłość, brak porozumienia na jakiejkolwiek płaszczyźnie i egoizm. To ostatnie zawsze ją drażniło. Ona i egoizm? Chyba to była ostatnia rzecz jaką ktokolwiek mógł jej zarzucić. Zresztą nieważne. Trzy lata ich małżeństwa mogła przekreślić grubą kreską i wyrzucić na śmietnik ich prywatnej historii. Nie tak wyobrażała sobie małżeństwo. Sądziła, że zestarzeją się wspólnie w miłości i zgodzie. Szkoda tylko, że rzeczywistość otworzyła jej oczy tak późno. I pomyśleć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Teraz nikt by w to nie uwierzył. Uważała, że należy jej się medal za wytrwałość, bo żyć obok siebie, a nie ze sobą przez niespełna trzy lata, to naprawdę wyczyn.

Nic nie zapowiadało tak druzgocącej porażki. Zanim się pobrali, chodzili na randki przez rok czasu, niezmiennie w siebie zapatrzeni, zauroczeni sobą i kochający. Wspólne wyjazdy w Bieszczady, czy nad morze, wspólne imprezy, urodziny i imieniny własne i znajomych, to wszystko tylko ich łączyło jeszcze bardziej a nie dzieliło. Zawsze podkreślała jak bardzo jest z niego dumna. Był zdolnym kardiochirurgiem, świetnie rokującym na przyszłość. Chwalono go w szpitalu, w którym pracował i zlecano coraz bardziej skomplikowane operacje. Przez to rzadko pojawiał się w domu. Na początku trudno było jej się pogodzić z jego permanentną nieobecnością, ale z czasem przywykła, że jest wiecznie sama. Ona miała bardzo uregulowane godziny pracy od ósmej do szesnastej. Skończyła ekonomię i finanse a i tak z braku innych propozycji wylądowała w banku, gdzie praca była dość monotonna, nudna i nigdy się nie kończyła. Starała się nie narzekać, chociaż jej kreatywna wyobraźnia podsuwała zupełnie inne scenariusze własnego rozwoju i kariery.

Tak naprawdę zaczęło się między nimi psuć mniej więcej po dwóch latach pożycia. Odsunęli się od siebie. Nie było już między nimi tej spontaniczności, chęci robienia sobie niespodzianek, wspólnych wypadów do kina, czy teatru. Z bólem serca musiała przyznać, że ta wielka miłość, która łączyła ich wcześniej zaczęła się gwałtownie wypalać a w zamian wkradała się obojętność, najgorsza z rzeczy, które mogą rozwalić każdy związek. Zaczęły się wzajemne złośliwości, pretensje i uszczypliwości. Momentami Piotr doprowadzał ją do szału, nad którym trudno było jej zapanować. Kłócili się wtedy strasznie. Po każdej awanturze była emocjonalnym wrakiem. – Czy to już zawsze tak będzie? – zadawała sobie w kółko to pytanie.

Atmosfera była już tak gęsta, że Ula postanowiła wynieść się z ich wspólnej sypialni. Nie mogła znieść przy sobie obecności Piotra. Drażnił ją jego zapach i chrapanie. Co wieczór rozkładała sobie kanapę w pokoju gościnnym i tam układała się do snu. W odwecie Piotr przestał jej oddawać pieniądze. Odbiła piłeczkę przestając robić dla nich zakupy i gotować mu posiłki. Stołowała się na mieście ograniczając się jedynie do zakupu chleba i masła dla siebie.

Zaczęli też dzielić koszty utrzymania mieszkania. Do tej pory to ona zajmowała się opłatami. Teraz zostawiła mu wszystkie książeczki i co miesiąc połowę swojego udziału w opłatach. W końcu to było jego mieszkanie i to on był głównym najemcą.

Czuła, że długo tak nie pociągnie, że czas najwyższy coś zmienić, bo jeśli tego nie zrobi pozabijają się w końcu wzajemnie. Któregoś dnia wracając z pracy mijała kancelarię adwokacką i postanowiła wejść.

Przyjęto ją bardzo uprzejmie i obiecano zająć się sprawą. Młody adwokat poinformował ją, że napisze pozew i złoży go w sądzie a także będzie ją w tym sądzie reprezentował.

Ulżyło jej. Zastrzegła tylko, że chce, by rozwód odbył się bez orzekania o winie.

- Tak będzie szybciej. Ja nic od niego nie chcę, nie roszczę pretensji do wspólnego majątku. Niech się tym udławi. Niczego bardziej nie pragnę jak tylko uwolnić się od niego i mieć wreszcie święty spokój.

Nim doszło do rozprawy wynajęła malutką kawalerkę niedaleko Wisły na Kazimierzu przy ulicy Podgórskiej i powoli zaczęła ją urządzać. Nie chciała z tym czekać do ostatniej chwili, do momentu, aż będzie miała w ręku papiery rozwodowe, które zmuszą ją do wyniesienia się z mieszkania Piotra.


Rozwód był dla niej niezwykle trudny. Piotr otrzymawszy pozew rozszalał się do tego stopnia, że niewiele brakowało a doszłoby do rękoczynów. Zamiast tego rzucał wszystkim, co tylko wpadło mu w ręce demolując przy okazji mieszkanie. Wcisnęła się w kąt między ścianą a lodówką obserwując z przerażeniem jego poczynania.

- Bez orzekania o winie?! – darł się jak opętany. – W życiu się na to nie zgodzę, bo jesteś winna wszystkiemu. Nie sprawdziłaś się ani jako żona, ani jako kochanka, ani jako matka. Nawet dziecka nie potrafiłaś mi dać. Jesteś do niczego, rozumiesz?! Jesteś nikim!


Pierwsza rozprawa niczego nie rozstrzygnęła, bo Piotr uparcie tkwił przy swoim i za żadne skarby nie chciał się zgodzić na polubowne załatwienie sprawy. Nawet jego własny adwokat przekonywał go do tego mówiąc, że wyjdzie zwycięsko z całej sprawy, bo jego żona niczego od niego nie chce i niczego się nie domaga. Był głuchy na te argumenty. Zaczęło się więc pranie brudów, bo pytano dosłownie o wszystko łącznie z ich pożyciem. Piotr składając zeznania powtórnie obarczył ją winą za to, że jest najwyraźniej bezpłodna, bo przez trzy lata nie zaszła w ciążę, a on tak marzył o dziecku. Ula czuła się tak jakby dostała mocny cios w brzuch. Jej adwokat wstał i podszedł do Sosnowskiego.

- Z tego co mi wiadomo i pańska żona pragnęła mieć dzieci. Problem w tym, że wiecznie pana nie było, bo zawsze ważniejsze były dyżury w szpitalu. Te dyżury były jednak dla pana bardzo owocne, prawda?

- Co pan ma na myśli? – Piotr stropił się nieco nie rozumiejąc do czego adwokat zmierza.

- Mówi panu coś nazwisko Marzena Wrzeszczak?

- Owszem. To jedna z pielęgniarek pracująca na oddziale kardiochirurgii. Nie rozumiem jednak co ona ma wspólnego z naszym rozwodem.

- Ooo… zapewniam pana, że ma. Może nie bezpośrednio z rozwodem, ale z panem, bo to ona jest tą kobietą, która urodzi panu za cztery miesiące potomka. To dowód na to, że zdradzał pan moją klientkę i to nie jeden raz. Mam tu listę pana licznych kochanek i szczególne jest to, że większość z nich to personel medyczny szpitala, w którym jest pan zatrudniony – adwokat podszedł do sędziego wręczając mu listę – Oczywiście wysoki sądzie każda z tych kobiet zadeklarowała wzięcie udziału w rozprawie i złożenie zeznań. Poza tym chcę poruszyć jeszcze sprawę odszkodowania. Wprawdzie moja klientka nie wnosiła żadnych roszczeń wobec pana, ale ponieważ zmieniła się kwalifikacja tego pozwu i jednak usilnie pan obstaje przy tym, żeby całą winą za rozpad małżeństwa obarczyć żonę, ja wnoszę w jej imieniu o odszkodowanie za straty moralne w kwocie pięćdziesięciu tysięcy złotych, a także pokrycie kosztów tej rozprawy, bo jak za chwilę dowiedziemy, to nie pańska żona, ale pan jest odpowiedzialny za rozpad tego związku.

Ula siedziała jak wmurowana. Piotr ją zdradzał? I to wielokrotnie? Jakim cudem adwokat dotarł do takich informacji i co to za kobiety? Spojrzała na Piotra, który teraz skurczył się w sobie a cała arogancja i pewność siebie wyparowały z niego jak kamfora. Pewnie żałował, że nie zgodził się na rozwód bez orzekania o winie. Nie było jej go wcale żal. Ma to, czego chciał.


Sprawa rozwodowa przeciągała się. Wysłuchano zeznań wszystkich kobiet, które miały cokolwiek wspólnego z Sosnowskim. Na końcu przesłuchano Marzenę Wrzeszczak, która była już w dość zaawansowanej ciąży. Nie była też zbyt lotna umysłowo, bo plotła kompletne bzdury jeszcze bardziej pogrążając Sosnowskiego.

Ostatnia rozprawa przyniosła Uli same pozytywne wieści. Przede wszystkim orzeczono całkowita winę Piotra i przyznano jej odszkodowanie w wysokości, jakiej domagał się adwokat. Koszty sądowe musiał ponieść Piotr.

Kiedy żegnała się z prawnikiem na korytarzu sądu, mijał ją jej już były mąż obrzucając ją nienawistnym spojrzeniem. Przystanął tylko na moment i syknął przez zaciśnięte zęby.

- Do jutra masz się wynieść z mieszkania. Jeśli tego nie zrobisz, wywalę wszystkie ciuchy na ulicę.

Dziękowała sobie w duchu za przezorność. Nie miała zamiaru tracić czasu. Jeszcze tego samego dnia popakowała większość rzeczy i przeniosła do bagażnika swojego mocno wysłużonego Forda Escorta. Następnego dnia po wyjściu Piotra z domu dopakowała resztę rzeczy. Ściągnęła obrączkę z palca i zaręczynowy pierścionek. Nie były jej już potrzebne. Oba przedmioty rzuciła na blat mahoniowego stolika. Przetarła załzawione oczy. Właśnie zakończyła pewien etap w życiu. Okres, który rozwalił ją emocjonalnie a zwłaszcza te ostatnie kilka miesięcy wyczerpującego rozwodu. Chwilowo miała dość mężczyzn. Gdyby nie dociekliwość adwokata pewnie nigdy nie dowiedziałaby się jak wielką ma konkurencję a sprawa dziecka nie ujrzałaby światła dziennego. – Parszywy drań. Jeszcze wszystko chciał zwalić na mnie. Wynoszę się stąd.


Powoli zaczęła dochodzić do siebie. Dopieszczanie swojego małego mieszkanka uspokajało ją. Nie inwestowała w nie jakichś ogromnych pieniędzy, bo przecież ono nie było jej własnością. Kupiła niewielką, ale wygodną kanapę, stolik i miękki dywanik, żeby było przytulniej i żeby po ośmiu godzinach harówy chciało jej się tutaj wracać. Jakoś ogarnęła się. Popołudnia spędzała przeważnie nad Wisłą. Spacerowała wzdłuż Bulwaru Kurlandzkiego obserwując leniwie płynącą wodę lub gapiąc się na zacumowane barki.

Ten czas spędzony nad rzeką sprawił, że zaczęła się zastanawiać nad swoją przyszłością, a zwłaszcza nad jej aspektem finansowym. W banku nie zarabiała kokosów. Była szeregowym pracownikiem z zaledwie czteroletnim stażem bez szans na jakikolwiek awans a co za tym idzie na podwyżkę pensji. Żyła oszczędnie nie wydając zbyt wiele na siebie. Miała niewielkie oszczędności, z których część oddała adwokatowi. Zapracował solidnie na te pieniądze. Teraz, kiedy po tygodniu od rozprawy wpłynęły pieniądze za odszkodowanie pomyślała, że mogłaby zainwestować w giełdę. Na początek ostrożnie, żeby się nie przejechać. Podczas studiów wielokrotnie robiła symulacje i zazwyczaj się udawało. Może czas na realny, giełdowy świat?

Ten pomysł zachęcił ją do działania. Przez kilka dni rozeznawała rynek. Nie chciała już na początku inwestować w jakieś firmy. Najbezpieczniej było inwestować w papiery wartościowe, bo ryzyko było niewielkie natomiast zysk całkiem przyzwoity.

Wybrała dwie prężnie działające spółki i na nich skupiła całą swoją uwagę. Zanim zainwestowała wielokrotnie sporządzała symulacje. Nie chciała popełnić błędu i utopić pieniądze. Postanowiła zainwestować po dziesięć tysięcy na każdą z nich asekuracyjnie i bardzo ostrożnie. Nie spodziewała się jakichś astronomicznych zysków, bo wkład był niewielki, ale ucieszyłby ją chociaż minimalny wzrost. Musiała się uzbroić w całe pokłady cierpliwości i konsekwencji.


Pod koniec sierpnia poczuła się zmęczona i wypalona. Od co najmniej dwóch lat nie brała urlopu. Piotr wciąż był zajęty w szpitalu, a ona nie widziała głębszego sensu w spędzaniu urlopu samotnie. Teraz sytuacja była całkiem inna. Potrzebowała oddechu i druga osoba do wypoczynku całkowicie była jej zbędna. Polubiła swoją samotność i dobrze się czuła sama ze sobą. Zamarzyły jej się wczasy nad morzem. Zachody słońca i ciepły piasek pod stopami. Wrzesień był właściwie końcówką sezonu, ale to nie oznaczało brzydkiej pogody. Pod koniec tygodnia wracając z pracy wstąpiła do jednego z biur podróży, żeby zapoznać się z ofertą. Wybrała hotel „Sopocki Zdrój”, który oferował tygodniowe pobyty, ale ona wykupiła aż trzy tygodnie. Zachęciła ją do tego bliskość morza i wygodne, nowocześnie urządzone pokoje.

Będąc już w domu przeczytała opinie wczasowiczów i wtedy już była pewna, że wybrała mądrze. W pracy trochę się krzywili, gdy przedstawiła wypisany wniosek na dwa pełne miesiące urlopu.

- To zaległy urlop – tłumaczyła. – Kiedyś i tak będę musiała go wybrać, prawda?


ROZDZIAŁ 2


Nie mogła się już doczekać tego wyjazdu. Wiedziała, że jej ledwo zipiące autko nie pokona tak długiej trasy z Krakowa do Sopotu i że będzie musiała tam dotrzeć pociągiem. Podróż wydawała się męcząca, ale perspektywa trzech tygodni nad morzem niwelowała wszystkie niedogodności. Zanim wyjechała zaliczyła fryzjera, bo uznała, że czas się pozbyć dawnej Uli. Wyszła z zakładu z burzą rudych włosów w dodatku krótszych o co najmniej połowę.


Ośrodek, w którym miała wypoczywać wyglądał, jakby żywcem wyciągnięty z głębokiej komuny, choć ona sama nie znała tamtych czasów. To było jednak mylne wrażenie, bo w środku okazał się bardzo nowoczesny.

Zameldowała się i wzięła kartę magnetyczną do pokoju. Na szczęście mieścił się na parterze i nie musiała ciężkiej walizki targać po schodach, bo jak się okazało budynek nie posiadał wind.

Pokój był bardzo przyjemny i dość przytulny. Od razu weszła pod prysznic spłukując z siebie trudy długiej podróży. Potem rozpakowała się i przebrała w bardziej swobodne ciuchy. W recepcji dowiedziała się, że śniadania są od ósmej do dziewiątej a obiadokolacje od osiemnastej do dziewiętnastej. Do tej drugiej miała sporo czasu i postanowiła rozejrzeć się po okolicy, a przede wszystkim sprawdzić, czy faktycznie do morza jest tak blisko jak zapowiadały to foldery.

Dotarła tam w niespełna dziesięć minut idąc wolno spacerkiem. Jej oczy chłonęły błękit spokojnego morza. Rozejrzała się wokół siebie, ale nie zauważyła zbyt wielu osób.

Wciągnęła do płuc rześkie, morskie powietrze i ruszyła w stronę kutrów wyciągniętych na brzeg. Ściągnęła z nóg lekkie klapki i trzymając je w dłoniach weszła do płytkiej wody. Była zimna, ale jej to wcale nie zraziło. Niewielkie fale rozbijały się o jej stopy łaskocząc je i pieszcząc. To było takie przyjemne… Gdzieś daleko zauważyła molo, ale pomyślała, że jeśli tam pójdzie nie zdąży wrócić na osiemnastą. Zostawiła je sobie na jutrzejszy dzień.

Powiało chłodną bryzą. Zadrżała. Wychodząc nie pomyślała, żeby wziąć sweter. Podniosła się z piasku i ruszyła w stronę hotelu.


Weszła na stołówkę od razu zauważając, że obowiązuje tu szwedzki stół. Z tacą przesuwała się wzdłuż wystawionych w bemarach potraw. Skusiła się na zupę ogórkową i kluski śląskie z roladą i buraczkami. Do kompletu wzięła kompot z wiśni. Jedzenie było naprawdę smaczne. Konsumując dyskretnie rozejrzała się po sali. Niewielu było wczasowiczów. Ewidentnie sezon się kończył. Było trochę ludzi starszych i ludzi samotnych tak jak ona. Nie szukała wakacyjnej przygody i była od tego daleka. Przyjechała tu po to, żeby naładować baterie, żeby odreagować ten sądowy stres, który siedział w niej przez tyle długich miesięcy. Samotność bardzo jej odpowiadała. Nikt do niczego jej nie zmuszał, nikt nie wymagał, nikt nie robił wyrzutów i awantur. Samotność oferowała święty spokój a tego w tym momencie potrzebowała najbardziej. Miała w pracy kilka koleżanek po podobnych przejściach jak ona. Rozwódek z ogromnym parciem na znalezienie jak najprędzej faceta, bo jak twierdziły, nie potrafiły być same. Niektóre z nich wyszły powtórnie za mąż i okazało się, że trafiły jeszcze gorzej niż za pierwszym razem. Ula nie miała tego problemu. Nie odczuwała braku mężczyzny, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Nawet gdyby potrzebowała towarzystwa, to zawsze jakieś się znajdzie i to niekoniecznie rodzaju męskiego.

Wytarła serwetką usta i odniosła talerze na przeznaczony do tego stolik. Syta z pełnym do granic możliwości brzuchem ruszyła do swojego pokoju. Czuła, że zaśnie kamiennym snem.


Obudził ją słoneczny poranek. Przeciągnęła się rozkosznie i zerknęła przez okno. Z daleka widziała siną barwę morza i słyszała skrzeczące mewy, które zapuszczały się aż tutaj. Energicznie wyskoczyła z łóżka biorąc przyjemny prysznic. Wysuszyła i wyszczotkowała swoje rude włosy nie myśląc nawet o makijażu. Postanowiła darować go sobie przez cały pobyt. Ubrana w cieniutką bluzeczkę i równie cienką spódniczkę przewiesiwszy niewielką torebkę przez ramię wyszła na zewnątrz. Tym razem pamiętała o zabraniu swetra.

Sporo zwiedziła tego dnia. Zaliczyła historyczną część miasta. Obejrzała Krzywy Domek, który był miejscową atrakcją i dotarła wreszcie do Grand Hotelu.

Hotel wywarł na niej ogromne wrażenie. Znała jego bryłę głównie z pocztówek, ale zobaczyć go na własne oczy, to naprawdę było coś. Wiedziała, że to tutaj właśnie każdego roku zjeżdżają aktorzy z całej Polski i trochę żałowała, że to nie we wrześniu. Dotarła do molo. Wykupiła bilet i ruszyła na sam jego koniec. W połowie drogi zarzuciła na ramiona sweter. Im bardziej oddalała się od wejścia tym było chłodniej. Doszła do samego końca i przed sobą miała już tylko spokojną taflę morza. Choć krajobraz był dość monotonny, ona mogłaby stać tak kilka godzin i gapić się na ten wodny bezmiar. Na horyzoncie zauważyła prom i kilka statków zdążających do gdyńskiego portu. Koniecznie powinna była zapytać o jakieś rejsy. Być może tutaj można było skorzystać z czegoś takiego. Popłynęłaby chętnie, bo nigdy nie miała okazji. Ale co to? Zerknęła w bok zauważywszy wielką tablicę informacyjną. Uśmiechnęła się. Ledwie pomyślała o rejsie, a tu proszę, wszystko napisane. Zabytkowy statek „Pirat” obsługuje czterdziestominutowe rejsy po Zatoce Gdańskiej, a bilety można nabyć tuż przed rejsem właśnie w tym miejscu, w którym stała. Następny miał być o trzynastej, – zerknęła na zegarek - za jakieś pięćdziesiąt minut.

Postanowiła zaczekać i wykorzystać to, że akurat tutaj jest. Po pół godzinie zgromadził się spory tłumek chętnych. Ucieszyła się, bo wyczytała z tablicy, że rejsy uzależnione są od pogody i frekwencji.

Wreszcie zauważyła zbliżającego się „Pirata”. Był naprawdę imponujący, zabytkowy. Bez wątpienia jedna z najlepszych atrakcji.

Wykupiła bilet i weszła na pokład zajmując miejsce przy burcie. Nawet nie przypuszczała, że pływanie statkiem może być takie przyjemne. Śmiała się w duchu, że statek dobrze na nią zareagował, bo nie miała mdłości i nie kręciło jej się w głowie. Dzisiejszy dzień uznała za bardzo udany. Schodząc z mola zapytała o najbliższą smażalnię ryb. Miała ochotę na dorsza lub flądrę. Kiedy dotarła do smażalni zaproponowano jej kerguleny.

- Są bardzo smaczne i świeże. Mają białe mięso i nie mają ości. Polecamy.

Skusiła się i nie żałowała, bo ryby były niezwykle delikatne i pyszne. Zaspokoiwszy głód zajrzała do przewodnika i wolno ruszyła w kierunku hotelu, ale drogę wybrała inną, żeby jeszcze coś zwiedzić.


Następne dni były bardzo ciepłe. Starała się to wykorzystać. Zabierała ze sobą leżak i wygrzewała się na nim do oporu. Chciała się trochę opalić, by nie straszyć ludzi swoim białym jak śnieg ciałem.

W sobotę kończył się tygodniowy turnus. Jedni ludzie wyjeżdżali inni meldowali się w recepcji. Zdecydowanie więcej niż poprzednio było osób samotnych. – Może to też jacyś życiowi rozbitkowie po przejściach podobnie jak ja? – pytała w myślach.

Weszła do jadalni i zwyczajowo zajęła ten sam stolik co zwykle. Skupiła się na posiłku. Zupa pomidorowa pachniała bosko. Ze wszystkich zup tę lubiła najbardziej. Devolay szczodrze sikał płynnym, gorącym masłem, a purée rozpływało się w ustach. – Mają tu naprawdę świetnych kucharzy. Cokolwiek bym nie wzięła, wszystko jest smaczne. Naprawdę nie ma powodów do narzekań.

- Przepraszam panią, mogę się dosiąść?

Podniosła głowę i ujrzała stojącego przy stoliku mężczyznę. Rozejrzała się dokoła. Było sporo wolnych stolików. Nie bardzo rozumiała dlaczego nie wybierze jednego z nich.

- Proszę… - wskazała dłonią krzesło. Mężczyzna postawił tacę ze swoim obiadem i usiadł wygodnie.

- Proszę mi wybaczyć, ale bardzo nie lubię jadać sam – uśmiechnął się do niej wdzięcznie a na jego policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki.

- Mój Boże, jaki on piękny – przemknęło jej przez głowę – i taki przystojny. Ma ładne oczy a rzęsy dłuższe od moich.

- Też przyjechała pani dzisiaj?

- Nie, nie… Wykupiłam trzy turnusy. Jestem tu od tygodnia.

- Powinienem się pani najpierw przedstawić – wyciągnął do niej dłoń. – Marek Dobrzański z Warszawy.

- Urszula Sosnowska z Krakowa.

- Kawał Polski pani przejechała. Warto było?

- Zdecydowanie warto. Bardzo kocham morze i dawno nad nim nie wypoczywałam. Wzięłam więc zaległy urlop i oto jestem.

- Ja wykupiłem dwa tygodnie. Koniecznie musiałem odpocząć. Ostatnio miałem kiepski okres w życiu.

- To podobnie jak ja. Na szczęście to miejsce jest idealne, żeby odreagować.

Zamilkli i zajęli się jedzeniem. Ula sądziła, że to będzie tylko błaha rozmowa na tematy ogólne. Nigdy nie wierzyła w jakieś wakacyjne miłości, bo z reguły one nigdy nie przetrwały próby czasu z powodu braku możliwości ponownego spotkania się. Tu też na nic nie liczyła, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że mężczyzna siedzący obok jest nie dość, że zabójczo przystojny, to jeszcze szarmancki, uprzejmy, kulturalny i bez wątpienia dobrze wychowany. Musiał być trochę od niej starszy. Niewiele. Może jakieś trzy lub cztery lata. Zauważyła, że na skroniach i dwudniowym zaroście pojawiły mu się pierwsze siwe włosy, ale to dodawało mu tylko uroku.

Skończyła jeść i dopiła kompot. Zebrała talerze i wstała od stolika.

- Już pani odchodzi? – zapytał rozczarowany.

- Pójdę się jeszcze przejść brzegiem morza. Muszę trochę spalić tych kalorii.

- Mogę iść z panią? – poprosił.

- Jeśli pan chce, to zapraszam.

Odniósł i on swoje talerze i dołączył do niej. Wieczór był chłodny. Otuliła się szczelniej swetrem i splotła na piersiach ręce. Marek zrównał się z nią. Morze szumiało a oni szli coraz dalej czasem rozmawiając, czasem milcząc. Mijali kilka kutrów zacumowanych na plaży, gdy w pewnym momencie Ula krzyknęła i upadła na wilgotny piasek. Wystraszony Marek błyskawicznie przykucnął przy niej pytając co się stało.

- O matko, jak to boli. Potknęłam się o tę metalową linę. Nie zauważyłam jej. Chyba rozcięłam stopę na podbiciu.

- O rany! Pani krwawi i to mocno – Marek ściągnął z siebie sweter i biały t-shirt. Rozerwał ten ostatni i mocno ścisnął Uli stopę. – Koniecznie musi obejrzeć to lekarz. Da pani radę iść?

- Nie… - rozpłakała się. – Bardzo mnie boli. – Za daleko odeszliśmy. Nie dowlokę się do hotelu.

- Zaniosę panią – podjął bez namysłu decyzję. – Proszę złapać mnie za szyję. Trzeba działać, bo wykrwawi się pani. Nie wiem, czy nie przecięła pani jakiegoś naczynia. Idziemy.


ROZDZIAŁ 3


Zasapany dotarł do parkingu. Podszedł do srebrnego Lexusa i pilotem otworzył zamki. Usadził Ulę na przednim siedzeniu i już bez zwłoki ruszył. Po drodze zatrzymał się kilka razy dopytując o pogotowie. Okazało się, że znajduje się niedaleko Hotelu Grand. W końcu trafił. Ponownie wziął Ulę na ręce i niemal biegiem wparował do środka.

- Przecięła nogę jakąś stalową liną. Proszę ją zbadać i pomóc – prosił nieco chaotycznie.

Zajęto się nią, a on mógł odetchnąć na korytarzu. Okazało się, że rana jest dość głęboka, ale żadne ważne naczynie nie zostało uszkodzone. Podano jej miejscowe znieczulenie i założono kilka szwów. Zrobiono solidny opatrunek, podano zastrzyk przeciwbólowy i przeciwtężcowy.

- Jutro proszę wykupić tabletki przeciwbólowe i środki opatrunkowe, bo trzeba będzie zmieniać opatrunek. Gdyby pani sobie nie radziła, proszę się rano zgłosić do przychodni. Tam pani pomogą. To w tym samym budynku, ale wejście od strony ulicy Mieszka I.

Podziękowała lekarzowi i wolno wykuśtykała na korytarz. Marek poderwał się z krzesła i ponownie wziął ją na ręce. Kiedy usadził ją w samochodzie, zapytał:

- I co powiedział lekarz?

- Powiedział, że to głęboka rana, ale żadne naczynie nie zostało uszkodzone. Założył kilka szwów i kazał jutro pokazać się w przychodni. To też tutaj, ale wejście z drugiej strony.

- W takim razie jutro jestem do pani dyspozycji – wyszczerzył się do niej.

- O nie, nie… Już wystarczająco poświęcił się pan dla mnie. Nie po to pan tu przyjechał, żeby niańczyć taką ofiarę losu jak ja. Poradzę sobie, naprawdę, a za dzisiaj bardzo dziękuję – wyraźnie widziała jak posmutniał i spojrzał na nią tak przejmująco, że aż ścisnęło jej się serce. Zapiął jej pas i przykucnął jeszcze przy siedzeniu.

- Straszny z pani uparciuch. Skąd pani może wiedzieć w jakim celu tu przyjechałem? Może właśnie po to, żeby pomagać takim pechowcom jak pani? – zamknął drzwi i obszedł samochód siadając za kierownicą. Włączył światła i ruszył w stronę hotelu. Już na miejscu znowu chciał wziąć ją na ręce, ale zaprotestowała.

- Wystarczy ramię. Już nie boli tak bardzo i dam radę dojść. Dziękuję.

Pożegnali się przed drzwiami jej pokoju życząc sobie nawzajem dobrej nocy. Jednak Ula tej nocy nie spała dobrze. Nad ranem zastrzyk, który dostała na pogotowiu przestał działać i z godziny na godzinę ból się zaostrzał. Nie miała odwagi ściągnąć opatrunku. Jakoś dotrwała do rana. Wiedziała już, że ponownie będzie musiała poprosić o pomoc Marka, chyba że wezwałaby taksówkę… Z tą myślą zwlekła się z łóżka i zaczęła się ubierać. Usiłowała założyć sandały, ale zabandażowana stopa za nic nie chciała się w nich zmieścić. W końcu wsunęła ją w klapek. Było trochę lepiej. Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Powoli posuwając stopą poszła w ich kierunku i otworzyła je szeroko. Przed nimi stał Marek.

- Dzień dobry pani Urszulo. Postanowiłem jednak zapukać i zapytać jak z nogą.

- Boli. Bardzo boli. Nie mogę ubrać żadnego buta. Koniecznie muszę jechać na zmianę opatrunku i wejść do apteki. Bez środków przeciwbólowych nie dam rady wytrzymać.

Uśmiechnął się szeroko, a ona znowu miała okazję podziwiać te jego wdzięczne dołeczki.

- To może jednak przydam się na coś?

Odwzajemniła uśmiech.

- Myślę, że nawet bardzo. Poza tym mam nadzieję odkupić t-shirt dla pana, bo poświęcił pan wczoraj jeden.

- O to proszę się nie martwić. Mam tego mnóstwo. Jadła pani już śniadanie?

- Jeszcze nie.

- W takim razie proszę wziąć ze sobą wszystko co niezbędne. Najpierw zjemy, bo mnie burczy już w brzuchu, a potem od razu pojedziemy.

W jadalni usadził ją przy stoliku a sam ruszył po tacę, na której przyniósł chrupiące bułki, trochę masła i gorącą jajecznicę. Do tego po sporej filiżance kawy.

- Powinniśmy zacząć mówić sobie po imieniu – mruknął między jednym kęsem a drugim. – Tak byłoby o wiele prościej. Uzurpuję sobie do tego prawo, bo w końcu wczoraj nosiłem cię na rękach.

Parsknęła śmiechem, bo uzasadnienie było komiczne.

- Nie mam nic przeciwko temu. To miłe. – Dokończyła żuć bułkę. – Jeśli skończyłeś, to chciałabym już jechać. Ból staje się okropny, a ja, mimo że mam ponoć dość wysoki próg bólu, to ledwie wytrzymuję.

Marek nie zwlekając podniósł się od stolika, mrugnął porozumiewawczo do niej i ani się spostrzegła, gdy wylądowała mu na rękach.

- Nic nie mów i nie protestuj – powiedział widząc, że otwiera usta. – Tak będzie szybciej. Zanim dokuśtykasz mi się do samochodu, będziemy już pod przychodnią.


Stopa była zaczerwieniona i opuchnięta. Pielęgniarka delikatnie zdjęła opatrunek i przemyła ranę.

- Zanim zawinę, obłożę ją kompresem z altacetu, żeby ten obrzęk szybciej ustąpił. Dostanie pani receptę na środki przeciwbólowe, ale altacet można kupić bez problemu, najlepiej w żelu. Wieczorem proszę odwinąć bandaż i delikatnie posmarować. Potem znowu zawinąć. To nie jest takie skomplikowane i nie musi pani tu przyjeżdżać codziennie. Proszę przyjść tuż przed wyjazdem. Sprawdzimy jak się goi i czy będzie można ściągnąć szwy. To wszystko.

Podziękowała i wyszła na korytarz. Marek podniósł ją i trzymał chwilę nie ruszając się z miejsca.

- Zaczyna mi to wchodzić w krew a co najdziwniejsze okazujesz się lekka jak piórko i wcale nie tak trudno nosić cię na rękach. Twój mąż powinien to robić codziennie.

- Nie jestem zamężna – powiedziała cicho. – Mam za sobą trudny i ciężki rozwód. To dlatego przyjechałam tu odpocząć.

- Serio? – Marek popatrzył na nią uważnie. – No to jest nas dwoje. Chodźmy stąd. Zaliczymy jeszcze aptekę i pomyślimy jak zorganizować sobie czas.


Od tej pory stali się nierozłączni. To Marek był tym, który zapewniał im wszelkie możliwe atrakcje. Wiadomo było, że Ula nie może zamoczyć opatrunku i nie za bardzo może swobodnie się poruszać, więc częściej korzystali z samochodu Marka. Dzięki temu zwiedzili Hel, trochę Gdańska, bo pojechali tam właściwie tylko po to, żeby popłynąć tramwajem wodnym i po drodze zwiedzić najciekawsze miejsca w tym Westerplatte. Byli także w Gdyni, gdzie obejrzeli port i Dar Pomorza, ale nie wchodzili na pokład. Najbardziej Ula żałowała tego, że nie może korzystać z plaży. Chodzenie po piasku nie było wskazane, bo mogło doprowadzić do zanieczyszczenia rany. Żeby choć trochę wynagrodzić Uli tę niedogodność Marek zabierał ją na molo głównie po wieczornym posiłku i stąd podziwiali zachód słońca.

Mieli też i leniwe dni. W takie dni Ula siadywała przy basenie obserwując pływającego w nim Marka. Podziwiała jego wysportowane ciało, pięknie acz nieprzesadnie wyrzeźbione i jego fizyczną sprawność. Zastanawiała się co za kobieta postanowiła odejść od takiego mężczyzny. A może to on zadecydował o rozwodzie?

Tak naprawdę to jeszcze nie poruszali tego tematu. Ula chętnie dowiedziałaby się o nim czegoś więcej, ale nigdy nie zdobyła się na odwagę, żeby zapytać go o tak osobiste sprawy. Podobał się jej. Sprawiał, że patrząc na niego miała miłe doznania estetyczne. Przyjemnie też słuchało się tembru jego głosu. Gdyby nie okoliczności, mogliby do siebie pasować, ale to wydawało jej się zupełnie nierealne, bo jak mogli do siebie pasować, gdy on mieszkał i pracował w Warszawie a ona w Krakowie? Zawsze była realistką i nigdy nie szła na tak zwany żywioł. Reakcje spontaniczne zdarzały się jej niezwykle rzadko. Raczej wszystko kalkulowała, żeby było rozsądnie i logicznie. To wynikało chyba też z jej przywiązania do systematyczności, dokładności, by nic nie pozostawiać przypadkowi i może też trochę z obawy, żeby nic się nie posypało. Nie wierzyła w związki na odległość. Uważała, że podobnie jak wakacyjna miłość tak i one są przelotne i bez przyszłości. Nie, nie zakochała się w Marku. Nie czuła przy nim żadnych motyli w brzuchu. Jednak on tym, jak zajął się nią, jak pomagał na każdym kroku i jak troszczył się o nią sprawił, że po raz pierwszy od tak dawna poczuła się bezpiecznie i pewnie. Bez wątpienia był człowiekiem bardzo wrażliwym i empatycznym. Piotr był lekarzem i takie cechy powinien posiadać od zawsze, a jednak w porównaniu z Markiem wypadał blado. Dla pacjentów był miły i wyrozumiały, ale po powrocie do domu wstępował w niego diabeł jakby cierpiał na rozdwojenie jaźni. Szkoda, że z Markiem nie może się nawet zaprzyjaźnić. Przyjaciele też powinni mieć ze sobą kontakt. Przyjaźń na odległość nie jest przyjaźnią. Westchnęła ciężko. Naprawdę żałowała , że ta znajomość nie przetrwa.


Noga powoli przestawała boleć i już nie dokuczała tak bardzo. Zamiast grubego opatrunku pojawił się szeroki plaster. Wreszcie mogła spacerować po plaży tak jak lubiła.

Siedzieli na dziobie jednego z kutrów i w milczeniu przyglądali się zachodzącemu słońcu. Marek spojrzał na zamyśloną twarz Uli i uśmiechnął się.

- Milion za twoje myśli księżniczko.

Oddała uśmiech.

- Nie myślę o niczym szczególnym. Dobrze mi tutaj i najchętniej wcale bym stąd nie wyjeżdżała. Wprawdzie mam jeszcze pięć tygodni urlopu, ale już nigdzie się nie wybieram. Mieszkam blisko Wisły i uwielbiam spacery bulwarem. Chodzę tam niemal codziennie pod warunkiem, że jest dobra pogoda.

- Nie uwierzysz, ale i ja mam swoje ulubione miejsce nad Wisłą. Zawsze tam trafiam, gdy muszę coś przemyśleć, lub uspokoić nerwy. Ostatnio bywałem tam częstym gościem. Nie pytałem cię wcześniej, bo jakoś nie było okazji… Czym się zajmujesz Ula? Gdzie pracujesz?

- W banku. Robota żmudna, nudna i bez perspektyw. Skończyłam dwa kierunki studiów i miotam się tam już cztery lata. Najchętniej rzuciłabym to w diabły, bo to nie jest coś, co wyzwala w człowieku kreatywność, samodzielność i zdolność do jakiegokolwiek działania. Żeby to trochę zmienić, zaczęłam ostatnio inwestować w giełdę. Robię to dość ostrożnie i nie wyłożyłam za wiele pieniędzy. Symulacje zawsze wychodzą mi z powodzeniem i teraz czekam, czy to się powiedzie. Jeśli tak, będę inwestować dalej, jeśli nie, po prostu zajmę się czymś innym. Chciałabym kiedyś kupić sobie własne mieszkanie przestronne i ładne, a nie wynajmować do późnej starości małą kawalerkę na Kazimierzu. Wyznaczyłam sobie cel i chcę do niego dążyć. A ty? Co ty robisz w życiu?

- Jestem współwłaścicielem firmy odzieżowej Febo&Dobrzański. Może słyszałaś, bo mamy butiki również w Krakowie. Chyba dwa.

Ula pokręciła przecząco głową.

- Na pewno nie słyszałam, bo dla mnie to zbyt ekskluzywne sklepy. Nie stać mnie na zakupy w nich.

- Tak, czy owak to firma rodzinna. Założyli ją moi rodzice wraz z rodzicami Alexandra i Pauliny Febo. Teraz rządy przejęliśmy my. Ja jestem prezesem, Alex dyrektorem finansowym a Paulina ambasadorem firmy. Brzmi to trochę enigmatycznie, ale do niej należy kontakt z mediami i dbanie o wizerunek firmy. To właśnie ona była moją żoną, z którą się rozstałem w dodatku w atmosferze wielkiego skandalu. Zresztą sama jest sobie winna. Nie chciałem tego ślubu, bo w kościach czułem, że to nie skończy się dobrze. Nie kochałem jej. Ona zresztą mnie też nie. To moi rodzice naciskali. Oboje Febo wcześnie stracili swoich. Zginęli w wypadku samochodowym. To moi staruszkowie zaopiekowali się dziećmi i wychowali je dając im solidne wykształcenie i pomnażając ich majątek. Od kiedy pamiętam wciąż słyszałem od matki, że ja i Paulina jesteśmy sobie pisani. Rzeczywistość pokazała coś zupełnie innego. Biorąc ślub byliśmy bardzo skłóceni. Nie żyłem z nią jak mąż z żoną, a jej sypialnię omijałem szerokim łukiem. Po paru miesiącach okazało się, że Paulina jest przy nadziei w dodatku usiłowała wmówić mojej matce, że to ja jestem ojcem. Wiedziałem, że to nie moje dziecko. Zażądałem badań genetycznych, na które ona nie chciała się zgodzić. Kiedy urodziła okazało się, że chłopiec jest blondynem o błękitnych oczach. Paulina jest pół krwi Włoszką. Ma kruczoczarne włosy, śniadą cerę i niemal czarne oczy. Ja jestem brunetem. Skąd nagle wzięło się dziecko o blond włoskach? Założyłem sprawę rozwodową. Nie chciałem mieć nic wspólnego ani z nią ani z tym dzieckiem. To sąd wymusił na niej zrobienie badań DNA, które wykazały jednoznacznie, że nie jestem ojcem tego dzieciaka. Długo to wszystko trwało, ale wreszcie niedawno uwolniłem się od niej, chociaż cała ta sprawa kosztowała mnie sporo nerwów, czasu i pieniędzy. Opowiesz mi jak było u ciebie?

- Opowiem, chociaż nie jest to dla mnie łatwe.


ROZDZIAŁ 4


- Piotr jest lekarzem. Kardiochirurgiem. Pobraliśmy się tuż po ukończeniu przeze mnie studiów. Byliśmy w sobie szaleńczo zakochani i nie widzieliśmy poza sobą świata. Mój były mąż jest bardzo zdolny. Poznano się na nim jak tylko zaczął pracować. Dopuszczano go do najbardziej skomplikowanych operacji. Niestety wiązały się z tym częste dyżury i wezwania na telefon. Więcej go nie było w domu niż był. Trudno było mi to zaakceptować. Siedziałam wciąż sama jak pokutnica i nie rozumiałam, że mój mąż tak bardzo kiedyś zaangażowany we wszelkie wypady w góry, stracił nimi zainteresowanie, bo praca zaczęła go tak bardzo absorbować. Coraz bardziej odsuwaliśmy się od siebie. Kiedy on wracał do domu ja już spałam. Kiedy wychodził do pracy, ja od dawna w niej byłam. Krótkie momenty, kiedy byliśmy w domu oboje przeznaczaliśmy nie na zacieśnianie związku, ale na wieczne kłótnie i pretensje. On miał żal do mnie a ja do niego. Stawał się też coraz bardziej chamski i arogancki wobec mnie. Przestał mnie szanować. Męczyłam się tak ponad dwa lata, aż któregoś dnia uznałam, że już dłużej nie dam rady, że jeszcze dzień, jeszcze dwa, a oszaleję. Wynajęłam adwokata, który napisał pozew i reprezentował mnie w sądzie. Rozwód miał być bez orzekania o winie, ale mój mąż zdecydowanie się temu sprzeciwił, bo uważał, że rozpad pożycia nastąpił wyłącznie z mojej winy. Już na sali sądowej dowiedziałam się dzięki skrupulatnej pracy mojego prawnika i jego zaangażowaniu, że mój mąż zaliczył połowę żeńskiego personelu medycznego, a jedna z pielęgniarek była z nim w piątym miesiącu ciąży. W tym momencie mój mąż zapewne żałował, że nie zmienił kwalifikacji pozwu. Z tego też tytułu adwokat optował za odszkodowaniem dla mnie i wnioskował za uznaniem winy Piotra. Sąd tak właśnie orzekł. Wszystko trwało kilka miesięcy i kompletnie mnie wykończyło nerwowo. Musiałam odpocząć i dlatego jestem tu dzisiaj. Ot i cała historia.

- To strasznie przykre, że oboje mieliśmy pod górkę. Teraz kiedy myślę o tym wszystkim uważam, że powinienem był być bardziej stanowczy i nie ulegać rodzicom. Oni nie przeżyją za mnie życia i to nie oni powinni decydować z kim się mam ożenić, ale czasu nie cofnę… Było, minęło i trzeba żyć dalej, a nie zamartwiać się przeszłością, prawda?

- Prawda… Chyba zmarzłam. Chodźmy, bo za chwilę zacznę szczękać zębami.


W przedostatni dzień pobytu podjechali jeszcze do przychodni, ale okazało się, że szwy mogą być ściągnięte dopiero za tydzień.

- Dostanie pani od nas zaświadczenie, które pokaże u siebie w przychodni chirurgicznej. Jestem pewien, że za tydzień rana zagoi się już do końca.

Po opuszczeniu przychodni Marek zabrał Ulę do przyjemnej kawiarenki niedaleko Grand Hotelu. Zamówił espresso i po kawałku czekoladowego tortu. Do tego po lampce czerwonego, półsłodkiego wina. Uniósł kieliszek do góry i uśmiechnął się do Uli.

- Za naszą znajomość Ula i za miłe towarzystwo. Właściwie to mógłbym podwieźć cię do Warszawy, a stamtąd miałabyś połowę drogi do domu.

- Nie…, to bez sensu. Mam już wykupiony bilet powrotny, a w Warszawie musiałabym pewnie czekać na przesiadkę. Dziękuję ci bardzo, ale nie chcę zmieniać planów. Ty wyjeżdżasz rano?

- Niestety. Nawet nie zdążę zjeść śniadania. Muszę być w Warszawie najdalej na czternastą, bo jutro moi rodzice wylatują do Szwajcarii. Ojciec od dawna niedomaga na serce, a tam zawsze stawiają go na nogi. Musi przekazać mi kilka rzeczy dotyczących firmy, bo to on zastępował mnie przez te dwa tygodnie.


Po obiadokolacji poszli jeszcze na ostatni spacer plażą. Stanęli przy kutrach w milczeniu. Bóg raczył wiedzieć, co się w tej chwili działo w ich sercach. Marek pochylił się i przytulił do jej ust. Nie oddała pocałunku, chociaż pod jego wpływem przeszedł ją dreszcz po całym ciele. Oderwał się od niej usiłując wyczytać coś z jej oczu.

- Ula…

- Ciii… - położyła mu dłoń na ustach. – To nie ma sensu Marek. To nie ma prawa się udać. Zostańmy przyjaciółmi – wyciągnęła do niego rękę. Podniósł ją do ust i ucałował z atencją.

- Jak sobie życzysz Ula. Jak sobie życzysz…

Już nie próbował więcej. Najwyraźniej ona nie była gotowa na nowy związek. Był nieco rozczarowany podobnie jak ona. Pożegnali się w holu. Nie wymienili numerów telefonów ani adresów. Liczyła jeszcze na to, że być może rano przed wyjazdem Marek zapuka do niej i poda jej swój numer, ale nic takiego się nie zdarzyło. Wcześnie rano usłyszała warkot silnika i podeszła do okna. Srebrny Lexus właśnie wyjeżdżał tyłem z parkingu.

- I tak właśnie się kończą wakacyjne znajomości – pomyślała z przykrością. – Do kitu z nimi – była zła sama na siebie.

Ubrała się i ruszyła do jadalni. Nie spieszyła się, bo pociąg miała dopiero po jedenastej. Mijając recepcję została zatrzymana przez recepcjonistkę.

- Mam dla pani list. Proszę.

Nieco zdziwiona odebrała kopertę od kobiety. Na niej widniał tylko numer jej pokoju. Otworzyła ją. W środku była kartka, a na niej skreślone kilka słów.

„Ula, proszę Cię nie zostawiajmy tak tego. Zadzwoń. Jeśli kiedykolwiek w czymkolwiek będę mógł Ci pomóc – zadzwoń o każdej porze dnia i nocy. Marek.”

Pod spodem widniał jego numer telefonu. Wprowadziła go do swojej komórki zastanawiając się jednocześnie, w jaki sposób on chce być jej pomocny. Przecież mieszka w Warszawie. Stamtąd chce jej pomagać? Bez sensu. Kompletnie bez sensu.


Wróciła do Krakowa, ale tak się jakoś złożyło, że nie potrafiła się przemóc, żeby zadzwonić do Marka. Nie, żeby jej go nie brakowało, lecz doszła do wniosku, że ta ich wakacyjna znajomość jest naprawdę bez przyszłości. Nie chciała mu zawracać głowy. – Pewnie jest zajęty, a ja nie będę mu się narzucać. Może już o mnie zapomniał? Zadzwonię i co mu powiem? Cześć Marek tu Ula. Pamiętasz mnie jeszcze? A on odpowie – Ula, jaka Ula? To wariant najgorszy z możliwych. Lepiej niech zostanie tak jak jest.

Mijały dni, tygodnie i miesiące, a ona udawała sama przed sobą, że zapomniała o Marku. Oszukiwała się i usprawiedliwiała zarazem. Starała się żyć tak jak przed wyjazdem do Sopotu. Często chodziła na bulwar, czytała dziesiątki książek lub brała do domu dodatkową robotę. To był sposób na zagłuszenie wspomnień i poczucia winy. Wciąż obserwowała giełdę i trzymała rękę na pulsie. Czasami, gdy odzywała się jej komórka, rzucała się wręcz na nią myśląc, że może to Marek. Szybko jednak uświadamiała sobie, że to niemożliwe, bo przecież on nie ma jej numeru telefonu. To było istne wariactwo, bo doszła do wniosku, że on wcale nie jest jej obojętny i że rozpaczliwie za nim tęskni. Paradoksalnie z każdym mijającym dniem było jej coraz trudniej przełamać się i wybrać jego numer.


Wrócił do Warszawy. Jeszcze tego samego dnia odwiózł rodziców na lotnisko i prosto stamtąd pojechał do siebie na Sienną. Nie mógł przestać myśleć o Uli. Wyrzucał sobie, że nie poprosił ją o numer telefonu. Miał tylko nadzieję, że ona zapisała jego i że kiedyś zadzwoni. Rzucił się w wir pracy. To pomagało tylko na krótką chwilę, bo kiedy opuszczał gmach F&D jego myśli krążyły już tylko wokół Uli. Mijał czas, a ona nie odezwała się ani raz. To było dla niego nie do zniesienia. Zaczęły przychodzić mu do głowy różne desperackie pomysły. Na przykład, żeby jechać do Krakowa i zacząć jej szukać. Nie mógł tylko sobie przypomnieć nazwy ulicy, przy której mieszkała. Podgórna? Podgórska? Nie miał pewności. A może wykupić czas antenowy i wystąpić z apelem, że jej poszukuje? Bez sensu. Na pewno zawstydziłoby ją coś takiego. Nie znał nawet banku, w którym pracowała. Jak miał ją odnaleźć?



Wracała z pracy. Dzień był naprawdę paskudny. Od rana padał śnieg z deszczem a na ulicach potworzyło się śliskie błoto. Coś jednak było nie tak z silnikiem. Zauważyła to już rano, ale zbagatelizowała, bo przecież jakoś musiała dojechać do pracy.

Dojeżdżała do świateł, gdy silnik zajęczał jak ranny zwierz, zacharczał i w końcu zgasł. Bezskutecznie usiłowała odpalić go ponownie. Za nią ustawił się długi sznur samochodów a zniecierpliwieni kierowcy zaczęli na nią trąbić. W końcu po trzeciej zmianie świateł chyba zrozumieli, że nie ruszy z miejsca i zaczęli ją omijać. – Sami gentelmani. Ani jeden nie wylazł i nie zapytał, czy może mógłby pomóc przynajmniej zepchnąć samochód na pobocze. Buractwo. – Wściekła wysiadła z samochodu i manewrując kierownicą jakoś przepchnęła auto na bok, żeby nie tarasować jezdni. Ustawiła trójkąty i sięgnęła po komórkę. Poczuła się nagle kompletnie bezradna i przytłoczona. To było zbyt wiele jak na jedną słabą kobietę. Coś nagle w niej pękło i rozpłakała się. Od tylu lat była zdana wyłącznie na siebie, nawet z typowo męskimi sprawami musiała sobie radzić bez żadnej pomocy. Jej koleżanki w takich sytuacjach jak ta nawet nie próbowały dzwonić do warsztatu, tylko wykonywały telefon do męża, żeby to on się wszystkim zajął.

- Każdy mężczyzna musi mieć świadomość, że jest potrzebny, a kobieta ma się czuć jak kobieta – mawiała jedna z nich. Ula stojąc i moknąc na poboczu pomyślała, że nawet nie pamięta, kiedy ostatni raz czuła się kobietą. I nagle doznała olśnienia. Zdała sobie sprawę z tego, że jednak pamięta. To było wtedy, gdy Marek niósł ją na rękach, gdy skaleczyła nogę. To wtedy poczuła się taka mała, krucha i zaopiekowana. Zrobiło jej się gorąco, kiedy przypomniała sobie wzrok Marka taki czuły, trochę zmartwiony wręcz przejmujący. Bezwiednie uniosła telefon i odszukała jego numer. Odebrał po dłuższej chwili. Zamarła na dźwięk jego głosu i nie potrafiła wydobyć z siebie słowa.

- Halo, słucham, kto dzwoni? Halo? – słyszała jego oddech i nadal milczała. Jej ręce wpadły w jakieś dziwne drżenie, a ciało dygotało jak w febrze. Wiedziała, że nie da rady się odezwać. Miała się już rozłączyć, gdy usłyszała - Ula? Ula… to ty…?

Stała jak wmurowana zastanawiając się skąd wiedział, że to ona i dlaczego w jego głosie było tyle nadziei? Przemogła się wreszcie.

- Tak… to ja. Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale kompletnie nie wiem co rozbić – rozpłakała się. – Mój stary Ford rozsypał się całkiem na skrzyżowaniu. Pada śnieg z deszczem, a ja nawet nie znam numeru do jakiegoś warsztatu, czy serwisu. Wiem tylko, że trzeba go odholować, bo silnik padł.

- Już dobrze. Już dobrze. Jestem z tobą i pomogę ci. Tylko nie wpadaj w panikę. Mam pod Krakowem znajomego, który jest właścicielem warsztatu samochodowego a najważniejsze, że ma lawetę. Jak skończymy rozmawiać, zadzwonię do niego i dokładnie wszystko mu opiszę. Ty wejdź do samochodu i nie marznij. Najdalej za godzinę ktoś tam podjedzie.

Ta rozmowa napełniła ją nadzieją i dodała otuchy. Wsunęła się z powrotem do wnętrza samochodu i cierpliwie czekała na pomoc. Marek załatwił sprawę jak należy. Potem połączył się z Ulą i przez cały czas trzymał ją na telefonie nie pozwalając jej wpaść w histerię i uspokajając. W lusterku zauważyła światła pomocy drogowej i powiadomiła o tym Marka.

- Będę musiała kończyć, bo właśnie przyjechali. Bardzo, bardzo ci dziękuję. Odezwę się jeszcze jak będę już w domu.

Kolega Marka okazał się bardzo miłym i uczynnym człowiekiem. Szybko dokonał oględzin samochodu i szczerze powiedział, że to auto nadaje się już tylko na złom.

- Koszty naprawy będą astronomiczne. Lepiej już zainwestować w jakieś młodsze autko i nie szarpać się z tym gratem. Ja obiecałem Markowi, że załatwię wszystko jak najlepiej i najtaniej. Prowadzę też złomowisko takich gratów i jeśli pani wyrazi zgodę, to zabiorę Forda, zważę go i zapłacę najlepszą cenę. Mogę też ułatwić pani znalezienie jakiegoś w miarę taniego samochodu tylko muszę wiedzieć jak dużo chce pani wydać na jego zakup. Od ręki mogę sprzedać Opla Corsę siedmioletniego wycenionego na szesnaście tysięcy osiemset osiemdziesiąt złotych. Pani mogę sprzedać za piętnaście tysięcy. Jest po stłuczce, ale wyszykowany przeze mnie tak, że chodzi jak złoto.

- Byłoby wspaniale i cena też mi odpowiada.

- W takim razie nie traćmy czasu. Wciągamy tego wraka i pojedzie pani z nami. Sporządzimy umowę a płatności może pani dokonać kartą.

Kiedy ruszyli kolega Marka o imieniu Zbyszek połączył się z nim.

- To ja Marek. Okazało się, że to stary Ford Escort i nadaje się tylko na złom. Pani Urszula musiałaby wtopić w niego ogromne pieniądze. Właśnie skończyliśmy remontować siedmioletniego Opla Corsę i zaproponowałem pani Uli kupno za piętnaście tysięcy. Ta cena jej odpowiada i chętnie go kupi. Właśnie jedzie z nami do warsztatu. Sporządzimy umowę i do domu wróci już nowym autkiem.

- Świetnie to załatwiłeś przyjacielu. Winien ci jestem przysługę. Pozostaję twoim dłużnikiem. Jak będę w Krakowie, to wpadnę do ciebie specjalnie podziękować. Możesz dać mi na chwilę Ulę? Halo Ula? Jesteś zadowolona?

- Bardzo. Pan Zbyszek to przemiły człowiek. Nie wiem czy poradziłabym sobie bez twojej i jego pomocy. Jestem wam obu bardzo wdzięczna. Nie spodziewałam się, że ta niemiła przygoda tak szczęśliwie się skończy.

- Zadzwoń do mnie jak już będziesz w domu. Jestem ciekaw, czy będziesz zadowolona z nowego nabytku. Zbyszek, to bardzo solidny człowiek i znakomity fachowiec. Jestem pewien, że zrobił prawdziwe cacko z tego Opla i wszystko w nim chodzi jak w szwajcarskim zegarku.

- Zadzwonię. Na pewno zadzwonię. Na razie – oddała Zbyszkowi telefon. – Marek bardzo pana chwali i bardzo ceni. Tacy przyjaciele to prawdziwy skarb.

Zbyszek uśmiechnął się pod nosem.

- A znamy się już kilka ładnych latek. On też któregoś roku miał awarię i to poważną. Grzebałem wtedy przy jego samochodzie całą noc, ale udało się i mógł jechać dalej. Od tej pory jak tylko jest w Krakowie wpada do mnie i wspominamy stare czasy. O, właśnie dojechaliśmy.


ROZDZIAŁ 5


Teren, na którym położony był warsztat wydawał się ogromny. Dwie spore hale. W mniejszej dokonywano napraw na bieżąco. W większej przywracano samochodom po wypadkach drugie życie. Zbyszek skupował takie uszkodzone samochody i z pietyzmem je naprawiał, by móc potem sprzedać. Za halami rozciągało się złomowisko. Wyglądało na to, że Zbyszek był człowiekiem przedsiębiorczym i jednocześnie pasjonatem. Stworzył sobie trzy źródła dochodu a przy okazji realizował swoje pasje.

Zaprowadził Ulę do większej hali, żeby pokazać jej Corsę.

- To ta czerwona. Proszę zobaczyć.

Kolor zachwycił ją. Auto było wypolerowane na błysk. Otworzyła drzwi i wsunęła się za kierownicę. Było jej wygodnie. Obejrzała deskę rozdzielczą. Zbyszek podał jej kluczyki.

- Przejedziemy się trochę. Proszę uruchomić silnik – zajął miejsce pasażera i czekał aż Ula ruszy. Wyjechała ostrożnie. Samochód chodził cichutko i płynnie.

- Jest naprawdę wspaniały. W niczym pan nie przesadził. Jestem gotowa podpisać umowę choćby zaraz.

Tak się też stało. Zbyszek poczekał jeszcze aż podadzą mu całkowity koszt złomu i odjął go od ceny. Formalności poszły bardzo sprawnie. Zadowolona Ula uiściła zapłatę, podziękowała i odjechała do domu. Pamiętała, że ma zadzwonić jeszcze do Marka i jak tylko trochę się ogarnęła wybrała jego numer.

- Jestem już w domu Marek. Przyjechałam Oplem. Jest idealny dla mnie. Pan Zbyszek zapewnił mnie, że jak tylko coś będzie się działo, to mam dać znać, a on naprawi. Cieszę się, że go poznałam. Wreszcie mam zaufanego mechanika.

- A ja się cieszę, że nareszcie masz dobry nastrój i najgorsze za sobą. Bardzo chciałbym się z tobą zobaczyć. Jeśli się zgodzisz, przyjechałbym na weekend do Krakowa. Stęskniłem się za tobą.

- Nie uwierzysz, ale ja za tobą też. Przepraszam cię, że wcześniej nie zadzwoniłam. Jakoś nie miałam odwagi. Jednak brakuje mi naszych rozmów i spacerów, które tak pozytywnie wspominam. Oczywiście serdecznie cię zapraszam. Jak wiesz, mam małe mieszkanie. To prawdziwa klitka, ale posiadam dmuchany, wygodny materac, na którym można się przespać. Myślę, że nie będzie tak źle.

- I ja tak myślę Ula i bardzo, bardzo się cieszę, że wreszcie się spotkamy. Wyjadę w piątek po pracy. To jakieś cztery godziny jazdy więc będę koło dwudziestej. Już nie mogę się doczekać.


Nazajutrz wzięła wolny dzień, żeby załatwić rejestrację samochodu i ubezpieczenie. Była środa a Marek miał przyjechać za dwa dni. Zaopatrzyła lodówkę, bo pomyślała, że ugotuje mu coś smacznego. W sobotę będą pewnie spacerować i mogą zjeść na mieście. Była podekscytowana i w duchu dziękowała opatrzności, że jednak odważyła się do niego zadzwonić.

W piątek odliczała już godziny do jego przyjazdu. W pracy zdziałała niewiele, bo nie potrafiła się skupić myśląc wciąż o Marku. On dzwonił informując ją, że jest już w drodze i będzie wcześniej niż zamierzał, bo koło siedemnastej. Ucieszyła się, że nie będzie musiała czekać do wieczora.

Z pracy wypadła biegiem i szybko odpaliła samochód. Nie chciała utknąć gdzieś w korku. Tym razem szczęście jej dopisało, bo nawet światła jej sprzyjały. Kończyła się przebierać, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Otworzyła je na całą szerokość i uśmiechnęła się promiennie. Dopiero kiedy go ujrzała zrozumiała jak bardzo dotkliwa była ta tęsknota za nim. Wyciągnęła ręce i objęła go mocno.

- Tak się cieszę, że już jesteś – szepnęła mu do ucha.

- Ja także. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo tęskniłem. To było nie do zniesienia. Przez te wszystkie miesiące modliłem się o twój telefon. Prawie lewitowałem ze szczęścia, gdy usłyszałem twój głos – przytulił się do jej policzka – Zakochałem się w tobie i mam wielką nadzieję, że tobie też chociaż trochę na mnie zależy.

- Zależy mi bardziej niż myślisz. Siedzisz w mojej głowie i sercu. Jeśli to nie jest miłość, to nie wiem jak inaczej to nazwać – zarumieniła się wstydliwie.

- Marzyłem o tym od dawna. Jestem szczęśliwy Ula. Bardzo szczęśliwy – przylgnął do jej ust. Tym razem oddała pocałunek namiętny i długi.

- Pewnie jesteś głodny – oderwała się od niego. - Zrobiłam gołąbki z gęstym, pomidorowym sosem. Powinny ci smakować. Rozgość się, a ja podgrzeję.

To popołudnie było pełne wspomnień i opowiadania o tym, co porabiali od czasu powrotu z wczasów.

- Ja od razu wpadłem w totalny kołowrót. Jeszcze tego samego dnia odwiozłem rodziców na lotnisko, a następnego dnia umawiałem spotkania z kontrahentami na zakup kolekcji jesienno-zimowej. Ominął mnie pokaz, bo byłem na urlopie. Zawsze dwa razy do roku organizujemy takie pokazy najnowszych kolekcji. Tym razem zastąpił mnie ojciec, chociaż najgorszy młyn zaczyna się zawsze po pokazach. Muszę wtedy dopilnować przedłużenia umów ze stałymi kooperantami i zawrzeć nowe z dopiero pozyskanymi. Dużo z tym roboty, bo spotkania muszę umawiać z każdym z osobna, a i treść umów często redaguję sam, bo moja sekretarka jest kompletnie do niczego. Poza urodą Bóg niestety nie obdarzył jej rozumem.

- W takim razie po co trzymasz ją w firmie? Jest przecież bezużyteczna.

- To prawda, ale jest też żoną mojego najlepszego przyjaciela, który pracuje także w firmie jako dyrektor HR. Po prostu cierpię w milczeniu. Od dawna nie mam asystentki a powinienem ją mieć. Przez Paulinę musiałem zwolnić wszystkie, które pracowały na tym stanowisku, bo była bardzo zazdrosna i wszędzie wietrzyła zdradę. Na szczęście to już przeszłość. A ty co porabiałaś?

- Na pewno nie byłam aż tak zajęta jak ty. U mnie czas pracy wynosi osiem godzin, a potem wracam do domu, coś zjem, albo i nie jak nie chce mi się gotować i idę na spacer wzdłuż Wisły. Lubię patrzeć na barki zacumowane przy brzegu. Trochę obserwuję giełdę. Po prostu staram się trzymać rękę na pulsie. Moje życie jest dość monotonne, raczej nudne i bardzo przewidywalne. To mnie już męczy, bo generalnie lubię jak coś się dzieje. Jeśli chcesz, to możemy się trochę przejść. Chyba przestało padać. Pokażę ci mój nowy nabytek, bo pewnie go nie zauważyłeś i barki na Wiśle.


Rzeczywiście nie padało, ale i tak wilgoć była wszechobecna. Ula od razu zauważyła Lexusa Marka stojącego obok jej Opla.

- A jednak już na parkingu przytuliłeś się do mnie – zachichotała. – Spójrz, to właśnie to autko.

Marek podszedł i przyjrzał mu się.

- Naprawdę Zbyszek się spisał. Ono nie wygląda na siedem lat. Wygląda jak nowe. Dobrze ci się nim jeździ?

- Wspaniale. Komfort jazdy pierwsza klasa. Forda zajechałam na śmierć, ale on miał już ze dwadzieścia lat. To był najwyższy czas, żeby się go pozbyć. A teraz chodźmy na bulwar. Jak jest widno to można zobaczyć znacznie więcej. Na szczęście wzdłuż niego postawiono latarnie i nie jest tak źle.

Objął ją ramieniem przytulając do swego boku. Szli wolno wciągając do płuc mroźne powietrze. Czy Piotr kiedykolwiek ją tak obejmował? Jeśli nawet, to musiało być to bardzo dawno temu jeszcze na początku ich znajomości. Z biegiem czasu darował sobie takie intymne gesty. Pewnie chował je dla swoich kochanek. Przy Marku czuła się naprawdę wspaniale. Jego troska, opiekuńczość, chęć bycia potrzebnym i uczynnym były niemal namacalne.

- Nie jest ci zimno? – zapytał.

- Jest mi dobrze i w sam raz – wyszeptała. – I jak ci się podoba nasza Wisła? Jest bardzo uporządkowana, prawda? Takie miejsca są potrzebne, bo sporo Krakowian z nich korzysta.

- Za to miejsce, które ja sobie upodobałem jest kompletnie zarośnięte i dzikie. Jest takich miejsc kilka, bo Wisła w Warszawie nie wszędzie płynie wybetonowanym korytem. Lubię się czasem tam zaszyć na parę godzin. Jest tam spory pniak, na którym siadam i rozpalam sobie ognisko. To jest bezpieczne, bo wokół zalega sporo piachu. Jak przyjedziesz do Warszawy chętnie ci je pokażę. Na pewno docenisz je tak jak ja.

- Z przyjemnością przyjadę, ale na pewno nie odważę się na jazdę samochodem. Bezpieczniej będzie pociągiem.

- A szybciej samolotem. Przecież niedaleko masz Balice. Ja każdorazowo mógłbym bukować ci bilet, bo sam sporo latam i mam zniżkę. Ty odbierałabyś go w kasie na lotnisku. Jedziesz do Balic, zostawiasz samochód na parkingu i lecisz do Warszawy. Z powrotem odwoziłbym cię na lotnisko, przylatywałabyś do Krakowa, wsiadała w samochód i wracała do domu. To najlepszy sposób Ula. Ja następnym razem też tak zrobię i nie będę się tłukł autem cztery godziny. To najrozsądniejsza opcja zwłaszcza, że bilety są o wiele tańsze od tych na pociąg.

- Nie wiedziałam o tym… Stąd do Balic jest jakieś dwadzieścia kilometrów.

- A samolot leci do Warszawy pięćdziesiąt minut. Naprawdę warto to wziąć pod uwagę. Ja w niedzielę wyjadę koło czternastej, bo chcę jeszcze wstąpić po drodze do Zbyszka. Obiecałem mu. Dawno się nie widzieliśmy. Następnym razem przyjedziesz po mnie na lotnisko, ale najpierw chcę cię zaprosić do siebie. Pokazałbym ci firmę i miejsce, w którym mieszkam. No i powałęsalibyśmy się trochę nad Wisłą.

- To brzmi bardzo kusząco. Na razie jednak ty jesteś tutaj. Jak jutro nie będzie sypać śnieg lub padać deszcz, to powłóczymy się po Starówce. Uwielbiam klimat starego Krakowa, może i tobie się udzieli? – zerknęła na zegarek. – Wracajmy. Późno się zrobiło, a trzeba ci jeszcze przygotować spanie.


Obudził się, gdy za oknem szarzało i sam nie wiedział, czy jest tak wcześnie, czy po prostu pochmurno. Zerknął na zegarek, który wskazywał kilka minut po siódmej. – Młoda godzina – pomyślał. Zerknął na kanapę. Ula spała smacznie z twarzą wtuloną w poduszkę. Uśmiechnął się. Jej zaróżowione od snu policzki przypominały niewinną buzię dziecka. Wydawała się taka krucha jak porcelana, a jednak musiała być zaradna i silna, żeby walczyć o siebie skoro w eks mężu nie miała żadnego oparcia. Gdyby tylko mu pozwoliła, on na pewno zaopiekowałby się nią. Nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować z tej znajomości. Nigdy w całym swoim życiu nie zaangażował się uczuciowo aż tak mocno. Odległość nie była problemem a jedynie niedogodnością, którą łatwo było przezwyciężyć. Może kiedyś uda mu się ją namówić do przeprowadzki do Warszawy? Wczoraj wieczorem leżąc już w pościeli rozmawiali jeszcze długo. Z tego co mu powiedziała, wynikało, że nie ma żadnej rodziny. Oboje rodzice nie żyją. Rodzeństwa nie miała i tak na dobrą sprawę nic jej w Krakowie nie trzymało poza sentymentem do tego miasta.



Rozczulała go. Kiedy patrzył w jej duże, niesamowicie błękitne oczy miał wrażenie, że zanurza się w dwóch krystalicznie czystych źródełkach. Mógłby tonąć w nich do końca swoich dni. Jej usta kusiły do pocałunku. Wczoraj tego doświadczył i poczuł się wspaniale.

Odkrył kołdrę i zsunął się z materaca. Na kolanach pokonał odległość dzielącą go od kanapy i pochylił się nad Ulą. Omiótł oddechem jej cudną twarz i musnął ustami jej usta. Mruknęła i wolno otworzyła powieki.

- Marek… - wyszeptała. – Nie śpisz już?

- To trudne kochanie, kiedy szkoda mi czasu na sen i wolę patrzeć na ciebie.

Zarumieniła się. Już nie pamiętała, żeby ktoś mówił do niej tak pieszczotliwie i czule. Pogładziła jego zarośnięty policzek.

- Trochę drapiesz. Skoro jednak się obudziłeś to i ja wstaję. Zaraz zrobię nam śniadanie tylko najpierw skorzystam z łazienki.

Narzuciła na siebie szlafroczek i poszła doprowadzić się do ładu. Marek w tym czasie poskładał pościel i włączył wodę na kawę. Zapowiadał się udany dzień. Czuł to w kościach.


ROZDZIAŁ 6


Po dość obfitym śniadaniu ruszyli w miasto. Mieli dla siebie cały dzień i nigdzie się nie śpieszyli. Ula prowadziła Marka przez kręte, urokliwe uliczki aż do samego rynku. Zauważyli, że miasto powoli przygotowywało się do świąt. W wielu sklepowych witrynach widniały już świąteczne akcenty.

- Tu niedaleko przy Stolarskiej mamy jeden z naszych butików. Chcesz zobaczyć? Ja chętnie bym poszedł i zapytał o ostatnią kolekcję. Musimy dojść do Małego Rynku. To pod szóstką.

- Nie ma sprawy. W takim razie prowadź.

Butik wyglądał na bardzo ekskluzywny. Ładnie skomponowana witryna prezentowała się zachęcająco. Marek otworzył drzwi i przepuścił Ulę przodem. Za ladą stała elegancko ubrana kobieta. Na jej widok Marek uśmiechnął się szeroko.

- Dzień dobry pani Ewo.

- Pan Marek? A to niespodzianka? Nie dzwonił pan z informacją, że wybiera się do nas.

- Nie dzwoniłem, bo jestem w Krakowie absolutnie prywatnie. Przyjechałem do swojej dziewczyny. To właśnie ona. Urszula Sosnowska. - Ula wyciągnęła dłoń witając się z kobietą. – Jesteśmy na spacerze i postanowiłem wpaść i zapytać o ostatnią kolekcję.

- Świetnie się sprzedaje i z tego co wiem w tym sklepie na Krowoderskiej jest podobnie. Ja w poniedziałek chciałam wysłać do was zamówienie, bo zostały pojedyncze egzemplarze.

- Jak ma pani gotowe, to ja zabiorę i w poniedziałek załatwię już dostawę. Będzie szybciej.

Kobieta sięgnęła do szuflady wyciągając wypełnione druki.

- Proszę bardzo oto ono. Zaoszczędził mi pan czasu. Dziękuję.

- To ja dziękuję za to, że u was zawsze wszystko idzie sprawnie i rzadko miewacie zwroty. Będziemy lecieć. Do widzenia pani Ewo i powodzenia.

Opuścili sklep i ruszyli dalej.

- To było bardzo miłe – powiedziała Ula.

- Ale co? – nie bardzo rozumiał.

- No to, że nazwałeś mnie swoją dziewczyną.

- A jak miałem cię nazwać? Przecież jesteśmy parą, prawda?

- Jesteśmy… - potwierdziła. – Może wejdziemy do jakiejś knajpki. Trochę zmarzłam i chętnie napiłabym się kawy.

- Mówisz i masz. Może tutaj? – pokazał na wejście jednego z lokali, który właśnie mijali.

Weszli do środka i usiedli przy stoliku zamawiając mocne espresso i po lampce wina. Ciepło panujące w kawiarence sprawiło, że policzki Uli mocno się zaróżowiły. Z przyjemnością patrzył na nie. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.

- Ślicznie ci z tymi rumieńcami.

Ten bez wątpienia komplement znacznie je zintensyfikował.

- Zawstydzasz mnie.

- Nie musisz się niczego wstydzić Ula, bo jesteś piękną kobietą i przy tym wszystkim masz kawał wspaniałego charakteru.


Rozgrzani ponownie ruszyli spacerkiem po mieście. Ze Starego Miasta Ula poprowadziła Marka ulicą Lubicz i Rakowiecką aż do Uniwersytetu Ekonomicznego.

- To tu kończyłam studia – wyjaśniała. – Może nie cieszy się aż taką renomą jak SGH w Warszawie, ale jest równie dobry.

- Ja właśnie kończyłem SGH na wydziale zarządzania i marketingu. Ojciec od początku zaplanował nam studia. Alex kończył finanse, bo w firmie miał pełnić rolę dyrektora finansowego. Z Pauliną był tylko kłopot, bo ona niespecjalnie chciała się uczyć i dopiero jak ojciec przemówił jej do rozumu, to wzięła się za siebie i jakoś skończyła studia, ale nie na SGH, bo nie była zbyt lotna z przedmiotów ścisłych, tylko komunikację społeczną na Uniwersytecie Warszawskim. Jednak marna byłaby z niej dziennikarka, bo nie jest aż tak zdolna. Firma zapewniła jej bezpieczeństwo finansowe i właściwie nie pracuje w swoim zawodzie. Nie pisze żadnych artykułów, a jedynie pozuje do zdjęć i jest jakby twarzą firmy. Tak czy siak niewiele z niej pożytku. Wejdziemy na jakiś obiad? Zaczęło mi burczeć w brzuchu a i nogom trzeba dać odpocząć.


Do domu wrócili późnym popołudniem. Nachodzili się tego dnia, ale nie narzekali. Wieczorem Ula przygotowała ciepłą kolację i jeszcze długo po niej rozmawiali. Było dobrze po północy, gdy kładli się spać.

Niedzielne przedpołudnie minęło im bardzo szybko. Za szybko. Po pysznym obiedzie Marek zaczął szykować się do powrotu. Zeszła z nim na dół i pomogła odśnieżyć mu samochód.

- Trochę się martwię. Pogoda nie jest dobra. Obiecaj mi, że będziesz jechał ostrożnie i nie będziesz szarżował na drodze.

Przyciągnął ją do siebie i mocno objął.

- Myślisz, że ryzykowałbym tak bardzo teraz, kiedy zakochałem się w tobie bez pamięci i mam szansę na szczęśliwe życie? Obiecuję ci kochanie, że będę jechał wolno i ostrożnie. Będę dzwonił do ciebie z trasy i wtedy, gdy dotrę już do domu. U Zbyszka na pewno nie zabawię dłużej niż jakieś dwie godziny więc około siedemnastej będę już w drodze do Warszawy. Następny weekend spędzisz u mnie. Ja wszystko załatwię, żebyś nie miała żadnych problemów. Uważaj na siebie, ubieraj się ciepło i nie choruj. Kocham cię. Bardzo cię kocham. Pamiętaj – wtulił się w jej usta i całował długo nie mogąc się od niej oderwać. – Będę jechał. Dbaj o siebie kochanie. Do zobaczenia.


Stała do momentu aż Lexus zniknął jej z oczu. Czuła na policzkach łzy. Ciężko jej było rozstawać się z nim. Na pewno będzie tęsknić, chociaż za pięć dni znowu go zobaczy.


Tak jak obiecał dzwonił do niej co jakiś czas. Pierwszy telefon miała już po dwudziestu minutach.

- Kochanie dotarłem do Zbyszka. On pozdrawia cię serdecznie, a ja odezwę się za jakieś dwie godzinki.

Po tym czasie ponownie zadzwonił.

- Ula, jestem już na trasie. Jest w miarę bezpiecznie, bo nawierzchnia jest czarna, ale zgodnie z tym co ci obiecałem nie naciskam mocniej pedału gazu i jadę trzymając się przepisów. Odezwę się za jakiś czas.

Kolejny telefon miała około dwudziestej pierwszej.

- Kochanie dotarłem. Jestem już na parkingu przed swoim blokiem. Dzisiaj nie będę już dzwonił. Powinienem się trochę ogarnąć, wziąć ciepły prysznic i coś zjeść. Jutro muszę wcześnie wstać podobnie jak ty. Jutro też zorientuję się w połączeniach lotniczych i dam ci znać. Śpij dobrze moje szczęście. Kocham cię.

- Ja ciebie też. Cieszę się, że szczęśliwie dojechałeś. Dobrej nocy Marek – rozłączyła się. Chyba nigdy nie usłyszała tylu zapewnień o miłości w ciągu całego życia jak w przeciągu tych prawie trzech dni. Żyjąc z Piotrem przywykła do braku takich wyznań, bo doktorek pod tym względem był dość toporny. Marek naprawdę ją kochał. Widziała to w jego oczach i każdym jego geście. Może to właśnie on jest jej drugą połówką, a nie Sosnowski?


Marek odezwał się w poniedziałek wieczorem.

- Już wszystko wiem Ula. Najbardziej pasujący lot do Warszawy jest o osiemnastej pięć. Mogłabyś jechać na lotnisko prosto z pracy, bo i tak musisz być wcześniej z powodu odprawy. W Warszawie wylądujesz przed dziewiętnastą a tam ja już będę na ciebie niecierpliwie czekał. Powrót w niedzielę o godzinie dwudziestej. W domu będziesz mniej więcej o dwudziestej drugiej, to nie tak późno i zdążysz się wyspać. Pozwoliłem sobie wykupić już bilety i są do odebrania w kasie lotniska. Co ty na to?

- Jestem zaskoczona, że zadziałałeś tak szybko. Faktycznie wyliczyłeś wszystko bardzo dokładnie. Myślę, że to dobry plan. Ja zrobię sobie w tygodniu wycieczkę do Balic i odbiorę bilety. Przy okazji sprawdzę trasę i czy nie ma jakichś objazdów. Cieszę się, że znowu się spotkamy.

- Ja nie mogę się już doczekać, bo ledwie od ciebie wyjechałem, już zacząłem tęsknić, ale damy radę. Najważniejsza jest logistyka, a tę mamy opanowaną.


W środę prosto z pracy ruszyła w stronę lotniska. GPS prowadził ją najkrótszą trasą. Po czterdziestu minutach dojeżdżała. – Nie jest tak źle. Nie ma utrudnień w ruchu i objazdów. Trochę zajmuje przepchanie się przez miasto i te cholerne światła, ale i tak czas jest dobry. Spokojnie zdążę. – Objechała parking. Było dość tłoczno, ale widziała i wolne miejsca.

Zlokalizowała budkę a nawet dwie przeznaczone dla strażników parkingu. Podjechała pod szlaban i nacisnęła przycisk. Momentalnie wyskoczył bilet a szlaban podniósł się do góry. Zaparkowała jak najbliżej wejścia do terminalu i ruszyła po bilety. Odebrała bez problemu podając swoje nazwisko. Mogła wracać.

Po powrocie do domu połączyła się z Markiem informując go, że trasę sprawdziła i odebrała bilety.

- Wszystko było tak jak mówiłeś. Nie powinno być najmniejszych problemów. Wezmę tylko bagaż podręczny, coś do spania i kilka ciuchów na trzy dni. To w zupełności wystarczy. Widzimy się za dwa dni.


Zapakowała trochę rzeczy w niewielką torbę i jeszcze raz sprawdziła, czy wyłączyła wtyczki z gniazdek. Zeszła na parking i wrzuciła bagaż na tylne siedzenie. Już wczoraj na wszelki wypadek wyczyściła schowek i wypięła radio, żeby nie było pokusą dla złodziei. Parking na lotnisku był wprawdzie strzeżony, ale nie sposób upilnować aż tylu samochodów. Trochę była spięta, ale starała się pracować normalnie przez całą dniówkę. Punktualnie o szesnastej wyszła z banku. Zgrabnie wyprowadziła samochód i ruszyła na lotnisko. Niespodzianek nie było. Zlokalizowała stanowisko Ryanair’a i stanęła w kolejce do odprawy. Szło sprawnie i szybko. Po pół godzinie zasiadła w hali odlotów czekając aż ktoś z obsługi zaprowadzi całą grupę pasażerów na płytę lotniska. Połączyła się jeszcze z Markiem, bo wiedziała, że jak zajmie miejsce w samolocie nie będzie mogła skorzystać z telefonu. Marek odebrał natychmiast.

- I jak kochanie?

- Jestem po odprawie i czekam na wylot. Za chwilę powinnam być już w samolocie. Do zobaczenia za godzinę.

- Szczęśliwego lotu skarbie. Pogoda jest dość dobra i nie powinno być turbulencji. Sprawdziłem. Kocham cię i czekam na ciebie.


Wrzuciła torbę do schowka i zajęła miejsce. Zapięła pas czekając już tylko na kołowanie samolotu. Nawet nie czuła momentu, kiedy wzniósł się w powietrze. Wszystko odbyło się łagodnie i spokojnie. Odetchnęła. Miała miejsce przy oknie, ale widziała tylko światła miasta. Zapadł zimowy zmrok. Przymknęła oczy. Pomyślała, że z tymi wakacyjnymi miłościami nie do końca jest tak jak twierdzą. Niektórym jednak udaje się przetrwać. Wszystko zależy od stopnia zaangażowania partnerów i od woli bycia razem. W życiu by nie przypuszczała, że jej znajomość z Markiem tak się rozwinie i że on tak bardzo ją pokocha. Nie przypuszczała, że i ona odwzajemni tę miłość, i pokocha tego człowieka całym sercem.

Lot przebiegł bez problemów. Poczuła lekkie chybotanie i po chwili zobaczyła światła na pasie startowym. Wylądowali. Nie znała warszawskiego lotniska więc szła po prostu za pasażerami do hali przylotów rozglądając się za Markiem. Zobaczyła go wreszcie i uśmiechnęła się szeroko. Pomachał do niej i zaczął przeciskać się przez tłum. Porwał ją w ramiona i uniósł do góry.

- Dotarłaś. Moje szczęście kochane. Dotarłaś – obsypywał jej twarz pocałunkami. – Daj mi torbę. Zmykamy stąd. Zaparkowałem niedaleko. Zanim jednak pojedziemy do domu zapraszam cię na kolację. Nie miałem czasu, żeby przygotować cokolwiek, więc zamówiłem dla nas stolik w Książęcej. To jedna z lepszych restauracji w Warszawie i dobrze dają tam jeść. - Pomógł jej wsiąść i po chwili ruszył. – Będziemy przejeżdżać koło firmy to przynajmniej budynek zobaczysz, a jutro jego wnętrze.

Po upływie dwudziestu minut Marek parkował przed restauracją.

- Chodźmy kochanie, bo ja mocno zgłodniałem i ty na pewno też.

56 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page