ROZDZIAŁ 4
Przystanął u zbiegu ulic i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął jednego i odpalił zaciągając się głęboko.
Zerknął na telefon i zmełł przekleństwo pod nosem. Ponad dwadzieścia nieodebranych połączeń od matki. Nie chciał i nie mógł z nią rozmawiać. Pewnie już się Uleńka poskarżyła, jaki to z niego drań. Nikomu nie będzie się tłumaczył z niczego, a już na pewno nie matce. Teraz miał ważniejsze sprawy na głowie. Dotarł do jednej ze starych kamienic i wszedł przez bramę na podwórko. Doszedł do metalowych drzwi i zadzwonił. Po chwili uchyliła się niewielka klapka. Ktoś po drugiej stronie rozpoznał go i pośpiesznie przekręcił klucz wpuszczając go do środka.
- Jesteś wreszcie – mruknął wysoki, łysy mężczyzna z imponującą blizną na czole. – Boss nie może się już ciebie doczekać. Znasz drogę.
Ruszył długim, odrapanym z tynku korytarzem, skąpo oświetlonym przez słabe, niczym nie osłonięte żarówki. Usłyszał gwar dochodzący z oddali i przyspieszył kroku. Dotarł do kolejnych drzwi i nacisnął klamkę. Po chwili znalazł się w obszernej sali wyglądającej, jak nielegalne kasyno. Stało tu sporo stolików, przy których siedzieli karciani gracze, stoły z ruletką i dość obskurny bar. W głębi ustawiono kilka lóż mogących pomieścić z dziesięć osób. To właśnie te loże Bartek omiótł wzrokiem szukając tego najważniejszego z najważniejszych. Zlokalizował go i ruszył w jego kierunku. Mężczyzna wyglądał dość niepozornie. Mały, zasuszony człowieczek z wielką siłą przebicia i solidną obstawą, której członkowie dbali o jego bezpieczeństwo nie spuszczając z niego wzroku.
- Dzień dobry, a raczej dobry wieczór szefie – wydukał z siebie stając nieopodal stolika.
Mały człowieczek poruszył się a na jego twarzy wykwitł dziwny grymas.
- Sprinter. Czy ty przypadkiem nie miałeś się tu pojawić wczoraj? Wszyscy czekaliśmy na ciebie… - roześmiał się, choć bardziej przypominało to skrzek schorowanego gawrona.
- Ja bardzo przepraszam szefie, ale zatrzymały mnie sprawy rodzinne. Za to dzisiaj mam całą gotówkę. Sprzedałem wszystko co do ostatniego grama – wyjaśnił z dumą i sięgnął do bocznej kieszeni wyjmując z niej grubą kopertę i kładąc na stole. – Okrągłe dwadzieścia tysięcy.
- Dobrze się spisałeś – pochwalił go szef i sięgnął po kopertę odliczając z niej pięć tysięcy. – To twoja zapłata – rzucił w jego kierunku plik pieniędzy. - Zamów sobie kolejkę na mój koszt. Smutny zaraz przyniesie ci następną partię towaru.
- Dziękuję szefie. Pracować dla pana to prawdziwa przyjemność – Bartek zgarnął pieniądze do kieszeni, ukłonił się i pożeglował w stronę baru.
- Rozpieszcza go pan szefie – mruknął siedzący najbliżej Bossa mężczyzna. Ten ponownie się roześmiał.
- Mylisz się Borsuk. To hazardzista. Wypije darmowego drinka i zaraz usiądzie do stolika. Dzisiejszego wieczora zostawi tu co najmniej cztery z tych pięciu tysięcy. Jak widzisz, pracuje dla mnie prawie za darmo. To tylko on uważa, że zbija tutaj kokosy – zaskrzeczał jeszcze głośniej a wraz z nim grupa osiłków siedząca przy stoliku. – Wiesz, dlaczego nazwałem go „Sprinter”? Bo w iście rekordowym tempie pozbywa się wszystkiego, co zarobi. – Kolejna salwa śmiechu rozniosła się po sali.
Zanim dotarł do karcianego stolika wychylił dwie setki i odebrał od człowieka, którego nazywali Smutnym, sporą paczkę.
- Jak zwykle wszystko poporcjowane. Koszt całości to czterdzieści tysięcy. Masz się zjawić za dziesięć dni. Dzisiaj Boss był w wyjątkowo dobrym humorze i nie ukarał cię za zwłokę. Pieniądze mają być dostarczone dokładnie w wyznaczonym przez nas terminie, zrozumiałeś?
- Zrozumiałem – potwierdził. – Dzisiaj to była wyjątkowa sytuacja. Zależy mi na tej robocie więc nie będę się ociągał.
Mężczyzna odszedł, a Bartek wychyliwszy kieliszek do dna zasiadł do gry. Początkowo trochę wygrywał, ale potem szczęście się od niego odwróciło i zaczął tracić pieniądze. Gdy w kieszeni zostało mu pięćset złotych uznał, że na dzisiaj wystarczy. Zresztą było już po siódmej rano i czas najwyższy, żeby odespać tę noc.
Sprawdził jeszcze, czy paczka nadal tkwi w jego bocznej kieszeni i wstał ciężko od stolika. Pożegnał się ze współgraczami i ruszył w stronę domu. Dochodził już do klatki schodowej, gdy zauważył stojący przed wejściem radiowóz. Jakoś nie pokojarzył, że policjanci mogą czekać właśnie na niego. Był zmęczony i śpiący, nie myślał więc jasno. Błyskawicznie dwóch funkcjonariuszy znalazło się tuż przy nim.
- Pan Bartłomiej Dąbrowski? – Mocno zaskoczony potwierdził. – Pojedzie pan z nami.
- Ale dlaczego? Z jakiego powodu? Ja nic nie zrobiłem – próbował się bronić.
- Żony też pan nie pobił? – zakpił jeden z nich. – Jest pan zatrzymany do wyjaśnienia. Ręce proszę – sięgnął do Bartka nadgarstków zapinając na nich kajdanki. Obszukano go jeszcze i znaleziono paczkę z narkotykami. – A to niespodzianka? Nie dość, że lubimy tłuc żonę, to lubimy też handel prochami? No to wpadłeś bracie na amen. Idziemy.
Przez głowę Dąbrowskiego przelatywały tysiące myśli a głównie ta, że już nie sprzeda towaru, bo go właśnie skonfiskowano i nie przyniesie na czas Bossowi czterdziestu tysięcy złotych. A skoro tak, to może zacząć kopać sobie grób, bo nie zostawią go żywego. Nawet jeśli wyjdzie z więzienia po jakimś czasie, ci ludzie mu nie darują i zażądają oddania długu i to z lichwiarskim procentem. Nie można narażać się takim ludziom jak Boss, bo mszczą się za to okrutnie.
Siedział w pokoju przesłuchań już czwartą godzinę i o ile zeznania dotyczące pobicia żony poszły dość sprawnie, to już te dotyczące narkotyków niekoniecznie. Wikłał się i motał, kłamał chcąc ochronić przede wszystkim siebie. Bajeczki o znalezieniu paczki na ulicy żaden ze śledczych nie przyjął poważnie, bo była mocno naciągana.
- Panie Dąbrowski, proszę nie obrażać naszej inteligencji – mówił jeden z nich. – Od jakiegoś czasu staramy się rozpracować siatkę handlarzy kokainą i mam przeczucie graniczące z pewnością, że trafiliśmy na jednego z nich. Nie wiem, czy ma pan świadomość ile lat może pan dostać za rozprowadzanie prochów. Nawet dziesięć lat, a do tego dochodzi wyrok za przemoc w rodzinie. Na pana miejscu poszedłbym z policją na współpracę, bo wtedy jest możliwe obniżenie tej kary. To jak będzie? Powie nam pan skąd odbierał towar i kto stoi na czele tej siatki przestępczej?
Marek wszedł na oddział chirurgii miękkiej. To dzisiaj miano Ulę wypisać ze szpitala. Przeleżała tu dziesięć dni. Krwiak wchłonął się całkowicie, ale siniaki pokrywające jej ciało nie do końca. Wciąż miała zalecenia, że musi się oszczędzać, nie forsować i dużo leżeć. Z ulgą przyjęła wiadomość o wypisie i zaraz zadzwoniła do Marka. Ucieszył się i obiecał, że ją odbierze. Kiedy wszedł do sali, Ula siedziała na łóżku i najwyraźniej na niego czekała. Spakowane w reklamówki rzeczy leżały obok niej, a ona sama była ubrana.
- Masz wszystko? Możemy iść?
- Tak. Cieszę się, że już nie muszę tu leżeć. Wracasz jeszcze do pracy?
- Na szczęście nie. Poprosiłem Sebastiana o zastępstwo. W końcu muszę pomóc ci się jakoś urządzić. Mam tylko nadzieję, że będzie ci u mnie wygodnie.
- Nie jestem ani kapryśna, ani zbyt wymagająca więc nie martw się. Mnie tylko we własnym domu było źle, ale powody już znasz.
Dom Marka rzeczywiście był ogromny. Posiadał podziemny garaż na dwa samochody, parter, na którym znajdowała się obszerna kuchnia z dużą wyspą połączona z salonem, trzy ustawne pokoje, łazienka i toaleta. Na górze był o jeden pokój więcej, ale nie było kuchni. Marek przepuścił Ulę przodem i wszedł za nią niosąc reklamówki.
- Rozgość się. Zaraz pokażę ci twój pokój. Wybrałem taki najbardziej słoneczny – otworzył jedne z drzwi na oścież. – Spójrz.
Ula omiotła pokój zachwyconym wzrokiem. Marek posiadał świetny gust i z takim urządził jej to gniazdko. Ciepłe kolory ścian współgrały z przytulnością kanapy i foteli.
- Pięknie. Naprawdę pięknie. Powiedziałabym nawet, że luksusowo. Nie nawykłam do takich wysokich standardów.
- Na pewno szybko się przyzwyczaisz. A teraz rozpakuj swoje rzeczy. Tu w szafie masz wszystko, co trzeba. Byłem w magazynach i pozbierałem trochę ciuchów, których już nikt nie kupi, a które znakomicie mogą posłużyć tobie. Później możesz poprzymierzać. Na razie cię zostawię i pójdę nam zrobić dobrej kawy. Rządź się – wyszedł z pokoju i ruszył do kuchni.
Rozpakowywanie nie trwało długo. Po piętnastu minutach dołączyła do niego z ciekawością rozglądając się po kuchni.
- Gotujesz sam? – zapytała zauważając zwieszające się strączki podsuszonej papryczki chili, wianki grzybów, cebuli i czosnku.
- Czasami… W tygodniu to raczej czasu nie mam, ale w weekendy lubię upichcić coś smacznego.
- A dzisiaj co miałeś w planie?
- Dzisiaj zamierzałem nam coś zamówić z dostawą do domu. A co?
- No nic…, ale pomyślałam, że skoro mam tu trochę pomieszkać i wciąż jestem na zwolnieniu, mogę coś gotować dla nas dwojga. Pozwolisz mi zajrzeć do lodówki?
- Ula możesz zajrzeć, gdzie tylko chcesz. Czuj się, jak u siebie w domu.
Lodówka mile ją zaskoczyła, bo była wypełniona po brzegi. Wyciągnęła z niej mielone mięso i kawałek białej kapusty.
- W takim razie nic nie zamawiaj, bo za godzinę będziemy jeść. Zrobię nam kotlety mielone i sałatkę z białej kapusty. Jeśli masz jeszcze ziemniaki, to będziemy mieć super danie.
Pokazał jej szafkę pod zlewem, w której trzymał warzywa w tym ziemniaki. Pokiwała głową z podziwem.
- Ty naprawdę jesteś bardzo dobrze zorganizowany.
- Nie zawsze taki byłem. To nastąpiło dopiero po rozwodzie z Pauliną. Ona była strasznie chaotyczna i w ogóle nie gotowała. Wolała jadać w ekskluzywnych restauracjach, a ja marzyłem o domowych obiadach. W końcu nauczyłem się przygotowywać je sam.
Ula była naprawdę szybka. Podziwiał zręczność jej palców i umiejętność godzenia kilku rzeczy naraz. Nie minęło pół godziny, a w garnku gotowały się już ziemniaki, piekły na patelni kotlety, a w sporej misce macerowała doprawiona, posiekana kapusta. Uśmiechnął się szeroko do swojej asystentki.
- Będę miał tu z tobą raj. Ty faktycznie jesteś w tym dobra.
Comentários