top of page
Szukaj
gajazolza

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7


Na rozprawie głównie mówił prawnik, jednakże o szczegółach dotyczących pobicia i tych obdukcji musiała opowiadać sama. Nie była to łatwa „spowiedź”, bo Ula wspominając te straszne rzeczy zalewała się łzami, a jej głos łamał się i drżał.



Na szczęście nie męczono jej zbyt długo. Powód, żeby udzielić rozwodu był dla sądu jasny i oczywisty. Po czterdziestu pięciu minutach wyszła z sali szczęśliwa i wolna. Marek przytulił ją mocno i gratulował.

- To, co najgorsze masz już za sobą. Zobaczysz, że teraz będzie tylko lepiej. Najważniejsze, że uwolniłaś się od tego drania. Koniecznie musimy to uczcić. Dzisiaj ja gotuję. Zrobię nam pyszną kolację z szampanem.



- Dąbrowski zbieraj się. Jedziesz na wizję lokalną – głos strażnika wyrwał Bartka ze snu.

- Na wizję lokalną? Na jaką wizję? O co chodzi? – zajęczał. Nie miał pojęcia, że to nie będzie wizja lokalna, ale solidnie zaplanowana akcja policji mająca na celu rozbicie tego narkotykowego gangu. Dąbrowski sam im powiedział, że wchodził tam bez problemu, bo go znali i to policjanci chcieli wykorzystać. Skutego usadzili w policyjnej furgonetce z przodu, żeby wskazywał kierowcy drogę. Wcześniej zeznał, że wie gdzie to jest, ale nie zna dokładnego adresu. Tak naprawdę to był tam tak wiele razy, że trafiłby z zamkniętymi oczami.


Stanął przed dobrze sobie znanymi metalowymi, ciężkimi drzwiami. Policjanci ustawili się po bokach. Zapukał mocno i po chwili ujrzał Bliznę, który na jego widok uśmiechnął się złośliwie.

- No Sprinter, ale zaszalałeś. Boss jest wściekły i nie daruje ci takiej długiej zwłoki. Mam nadzieję, że masz ze sobą kasę…

- Mam. Nie chrzań więc i wpuść mnie – warknął Bartek. Zachrzęścił zamek w drzwiach, które po chwili uchyliły się. Policjanci nie zwlekając wtargnęli do środka. Bartek bezpiecznie został odholowany z powrotem do furgonetki i odwieziony do aresztu. Nie widział, jak sprawnie policjanci uporali się ze stałymi bywalcami tego nielegalnego przybytku. Wyłuskiwali jednego po drugim. Mieli nadzieję na ujęcie samego szefa, ale nie dopisało im szczęście, bo jego obstawa niemal wyniosła go na rękach tylnym wyjściem, o którym Bartek nie miał pojęcia.

Okazało się, że poza zlikwidowaniem nielegalnej szulerni i wyłapaniem kilku płotek policja nie mogła pochwalić się sukcesem ujęcia szefa i jego najwierniejszej gwardii. Aresztowano jednak Bliznę i Smutnego. Wiedzieli, że muszą jak najszybciej skontaktować się z pozostałymi i przekazać, kto ich wsypał. Obaj nie pierwszy raz trafili do aresztu i mieli doświadczenie w przekazywaniu grypsów.


Tydzień później do jednego z mieszkań w starej, zatęchłej kamienicy wszedł człowiek o pseudonimie Borsuk i wprost od drzwi udał się do pokoju, w którym zakotwiczył na parę dni Boss. Pokój sprawiał przygnębiające i ponure wrażenie głównie dlatego, że wszystkie okna zasłaniały ciężkie kotary nie wpuszczając do wnętrza dziennego światła.

- Dzień dobry szefie, – mężczyzna przywitał się chrapliwie i usiadł ciężko w głębokim fotelu – wiem już wszystko. Dostałem gryps od Blizny. Sypnął Sprinter. Jak wracał z towarem to już policja czekała na niego pod domem. Zamknęli go za pobicie żony, ale że znaleźli paczkę z kokainą, to dowalili mu jeszcze kilka paragrafów. Prawdopodobnie poszedł z nimi na współpracę, bo to on pojawił się przed wejściem i to dlatego Blizna nie miał obiekcji, żeby otworzyć mu drzwi. Resztę już pan zna. Lokal jest opieczętowany. Nie mam pojęcia, czy znaleźli w nim towar. Ponoć było kilka paczek do rozprowadzenia. Tak przynajmniej twierdzi Smutny.

Boss splótł szczupłe, poznaczone siateczką żył dłonie i zacisnął usta.

- Brzydko się bawi nasz Sprinter. Przez niego ponieśliśmy duże straty. Jeśli myśli, że ujdzie mu to na sucho, to grubo się myli. Wiesz co robić, więc załatw to – wydusił z siebie cichym głosem. – Najlepiej, żeby wyglądało na wypadek.


Wydział śledczy dwoił się i troił. Trwały przesłuchania. Naciskano na Smutnego licząc, że zacznie sypać i wyśpiewa, skąd mieli takie zapasy kokainy i gdzie znajduje się „zakład przetwórczy”, w którym pakowano narkotyk w małe paczuszki.



Równolegle ustalano tożsamości aresztowanych w szulerni ludzi. Smutny zachował stoicki spokój i nawet nie zareagował, kiedy zaproponowano mu współpracę. Podobnie zachował się Blizna wykpiwając propozycję policji. Obaj szukali dojścia do Bartka, ale on był odizolowany od całej reszty więźniów i dobrze pilnowany. Teraz czekał na pierwszą rozprawę o pobicie Uli.



Minęły ponad dwa miesiące, od kiedy Ula zamieszkała u Marka. Szybko przyzwyczaiła się do jego stałego towarzystwa i do jego wygodnego domu. Była mu też ogromnie wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobił. Odwdzięczała mu się dodatkowo jeszcze bardziej angażując się w sprawy firmy i dbając o jego dom. A jednak gdzieś tam z tyłu głowy czuła dyskomfort, że w jakiś sposób wykorzystuje jego dobroć i przychylność dla niej. Właściwie mogłaby wrócić do taty, bo Dąbrowska przestała nachodzić Cieplaków a Bartek siedział w więzieniu, lub po prostu wynająć sobie jakąś niedrogą kawalerkę. Nie była wprawdzie pewna, czy udźwignie koszty takiego wynajmu. Teraz mieszkając u Marka mogła więcej pieniędzy przeznaczyć dla rodziny. Jeśli coś wynajmie, automatycznie tych pieniędzy będzie mniej. Tak, czy siak, była przekonana, że jednak powinna od Marka się wynieść. Długo przygotowywała się do tej ważnej rozmowy aż wreszcie w któryś piątkowy wieczór zebrała się na odwagę. Skończyli właśnie jeść ciepłą kolację. Ula zgarnęła ze stołu talerze i wyniosła je do kuchni. Szybko je pomyła i wróciła do salonu moszcząc się na kanapie. Marek napełnił winem dwa kieliszki i podał jej jeden z nich.

- Spróbuj. Jeszcze tego nie piliśmy. Czerwone, półwytrawne.

Umoczyła usta i przełknęła łyk.

- Dobre…, naprawdę dobre… Marek bardzo bym chciała porozmawiać z tobą, ponieważ jest coś, co nie daje mi spokoju.

Usiadł obok niej i popatrzył na nią z troską, bo posmutniała nagle. Ten smutek najpierw uwidaczniał się w jej błękitnych oczach i zawsze go poruszał.



- O co chodzi Ula? Tak nagle straciłaś dobry nastrój…

Podniosła głowę i spojrzała na niego z przejęciem.

- Myślę Marek, że powinnam się wyprowadzić – zaczęła cicho. – To nawet nie wypada, żeby tak wykorzystywać naszą przyjaźń. Ja źle się z tym czuję i mam coraz większe wyrzuty sumienia tym bardziej, że przecież nic mi już nie grozi. Pomyślałam, że jeśli nie znajdę jakiejś taniej kawalerki, to wrócę do taty do Rysiowa.

Marka oczy przybrały wyraz zdziwienia i chyba dużego zaskoczenia. Nie sądził, że ona będzie już chciała się wynieść. Uważał, że to jeszcze za wcześnie, że najpierw przebrnie przez rozprawę o pobicie i jak już zasądzą Bartkowi wyrok, z czystym sumieniem zacznie szukać mieszkania. Poza tym wcale nie chciał, żeby się wyprowadzała. Przez te dwa miesiące sprawiła, że na wiele rzeczy spojrzał inaczej, a z pewnością dzisiaj inaczej postrzegał relacje, jakie ich łączyły. Był pewien, że to już nie jest przyjaźń, ale coś znacznie głębszego. Po prostu zakochał się w niej chociaż do niedawna uważał, że miłość jest przereklamowana i z pewnością nie dla niego. Nie po tym, co przeszedł z Pauliną. Ula miała w sobie wrodzoną dobroć, niezwykłą łagodność i zupełnie bezkonfliktowy charakter. Przez te dwa miesiące nigdy nie doszło między nimi do żadnych spięć, a to świadczyło o tym, że myślą podobnie i postrzegają wiele rzeczy identycznie.

Odstawił kieliszek na stolik i ujął jej dłonie w swoje.

- Nie rób tego Ula, błagam. Nie wyprowadzaj się…

- Marek, to o co mnie prosisz jest niedorzeczne. Przecież kiedyś i tak będę musiała zacząć żyć na własny rachunek. Nie mogę wciąż liczyć na twoją pomoc, chociaż bardzo ją doceniam. Dlaczego tak ci zależy, żebym tu została? Ty powinieneś teraz zacząć na nowo układać sobie życie. Paulina bardzo cię zraniła, ale przecież na niej świat się nie kończy. Byłbyś szczęśliwszy mając u boku kobietę, która dobrze by cię rozumiała i była wsparciem na każdym kroku, a nie myślała egoistycznie wyłącznie o sobie, tak jak Paulina.

Marek westchnął i przycisnął jej dłonie do ust.

- Jest tylko jedna taka kobieta. To ty… Zakochałem się w tobie, Ula – wyszeptał. – Tylko ty w lot odgadujesz moje myśli, tylko ty znasz mnie najlepiej, tylko ty potrafisz przywrócić mnie do pionu i dopilnować, żebym nie popełniał błędów. Tylko ty sprawiasz, że jestem lepszym człowiekiem. Jesteśmy bardzo do siebie podobni. Pasujemy do siebie. Ja nigdy bym cię tak nie skrzywdził, jak Bartek. Wiem, że masz uraz do facetów, ale ja nie jestem taki, jak on. Jeśli nie jestem ci obojętny, to może udałoby nam się przejść przez życie razem, szczęśliwie i zgodnie. Jeśli dasz nam szansę, ja ci przysięgam, że zawsze będę cię szanował, a przede wszystkim zawsze będę cię kochał. Zaczęliśmy od pięknej przyjaźni. Takie związki są najtrwalsze, a przynajmniej tak mówią ludzie.



Ula siedziała na kanapie, jak skamieniała. Oczami wyobraźni widział, jak w jej głowie przesuwają się trybiki próbując zrozumieć i ogarnąć to, co usłyszała. Przełknęła nerwowo ślinę, złapała za kieliszek wychylając jego zawartość do dna.

- To nie dzieje się naprawdę – wykrztusiła. – Mam jakieś urojenia… Marek, to niemożliwe. Niemożliwe, żebyś mnie kochał.

- Dlaczego tak uważasz?

- Myślę, że mylisz miłość z przyjaźnią, współczuciem i być może z litością. Mylisz to, bo jesteś dobrym, porządnym facetem.

- Ula, kochałaś Bartka, znasz to uczucie i doskonale wiesz, że nie można go pomylić z żadnym innym. Gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości, nigdy bym ci tego nie wyznał, a ja jestem w stu, ba nawet w dwustu procentach pewien tego, co do ciebie czuję. Nie chcę z twojej strony żadnych obietnic, żadnych deklaracji. Ja tylko pytam, czy istnieje choćby najmniejsza szansa, żebyś odwzajemniła to uczucie.

Rozpłakała się. Najzwyczajniej w świecie zalała się łzami. Skuliła się na kanapie chowając twarz w dłoniach. Skonsternowany Marek sięgnął po pudełko z chusteczkami.

- Na litość boską, Ula… Nie było moim zamiarem doprowadzić cię do płaczu. Błagam cię przestań, bo serce mi pęka…

Wytarła mokre policzki wbijając w niego wzrok skrzywdzonego psiaka.

- Naprawdę jestem ci wdzięczna za tę miłość – wykrztusiła drżącym głosem. – Myślę, że…, że nie będzie mi tak trudno ją odwzajemnić…

Marek uśmiechnął się szeroko, a w jego policzkach wykwitły dwa urocze dołeczki. Przygarnął ją do siebie całując delikatnie jej skroń. Siedzieli tak przytuleni jeszcze dość długo, do momentu aż Ula uspokoiła się i przestała płakać.


73 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page