top of page
Szukaj
  • gajazolza

''GDZIEŚ NA SERCA DNIE...'' - rozdział 9

ROZDZIAŁ 9


Formalności zajęły trochę czasu. Marek musiał szczegółowo opisać warunki w jakich pies będzie przebywał. Poza tym dokonał wraz z Zuzią zakupów rzeczy, które miały posłużyć pieskowi łącznie z wielką torbą karmy dla szczeniąt. Zapytał też ile ma zapłacić za tę rudą kulkę. Kobieta przyjmująca jego wniosek uśmiechnęła się dobrotliwie.

- Pobieramy bardzo symboliczne opłaty za naszych podopiecznych, bo schronisko utrzymujemy głównie z darowizn, więc jeśli chciałby pan taką złożyć, to będziemy bardzo wdzięczni.

- A jak mógłbym ją uiścić?

- Może pan dokonać przelewu lub prościej, wpłacić deklarowaną sumę gotówką lub kartą.

Marek ucieszył się. Wyjął kartę z portfela i przelał na konto schroniska dwa tysiące złotych.

- Bardzo panu dziękuję w imieniu naszych piesków. To niezwykle hojna darowizna. Usiądźcie jeszcze na chwilkę. Zaraz przyprowadzą Kiki. Jest wykąpana i zbadana przez weterynarza. Jest też wysterylizowana więc nigdy nie będzie miała szczeniąt.

Na końcu korytarza ukazała się opiekunka prowadząc na smyczy pieska. Zuzia przykucnęła wołając – Kiki, chodź do mnie, Kiki. – Piesek pociągnął za smycz wyrywając się do swojej nowej pani. Przypadł do niej szaleńczo merdając ogonem i liżąc jej twarz. Mała roześmiała się.

- To będzie prawdziwy pieszczoszek, prawda tatusiu?

- Na to wygląda. Mamy już wszystko. Bardzo paniom dziękujemy. Wybór najwyraźniej jest trafny. Do widzenia.


W czasie kiedy Marek i Zuzia oglądali w schronisku psy, Ula siedziała ze swoimi teściami w salonie racząc się kawą i pysznym jabłecznikiem upieczonym przez Zosię. Krzysztof spojrzał na nią z troską.

- Wyglądasz na przemęczoną, kochanie. Zdecydowanie za dużo bierzesz na swoje barki.



- Nie jest tak źle. Od wczoraj wszystko zmierza we właściwym kierunku. Marek bardzo się zaangażował i mocno mnie odciążył. Wykonał naprawdę mnóstwo roboty. Dzięki niemu jestem spokojna o terminy.

- Cieszę się, że cię wspiera. To bardzo pozytywne. Myślę Uleńko, że skoro już raz zaczął to nie poprzestanie tylko na tym.

Ula zdziwiona spojrzała na teściową.

- Co mama ma na myśli?

- Myślę, kochanie, że on wciąż cię kocha i szuka sposobu na to, żeby choć trochę zasłużyć na twoją przychylność. Uważam, że to jego zaangażowanie, to próba powrotu do ciebie. Ma świadomość, że to może się nigdy nie udać, ale przynajmniej próbuje.

- To nie ma sensu. Przecież zna moje zdanie i wie, że zdrady nie wybaczę nigdy zwłaszcza takiej, o której dowiedziałam się od obcych ludzi, a nie od niego.

- Wiem, kochanie, wiem i wcale nie namawiam cię, byś spróbowała do niego wrócić. Ja tylko snuję przypuszczenia, że jego działania to właśnie mają na celu i jeśli są korzystne dla firmy, to niech dalej się stara.

Jak na komendę odwrócili wszyscy głowy słysząc krzyk Zuzi. Po chwili ona sama wbiegła do salonu z pieskiem na rękach.

- Zobaczcie, co tu mam, - postawiła zwierzaka na dywanie – to Kiki. Jest śliczna, prawda? Jest też bardzo grzeczna i nie sika w domu tylko upomina się, żeby wyjść. Tak mówiła nam pani opiekunka. Ja będę chodziła z nią na spacery. Tata kupił jej legowisko i jedzenie.

Wszyscy wstali, żeby zobaczyć nowego członka rodziny. Rzeczywiście piesek był bardzo przyjazny i lgnął do wyciągniętych rąk. Chyba od razu kupił serca ich wszystkich. Stojący w progu Marek uśmiechnął się pod nosem.

- Ula, tu mam rzeczy dla Kiki. Miski, trochę gumowych zabawek, karmę i legowisko. Myślę, że kupiłem wszystko. Tu jest jej książeczka szczepień. Pies jest wykąpany, odrobaczony i zaszczepiony. To jeszcze szczenię. Ma cztery miesiące. Zuzia od razu go pokochała i chyba z wzajemnością. Całą drogę trzymała go na kolanach i głaskała, a pies zupełnie bezstresowo zasnął.

Myślę, że nie będzie z nim kłopotu. Ma krótką sierść więc nie będzie za mocno liniał. Zuzia wie, jak ma się nim opiekować i jak o niego dbać.



- Tata mi wszystko powiedział i wiem, co mam robić. Mama, czy ona może spać w moim pokoju? Proszę…

- Chyba może. Trzeba rozłożyć jej legowisko, żeby się przyzwyczaiła. A ty bardzo się spieszysz? – zagadnęła Marka. – Może zjesz z nami kolację?

Dobrzańscy słysząc te słowa spojrzeli porozumiewawczo na siebie, ale nie skomentowali. Tymczasem Marek ochoczo przystał na zaproszenie. Do domu wrócił koło dwudziestej pierwszej i chociaż ten dzień był bardzo intensywny, w ogóle nie odczuwał zmęczenia, a jedynie trudne do wyjaśnienia podekscytowanie. Zasypiając marzył jeszcze, że może nadejdzie taki dzień, w którym Ula powie „wybaczam ci” i wróci do niego.


Ula wykąpała Zuzię i dała jej słodkiego buziaka na dobranoc. Mała Kiki zwinięta w kłębek też zasypiała na swoim posłaniu leżącym obok łóżka swojej pani.

- Cieszę się mamusiu, że zgodziłaś się, żeby Kiki zamieszkała z nami – powiedziała sennym głosem Zuzia. – Tata bardzo pomógł w adopcji i jeszcze wpłacił dużą darowiznę na rzecz schroniska, bo tam adopcje są prawie za darmo i tylko dzięki takim ludziom jak tata oni utrzymują pieski. Tata jest dobry mamusiu i ma dobre serduszko. Bardzo bym chciała, żeby zamieszkał z nami.

- Nie za dużo tych marzeń do spełnienia? – Ula pochyliła się i cmoknęła policzek córki. – Najpierw pies, a teraz to. Mówiłam ci już kiedyś, że to niemożliwe.

- Ale on cię kocha. Jak byliśmy w ZOO zapytałam go, czy nie mógłby cię znowu pokochać, a on powiedział mi, że nie mógłby, bo nigdy nie przestał. Ja wiem, że on chce wrócić do nas, ale nie ma odwagi, żeby ci to powiedzieć.

- No już dosyć, moja mądralo. Co ma być to będzie, a ty śpij, bo nie wstaniesz rano do przedszkola.

Wyszła z pokoju córki z mieszanymi uczuciami. Czyżby Helena miała rację i Marek rzeczywiście chciał do niej wrócić? Tylko po co próbuje, przecież wie, że ona zawsze trzyma się swoich zasad i jeśli powiedziała mu, że zdrady nie wybaczy nigdy, to tak będzie. Marek faktycznie jej bardzo pomaga i uwalnia od wielu rzeczy i jeśli robi to ze względu na jej przychylność, to nie są to właściwe pobudki. Najlepiej będzie, jeśli ona potraktuje to w kategoriach uprzejmości, życzliwości i chęci pomocy firmie.


Od następnego dnia Marek postanowił jeszcze bardziej zintensyfikować swoją aktywność. Kolejny raz zabrał teczki z biurka Uli, ale tym razem porozdzielał je między trójkę nowych pracowników wyjaśniając im w czym rzecz.

- To naprawdę proste sprawy, ale nie mogą leżeć odłogiem tygodniami. Wy macie się przyuczyć i to szybko, bo pani prezes odwala za was całą robotę, a ostatnio i ja. Chyba nie chcecie za darmo brać pieniędzy? Każdemu daję po dziesięć teczek. O czternastej proszę przynieść je wszystkie do mnie z wyliczeniami gotowymi do wysyłki. Macie sprawdzać wszystko trzykrotnie, by upewnić się, czy nie popełniliście błędu. Rozumiem też, że każde z was potrafi obsługiwać Excel?

Taki bodziec był nowym potrzebny. Mieli dość kserowania dokumentów i latania z nimi od pokoju do pokoju. To przynajmniej było coś konkretnego i mogli się wykazać.

Marek miał jedno spotkanie w firmie, która mieściła się na Mokotowie i jedno na miejscu. Kiedy załatwił wszystko z przedstawicielami firm, sporządził protokoły ze spotkań i wydrukował na czysto. Idąc do Uli zajrzał jeszcze do nowoprzyjętych.

- Jak idzie? – zapytał od drzwi. – Macie z tym kłopot?

- Najmniejszego. Wszystko policzyliśmy i sporządziliśmy wyliczenia.

- No, no…, jestem pod wrażeniem. Niech jeden z was zbierze teczki i pójdzie ze mną.

Obaj weszli do gabinetu Uli i przywitali się.

- Rozdzieliłem robotę i już jest zrobione. Młodzi się spisali. Tu masz wszystkie teczki łącznie z fakturami za usługę, a tu ode mnie dwa protokoły ze spotkań. Potem chciałbym omówić jedno z nich, jeśli znajdziesz czas.

- Możemy teraz, a panu bardzo dziękuję i proszę podziękować w moim imieniu pozostałym. Jutro postaram się coś wam zorganizować. Coś zgodnego z waszymi kompetencjami.

Kiedy zostali sami, Marek zajął miejsce po drugiej stronie biurka i otworzył teczkę z interesującymi go materiałami.

- Kojarzysz Kopczyńskiego?

- To ten facet od pasmanterii. Współpracował z F&D.

- Zgadza się. Spotkałem się z nim dzisiaj rano na mieście, bo człowiek ma poważne kłopoty. Boom na dodatki już dawno minął, a on ma problemy z upłynnianiem towaru. Jeszcze trochę i zacznie się wyprzedawać, a firma pójdzie pod młotek.

Ula sięgnęła po dokumenty i przeczytała kilka z nich.

- Nooo…, nie wygląda to najlepiej…

- Żal mi go. Mam same pozytywne wspomnienia ze współpracy z jego firmą i bardzo chciałbym mu pomóc. Pomyślałem, że mógłby postarać się o kredyt hipoteczny. Gotówkowego raczej nie dostanie. To byłby solidny zastrzyk gotówki dla niego ważny, bo myślał o przebranżowieniu się, ale musi mieć na zakup nowych maszyn, przynajmniej dwóch. Jak wróciłem z tego spotkania zacząłem analizować oferty poszczególnych banków i znalazłem coś naprawdę korzystnego, a przynajmniej tak mi się wydaje. Spójrz – podsunął jej wydruk z komputera. – To nowa oferta promocji bankowej AliorBanku. Można wziąć kredyt na dziesięć lat. Wprawdzie odsetki nie są małe, ale to dość czasu, żeby uzbierać na ratę każdego miesiąca bez napinania się. Poradziłem mu też, żeby rozejrzał się za dobrym projektantem, który otarł się o wzornictwo przemysłowe. Sama wiesz, że dobry projekt to połowa sukcesu.

- Tak…, myślę, że to właściwy kierunek. Ja mogę zadzwonić do tego banku i dopytać o szczegóły promocji zwłaszcza o to , czy nie mają jakichś ukrytych kosztów. Mam tam znajomych, którzy na pewno mi to powiedzą. Dobra robota. Analiza świetna. Zadzwoń do Kopczyńskiego i powiedz mu, że zapraszamy go za trzy dni do nas. Trzeba dokładnie mu wyjaśnić, co ma robić i czego się trzymać.

- Pomyślałem też, że moglibyśmy zająć się nadzorem finansowym. On poczułby się pewniej, gdyby miał na każde zawołanie kogoś takiego.

- Dobry pomysł. Jestem za. W takim razie ja dzwonię do tego banku i zaraz będziesz wszystko wiedział.


Była pełna uznania dla swojego byłego męża. Musiała przyznać, że nie znała tej jego kreatywnej, zawodowej strony. Ewidentnie myślał logicznie i pragmatycznie. Realistycznie oceniał rzeczywistość, liczył się z konkretnymi możliwościami i podejmował działania, które gwarantowały skuteczność. To dobrze rokowało i dzięki temu istniała spora szansa, że firma Kopczyńskiego nie pójdzie na dno i podźwignie się z zapaści.


Kolejne miesiące były bardzo pracowite, ale Marek nie odpuszczał. Kopczyński wychodził na prostą. W międzyczasie pojawiły się kolejne firmy potrzebujące mądrego doradcy. Marek urastał w oczach Uli do roli wybitnego specjalisty w tej dziedzinie. Czasami nawet myślała, że gdyby nie ta praca w Gdańsku on nigdy nie osiągnąłby takiego poziomu wiedzy. – Nieźle musieli go tam przećwiczyć. Dzięki temu świetnie sobie radzi.

Marek nie zaniedbywał też kontaktów z córką. W domu rodziców bywał co najmniej dwa razy w tygodniu i obowiązkowo w sobotę lub w niedzielę o ile Ula nie zabierała małej do Rysiowa.

Tej soboty zjawił się wcześnie rano. Zuzia już była ubrana i bawiła się z Kiki na dywanie w salonie.



Na widok ojca szybko wstała i podbiegła do niego witając się słodkim buziakiem. Cmoknął ją w ciepły policzek i pochylił się do Kiki, która też domagała się pieszczot.

- Jesteście gotowe? Jeśli tak, to jedziemy. Mam dla ciebie dzisiaj prawdziwą niespodziankę.

111 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page