top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoragoniasz2

"GDYBYŚ TYLKO ZACZEKAŁA... - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6


Cofnęła się wystraszona.

- Nie, Sebastian, nie… Ja nie mogę…

- Ula, nie bój się. On tak prędko nie wróci – powtórzył. – Mam wieści o Marku. Proszę cię pojedź ze mną. Zjemy coś i odwiozę cię do domu.

Zdecydowała się. Szybkim krokiem ciągnąc za sobą Agatę ruszyła w kierunku auta. Sebastian otworzył tylne drzwi.

- Usiądźcie tutaj. Posadź Agatę w foteliku i zapnij ją.

- Skąd masz fotelik dla dziecka? – zapytała zdziwiona.

- Musiałem kupić. Nie wiesz o tym, ale pobraliśmy się z Violką już jakiś czas temu i urodził nam się syn, Tomasz. Za kilka tygodni będzie miał trzy lata.

- Moja Agatka skończyła niedawno tyle…


Sebastian pomógł im usiąść przy stoliku i wręczył Uli menu. Rozglądała się trwożliwie jakby bała się, że za chwilę wejdzie tu ktoś, kto ją rozpozna.

- Ula, wybierz coś dla małej. Nie wiem, co lubi jeść. Mają tu pyszne naleśniki ze śmietaną i truskawkami, a wszystko polane czekoladą.

- Chcesz spróbować? To musi być naprawdę smaczne – zapytała Ula. Agata pokiwała w milczeniu głową. – Ja wezmę barszcz czerwony z krokietem i może kotlet mielony z surówką.

Początkowo jedli w ciszy. W końcu odezwała się Ula.

- Jak nas znalazłeś?

- Byłem w Rysiowie, ale od twojego ojca nie dowiedziałem się niczego. Na szczęście natknąłem się na Beatkę. Ona bardzo martwi się o was. Błagała mnie, żebym uratował ciebie i małą. To właśnie zamierzam zrobić.

- Jak chcesz to zrobić? Bartek, to mściwy sukinsyn. Wykopie nas choćby spod ziemi. Stanowię dla niego jedyne źródło pieniędzy. Myślałam, że będziemy mogły spokojnie żyć za to, co przysyła Marek, ale on zabiera mi każdy grosz. Nawet nie mam na mleko dla Agaty. Widziałeś, jak nas traktuje.



- Posłuchaj, Ula. Marek będzie tu za kilka dni i wyrwie was z tej mordowni. Po tym, co ode mnie usłyszał, bardzo żałuje, że wyjechał i zostawił cię tu bez żadnego wsparcia. Zrozumiał, że to nie pieniądze były najważniejsze, ale to, że mogliście być razem. Bardzo tęskni za tobą i Agatą, i nadal bardzo cię kocha. Daj jemu i sobie szansę, Ula. Nie możesz tak dłużej żyć. Ta kreatura pastwi się nad tobą i dzieckiem. To dla Agaty powinnaś od niego odejść. On się nie zmieni. To zwykły menel. Niczym nie różni się od tych koleżków od kieliszka.

Przerażona patrzyła mu w oczy. To co mówił było jak piękny sen. Nie wierzyła, że mogłaby wyrwać się z tego toksycznego środowiska i zacząć żyć normalnie bez tego panicznego strachu przed biciem.

- Ja się boję, Sebastian… Bartek jest nieobliczalny… To się nie uda. Nie wierzę w to.

- Uda się, Ula. Ty tylko wytrzymaj jeszcze kilka dni. Nie znam dokładnej daty przylotu Marka. Miał pozamykać tam swoje sprawy i wracać – sięgnął po portfel i wyciągnął z niego plik banknotów. – Tu masz tysiąc złotych. Ukryj je dobrze. Jak będę was odwoził zatrzymam się przy sklepie monopolowym. Kupisz trzy butelki najtańszej wódki i jak Bartek wróci postawisz je przed nim. Jak się upije, da wam spokój. Masz zadbać o to, żeby nie trzeźwiał, rozumiesz? Za resztę przez te kilka dni będziecie się stołować w jakimś barze, który macie w pobliżu. Nie kupuj żadnego jedzenia do domu, tyle co dla małej, żeby nie chodziła głodna. Będzie dobrze, zobaczysz. A teraz chodźmy. Odwiozę was do domu.


Wieczorem ponownie połączył się z Markiem i opowiedział mu przebieg tego dnia.

- Ona jest przerażona, Marek. Boi się własnego cienia, boi się o Agatę. Obie noszą ślady mocnego bicia. Całe ciało mają upstrzone siniakami. Oczywiście domyślam się tego, bo widziałem sińce na twarzy, szyi i rękach. Obie są wysoce niedożywione i obie cierpią. Wracaj stary, wracaj jak najprędzej. Twój Lexus nadal tkwi u moich teściów w garażu. Pojadę po niego, zatankuję i odbiorę cię z lotniska. Nie ma co dłużej czekać. Jeśli się nie pośpieszysz, przeczytasz ich nekrologi.

- Przylatuję pojutrze. W Warszawie będę koło dziesiątej rano. Czekaj na mnie.



Ten lot dłużył mu się niesamowicie. Po tym co usłyszał od Sebastiana chciał jak najszybciej stanąć na polskiej ziemi i zacząć działać. Nie mógł się pozbyć poczucia winy. Kilka dni wcześniej dobił targu z deweloperem i kupił spore mieszkanie na Siennej. Nawet nie wspomniał o tym Olszańskiemu. Po prostu zapomniał, bo cały czas myślał o Uli i Agacie. Mieszkanie było nowe, a blok, w którym się znajdowało, dopiero oddany do użytku. Miało dziewięćdziesiąt metrów i było całkowicie wykończone. Tylko się wprowadzać. Czegoś takiego właśnie szukał. Spora łazienka, kuchnia otwarta na salon i trzy pokoje.


Głos stewardessy poinformował pasażerów, że samolot podchodzi do lądowania i kazał zapiąć pasy. Marek przetarł zmęczoną twarz i odetchnął głęboko. Nareszcie.

Odebrał bagaż i ruszył do hali przylotów rozglądając się po licznie zgromadzonych tam ludziach. Usłyszał swoje imię i po chwili już ściskał Sebastiana.

- Dobrze, że już jesteś przyjacielu. Dobrze, że jesteś. Zaparkowałem niedaleko wejścia. Chodźmy.

Kiedy już wyjechali poza obręb lotniska Marek zaproponował, żeby najpierw pojechali na Dobrą.

- Chcę zobaczyć, gdzie mieszkają. Potem pojedziemy do dewelopera. Nie mówiłem ci, ale kupiłem mieszkanie na Siennej. Dwunaste piętro. Muszę tylko odebrać klucze i podpisać akt notarialny. To nie zajmie dużo czasu. Potem pojedziemy coś zjeść i pogadamy.


- To tutaj – Sebastian zatrzymał się niedaleko bramy wejściowej do kamienicy. – Mieszkają w strasznych warunkach. Wszystko co cenne Bartek posprzedawał, żeby mieć na alkohol. Z tego, co mówiła Ula, mieszkanie jest w opłakanym stanie. Dziurę w drzwiach wejściowych zabiła deskami, bo pijany Bartek kopnął w nie i tak wszedł do domu. Z jej opisu wynika, że to prawdziwa nora.

Marek był wstrząśnięty. Ukrył w dłoniach twarz i zapłakał.

- Nigdy sobie nie wybaczę, że skazałem je na życie gorsze od śmierci. Gdybym nie był taki głupi, nigdy bym ich nie porzucił. To wszystko przez te moje chore ambicje. Chciałem udowodnić ojcu, że poradzę sobie. Byłem idiotą. On przecież nawet nie ma pojęcia, że wyleciałem do Stanów.

- On wie, Marek. Wie ode mnie, ale nie puścił pary z ust. Nie powiedział ani twojej matce, ani Febo.

- Dlaczego mu powiedziałeś?

- Musiałem. Przyszedł któregoś dnia do mnie do gabinetu. Usiadł ciężko na krześle i oświadczył mi, że firma upada i nie ma szans na to, żeby się podźwignęła. Powiedział, że Alex zawiódł na całej linii przy wydatnym udziale swojej siostry. Ponoć przetrwonili kupę firmowych pieniędzy. Zapytał wtedy, czy mam z tobą kontakt.

- Marek prosił mnie o dyskrecję – odparłem.

- Posłuchaj, Sebastian. Bardzo niegodziwie postąpiłem ze swoim synem. Także wobec Uli byłem niesprawiedliwy. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego żałuję. Chciałbym go przeprosić i błagać o wybaczenie. Zmieniłem testament. Febo nie zasłużyli sobie na sukcesję po mnie. Doprowadzili firmę na samo dno. Jedynym spadkobiercą jest znowu Marek, choć nie będzie to dziedzictwo takie, jakbym chciał. Założyłem przeciwko Alexowi i Paulinie sprawę w sądzie. Zajmuje się tym mój prawnik. Chcę odzyskać to, czego nie zdołali jeszcze sprzeniewierzyć. Wystąpiłem też o wysokie odszkodowanie. Już nie będę się nad nimi litował. Są moim największym rozczarowaniem. Nie mam zdrowia ani siły z nimi walczyć. Tu potrzebny jest ktoś młody i dlatego pomyślałem o Marku.



- Jego nie ma w Polsce, panie Krzysztofie. Zaraz po tym nieszczęsnym zarządzie wyjechał do Stanów i jest tam do tej pory. Z tego co wiem na razie nie zamierza wracać.

- Szkoda, naprawdę szkoda – Dobrzański podniósł się z krzesła. Najwyraźniej był zawiedziony. Prosił, żebym nie mówił ci o tej rozmowie. Sam obiecał, że nikomu nie powie, że nie ma cię w kraju.

- Czy to zawsze musi tak być? – odezwał się rozgoryczony Marek. – Czy zawsze musi się coś strasznego stać, żebyśmy zrozumieli popełniane przez siebie błędy? On stracił firmę, ja skazałem na straszny los kobietę i dziecko, które kocham całym sercem. Jedźmy, Seba. Załatwmy to co najpilniejsze i obmyślmy dalszy plan działania.


Z deweloperem poszło gładko. Nie zabawili u niego dłużej niż pół godziny. Potem bez przeszkód pojechali na Sienną obejrzeć mieszkanie.

- To prawdziwy apartament, Marek – mówił Sebastian z podziwem. - Moje nie jest małe, ale to jest ogromne.

- Jutro przywiozą meble. Zamówiłem przez internet. Chodzisz jeszcze do pracy?

- Nie…, do końca wypowiedzenia mam urlop, a co?

- Chciałbym, żebyś mi pomógł to wszystko poustawiać o ile Violka się zgodzi.

- Zgodzi się. Już z nią rozmawiałem. Mówiłem, że wracasz i trzeba ci pomóc znowu się urządzić. Nie miała nic przeciwko. Przyjadę rano koło dziewiątej. Jedźmy teraz coś zjeść.


Siedzieli w Baccaro i rozmawiali półgłosem.

- Trzeba odwrócić od Uli i małej jego uwagę – mówił Sebastian. – Jedyne czym wykazuje zainteresowanie, to wóda. Powinniśmy mu zapewnić stałe dostawy. Znajdźmy jakąś hurtownię alkoholi i złóżmy zamówienie. Powiedzmy dwie skrzynki dziennie przez dwa dni, a trzeciego cztery. Powinno wystarczyć. Kiedy urżnie się już porządnie wyprowadzimy Ulkę stamtąd i zawieziemy do ciebie na Sienną. Potem wystarczy tylko napisać pozew rozwodowy i złożyć w sądzie.

- Może być. Sam bym lepiej tego nie wymyślił. Trzeba pogrzebać w internecie i wyszukać jakąś hurtownię, ale to może już ja sam poszukam wieczorem. Mogę zatrzymać się u ciebie na tę jedną noc? Nie chce mi się wycierać gdzieś po hotelach.

- No jasne, nie ma sprawy. Violka się ucieszy. Poza tym musisz poznać młodego Olszańskiego.



Viola otworzyła im drzwi i aż pisnęła na widok Marka. Gdyby nie dziecko na jej rękach, pewnie rzuciłaby mu się na szyję.

- Tak się cieszę, że wróciłeś. Brakowało nam tu ciebie. To nasz synek, Tomaszek. - Marek wyjął zza pleców sporego pluszaka i wręczył go małemu. Chłopiec uśmiechnął się i przygarnął do siebie zabawkę.

- Witaj, Violetto. Jeszcze bardziej wypiękniałaś niż zapamiętałem. Macierzyństwo ci służy, a mały śliczny. Chyba do ciebie podobny.

- Mam nadzieję – roześmiała się. – Ale wchodź, wchodź dalej. Rozgość się.

96 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page