top of page
Szukaj
  • gajazolza

GDZIEŚ NA SERCA DNIE... - rozdział 8

ROZDZIAŁ 8


Obudził się zlany potem. Tej nocy jeszcze kilkakrotnie wykłócał się z Moniką. Jej wykrzywiona wściekłością twarz co rusz pojawiała się przed jego oczami. Nie mógł tego znieść. Już obudzony kolejny raz zastanawiał się, co tak mocno pociągało go w tej kobiecie, że rzucił dla niej rodzinę i pracę. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie.



Wszedł pod prysznic i stał pod nim tak długo aż pomarszczyła mu się skóra i teraz wyglądała jak pergamin. Wciąż czuł ten nieprzyjemny, wewnętrzny dygot, który każdorazowo towarzyszył mu po koszmarach z Moniką w roli głównej. Żeby się uspokoić zajął się śniadaniem. Potem przerzucił wszystkie zdjęcia zrobione w ZOO do laptopa i wydrukował je. Obiecał córce album i chciał go zrobić jak najszybciej. Ubrał się i podjechał do Złotych Tarasów, dla których ta niedziela była handlowa. Zakupił solidny, gruby, oprawiony w skórę album. Był pewien, że zmieści w nim wszystkie zdjęcia. Przycinanie ich i wkładanie w odpowiednie miejsca umilało mu czas do późnego popołudnia, i pozwoliło zająć głowę czymś innym niż przetrawianie tego koszmaru, który śnił w nocy. W międzyczasie wstawił kurczaka z myślą, że nagotuje sobie rosołu na kilka dni. W garnku wylądowała też włoszczyzna. W internecie znalazł przepis na naleśniki i trzymając się go usmażył kilka. – Ula robiła rewelacyjne – przypomniał sobie. - Moje nie są takie, ale też niezłe.

Wieczorem zadzwonił do Sebastiana zdając mu relację z wypadu do ZOO i rozmowy z ojcem.

- Kamień spadł mi z serca, przyjacielu. Nie biczowali mnie, ale też nie byli zbyt wylewni. Po południu rozmawiałem długo z ojcem, który uświadomił mi kilka ważnych rzeczy, a przy okazji to, że byłem kompletnie nieodpowiedzialny. Jednak mogę powiedzieć, że pierwsze lody zostały przełamane i na kolejnej wizycie nie będę już taki spięty.

- Powoli wszystko się ułoży – pocieszał Sebastian. – Musisz dać temu czas i nic nie przyspieszać. Będzie dobrze.



Poniedziałek zaczął mu się bardzo pracowicie. Pomny tego, co powiedział mu ojciec, pośpieszał ze swoją robotą, żeby wykroić czas na odciążenie Uli. Dzisiaj miał do zrobienia cztery analizy, ale dzięki temu, że otrzymał szczegółową dokumentację z firm, miał ułatwione zadanie. Koło jedenastej wydrukował wszystko wkładając w odpowiednie teczki i poszedł do Uli. Sekretarki nie zastał więc odważniej wszedł do gabinetu pani prezes. Zza stosu segregatorów widać jej było jedynie czubek głowy.

- Cześć, Ula… - powiedział cicho nie chcąc jej wystraszyć. Podniosła głowę i obrzuciła go nieprzytomnym spojrzeniem.

- Cześć…, cześć… Masz coś dla mnie?

- Mam. Tu masz te cztery analizy, które zobowiązaliśmy się zrobić na dzisiaj. Już zadzwoniłem, że są gotowe i ktoś się zjawi, żeby je odebrać. Musisz tylko podpisać dokumentację i faktury. Są w środku.

- Nie przestajesz mnie zadziwiać. Jak ty to wszystko ogarniasz? Ja już wymiękam. Spójrz – wskazała na stertę teczek. – Myślałam, że jak zatrudnię czworo ludzi to będzie mi lżej, ale nie jest.

- Muszą się wdrożyć, a tymczasem może ja zabiorę część i coś postaram się zdziałać? Dzisiaj mam lajtowy dzień i nic szczególnego do roboty.

- Naprawdę mógłbyś?

- No pewnie. Dawaj – sięgnął po połowę z tego stosu.

- W każdej teczce jest zlecenie więc będziesz wiedział czego dotyczy. Segregatory zawierające dokumenty każdego zleceniodawcy są tu u mnie i stąd będziesz musiał je brać. To trochę kłopotliwe, ale nie zabierzesz się z tym wszystkim.

- W ogóle się tym nie przejmuj. Przyda mi się trochę ruchu. Chciałem jeszcze zapytać, czy mógłbym przyjechać do Zuzi w środę. Zrobiłem jej album ze zdjęciami, a poza tym chciałbym ją zabrać do tego schroniska. Orientowałem się i chociaż to nie jest ich dzień otwarty, to powiedziano mi, że mogę przyjechać kiedy zechcę.

- Oczywiście, że możesz ją zabrać. Ja nie mam nic przeciwko temu.

- Dziękuję. Idę w takim razie popracować.

Działał jak automat. Szybko zorientował się czego dotyczą zlecenia. Głównie do sporządzenia były zestawienia miesięcznych kosztów niezbędne do kwartalnego bilansu na podstawie dołączonych faktur. Praca była dość prosta, ale wymagała dokładności i liczenia wszystkiego dwu lub trzykrotnie. Ułatwił sobie robotę sporządzając tabele w Excelu i wypełniając je danymi. Program sumował wszystko automatycznie. O piętnastej zajrzała do niego Ula. Wyglądała na zmęczoną.

- Jak ci idzie?

- Dobrze. Na pewno dzisiaj to skończę. Posiedzę jeszcze ze dwie godzinki, a ty wracaj do domu, bo ledwie się na nogach trzymasz. Jutro zabiorę taki sam stos. Koniecznie trzeba to wypchać i to jak najszybciej. Sama zamordowałabyś się tym. Trzeba też w miarę szybko przyuczyć tych nowych. Nie możesz wiecznie odwalać za kogoś roboty.

Uśmiechnęła się mimo zmęczenia.

- Kiedyś odwalałam ją za ciebie, pamiętasz? Bardzo się od tego czasu zmieniłeś.

- Nie jestem z tego dumny, ale masz rację. Prawdziwy pasożyt był ze mnie. No leć, bo usypiasz na stojąco. Do jutra.


Następnego dnia miał tylko dwa spotkania, które przebiegły dość sprawnie i około godziny dziesiątej zjawił się u Uli. Tak, jak poprzedniego dnia, zabrał spory stos teczek z nadzieją, że upora się z nimi do piętnastej. Nie tracił czasu, a praca posuwała się do przodu. Przed końcem dniówki zaniósł gotowe zestawienia do podpisu.

- Możesz to przejrzeć i podpisać, bo myślę, że wszystko jest w najlepszym porządku. liczyłem trzykrotnie. Dużo tego jeszcze zostało?

- Dzięki tobie już nie. Naprawdę sądziłam, że po raz pierwszy nie wywiążemy się z tych umów i zawalimy na całej linii. To znacznie podkopałoby dobre imię firmy, na które tak ciężko pracowaliśmy – zerknęła na zegarek. – Zostało pół godziny. Podpiszę to szybko i jutro wyślemy. Dziękuję, Marek. Jeszcze chciałam zapytać, czy jedziesz prosto do nas, czy najpierw do domu?

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolałbym od razu do was.

- W takim razie za pół godziny ruszamy.


U rodziców nie zabawił długo. Pospiesznie zjadł obiad, pokazał album Zuzi i oznajmił jej, że za chwilę zabiera ją do miejsca, w którym będzie mogła sobie pooglądać pieski. Mała wydała z siebie radosny pisk i rzuciła się Markowi na szyję obsypując jego twarz gradem buziaków.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję…

- Jeszcze nie dziękuj, bo nie masz za co. Musimy się zorientować w sytuacji więc ubieraj się prędziutko i ruszamy.

- A do którego schroniska chcecie jechać? – Ula już przyniosła małej adidasy i sweterek.

- Tego „Na Paluchu”. Chyba będzie najbliżej. Najpierw pooglądamy sobie pieski i czegoś się o nich dowiemy. Może któryś ci się spodoba?

- Na pewno mi się spodoba – zapewniła gorliwie Zuzia.

Przez całą drogę do schroniska Marek tłumaczył córce na czym polega opieka nad pieskiem.

- To wielka odpowiedzialność. Bierzesz pod opiekę żywe stworzenie i nie może być tak, że po tygodniu, czy dwóch znudzisz się nim i przestaniesz się nim zajmować. Jeśli weźmiemy psa, to będzie ci towarzyszył przez następnych kilkanaście lat. Musisz go karmić, dbać o czystość jego skóry i sierści, musisz wychodzić z nim na spacery, a po nich wycierać mu łapki, żeby nie zostawiał śladów na podłodze. Ja będę z pieskiem jeździł do weterynarza, jak zajdzie taka potrzeba. Myślisz, że jesteś już na tyle duża, że podołasz tym obowiązkom?

- Na pewno podołam. Od dawna marzyłam o piesku i na pewno go pokocham. A skoro tak, to przecież nie mogę go zaniedbać, prawda?

- Prawda. Dojeżdżamy.

Weszli na teren schroniska szukając kogoś, kto udzieliłby im jakichś informacji. W końcu zauważyli wychodzącą z jednego z budynków kobietę. Przywitali się z nią. Marek wyjaśnił w jakiej sprawie przyjechali.



- Chcemy zaadoptować małego pieska, lub szczeniaczka, który nie urośnie za bardzo, najlepiej o gładkiej sierści. Córka od dawna zamęcza nas o psa więc pomyśleliśmy, że najlepiej będzie przysposobić jakąś sierotkę ze schroniska. Moglibyśmy obejrzeć pieski?

- Oprowadzę was. Dużo tu mamy sierotek i każda adopcja jest dla nas błogosławieństwem, bo nie lubimy usypiać psów. Jeśli chcecie małego, to wejdziemy tutaj – otworzyła wejście do boksów. – Proszę bardzo. Oglądajcie.

Psów było mnóstwo. Najwyraźniej schronisko było przepełnione, bo w boksach umieszczono po trzy, cztery psy w zależności od ich gabarytów. W większości były to zwykłe kundelki, ale ponoć takie są najwierniejsze. W pewnym momencie Zuzia przykucnęła przy siatce pokazując na rudy kłębek zwinięty w rogu pomieszczenia.

- Popatrz tatusiu jaki śliczny i taki smutny.



Kobieta otworzyła klatkę i zawołała – Kiki, chodź do mnie. Jest bardzo spokojna. Ma cztery miesiące i źle znosi samotność. Jej rodzeństwo już poszło do ludzi, a ona została jako ostatnia z miotu. To bardzo ufna i niezwykle przyjaźnie nastawiona sunia.

Piesek podszedł do wyciągniętej ręki kobiety i delikatnie sięgnął po przysmak, który w niej trzymała. Zuzia przykucnęła i zaczęła głaskać psiaka. Najwyraźniej to uwielbiał, bo przylgnął do kolan dziewczynki liżąc jej ręce i mrużąc oczy.

- Chyba cię polubił – uśmiechnęła się opiekunka. – Piesek jest zaszczepiony i odrobaczony. Jeśli reflektujecie państwo na niego to musimy przejść do biura. Tam wypełni pan wniosek adopcyjny, a pieska na koniec obejrzy jeszcze weterynarz. Dostaniecie też od nas obróżkę i smycz gratis. Mamy tu sklep, w którym można kupić karmę, miski i legowisko.

- To co, Zuziu? Zabieramy go?

- Bardzo chcę go mieć. Jest wspaniały.

- W takim razie chodźmy załatwić formalności.


109 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page