top of page
Szukaj
  • gajazolza

"GDYBYŚ TYLKO ZACZEKAŁA..." - rozdział 9

ROZDZIAŁ 9


Ruszył w stronę najbliższego szpitala. Pamiętał o zabraniu zdjęć. W telefonie miał te, które rano zrobił Agacie podczas kąpieli. Chciał zaraz po załatwieniu sprawy w szpitalu pojechać na komendę i zgłosić pobicie, a raczej Ula musiała to zrobić.

Trochę się wyczekali na SOR-ze, ale w końcu trafili do młodej lekarki, która zajęła się dziewczynami bardzo troskliwie. Zbadała najpierw Ulę z przerażeniem patrząc na jej ciało pełne siniaków.

- Okropnie to wygląda. Są stare ślady i świeże. Muszę zrobić zdjęcia do dokumentacji. Będziemy to zgłaszać policji. Ma pani sporą niedowagę. Niedojadała pani?

- Mąż przepijał wszystkie pieniądze – powiedziała cicho. – Ja byłam nieważna, bo najważniejsza była moja córeczka. Ona nie mogła chodzić głodna. Może pani zobaczyć co mam z lewą ręką? Bardzo boli. Chyba nie jest złamana, bo poruszam palcami, ale być może to jakieś zwichnięcie…

- Zaraz sprawdzimy. Proszę tu usiąść. Zrobimy USG - lekarka skupiła się na monitorze i zamilkła na chwilę. – Wygląda na to, że kości są całe. Najwyraźniej mięśnie są bardzo stłuczone i to stąd ten ból. Proszę zauważyć, że pod spodem ręce na całej długości od pachy aż po nadgarstki są niemal czarne. Ewidentnie zasłaniała się pani nimi i to one najbardziej ucierpiały. Przepiszę pani środki przeciwbólowe i przeciwzapalne. To powinno pomóc. Proszę się wytrzeć, – podała Uli papierowe ręczniki – a ja napiszę obdukcję. Proszę też przygotować dziecko. Zaraz je obejrzę.



Marek odjechał spod szpitala po ponad trzech godzinach. Był jednak zdeterminowany i chciał dzisiaj załatwić wszystko. Na komendzie też nie od razu wskazano im właściwego człowieka, który przyjąłby ich zawiadomienie o przestępstwie. Wreszcie dotarli do jednego z gabinetów i mogli opowiedzieć całą historię popierając ją zdjęciami. Policjant przyjął zgłoszenie. Powiedział im, że zatrzymają Bartka, jak tylko dostaną nakaz prokuratorski.

Wreszcie mogli odetchnąć. Zanim ruszyli do galerii zjedli porządny obiad w Baccaro. Marek płacił za wszystko. Obkupił swoje dziewczyny od stóp do głów. Uli dodatkowo kupił telefon. Już w domu wprowadził jej swój numer i numery Sebastiana i Violetty.

- Szkoda, że nie pamiętam numeru do Jaśka… - powiedziała Ula ze smutkiem. – Tak dawno nie widziałam jego i Betti. Pamiętam tylko numer domowy, ale nie chcę dzwonić, bo jeszcze ojciec by odebrał, a z nim rozmawiać nie mam zamiaru.

- Wiesz co? Ja chyba mam numer jego komórki. Zaraz poszukam. O, jest. Daj, wprowadzę ci. Może nie dzwoń tylko wyślij sms-a i jakoś umów się z nim. Tak przynajmniej ojciec nie będzie świadkiem waszej rozmowy.

- Tak zrobię, ale nie dzisiaj. Ręce mam obolałe i niemrawe. Może jutro będzie lepiej.


Następnego dnia pospali nieco dłużej. Uli nie dokuczał tak bardzo ból, a małą Marek zgarnął o siódmej rano do swojej sypialni i jeszcze przysnęła na trochę tuląc się do matki. Było dobrze po dziesiątej, kiedy kończąc jeść śniadanie usłyszeli dzwonek do drzwi. Nieco zdziwiony Marek poszedł otworzyć. Sądził, że to pewnie Seba ma coś pilnego i dobija się tak rano. To jednak nie był Olszański. W progu stał wczoraj poznany sierżant Jabłoński po cywilu wraz z dwoma umundurowanymi policjantami.

- Dzień dobry, panie Dobrzański. Możemy wejść? Mamy informacje dla pani Dąbrowskiej.

Marek szerzej otworzył drzwi i gestem zaprosił policjantów do salonu. Ula trzymając Agatę za rękę wyszła z kuchni z niepewną miną.

- Dzień dobry… Panowie do mnie…?

- Tak. Chcieliśmy coś przekazać, ale może nie przy małej.

- Agusia idź na chwilę do swojego pokoju i pobaw się lalkami. Ja zaraz do ciebie przyjdę.

Agatka bez protestu pobiegła do siebie, a oni wraz z policjantami rozsiedli się przy stole.

- Wczoraj po godzinie osiemnastej dostałem ten nakaz prokuratorski i niezwłocznie wysłałem na Dobrą swoich ludzi. Pół godziny później okazało się, że sam muszę tam pojechać wraz z technikiem kryminalnym, bo w mieszkaniu natknięto się na ciała trzech mężczyzn. Dwóch z nich nie żyło natomiast trzeciego w stanie silnego upojenia alkoholowego przewieziono do szpitala. Nie wiadomo czy przeżyje, bo z badania krwi wynika, że miał w sobie sześć i pół promila alkoholu. U tych dwóch denatów było średnio po siedem i trzy dziesiąte promila. Ciężkie zatrucie i dawka śmiertelna to cztery, pięć promili. Cała trójka musiała pić od kilku dni i nie trzeźwieć. Zresztą na miejscu znaleźliśmy kilka butelek alkoholu. Przynieśliśmy parę zdjęć zrobionych w mieszkaniu i chcieliśmy pani pokazać. Uprzedzam, że są dość nieprzyjemne. Być może rozpozna pani kogoś z nich – mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki kopertę, a z niej plik fotografii.

Drżącą dłonią przerzucała zdjęcia. Znała ich bardzo dobrze.

- Ten tutaj to mój mąż, Bartłomiej Dąbrowski. Ten na podłodze, to Stanisław Walczak, a ten najmłodszy to Franciszek Migocki. Który z nich przeżył?

- Właśnie ten Migocki. Pozostali dwaj nie żyją. Bardzo mi przykro, że pani mąż tak skończył.

- Niepotrzebnie. Dla mnie i dla mojej córeczki był oprawcą i katem. Całe życie pracował na taką śmierć.

- Niestety to nie koniec przykrych wiadomości. Chciałbym panią prosić, żeby dzisiaj o szesnastej stawiła się pani w prosektorium przy komendzie w celu identyfikacji zwłok. To właściwie tylko formalność, ale niestety konieczna. Będzie pani musiała podpisać protokół.


Policjanci wyszli. Marek zajął się Agatą, a Ula postanowiła zadzwonić do brata. Nie miała zamiaru płacić za pochówek Bartka. Całe życie okradał ją z pieniędzy. Teraz niech mamusia za niego zapłaci. Wystukała treść sms-a.

„Jasiek, muszę koniecznie do Ciebie zadzwonić. Wyjdź z domu i idź gdzieś, gdzie tata nie będzie Cię słyszał. Ula”.

Po piętnastu minutach przyszła odpowiedź.

„Dzwoń”.

Wybrała numer. Jasiek odebrał natychmiast.

- Cześć, siostra. Strasznie dawno nie gadaliśmy. Co się z wami dzieje? Jak żyjecie? Betti bardzo się o was martwi i ja też. Tęsknimy za tobą i małą.



- Nie mogłam dzwonić Jasiu, bo Bartek sprzedał mój telefon. Powiem ci wszystko, ale w wielkim skrócie. Bartek nie żyje. Zapił się na śmierć. Wczoraj znalazła go policja w naszym mieszkaniu. Oprócz niego nie żyje jego kumpel, a drugi walczy o życie. Kilka dni temu odnalazł nas Sebastian Olszański. Pamiętasz go? Tak, to ten sam. Powiedział mi wtedy, że Marek wraca i wyrwie nas z tego szamba. Tak się właśnie stało. Marek przyjechał akurat w momencie, gdy Bartek pastwił się nade mną i Agatą. Marek odciągnął go od nas i spuścił mu manto. Razem z Sebą zawieźli nas na Sienną. Tu Marek kupił mieszkanie i tu teraz jesteśmy. Sienna osiem, dwunaste piętro. Ja chciałam cię prosić, żebyś przekazał Dąbrowskiej, że jej synuś nie żyje. Ciało jest w prosektorium policyjnym na Nowolipie numer dwa. Zapamiętasz? Ja nie mam zamiaru wydawać pieniędzy na jego pochówek. Tak właśnie jej powiedz. Powiedz, że synuś całe życie żerował na mnie, okradał mnie i tłukł nas obie. Powiedz, że przez tę kanalię nawet nie miałam na mleko dla dziecka. Niech sobie pochowa swojego złotego chłopca, po którym do dziś nosimy siniaki i ja, i Agata. Ja jeszcze dzisiaj o szesnastej pojadę zidentyfikować zwłoki i na tym kończą się moje związki z tą patologią. Powiedz też o wszystkim ojcu. Może będzie chciał pójść na pogrzeb ukochanego zięcia. A co u was?

- U mnie i u Betti dobrze. Zdrowi jesteśmy. Ja, jak wiesz, ciągnę studia, a Beatka kończy trzecią klasę. Bardzo byśmy chcieli zobaczyć ciebie i malutką…

- Umówimy się, Jasiu. Na pewno się umówimy. Niech tylko uspokoi się ten młyn z Dąbrowskim wtedy zadzwonię, albo przyślę sms-a. Ty też możesz dzwonić, zawsze. Marek kupił mi telefon więc zapisz sobie ten numer. Zadzwoń mi tylko, co powiedziała na te rewelacje mamusia Dąbrowska i czy pochowa synka.

- Załatwione. Trzymaj się, siostra.


Wieczorem siedziała z Markiem w salonie pakując prezent dla Olszańskiego juniora. Będąc w galeriach na zakupach kupili i Tomaszkowi sporych rozmiarów klocki Lego. Ula streściła Markowi rozmowę z bratem.

- Ciekawa jestem reakcji mojej byłej już teściowej. Dam głowę uciąć, że będzie oburzona moim postępowaniem.



- To nas już nie obchodzi, kochanie. Myślę sobie, że chociaż raz pijaństwo Bartka przysłużyło się dobrej sprawie. Dzięki temu, że wyciągnął kopyta w oparach alkoholu, oszczędził ci biegania po sądach i użerania się z nim na sprawie rozwodowej. Powinniśmy jak najszybciej się pobrać. A oto dowód na to, że nie jestem gołosłowny – uklęknął przed nią i otwarł zaciśniętą w pięść dłoń. Na jej środku spoczywał najpiękniejszy pierścionek jaki w życiu widziała. – Przywiozłem go z dalekiego świata dla wyjątkowej kobiety z nadzieją, że zechce dzielić ze mną życie na dobre i na złe, w szczęściu i nieszczęściu, w chorobie i zdrowiu. Zostań moją żoną, Ula. Tylko przy tobie mogę być szczęśliwy do końca moich dni. Przysięgam na głowę naszej córeczki, że będę dla ciebie najlepszym mężem, a dla niej najlepszym ojcem.

Jej oczy zaszły łzami, ale usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

- Tak miało być od początku, Marek i wiem, że to wszystko co powiedziałeś na pewno się spełni, bo miłość, którą się obdarzyliśmy nadal w nas tkwi i jest silna. Przepraszam, że byłam zbyt słaba, by sprzeciwić się naciskom ojca i złym językom. To był błąd, za który zapłaciłam ogromną cenę. Zostanę twoją żoną. To nagroda za lata cierpień moich i Agaty. Kocham cię – zbliżyła twarz do jego twarzy tuląc usta do jego ust – bardzo, bardzo mocno.

Przytulił ją ostrożnie. Nadal bolało ją ciało zmaltretowane ciosami Bartka.

- Nie będziemy zwlekać ze ślubem. Nie sądzę, żebyś chciała nosić po Bartku żałobę. Agata jest Dobrzańska. Chcę, żeby jej matka też nosiła to nazwisko. Jutro po drodze do Olszańskich wstąpimy do kościoła i zaklepiemy pierwszy, możliwy termin. Chcę, żeby ten ślub był taki jak należy. Ja w garniturze, ty w białej sukni, a nasza córka będzie szła przed nami niosąc nasze obrączki. Zaprosimy twoje rodzeństwo, a Olszańscy będą naszymi świadkami. Przyjęcie zrobimy w domu. Mamy dość miejsca, a nasi goście z łatwością się pomieszczą.

Oczy Uli błyszczały szczęściem.

- To wspaniały plan. Zgadzam się z nim w stu procentach.


Zgodnie z tym co mówił Marek następnego dnia podjechali najpierw na plebanię. Marek uiścił stosowną kwotę, która zapewniła im ślub pod koniec października. Z dobrymi nowinami zajechali do Olszańskich. Violetta długo ściskała Ulę szepcząc jej do ucha, że bardzo się cieszy, że Ula wyrwała się z koszmaru, jakim było jej dotychczasowe życie. Potem uściskała Agatkę przedstawiając jej Tomaszka.

- To ciocia Viola, kochanie, a wujka Sebastiana już znasz – mówił do córki Marek. - Tu mamy prezent dla waszego synka. Agata sama wybierała. Poza tym pobieramy się dwudziestego ósmego października o dwunastej w południe i liczymy, że zgodzicie się zostać naszymi świadkami.

- Nie może być inaczej przyjacielu – Sebastian poklepał Marka po plecach.

Usiedli wszyscy w salonie, a Viola podała na stół kawę i ciasto. Dzieci zajęły się klockami więc Marek streścił wydarzenia ostatnich dni.

- Chcieliśmy założyć w sądzie sprawę rozwodową i przy okazji zgłosiliśmy doniesienie o przestępstwie. Chodziło o pobicie Uli i Agaty. Tymczasem okazało się, że Bartek i jego kolega nie żyją. Zapili się na śmierć. Odpadły nam więc formalności sądowe. Ula nie będzie nosić żałoby po tej kreaturze, dlatego tak szybko zdecydowaliśmy się na ślub.

- Cieszymy się bardzo – odezwała się Violetta. - Wszyscy dość przeszliście, ale Ula i Agata najwięcej. Najwyższy czas zacząć budować wspólne szczęście. Wypijmy za to, kochani.

91 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page