ROZDZIAŁ 7
Usiedli przy stoliku i zamówili dania. Najpierw na przystawkę trochę skorupiaków, bo Marek bardzo je zachwalał, a później polędwiczki cielęce z pysznym sosem z borowików i surówkami.
- Kawę wypijemy w domu. Robię naprawdę niezłą – pochwalił się.
Najedzeni ruszyli już bez zwłoki w stronę Siennej. Przejeżdżając przez Lwowską pokazał jej budynek firmy.
- To tutaj się mieści. Jutro oprowadzę cię i wszystko dokładnie pokażę. Będzie swobodnie, bo w soboty nie pracujemy a w każdym razie rzadko się to zdarza.
Zaparkował pod jednym z wysokich bloków i pomógł Uli wysiąść. Zabrał jeszcze jej bagaż i poprowadził do windy. Wiedziała, że mieszka wysoko na ostatnim, dwunastym piętrze. Przekręcił w zamku klucz i przepuścił ją przodem.
- Proszę bardzo, rozgość się kochanie. Tu masz wygodne kapcie. Ja nastawię tylko expres i zaraz wszystko ci pokażę. Tu po prawej stronie jest ubikacja i łazienka. Jest wanna i prysznic, co wolisz. Na wprost mam salon i otwartą na niego kuchnię a w głębi pokój gościnny, moją sypialnię i gabinet, w którym czasem pracuję.
Ula oglądała ten apartament z otwartą buzią. Był naprawdę ogromny a jej mała klitka spokojnie zmieściłaby się w salonie.
- Piękne mieszkanie. Przestronne i duże. Jest czym oddychać. Aż mi wstyd, że u mnie musiałeś spać na materacu.
- Nie przesadzaj skarbie. Nie jestem rozpieszczonym jedynakiem. Mnie wszędzie jest dobrze. A jeśli chodzi o kwestię spania… to zerknij do sypialni – otworzył szeroko drzwi. – Łóżko jest ogromne. Spokojnie mogłyby w nim spać trzy osoby. Nie będę ukrywał, że pragnę przytulić się do ciebie i zasnąć u twego boku. Od razu cię uspokoję, że nie mam żadnych niecnych zamiarów wobec ciebie i nie zrobię niczego, czego byś nie chciała. Jednak jeśli cię to krępuje, to przygotuję pokój gościnny – spojrzał na nią wyczekująco i z napięciem. Spuściła głowę i zarumieniła się. Spanie przy nim na pewno byłoby czymś przyjemnym. Kiedy była z Piotrem lubiła przytulić się do niego i tak przespać do rana. Trwało to jednak dość krótko, bo później tuliła się już wyłącznie do poduszki nierzadko wypłakując w nią swój żal.
- Może być sypialnia – powiedziała cicho. Na Marka twarzy pojawił się szczęśliwy uśmiech. Byłby hipokrytą, gdyby zaprzeczył, że jej nie pragnie. Jest przecież normalnym, zdrowym mężczyzną z potrzebami. Poza tym faktycznie nie był z żadną kobietą już od bardzo dawna. Jej obiecał, że będzie trzymał ręce przy sobie i zamierzał tej obietnicy dotrzymać.
- To co, najpierw kawa, a potem jak będziesz miała ochotę na kąpiel, to w łazience masz wszystko przygotowane. Świeże ręczniki są w zasięgu ręki.
Siedzieli rozparci na wygodnej kanapie sącząc wino i rozmawiając. Marek postanowił wrócić do rozpoczętego kiedyś tematu i zaczął wypytywać Ulę.
- Mówiłaś kiedyś, że nie masz już żadnej rodziny i że w Krakowie właściwie nic cię nie trzyma…
- To prawda. Gdybym miała więcej odwagi poszukałabym jakiejś dobrze płatnej pracy, w której mogłabym się rozwijać i w zasadzie byłoby mi obojętne w jakim to miałoby być miejscu Polski. Ciągle mam wrażenie, że moje życie od momentu rozwodu a właściwie to już grubo przed nim przyhamowało tak bardzo, że teraz nie potrafi ruszyć z miejsca a każdy dzień podobny jest do drugiego. To frustrujące.
- Naprawdę porzuciłabyś Kraków?
- Rzeczywiście mam sentyment do tego miasta, ale to tylko miasto Marek. Zawsze można tu przyjechać i pooddychać tą szczególną atmosferą. Na pewno to nie jest powód, który mnie tam trzyma.
- A do Warszawy przeprowadziłabyś się?
Podniosła głowę i spojrzała na niego przenikliwie.
- Do czego zmierzasz? Gdybym znalazła tu pracę, to dlaczego nie?
- Bo pomyślałem sobie, że mogłabyś pracować w Febo&Dobrzański. Mówiłem ci, że od dawna nie mam asystentki. To musi być ktoś, kto zna się na finansach i ekonomii. Ty masz kierunkowe studia i nadawałabyś się idealnie.
- Mówisz poważnie? – Jej oczy zrobiły się ogromne.
- Śmiertelnie poważnie. Pensja pięć tysięcy brutto plus kwartalna premia. Poza tym proponuję to przede wszystkim z czysto egoistycznych względów. Kocham cię i chcę mieć cię blisko – ujął jej dłonie i przycisnął do ust. – Ula, ja jestem zaangażowany w stu procentach. Nie zrezygnuję z tej miłości, bo po raz pierwszy w życiu wiem, że to jest szczere uczucie, dobre i prawdziwe. Bardzo, bardzo mocne. Jeżeli i ty czujesz coś podobnego do mnie, to daj nam szansę. Ja wszystko pozałatwiam, tylko się zgódź.
Milczała dłuższą chwilę przetrawiając w głowie jego słowa. To, co proponował było wspaniałe, ale wiązało się z mnóstwem formalności i w dodatku spowodowałoby rewolucję w jej życiu, ale czyż nie pragnęła rewolucji? Musiałaby się zwolnić z banku, zlikwidować swoją kawalerkę. A co z meblami? Wprawdzie niewiele są warte, ale coś będzie musiała z nimi zrobić.
- Kochanie – usłyszała głos Marka – ja we wszystkim ci pomogę. Nie zostawię cię z przeprowadzką samej. Myślałem już, żeby zaprosić cię na święta. Rodzice wracają dopiero w marcu, a to zwykle u nich odbywała się wigilia, na której obecni też byli oboje Febo. Wiem, że oni wyjeżdżają do Mediolanu i że sam będę musiał zorganizować sobie ten świąteczny czas. Wziąłbym po świętach urlop do końca roku i razem z tobą poleciał do Krakowa. Wrócilibyśmy przed sylwestrem już samochodem a od nowego roku zaczęłabyś pracę w firmie. Damy radę. Zobaczysz.
- Trochę mnie to przeraża, ale też ekscytuje. Trzeba byłoby przejrzeć ogłoszenia, bo może udałoby się wynająć dla mnie jakieś małe mieszkanko.
- Ale po co? Przecież tu jest dość miejsca dla nas dwojga. To byłoby spełnienie moich marzeń.
- Zamieszkać z tobą? No ale jak to będzie wyglądać? Zamieszkam tu jako kto?
Roześmiał się na całe gardło i podniósł z kanapy. Sięgnął do szuflady komody wyciągając z niej zdobne pudełko. Ukląkł przed nią i otworzył wieczko.
- Jeśli się zgodzisz, to jako moja narzeczona.
- Jako narzeczona? – jego słowa wprawiły ją w bezbrzeżne zdumienie. – Ale my się za krótko znamy. Nie zrozum mnie źle, bo kocham cię i chcę z tobą być, ale to wszystko za szybko się dzieje aż w głowie mi się kręci. Swoje zamierzenia masz przemyślane i dopracowane. Wiesz co robić. Masz plan nie tylko na moją przeprowadzkę, ale na dalsze ze mną życie. To trochę mnie przeraża i przytłacza, bo do tej pory to ja byłam od tego, żeby zadbać o siebie, i trochę to dziwne, że nagle ty przejąłeś pałeczkę.
- Ula. Znamy się być może krótko, ale ja byłem już pewien tej miłości tam w Sopocie. Tego przecież nie można pomylić z czymś innym. Mamy chodzić ze sobą przez kolejne pięć lat, żeby udowodnić sobie jak bardzo się kochamy? To bez sensu. Ja wiem, że kocham cię nad życie i pragnę się przy tobie zestarzeć. Niczego nie muszę sobie udowadniać. To co, przyjmiesz ten pierścionek jako znak mojej wielkiej miłości i przywiązania? Zostaniesz moją żoną? Ten ślub nie musi odbyć się zaraz. Zanim do niego dojdzie zdążymy poznać się jak łyse konie.
Miała jeszcze moment zawahania, ale w końcu wyciągnęła dłoń w jego kierunku.
- Zgadzam się. Zostanę twoją żoną.
Wsunął jej pierścionek na palec i spontanicznie wpił się w jej usta. Był naprawdę szczęśliwy, a ona mocno zakłopotana, zawstydzona, trochę wystraszona, ale równie szczęśliwa jak on.
- Późno już – wyszeptała. – Jeśli pozwolisz skorzystam z łazienki. Jestem zmęczona i śpiąca. Za dużo wrażeń miałam dzisiaj.
Weszła do kabiny i puściła na siebie strumień ciepłej wody. Stała tak przez moment chcąc spłukać z siebie ten natłok myśli. Lecąc tu nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Nie minęły nawet cztery godziny a ona dostała propozycję pracy, mieszkania i została narzeczoną. Czy to naprawdę się wydarzyło? Marek to jednak szalona głowa. Szybciej działa niż myśli. Mimo wszystko doceniała to, że on czuł się za nią odpowiedzialny, że zaopiekował się nią i zadbał. Potrzebowała takiego silnego męskiego wsparcia i troski. Za długo musiała radzić sobie sama a dzięki niemu będzie mogła odpocząć.
Wytarła ciało do sucha, narzuciła koszulkę i szlafrok. Marek czekał na nią w salonie. Podniósł się z kanapy i teraz on ruszył w stronę łazienki.
- Idź się położyć Ula. Ja zaraz przyjdę.
Podreptała do sypialni i wsunęła się do chłodnej pościeli. Poduszka była taka miękka a łóżko niesamowicie wygodne. Przymknęła oczy. Było jej tak dobrze. Zapadała w sen. Nie czuła jak Marek położył się obok ani tego, jak delikatnie przytulił się do jej pleców.
Obudziła się i ze zdumieniem stwierdziła, że leży przytulona do gołego, męskiego torsu. Podniosła oczy. Marek przyglądał się jej z uśmiechem.
- Dzień dobry kochanie. Dobrze spałaś?
Odkleiła się od niego zażenowana.
- Przepraszam, nawet nie wiem kiedy…
- Nic nie szkodzi. Było mi bardzo przyjemnie. Poleż sobie jeszcze troszkę, a ja przygotuję śniadanie. Zaraz będę z powrotem.
Uwinął się błyskawicznie. Pokroił pieczywo, wyjął z lodówki masło i usmażył jajecznicę na boczku. Nastawił expres i poszedł do sypialni.
- Łazienka wolna i zaraz będzie śniadanie. Możesz iść.
Umyta i ubrana pojawiła się w kuchni przysiadając na jednym z wysokich taboretów stojących przy długim blacie.
- Pięknie pachnie. Zgłodniałam.
Marek postawił przed nią filiżankę z kawą i podsunął talerzyk z jajecznicą.
- Smacznego skarbie. Na dworze całkiem przyzwoicie i nawet temperatura znośna. Najpierw pojedziemy do firmy, a później pokażę ci mój ukochany zakątek nad Wisłą. Jeśli będziesz miała ochotę na spacer podjedziemy do Łazienek. Zimą nie są takie atrakcyjne jak latem, ale też mają swój urok. Na obiad pojedziemy do Hotelu Intercontinental. Tam zamówiłem stolik.
- Marek nie musimy jadać w takich ekskluzywnych miejscach. Ja nie mam hrabiowskiego podniebienia i wystarczy mi zapiekanka lub pizza.
- Czasami można zaszaleć, a ja dla ciebie chcę wszystkiego co najlepsze. Jeśli zjadłaś, to ubieramy się i wychodzimy.
Podjechał na Lwowską i zaparkował w podcieniach budynku. Objął Ulę ramieniem i skierował się wraz z nią do głównego wejścia. Przeszli przez przeszklone drzwi i przywitali się z ochroniarzem.
- Dzień dobry panie Władku. Ktoś u mnie dzisiaj pracuje?
- Nie ma nikogo panie prezesie. A pan do pracy?
- Nie panie Władku. Chcę pokazać narzeczonej firmę. Niech pan zapamięta tę twarz, bo od stycznia będzie tu pracować.
- Zapamiętam panie prezesie. Trudno byłoby zapomnieć taką śliczną buzię.
Wsiedli do windy, która wyniosła ich na piąte piętro.
- Na trzecim jest księgowość i bufet firmowy. A tutaj jest moje królestwo. Spójrz. To jest sekretariat.
Biurko po lewej zajmuje Violetta, a przy tym po prawej byłoby twoje miejsce. W głębi jest mój gabinet – otworzył dwuskrzydłowe drzwi na oścież.
- Naprawdę ładnie tu. Nowocześnie – Ula rozglądała się dookoła.
- Pracy na pewno miałabyś dużo, ale zdecydowanie nie ma tu nudy i monotonii, bo bez przerwy coś się dzieje. W F&D nie można się nudzić. Przejdźmy dalej. Pokażę ci pracownię, w której dzieła tworzy nasz genialny projektant Pshemko, gabinet dyrektora finansowego, salę konferencyjną i aneks kuchenny, w którym można zaparzyć sobie herbatę lub kawę. Na końcu korytarza jest pomieszczenie z dużym xero i toalety, a wcześniej gabinet dyrektora HR Olszańskiego, męża Violetty, o którym ci opowiadałem. Zauważyłaś na pewno wiszące na korytarzu wielkie portrety. Na tym przy windach jestem ja z Alexem Febo. Tu przy konferencyjnej są moi rodzice, a tam dalej Paulina i modelki będące twarzami kolekcji. Na dłużej przystanęła przy rodzicach Marka.
- Bardzo jesteś podobny do ojca, chociaż po mamie odziedziczyłeś chyba oczy. Ona też ma takie ładne o łagodnym spojrzeniu jak twoje. No i te długie rzęsy. Jak mężczyzna może mieć takie długie rzęsy? To niesprawiedliwe.
Rozchichotał się. Złapał ją za rękę i pociągnął na koniec korytarza.
ROZDZIAŁ 8 +18
Zaparkował na piaszczystym poboczu pod jakimś mostem i poprowadził ją wąską ścieżką między gęstymi kępami rosnącej tu dziko wierzby szarej. Wyszli na otwartą przestrzeń. Od razu zauważyła szeroki pniak i uśmiechnęła się.
- To twoja świątynia dumania?
- Tak. To tu najczęściej przyjeżdżałem, żeby uspokoić nerwy po kolejnej awanturze z Pauliną. Cisza i spokój. Tylko słychać szum Wisły. Idealnie.
- I urokliwie, ale jednak od wody trochę ciągnie. Zaczynam dygotać.
- W takim razie wracajmy. Rozgrzejesz się w samochodzie. Podjedziemy do Łazienek. Pokażę ci Starą Pomarańczarnię, w której zawsze organizujemy nasze pokazy.
Nie spacerowali zbyt długo. Najwyraźniej zrobiło się chłodniej. Ruszył się zimny wiatr, pod którego wpływem Ula drżała na całym ciele.
- To bez sensu. Jeszcze mi się tu przeziębisz. Jedziemy na obiad, a w domu profilaktycznie zaaplikuję ci jakąś aspirynę.
Hotel InterContinental wywarł na niej ogromne wrażenie. Był niesamowicie nowoczesny, wręcz futurystyczny i bardzo, bardzo luksusowy. Weszli do windy i wyjechali niemal na samą górę. Marek poprowadził ją do wnętrza restauracji.
- Zamówiłem stolik przy oknie. Widok jest powalający. Zresztą za chwilę sama się przekonasz.
Miał rację, bo przed oczami miała widok na Pałac Kultury i ogromną panoramę Warszawy. To było naprawdę coś, co ją zachwyciło.
- Na co masz ochotę kochanie?
- Nie wiem. Zdaję się na ciebie. Na pewno wybierzesz coś smacznego.
Wybrał francuską zupę cebulową i stek ze szparagami polanymi szczodrze gorącym masłem. Wszystko pachniało bosko i było pyszne. Jednak rachunek jaki zapłacił przyprawił ją o zawrót głowy.
Nigdy w życiu nie wydała tyle na obiad.
- To nieprzyzwoite Marek, żeby wydać tyle pieniędzy na jedzenie. Już nie dam się namówić na takie fanaberie. W innych restauracjach też na pewno można smacznie zjeść i to o wiele taniej.
- Powiedziałem ci, że nie szaleję zbyt często i niewiele na siebie wydaję. Twój przyjazd to wyjątkowa okazja i należało ją uczcić.
Wyszli z restauracji przystając jeszcze przy oknie i kontemplując tę niesamowitą panoramę.
- Tylko dla tego widoku warto było tu przyjechać. Zapada w pamięć – mówiła Ula ubierając płaszcz i szalik. – W Krakowie musiałabym wejść na dach Salwator Tower a i tak on jest o wiele niższy od tego hotelu, bo ma zaledwie siedemnaście kondygnacji a nie ponad czterdzieści tak jak ten.
- W tym na czterdziestym trzecim piętrze jest wielki basen i SPA. Stamtąd są najlepsze widoki.
Wrócili do domu. Mieli dość wrażeń na dzisiaj. Marek zaparzył kawę i podał Uli tabletkę aspiryny.
- Weź na wszelki wypadek. Lepiej dmuchać na zimne. Nie darowałbym sobie, gdybyś wróciła do Krakowa przeziębiona. Wydajesz się taka krucha i delikatna…
- Nie jestem taka. Jak trzeba potrafię pokazać pazury i walczyć o swoje.
- Wiem, wiem… - odgarnął jej kosmyki z czoła. – Jesteś małą wojowniczką. Bardzo bym chciał, żebyś była już tu na miejscu. Do świąt jeszcze osiem dni. Postaram się wszystko przygotować. Zamówię najlepiej jakiś catering. Nie chcę, żebyś stała przy garach. Święta są po to, żeby odpocząć. Może uda ci się coś załatwić w związku z pracą. Nawet jeśli się nie zgodzą na porozumienie stron to nie przejmuj się tym, bo nie będziesz miała długiej przerwy w zatrudnieniu i zachowasz ciągłość. Tak naprawdę to bez znaczenia. Musisz mi też powiedzieć, czy przylecisz w wigilię, czy wcześniej, żebym mógł zabukować bilety. Trzeba to dobrze zgrać w czasie.
- Nie martw się. Postaram się załatwić tak jak trzeba. Mam jeszcze sporo zaległego urlopu. Na pewno za jego część będą musieli mi zapłacić, bo jest go więcej niż zostało dni do końca roku. Nie wiem co zrobię z meblami.
- Jeśli miałbym coś sugerować, to najlepiej zapytać właściciela, czy możesz je zostawić. One są w bardzo dobrym stanie i szkoda byłoby je wyrzucać na śmietnik. Najlepiej niech przyjdzie i je obejrzy. Przecież nie będziemy organizować transportu mebli z Krakowa, chyba że zależy ci na jakimś.
- Absolutnie nie. Meble były bardzo tanie. Nie ładowałam w to mieszkanie dużo pieniędzy, bo nie jest moje. Ciągle ciułałam na swoje własne. Mój Boże wierzyć mi się nie chce, że moje życie tak bardzo się zmieni. Marzyłam o tym, ale i tak jestem bardzo zaskoczona. Mam mieszane uczucia, bo trochę się boję i jednocześnie cieszę.
- Nie masz się czego bać kochanie. Nie jesteś już sama i nie musisz o wszystko zabiegać. Ja jestem i zawsze będę przy tobie.
Ułożyła głowę na poduszce. Po chwili wsunął się do łóżka Marek. Podparł się na łokciu patrząc na nią z miłością.
- Mogę się do ciebie przytulić – zapytała nieśmiało.
- O niczym innym nie marzę – rozpostarł ramiona i zamknął ją w nich tak szczelnie jakby chciał ją odgrodzić od wszystkich kłopotów i trosk.
- Dawno nie spałam przy mężczyźnie. Mój mąż ciągle był poza domem i jak się później okazało przytulał wyłącznie personel medyczny.
Marek położył jej palec na ustach.
- Ciii… Nie wracaj już do tego. Było, minęło. Wyzwoliłaś się od niego a to najważniejsze. Zaczynasz nowe życie. Życie ze mną i na tym się skup.
- Masz rację. Nie warto żyć przeszłością.
Pochylił się całując delikatnie jej usta. Oddawała te lekkie jak wiatr pocałunki czując jak rozpalają jej ciało. Nadchodziło pożądanie, którego nie doznawała od paru lat. Ręka Marka wdarła się pod jej koszulkę sunąc w kierunku jej piersi. I on był pobudzony. Przerzucił jednym ruchem koszulkę przez jej głowę i odrzucił na bok. Dotknął jej piersi. Były cudowne. Nieduże, okrągłe ze sterczącymi sutkami i idealnie pasowały do jego dłoni.
- Boże jak ja cię kocham. Do szaleństwa – wymruczał. – Jesteś taka piękna. Jesteś ideałem. Moim aniołem – powrócił do jej ust. Pocałunki stały się mocne i namiętne. Odpływała. Nigdy nie doznała czegoś podobnego. Ręce Marka błądziły po całym jej ciele. Rozsiewał pocałunki schodząc coraz niżej najpierw do pępka i na łono. Rozchylił jej uda pieszcząc ich wewnętrzną stronę. Palcami wdarł się w jej płeć. Była wilgotna. Opuszkiem palca dotknął ten najczulszy punkt. Zadrżała i jęknęła przeciągle. Zawisł nad nią. Znowu całował ją delikatnie i miłośnie wchodząc w nią coraz głębiej. Przeciągał moment pierwszego pchnięcia pieszcząc jej skórę na szyi i to wrażliwe miejsce za uchem. Wreszcie ruszył najpierw wolno delektując się tym momentem, by po chwili przyspieszyć. Zacisnęła powieki. Nigdy nie doświadczyła takiego namiętnego seksu. Marek wprowadzał ją w świat niesamowitych doznań, pięknych i rozkosznych. To było wspaniałe. Czuła, że za chwilę eksploduje z tego ogromnego napięcia. Krzyknęła. Pulsowała każdą komórką ciała dygocząc i umierając z rozkoszy. Poczuła ciepło rozlewające się w jej podbrzuszu. To Marek doszedł. Długo z niej nie wychodził pieszcząc ją i szepcząc czułe słowa.
- To było piękne Ula. Piękne i wspaniałe. Dziękuję kochanie. Jestem szczęśliwy.
- Ja też. Nigdy czegoś podobnego nie przeżyłam. Kocham cię.
Rano wstał pierwszy. Z miłością popatrzył na śpiącą Ulę. – Wczoraj była wspaniała i taka moja – uśmiechnął się do swoich myśli. – To jej szukałem przez całe życie. Miałem szczęście. – Poszedł do łazienki i odkręcił wodę nad wanną. Wlał sporo pachnącego płynu i wrócił do sypialni budząc Ulę pocałunkiem.
- Obudź się kochanie. Przygotowałem nam kąpiel. - Kiedy otworzyła powieki odkrył kołdrę i nagą wziął na ręce. – Nie ma nic przyjemniejszego jak kąpiel z rana w jacuzzi. Odpręży nas. To bardzo przyjemne. – Delikatnie ułożył ją w wannie i nacisnął guzik, który uwolnił miliony bąbelków łaskoczących jej ciało. Wskoczył do wanny i usadowił się naprzeciwko niej. Podał jej gąbkę i migdałowy żel. Uśmiechnęła się błogo.
- To naprawdę bardzo przyjemne – mruknęła. Przyciągnął ją do siebie i wziąwszy drugą gąbkę zaczął spłukiwać z niej pianę.
- Ta noc była wyjątkowa i chciałbym to powtórzyć.
- Marek… - zarumieniła się. Nie pozwolił jej dalej mówić i zamknął jej usta pocałunkiem.
- Bardzo, bardzo, bardzo cię pragnę. Bardzo. – Jeszcze bliżej przyciągnął ją do siebie tuląc ją i pieszcząc. Dłonią wdarł się w jej płeć drażniąc te najwrażliwsze miejsca. Znowu poczuła pożądanie. Wtulił twarz w jej piersi ssąc raz jeden sutek raz drugi. Uniósł jej pośladki i delikatnie połączył ich ze sobą. Westchnęła. Seks z nim był taki przyjemny. Tym razem to ona nadawała im rytm. Woda chlupała wokół nich, a ona unosiła się i opadała. Przyspieszyła ruchy. Marek podłożył jej dłoń pod plecy i odwrócił ją tyłem do siebie. Uklęknął. Pchnięcia stały się szybkie i mocne. Wydała z siebie jęk. Złapał jej biodra i kierował nimi zagłębiając się w niej raz za razem. Naprężyła się jak struna i wygięła ciało zastygając. Objął jej piersi przytulając się do jej pleców.
- To było mocne, ale fantastyczne – szepnął jej do ucha. – Uwielbiam kochać się z tobą.
Ten intensywny poranek sprawił, że zgłodnieli. Marek wyciągnął z lodówki kiełbaski, owinął je serem i boczkiem i na chwilę wrzucił do piekarnika. Przypiekł kilka tostów i zaparzył kawę.
- Proszę kochanie i smacznego.
- Wygląda naprawdę pysznie. Gdzie się nauczyłeś gotować?
- Lata praktyki skarbie. Paulina nigdy nie gotowała. Wolała łazić do restauracji, a mnie w którymś momencie to kompletnie obrzydło i zacząłem pichcić sam. Powoli się nauczyłem. Oczywiście nie umiem wszystkiego, ale z głodu nie umarłem, więc nie jest tak źle.
- Wybieramy się gdzieś dzisiaj?
- Wybieramy. Zabieram cię do palmiarni. Tam przynajmniej nie zmarzniemy. Po powrocie zamówimy jakąś dobrą pizzę, a potem będę musiał odwieźć cię na lotnisko – dokończył ze smutkiem. – Znowu będę tęsknił.
- Nie będzie tak źle. Przecież wkrótce się zobaczymy.
Kilka minut po dwudziestej pierwszej przemierzała parking kierując się do swojego samochodu. Podjechała do szlabanu i zapłaciła za trzydniowy postój. Nie spiesząc się dotarła do domu. Tak jak przewidział Marek była koło dwudziestej drugiej. Zadzwoniła jeszcze do niego, żeby go uspokoić i poinformować, że doleciała szczęśliwie i jest już w domu.
- Łóżko bez ciebie jest puste – zajęczał.
- Mnie też ciebie brakuje. Wytrzymamy prawda?
- Wytrzymamy. Informuj mnie jak coś załatwisz.
- Na pewno będziesz na bieżąco. Rozłączam się Marek, bo późno. Jutro oboje musimy wcześnie wstać. Dobranoc.
Mimo, że kładła się spać o dwudziestej trzeciej, to jednak nie mogła zasnąć, bo wciąż myślała, jak dobrze załatwić swoje zwolnienie z pracy. Policzyła, że miała jeszcze do wybrania dwadzieścia pięć dni urlopu za ten rok. Jeden dzień wybrała na zarejestrowanie samochodu. Do końca roku zostało piętnaście dni. Gdyby je wybrała bank musiałby jej wypłacić tylko za dziesięć. To mogło się udać i nie musiałaby już wracać do pracy.
Rano jak tylko dojechała do banku siadła za biurkiem i napisała wypowiedzenie i wypełniła wniosek urlopowy. Z nim poszła do swojej kierowniczki i wyłuszczyła jej sprawę. Powiedziała, że dostała dobrze płatną pracę w Warszawie i wyprowadza się tam zaraz po świętach.
- Jeśli jest możliwość przejścia za porozumieniem stron, to chętnie z niej skorzystam. Jeśli nie, to chciałabym, żeby zwolniono mnie w trybie natychmiastowym z datą ostatniego grudnia. Jest jeszcze sprawa zaległego urlopu. Zostało dwadzieścia pięć dni. Wypisałam wniosek już od dzisiaj do końca roku.
Kierowniczka podpisała jej wszystko. Nie miała żadnych obiekcji i na koniec życzyła jej powodzenia. Na wypowiedzeniu za porozumieniem stron podpisał się też dyrektor placówki. Wybiegła od niego jak na skrzydłach i ruszyła do kadr. Tam załatwiła sprawę urlopu i świadectwa pracy, które obiecano przesłać jej pocztą pod koniec miesiąca na adres Marka. Kazano jej jeszcze wypełnić kartę obiegową i zostawić ją w kadrach. W końcu dopięła wszystko na ostatni guzik i pożegnała się. Była wolna, a formalności okazały się wcale nie takie skomplikowane. Wyszła z banku i odetchnęła pełną piersią. Koniec nudy i monotonii. Sięgnęła po telefon, żeby zadzwonić do właściciela kawalerki.
ROZDZIAŁ 9
Po kilku sygnałach wreszcie usłyszała w słuchawce męski głos.
- Dzień dobry panie Kaszycki - przywitała się. - Ula Sosnowska z tej strony.
- Dzień dobry. Stało się coś? Jakaś awaria?
- Nie, nie. Nic z tych rzeczy, ale chętnie spotkałabym się z panem. Wyprowadzam się do Warszawy, bo tam dostałam świetną propozycję pracy i w związku z tym chciałam porozmawiać z panem na temat kawalerki. Są w niej zakupione przeze mnie meble, których nie będę zabierać ze sobą. Są w dobrym stanie i chciałam zapytać, czy to byłby problem, gdybym zostawiła je w mieszkaniu?
- Najmniejszy. A kiedy się pani wyprowadza?
- Konkretnej daty nie mogę panu jeszcze podać, ale na pewno przed końcem roku. Oczywiście zadzwonię, gdy będę już wiedzieć. Czy po klucze przyjechałby pan osobiście, czy też miałabym je gdzieś przesłać, lub zostawić?
- Proszę zostawić je u sąsiadów obok. Ja przy okazji sobie odbiorę. Z mieszkaniem w porządku?
- Jak najbardziej. Pamięta pan, że remontowałam je zanim się wprowadziłam, a konkretnie malowałam ściany. Cała reszta, to znaczy armatura, piec w łazience i kuchni są sprawne i działają bez zarzutu. Mam nadzieję, że pieniądze za grudzień doszły?
- Tak. Dostałem. Chce pani zwrotu części? W końcu wyprowadzi się pani zanim skończy się miesiąc.
- Nie, nie. Absolutnie nie. Żadnego zwracania pieniędzy. Mieszkało mi się tu bardzo dobrze i na pewno będę mieć dobre wspomnienia z tego miejsca. No to załatwione. Klucze zostawię u sąsiadów i zadzwonię, kiedy będę już opuszczać mieszkanie. Bardzo dziękuję i do widzenia.
- Do widzenia pani Urszulo i powodzenia w stolicy.
Wsiadła do samochodu i zanim ruszyła wybrała jeszcze numer Marka.
- Witaj kochanie – usłyszała jego ciepły głos. – Stęskniłaś się za mną? Ja za tobą bardzo.
- Ciągle tęsknię, ale dzwonię, bo mam dobre wiadomości. Właśnie załatwiłam wypowiedzenie za porozumieniem stron i urlop do końca roku. Już nie wracam do banku. Poza tym przed chwilą rozmawiałam z właścicielem mieszkania i zgodził się na zostawienie w nim moich mebli. Klucz mam zostawić u sąsiadów. Nie spodziewałam się, że wszystko tak gładko pójdzie.
- To wspaniałe nowiny. Będzie zmiana planów Ula, bo ja wezmę kilka dni urlopu i przyjadę do Krakowa już teraz. Pomogę ci się spakować i wrócimy twoim samochodem. Do świąt się uwiniemy. Ale się cieszę! Zaraz zadzwonię na lotnisko i zabukuję bilet na jutro do południa. Dam jeszcze znać, o której będę w Krakowie. Załatwimy to szybko i w święta będziemy mogli odetchnąć. Super to załatwiłaś. Odezwę się za jakiś czas i powiem ci co ja zdziałałem. Całuję cię skarbie i rozłączam się.
W drodze do domu zatrzymała się przed jakimś dyskontem. Zrobiła niewielkie zakupy i wyprosiła od ekspedientki kilka dużych kartonów. Wiedziała, że nie upchnie wszystkiego do walizki.
Nie miała ochoty na gotowanie. Zrobiła sobie kilka kanapek i popiła herbatą. Powoli zaczęła składać kartony i oklejać je taśmą. Potem skupiła się na ich zapełnianiu. Nie miała zamiaru zabierać jakichś garnków, czy sztućców. U Marka było wszystko. Ograniczyła się jedynie do odzieży i obuwia. Nawet pościel zamierzała zostawić. Mały, płaski telewizor i laptop zabierała koniecznie.
Zadzwonił Marek i poinformował ją, że o jedenastej czterdzieści pięć wyląduje planowo w Balicach.
- Po drodze z lotniska zjemy jakiś obiad i będziemy pakować.
- Tak naprawdę to ja już kończę się pakować. Dostałam kilka kartonów ze sklepu i właśnie je zapełniam. Nie jest tego aż tak wiele, bo to głównie ciuchy. Niewielki ten mój dobytek. Gdybyśmy się sprężyli, to nawet jutro moglibyśmy ruszyć do Warszawy.
- Lejesz miód na moje serce kochanie. Damy radę. Jestem tego pewien. Wyłączam się, a ty przygotuj wszystko tak, żebym mógł od razu wynosić te pudła. Do jutra w takim razie. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Wieczorem miała już wszystko ogarnięte. Wysprzątała jeszcze mieszkanie, żeby nie zarzucono jej, że zostawiła po sobie bałagan.
Następnego dnia wyruszyła z domu o jedenastej. Pięć minut przed przylotem Marka zaparkowała i pobiegła do hali przylotów. Po dziesięciu minutach dojrzała go w tłumie pasażerów. Pomachała mu i ruszyła w jego kierunku. Podniósł ją do góry jak piórko i wycisnął na jej ustach siarczystego całusa.
- Jestem pełen podziwu skarbie, że udało ci się wszystko załatwić w ciągu jednego dnia. Dzisiaj się pomęczymy za to jutro będziemy spać do oporu. Wziąłem dwa dni urlopu. Chciałem do końca tygodnia, ale nie miałby mnie kto zastąpić, bo Alex wylatuje na targi do Włoch. Gdzie zaparkowałaś?
- Niedaleko. Chodźmy.
Ula usiadła za kierownicą i wyprowadziła samochód na trasę.
- Myślałam o miejscu, w którym moglibyśmy zjeść obiad. Pamiętasz tę oświetloną barkę, którą mijaliśmy w czasie spaceru? Tak naprawdę to włoska restauracja z pysznym jedzeniem. Dodatkowy plus jest taki, że to blisko domu. Nie musielibyśmy nigdzie daleko jeździć.
- Ja jestem za. Bardzo lubię włoską kuchnię. Nie będę wybrzydzał, bo na pewno będzie smacznie.
- Chciałam też pogadać o świętach. Ja wiem, że miałeś zamiar zamówić catering, ale skoro będę już w Warszawie na kilka dni przed nimi, to może jednak przygotuję wigilijną kolację. Moglibyśmy pojutrze pojechać na jakieś zakupy. Upiekę ryby i ciasto. Zrobię śledzie w oleju i śmietanie. Zawsze to smaczniejsze niż jedzenie z restauracji i na pewno tańsze. Ty pójdziesz do pracy, a ja będę się nudzić. Tak przynajmniej zabiłabym nudę czekając na ciebie. Co myślisz?
- Mówiłem o cateringu, bo nie chciałem, żebyś stała godzinami przy garach, ale jeśli ma to ci sprawić przyjemność, to nie będę oponował.
- No to załatwione. Dojeżdżamy.
Zaparkowała niedaleko kiwającej się na wodzie barki. Weszli na pokład i zajęli jeden ze stolików. Marek zerknął do menu.
- Wziąłbym zupę kokosową z imbirem, bo dobra jest na rozgrzewkę, kurczaka w sosie z gorgonzoli z warzywami i gnocchi. Do tego espresso, a ty?
- Ja poproszę o to samo. Bardzo lubię gnocchi. Przypominają trochę nasze kopytka, ale są delikatniejsze w smaku. Zamiast kawy herbata z cytryną.
Zamówili i kiedy przyniesiono dania delektowali się nimi przez dłuższą chwilę konsumując w milczeniu.
- Pyszna zupa i faktycznie rozgrzewa. Imbir robi swoje. Będę musiała kiedyś spróbować ugotować ją sama. Może wyjdzie równie smaczna.
Marek spojrzał na zegarek. Było kilkanaście minut po trzynastej.
- Pośpieszmy się kochanie. Może uda nam się wyjechać po czternastej. Dużo masz tych pudeł?
- Właściwie to trzy, ale duże. Jest jeszcze wielka walizka i teczka z laptopem. Nie jest tego zbyt wiele. Pudła pójdą do bagażnika a walizka na tylne siedzenie. Nie będzie tak źle.
Marek złapał za uchwyt walizki i zszedł z nią na dół. Ula rozejrzała się po mieszkaniu, ale nie było w nim nic, co jeszcze chciałaby zabrać. Sięgnęła po worek ze śmieciami i zamknęła drzwi na wszystkie zamki. Zadzwoniła do sąsiadów prosząc o oddanie kluczy właścicielowi mieszkania. Schodząc na dół pomyślała, że właśnie zamyka kolejny etap życia. W Krakowie zostawał jej sentyment i grób rodziców. Chciała jeszcze przed wyjazdem zapalić im znicz na mogile.
- Pojedziemy obok Cmentarza Rakowickiego. Na chwilę tam stanę i pójdę na grób rodziców. To nie potrwa długo.
Pod cmentarzem kupiła dwa spore znicze i chryzantemy w doniczce. Na szczęście rodzice byli pochowani niedaleko głównej bramy. Odgarnęła śnieg z płyty i zapaliła lampki. Na środku postawiła chryzantemy. – Wyjeżdżam z Krakowa kochani - wyszeptała. - Zaręczyłam się ze wspaniałym człowiekiem, ale on mieszka w Warszawie i to do niego się wyprowadzam. Nie będę u was już tak często jak do tej pory. Będę jednak starała się przyjeżdżać jak tylko będę miała ku temu okazję. Spoczywajcie w spokoju. – Przeżegnała się i zmówiła modlitwę. Teraz mogła z czystym sumieniem jechać.
Ustąpiła Markowi miejsce za kierownicą. On wcześniej ustawił GPS. Nie zwlekając już ani chwili ruszyli w drogę.
Marek podjechał na parking i zatrzymał się obok swojego Lexusa. Odwrócił uśmiechniętą twarz do Uli.
- Dojechaliśmy kochanie. Jest dziewiętnasta dwadzieścia. Niezły czas mamy. - Odpięła pas. Wyglądała na zmęczoną. Nieco go to zmartwiło, ale pomyślał, że przygotuje jej odprężającą kąpiel to nabierze trochę energii. Wysiadł z samochodu i otworzył bagażnik. Wyciągnął jedno pudło i z tylnego siedzenia zdjął walizkę. – Weź ją Ula, bo nie trzeba jej nieść. Będę musiał obrócić jeszcze dwa razy, bo nie zabiorę się z tymi kartonami. Chodźmy.
Zanim przytargał dwa pozostałe pudła ona nastawiła expres i przygotowała dwie filiżanki. Czekając na kawę oparła się o parapet wpatrując się w ciemność za oknem. Zamyśliła się. Nawet nie słyszała jak Marek wrócił z ostatnim kartonem i podszedł do niej cicho przytulając się do jej pleców.
- Zmęczyła cię ta droga i w ogóle cały dzień. Przygotuję ci kąpiel. To ci dobrze zrobi. Włączę bąbelki. Odprężą cię trochę.
Rozlała kawę do filiżanek i postawiła je na ławie. Przycupnęła na brzegu kanapy sącząc małymi łykami gorący płyn. Marek wyszedł z łazienki oznajmiając, że kąpiel gotowa. Podniosła się z miejsca. Była mu wdzięczna, że tak troszczy się o nią. Ściągnęła ubranie i bieliznę. Z przyjemnością wślizgnęła się do ciepłej, pachnącej wody. Oparła głowę o krawędź wanny i przymknęła oczy. Bąbelki buzowały wokół jej ciała masując je i pieszcząc. Napięcie, które zaczęło z niej spływać stało się niemal namacalne. Wreszcie poczuła ulgę i odetchnęła głęboko.
Marek wsunął głowę przez drzwi. Trochę się zaniepokoił, bo dość długo siedziała w wodzie.
- Ula – powiedział cicho – usnęłaś? Nie śpij kochanie, bo się utopisz.
- Nie śpię. Tak sobie tylko rozmyślam. Już wychodzę.
Podał jej wielki kąpielowy ręcznik i otulił ją.
- W walizce na wierzchu jest moja koszula nocna i szlafrok. Mógłbyś mi przynieść?
- Zaraz ci dam.
Okutana szlafrokiem wyszła z łazienki i usiadła na kanapie. Kawa zdążyła już wystygnąć.
- Zrobię ci malinowej herbaty i może przygotuję coś na ciepło do jedzenia. Trochę zgłodniałem. Lubisz sandwicze? Mam specjalny opiekacz. Są naprawdę chrupiące i smaczne zwłaszcza z tostowego chleba. Zrobię trochę z serem i z szynką.
Rzeczywiście okazały się pyszne. Zjadła dwa i dopiła herbatę. Poczuła się senna. Najwyraźniej miała dość tego wariackiego dnia.
- Pójdę się położyć Marek. Padam z nóg. Powieki same mi się zamykają.
- Idź. Ja jeszcze tu ogarnę. Wezmę szybki prysznic i też się położę. Jutro rozpakujemy wszystko już na spokojnie.
Zanurzyła twarz w miękką poduszkę i niemal natychmiast odpłynęła w sen. Kiedy Marek kładł się spać, nawet nie drgnęła. Objął ją wpół przytulając do siebie. Uśmiechnął się do swoich myśli. Marzenia się spełniły. Ma wreszcie swoje szczęście tu na miejscu, na wyciągnięcie ręki.
Marek przetarł zaspane oczy i zerknął na stojący obok łóżka budzik. Było kilka minut po dziesiątej. Odwrócił się patrząc na śpiącą Ulę, której głowa spoczywała pod jego lewą pachą. – Naprawdę musiała być zmordowana. Śpi jak kamień. – Delikatnie wysunął się z pościeli i jak najciszej poszedł do łazienki. Tam wziął szybki prysznic i zajął się szykowaniem śniadania.
Przeciągnęła się rozkosznie trafiając ręką na puste miejsce obok. Dopiero teraz otworzyła oczy ze zdziwieniem odkrywając, że nie ma koło niej Marka.
- Marek? – wyartykułowała - Przecież miał mieć dzisiaj wolne. Gdzie on jest? - Wyskoczyła z łóżka i narzuciwszy na siebie szlafrok wyszła z pokoju. Od razu poczuła zapach świeżo parzonej kawy. Uśmiechnęła się. – Ciekawe, czy po ślubie też tak będzie. – Stanęła na środku salonu obserwując krzątającego się w kuchni narzeczonego. – Nie możesz spać? – zapytała. Odwrócił się gwałtownie i podszedł do niej cmokając jej policzek.
- Już nie pamiętam kiedy tak długo spałem. Jest dziesiąta czterdzieści pięć. Zaraz będzie śniadanie.
- W takim razie ogarnę się trochę i zaraz przyjdę.
To była prawdziwa uczta. Chrupiące tosty, świeże masło, jajka na miękko, miód i dżem do wyboru, i twarożek.
- Jak zjemy, zaczniemy rozpakowywać pudła. Połowa garderoby jest twoja. Potem możemy podjechać na jakiś obiad a po nim zrobić część zakupów świątecznych. Poza tym chciałbym jeszcze załatwić sprawę twojego meldunku, ale może to już jutro do południa. Trzeba też przerejestrować samochód.
- Cholera! Nie pomyślałam o meldunku! Przecież ja muszę się wymeldować z Krakowa. Ależ ze mnie idiotka. Wszystko podziało się tak szybko, że nie miałam czasu nawet pomyśleć. I co teraz? Wprawdzie na Podgórskiej byłam zameldowana na pobyt czasowy, ale żeby załatwić nowy meldunek, muszę mieć takie zaświadczenie, że zostałam wymeldowana z poprzedniego miejsca zamieszkania. Tego ostatniego nie jestem pewna. Koniecznie muszę to sprawdzić w internecie.
ROZDZIAŁ 10
Pobiegła po laptop i już po chwili wklepywała w wyszukiwarkę pytanie jakie dokumenty powinna złożyć przy meldunku. Uśmiechnęła się szeroko.
- Kamień z serca. Faktycznie muszę mieć takie zaświadczenie, ale z wymeldowania z pobytu stałego, a takie mam przy sobie, bo wymeldowywałam się z mieszkania Piotra. Już myślałam, że będę musiała jechać do Krakowa i zaczęłam panikować. Na miejscu mogę wypełnić druk meldunkowy i jak mnie już zameldują, to w ciągu dwóch miesięcy powinnam wymienić dowód. Aha. I nie trzeba czekać, bo meldują od ręki.
Marek patrzył na nią rozbawiony.
- Nie minęło pięć minut a ty przeszłaś od panicznego strachu do stanu euforii. Żadnych stanów pośrednich. Zadziwiające.
Naburmuszyła się.
- Kpij sobie, kpij. Naprawdę się przestraszyłam.
- Kochanie nawet gdybyśmy musieli jechać do Krakowa, to sprawę załatwilibyśmy w ciągu jednego dnia. Nie byłoby dramatu – podniósł się i wsadził naczynia do zmywarki. – Rozpakujmy te pudła.
Następnego dnia pojechali załatwić Uli zameldowanie na stałe. Poszło szybko, bo nie było żadnych kolejek. Teraz musiała wymienić dowód by móc zarejestrować samochód. Prosto z Urzędu Miasta ruszyli do Złotych Tarasów. Każde z nich chciało kupić jakiś świąteczny prezent a przy okazji zrobić resztę zakupów spożywczych. Ula była zachwycona architekturą budynku i powalającym wnętrzem. Tu było dosłownie wszystko o czym mogła sobie zamarzyć. Zauważyła sklep z męskimi koszulami i poprosiła, żeby Marek zostawił ją tu na piętnaście minut.
- Ja pójdę trochę dalej i wrócę po ciebie. Nie oddalaj się, bo jeszcze mi się zgubisz.
Weszła do środka i rozejrzała się ciekawie. Wybór koszul był ogromny. Zdecydowała się na dwie. Uznała, że będą Markowi pasować. Ekspedientka pomogła jej dobrać do nich krawaty. Wyszła zadowolona z nadzieją, że i Marek będzie. Stała chwilkę obok sklepu czekając na niego i rozglądając się wokoło.
- Już jestem kochanie – pojawił się przed nią jak duch. – Możemy iść dalej.
W sklepach spożywczych zaopatrzyli się już we wszystko. Nawet ryby dostali bez żadnych problemów. Marek się rozszałał kupując ogromny, niemal trzykilowy płat świeżego łososia, półtora kilograma krewetek królewskich, które wprawdzie nie znajdowały się w świątecznym menu, ale Dobrzański je uwielbiał i już planował ucztę na pierwszy lub drugi dzień świąt. Kupił też mule, których był wielkim fanem i wyfiletowane płaty karpia.
Wracali do domu, kiedy zapytał - a może zaprosilibyśmy Olszańskich w drugi dzień świąt? Nie znasz ich jeszcze. Mówiłem ci, że on jest moim najlepszym przyjacielem od lat, a Viola jego żoną. Poza tym opowiadałem mu o nas i nie może się doczekać, żeby cię poznać
- Ja nie mam nic przeciwko temu. Możemy ich zaprosić na świąteczne śniadanie i obiad. Przygotuję coś smacznego.
Marek spojrzał na nią z miłością.
- Jesteś aniołem skarbie. - Miał już skręcać w osiedle, gdy jego wzrok przykuła kobieta sprzedająca świąteczne stroiki. – Ula a może kupilibyśmy taki? Nie mamy choinki, a to byłby świetny, bożonarodzeniowy akcent.
- OK, ale ja nie wysiadam. Wybierz jakiś ładny z bombkami.
Była wigilia. Marek pojechał do firmy, ale jak mówił tylko na chwilę, żeby złożyć pracownikom życzenia i wręczyć drobne upominki. I tak zamierzał rozpuścić wszystkich do domu przed czasem. Jak tylko wysiadł z windy poszedł wprost do Sebastiana chcąc go zaprosić w drugi dzień świąt.
- Mam nadzieję przyjacielu, że nie macie żadnych planów na ten dzień i spędzicie go z nami. Ula bardzo się przejęła i szykuje same pyszności.
- Chętnie przyjedziemy. W tym roku wigilia i pierwszy dzień świąt u moich teściów, bo jak pewnie pamiętasz w zeszłym roku jechaliśmy do moich rodziców.
- To świetnie. Ja tylko się ogarnę i zaraz zwołam zebranie wszystkich pracowników. Złożę życzenia i zmykam do domu. Muszę pomóc Uli. Wy przyjedźcie do nas na śniadanie. O dziewiątej nie będzie za wcześnie?
- Będzie w sam raz.
Kiedy wrócił do domu Ula pracowała w kuchni na wysokich obrotach. W piecu piekły się ciasta. Pachniało zupą grzybową i śliwkowym kompotem. Na desce leżały równo pokrojone, opanierowane kawałki ryb czekające na usmażenie. Dwa plastikowe, spore pojemniki wypełnione kawałkami śledzi przełożonych piórkami cebuli czekały na zalewę.
- Ależ pachnie! – Marek wszedł do kuchni i pociągnął z lubością nosem. – Aż ślinka leci.
Zarumieniona od gorąca bijącego z pieca odwróciła się do niego.
- Na kolację wszystko już gotowe. Jeszcze tylko ryby usmażę. Zrobiłam trochę makówek. Lubisz?
- Uwielbiam. Przygotuję stół. Nie będę siedział bezczynnie, kiedy ty harujesz. Potem przyjdę ci pomóc. Mamy dużo czasu.
Przykrył stół białym obrusem i rozłożył talerze z białej porcelany. Wyciągnął dobre gatunkowo czerwone wino i dwa duże kieliszki. Na małym talerzyku spoczęły opłatki. Obrzucił wszystko wzrokiem i ruszył do kuchni.
- Daj mi kochanie jakieś zajęcie – poprosił.
- Możesz zacząć smażyć ryby. Ja skończę lepić pierogi z grzybami i kapustą. Rozgrzej dobrze patelnię i olej. Dzięki temu ładnie się usmażą i nie przywrą do dna.
Podziwiał ją jak bardzo jest zręczna. Pierogi lepiła błyskawicznie. Część włożyła do zamrażalnika a część przeznaczyła na kolację. Zalała jeden z pojemników ze śledziami zalewą z oliwy a drugi śmietaną. Obydwa wylądowały w lodówce. Zerknęła na Marka. Radził sobie całkiem nieźle. Usmażone kawałki ryb przekładał na półmisek a na pustej patelni układał nowe. Było tego tak dużo, że Ula zostawiła połowę z nich do zamrożenia.
Kilka minut przed siedemnastą wszystko było gotowe. Wzięli wspólny prysznic i przebrali się do świątecznej kolacji. Ula rozlała zupę na talerze, a Marek poprzenosił półmiski na stół. Zapalił świece, by stworzyć miły nastrój i rozlał wino do kieliszków. Podeszła Ula i wzięła w dłoń jeden z opłatków. Stanęła naprzeciwko Marka i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Ten rok w przeciwieństwie do wcześniejszego zapowiadał się zwyczajnie i nudno, za to jego końcówka jest bardzo szczęśliwa. Ja jestem bardzo szczęśliwa. Otrząsnęłam się po rozwodzie i zapomniałam o przykrych latach z Piotrem również dzięki tobie. Życzę nam obojgu, by ta miłość, której doświadczamy, trwała do końca naszych dni, a wspólnie przeżyte lata były dla nas dobre i spokojne. Życzę ci, żebyś się nie zmieniał i pozostał takim jakim jesteś. Dobrym, wrażliwym i troskliwym człowiekiem. Wszystkiego najlepszego kochanie.
- Jestem pełen nadziei i wiary, że to wszystko się spełni. Ty tylko bądź przy mnie i kochaj mnie, a wszystko dobrze się ułoży. Życzę ci samych szczęśliwych dni u mego boku skarbie.
Przełamał się z nią opłatkiem i obdarzył słodkim pocałunkiem. Zasiedli do wieczerzy. Marek nie mógł się nachwalić. Smakowało mu absolutnie wszystko. Zakończył kolację solidną porcją makówek pełnych bakalii. Poluzował pasek.
- Okropnie się objadłem. To wręcz nieprzyzwoite, ale wszystko było genialnie smaczne – podał Uli kieliszek z winem.
- Za nasze zdrowie kochanie.
Po kolacji wręczyli sobie prezenty. Marek był zachwycony modnymi koszulami, a Ula sukienką, którą jej kupił. Kładli się spać późno. Jutro mogli dłużej poleniuchować.
Na dźwięk domofonu Marek oderwał się od stołu, na którym układał sztućce i poszedł otworzyć. Ula kończyła nakładać na półmiski ostatnie plastry wędlin. Usłyszała wchodzących gości i wytarłszy dłonie ściereczką poszła się przywitać. Marek przedstawił jej Violettę i Sebastiana. Ten ostatni był pod ogromnym wrażeniem urody Uli.
- Nic nie przesadziłeś przyjacielu – szepnął mu do ucha – ona jest piękna.
- Dajcie płaszcze i rozgośćcie się. Zaraz będziemy jeść.
Oboje Olszańscy łakomie spoglądali na suto zastawiony stół.
- No bracie – Sebastian nie mógł się powstrzymać od komentarza – wyżerka pełną gębą.
- I w dodatku wszystko robiła Ula własnoręcznie poza wędlinami. Karczek i schab ze śliwką wyszły znakomicie, a ten pieczony pasztet z gęsi to sama poezja. Są i moje ulubione krewetki, a także mule. Wiem, że i wy lubicie. Siadajcie. Ja jeszcze przyniosę dzbanek z kawą.
Sebastian bez skrępowania nałożył sobie solidną porcję sałatki jarzynowej i wziął kilka krewetek. Violetta zaczęła od pasztetu, a potem zabrała się za śledzie.
- Naprawdę sama to przygotowałaś?
- No nie do końca. Marek bardzo pomógł. Mielił mięso i nadziewał schab śliwkami, a karp w galarecie to całkowicie jego zasługa podobnie jak faszerowane jaja. Ma talent chłopak – Ula uśmiechnęła się do narzeczonego.
- Pyszne, naprawdę wszystko jest genialne, a co na obiad? – Sebastian poluzował pasek od spodni.
- Nie martw się. Głodny nie wyjdziesz – zachichotał Marek znając doskonale żarłoczność przyjaciela. – Będzie zupa kokosowa z imbirem. Jedliśmy ją kiedyś w Krakowie i Ula postanowiła zrobić ją sama. Jest równie dobra. Na drugie danie gnocchi z kawałkiem pieczeni i surówką. Może być takie menu? - Sebastian podniósł obie ręce w poddańczym geście.
– Ja nie mam żadnych uwag.
Po śniadaniu Ula nakroiła mnóstwo sernika, makowca i piernika. Zaparzyła jeszcze więcej kawy.
- Marek mówił, że będziesz u nas pracować od nowego roku – zagaiła Violetta. Była ciekawa nowej asystentki swojego szefa, która w dodatku była jego narzeczoną. Dobrze pamiętała jak to było z Pauliną, dzięki której trafiła do F&D. Uważała ją za swoją przyjaciółkę i dopiero Marek jak rozwiódł się z nią odarł swoją sekretarkę ze złudzeń mówiąc, że Paulina to taki typ, który nie ma przyjaciół. Od tej pory relacje między nią a Violą znacznie się ochłodziły a Olszańska zaczęła traktować Paulinę jak każdego jednego petenta, co tej ostatniej bardzo się nie podobało. Może Ula będzie inna? Na pewno jest inna. Nie wywyższa się i nie traktuje jej z góry tak jak robiła to Paulina.
- Tak, to prawda. To dlatego przeprowadziłam się z Krakowa tutaj. Marek wciąż mówił, że od dawna nie ma asystentki i że ja nadawałabym się na to stanowisko, bo mam kierunkowe wykształcenie. W końcu się zgodziłam.
- Masz studia?
- Tak. Zrobiłam dwa kierunki ekonomię i finanse, a ty?
- Ja niestety mam tylko ogólniak.
- Nie chciałaś się dalej kształcić?
- Chciałam, ale nie dostałam się na filologię i potem już nie próbowałam.
- Trzeba próbować Viola. Całe życie chcesz być sekretarką? Nie chcesz zrobić kariery?
- Pewnie, że chcę. Nawet interesuję się PR-em, ale Marek w życiu nie powierzyłby mi tego stanowiska.
- Teraz być może nie, ale jakbyś zrobiła licencjat lub studia, to pewnie nie miałby nic przeciwko temu. Pomyśl o tym, bo naprawdę warto się starać.
- Pomyślę Ula, pomyślę…
Bardzo przyjemnie upłynął ten dzień. Olszańscy pożegnali się kilka minut po osiemnastej zostawiając gospodarzy samych. Marek pomógł Uli uprzątnąć naczynia i rozsiadł się na kanapie.
- I jak wrażenia? Dobre, czy złe? Jak odebrałaś Violettę?
- Pozytywnie. Jest trochę egzaltowana, ale w gruncie rzeczy to dobra dziewczyna. Nie może ci pomóc dlatego, że mało wie o ekonomii i czasami nawet nie rozumie, czego od niej wymagasz. Wstydzi się do tego przyznać. Mówiła mi o tym. Trochę wjechałam jej na ambicję mówiąc, że jeśli nie chce całe życie pracować jako sekretarka musi zacząć się edukować i rozwijać. Mówiła, że interesuje się PR-em.
- Tak wiem. Ma wielkie parcie na to stanowisko, ale sama wiesz, że z takim poziomem wiedzy nie mogę jej na nim zatrudnić.
- To samo jej powiedziałam i czuję w kościach, że ona jeszcze któregoś dnia na pewno nas zaskoczy. Zobaczysz.
ROZDZIAŁ 11
Drugiego stycznia pojechała wraz z Markiem do firmy. To miał być pierwszy dzień pracy w nowym miejscu. Była podekscytowana a jednocześnie pełna obaw, które Marek zdawał się bagatelizować. Nadal żył jeszcze zabawą sylwestrową, bo wybawili się za wszystkie czasy świętując nowy rok wraz z Olszańskimi w jednym z lepszych hoteli w Warszawie. Mimo, że wrócili o piątej rano to nie był koniec tych szaleństw, bo Marek najpierw nagą zaniósł na rękach do jacuzzi, gdzie niecnie ją wykorzystał, a potem przeniósł te miłosne uniesienia do sypialni. Zanim pozwolił jej zasnąć było już dobrze po siódmej. Była wykończona i zasnęła kamiennym snem. Ocknęła się dopiero koło piętnastej, ale Marka przy niej nie było. Pojawił się chwilę później niosąc na tacy filiżankę z mocną kawą. Pociągnęła z przyjemnością nosem wdychając jej aromat.
- Tego mi właśnie potrzeba – wyszeptała. Upiła trochę i uśmiechnęła się do Marka. – Jesteś kompletnie niewyżyty, wiesz? - przypomniała sobie szaleństwa ostatniej nocy.
Roześmiał się na całe gardło.
- Nic na to nie poradzę, bo kiedy mam cię tak blisko trudno utrzymać mi ręce przy sobie.
- No to dzisiaj będziesz musiał, bo ja mam zamiar się zrelaksować przed jutrzejszym dniem.
Popatrzył na nią z miną zbitego psa.
- To okrutne co mówisz. Jeszcze zobaczymy a teraz wstań, bo podgrzałem obiad.
Zaparkował w podcieniach i pomógł Uli wysiąść. Uczepiła się jego ramienia. Było dość ślisko, a ona miała wysokie obcasy.
- Najpierw pójdę do Olszańskiego zanieść tę teczkę. Muszę mu powiedzieć, że świadectwo pracy z banku przyjdzie pocztą i doniosę je później.
- Daj mi tę teczkę Ula. Ja to załatwię, a ty w międzyczasie zrób nam dobrej kawy i zaadaptuj się do nowych warunków. Violetta wszystko ci pokaże.
Rozstali się na korytarzu. Ula przywitała się z sekretarką i zdjęła płaszcz.
- Tak się cieszę Ula, że nie będę już tu sama jak palec. We dwójkę zawsze raźniej. Poza tym będziemy miały sporo roboty, bo trzeba zamknąć do piętnastego zeszłoroczny budżet. Zawsze miałam z tym kłopot, a Marek wściekał się na mnie.
- Nie będzie kłopotu. Siądziemy do tego razem i wszystko ci wyjaśnię krok po kroku tak, żebyś zrozumiała.
Violetta odetchnęła z wyraźną ulgą. Miała świadomość, że gdyby nie Sebastian jej dawno już nie byłoby w tej firmie. Zanim przyszedł Marek one zrobiły dla niego i siebie kawę, i powyjmowały najpotrzebniejsze segregatory odgradzając się nimi jak barykadą. Viola pokazała jej wzór, według którego rokrocznie starała się sporządzać zestawienia.
- Trochę go zmodyfikujemy, żeby wszystko było bardziej przejrzyste i jasne, i żeby było wiadomo co z czego wynika.
Kubasińska była pod wrażeniem, bo nagle wszystko zaczęła rozumieć. Dyktowała Uli pozycję po pozycji a Ula wprowadzała to wszystko w tabele i zliczała.
- Exel jest o tyle wygodny, że nie musisz ręcznie dodawać wszystkiego po kolei. Wystarczy podświetlić i kliknąć na sumę a on sam wszystko policzy. Widzisz jakie to proste? Od razu będziemy drukować w dwóch egzemplarzach i w ten sposób nie będziemy się cofać do początku, bo jest tego sporo. Pracowały zgodnie aż do lunchu. Viola chyba po raz pierwszy zaczęła cokolwiek rozumieć i po raz pierwszy poczuła satysfakcję z pracy. W dodatku nikt na nią nie krzyczał, nikt nie miał pretensji i nikt nie mówił, że znowu coś skopała. Ula potrafiła w sposób spokojny i rzeczowy wszystko na bieżąco jej wyjaśniać. Jak czegoś nie zrozumiała Ula powtarzała drugi raz.
O dwunastej zjechały wraz z Markiem do bufetu i zamówiły coś do jedzenia. Potem wróciły do pracy. Siedziały pochylone nad wyliczeniami, kiedy za ich plecami ktoś syknął zjadliwie.
- Violetta…, Violetta!
Obie odwróciły się jak na komendę. Za ich plecami w wyniosłej pozie stała Paulina Febo.
- Musisz sporządzić mi listę dodatków do wiosenno-letniej więc oderwij się łaskawie od tych głupot i zrób mi ją.
Kubasińska obrzuciła ją ironicznym spojrzeniem i mrugnęła do Uli.
- Ani mi się śni. To nie leży w zakresie moich obowiązków. Przypomnę ci tylko, że polecenia służbowe dostaję bezpośrednio od mojego szefa, którym jest twój były mąż. Jednak jeśli ci na tym tak bardzo zależy to nie krępuj się go zapytać. Jest u siebie.
- Nie będziesz mi mówić, co mam robić! – zaperzyła się. W tym momencie w drzwiach gabinetu stanął Marek i ciężkim spojrzeniem obrzucił Paulinę.
- W swojej naiwności liczyłem, że wreszcie będę miał spokój i od ciebie, i od twojego wiecznego ujadania. Czego chcesz?
- Potrzebuję zestawienia dodatków i ich kosztów, ale twoja sekretarka odmówiła wykonania polecenia służbowego. Powinieneś ją już dawno zwolnić, bo do niczego się nie nadaje – rzuciła pogardliwie.
- Jak słusznie zauważyłaś to moja sekretarka i nie ma absolutnie żadnego obowiązku wykonywania twoich poleceń. Potrzebujesz zestawień kosztów zatrudnij sobie własną, albo sama weź się do roboty. W końcu to nie takie trudne. Violetta, jak dowiem się, że cokolwiek zrobiłaś dla tej pani polecę ci po premii zrozumiałaś?
Paulina zagotowała się z wściekłości aż wystąpiły jej na twarz czerwone plamy.
- Ty pieprzony chamie! – wrzasnęła ile miała sił w płucach.
- I vice versa i vis a vis jak mawia Violetta, a teraz bądź łaskawa zejść mi z oczu.
Pani Febo odwróciła się na pięcie jak niepyszna i pomaszerowała w głąb korytarza.
- Ula – Marek zwrócił się do Sosnowskiej – właśnie miałaś wątpliwą przyjemność poznać trzeciego wspólnika tej firmy i moją na szczęście już byłą żonę. Viola brawo. Zachowałaś się tak jak należało. Jak wam idzie?
- Całkiem dobrze, prawda Ula?
- Prawda, a Viola bardzo pomocna i coraz więcej rozumie. Ja jestem pod wrażeniem, bo wystarczyło tylko trochę wyjaśnić i pokazać a wszystko stało się proste. Myślę, że jutro będziemy finiszować.
- Serio? – Marek otworzył szeroko oczy ze zdumienia. – I pomyśleć Viola, że my biedziliśmy się z tym całe tygodnie. Alex się zdziwi. Dzięki dziewczyny. Wracam do swojej roboty.
Od tego dnia Violetta zaczęła się wreszcie przykładać do pracy. Ula zlecała jej coraz bardziej samodzielne zadania, a ona coraz lepiej się z nich wywiązywała. Ula za każdym razem chwaliła ją i podbudowywała. Któregoś dnia znowu poszły na lunch do bufetu i wtedy Violetta powiedziała jej, że ma zamiar zapisać się na studia.
- Czuję się silna Ula dzięki tobie i myślę, że dam radę.
- Oczywiście, że dasz. Ja chętnie ci pomogę jak będziesz miała z czymś problem. Tak trzymaj Viola a jestem pewna, że daleko zajdziesz.
Dni stały się cieplejsze i nieco dłuższe. Marcowe słońce topiło zbity śnieg zostawiając na chodnikach brudne kałuże. Marek i Ula szli wolniutko parkową alejką delektując się tym pierwszym ciepłem.
- Piętnastego wracają rodzice. Będę musiał wyjechać po nich na lotnisko. Jednak zanim zawitają u siebie chciałbym ich przywitać dobrym obiadem, przedstawić im ciebie i porozmawiać z nimi o ślubie. Wyciągnąłem cię tutaj po to, żebyśmy może już coś ustalili. Ja myślałem o sierpniu. Wtedy będziemy już po pokazie i po podpisaniu kontraktów. Będzie więcej czasu na przygotowania. Nawet do urzędu moglibyśmy pojechać i zapytać o jakieś wolne terminy w sierpniu. Co ty na to?
- A co to za dzień piętnasty marca?
- Sobota.
- To świetnie, a o której przylatują?
- O trzynastej dziesięć.
- To zdążę z tym obiadem, a co do daty ślubu, to może być sierpień. Nie mam nic przeciwko temu.
- Ludzi nie będzie dużo i pomyślałem, żeby wesele zrobić w oranżerii u rodziców. Jest wielka i spokojnie nas wszystkich pomieści. Olszańskich wzięlibyśmy na świadków.
- Febo też będziesz zapraszał?
- Tylko jego. Jej nie chcę na oczy widzieć. Ma dziecko niech się nim zajmie a nie łazi po weselach. Słyszałem, że nie wyrosła jednak na matkę Polkę. Zmienia opiekunki jak rękawiczki i cierpi na tym wyłącznie dzieciak. Tylko jego mi żal, bo ma głupią matkę. A wracając do gości weselnych, to chciałbym zaprosić Pshemko i to obowiązkowo. Od dawna traktujemy go jak członka rodziny. Szczerze powiedziawszy to nawet nie wiem, czy uzbiera się choć ze dwadzieścia osób.
- A ja się cieszę. Nie lubię takich imprez z wielką pompą. A twoje pierwsze wesele jakie było?
- Nawet nie pytaj. Paulina naspraszała z ośmiuset gości, z których ja znałem tylko kilku. To musiało być wydarzenie towarzyskie, o którym miano mówić przez kolejne pół roku. Byłem wściekły. Nie chcę o tym mówić Ula, bo aż mi się krew burzy. To bardzo przykre dla mnie wspomnienia.
Piętnastego pojechali na lotnisko oboje. Wcześniej wspólnie przygotowali powitalny obiad. Ula była trochę spięta. Obawiała się tego pierwszego spotkania ze swoimi przyszłymi teściami. Oni wiedzieli o niej, bo Marek wszystko im opowiedział, ale nie była w stanie przewidzieć ich reakcji na jej osobę.
Zaparkował samochód i ruszył wraz Ulą do hali przylotów. Samolot miał wylądować za dziesięć minut. Marek przecisnął się do barierki ciągnąc za sobą Ulę. Wreszcie dojrzał ich oboje.
- Są Ula, są. Mamo! Tato! Tutaj! - Seniorzy uśmiechnięci od ucha do ucha podeszli do Marka. – Świetnie wyglądacie. Zdrowo. Pozwólcie, że przedstawię wam Ulę, moją narzeczoną i waszą przyszłą synową, a to Ula moja mama Helena Dobrzańska i ojciec Krzysztof.
Przywitali się z nią niezwykle serdecznie. Od razu im się spodobała. Była taka niebywale skromna i miła.
- Cieszę się, że mogę wreszcie poznać legendy F&D. Wyglądają państwo znakomicie.
- Długo siedzieliśmy w Leukerbad. To piękne uzdrowisko pełne źródeł termalnych, które miały na nas zbawienny wpływ.
- Zanim pojedziecie do siebie chcielibyśmy was zaprosić na powitalny obiad do nas. Wszystko mamy przygotowane. Posiedzimy, pogadamy a wieczorem odwiozę was do domu.
- Brzmi zachęcająco, prawda Helenko? – Krzysztof uśmiechnął się do żony. – Jedźmy w takim razie.
Obiad przebiegał w miłej atmosferze. Dobrzańscy zachwalali lecznicze zabiegi, którym poddawani byli w uzdrowisku.
- Pamiętasz synku jaki ojciec był słaby, kiedy wylatywaliśmy do Szwajcarii? Teraz to nie ten sam człowiek. Ma mnóstwo energii, że wciąż muszę go hamować. Oby jak najdłużej był taki.
- A co w firmie Marek?
- Wszystko w porządku. Szykujemy się do pokazu. Zatrudnienie Uli było strzałem w dziesiątkę. Bardzo pomaga i jest taka kreatywna. Podciąga w dodatku Violettę, która pracuje uczciwie i wzorowo, nie tak jak kiedyś. Pshemko tworzy jak szalony. Poprosiłem go, o uszycie dla nas strojów ślubnych. Teraz ma dużo roboty z projektowaniem, ale obiecał, że jak tylko się uwinie, to zabierze się za suknię i garnitur. Pamiętacie, że Alex pojechał w zeszłym roku na targi do Mediolanu? Zawarł tam dwa korzystne kontrakty. Ta współpraca się rozwija. Naprawdę dobrze się spisał. Tylko Paulina sprawia wciąż kłopoty. Chodzi nadęta jak balon, nic nie robi, dokucza pracownikom a zwłaszcza mojej sekretarce. Ciężko z nią wytrzymać. Pracownicy się skarżą, że traktuje ich jak śmiecie, bez jakiegokolwiek szacunku. Nie jestem pewien, czy jej miejsce powinno być w firmie. Ja najchętniej zwolniłbym ją, żeby jej więcej nie oglądać.
- Porozmawiam z nią – zadeklarował się Krzysztof – i albo zmieni swój stosunek do pracowników, albo zacznie żyć z dywidend. Ja wiem, że ona ma dziecko i musi się z czegoś utrzymać, ale przecież nie będziemy trzymać nieroba i płacić jej ciężkie pieniądze za to, że podpisze się na liście obecności. Może trzeba by było porozmawiać z Alexem?
- Alex się poddał tato, bo ona nawet jego nie słucha. Też chce mieć święty spokój i nie mieć wiecznie jej na karku. Nie chciałbym dożyć chwili, kiedy zaczną mi się zwalniać z firmy ludzie tylko z tego powodu, że ona uprawia jakichś cholerny mobbing.
- Nie dopuszczę do tego. Porozmawiam z nią i od razu postawię jej warunki. Wóz albo przewóz.
- Chciałem wam jeszcze powiedzieć, że planujemy nasz ślub w sierpniu. Będzie bardzo skromny i nie będzie dużo gości. Jak policzyliśmy to około dwudziestu osób. W związku z tym chciałem zapytać, czy wesele moglibyśmy zrobić w waszej oranżerii. Jest duża i pomieścilibyśmy się wszyscy. Zamówiłbym catering i kelnerów, a po imprezie ekipę sprzątającą. Zgodzicie się? My wszystkiego dopilnujemy.
- Nie ma problemu synku. I ja chętnie pomogę – Helena uśmiechnęła się uszczęśliwiona. – Bardzo się cieszymy Ula, że wejdziesz do naszej rodziny.
ROZDZIAŁ 12
ostatni
Rozmowa Krzysztofa z Pauliną chyba jednak odniosła skutek, bo pani Febo znacznie spasowała. Krzysztof powiedział jej, że zostaje w firmie warunkowo, bo jeśli jeszcze raz usłyszy, że ona źle traktuje pracowników, nie będzie miał litości. Poza tym nie wyraził zgody na zatrudnienie przez nią asystentki.
- Nie przesadzaj Paulinko, nie jesteś aż tak zajęta a zakres obowiązków jaki posiadasz spokojnie możesz ogarnąć sama nie wysługując się innymi.
To było dla dumnej Włoszki jak policzek. Już dawno straciła wszelkie łaski u seniorów przede wszystkim tym, że usiłowała im wmówić, iż dziecko, które ma się urodzić jest Marka. Od tego czasu oboje zaczęli postrzegać ją zupełnie inaczej tak, jakby nagle klapki spadły im z oczu.
Weszła właśnie do pracowni Pshemko niosąc przewieszone na ręku paski do kreacji i zatrzymała się nieco zdziwiona. Mistrz stał przy manekinie odzianym w piękną, połyskującą suknię w kolorze ecru. Zabłysły jej oczy z zachwytu.
- Witaj Pshemko – powiedziała cicho. – Piękna ta suknia. Wygląda jak ślubna.
- Bella, – mistrz spojrzał na nią spod okularów – to jest suknia ślubna, ale do ślubu cywilnego. Dlatego jest krótsza. Mam nadzieję, że będzie pasować.
- A komu?
- No jak to komu? Urszuli przecież. Urszuli Sosnowskiej.
- Tej asystentce Marka? Od kiedy ty projektujesz suknie ślubne dla asystentek?
Popatrzył na nią powątpiewając, czy aby ona jest przy zdrowych zmysłach. Usiadł ciężko na podeście, a ona przycupnęła obok niego.
- Paula, Urszula jest asystentką Marka i jednocześnie jego narzeczoną - wyjaśniał. - Za dwa tygodnie odbędzie się ich ślub, nie wiedziałaś o tym?
Miała tak głupią minę jak jeszcze nigdy w życiu. Strapiony mistrz pokiwał głową.
- A więc nie wiedziałaś…
- No niestety nie i jestem zaskoczona, bo nie sądziłam, że on i ona stanowią parę.
- I to bardzo udaną. W dodatku rozumieją się bez słów – nieświadomie wbił jej szpilę prosto w serce. – Pięknie będą wyglądać. Ona taka drobna o delikatnej urodzie i on taki nieziemsko przystojny – mistrz aż westchnął, kiedy zwizualizował sobie tę myśl.
- Tak…, pewnie masz rację. Nie przyglądałam jej się dokładnie – Paulina podniosła się z podestu. – Będę lecieć. Mam trochę roboty. Zostawiam ci te paski do sukienek. Na pewno coś wybierzesz. – Wyszła pośpiesznie z pracowni. - Marek się żeni. Kto by pomyślał zwłaszcza, że kiedy brał ze mną rozwód wciąż powtarzał, że skutecznie wyleczyłam go ze związków i że ma dość kobiet. – Postanowiła iść do Alexa i podzielić się z nim tą nowiną. Energicznie weszła do jego gabinetu i usiadła z drugiej strony biurka.
- Słyszałeś, że Marek się żeni?
- A ty nie? – popatrzył na nią zdziwiony. – Ja wiem to już od miesiąca, bo przyszli tu do mnie oboje z zaproszeniem na ślub i wesele.
- To dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
- Bo sądziłem, że wiesz. Nie dostałaś zaproszenia? No nie dostałaś, bo inaczej wiedziałabyś przecież. Poza tym chyba rozumiem i ty też powinnaś, że nie bez powodu nie chce cię widzieć na ślubie. Mało świństw mu narobiłaś? A już to, że wmówiłaś mu ojcostwo było chwytem poniżej pasa. Dlaczego miałby cię zapraszać?
- Bo w jakimś sensie jesteśmy rodziną? – wyrzuciła z siebie poirytowana.
- Paulina zejdź na ziemię. Jaką ty jesteś dla niego rodziną? To, że wychowywaliśmy się razem niekoniecznie o tym świadczy. Poza tym jesteś jego byłą żoną. Byłą – Paulina. Mam nadzieję, że z nagła i niespodziewanie nie pojawisz się na tym ślubie i nie wymyślisz czegoś idiotycznego? Zmarnowałaś mu życie więc nie miej pretensji o to, że chce je sobie ułożyć na nowo. Ula to wspaniała kobieta. Mądra, zdolna i piękna. Uszczęśliwia go więc daj mu już wreszcie spokój. Jeśli zrobisz coś głupiego, jeśli zakłócisz ceremonię ślubną nie będę chciał cię znać. Zapamiętaj sobie.
Wyszła od niego z mieszanymi uczuciami. Początkowe zaskoczenie zamieniło się we wściekłość, którą na szczęście stonował Alex. Nie będzie nic wymyślać. Niech Marek idzie własną drogą. Może i ona powinna? Też ma prawo ułożyć sobie życie i być szczęśliwa.
Tymczasem Marek wraz z Ulą dogrywał ostatnie już przygotowania do tego ważnego dla nich dnia. Właśnie dopięli sprawę cateringu i kelnerów. Zamówili też weselny tort. Tak naprawdę wybierał go Marek, bo ją na sam widok tak zemdliło, że wymiotowała na zapleczu cukierni. Wyszła stamtąd blada ze spoconym czołem co go mocno zaniepokoiło. Wybrał pospiesznie jeden z piętrowych, czekoladowych tortów i czym prędzej zabrał Ulę stamtąd. Wsadził ją do samochodu i zapytał z troską - kochanie, co się dzieje? Nie wyglądasz najlepiej. Może powinniśmy pojechać do lekarza? Martwię się.
- Jedźmy do domu. Położę się to mi przejdzie. Jutro pójdę do przychodni.
Następnego dnia Marek odwiózł ją do najbliższej poradni, ale nie chciał jej zostawić samej. Zadzwonił do Violetty, że trochę się spóźni, bo musi Ulę zawieźć na badania.
Pobrano jej krew i kazano czekać. Potem poproszono ją jeszcze na USG. Trochę się zdziwiła, ale pomyślała, że pewnie sprawdzają wszystko, żeby postawić jakąś diagnozę. Położyła się na kozetce, a lekarz rozprowadził po jej brzuchu lepki żel.
- Kiedy miała pani ostatnią miesiączkę?
To pytanie zaskoczyło ją. Tak naprawdę nie pamiętała.
- Chyba dawno. Nie przypomnę sobie…
- Proszę pani, mamy tu ósmy tydzień ciąży. Na razie wszystko jest w najlepszym porządku. Proszę o siebie dbać i nie forsować się. Następne USG za miesiąc.
Zatkało ją. Najzwyczajniej w świecie ją zatkało. Z Piotrem nie miała dzieci. Ciągle jej to zarzucał, wyzywał od jałówek. Marzyła o dziecku, ale sądziła, że faktycznie jest bezpłodna i nigdy się nie dowie jak to jest być matką.
Wyszła z gabinetu trochę przytłoczona tymi nowinami. Marek na jej widok wstał i podszedł do niej.
- I co? Co powiedział lekarz? - Podała mu wszystkie wydruki, które trzymała w dłoni. – Co to jest?
- To wydruk z USG. Jestem w ósmym tygodniu ciąży – zalśniły jej oczy i rozpłakała się. Przytulił ją mocno.
- Kochanie i dlatego płaczesz? Przecież to najlepsza wiadomość pod słońcem. Jestem taki szczęśliwy. Nawet nie wiesz jak rodzice się ucieszą. Od tak dawna pragnęli mieć wnuki.
- Ja też się cieszę i to bardzo. Od zawsze marzyłam o dziecku, ale myślałam, że nie mogę go mieć. Tam jest jeszcze recepta na witaminy i jakieś leki przeciwwymiotne. Trzeba to wykupić. Jedźmy do firmy a po drodze zatrzymamy się przy aptece. Mam też prośbę. Nie mówmy na razie nic w firmie. Powiemy tylko rodzicom.
- Jak chcesz Ula. Lepiej nie zapeszać, prawda?
- Dokładnie. Jedźmy już.
Wreszcie nadszedł ten wyczekiwany przez nich dzień. O jedenastej pojawili się w domu Marka Olszańscy. Violetta pomagała Uli ubrać się i zrobiła jej delikatny makijaż. Już przed dziewiątą zamówiona fryzjerka fantazyjnie upięła jej włosy. Viola obrzuciła ją spojrzeniem od stóp do głów.
- Wyglądasz zjawiskowo. Suknia leży idealnie. Pshemko naprawdę się postarał.
- Pośpieszcie się dziewczyny, bo limuzyna już jest – Sebastian wszedł do sypialni i stanął w progu. – Ależ jesteś piękna. Powoli będziemy jechać.
Wszyscy zjechali na dół i zajęli miejsca w limuzynie. Marek nie mógł oderwać wzroku od swojej ukochanej. Ta ciąża, choć sprawiała Uli wiele niedogodności to przy okazji spowodowała, że wypiękniała jeszcze bardziej.
Limuzyna zatrzymała się przed Urzędem Stanu Cywilnego. Mężczyźni pomogli wysiąść swoim damom i powoli weszli po schodach do wnętrza budynku. Na korytarzu przed salą, w której miał się odbyć ślub stali już wszyscy goście. Marek z Ulą zajęli miejsce obok rodziców.
-Pięknie razem wyglądacie – Helena z miłością spojrzała na nich oboje.
Drzwi się otworzyły i stanęła w nich kobieta zapraszając ich do środka. Kiedy już wszyscy usiedli wyszedł kierownik Urzędu Stanu Cywilnego i zaczął ceremonię zaślubin. Dla nich dwojga świat nagle przestał istnieć. Powtarzali za urzędnikiem słowa przysięgi patrząc sobie prosto w oczy. Wymienili obrączki. Potem poproszono ich i świadków o podpisy na dokumentach. Ula przyjmowała nazwisko męża i z wielką ulgą żegnała się z poprzednim. W końcu nadszedł czas na gratulacje. Najpierw złożył je im kierownik, a potem kiedy już opuścili salę, wszyscy goście. Na szczęście nie sprawdziły się obawy Alexa i ze strony Pauliny nie było żadnej niespodzianki. Wszystkich seniorzy Dobrzańscy zapraszali na przyjęcie.
Było tak jak sobie wymarzyła. Skromnie, ale wesoło i miło, bo znała wszystkich gości i nie czuła się niezręcznie. Catering był znakomity a kelnerzy uwijali się szybko i sprawnie roznosząc potrawy. Dzięki Sebastianowi mieli świetny zespół muzyczny, który grał do czwartej nad ranem, do momentu aż ostatni goście zmęczeni zabawą odjechali wynajętymi taksówkami do domu. Ula i Marek zostawali do następnego dnia. Rano miała się pojawić ekipa sprzątająca i zrobić porządek w oranżerii.
Przespali się w dawnym pokoju Marka. Nie odmówili sobie pieszczot, chociaż od jakiegoś czasu Marek oszczędzał Ulę bojąc się, żeby nic nie stało się maluszkowi.
Mieli zaplanowaną podróż poślubną, ale zanim polecieli upewnili się u lekarza, że z ciążą wszystko w porządku i nic jej nie zagraża.
Wylecieli do Włoch, do Ligurii na Riwierę Włoską do Monterosso al Mare i byli zachwyceni, i urzeczeni pięknem tego miejsca. Ich hotel był położony bardzo blisko morza i nawet z okien mogli podziwiać wschody i zachody słońca. Trochę spacerowali, trochę wylegiwali się na plaży, a Marek uważał, żeby Ula się nie przemęczała i żeby odpoczęła jak najlepiej.
Z żalem wracali do firmowej rzeczywistości. Ula pracowała do siódmego miesiąca. Pod koniec ciąży przeniosła się do teściów. Marek nie chciał być niemile zaskoczony tym, że złapią ją bóle porodowe, a przy niej nikogo nie będzie. W końcu któregoś marcowego poranka zadzwoniła jego matka, że Ulę zabrało pogotowie, bo odeszły jej wody, a oni jadą taksówką do szpitala. Nie zwlekał. Violi rzucił tylko, że Ula już rodzi a on do niej jedzie i da znać jak będzie po wszystkim.
Nieco spanikowany wparował na porodówkę. Tam natknął się na swoich rodziców. Koniecznie chciał przy Uli być. Zobaczył pielęgniarkę niosącą ochronne obuwie, fartuch i maseczkę. Podeszła do nich z pytaniem
- Pan Dobrzański?
- To ja…
- Proszę to założyć. Ja zaczekam i wprowadzę pana na salę. Żona mówiła, że chce pan być przy porodzie. Przebrany podążył za pielęgniarką. Stanął u wezgłowia łóżka i złapał Ulę za rękę. Poczuła się nagle bezpieczna i pewna tego, że wszystko pójdzie dobrze, bo on jest przy niej tak jak zawsze.
Poród trwał długo i kompletnie pozbawił ją sił. W końcu wydała na świat dziewczynkę.
- Śliczne dziecko – usłyszała głos położnika. – Umyjemy ją i zaraz państwu pokażemy.
Na widok tego maleństwa zalśniły im łzy w oczach. Wzruszony Marek całował ciepłe czółko tej kruszynki mocząc je słoną wilgocią.
- Witaj na świecie kochanie – szepnął. – Już nie mogliśmy się ciebie doczekać.
Wyproszono go z zapewnieniem, że za chwilę oczyszczą żonę i będzie mógł ją odwiedzić już na sali. Wyszedł. Był zmęczony, ale bardzo przejęty i szczęśliwy. Podeszli do niego rodzice pytając o Ulę i dziecko.
- Jest piękne i zdrowe. Dziewczynka. Natalia. Natka. Natusia. Moja córeczka. Ula była bardzo dzielna. Chce mi się krzyczeć z radości. Dostałem od losu drugą szansę na szczęśliwe życie z kobietą, którą kocham całym sercem i nie zmarnuję tej szansy, bo gdybym to zrobił okazałbym się ostatnim głupcem.
Drzwi od sali porodowej otworzyły się i wywieziono z niej Ulę a za nią w maleńkim wózku ich córeczkę. Marek wziął głęboki oddech.
- Chodźcie kochani. Musicie poznać swoją wnuczkę. Najpiękniejsze dziecko na ziemi.
K O N I E C
Comments