ROZDZIAŁ 1
- Ja, Urszula biorę sobie ciebie, Marku za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
- Ja, Marek biorę sobie ciebie, Urszulo za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Roziskrzone oczy Marka z zachwytem wpatrywały się w piękną twarz żony. Wyglądała dzisiaj zjawiskowo niczym anioł. Ich wspólna przeszłość nie była zbyt dobra i miał nadzieję podobnie jak Ula, że przyszłość będzie niezmąconym pasmem szczęśliwości. Jeszcze dwa lata wcześniej nie pomyślałby, że po krzywdzie jakiej od niego doznała wybaczy mu i stanie wraz z nim na ślubnym kobiercu. Ponowne zdobycie jej zaufania wymagało od niego potężnego zaangażowania i ogromnej wiary, że jeśli będzie się bardzo starał, to ona wreszcie mu odpuści. Tak też się stało. Jego żarliwe zapewnienia, że kocha ją jak jeszcze nigdy nikogo nie kochał w końcu odniosły skutek i zmiękczyły serce Uli. Przecież ona także darzyła go ogromnym uczuciem i jedynie wielkie poczucie skrzywdzenia i duma nie pozwalały jej na puszczenie jego haniebnych uczynków względem niej w niepamięć. Dzisiejszy dzień był najważniejszym dniem w życiu obojga. Dzisiaj zakładali rodzinę, stali się mężem i żoną.
- Możesz pocałować pannę młodą – usłyszał głos księdza i skwapliwie skorzystał z tego przyzwolenia całując swoją wybrankę namiętnie i długo. – Przedstawiam państwu Urszulę i Marka Dobrzańskich.
Rozległy się oklaski przybyłych na uroczystość gości. Młodzi oderwali się od siebie przyjmując gratulacje od kapłana. Po nich rozradowani wybiegli na dziedziniec kościoła, a za nimi liczny tłum krewnych i przyjaciół, którzy obstąpili ich wręczając prezenty i bukiety kwiatów.
Wesele odbywało się w jednym z lepszych, warszawskich hoteli. Rodzice Marka, Helena i Krzysztof Dobrzańscy chcąc nadać tej uroczystości stosowną rangę, wynajęli salę balową i zamówili ekskluzywne menu.
Nikt nie mógł narzekać. Znakomity zespół muzyczny i pyszne jedzenie usatysfakcjonowało wszystkich. Bawiono się do białego rana. Dwa dni później państwo młodzi wyruszali w podróż poślubną na egzotyczne Seszele. Dla Uli to bogate wesele i ta podróż jawiły się jak piękny sen, który właśnie się spełnia. Pochodziła z rodziny, której nigdy się nie przelewało więc wyjazdy zagraniczne były dla niej zupełnie poza zasięgiem.
Krajobraz wysp urzekł ją, a piękno otaczającej ich przyrody powodowało, że niemal zapominała oddychać.
Marek nie szczędził na niczym. Tropikalne owoce o dziwacznych kształtach były stałym elementem menu. Korzystali z bogactwa tutejszych wód zajadając się homarami, krewetkami, langustami i małżami. Próbowali ryb, których nazwy znali wyłącznie ze słyszenia. To tu po raz pierwszy oglądali latające ryby i mogli ich skosztować. Wyspa Mahe ofiarowywała wiele. Tu Ocean Indyjski był krystalicznie czysty i zachęcał do kąpieli. Dni spędzali intensywnie włócząc się z przewodnikiem po wyspie, robiąc mnóstwo zdjęć, lub wybierając rejsy jachtami z przeszklonym dnem, dzięki któremu mogli podziwiać tutejsze rafy i bogactwo różnokolorowych ryb.
Noce były upojne, romantyczne i przesiąknięte erotyzmem. Ich pokryte brązową opalenizną ciała pragnęły siebie bezustannie. Ula była najszczęśliwszą osobą na ziemi. Marek na każdym kroku udowadniał jej, jak bardzo ją kocha. Szeptał miłosne zaklęcia całując każdy skrawek jej rozpalonego ciała. Potwierdzało się wszystko to, co obiecał i o czym zapewniał ją przed ślubem. Uwierzyła, że zostawił daleko za sobą tę złą przeszłość, kiedy to prowadził hulaszczy tryb życia upijając się w klubach i rwąc chętne panny na jedną noc. Utwierdziła się w przekonaniu, że przemiana, jaka się w nim dokonała jest naprawdę spektakularna i trwała.
Pobyt w raju powoli dobiegał końca. W ostatnim tygodniu nakupowali mnóstwo pamiątek dla rodziny i przyjaciół. Miało być dla każdego coś skromnego, ale egzotycznego. Tuż przed wylotem Marek zważył ich bagaże. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to zostawienie na lotnisku nadbagażu. Na szczęście nic nie musiał odkładać. Czekała ich długa i męcząca podróż w dodatku z przesiadką w Dubaju, na którą musieli czekać prawie cztery godziny. Żałował, że nie udało mu się nabyć biletów na lot bezpośredni, który trwa niewiele ponad osiem godzin. Zaoszczędziliby mnóstwo czasu…
Ten dłużył im się niemiłosiernie, gdy czekali w Dubaju na samolot do Warszawy. Gdyby mieli kilka godzin więcej, chętnie zwiedziliby miasto, ale w obliczu czterogodzinnej perspektywy pokręcili się tylko po budynku lotniska.
W końcu zapowiedziano ich samolot. Pozbierali podręczny bagaż i udali się do właściwej bramki. Ula wyglądała na zmęczoną. Objął ją ramieniem i popatrzył z troską.
- Oczy ci się kleją, co?
- Uhmm – mruknęła. – Chciałabym już być w domu i odespać tę podróż.
- Może uda ci się w samolocie. Przed nami pięć i pół godziny lotu…
Warszawa przywitała ich gęstą mżawką. Po tylu dniach idealnej pogody, Marek patrząc na siąpiący deszcz wzdrygał się ze wstrętem.
- Nie znoszę takiej pogody… - marudził pod nosem. – Zaczekaj tu kochanie przywołam taksówkę.
Było już dobrze po północy, gdy Marek otwierał drzwi do mieszkania na Siennej. Nie mieli już siły na nic. Zdołali jedynie zdjąć ubrania i rzucili się na łóżko.
Te kilka wolnych dni, które zostały im jeszcze z urlopu wykorzystali na wizytę u seniorów Dobrzańskich i w Rysiowie, gdzie mieszkał tata Uli wraz z jej rodzeństwem. Każdego obdarowali pamiątką z podróży, opowiedzieli o swoich wrażeniach i pokazali zdjęcia. Ula zaliczyła urząd miasta, by złożyć wniosek o zmianę dowodu osobistego. Wszak teraz nazywała się Dobrzańska.
Ich pierwszy dzień w firmie Febo&Dobrzański nie należał do najpracowitszych. Dla Sebastiana, dyrektora HR, najlepszego przyjaciela Marka i jego dziewczyny Violetty, która piastowała stanowisko sekretarki juniora też przywieźli kilka drobiazgów. Pshemko, główny projektant firmy został obdarowany katalogiem ze wzornictwem właściwym tradycji i kulturze kreolskiej. Marek po cichu liczył, że mistrz zainspiruje się tymi etnicznymi wzorami i zacznie tworzyć coś oryginalnego.
Przez kilka następnych miesięcy docierali się nawzajem. Raczej nie kłócili się. Ula miała bardzo spokojny charakter zupełnie pozbawiony tendencji do kłótni i pretensji o cokolwiek. Marek bardzo to doceniał zwłaszcza wtedy, gdy przypominał sobie sześć długich lat spędzonych u boku swojej byłej narzeczonej, Pauliny Febo. Awantury wpisane były w ich związek obowiązkowo i zdarzały się przynajmniej trzy razy na tydzień. Nie były bezpodstawne i to właśnie Marek dostarczał za każdym razem pretekstu do ich eskalacji. Paulina miała choleryczną i potwornie zaborczą naturę. Była chorobliwie zazdrosna o czas, który jej narzeczony przeznaczał nie dla niej, a na zabawy w klubach. Wręcz do szewskiej pasji doprowadzał ją zapach tanich perfum, który ciągnął się za nim już od drzwi wejściowych i świadczył o tym, że tej nocy nie spędził sam. Wybaczała mu naiwnie sądząc, że w końcu się wyszumi i ustatkuje. Nic takiego nie miało miejsca aż do momentu, gdy wyznał jej, że ślubu nie będzie, bo zakochał się w firmowej BrzydUli. Tak nazywano Ulę przez pierwsze miesiące jej pracy w F&D. Potem dzięki Pshemko stała się prawdziwą pięknością. Tego Paulina nie potrafiła wybaczyć ani projektantowi, ani tym bardziej Markowi. Wcześniejsze, nienajlepsze relacje z byłym już narzeczonym ewoluowały i stały się jeszcze gorsze Na jego widok i widok Uli ziała wręcz nienawiścią. Kiedy przyszedł do niej z zaproszeniem na ślub ostentacyjnie podarła je na drobne kawałeczki i rzuciła mu nimi w twarz. Jej brat wprawdzie nie zrobił nic podobnego, ale od razu zapowiedział, że nie pojawi się na uroczystości. Marek nie przejął się tym w ogóle. Uznał, że przynajmniej nikt nie zepsuje im tego ważnego dnia.
Kiedy wrócił wraz z Ulą po miesiącu miodowym dowiedział się od ojca, że oboje Febo wyjechali do Włoch.
- Alex coś kombinuje – mówił senior. – Przed wyjazdem przebąkiwał, że chyba wyjedzie z Polski na stałe, bo ktoś proponuje mu intratną posadę w Mediolanie. Oficjalnie jednak nie mam pojęcia o co chodzi.
- Paulina też pociągnie za nim?
- Tego nie wiem. Nic nie mówiła na ten temat.
- Mam nadzieję, że to co powiedziałeś potwierdzi się i oni na zawsze znikną mi z oczu. Organicznie nie znoszę ich obojga.
Póki co mieli w firmie spokój. Nikt nie knuł za ich plecami, nikt nie motał nowych intryg. Marek wyciszył się i mógł więcej czasu poświęcić swojemu domowemu szczęściu. Ula rozkwitała pod wpływem tej miłości. Była niewyobrażalnie szczęśliwa. Marek dbał o nią i troszczył się o jej potrzeby. Spełniał wszystkie zachcianki, ubóstwiał ją i hołubił. Nie dawał jej najmniejszych powodów do zazdrości.
Pierwszą rocznicę ślubu świętowali w rodzinnym gronie. Z przyjaciół był tylko Sebastian z Violettą i Pshemko. Ula promieniała mówiąc do swoich teściów, że Marek jest najlepszym mężem na świecie i nie potrafiłaby być z kimś innym. Nie miała pojęcia, że nad ich pełnym miłości pożyciem zaczynają się gromadzić czarne chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego, a jedynie rozczarowanie, ból, rozpacz i łzy.
Komentar