ROZDZIAŁ 2
Zerwała się jeszcze przed świtem. Musiała mieć czas, żeby chociaż trochę zatuszować ślady po przedwczorajszym biciu. Nastawiła expres i wsadziła chleb do tostera. Wlewała zaparzoną smolistą kawę do filiżanek, gdy do kuchni wszedł uśmiechnięty od ucha do ucha, Bartek. Podszedł do niej i wycisnął na jej policzku buziaka. Odsunęła się. Coraz częściej jego całusy napawały ją wstrętem.
- Wygląda na to, że będzie dzisiaj piękny dzień – wymruczał jej do ucha.
- Bartek, ja nie chcę jechać do tego Sopotu – powiedziała cicho smarując tosty masłem. – Nie chcę i nie mogę. Może zabierzesz mamę? Na pewno by się ucieszyła.
Roześmiał się chropowato jakby usłyszał świetny żart.
- A co moja matka mogłaby tam robić? Opalać się? Wyobrażasz sobie to tłuste cielsko w bikini? To by dopiero ludziska mieli ubaw.
- Nie mów tak. Starsi ludzie też jeżdżą nad morze i niekoniecznie leżą plackiem na plaży. To podłe, że naśmiewasz się z własnej matki.
- Opowiadasz piramidalne bzdury, kochanie. Pobyt jest bardzo atrakcyjny i bardzo drogi. Każda z twoich koleżanek rzuciłaby w cholerę pracę, by móc tam pojechać, a ty ciągle wymyślasz jakieś problemy – zmierzył ją lodowatym wzrokiem znad parującej filiżanki.
– Nie mogę… – powtórzyła cicho i z lękiem spojrzała mu w twarz. Ewidentnie był na granicy wybuchu. Na skroni pulsowała mu widoczna żyłka, co świadczyło o wysokim stopniu irytacji. Mimo to jeszcze panował nad sobą i uśmiechał się do niej łagodnie.
- Kochanie, tobie chyba pomyliły się priorytety. Co jest dla ciebie ważniejsze: praca w tej cholernej firmie, czy nasze małżeństwo?
Przełknęła nerwowo ślinę i wytarła gromadzące się w oczach łzy.
- To niesprawiedliwe, co mówisz – odpowiedziała drżącym głosem. - Wiesz dobrze, jak wiele poświęcam dla naszego związku, jak bardzo się staram, chociaż ty nigdy nie jesteś zadowolony. Nasze małżeństwo na pewno na tym nie cierpi, że robię to, co lubię. Raczej wręcz przeciwnie, bo dzięki tej pracy możemy jakoś godnie żyć.
Bartek podniósł się zza stołu i oparł rękami o jego blat pochylając się nad żoną.
- A ja mam w dupie twoje starania i tę całą firmę „Fatałaszek”. Ja też się staram i to bardziej niż myślisz. W ciągu jednego dnia jestem w stanie zarobić więcej niż ty zarobisz w ciągu miesiąca.
- W takim razie gdzie są te pieniądze? – wyszeptała. – Jesteśmy dwa lata po ślubie, a ty nigdy nie przyniosłeś do domu ani złotówki. To ja utrzymuję nas oboje. Robisz jakieś lewe interesy, po całych dniach nie ma cię w domu, a jak już przychodzisz, wyłudzasz ode mnie ostatni grosz. To ma być w porządku? – skuliła się w sobie i spojrzała mu w oczy. Miał czerwoną ze złości twarz. Pomyślała, że ta tyrada nie ujdzie jej na sucho. Zazwyczaj ograniczała się tylko do kilku ugodowych słów, które miały zapewnić jej spokój. Dwa lata znosiła upokorzenia, znacznie dłużej rezygnowała ze wszystkiego, co nie odpowiadało Bartkowi, schodziła mu z drogi, choć to nie zawsze ustrzegło ją przed biciem. Teraz też się na to zanosiło, bo Bartek coraz bardziej przypominał rozjuszonego byka. Dzisiaj po raz pierwszy w życiu odważyła się nie zgodzić z nim i dziwiła się, dlaczego zwlekała z tym tak długo. - Rola ofiary jest nieskomplikowana i prosta. Na początku zawsze jest nieprzyjemnie i przykro. Łykasz łzy i czujesz w gardle gorycz własnej porażki, a w sercu ogromny zawód, że ten, którego tak mocno kochasz, wyrządza ci tyle zła. Próbujesz coś zmienić, próbujesz przekonywać i walczyć, choć twoje ciało wyje z bólu, jak opętane, a potem…, potem dajesz za wygraną, poddajesz się, przywykasz, byleby tylko uniknąć kolejnych ciosów.
Bartek błyskawicznie znalazł się przy niej i chlusnął jej w twarz zawartością filiżanki. Na szczęście kawa zdążyła już przestygnąć. Potem poczuła silne pacnięcie otwartą dłonią w policzek, potem następne i następne. Okładał jej twarz, jakby żonglował piłką, która odbijała się raz od jednej dłoni raz od drugiej. Próbowała go odepchnąć, ale przecież był od niej silniejszy.
- Ty podła suko, – dyszał jej nad głową – to ja się staram, wychodzę ze skóry, żebyś żyła, jak księżniczka, a ty tak mi się odwdzięczasz?
Ciosy zaczęły padać niczym grad. Już nie tylko bił ją po twarzy, ale po całym ciele. Złapał ją za przód bluzki i mocno pchnął do tyłu. Poleciała na ścianę uderzając o nią głową. Zamroczyło ją i wolno osunęła się na podłogę. Jeszcze czuła, jak kopie ją po brzuchu i plecach, ale po chwili straciła przytomność.
Natarczywość dzwoniącego telefonu przywróciła ją do rzeczywistości. Z trudem podczołgała się do stołu i sięgnęła po komórkę.
- Halo… – wychrypiała. Czuła w ustach metaliczny posmak krwi. Przejechała językiem po zębach, ale były wszystkie. Bartek ciosem w twarz rozerwał jej wargę.
- No cześć Ula. Gdzie ty jesteś? Czekam na ciebie od rana. Przecież mieliśmy wspólnie zabrać się za ten budżet – usłyszała pogodny głos Marka.
- Marek…, pomocy… - wydusiła z siebie niemal szeptem. Jej słowa zmroziły mu krew w żyłach.
- Ula, gdzie ty jesteś? Przyjadę, tylko powiedz mi…
- Jestem w domu… Pomóż mi, błagam… - poprosiła słabym głosem. Ostatkiem sił doczołgała się do wejściowych drzwi i uchyliła je. Jej ciało pulsowało i płonęło od trudnego do zniesienia bólu. Znowu zakręciło się jej w głowie i zemdlała.
Marek szybko zebrał swoje rzeczy i biegiem wypadł z gabinetu. Na korytarzu niemal przewrócił Sebastiana, swojego najlepszego przyjaciela, który wytrzeszczył na niego oczy.
- Co się dzieje?
- Z Ulą niedobrze, muszę jechać. Nic więcej nie wiem. Zastąp mnie – wparował do windy naciskając parter. Zanim dotarł do mieszkania swojej asystentki, złamał chyba wszystkie przepisy. Wbiegł na drugie piętro i od razu zauważył uchylone drzwi. Leżała tuż przy nich oddychając płytko. Przerażony jej widokiem wziął ją na ręce i delikatnie ułożył na kanapie. Zmoczył ręcznik i przyłożył jej do czoła.
- Ula, ocknij się – poklepał ją delikatnie po policzku. – Rany boskie, kto ci to zrobił…?
Jęknęła cicho i wolno otworzyła powieki.
- Boli…, wszystko mnie boli… Chyba muszę do lekarza… - poskarżyła się cicho. Widział, z jakim trudem przychodzi jej mówienie.
- Nic nie mów…, ja zabiorę twoją torebkę i zaraz pojedziemy na pogotowie.
Rozejrzał się po mieszkaniu, żeby zlokalizować torbę. Wisiała w przedpokoju na wieszaku. Zajrzał do niej sprawdzając, czy ma tam dokumenty. Były. Przerzucił ją sobie przez ramię i wziął Ulę na ręce. Nie zdążył dojść do przedpokoju, gdy przed nim, jak spod ziemi, wyrósł Bartek.
- A dokąd to? - zmierzył pogardliwym wzrokiem Dobrzańskiego. Marek zawrócił sadzając Ulę z powrotem na kanapie.
- To ty ją tak urządziłeś gnojku? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- No, no, tylko grzeczniej proszę. Tobie nic do tego więc znikaj z mojego mieszkania.
- Ty cholerny skurwysynu, stań z równym sobie – Marek zamachnął się i z pięści strzelił Dąbrowskiego w szczękę. Po chwili poprawił z drugiej strony. Bartek zatoczył się i odpluł pokaźną ilością krwi. Najwyraźniej Marek wybił mu ząb lub nawet kilka zębów. – Taki z ciebie bohater? Łatwiej tłuc żonę, bo jest słabsza i nie potrafi się bronić, co? Nie daruję ci tego suczy synu. Zgłaszam to na policji. Pójdziesz siedzieć, jak nic, a teraz zejdź mi z oczu. Chodź Ula. Złap mnie mocno za szyję.
- Odchodzę Bartek, odchodzę na zawsze. To koniec.
- Dokąd chcesz odejść idiotko? Przecież ty nic nie masz – zakpił krzywiąc się z bólu. - Beze mnie jesteś nikim.
- Mam pracę. Poradzę sobie.
- Nie wolno ci odejść! Nie pozwalam! – krzyknął bezradnie zaciskając pięści. – Jesteś moja i tylko moja!
- Nie jestem niczyją własnością. Już się ciebie nie boję i nie potrzebuję na to twojej zgody. Jak najszybciej postaram się o złożenie pozwu rozwodowego.
- Jeśli teraz wyjdziesz, nie masz już tu po co wracać – zagroził. – Jeśli przekroczysz próg tego domu, nie będziesz już miała do niego wstępu. Nie pozwolę ci nic stąd zabrać. Odejdziesz z niczym.
- Niczego bardziej nie pragnę, jak tego, żeby zamknąć te drzwi z drugiej strony i już nigdy ich nie otwierać. Zrobiłeś z mojego życia piekło, ale to już koniec. Znajdź sobie inny worek treningowy – zakończyła cicho. Ból rozciętej wargi był dojmujący i nie pozwalał jej dłużej mówić.
Bartek patrzył na Ulę spode łba i był wściekły. Był też zupełnie bezsilny. Najchętniej stłukłby ją ponownie, bo sama się o to prosiła, ale miała obrońcę, który już obił mu gębę. Marek wyminął go i wyniósł Ulę na zewnątrz. Nawet się nie obejrzała. Mimo ran poczuła się silniejsza. Jej miłość do Bartka odeszła pod rękę wraz z tym panicznym strachem, który odczuwała tak długo.
Usadził ją w samochodzie i delikatnie zapiął pas. Jęczała cicho z bólu zaciskając zęby. Współczuł jej bardzo. Jeszcze nigdy nie widział tak strasznie pobitej kobiety. Sam nigdy też nie podniósł na żadną ręki. On wprawdzie także przeżył swój burzliwy związek z Pauliną Febo, współwłaścicielką firmy, ale nigdy nie posunął się do rękoczynów. Paulina była chorobliwie zazdrosna i przez to nie szczędziła mu awantur niemal każdego dnia posądzając go o wyimaginowane romanse, które lęgły się w jej głowie. Po sześciu latach narzeczeństwa wytrzymał z nią w małżeństwie tylko rok, po którym był wyczerpany emocjonalnie.
Nie obyło się bez skandalu, bo panna Febo nie potrafiła rozstać się z klasą i wieszała na nim psy. Chciała jak najwięcej ugrać na tym małżeństwie więc było pranie brudów w sądzie. Liczne rzekome dowody jego zdrad, które przedstawiła nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości i sąd uznał rozpad małżeństwa z winy Pauliny. Jeszcze długo nie mogła się z tym pogodzić i robiła mu czarny PR wśród ich wspólnych znajomych. Kiedy zrozumiała, że chętnych do wysłuchania jej pretensji i żali jest coraz mniej, odpuściła. Teraz przynajmniej od dwóch lat miał spokój.
- Już dojeżdżamy Ula – uspokajająco pogładził jej posiniaczoną dłoń. – Zaraz ktoś udzieli ci pomocy.
Comments