ROZDZIAŁ 8
Marek oswajał Ulę niezwykle ostrożnie. Dobrze wiedział, że z poprzedniego związku wyniosła jedynie traumę i różnego rodzaju fobie. Pośpiech był tu niewskazany, zwłaszcza że przed nią była kolejna rozprawa. Denerwowała się, bo nie wiedziała o co będą ją pytać. Zanim dostała wezwanie na tę rozprawę sądziła, że skoro złożyła dodatkowe wyjaśnienia o tym, że nie posiadała wiedzy o przestępczej działalności męża, to wystarczy, by nie musiała pojawiać się w sądzie. Tak się jednak nie stało, bo połączono sprawę przemocy domowej ze sprawą o handel narkotykami. W wielkim holu budynku sądu natknęła się na już byłą teściową, która patrzyła na nią spode łba bacznie lustrując przy tym towarzyszącego jej Marka. Podeszła do nich i patrząc na Ulę pogardliwie wysyczała z wyrzutem – szybko pocieszyłaś się po Bartku. – Ula spojrzała na nią bez żadnych emocji, które ujawniłyby się na jej twarzy.
- Nie pani sprawa – rzuciła hardo. – Pani syn zrobił z mojego życia piekło i bardzo się cieszę, że wreszcie zacznie przeżywać swoje własne, bo zasłużył na nie, jak mało kto. Nie był wart ani jednej mojej łzy, bo jest skończonym łotrem i zwykłym bandziorem, a kobiety dla niego, to treningowe worki. Czyżby takie zachowania wyssał z mlekiem matki? Proszę mnie więcej nie zaczepiać i nie odzywać się do mnie, bo ja nie mam już pani nic do powiedzenia oprócz tego, że matczyna miłość może być zaborcza i ślepa, ale pani miłość do syna jest najgłupsza ze wszystkich jakie znam. Żegnam – chwyciła Marka pod ramię i pociągnęła go w inną stronę, byleby dalej od nawiedzonej mamusi.
Wypytywano ją o wszystko, również o to, jak traktował ją Bartek. Nieśmiało zapytała, czy te pytania są konieczne. Mówiła, że na ten temat zeznawała na sprawie rozwodowej. Wyjaśniono jej, że wszystko, co powie na temat byłego męża ma duże znaczenie przy określeniu jego typu charakterologicznego i ewentualnych motywów, które skłaniałyby go do zarobkowania w nielegalny sposób.
- To nie jest tak, – wyjaśniała – że mój były mąż wcześniej był porządnym obywatelem i człowiekiem, i nagle któregoś dnia stanął poza prawem. Już jako nastolatek miewał kłopoty z policją za drobne włamania, kradzieże i wyłudzenia. Nie karano go więzieniem tylko dlatego, że był nieletni, a także ze względu na znikomą szkodliwość czynu. Poza tym jego matka zawsze broniła go, jak niepodległości i ręczyła za niego. To psuło mu charakter i pewnie uwierzył, że jest bezkarny i może robić, co chce. Ja naiwnie sądziłam, że on się zmieni. Miłość potrafi wiele wybaczyć, nawet siniaki i krwawiące rany – zakończyła drżącym głosem.
- Czy wiedziała pani, że mąż handluje narkotykami a konkretnie kokainą?
- Nie miałam o tym pojęcia. Nigdy w domu nie natknęłam się na torebki z tym narkotykiem, a zawsze przynajmniej raz w tygodniu gruntownie sprzątałam całe mieszkanie. Gdyby przechowywał je w nim, bez wątpienia coś bym znalazła. Nie wiem, gdzie je trzymał. Ja tylko podejrzewałam go, że jest uzależniony od hazardu, bo przez dwa lata trwania naszego małżeństwa nigdy nie przyniósł żadnych zarobionych przez siebie pieniędzy, chociaż twierdził bezczelnie, że to on nas utrzymuje. Jeszcze ode mnie wyciągał gotówkę, którą przeznaczałam na opłaty. Nie obchodziło go, czy będziemy mieli za co żyć, czy nie. Przez ostatnie kilka miesięcy naszego pożycia bił mnie częściej. Prawdopodobnie robił to pod wpływem jakichś dopalaczy. Był nerwowy i rozdrażniony. Najmniejszy drobiazg wyprowadzał go z równowagi. To wtedy zauważyłam, że w takich sytuacjach jego źrenice są dziwnie rozszerzone. Miał problemy z koncentracją, pocił się. Nie potrafił się skupić i okładał mnie na oślep.
Miała dość tych zeznań. Marzyła o tym, żeby wreszcie wyjść z tej sali i zostawić cały ten koszmar za sobą. Następujące po sobie pytania jej zdaniem, nie wnosiły nic do sprawy. Czuła się zmęczona. Wreszcie po ponad pół godzinie dano jej spokój i pozwolono usiąść. Po niej przesłuchano ludzi, których policja zgarnęła w szulerni w tym także Bliznę i Smutnego. Obaj zaprzeczyli, jakoby Bartek dostawał od nich narkotyki i nimi handlował. Potwierdzili jednak, że przychodził grać w karty i często zostawał do białego rana. Kiedy wyprowadzano ich skutych z sali, Blizna przechodząc obok ławy oskarżonych syknął: – Już nie żyjesz, Sprinter. Jesteś martwy. – Bartek nawet nie podniósł głowy.
Wyrok był i dla Uli, i dla Marka zaskoczeniem, bo Bartek dostał zaledwie pięć lat zsumowanego wyroku za przemoc domową i handel narkotykami. W uzasadnieniu podano, że to ze względu na pójście na współpracę z policją wyrok jest niemal o połowę mniejszy i karę odbywać będzie w więzieniu o złagodzonym rygorze.
Kiedy opuszczali salę sądową Ula wyglądała na rozczarowaną.
- Znowu mu się upiekło. Ta szuja nigdy się nie zresocjalizuje, bo nawet sąd jest dla niego łaskawy.
Marek objął ją ramieniem i przytulił do swego boku.
- Nie denerwuj się już, bo ani ty, ani ja nie mamy wpływu na wyrok sądu. Wierzę, że jeszcze kiedyś sprawiedliwość go dopadnie i wymierzy mu karę, na jaką naprawdę zasłużył. Chodźmy odreagować. Zjemy jakiś porządny obiad i pójdziemy na długi spacer.
Borsuk wszedł do pokoju szeroko uśmiechnięty i przysiadł na fotelu obok swojego szefa. Ten skrzywił się lekko.
- Uśmiechasz się, – stwierdził – czyżby wreszcie jakieś dobre wieści?
- Zgadza się Boss. Dostałem gryps od Blizny. Sprinter przedwczoraj miał rozprawę. Dostał pięć lat i to w więzieniu w Białej Podlaskiej. To miejscówka o złagodzonym rygorze. Mamy więc pewność, że Sprinter sypał i poszedł na współpracę z policją. Wiemy, jak do niego dotrzeć. Mamy tam swoich ludzi. Nie wywinie się. Puściłem zlecenie na niego.
- Dobra robota, Borsuk – mały człowieczek łaskawie kiwnął głową. – Otwórz sejf i weź z niego pięćdziesiąt tysięcy. Pewnie będziesz miał wydatki. Najlepiej, jak sam dopilnujesz sprawy.
Od kiedy skończyły się perypetie Uli z sądami wyciszyła się i uspokoiła. Znowu była taka, jak lubił Marek. Zrównoważona, pełna stoickiego spokoju, a jej łagodny głos stał się jeszcze bardziej kojący. Kilka razy wybrali się z wizytą do ojca. Cieplak trochę się dziwił, że Ula zwleka z powrotem do domu i nawet pytał ją o to.
- Bo ty nie wiesz najważniejszej rzeczy, tato. Ja już dawno chciałam wrócić, ale Marek bardzo nie chciał, żebym wyprowadzała się od niego. On mnie kocha, tato. Naprawdę nie wiem, jak poradziłabym sobie bez jego pomocy i wsparcia. Bez względu na to co się nie działo, on zawsze był. Tak bardzo mnie prosił, żebym się nie wyprowadzała i żebym nie szukała jakiegoś mieszkania. Nie mogłam mu odmówić, choć sytuacja początkowo była dla mnie dość niezręczna.
- Powiedziałaś, że on cię kocha? A ty jego?
- Myślę, że tak. Czuję się przy nim naprawdę bezpiecznie. Jest dla mnie dobry i tak bardzo różny od Bartka. Ma czyste i szlachetne intencje, a ja bardzo to doceniam.
- No dobrze…, skoro tak postanowiłaś, to ja nie będę na ciebie naciskał. Mam nadzieję, że przy nim znajdziesz szczęście i prawdziwą miłość.
Samochód policyjny służący do przewożenia więźniów wjechał przez szeroką, ciężką, otwartą na oścież bramę i zatrzymał się na więziennym dziedzińcu. Policjanci eskortujący skazanych wyskoczyli przez tylne drzwi, a za nimi skuci więźniowie. Było ich sześciu. Bartek rozejrzał się ciekawie. Początkowo nastawiony optymistycznie, teraz nie miał najszczęśliwszej miny. Wprawdzie cieszył się, że uniknął pełnego wymiaru kary, ale jakby na to nie patrzeć, czekało go pięć długich lat odsiadki w tym miejscu. Niewiele o nim wiedział. Słyszał tylko plotki, że tu więźniowie pracują poza murami i dostają za pracę pieniądze. Skrzywił się na samą myśl. Niby gdzie miałby je wydać?
Na komendę ruszyli do jednego z budynków. Już na miejscu rozkuto im nogi i kazano stanąć w rzędzie pod ścianą. Pojawił się jakiś człowiek w średnim wieku. Stanął przed nimi i surowo otaksował ich wzrokiem.
- Nazywam się Frańczuk, dyrektor Damian Frańczuk i jestem tutaj bogiem. Nic w tym zakładzie nie dzieje się bez mojego przyzwolenia i wiedzy. Większość więźniów pracuje na terenie miasta w lokalnych zakładach pracy. Jeśli się dobrze postaracie, też do nich traficie. Najpierw jednak skorzystacie z konkretnych form resocjalizacji, przejdziecie cały cykl spotkań i zajęć indywidualnych. Gdy zaliczycie je pozytywnie, będziecie mogli być skierowani do pracy. Pracujecie i zarabiacie. Dla wszystkich stawka jest jednakowa w wysokości minimalnej płacy krajowej, czyli dwóch tysięcy stu złotych. Z tego będziecie mieli potrącany ZUS, podatek i składkę na Fundusz Aktywacji Zawodowej. Ci, którzy płacą alimenty, będą mieć je potrącane. Trzy razy w miesiącu możecie skorzystać z więziennej kantyny i zaopatrzyć się w niezbędne wam rzeczy. A teraz strażnicy odprowadzą was do cel. Rozgośćcie się i czujcie, jak u siebie w domu – uśmiechnął się zjadliwie i ruszył w głąb korytarza.
Zanim dotarli do przydzielonych im miejscówek dostali koce, poduszki i przybory toaletowe. Po drodze pokazano im więzienną stołówkę.
Bartek trafił do celi trzyosobowej. Stało w niej piętrowe łóżko i jedno bez nadstawki. Zajął właśnie to ostatnie. Na razie był sam, bo jego współwięźniowie zapewne pracowali na zewnątrz. O czternastej zagoniono wszystkich na obiad. Nie był najgorszy i to poprawiło Dąbrowskiemu humor. O szesnastej wrócili dwaj jego nowi kumple. Przedstawił im się wyciągając dłoń, ale żaden z nich jej nie uścisnął. Patrzyli na niego z jakąś pogardą i byli wrogo nastawieni. Pouczyli go tylko, co mu wolno, a czego nie i co mu za to grozi, jeśli złamie zasady. Potulnie zgodził się na wszystko. Wolał z nimi nie zadzierać. Czuł w sercu lęk. Gdzieś zniknęła ta jego buńczuczna natura, zarozumiałość i poczucie wyższości. Tutaj był nikim.
Przez pierwszy tydzień był właściwie wciąż zajęty. Wszystkich nowoprzyjętych ciągano na jakieś szkolenia, niektóre pod kątem przyszłej pracy. Nie znosił ich, bo generalnie nie znosił jakiegokolwiek przymusu. Brakowało mu gderania matki, która dopiero po miesiącu mogła się starać o jakieś widzenie z nim. Nie sądził jednak, żeby wybrała się w tak daleką podróż. Rozprawa otworzyła jej oczy. Widział to siedząc na ławie oskarżonych, jak z niedowierzaniem patrzy na niego po kolejnych usłyszanych na sali rozpraw rewelacjach. Postanowił, że jak zacznie pracować, będzie jej wysyłać choć parę groszy, żeby wiedziała, że żałuje i że o niej pamięta.
Dni mijały, a on z nikim się tu nie zaprzyjaźnił. Stronili od niego, jakby był obciążony jakąś wirusową chorobą. Ci dwaj, z którymi dzielił celę jedynie burczeli na niego nieprzyjemnie odpowiadając półsłówkami. Pocieszał się w myślach, że przecież nie będzie tak zawsze.
Z nudów zaczął nawiedzać tutejszą bibliotekę. Sporo czytał. Czasami chodził obejrzeć wiadomości w telewizji do więziennej świetlicy, ale to było tylko takie oszukanie czasu. Z jego biegiem uświadamiał sobie coraz bardziej, że się dusi. To miejsce najwyraźniej mu nie służyło, mimo że było dość łaskawe dla swoich pensjonariuszy.
Któregoś dnia postanowił napisać list do matki. Spłodził cztery bite strony tekstu ociekającego żalem do całego świata, mówiącego o tym, jak bardzo jest tu nieszczęśliwy i że nie zasłużył sobie na tak okrutny los. Błagał matkę, żeby postarała się o dobrego adwokata, który być może spowodowałby rewizję wyroku i znaczne złagodzenie kary.
ความคิดเห็น