top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

FETYSZ - rozdział 1

ROZDZIAŁ 1


- Chodźmy do cukierni – chuda jak tyczka, Magda już kierowała się w stronę swojego ulubionego miejsca. Jagoda obrzuciła jej bardzo szczupłą sylwetkę wzrokiem pełnym zazdrości. – Jakie to niesprawiedliwe… Magda potrafi wsunąć dziesięć ciastek z kremem i nie przytyje nawet grama, a ja… - Skrzywiła się na samą myśl.

- Do cukierni…? – powtórzyła z rozczarowaniem.

- No chodźcie – nalegała Madzia. – Zjemy po ciachu i napijemy się dobrej kawki. Mam wam tyle do opowiedzenia.

Milcząca do tej pory Kaśka westchnęła głośno.

- No dobra… - szturchnęła Jagodę w ramię – najwyraźniej nasza chudzinka potrzebuje trochę kalorii.

Ruszyły w stronę kafejki. Jeszcze rok temu Jagoda byłaby ostatnią osobą, która zrezygnowałaby z takich smakołyków. Dzisiaj na sam widok kremiastych ciastek lub sowicie lukrowanych pączków rosło w niej obrzydzenie. Usiadłszy przy stoliku złożyły zamówienie. Jagoda poprzestała na filiżance espresso.

Od początku studiów trzymały się razem, wspierały i troszczyły się o siebie. Jakoś od razu polubiły się zwłaszcza, że zamieszkiwały wspólnie pokój w jednym ze studenckich akademików, a to pozwalało się zintegrować. Jagoda znacznie odstawała od nich. Była gruba, niepewna siebie i zdecydowanie wycofana. Musiało minąć sporo czasu nim zaufała swoim przyjaciółkom w stu procentach.

Teraz siedząc z nimi w tej przytulnej kawiarence zupełnie wyłączyła się i nie słuchała paplania Magdy. Myślami cofnęła się do czasów dzieciństwa, które dla niej nie było ani dobre, ani szczęśliwe.

Zawsze miała sporą nadwagę. W ogóle nie pamiętała takiego czasu w swoim życiu, że wyglądała, jak jej rówieśnicy. Jej dwie starsze siostry były dość wysokie i raczej szczupłe. Sąsiedzi mówili, że poszły w ojca, a ona odziedziczyła geny po matce.



W jej rodzinnym domu zawsze dużo się jadło. Pierwsze mgliste wspomnienia wiążą się z matką i jej czerwoną od żaru pieca twarzą. Zawsze urzędowała w kuchni gotując swoim bliskim ich ulubione potrawy. Od unoszącego się w pomieszczeniu gorąca parowały szyby w oknach, a skraplająca się para wodna znaczyła swój ślad spływając od góry do dołu cienkimi stróżkami. Jagoda zazwyczaj towarzyszyła rodzicielce siedząc na kuchennym taborecie i wdychając boskie aromaty, mazała palcem po szybach.

Dla ojca zawsze musiało być mięso. Był miłośnikiem wielkich, jak męska dłoń schabowych i potrafił zjeść ich kilka na raz. Ciężko pracował fizycznie i spalał mnóstwo kalorii. Jej dwie siostry też się nie oszczędzały i wsuwały ile mogły. Jednak w przeciwieństwie do niej miały dobrą przemianę materii i żaden tłuszcz im się nie odkładał. Jagoda często była przedmiotem ich drwin. Nazywały ją odkurzaczem, bo wymiatała z talerzy do ostatniego okruszka. Zżymała się na te złośliwe docinki odpowiadając im równie szyderczo. Mniej odwagi miała, gdy to jej szkolni koledzy zrobili sobie z niej obiekt do żartów. Zaczęło się w pierwszej klasie i ciągnęło się przez całą podstawówkę i szkołę średnią.

Cierpiała. Z powodu tuszy nie miała przyjaciół, nie miała nikogo, komu mogła się zwierzyć i poradzić. Jedynym powiernikiem był pies, którego kochała najmocniej na świecie. Kiedyś wracając ze szkoły natknęła się na leżące w przydrożnym rowie skamlające, przemoczone szczenię. Było jeszcze półślepe i kompletnie wycieńczone. Przygarnęła je wówczas. Dmuchała i chuchała. Wstawała do niego w nocy, żeby je nakarmić. Za zaoszczędzone zaskórniaki wykupiła u weterynarza szczepionki i modliła się, żeby psiak przeżył. Tak się też stało, a zwierzak został jej najwierniejszym przyjacielem.

Wtedy też postanowiła, że kiedyś zostanie weterynarzem. Skoro ludzie jej nie lubili, to może zwierzęta polubią?


Każdy rok przynosił nowe kilogramy. W wieku czternastu lat miała już rozstępy i cellulit. Nigdy w życiu nie poszłaby na basen czy nad rzekę i nie rozebrałaby się do kostiumu, bo byłoby jej wstyd. Powoli zaczęła zdawać sobie sprawę, że coś z nią nie tak. Drażniło ją, gdy ojciec naśmiewał się z jej kolejnych diet, a matka pobłażała bagatelizując sprawę.

- Dajże jej spokój - zrzędziła pod nosem podsuwając Jagodzie najsmaczniejsze kąski. – Zacznie dojrzewać, to sama schudnie. Wyrośnie…



Co jakiś czas testowała na sobie różne diety. A to kapuścianą, a to kopenhaską, a to dietę aktorów z Hollywood. Nic to nie dawało, bo za szybko się zniechęcała. Diety były drastyczne i stosując je wytrzymywała góra tydzień lub dwa. Potem wyposzczona rzucała się na jedzenie wrzucając w siebie co popadło.

- Wiedziałem, że nie dasz rady – kpił ojciec z triumfem, a jej w takich razach płynęły z oczu łzy. Czasami się zastanawiała, dlaczego matka nic z tym nie zrobiła. Dlaczego zamiast kopytek okraszonych wielką ilością skwarków, nie stawiała przed nią michy pełnej niskokalorycznej sałaty, czy ugotowanej piersi z kurczaka? Jej rodzicielka nie znała takiego jedzenia. To było dobre dla kóz. Tu musiało być wszystko tłuste, smażone i pieczone, a zupy zawiesiste i gęste. Jeśli podano kapustę, to z wielką ilością zasmażki. Jedzenie miało być konkretne, a nie jakieś trawsko dla królików.


Zazdrościła swoim siostrom. Obie wysokie, smukłe i już dorosłe. Najstarsza skończyła dziewiętnaście lat a średnia była o rok młodsza. Co z tego, że obie nie miały głowy do nauki i swoją edukację skończyły na zawodówce? Były piękne, miały powodzenie i wkrótce spróbowały swoich sił w modelingu.

Jagoda doskonale pamięta ten dzień, gdy cała rodzina siedziała przy stole przeglądając jakieś kolorowe czasopismo, w którym opublikowano zdjęcia z sesji obu sióstr. Matka rozpływała się z zachwytu, ojciec tylko głową kręcił z podziwu i cmokał mrucząc: – udały nam się córki Maryś, oj udały.

A ona? Siedziała wciśnięta w kąt i przełykała łzy z żalu, że taka gruba, że niezgrabna, że nieforemna, w szerokich ciuchach i beznadziejnie brzydka.

Im bardziej zbliżała się do pełnoletności tym bardziej zamykała się w sobie budując wokół siebie mur. Jej życie towarzyskie nie istniało. To zmieniło się tylko na chwilę, gdy ojciec wspaniałomyślnie zafundował jej wczasy odchudzające w Juracie. Tam poznała trochę ludzi w podobnej sytuacji, jak ona. Te znajomości nie przetrwały, za to ona wróciła do domu o dwanaście kilo chudsza. Nie miała jednak na tyle silnej woli, żeby utrzymać dietę, bo znowu wpadła w tryby karuzeli wypełnionej kluskami pływającymi w zawiesistym sosie, pachnącym smalcem z wędzonego, tłustego boczku i równie tłustym mięsem. Utracone kilogramy szybko zostały nadrobione z nawiązką. Tryb życia znowu stał się siedzący, bo czas spędzała głównie na przygotowaniach do matury.

Matura poszła gładko podobnie jak egzaminy na wymarzoną weterynarię. Kiedy powiadamiała rodziców o tym, że dostała się na studia, żadne z nich nie zareagowało tak, jak się spodziewała. Oboje mieli minorowe miny i tylko pokiwali głowami.



- Nie cieszycie się? – spytała rozczarowana. Sądziła, że przynajmniej wykrzeszą z siebie choć trochę entuzjazmu, choć jedną dziesiątą takiego, jaki wykazywali oglądając zdjęcia z sesji ich starszych córek.

- Cieszymy, oczywiście, że cieszymy… - wybąkała matka. – Agata jest w ciąży… - dodała po chwili. - Trzeba będzie wyprawić wesele.

Jagoda wytrzeszczyła oczy ze zdumienia a potem wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Wreszcie uspokoiła się i wyrzuciła z pogardą – no to siostrzyczka zrobiła karierę, możecie być dumni.

- Jagoda, nie kpij – skarciła ją matka.

- A dlaczego nie? Ona i Bożena całe lata drwiły ze mnie. Ja przynajmniej coś osiągnę w życiu, a one czego dokonały? Uczyć się nie chciały. Obie skończyły na kasie w markecie i teraz jeszcze ta ciąża. A kto jest szczęśliwym tatusiem?

- Syn Jonkiszów, Michał…

- Michał? Przecież to pijus i nierób pierwszej wody. Czy ta Agata zgłupiała już zupełnie? Jest najstarsza, ale rozumu tyle co u pięciolatki. Lepiej by było, gdyby sama wychowywała dziecko niż użerała się z taką patologią, ale cóż…, jej wybór.


Wesele jednak się odbyło, ale Jagodę niewiele obeszło. Pojechała tylko do kościoła, gdzie stanęła na samym końcu nie chcąc rzucać się w oczy, a z weselnego przyjęcia ulotniła się, jak kamfora po godzinie. Za wszelką cenę chciała uniknąć upokorzenia i podpierania ścian podczas, gdy inni pewnie świetnie by się bawili. Z grubaską nikt nie chce tańczyć.

Wróciła do domu i zabrała się za pakowanie rzeczy do dość sporej walizki. W poniedziałek miała zameldować się w akademiku, a od wtorku zaczynała zajęcia.


Początki nie były łatwe, jak zwykle w jej przypadku. Raczej trzymała się z boku nie uczestnicząc w żadnych dyskusjach ludzi z roku. Przerwy spędzała ze swoimi współlokatorkami, ale nie ustrzegła się przykrych docinków. Gdy była młodsza, jeszcze na nie reagowała, teraz starała się puszczać je mimo uszu. A jednak one wszystkie tkwiły gdzieś z tyłu jej głowy i nawet po latach nie potrafiła o nich zapomnieć.

Pod koniec pierwszego roku dzięki Magdzie i Kasi poznała grupkę koleżanek i kolegów, którzy wydawali się ją akceptować. Nikt się z niej nie naśmiewał, nikt nie krytykował i dopiero na piątym roku, kiedy pisała pracę magisterską dowiedziała się, co tak naprawdę o niej myślą. Materiały, które dostała od kolegi nie zawierały tylko plików z danymi niezbędnymi do jej pracy. Zawierały dużo więcej. Kolega z pośpiechu nie zdążył ich wykasować. Przeglądając je rozpoznała ludzi ze swojej paczki, głównie chłopaków, którzy oceniali dziewczyny z roku. Nie zawsze były to pochlebne opinie a najmniej pozytywna była o niej, bo chłopcy fantazjowali na temat seksu z nią, co było obrzydliwe i upokarzające. Miała wrażenie jakby została zdradzona. Ludzie, którym ufała i których naprawdę lubiła, potraktowali ją, jak temat do grubo rżniętych, wulgarnych dowcipów. To bolało. Zrozumiała, że prócz ciosów od znajomych musi się liczyć z atakami z każdej innej strony. Już i tak codziennością stały się kpiny i wyzwiska na ulicy, pokazywanie ją palcami ostentacyjne i bezczelne, jakby nie była człowiekiem. Starała się nie podnosić głowy. Szła zwykle ze wzrokiem wbitym w chodnik lub ekran telefonu usiłując zniknąć i nie narażać się na pogardliwe spojrzenia mijających ją ludzi. Żałowała, że przy takich gabarytach może jedynie żyć dla siebie, nie dla kogoś więcej. Magda i Kaśka poznały chłopaków i zaczęły umawiać się na randki. Ona zostawała w akademiku spędzając czas z nosem w książkach. Samotność działała na nią przygnębiająco.

A jednak pewnego dnia idąc na wykłady dostrzegła kątem oka chłopaka natarczywie wbijającego w nią spojrzenie. Podniosła głowę i zażenowana odwróciła wzrok. Początkowo sądziła, że przygląda się jej, bo nigdy nie widział takiej dziewczyny o gabarytach stodoły, ale kiedy mijała go i ponownie spojrzała mu w oczy nie dostrzegła w nich żadnej złośliwości, wstrętu, czy niesmaku. Wręcz przeciwnie. Chłopak rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i skinął głową. Nieśmiało odwzajemniła uśmiech i zawstydzona przyspieszyła kroku.

49 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page