top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoragoniasz2

"GDYBYŚ TYLKO ZACZEKAŁA..." - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10



We wtorek do południa zadzwonił Jasiek. Tego dnia miał tylko dwie godziny wykładów i chciał wykorzystać to spotykając się z siostrą.

- Chciałbym do was wpaść, o ile jesteście w domu. Mam trochę wieści, a przy okazji uściskam ciebie i małą. Chętnie przywitałbym się z Markiem. Wieki go nie widziałem.

- Nie ma sprawy, Jasiu. Przyjeżdżaj. Czekamy na ciebie.

Jasiek przyjechał pół godziny później. Długo ściskał i przytulał Ulę mówiąc jak bardzo się stęsknił. Wziął Agatkę na ręce i usadził ją sobie na kolanach.

- Jesteś już taka duża. Kiedy ostatni raz cię widziałem byłaś niemowlakiem. Wiesz, że jestem twoim wujkiem, bratem mamusi?

- Wiem, bo mi mówiła, że przyjdziesz. Mówiła też o cioci Betti. Nie chciała przyjechać z tobą?

- Bardzo chciała, kochanie, ale teraz jest w szkole. Na pewno przywiozę ją następnym razem.

- Cześć, Jasiek – w salonie ukazał się Marek i podszedł do młodego Cieplaka z wyciągniętą dłonią, którą ten mocno uścisnął.



- Tak się cieszę, że cię widzę i bardzo dziękuję ci za Ulę, i Agatkę. Gdyby nie ty i Sebastian, to aż boję się pomyśleć… Mam nadzieję, że teraz już nie zerwiemy kontaktu. Zaraz po twoim telefonie, Ula, chciałem iść do Dąbrowskiej, ale uprzedziła mnie. Nic dziwnego, przecież przyłaziła kilka razy na dzień i zawracała ojcu gitarę różnymi pierdołami. Tym razem nie było inaczej, bo targała pod pachą jakichś stary odkurzacz. Nie dała mi dojść do słowa, tylko nawijała ojcu o tym gruchocie. W końcu nalałem jej herbaty mówiąc, żeby wzięła głęboki oddech.

- Rozmawiałem dzisiaj z Ulą. Prosiła mnie, żebym pani przekazał, że Bartek nie żyje…

Wytrzeszczyła na mnie oczy i zamilkła na kilka minut pewnie nie wierząc w to, co usłyszała. Ojciec też stał wbity w podłogę jak słup soli.

- Nie żyje? – zapytała po chwili. – Jak to nie żyje? Przecież to był młody, zdrowy chłopak. Jakim cudem…?

- Oj, pani Dąbrowska, - odparłem z politowaniem – młody to on może był, ale zdrowy niekoniecznie. Jak nic od wódy miał marskość wątroby. Z tego, co mówiła Ula, zapił się na śmierć. Przez ostatnie miesiące w ogóle nie trzeźwiał. Wyciągał od niej pieniądze przeznaczone dla dziecka i przepijał z koleżkami, a kiedy wracał nawalony jak nie przymierzając stodoła po sianokosach, tłukł je obie. Ja wiem, pani Dąbrowska, że dla pani Bartuś był ideałem człowieka, ale tak naprawdę to psychopata o kompletnie zwichniętej psychice. Chodzące zło w czystej postaci. Pijak, złodziej, obibok, kombinator i śmierdzący leń w dodatku agresywny. Ula mówi, że do dzisiaj ma ciało w siniakach tak jak mała Agata. Trzeba być prawdziwym sukinsynem i zwyrodnialcem, żeby katować takie małe dziecko. Tak czy owak Ula prosiła przekazać, że nie ma zamiaru płacić za jego pochówek, bo on okradał ją przez cały okres małżeństwa. Nigdzie nie pracował i biciem wymuszał na niej pieniądze. Jego ciało zabrali do prosektorium przy ulicy Nowolipie dwa. Jeśli pani nie zechce go pochować zrobi to miasto i obciąży panią kosztami. Pewnie pogrzebią go gdzieś pod płotem…



Dąbrowska zanosiła się łzami. Spazmowała w sposób mocno teatralny trzymając się jedną ręką za głowę, a drugą za obfity biust powtarzając na okrągło „mój biedny synuś, mój biedny Bartuś… To było takie dobre dziecko…” W końcu ojciec nie wytrzymał i powiedział jej, co o tym myśli.

- Niech pani nie przesadza, pani Dąbrowska. Gdyby był taki wspaniały nie zachlałby się na śmierć, ale żył po bożemu jak porządny człowiek. Tak go pani zachwalała, że i ja uwierzyłem, że przy nim moja córka będzie miała raj. Tymczasem okazało się, że wepchnąłem ją w łapy psychopatycznego bandziora i pijanicy. Całe życie żył za cudze. Jak on był w Niemczech brygadzistą, to ja jestem ksiądz. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Ona też nigdy mi tego nie wybaczy. Nie mam zamiaru wysłuchiwać pani lamentów. Nie mam współczucia dla takich kanalii. Proszę iść i załatwić sprawę pochówku. Proszę zabrać też ten pretekst do przyjścia tutaj – wskazał na odkurzacz. – Od dzisiaj nie będę pani wyświadczał żadnych przysług i wie pani co? Cieszę się, że ta podłota tak marnie skończyła. Nie zasługiwał na lepszą śmierć. Przynajmniej moja córka wreszcie będzie miała spokój i być może znajdzie sobie kogoś z kim będzie mogła ułożyć sobie dobre i szczęśliwe życie.

Dąbrowska wstała. Najwyraźniej była zła, bo zaciskała zęby. Wysyczała tylko na koniec.

- Nie spodziewałam się po panu, panie Józefie, takich słów. Nie spodziewałam się…

- Odwróciła się na pięcie i poszła sobie. Ojciec usiadł ciężko przy stole. Płakał. Mówił, że nad twoim losem. Nie przypuszczał, że było aż tak źle. Powiedziałem mu wtedy, że przecież byłaś tu kiedyś z Agatą i mówiłaś mu jaka jest prawda. Wtedy uważał, że przesadzasz, że wciąż kochasz Marka i dlatego tak źle mówisz o Bartku. Przysiadłem się do stołu i wywaliłem mu prawdę prosto w oczy. Jak chcesz wiedzieć, - powiedziałem - to Marek wrócił i to on wyrwał Ulkę z rąk tego drania. Tylko dzięki niemu Dąbrowszczak nie zatłukł jej na śmierć. Marek kupił dla nich mieszkanie i teraz wreszcie są bezpieczne.

Od czasu tej rozmowy ojciec nie może sobie znaleźć miejsca.



Najwyraźniej dręczą go wyrzuty sumienia. I dobrze. Gdyby cię tak nie naciskał, do tego ślubu nigdy by nie doszło.

- To prawda… - Ula wytarła mokre od łez policzki.

- A’propos ślubu – odezwał się Marek. – Pobieramy się dwudziestego ósmego października i już możesz się czuć zaproszony. Jeśli masz dziewczynę, to przyjdź z nią. Oczywiście Betti musi być obowiązkowo. Tu macie zaproszenia.

- Jeśli ojciec się pojawi, nie wygonię go, ale też niech nie oczekuje z mojej strony, że mu wybaczę. Przez niego długo jeszcze będę nosić tę traumę w sobie. Mam nadzieję, że przynajmniej Agacie uda się szybko zapomnieć.


Tego samego dnia wieczorem zadzwonił do Marka Sebastian. Był podekscytowany.

- Musiałem coś załatwić na Lwowskiej i przechodziłem koło firmy. Na szybie wywalone jest ogłoszenie, że chcą wynająć parter. To te pomieszczenia z wielkimi oknami. Poszedłem obejrzeć, bo byłem tam chyba tylko raz. Szczęśliwie natknąłem się na Władka, pamiętasz go? To on mnie oprowadził i przy okazji szepnął mi, że F&D wyprzedaje się z biurowych mebli za bezcen. Lada chwila dobiją targu z nowym właścicielem i to z nim trzeba podpisać umowę na wynajem, gdybyśmy się zdecydowali. Facet nazywa się Ciszewski.

- Ciszewski? Konrad Ciszewski?

- Chyba tak…

- Ja go znam. Poznałem go na jakimś przyjęciu w fundacji mamy. Facet handluje sprzętem ortopedycznym i o ile pamiętam, mam do niego telefon. Jak dużo tych pomieszczeń?

- Dwa spore pokoje z tymi przeszklonymi ścianami i naprzeciwko cztery mniejsze z osobnymi wejściami. Nie ma sekretariatu, ale pomyślałem, że moglibyśmy przebić ściany i wstawić drzwi. Wiesz…, taką amfiladę. I tak trzeba będzie to wyremontować. Poza tym pomyślałem, że te meble z F&D mogą nam jeszcze posłużyć, zwłaszcza że kupilibyśmy je za bezcen. Jednak co do nich, to trzeba gadać z twoim ojcem i biorę to na siebie. Jesteś zainteresowany?

- No jasne, że jestem. Jutro zadzwonię do Ciszewskiego i pogadam z nim. Na rozmowę z ojcem nie jestem jeszcze gotowy i cieszę się, że bierzesz to na siebie. Dobra robota, Sebastian. Wreszcie coś zaczyna się dziać.


Z Ciszewskim szybko doszedł do porozumienia. Przypomniał mu skąd się znają i nadmienił, że budynek, którego chce zostać właścicielem należy do jego ojca.

- Tak…, wiem… Przykra historia… Ja oczywiście bardzo chętnie wynajmę ci te pomieszczenia, ale najpierw muszę z twoim ojcem podpisać akt własności budynku i przelać mu pieniądze. Do miesiąca mają opróżnić wszystkie pokoje. Jak już będę miał akt własności w ręku, możemy podpisać umowę najmu. Na pewno dam ci znać.

Marek podziękował mu. Jakby na to nie patrzeć wracali na stare śmieci, chociaż nie na piąte piętro.



Ślub zbliżał się wielkimi krokami i chociaż mieli mocno okrojoną liczbę gości, to i tak każdego dnia biegali i coś załatwiali. Marek nie chciał kupować byle czego. Uważał, że Ula powinna kupić suknię, w której będzie wyglądać zjawiskowo, a jego córeczka nie może być gorsza. Był wybredny, a Ula zaczynała tracić nadzieję, że w końcu coś wybiorą. A jednak znalazł salon sukien ślubnych, który spełniał jego oczekiwania. Suknia niby była skromna, dopasowana do szczupłej sylwetki Uli, ale uszyta z pięknej, włoskiej koronki. Z tej samej koronki zadeklarowano uszycie sukienki dla Agaty. W tym samym salonie dopasowano Uli stroik, który miał być wpięty we włosy. Nie chciała welonu. Najmniej problemu było z eleganckim garniturem, bo tych na rynku było mnóstwo.

Obrączki wybrali bardzo zgodnie. Podobał im się ich kształt i szerokość. Do nich nabyli ozdobną poduszeczkę, którą miała nieść Agata.



Dwa dni przed ślubem zadzwonił Jasiek. Poinformował Ulę, że on ze swoją dziewczyną Kingą, Beatką i ojcem przyjadą prosto do kościoła.

- Ojciec bardzo chce być na uroczystości. Powiedział mi, że to pierwsze wesele zorganizował byle jak opędzając się tanim kosztem, że bardziej przypominało stypę niż przyjęcie weselne. Nadal nie może sobie darować, że tak bardzo skrzywdził ciebie i własną wnuczkę, ale ma nadzieję, że może kiedyś mu odpuścisz.

- To wesele też będzie bardzo skromne Jasiu, ale to czy jest bogate, czy mało okazałe nie ma znaczenia, bo liczy się tylko, to, czy człowiek, z którym chcesz dzielić resztę życia jest tym jednym, jedynym. Marek był i jest miłością mojego życia, i ojciec doskonale o tym wiedział. Trudno coś takiego wybaczyć i nie sądzę, żeby to się udało właśnie na weselu.

94 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page