ROZDZIAŁ 1
Zatrzymała się przed szklanymi drzwiami prowadzącymi do firmy Febo&Dobrzański i głęboko westchnęła jakby w ten sposób chciała dodać sobie odwagi. Poprawiła tkwiące na nosie przeciwsłoneczne okulary i już bardziej zdecydowanie weszła do wnętrza budynku.
Szybkim krokiem przemknęła obok portierni rzucając w przelocie – dzień dobry panie Władku – i wpadła w otwartą kabinę windy przyciskając guzik z piątką. Miała wrażenie, że dzisiejszy dzień nie będzie dla niej dobry, że wszyscy bez wyjątku będą się na nią gapić i zastanawiać dlaczego przy prawie trzydziestostopniowym upale ubrała bluzkę z golfem i długimi rękawami.
Odebrała od Ani recepcjonistki klucze od sekretariatu i gabinetu prezesa. Na szczęście dziewczyna nie przyglądała jej się zbyt bacznie. Położywszy stosik poczty na biurku szefa zaszyła się w swoim kącie, otoczyła kolumną segregatorów i wsadziła nos w monitor. Piętnaście minut później usłyszała za swoimi plecami – cześć Ula. – Uśmiechnęła się. Tak entuzjastycznie mógł witać ją tylko sam prezes pod warunkiem, że był w dobrym nastroju.
- Cześć, cześć Marek – wyrzuciła szybko z siebie nie podnosząc głowy. Przystanął przy jej biurku przyglądając jej się z ciekawością.
- A co ty od rana taka zapracowana? Wiesz, że masz na nosie okulary przeciwsłoneczne? – zachichotał.
- Chcę skończyć analizę tych raportów ze szwalni, a okulary mam, bo przyplątało mi się zapalenie spojówek i razi mnie światło. Wolę chodzić w okularach niż straszyć ludzi czerwonymi oczami jak u królika.
- No dobra. W takim razie nie przeszkadzam i idę do siebie.
Kiedy zamknął za sobą drzwi podniosła głowę i odetchnęła z ulgą. Źle się czuła z tym, że kolejny raz musiała kłamać, ale nigdy w życiu nie przyznałaby mu się, że została pobita przez własnego męża. Rano obudziła się z opuchniętymi powiekami i siniakami pod oczami. Próbowała zatuszować to fluidem, ale jej wysiłki na niewiele się zdały, bo spod brzoskwiniowego podkładu przebijały dwa fioletowe placki i to stąd decyzja o założeniu okularów przeciwsłonecznych. Na rękach widniały odbite różnokolorowe ślady po palcach Bartka.
Oderwała palce od klawiatury i zamyśliła się. Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła być tak bardzo uległa wobec niego, posłuszna we wszystkim i będąca na każdy jego rozkaz. Kiedyś dominowała w niej wyłącznie miłość do niego. Teraz górował paniczny lęk. Miłość i lęk to uczucia, które mogą stanowić destrukcyjną mieszankę. Z powodu lęku nawet nie próbowała się buntować tylko w pokorze znosiła kolejne awantury kończące się zazwyczaj biciem. Dlaczego wcześniej nie zauważyła u niego tych bokserskich skłonności? Przecież znali się od dziecka. Mieszkali po sąsiedzku. Inna rzecz, że to głównie jej teściowa była bardzo zadowolona z ich związku. Zdawała sobie sprawę, że młoda Cieplaczka jest wyjątkowo uzdolniona i ma głowę nie od parady. Matura zdana celująco, bezproblemowe dostanie się na dwa kierunki trudnych studiów i zakończenie ich z najlepszą możliwą oceną. Pod tym względem Bartek nie dorastał Uli do pięt. Swoją edukację zakończył na liceum, nie zdobył żadnego zawodu i imał się wyłącznie jakichś dorywczych prac nie myśląc nawet, że mógłby postarać się o bardziej stabilne zatrudnienie. Odkąd Ula zatrudniła się w F&D i zaczęła zarabiać naprawdę niezłe pieniądze, utrzymywała z nich siebie, męża, mieszkanie i jeszcze wspierała swoją rodzinę. Tak wyglądała teoria. W praktyce musiała często chować pieniądze przed Bartkiem, by móc zapłacić czynsz i inne miesięczne opłaty. Jego nie obchodziło, czy będą mieli co jeść następnego dnia i z czego się opłacić. Brał pieniądze jak swoje. Ula podejrzewała, że jest hazardzistą, ale tak naprawdę nigdy nie dowiedziała się na co idzie tak ciężko zarobiona przez nią gotówka. Bartek korzystał z życia ile tylko mógł. Pieniądze tracił w knajpach stawiając trunki zwykłym dziwkom, sypiając z nimi i zdradzając Ulę ile wlezie. Nie gardził też narkotykami i to głównie pod ich wpływem tłukł swoją żonę z byle powodu. Nawet w najgorszych snach nie sądziła, że jej życie tak diametralnie się zmieni. Kochała tego drania i nigdy nie miała dość siły ani odwagi, żeby od niego odejść jakby liczyła na to, że wkrótce on się zmieni i wszystko będzie tak jak przed ślubem.
Praca była całym jej życiem. Tu mogła odetchnąć, skupić się na sprawach firmowych i nie myśleć, co czeka ją po powrocie do domu. Marek Dobrzański był wspaniałym szefem. Nigdy nie krzyczał, nie krytykował i nie ganił. Wręcz przeciwnie, bardzo doceniał jej pracę, zaangażowanie, błyskotliwe pomysły, które nierzadko przynosiły firmie niezłe profity. Podziwiał jej kreatywność, opanowanie i kompetencje. Często zaskakiwała go tym, że w lot odgadywała jego myśli jakby nadawali na tej samej fali. Rozumieli się świetnie i można by nawet powiedzieć, że przyjaźnili się, co bardzo rzadkie w relacji szef – podwładna. Nie miał tylko pojęcia, że ona skrywa taką straszną tajemnicę. Czasami zauważał, że bywa nieobecna a jej myśli krążą zupełnie gdzieś indziej. Innym razem martwił się, że źle wygląda, że jest jakaś zmęczona a jej poszarzała twarz wyraża tyle smutku. Kiedyś zapytał ją o jego przyczynę, ale wyłgała się jakimś kłamstewkiem i szybko zmieniła temat rozmowy. Co miała mu powiedzieć? Że znowu jej mąż zbił ją tak, że nie może ruszać rękami, że znowu przepłakała całą noc i wstała z wymiętą i opuchniętą twarzą a policzki nosiły ślady łez? Było jej zwyczajnie wstyd, choć to nie ona powinna się wstydzić.
- Ula podwieźć cię? – Marek otworzył pilotem samochód i wyszczerzył się. – Jadę dzisiaj w twoim kierunku więc jeśli tylko chcesz…
- Nie, nie Marek. Bardzo dziękuję, ale chcę jeszcze zrobić po drodze jakieś zakupy. Mam pustą lodówkę. Tak czy siak dzięki, że spytałeś. Do jutra.
Pomachała mu jeszcze, gdy odjeżdżał z parkingu i ruszyła w swoją stronę.
Objuczona siatkami wygrzebała klucze z torebki i z trudem otworzyła drzwi. Bartka jeszcze nie było a mimo to wciąż czuła w sobie to wielkie napięcie i wręcz paniczny strach. Te uczucia towarzyszyły jej właściwie od kiedy się pobrali. Pamiętała, że pierwszy raz uderzył ją trzy dni po ślubie. Nie pamiętała tylko z jakiego powodu. Najwidoczniej był prozaiczny skoro tak łatwo umknął z jej pamięci. Ataki złości u Bartka zdarzały się dość często, ale bagatelizowała je, bo jak szybko następowały, tak szybko przechodziły. Wtedy jeszcze jakoś się hamował, za to po ślubie pokazał całe spektrum swoich możliwości. Dwa długie lata z człowiekiem, który w ciągu sekundy potrafił zmienić się z anioła w potwora, choć wśród znajomych i sąsiadów miał opinię kochającego ją na zabój uroczego postrzeleńca.
- Ty to masz szczęście dziewczyno – mawiały z zazdrością jej szkolne koleżanki, które też chodziły z Bartkiem do jednej klasy. – Nawet nie zapowiadał się na takiego wspaniałego męża, a tu proszę.
Nie miały pojęcia o czym mówią a ona nigdy w życiu nie przyznałaby się żadnej z nich jaki Bartek potrafi być naprawdę. Na początku to siebie winiła za jego niekontrolowane wybuchy złości, za jego rozdrażnienie i zdenerwowanie. Z czasem doszła do wniosku, że wścieka się nawet o rzeczy zupełnie błahe, że wystarczy mała iskra do tego, żeby zaczął nią poniewierać.
Dwa lata takiego upodlania i poniżania wystarczyły, by mogła zacząć zmieniać zdanie i zacząć się buntować. Coraz częściej dochodziła do wniosku, że musi od niego odejść, żeby wreszcie osiągnąć jakąś równowagę psychiczną i żeby przestać się bać. Była znerwicowana, choć na zewnątrz nie było tego widać. Bezustannie towarzyszący jej lęk dławił za gardło i nie pozwalał złapać tchu. Pomyślała, że jeśli czegoś z tym nie zrobi, któregoś dnia nie wstanie już do pracy, bo będzie martwa.
Kończyła przygotowywać obiad, gdy usłyszała szczęk klucza w drzwiach. Momentalnie spięła się w sobie i z drżeniem serca czekała na pierwszy cios. Do kuchni wszedł jej mąż z ogromnym bukietem herbacianych róż, takich jakie najbardziej lubiła. Na twarzy miał wymalowany przepraszający uśmiech. Podszedł do niej i wręczył jej to ogromne naręcze kwiatów. Ich słodki zapach odurzył ją.
- Są piękne – wyszeptała. – Tak samo piękne jak dwa pierwsze dni po naszym ślubie – przemknęło jej przez myśl.
- Przepraszam kochanie, ale wczoraj trochę mnie zdenerwowałaś.
- To wystarczający powód, żeby mnie bić? – zapytała cicho.
– Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział pospiesznie. – Przecież wiesz, że nie chciałem. Ja tylko troszczę się o ciebie i o nasze sprawy. Denerwuję się, kiedy proszę cię o pieniądze, a ty mówisz, że ich nie masz. Mam na oku świetny interes i potrzebuję tylko małego wsparcia z twojej strony. Czy to tak trudno zrozumieć? Przecież się staram… - zbliżył się do niej i objął ramionami. – No już, nie dąsaj się i uśmiechnij się do mnie – szeptał jej zmysłowo do ucha. Nie dała się na to nabrać. Oderwała się od niego i sięgnęła po głęboki talerz.
- Obiad gotowy. Na pewno jesteś głodny. Już nalewam.
Jedli w milczeniu. Przy drugim daniu Bartek wyciągnął z kieszeni jakiś kolorowy kartonik.
- Spójrz co dla nas mam. Tydzień w Sopocie, w najlepszym hotelu. Tydzień błogiego lenistwa i luksusu. Pojedziemy, odpoczniemy i oderwiemy się choć na trochę od Warszawy. Wyświadczyłem przysługę kumplowi i w zamian podarował nam ten pobyt. Cieszysz się?
Milczała przez chwilę kompletnie zaskoczona tą niespodzianką.
- Ale ja nie mogę jechać… - wydukała wreszcie. – Szef nie da mi urlopu, bo za dużo mamy pracy…
- Praca i praca – syknął podirytowany. – Za bardzo cię wykorzystują w F&D a zwłaszcza ten twój szef. Nie ta firma to będzie inna. Wcale nie musisz w niej pracować.
- Dzięki tej firmie dobrze zarabiam i przede wszystkim regularnie. Ty nie zawsze masz jakieś dochody…
- No tak…, teraz będziesz mi wypominać!
- Nic ci nie wypominam, jedynie chcę ci uświadomić, że to nie jest najlepszy pomysł.
- Prześpij się z tym. Jestem pewien, że jutro spojrzysz na to inaczej.
Wyszła spod prysznica i opatuliła się grubym, frotowym szlafrokiem. Zbliżyła twarz do lustra. Sińce pod oczami zaczęły zmieniać kolor. Te na rękach również. – Jak długo jeszcze mam to znosić? Jak długo mam się godzić z tym biciem i upokorzeniem? On nigdy się nie zmieni a ja nie dam rady żyć w ciągłym strachu przez kolejne lata. Co on ze mną zrobił, przecież nigdy nie byłam tak tchórzliwa i wylękniona. Potrafiłam walczyć o swoje. Tata nazywał mnie wojowniczką. Nie ma we mnie nic z wojowniczki. Dlaczego uwierzyłam, że bez niego nie dam sobie rady? Czyż to nie ja zarabiam na życie? Jeśli znowu mu ulegnę stracę pracę, moje największe szczęście, w którym spełniam się zawodowo. Muszę się od niego uwolnić i jutro mu o tym powiem.
Comments