top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

KROK NAD PRZEPAŚCIĄ - rozdziały: 1, 2, 3, 4, 5

„KROK NAD PRZEPAŚCIĄ”


ROZDZIAŁ 1


Posiadłość państwa Dobrzańskich spowijał mrok i tylko w jednym z pokoi pełniącym funkcję gabinetu paliło się światło rzucając przez niezasłonięte okno słabą poświatę. W pomieszczeniu w jednym z głębokich, skórzanych foteli siedział ze zwieszoną głową senior rodu a naprzeciw niego z posępnym obliczem jego syn Marek. Milczeli, a cisza panująca wokół zdawała się ich przytłaczać swoim nieznośnym ciężarem. Junior westchnął ciężko i spojrzał na ojca. Rozłożył ręce w geście bezradności i zduszonym szeptem powiedział

- naprawdę nie wiem tato jak my się z tego podźwigniemy. Byłem w banku, ale odmówiono mi kredytu, bo okazało się, że nie mamy płynności finansowej. Nie zamierzam ci robić wyrzutów. Sam czuję się podle, że musiałem ci o tym wszystkim powiedzieć, ale wierz mi, że nie widziałem już innego wyjścia. Mam tylko nadzieję, że twoje serce jakoś upora się z tymi „rewelacjami” i nie odmówi posłuszeństwa. Aż drżę na samą myśl, że mogłoby ci się coś stać. W najgorszych koszmarach nie śniłem, że będziemy kiedykolwiek w tak dramatycznej sytuacji.

Krzysztof Dobrzański podniósł głowę. Po jego policzkach płynęły łzy. Markowi na ten widok ścisnęło się serce. Nigdy nie widział ojca płaczącego i tak potwornie przygnębionego.

- A może to da się jeszcze jakoś odkręcić? – powiedział cicho. – Może nie mamy racji oskarżając Alexa? Może krzywdzimy go tymi podejrzeniami?

Marek bezradnie pokręcił głową.

- Ja wiem tato, że nie mam żadnych dowodów na to, że on działa przeciwko firmie, ale komu innemu zależałoby aż tak bardzo, żeby ją pogrążyć? Pamiętasz konkurs na stanowisko prezesa? Nie chciałem ci nic mówić, ale skoro dzisiaj powiedziałem już tak wiele, to myślę, że i tego nie powinienem ukrywać. Kiedy ogłosiłeś, że każdy z nas ma napisać prezentację i ująć w niej najbardziej optymalne rozwiązania dla rozwoju firmy zabrałem się do tego z kopyta. Bardzo mi na tym zależało i wcale nie dlatego, że miałem jakieś chore ambicje zostania prezesem, ale dlatego, że znam dobrze Alexa i wiem, że on zawsze miał ogromne parcie na to stanowisko. Lubi rządzić, jest tyranem i źle traktuje pracowników. Ma władcze zakusy i zawsze działa z fałszywych pobudek. Ja przygotowałem się do napisania tej prezentacji bardzo starannie. Gromadziłem i systematyzowałem wszystkie potrzebne mi materiały. Sebastian bardzo mi wtedy pomógł. Podobnie Pshemko, który zadeklarował, że wykona kilka projektów w formie załączników do prezentacji. To właśnie on nazwał ją „Srebrna, polska jesień”. Nie spaliśmy po nocach tylko pisaliśmy i zliczaliśmy koszty i zyski. Dwa dni przed zebraniem zarządu nakryłem w swoim gabinecie Turka. Znowu węszył. Na moje pytanie, co tu robi tłumaczył się koślawo, że przyszedł z czymś, co chciałby ze mną wyjaśnić. Chodziło o jakieś nic nie znaczące faktury, które były tylko przykrywką do jego prawdziwych intencji. Kiedy zaczął się zarząd i to Alexa wyznaczyłeś jako pierwszego do przedstawienia tego, co wymyślił, sam byłem bardzo ciekaw jego pomysłów i tego jaki wygeneruje zysk. Kiedy wstał i oznajmił jaką nazwę będzie nosić jego prezentacja – zamarłem. Już wiedziałem w jakim celu był u mnie Turek. Włamał się do mojego komputera i przesłał Alexowi moją prezentację. Nawet tytułu nie zmienili – rzucił z goryczą. - Gdybym wtedy powiedział ci o wszystkim, nie uwierzyłbyś. Tak bardzo ufałeś Alexowi, że nie przyjmowałeś żadnej krytyki na jego temat. Ja mogłem tylko powiedzieć, że nie przygotowałem się do zarządu. Widziałem jak bardzo byłeś mną rozczarowany. Siłą rzeczy wygrał kłamca i złodziej. Rządzi od dwóch lat i skutki tego są opłakane. Firma sięgnęła dna. Ludzie zaczęli odchodzić, bo po raz pierwszy okazało się, że nie ma pieniędzy na wypłaty. Ja wiem, że on odgrywa się na mnie za przeszłość, ale zupełnie nie rozumiem dlaczego cierpi na tym cała reszta a przede wszystkim wy, którzy go wychowaliście. Od momentu jak objął fotel prezesa jego działania były ewidentnie ukierunkowane na to, żeby doszczętnie zrujnować firmę. Jestem przekonany, że nieźle się na tym obłowił. Przecież nie pogrążałby swoimi działaniami siebie i Pauliny. Najgorsze, że nic nie mogę mu udowodnić. Śmieje mi się w twarz i kpi ze mnie. Wyzywa od nieudaczników. Co za szuja...

- Przepraszam cię synku, że ci nie uwierzyłem, gdy mówiłeś, że on robi ci świństwa, rzuca kłody pod nogi i utrudnia pracę. To wszystko, co usłyszałem dzisiaj od ciebie wydaje się nadzwyczaj logiczne i spójne. Bardzo bym nie chciał, żeby uszło mu to płazem. Firmy być może nie da się już uratować, ale on musi ponieść tego konsekwencje. To wielki cios i dla mnie, i dla mamy. Jej też będziemy musieli o wszystkim powiedzieć. W życiu bym nie przypuszczał, że wyhoduję węża na własnej piersi. Odwdzięczył nam się, nie ma co. Francesko chyba w grobie się przewraca. Nie wiadomo, czy Paulina nie wspierała brata w tych „przedsięwzięciach”. Ona też mogła się mścić za te zerwane zaręczyny i odwołany ślub…

- Nie pomyślałem o tym, ale teraz, kiedy to mówisz uważam, że nie możemy i tego wykluczyć. Gdybym miał chociaż trochę dowodów przeciwko nim na pewno bym je wykorzystał… Pamiętasz tę aferę z materiałami zatrzymanymi na granicy za brak patentów? Jestem w stu procentach przekonany, że Alex maczał w tym palce i doniósł o tym do „La Prezenzy”. Skąd mieliby o tym wiedzieć?

Krzysztof popatrzył mu w oczy myśląc nad czymś intensywnie. Podniósł się z fotela i sięgnął do jednej z małych szufladek zabytkowego biurka.

- Nie wiem, czy to zmieni cokolwiek… Prawdopodobnie nie spowoduje, że znajdą się dowody przeciwko Febo, ale być może pozwoli chociaż uratować firmę od bankructwa. Poszedłem kiedyś na badania do kliniki a ponieważ trwały dość długo i musiałem czekać na wyniki, siedziałem na korytarzu i gawędziłem z człowiekiem, który tak jak ja miał problemy z sercem i tak jak ja przechodził serię rutynowych badań. On opowiadał mi o swoim ciężkim życiu i o trójce swoich dzieci. Mówił jak bardzo jest dumny z najstarszej córki. Chwalił się nią, że jest piekielnie zdolna, że ukończyła ekonomię i drugi kierunek finanse i bankowość. Ponoć dość długo pozostawała bez pracy i zniechęcona jej przedłużającym się poszukiwaniem postanowiła sama założyć firmę. W ciągu roku potrafiła osiągnąć wiele spektakularnych sukcesów. Zajmuje się doradztwem finansowym i podobno pomaga upadającym zakładom pracy odbić się od dna. Józef dał mi jej wizytówkę. Na szczęście zachowałem ją, chociaż wtedy uważałem, że taki kontakt jest mi zupełnie niepotrzebny. Gdybym wiedział wcześniej, co dzieje się w F&D już dawno sam bym się do niej zgłosił. To może być dla nas szansa. Oto wizytówka. Kobieta nazywa się Urszula Cieplak i jeśli ona nam nie pomoże, to już chyba nikt – wręczył wizytówkę Markowi. Junior skrupulatnie wsadził ją do wewnętrznej kieszeni marynarki. Postanowił, że zaraz rano zadzwoni tam i umówi się z panią Cieplak. Czuł przez skórę, że kończy mu się czas, że jeszcze miesiąc, jeszcze dwa a firma zniknie z powierzchni ziemi, a on już nie znajdzie sposobu, żeby móc ją uratować. Przepadnie cały dorobek, na który tak ciężko pracowali nie tylko jego rodzice, ale i rodzice Alexa i Pauliny. Już dawno zrozumiał, że Alex jest mściwym sukinsynem, któremu są z gruntu obce jakieś ludzkie odruchy. Bez najmniejszych skrupułów prowadził swoją grę, której finał już wkrótce miał przypieczętować losy firmy.

- Pamiętaj tato, że na razie musimy zachować wszystko w tajemnicy. Jeśli pani Cieplak znajdzie jakiś skuteczny sposób, by firma mogła odbić się od dna, lub pozyska dla nas materiały, które udowodnią winę Alexa, to dopiero wówczas możemy to nagłośnić. Gdybyśmy zrobili to teraz, tylko spłoszylibyśmy go niepotrzebnie i zapewne stałby się o wiele ostrożniejszy. Póki co uważa, że posiada bardzo szeroki wachlarz kompetencji i robi wszystko, co tylko mu przyjdzie do głowy, byleby zaszkodzić firmie.

- Wiem synu, wiem… i na pewno nic mu nie powiem. Niech żyje przez jakiś czas w błogiej nieświadomości. Ty też bądź ostrożny i nie wdawaj się z nim w żadne pyskówki. Nie prowokuj go, bo jak się okazuje potrafi być nieobliczalny. I dzwoń do mnie jak tylko coś ustalisz z tą kobietą. Mam nadzieję, że ona coś wymyśli…

Marek podniósł się z fotela.

- Będę jechał. Pamiętaj o lekach, bo boję się, że ta potężna dawka „rewelacji” może odbić się na twoim sercu.

- Zaraz zażyję i będę trzymał za ciebie kciuki.


Odpalił swojego Lexusa i wyjechał z podjazdu rodziców włączając się do ruchu. Było już dobrze po północy i na ulicach niewiele samochodów. Trochę mu ulżyło po rozmowie z ojcem. Długo się do niej zbierał, bo wciąż miał na uwadze jego schorowane serce, ale sytuacja w firmie z każdym dniem robiła się dramatyczniejsza i dłużej już nie mógł tego ukrywać. Na szczęście ojciec zareagował dość spokojnie, chociaż najwyraźniej się zmartwił. On sam czuł się w tym wszystkim rozpaczliwie samotny. Jedynie Sebastian, który pełnił w firmie funkcję HR-owca i był jego najlepszym przyjacielem, wspierał go we wszystkim. Jednak i on nie miał pomysłu jak ukrócić szkodliwe działania prezesa. Marek wyraźnie czuł na barkach ogromny ciężar odpowiedzialności jaka na niego spadła. Martwił się już o wszystko. O rodziców, o siebie a przede wszystkim o pracowników, którzy zapewne niedługo wylądują na zasiłkach. Ostatnio sporo ich odeszło zwłaszcza w szwalniach. Dwie z nich poszły do likwidacji. Zadecydował o tym Febo twierdząc, że mają stary park maszynowy i są kompletnie niewydajne. Mimo to udało mu się sprzedać te starocie, choć żaden z księgowych na oczy nie widział przelewów pieniędzy za nie i najwyraźniej trafiły do kieszeni Alexa, podobnie jak pieniądze za dzierżawę budynków. – Złodziej, krętacz, oszust i kłamca – wyliczał w myślach. Gdyby nie skazywali za morderstwo najchętniej poderżnął by Alexowi gardło pozbywając się problemu. To jednak nie wchodziło w rachubę. Teraz musiał się wznieść na szczyty finezji, dyskrecji i sprytu, żeby nie dać swojemu odwiecznemu wrogowi powodu do podejrzeń, że coś wie na temat tych przekrętów. Był zdesperowany. Zdesperowany do tego stopnia, że przysiągł sobie, że zrobi absolutnie wszystko, by Febo poniósł zasłużoną karę za to co zdziałał przez zaledwie dwa lata.


Podjechał na parking przed blokiem. W świetle reflektorów dostrzegł Olszańskiego opartego o drzwi swojego samochodu. Zdziwił się, bo pora była bardzo późna. Olszański nie był sam. Obok stał człowiek mniej więcej w ich wieku i coś objaśniał mocno gestykulując. Marek wysiadł i przywitał się z mężczyznami.

- Co ty tu robisz? Chyba nie umawialiśmy się na dzisiaj? Wracam właśnie od ojca…

- Nie denerwuj się Marek – uspokajał go Sebastian. – Nie chciałem dzwonić dopóki nie miałem stuprocentowej pewności, że Paweł się zgodzi. To Paweł Bonecki – dopiero teraz przedstawił przyjacielowi mężczyznę. – Być może nie spodoba ci się to, co chcę zaproponować zwłaszcza, że nie do końca jest legalne. Zapewniam cię jednak, że nikt nam za to głowy nie urwie. Paweł to spec od zakładania monitoringu. Pomyślałem, że to może niegłupie, żeby założył go w gabinecie Alexa, w konferencyjnej i u Turka. Może w ten sposób udałoby nam się coś ustalić. Ja wiem, że płyty z nagraniami i tak nie mogłyby być dowodami w sprawie, ale przynajmniej dowiedzielibyśmy się, co on knuje. Jeśli się zgodzisz, to pojechalibyśmy teraz do firmy i Paweł zainstalowałby cały sprzęt. To jedyna okazja, bo w ciągu dnia z oczywistych przyczyn to wykluczone.

Marek nie zastanawiał się ani chwili. Pomysł przypadł mu do gustu. Dlaczego on sam na to nie wpadł?

- Dobra. Jedźmy. Przy okazji być może uda nam się przetrząsnąć biurko Alexa. Może natkniemy się na coś interesującego?


Paweł z monitoringiem uwinął się dość szybko. Na koniec skonfigurował wszystkie zainstalowane kamery z IP ich laptopów, żeby mieli bezpośredni podgląd. Kiedy żegnał się z nimi było kilka minut po trzeciej. Oni postanowili już nie wracać do domu i przespać się na gabinetowych kanapach. Zanim jednak to uczynili, przekopali się przez gabinet Alexa. Znaleźli kilka podejrzanych faktur leżących luzem na dnie jednej z szuflad i jakieś pismo we włoskim języku. Marek znał dość dobrze włoski, ale póki co nie było czasu na tłumaczenie.

- Chodźmy do mnie – zaproponował Olszański. – Mam w biurku trochę koniaku. Najchętniej bym się nawalił, ale sytuacja nie pozwala. Przynajmniej wypijemy po kieliszku dla kurażu.

Rozsiedli się na podłodze i zamiast spać dywagowali jeszcze długo aż zastał ich świt. Marek opowiedział przyjacielowi przebieg rozmowy z ojcem. Opowiedział o Urszuli Cieplak.

- Ojciec twierdzi, że ona jest dla nas wielką szansą. Już podobno niejedną firmę uratowała od bankructwa. Za kilka godzin zadzwonię i umówię się z nią na rozmowę. Liczę na to, że ta kobieta coś wskóra w naszej sprawie.


ROZDZIAŁ 2


Obudził się obolały. Biurowa kanapa nie była najwygodniejsza. Ziewnął przeciągle i rozprostował skurczone mięśnie. Zerknął na zegarek i zdziwił się, bo była dopiero szósta trzydzieści. – Niewiele pospałem – mruknął. Jednak nie ociągał się ze wstawaniem, gdy uświadomił sobie ile rzeczy musi dzisiaj załatwić. Zabrał z szafy ręcznik, maszynkę do golenia, czystą koszulę i bez pośpiechu ruszył do łazienki. Miał czas, bo ludzie zaczynali się schodzić około ósmej a i do pani Cieplak nie wypadało dzwonić tak wcześnie.

Ogolony i odświeżony zajrzał do Sebastiana. Przyjaciel chrapał w najlepsze. Marek podszedł i potrząsnął jego ramieniem.

- Seba obudź się, bo za chwilę będzie tu jak w ulu.

Olszański leniwie otworzył oczy i oprzytomniał w momencie.

- Już…, już się zbieram…

- Przyjdź do mnie jak już się ogarniesz. Zrobię nam obu mocnej kawy.

Czekając na przyjaciela i popijając małymi łykami gorący napój włączył laptopa i sprawdził czy podgląd działa. Jakież było jego zdumienie, gdy przełączywszy na gabinet prezesa ujrzał jego samego konferującego przez telefon. Rozmowa prowadzona była w języku włoskim. Marek wytężył słuch i wsłuchał się w słowa.

- Vincent, tłumaczyłem ci już, że tak prędko nie będę mógł tego załatwić. To wymaga trochę sprytu, ale jak dasz mi nieco więcej czasu, na pewno nie będziesz tego żałował. Sporo już zdziałałem, ale przejęcie udziałów, to najtrudniejsza sprawa. Wszystko się skomplikowało, bo miesiąc temu Dobrzańscy scedowali je na Marka, a on jest trudnym przeciwnikiem. Poza tym odnoszę wrażenie, jakby coś podejrzewał. Oczywiście, że staram się być ostrożny i zapewniam cię, że on o niczym się nie dowie. Na pewno coś wymyślę, bez obaw. Ani się obejrzy a będzie goły i wesoły.

- A to tak sobie pogrywasz panie Febo – pomyślał. – Udziały dla obcego kapitału? Ciekawy jestem, co to za Vincent?

Do gabinetu wślizgnął się Olszański. Przysiadł na skraju biurka i wpatrzył się w monitor.

- Co jest? Alex jest już w biurze?

- Ano jest i w dodatku przed chwilą byłem świadkiem ciekawej rozmowy. Gadał z jakimś Włochem o imieniu Vincent. Imię kompletnie nic mi nie mówi, ale właśnie usłyszałem, że to jemu ma zamiar oddać moje udziały. Nie mam pojęcia w jaki sposób chce mnie ich pozbawić, ale jak znam życie i jego, zrobi to podstępnie montując jakąś kolejną intrygę, choć może to już za łagodne słowo biorąc pod uwagę, co on wyprawia. Ja nazwałbym to kolejnym przekrętem. Poza tym przecież teraz udziały są guzik warte, a on nie robi nic, żeby ich wartość podnieść. Co on knuje…? Obserwuj go Seba i wszystko nagrywaj. Niewykluczone, że jeszcze dzisiaj uda mi się spotkać z tą Cieplak. Zaraz zresztą do niej zadzwonię a ty wracaj do siebie. O wszystkim cię powiadomię.


Sebastian wyszedł, a Marek wyciągnął z kieszeni wizytówkę i zaczął wybierać numer. Dość długo nikt nie odbierał i już miał zrezygnować kiedy odezwał się z słuchawce zdyszany głos jakiejś kobiety.

- Biuro doradców finansowych. Urszula Cieplak. W czym mogę pomóc?

- Dzień dobry pani. Nazywam się Marek Dobrzański i jestem współwłaścicielem firmy odzieżowej Febo&Dobrzański. Pani telefon dostałem od mojego ojca, który z kolei dostał pani wizytówkę od pani ojca, gdy obaj przechodzili badania specjalistyczne w przychodni kardiologicznej. To brzmi dość skomplikowanie i mam nadzieję, że nie tłumaczę tego zbyt zawile?

- Jak do tej pory wszystko zrozumiałam. O co chodzi? Byłabym wdzięczna, gdyby przeszedł pan do konkretów.

- Niezwykle trudno wyjaśnić to przez telefon. Mnie bardzo by zależało na spotkaniu z panią i powiedzeniu o wszystkim bezpośrednio. Nie ukrywam, że jesteśmy w bardzo ciężkim położeniu i chyba nie pomylę się jak powiem, że jeszcze góra dwa miesiące i nas już nie będzie.

W słuchawce przez moment panowała cisza. Jedyne, co mógł usłyszeć, to oddech kobiety. W końcu odezwała się.

- Rozumiem, że stoicie krok nad przepaścią. W takim razie nie ma na co czekać. Proszę przyjechać najszybciej jak się da. Adres ma pan na wizytówce. Czekam na pana.

- Bardzo jestem pani zobowiązany. Jadę natychmiast.

Rozłączył się i w pośpiechu pakował do teczki dokumenty znalezione u Alexa w biurku. Zabrał też płytę z nagraniem. Powiadomił Olszańskiego, że jedzie na spotkanie i nie wie kiedy wróci.

- Trzymaj rękę na pulsie i nagrywaj bracie wszystko jak leci.


Budynek, w którym mieściło się biuro doradców finansowych był dość nowoczesny. Z wizytówki doczytał, że znajduje się na pierwszym piętrze. Schody zaprowadziły go do dość dużej sali przedzielonej przeszklonymi boksami determinującymi pojedyncze stanowiska pracy. Za biurkami siedziało jakieś piętnaście, dwadzieścia osób. Nie sądził, że biuro jest tak duże i zatrudnia tylu pracowników. Wyobrażał sobie coś bardziej kameralnego. Podszedł do jednej z kobiet i zapytał o gabinet pani Cieplak. Wskazała mu go. Przed drzwiami stało biurko sekretarki. Przedstawił się jej i nadmienił, że jest umówiony.

- Tak. Pani dyrektor mnie poinformowała – powiedziała naciskając jednocześnie guzik telefonu. – Przyszedł pan Dobrzański.

- Poproś, żeby wszedł – sekretarka gestem wskazała mu drzwi.

Delikatnie nacisnął klamkę i wszedł do środka. Gabinet pani dyrektor był więcej niż skromny. Kilka regałów, biurko, komputer i stolik okolicznościowy, do którego dostawiono cztery klubowe foteliki. Pani Cieplak nie była sama. Na jego widok podniosła się zza biurka, a z jednego z foteli wstał mężczyzna. Oboje podeszli do Marka i przywitali się uściskiem dłoni.

- Witamy pana – odezwała się kobieta ciepłym, łagodnym głosem. – Ja jestem Urszula Cieplak a to mój wspólnik Maciej Szymczyk. Sprawdziliśmy pańską firmę i wiemy, że zatrudnia sporo ludzi. Jest duża i to dlatego będę potrzebować pomocy i rady mojego wspólnika. Proszę się rozgościć. Zaraz podamy kawę i porozmawiamy. Złapała za słuchawkę telefonu i zamówiła trzy espresso.

Ta kobieta wywarła na nim ogromne wrażenie. Jeśli można było to tak określić, to ona powalała urodą. Chyba nigdy w życiu nie widział tak ogromnych oczu nasyconych intensywnym błękitem i okolonych długimi rzęsami. Subtelna twarz ze zgrabnym noskiem usianym wdzięcznymi piegami i do tego nienaganna figura odziana w kostium idealnie podkreślający jej kształty. Pomyślał, że spotkał ideał.

Sekretarka przyniosła tacę z filiżankami wypełnionymi kawą i zamknęła za sobą drzwi. Teraz mogli spokojnie porozmawiać.

- Proszę opowiedzieć dokładnie wszystko od samego początku. Od czasu do czasu będziemy zadawać jakieś pytania jeśli uznamy, że informacje podawane przez pana są niewystarczające.

Nie miał zamiaru niczego ukrywać. Skoro ta kobieta miała im pomóc, to musiała wiedzieć o firmie absolutnie wszystko. Opowiedział jak doszło do jej założenia i kim byli poprzedni wspólnicy. Opowiedział o śmierci rodziców Febo i o tym jak jego rodzice podjęli trud wychowania rodzeństwa. Mówił o bolesnym dorastaniu, czasach studenckich i o tym, w jaki sposób Alexander Febo stał się jego wrogiem.

- Odkąd pamiętam zawsze knuł, kombinował i intrygował. Nie rozumiałem tego. Czuł do mnie nienawiść, ale przecież i on żył na wysokim poziomie czerpiąc profity z tej firmy, a tymczasem wyglądało na to, że za wszelką cenę chce ją zniszczyć. Miał też wielkie parcie na fotel prezesa. Gdy okazało się, że mój ojciec nie jest w stanie już pracować ogłosił konkurs na stanowisko prezesa. I ja i Febo mieliśmy napisać prezentację, w której zawarlibyśmy pomysły na dalszy rozwój firmy i symulację kosztów i ewentualnych zysków. Alex ukradł moją prezentację i przedstawił ją jako swoją. Dzięki temu został prezesem. To było jakieś dwa lata temu. Od tego czasu jest już tylko gorzej. Wręcz fatalnie. Ludzie odchodzą i szukają innej pracy. Takiej, za którą im się płaci. Nie jesteśmy już wypłacalni. Usiłowałem zaciągnąć kredyt, ale nie dano mi go właśnie z tego powodu. Za wszelką cenę chciałem to powstrzymać, ale okazało się, że niewiele mogę. Najgorsze jest to, że wiem o przekrętach Alexa, ale nie mam na ich potwierdzenie żadnych dowodów. Dopiero wczoraj mój przyjaciel wpadł na pomysł, żeby zainstalować monitoring w gabinecie Febo, sali konferencyjnej i u głównego księgowego. To bardzo dyskretny monitoring, ale dzięki niemu już dzisiaj dowiedziałem się, że Febo ma zamiar oddać jakiemuś Włochowi mój pakiet udziałów. Tu jest płyta z nagraniem tej rozmowy. Niestety prowadzona jest po włosku. Tu mam jeszcze jakieś pismo, którego nie zdążyłem przetłumaczyć i kilka faktur, które leżały u niego w biurku, a które wydały mi się podejrzane przez to właśnie, że nie były wpięte w segregatory. – Podniósł głowę i przenikliwie spojrzał w oczy Urszuli Cieplak. – Jeśli ta firma upadnie nigdy sobie tego nie wybaczę, a mój ojciec tego nie przeżyje – zaszkliły mu się oczy i po policzkach potoczyły się łzy. – Błagam, ratujcie nas – wyszeptał. – Jesteście dla nas ostatnią nadzieją.

Ula spojrzała znacząco na Maćka a następnie uspokajająco pogłaskała Marka dłoń. W tym geście było tak wiele współczucia, że to rozczuliło go kompletnie.

- Panie Marku, pańska firma znalazła się w fatalnej sytuacji. Ja nie mogę dać panu stuprocentowej pewności, że wszystko nam się uda i firma się podźwignie. Mogę jednak pana zapewnić, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby tak się stało. Nie mamy za dużo czasu więc należy działać szybko. Kiedy pan mówił przeczytałam pobieżnie to pismo, które pan przyniósł. Znam włoski – wyjaśniła widząc w jego oczach zdziwienie. – To jest fax od jakiejś firmy „Modena” należącej do braci Scacci Vincenta i Luigiego. Oni potwierdzają w tym faxie wszystkie punkty umowy, którą zawarli z panem Febo. Tę umowę należy koniecznie pozyskać jak i wiele innych dokumentów, by móc cokolwiek udowodnić. Maciek będzie zdobywał informacje z zewnątrz. On musi być tu na miejscu, bo każdego dnia rozdzielamy naszym pracownikom zadania. Mnie od jutra przyjmie pan do firmy na umowę o dzieło. Umowa będzie zupełnie fikcyjna i dla zamydlenia oczu. Ja muszę mieć możliwość przejrzenia dokumentów. Ma pan asystentkę lub sekretarkę?

Marek przecząco pokręcił głową.

- Nie mam już od bardzo dawna. Obie się zwolniły.

- To dobrze się składa. Ja zostanę pana asystentką a moja pracownica będzie pełnić rolę sekretarki. We dwie pójdzie nam szybciej – znowu sięgnęła po słuchawkę telefonu i poprosiła sekretarkę, żeby przyprowadziła do gabinetu Violettę. Po chwili weszła do środka piękna blondynka i chociaż zupełnie nie była w Marka typie, to dyskretnie westchnął.

- To jest Violetta Kubasińska, osoba ze wszech miar godna zaufania i bardzo kompetentna, a przy tym dyskretna. A to Viola pan Marek Dobrzański współwłaściciel firmy modowej Febo&Dobrzański, w której od jutra zaczniemy działać.

Violetta uścisnęła Markowi dłoń i uśmiechnęła się szeroko.

- Proszę się nie martwić. Jeśli ktokolwiek ma pomóc pańskiej firmie to właśnie my. Jesteśmy niezwykle operatywne.

- W takim razie załatwione – Ula podniosła się z fotela. – Jutro spotykamy się na Lwowskiej w pana gabinecie. Jeśli pan może, to proszę przygotować billingi z ostatnich trzech lat a także dokumenty, co do których ma pan podejrzenie, że przyczyniły się do niepowodzenia wszystkich pana przedsięwzięć dotyczących firmy. I proszę być dobrej myśli.


ROZDZIAŁ 3


Tuż przed ósmą Ula i Violetta pojawiły się na piątym piętrze. Podeszły do recepcji prosząc o wskazanie im gabinetu dyrektora do spraw promocji.

- Jesteście panie umówione? – zapytała ładna brunetka.

- Jak najbardziej. My w sprawie pracy…

- Rozumiem…To ten sekretariat po prawej stronie, w głębi jest gabinet dyrektora.

Gdy weszły do sekretariatu zauważyły, że drzwi od pokoju Marka są otwarte na oścież, a on sam siedzi przy komputerze. Przywitały się z nim i usiadły na kanapie.

- Widzę, że nie próżnował pan wczoraj – Ula wskazała na stojące pod przeszkloną ścianą tomy akt.

- Ściągnąłem wszystko, co tylko było możliwe, żeby ułatwić paniom pracę. Za chwilę przyjdzie tu Sebastian Olszański. Jest dyrektorem HR i moim serdecznym przyjacielem. Zna całą sytuację i bardzo mnie wspiera. Przyniesie umowy – sięgnął po słuchawkę i wybrał numer wewnętrzny. – Seba przyjdź do mnie. Obie panie już są.

Po minucie Olszański wszedł do gabinetu, a Marek dokonał prezentacji. Na widok Kubasińskiej zaświeciły mu się z zachwytu oczy. Ucałował z atencją dłonie obu pań wręczając im umowy i prosząc o podpis, po czym przycupnął na fotelu.

- Skoro jesteśmy już wszyscy to powiem, że sekretariat jest do dyspozycji obu pań. Akurat stoją tam dwa biurka. Kazałem też przynieść komputery, które zalogują panie własnymi hasłami. Ponieważ sekretariat nie jest zbyt duży sugeruję, żeby brać do przeglądania segregatory bezpośrednio stąd, a potem odkładać je na miejsce. Starałem się, je ustawić chronologicznie, żeby nie było kłopotu. Pierwsze trzy zawierają billingi tak jak pani prosiła z ostatnich trzech lat.

- Przepraszam, że wejdę panu w słowo – odezwała się Ula. – Czy firma posiada własne archiwum, a jeśli tak, to gdzie się znajduje? Pytam dlatego, że Violetta tym by się dzisiaj zajęła. Niewykluczone, że znajdzie tam coś kompromitującego pana prezesa.

- Ja pokażę pani Violetcie, gdzie to jest – zadeklarował się Olszański. – Znajduje się w piwnicach budynku zaadaptowanych do przechowywania akt.

- Dziękuję Seba. Ja mam jeszcze tylko prośbę, a właściwie dwie. Chciałbym, żeby pod koniec dnia informowała mnie pani o poczynionych, ewentualnych postępach, jeśli to oczywiście nie kłopot. Te informacje są nie tylko dla mnie, ale i dla mojego ojca, który siedzi w domu i gryzie palce z nerwów. Druga prośba dotyczy mówienia sobie po imieniu. W tej firmie wszyscy tak się do siebie zwracają bez względu na zajmowane stanowisko. Zgadzają się panie?

- Nie ma najmniejszego problemu. A teraz pozwólcie nam działać. Ty Viola idź od razu do archiwum i przejrzyj dokładnie jego zawartość. Ja zabieram się za billingi. Powiedz mi jeszcze Marek jakiego rodzaju są to billingi? Podstawowe, czy szczegółowe?

- Wydaje mi się, że szczegółowe, bo jest tam czas połączenia, data, numer telefonu i cena oczywiście.

- To super. I jeszcze chcę wiedzieć, kiedy mniej więcej zatrzymano wam materiały na granicy.

- To było jakoś jesienią, pod koniec września, mniej więcej dwa i pół roku temu. Ja gdzieś tu mam telefon do La Prezenzy, – podszedł do biurka i sięgnął po opasły notes – będzie ci łatwiej szukać.

Numer znalazł bez trudu i podał go Uli. Zabrała pierwszy z segregatorów i ruszyła na swoje stanowisko pracy. Violetta wraz z Olszańskim zjechała do piwnicy. Trzeba było działać szybko, bo czas naglił. Marek nie zamykał drzwi od gabinetu tak na wszelki wypadek, gdyby Ula chciała o coś zapytać.

Pracowała systematycznie i szybko. Zaczęła od tego nieszczęsnego września. Nie zwracała uwagi na numery szeregowych pracowników. Szukała tylko dwóch. Prezesa i głównego księgowego. W połowie września natknęła się na połączenie z dość dziwnym numerem. To nie był numer polski, ale rosyjski. Szybko ustaliła do kogo należał. To była mała, rosyjska firma tekstylna, w której prawdopodobnie zostały zakupione materiały. Marek nie mógł mieć o niej pojęcia, bo jak mówił, działał przez pośredników. To jednak był ważny ślad, bo do firmy osobiście dzwonił Febo. Pewnie upewniał się, czy materiały mają patenty… Ani chybi dowiedział się, że nie, a materiały produkowane są na licencji La Prezenzy. Jak znała życie, to licencja była lipna, o ile w ogóle ta firma ją posiadała.

Kolejny telefon. Tym razem Turek. Pewnie na polecenie Alexa dzwonił na granicę. To księgowy im doniósł, że materiały nie mają patentów i są przez to nielegalne. Była pewna, że to właśnie tak wyglądało. I jeszcze jedna rozmowa prezesa tym razem z przedstawicielem samej La Prezenzy. To był właśnie ten donos, bo już Febo wiedział, jak uszczuplić majątek Dobrzańskich. Patenty kosztowały krocie. Przypomniała sobie jak Marek mówił, że nie dość, że się zapożyczył u rodziców, to jeszcze musiał wziąć kredyt.

Następne połączenie Febo tym razem na numer polski. Szybko ustaliła do kogo należy. To firma Fox Fashion, a więc konkurencja. Marek miał nosa, że Febo działał w porozumieniu z nimi. Najpierw dał im znać, że guru mody F&D Pshemko jest do wzięcia, gdy Marek nieopatrznie pokłócił się z projektantem, a później utrzymywał jakieś sekretne konszachty z ich panią dyrektor do spraw finansowych.

Nagle zaświtało jej coś w głowie. Podniosła się od biurka i weszła do gabinetu Marka.

- Marek jak nazywała się ta dyrektorka Fox Fashion, do której wydzwaniał Alex?

- Lange. Beata Lange. A co?

- Macie tu jakąś książkę wejść i wyjść? – zadała kolejne pytanie.

- Jest, ale na dole, na portierni.

- Musisz mi ściągnąć wszystkie te książki od tego pamiętnego września. Możesz to zrobić?

- Pewnie. Zaraz zadzwonię do Władka, naszego ochroniarza i zapytam.


Wróciła do sprawdzania. Początek grudnia wykazał sporą aktywność na kierunkowy do Włoch a konkretnie do Turynu. Przypomniała sobie jak Marek mówił, że oboje Febo mają dom w Mediolanie odziedziczony po rodzicach. Sprawdziła na mapie. To tylko sto czterdzieści kilometrów od Turynu. Blisko. Podejrzanie blisko… Natomiast numer polski nie należał do Alexa. Spisała go i kolejny raz poszła do Marka.

- Znasz ten numer? – podsunęła mu kartkę pod nos. Jego oczy zrobiły się ogromne.

- Znam Ula. Bardzo dobrze go znam. To telefon Pauliny. Do kogo dzwoniła?

- Do „Modeny” braci Scacci, w dodatku wielokrotnie. To może sugerować, że i ona jest zamieszana w całą sprawę.

- Ojciec też to podejrzewał. Miał wątpliwości, ale nie wykluczał takiej możliwości. Mówił, że i ona może się mścić za zerwane zaręczyny i odwołany ślub.

- No dobrze. W takim razie sprawdzam trzy numery nie dwa.


Znowu wgryzła się w zestawienie. Tuż przed świętami uaktywnił się Febo. Tylko do nowego roku dzwonił do Scaccich dwadzieścia siedem razy. Bez wątpienia coś z nimi uzgadniał, bo rozmowy były długie. Rekordowa trwała prawie półtorej godziny. Pewnie dobijał targu i obiecywał Włochom złote góry w zamian za pomoc w szybkim upadku firmy.

Na numer Turka natknęła się jeszcze, ale były to głównie połączenia z bankiem i prywatne rozmowy. Rzeczy dla niej mało istotne. O dwunastej zadzwoniła do Maćka. Wczoraj po wyjściu Marka długo rozmawiali i zastanawiali się jak podźwignąć tego kolosa na glinianych nogach. Maciek mówił o magazynach. Miał pomysł na nie, a właściwie to tylko zarys pomysłu.

- Muszę to najpierw zobaczyć a potem będę myślał.

Pierwsze o co go zapytała, czy był w tych magazynach i czy już coś w zawiązku z nimi zaświtało mu w głowie.

- No coś mi tam się zarysowuje. Myślę, że przede wszystkim należy jak najprędzej opróżnić te magazyny. Nawet wymyśliłem w jaki sposób. Teraz nic ci nie powiem. Przekaż Markowi, że zjawię się tam u was koło szesnastej i wtedy wszystko mu wyłuszczę. Mam tylko nadzieję, że nie uzna mojej propozycji za szaloną.

- Dobrze Maciuś. Ja mam jeszcze do ciebie jedną prośbę. Zadzwoń na granicę do Terespola i zapytaj, czy mają jakąś książkę, w której rejestrują zatrzymane ładunki. Jeśli tak, to zapytaj, czy mogliby nam przesłać faxem kopię strony, na której wpisany jest ładunek tekstyliów dla firmy Febo&Dobrzański. Możesz im nałgać, że wobec tej firmy toczy się postępowanie wyjaśniające i potrzebny jest taki dowód do sprawy. Może się nabiorą, a jeśli nie, to spróbujemy załatwić oficjalnie. Zapisz sobie numer – przedyktowała i pożegnała się z nim. Miała zasiąść do przeglądania książki wejść i wyjść, kiedy pojawił się człowiek z górą styropianowych pudełek. Marek na jego widok wyszedł z gabinetu i zaprosił go do środka.

- Proszę położyć na stole. Tu należność za wszystko. Bardzo panu dziękuję. Ula, pozwól do mnie. Zamówiłem dla nas catering, bo pomyślałem, że przyda nam się trochę paliwa do dalszej pracy. Już dzwoniłem do Sebastiana. Przyjdzie z Violettą. Siadaj proszę i wybierz sobie coś. Jest mięso i ryba.

- Za rybę dziękuję. Jestem uczulona, ale chętnie zjem kurczaka. Pięknie pachnie.

Violetta skusiła się na rybę a chłopaki wzięli po kotlecie schabowym.

- I co Viola, dokopałaś się do czegoś ciekawego? – zapytała Ula.

- Coś tam wygrzebałam, ale przyniosę pod koniec dniówki. Najważniejsze, że odnalazłam umowę z tymi Scacci. To, na czym najbardziej ci zależało. Myślę jednak, że znalazła się tam przez nieuwagę. Spisano ją dwa lata temu, więc nie aż tak dawno, żeby musiała trafić do archiwum. W rozdzielniku wymieniono trzy egzemplarze i ten który znalazłam jest ad acta. Jestem pewna, że oryginały ma Febo i Scacci. Spisana jest po włosku. Niestety ja nie znam tego języka i nie wiem co zawiera.

- Przetłumaczymy ją, ale już chyba nie dzisiaj. Ja muszę jeszcze coś sprawdzić, a ty przeglądaj dalej archiwum. O szesnastej przyjdź tutaj, bo będzie Maciek i ma nam coś do powiedzenia.

Skończyli jeść i rozeszli się do swoich zajęć. Ula pilnie śledziła pozycję po pozycji w książce wejść i wyjść. Nadzwyczaj często pan Febo spotykał się z panią Lange i to w godzinach zupełnie absurdalnych. Najczęściej była to pora późno wieczorna a spotkania trwały około trzech kwadransów. – Co może łączyć dyrektorów dwóch różnych firm stanowiących dla siebie konkurencję? Co jest tak atrakcyjnego, że przedstawiciele dwóch rywalizujących ze sobą spółek spotykają się właściwie potajemnie? - Była pewna, że nie chodziło o interesy ani jednej, ani drugiej. To mogły być spotkania czysto biznesowe, ale na gruncie prywatnym, czyli takie, które pozwalają nieźle zarobić przy minimalnym wysiłku i ze sprytnym wykorzystaniem potencjału obu przedsiębiorstw. Tylko co jest tym łakomym kąskiem? Nagle doznała olśnienia. Już wiedziała i dałaby sobie rękę uciąć, że ma rację. Już po raz drugi spotkała się z takim przekrętem. Dlaczego od razu nie wpadło jej to do głowy? Poderwała się z krzesła i szybkim krokiem trzymając książkę wejść i wyjść pod pachą udała się do gabinetu Marka. Usiadła na kanapie i rozłożyła książkę na szklanym stoliku.

- Możesz tu przyjść Marek? Muszę ci coś pokazać. - Usiadł obok niej. Blisko. Poczuła zapach jego perfum i zakręciło jej się w głowie. Zapach zniewalał. Przełknęła ślinę i zagaiła. – Spójrz. Spotkania pani Lange z panem Febo są regularne i wcale nieprzypadkowe. Oboje reprezentują dwie konkurencyjne spółki i to dość dziwne, że się spotykają. A jeśli już, to musi być jakiś nadrzędny cel tych spotkań. Coś, co opłaca się im obojgu. Ja wiem Marek co to jest. - –Spojrzał na nią zdumiony.

- Ale skąd możesz o tym wiedzieć? Przecież nie wyczytałaś tego z książki wejść i wyjść.

- Poniekąd wyczytałam, a tak na poważnie, to nawet nie tak dawno temu miałam podobny przypadek i to stąd to skojarzenie. Jestem więcej niż pewna, że oboje prowadzą w firmach podwójną księgowość. A wiesz na czym trzepią kasę? Na podatku VAT. Jeśli dobrze zna się prawo podatkowe, to wie się również, że istnieją sposoby, żeby odprowadzać mniejszy VAT i rzeczywiście firmy z tego korzystają, bo dzięki temu generują oszczędności. Ta firma też mogłaby tak mieć, ale jestem pewna, że faktury, które są ewidencjonowane mają odprowadzaną wyższą stawkę tego podatku. To znaczy nie do końca. Te faktury są jakby podwójne. Jeden komplet zawiera podatek w normalnej wysokości, a drugi komplet ten zaniżony.

- A różnicę Alex bierze do swojej kieszeni – Marek wszedł jej w słowo. - A to parszywa świnia. W życiu bym na to nie wpadł. Naprawdę jestem pełen podziwu i uznania dla ciebie Ula. Dzień się jeszcze nie skończył, a ty pozyskałaś już tyle informacji. Ciekawy jestem, czy te faktury z zaniżonym podatkiem trzyma tu w biurze. Teraz przynajmniej wiemy czego szukać – ujął dłoń Uli i przycisnął do ust. Przeszedł ją dreszcz. Jego usta były takie zmysłowe i miękkie. – Jeszcze dzisiaj rano rzeczywiście sądziłem, że robimy krok w przepaść. Teraz zaczynam widzieć światełko w tunelu dzięki tobie. Życia mi braknie, żebym mógł ci się należycie odwdzięczyć. To co dzisiaj odkryłaś, to naprawdę coś.


ROZDZIAŁ 4


Nie zdążyła mu nic odpowiedzieć, bo w drzwiach pojawił się Szymczyk a tuż za nim Violetta z dokumentami pod pachą. Maciek przywitał się z Markiem. Ula opowiedziała mu w wielkim skrócie, co dzisiaj zwojowały.

- Nie chciałam ci nic mówić Marek, ale Maciek nie siedział bezczynnie. Trzeba wpompować w tę firmę trochę gotówki a przynajmniej tyle, żeby odzyskała płynność finansową. Mów Maciek, bo zżera mnie ciekawość.

Szymczyk uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Powiem tylko jedno słowo. Outlet. Byłem w magazynach. Ciuchy piętrzą się w obu aż po sam sufit. To nie może tak być. Jak najszybciej trzeba je upłynnić, o ile zgodzisz się na moją propozycję. Wygospodarujemy w jednym z magazynów miejsce na sklep i zaczniemy wyprzedaż z czterdziestoprocentową zniżką. Najpierw jednak puścimy reklamę w miasto i w internecie. Trochę już nad tym pracowałem. Utworzyłem w tym celu stronę internetową, na której będziemy reklamować te ciuchy i ich atrakcyjne ceny. Za chwilę wam pokażę. Jednak najważniejsza rzecz. Ty Marek musisz pójść jutro do banku. Założysz jeszcze jedno konto na firmę. Tam będą spływać wyłącznie pieniądze z outletu. Musimy wiedzieć czy to w ogóle wypali. Do konta upoważnisz siebie i twojego ojca. Febo nie ma prawa o nim wiedzieć. Zresztą jesteś współwłaścicielem i skoro on z tobą nie uzgadnia niczego i podejmuje decyzje samodzielnie, to ty możesz robić podobnie. Nadal będę myślał na czym firma mogłaby jeszcze zarobić a tymczasem daję ci Ula fax z Terespola. Bardzo ciekawy. Nie miałem żadnych problemów i nie musiałem się z niczego tłumaczyć. Uwierzyli na słowo i niezwykle gorliwie podeszli do tematu. Proszę bardzo – dokument wylądował w dłoniach Uli.

- Tak przypuszczałam, że muszą prowadzić jakąś ewidencję. I co my tu mamy… Zgłoszenie przyjął…, to mało istotne. Zgłaszający Adam Turczyński – roześmiała się – bardzo nieudolnie zmienił nazwisko. Firma – nie napisali. Pewnie nawet się nie przyznał, że dzwoni z F&D, bo wyglądałoby to tak jakby walił we własne gniazdo. Mamy pierwszy dowód i pierwszy sukces. Daj Viola tę umowę, bo za chwilę okaże się, że mamy następny.

Wraz z Markiem pochyliła się nad dokumentem.

- No proszę, umowa o wzajemnej współpracy. Dotyczy dostaw tekstyliów. Obie strony są partnerami i podział zysków odbywa się po połowie. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. Zaczekajcie tu na mnie chwilę. Muszę iść do Pshemko. Marek chodź ze mną, bo przecież on mnie nie zna.

Błyskawicznie przemieścili się do pracowni mistrza. Marek przedstawił mu Ulę jako swoją asystentkę.

- Ula ma do ciebie kilka pytań i byłbym wdzięczny, gdybyś zechciał na nie odpowiedzieć.

Mistrz uśmiechnął się łaskawie i rzekł

- Pytaj duszko.

- Czy na przestrzeni ostatnich dwóch lat zauważyłeś może gorszą jakość materiałów, jakąś ich wadliwość?

- Zawsze to zauważam, ale zaciskam zęby, bo przecież zamawiam najlepsze gatunki, które później nie okazują się już takie dobre. W każdej partii materiałów znajdą się takie, które gorzej się szyją bądź prasują. Najbardziej narzeka na to Izabela, bo to ona je prasuje i dopieszcza.

- Rozumiem. Czy zostały ci jakieś? Mogłabym je zobaczyć? - Kiedy asystent mistrza przyniósł jej kilka bel przede wszystkim zwróciła uwagę na banderole. Zrozumiała już wszystko. Banderole były fałszywe. Febo był naprawdę inteligentny i nie zostawiał nic przypadkowi. – Bardzo dziękujemy Pshemko. Marek przy zamówieniu będzie zwracał na to baczniejszą uwagę.

Wyszli z pracowni, ale Marek wyglądał na skołowanego. Zupełnie nie rozumiał o co tym razem Uli chodzi.

- Pshemko zawsze zamawia materiały z Francji, Włoch i Niemiec - wyjaśniała. - Dobrej jakości materiały. Przychodzą jednak wymieszane. Powiem ci co robią Febo, bo że Paulina jest w to zamieszana mam już pewność. Mówiłeś, że zawsze przed pokazem przychodzi od dostawców katalog z materiałami. Przychodzi na tyle wcześnie, że Pshemko zdąży wybrać, zrobić specyfikację, a ty zamówić. Zanim jednak specyfikacja dojdzie do ciebie, Paulina zna ją na pamięć, bo przecież zajmuje się dodatkami i powinna wiedzieć do czego ma je przypasować. Ona też zamawia tkaniny, ale nie oryginały, a tanie podróby u braci Scacci. Są dobrze zorganizowani jak siatka przestępcza. Prawdopodobnie kierowcy są przekupieni, bo wymiana odbywać się musi jeszcze na trasie. Zabierają część transportu i uzupełniają go tą taniochą. Oryginały upłynniają z zyskiem i dzielą się nim. Samochody dostawcze nie jadą bezpośrednio do Polski, ale najpierw docierają do Turynu. Następuje wymiana części transportu i potem już bez przeszkód jadą dalej. To cały, sprytnie przemyślany proceder. Kiedy ma być następna dostawa?

- Za jakieś dwa tygodnie.

- Sprawdź to dokładnie. Musimy wiedzieć. Wyślę ludzi, którzy będą śledzić transport na całej trasie i zrobią dokumentację fotograficzną – przetarła zmęczone oczy. – Mam dość na dzisiaj. Kończymy. Ja muszę jeszcze pomówić z Maćkiem i wymyślić coś, co da firmie realny dochód. Magazyny to za mało.

- Dziękuję Ula. Jesteście naprawdę wspaniali i niewiarygodnie kompetentni. Jak to wszystko się uda, to chyba was ozłocę, a już na pewno nie będę na was oszczędzał.


W czasie kiedy on zdawał relację ojcu i wyrażał zachwyt nad operatywnością Uli i Maćka, ta dwójka siedziała w przytulnym pokoju Uli w Rysiowie i zawzięcie dyskutowała.

- Marek musi zamówić ze dwa tysiące ulotek. Rozdam je ludziom, żeby rozprowadzili tam, gdzie mieszkają. To będzie taka krótka informacja o otwarciu outletu. Musi mi też dać jakichś ludzi, bym mógł zorganizować stanowisko do sprzedaży. To wszystko powinno pójść sprawnie. Jutro się tym zajmę i mam nadzieję, że za dwa dni zdołamy otworzyć. Trzeba zatrudnić jakąś kobietę do sprzedaży. Violka wspominała kiedyś, że jej matka nudzi się w domu i chętnie by popracowała. Jutro trzeba jej to zaproponować. Rozeznam się też, czy nie ma zapotrzebowania na jakieś nietypowe ciuchy. Zadzwonię do telewizji i teatrów. Pshemko ponoć projektuje wszystko. Potrzebują jakichś intratnych zleceń i nie ma co wybrzydzać.

- To dobry pomysł. Ja na razie skupiam się na starych dokumentach i usiłuję pozyskać jakieś dowody przeciwko Febo. Nie uwierzysz jak bardzo brudne interesy prowadzi. Jak nie przymierzając szef włoskiej mafii. A to, co wyprawia z tą firmą podpada już pod przestępstwo gospodarcze. Najchętniej namówiłabym Marka, żeby zgłosił to na policję, ale myślę, że oni i tak mieliby związane ręce i zanim do czegokolwiek by doszli Febo wyczyściłby przedpole i zniszczył kompromitujące go dokumenty. Sporo ryzykujemy, ale to my musimy pozyskać dowody tej przestępczej działalności. Za dwa tygodnie będziemy musieli wysłać dwóch naszych chłopaków na trasę, którą przewożą materiały dla Pshemko i szwalni. Mam nadzieję, że będą mieli szczęście i sfotografują przerzut tych tanich materiałów. To byłyby mocne argumenty w sprawie. Bardzo żal mi Marka. Tak naprawdę został z tym wszystkim sam. Gdyby do nas nie przyszedł, nie poradziłby sobie.

- A mnie podoba się, że nadal próbuje walczyć chociaż stoi praktycznie na straconej pozycji. Bardzo bym chciał, żeby moje pomysły wypaliły. To by go podbudowało. Polubiłem go, bo porządny z niego gość.


Po wyjściu Maćka pochyliła się jeszcze nad dokumentami wyszukanymi przez Violę. Violetta miała wyjątkowego nosa do zdobywania kompromitujących dokumentów. Ula bardzo ją za to ceniła i zawsze angażowała do najtrudniejszych zadań, w których osobiście miała swój udział. Tym razem nie było inaczej. Trzymała w ręku pismo kierowane do ministra do spraw finansów publicznych. Było świetnie umotywowane. Febo był mistrzem. Doskonale wiedział, że przepisy ustawy upoważniają do obniżania w drodze rozporządzenia stawki podatku do wysokości zero, pięć i osiem procent dla dostaw niektórych towarów i świadczenia niektórych usług a także do określania warunków stosowania stawek obniżonych. Wysmarował dokument, który w zasadzie był prośbą o obniżenie do zera podatku za usługi transportowe i za świadczenie niektórych usług. Ula znalazła również odpowiedź z ministerstwa i to pozytywną. Viola mogła mieć rację, że te dokumenty trafiły do archiwum przez zupełny przypadek. Tak jak umowa ze Scacci datowane były na dwa lata wstecz. Sprawdziła jeszcze faktury, które znalazł Marek i te z archiwum. Wszystkie zawierały dwudziestotrzyprocentowy podatek. – Gdzie jesteście bliźniacze siostry tych faktur? Pewnie u prezesa. Nie mam pojęcia, gdzie ich szukać. Najgorzej jak trzyma je w domu

Następnego dnia jak tylko pojawiła się w firmie zaraz odbyła rozmowę z Dobrzańskim. Pokazała mu obydwa pisma i faktury. Był wściekły.

- Co za chciwy sukinsyn! Już nie wystarczyło osiem procent, tylko bezczelnie wystąpił do ministerstwa o zero. Przecież to oznacza, że praktycznie kasuje do własnej kieszeni cały VAT. Podły złodziej! Ciekawe czy Lange w Fox Fashion postępuje tak samo. Dam głowę, że tak.

- Nie denerwuj się, bo to o czym mówię, to jedynie nasze podejrzenia graniczące z pewnością. Musimy odnaleźć faktury z zerowym podatkiem. Bez tego jesteśmy jak dzieci we mgle. Maciek dzwonił do ciebie?

- Dzwonił wcześnie rano. Mam sporo pracy w związku z tym outletem, ale dam radę. Sebastian pomoże.

- W takim razie do roboty. Ja przeglądam kolejne segregatory.

- Cześć – odwrócili się jak na komendę. W drzwiach stała Viola uśmiechnięta od ucha do ucha. – Maciek dzwonił do mnie i powiedział, że jest praca dla mojej mamy, to prawda?

- Prawda Viola. Będzie zarządzać niejako tym outletem, a konkretnie przygotowywać kreacje do sprzedaży. Zgodziła się?

- Jest wniebowzięta. Nawet o płacę nie pytała. Zresztą i tak nie wiedziałabym, co mam jej powiedzieć.

- Powiedz, że dostanie trzy tysiące brutto – zaproponował Marek. – Myślę, że to niezła pensja.

- Niezła? Fantastyczna! Ależ ona się ucieszy. Dziękuję, że pomyśleliście o niej. Zabieram się do pracy. Dzisiaj skończę przeglądać archiwum.


Ula została sama. Marek pojechał do magazynów, gdzie umówił się z Maćkiem. Teraz kartka po kartce wertowała zawartość pozostałych segregatorów. Rozliczenia za paliwo, za papier do ksero, za media, to wszystko były mało istotne rzeczy i nie można było się na nich dorobić majątku. Bardziej zainteresowały ją rachunki pochodzące z eleganckich restauracji. Opiewały na astronomiczne sumy i nic dziwnego. Ktoś płacił z firmowej karty za homary, kawior i najlepsze trunki. Zerknęła na podpis. Paulina Febo. Wychodziło na to, że panna Febo bez skrupułów płaciła firmowymi pieniędzmi nie tylko za siebie. Ciekawe, kto jeszcze uczestniczył w tych kolacyjkach? Marek powiedział, że ona pełni funkcję ambasadora firmy. Dba o kontakty z mediami. Dwa razy do roku organizuje wielkie przyjęcia promujące pokazy najnowszych kolekcji. Ula koniecznie musiała odnaleźć faktury za te bale.

Jak to się mówi: kto szuka ten znajdzie. Trzeci z kolei segregator opisany tytułem „Promocje” zawierał całą dokumentację dotyczącą przyjęć promocyjnych. Im bardziej wgryzała się w temat tym bardziej stawały jej włosy dęba. Koszty każdego przyjęcia były horrendalne. Ceny za catering, trunki, zespół muzyczny i tym podobne co najmniej dwu lub trzykrotnie zawyżone. I tu zastosowano podwójną księgowość. Właściwie czego by nie dotknęła wszystko było zawyżone i przepłacone. – Brzydko się bawisz panno Febo. – Ledwo to pomyślała usłyszała szybki stukot wysokich obcasów i w sekretariacie pojawiła się Paulina we własnej osobie. Ula poznała ją od razu, bo wielkie fotografie całego zarządu wisiały na korytarzu. Febo zatrzymała się nagle i wytrzeszczyła oczy zobaczywszy obcą jej osobę pracującą za biurkiem.

- A pani kim jest? – rzuciła butnie. Ula nie zamierzała grać potulnej kotki.

- A pani? Dobre wychowanie wymaga od kogoś, kto wchodzi do pokoju przywitania i przedstawienia się. Jestem nową asystentką dyrektora Dobrzańskiego. Nazywam się Urszula Cieplak.

- Asystentką? – Febo wydawała się być wcale niezrażona wcześniejszymi słowami Uli. – A może kochanką?

- Może. A nawet gdyby, to chyba nie pani sprawa. Ja nie pytam z kim pani sypia i mówiąc szczerze wcale mnie nie interesuje pani życie erotyczne.

- Niech pani zważa na słowa. Za bezczelność wylatuje się z tej firmy.

- W takim razie co pani jeszcze w niej robi? Bezczelnością pobiła mnie pani na głowę.

- Marek u siebie?

- Niestety nie. Załatwia sprawy na mieście.

- Sprawy? Jakie sprawy? – Ula uśmiechnęła się szeroko.

- Pani daruje, ale nie mam zamiaru nikogo o tym informować. Jedyne co mogę powiedzieć, że załatwia sprawy służbowe. A teraz wybaczy pani jestem zajęta – usiadła za biurkiem wlepiając nos w dokumenty i dając tym samym do zrozumienia tej wstrętnej babie, że rozmowa skończona.


ROZDZIAŁ 5


Marek pojawił się kilka minut po dwunastej. Opowiedział Uli, co zdziałali w magazynach i że Kubasińska może zacząć sprzedawać za dwa dni.

- Byłem też w drukarni i zamówiłem ulotki. Będą na jutro. Szczerze powiedziawszy trochę zgłodniałem i chętnie bym coś zjadł. Dasz się wyciągnąć na lunch? Tu niedaleko jest bardzo dobra restauracja. Ja zapraszam.

Pomyślała, że i ona czuje burczenie w brzuchu. Zgodziła się więc chętnie. Marek pomógł jej odnieść segregatory i dokładnie zamknął swój gabinet na klucz.

- To na wszelki wypadek – wyjaśnił. – Już dość miałem nieprzyjemnych niespodzianek. Ty też wyłącz komputer. Tak będzie bezpieczniej.

W drodze do Baccaro opowiedziała mu o wizycie Pauliny.

- Ciekawe czego chciała. Ostatnio dość rzadko mnie nęka. Częściej siedzi u Alexa, bo pewnie wciąż oboje knują.

- Nie wiem czego chciała. Jedynie pytała czy jesteś. A tak w ogóle to rozmowa z nią nie należała do najprzyjemniejszych. Trochę utarłam jej ten włoski nos. Ta kobieta pozbawiona jest zupełnie taktu i dobrego wychowania. Zwykłe chamidło w pięknym opakowaniu.

Marek roześmiał się na cały głos.

- Masz rację. Lepiej bym tego nie ujął.

W restauracji przyglądała mu się z przyjemnością. Miał ładną powierzchowność i potrafił ciekawie opowiadać. Kiedy trochę wyluzował i poruszał tematy nie mające nic wspólnego z firmą, był niezwykle spontaniczny i często się uśmiechał. Pomyślała, że to naprawdę piękny mężczyzna i dobry, wrażliwy człowiek. Zauważyła już wczoraj jak często jej się przygląda, chociaż starał się robić to bardzo dyskretnie. - Czyżbym mu się podobała?

- Jesteś dla mnie zagadką Ula.

Roześmiała się.

- Nic dziwnego. Przecież znamy się zaledwie od trzech dni.

- To prawda, ale ja już wiedziałem o tobie trochę wcześniej. Ojciec mi opowiadał, że podczas rozmowy z twoim tatą dowiedział się jak bardzo jesteś zdolna i pracowita, że w zaledwie rok osiągnęłaś spektakularne sukcesy i postawiłaś kilka firm na nogi. To naprawdę niezwykłe, bo jesteś przecież bardzo młoda i na początku drogi.

- Po prostu miałam trochę szczęścia.

- Myślę, że szczęście nie ma tu nic do rzeczy. Jesteś zbyt skromna. Twój ojciec mówił, że jesteś piekielnie utalentowana, że skończyłaś dwa kierunki studiów. Masz wrodzony dar pomagania o czym przekonałem się już wczoraj. Jesteś wspaniałą osobą i nie ukrywam, że byłbym szczęśliwy, gdybym mógł lepiej cię poznać.

- To da się zrobić – zachichotała. – Wyjaśnianie spraw w twojej firmie jeszcze trochę potrwa i będzie dość karkołomne. Już takie jest, bo oboje Febo pracowali w pocie czoła, żeby przywłaszczyć sobie jak najwięcej i wycisnąć tę firmę jak cytrynę. Dowody przeciwko nim obejmą zapewne kilka grubych tomów. Już mamy tego sporo, bo na bieżąco kserujemy wszystkie dokumenty, a to dopiero drugi dzień. Trochę się zaczynam bać, co jeszcze tu odkryjemy.

- Wiem Ula, wiem i też się tym martwię. Jednak mnie chodziło bardziej o poznanie ciebie na gruncie prywatnym, no chyba że jesteś z kimś związana i to nie wchodzi w rachubę.

Trochę jednak ją zaskoczył. Zdziwiona spojrzała mu w oczy.

- Chcesz mi zaproponować randki?

- No… coś w tym rodzaju… - posłał jej nieśmiały uśmiech.

- Ale my nie mamy czasu na randki. Jest tyle pracy…

- To też wiem Ula, ale przecież kiedyś ten młyn się skończy. Wierzę, że Febo poniosą zasłużoną karę i dzięki temu atmosfera w firmie się oczyści i wierzę, że nastąpi to dość szybko zważywszy jak niesamowicie jesteście operatywni i skuteczni.

- Obyś miał rację. My bardzo się postaramy. A odpowiadając na twoje pytanie, to nie, z nikim nie jestem związana. Szczerze powiedziawszy nawet nie miałam czasu, żeby pomyśleć o sobie i jakoś specjalnie mi nie przeszkadza bycie singielką. Dzisiaj mogę powiedzieć ci tylko tyle, że nie wykluczam możliwości spotkań z tobą na prywatnym gruncie.

Ucałował jej dłoń i zaserwował szeroki uśmiech, który sprawił, że w jego policzkach wykwitły dwa wdzięczne dołeczki.

- Trzymam cię za słowo i dziękuję. Jeśli zjadłaś, wracajmy.



Dni mijały. Violetta skończyła przeglądać archiwum i pod koniec tygodnia przytargała do gabinetu Marka trzy mocno zakurzone, opasłe teczki.

- Ulka pozwól, bo mam prawdziwą bombę – rzuciła teczki na szklany stolik – i lepiej zamknij za sobą drzwi. Marek ty też chodź. Miałam rację z tą przypadkowością. Wiecie co to jest? To są dowody na ich kreatywną księgowość. Calutki komplet. Jest wszystko. Faktury z zerowym podatkiem VAT i te, które pochodzą z płatności firmową kartą. Są także te za imprezy promocyjne organizowane przez Paulinę. To nie są oryginały, ale ich kopie. I powiem wam coś jeszcze. To wręcz niemożliwe, by przy takiej przestępczej działalności być tak nieostrożnym, wręcz głupim i wynieś tę dokumentację do archiwum. Wydawać by się mogło, że to niezbyt bezpieczne miejsce, choć z reguły nikt tam nie zagląda, a mimo to ktoś był na tyle lekkomyślny, że wyniósł tam te papiery. Może nawet nie tak lekkomyślny jak nieuważny. To będzie bardziej adekwatne słowo. Sądzę, że wszystkie kopie nie były u Febo, ale u Turka i że to nawet nie on sam osobiście wyniósł je do archiwum, ale któraś z jego księgowych. Byłam w pokoju, w którym siedzą. Jest bardzo mały a oni gnieżdżą się na kupie. Oprócz Turka pracują tam trzy kobiety i nie ma się jak ruszyć. Podejrzewam, że kursy do składnicy zdarzają się im często, żeby zwolnić tę niewielką ilość regałów, jakie tam mają. Dla nas to szczęśliwy traf. Uważam też, że nie ma sensu tego kserować. Oni nie mają pojęcia, że te dokumenty trafiły do piwnicy więc śmiało możemy je skonfiskować.

Marek z podziwem popatrzył na Violettę i wzruszony mocno ją uściskał. Miał świadomość, że to przełom i że ona zdobyła koronny dowód przekrętów Febo.

- Gdyby nie ty Viola, to aż boję się pomyśleć… Masz u mnie extra premię za to, co zrobiłaś. Dziękuję. Dzisiaj wywiozę te wszystkie dokumenty do ojca. Tam będą bezpieczne. Już nie raz i nie dwa przyłapywałem Turka jak węszył w moim gabinecie i nie chcę powtórki z rozrywki.

- To dobry pomysł – pochwaliła Ula. – A my mamy do przejrzenia jeszcze całkiem sporo papierów. Być może natkniemy się ponownie na jakieś „perełki”. Dobra robota Viola.


Dwa dni po tym odkryciu obie siedziały pochylone nad robotą, gdy niespodziewanie zawitał do sekretariatu sam prezes. Podobnie jak jego siostrę i jego samego zdziwiła obecność dwóch kobiet przed gabinetem Marka. Przywitał się z nimi i zapytał kim są.

- Ja jestem Urszula Cieplak i pełnię funkcję asystentki dyrektora.

- A ja Violetta Kubasińska i jestem jego sekretarką.

Febo już otwierał usta by zadać kolejne pytanie, ale nie zdążył, bowiem z gabinetu wychynął Marek. Trochę go zaskoczyła obecność Alexa, bo raczej nie przychodził z wizytami do niego i wolał się wysługiwać Turkiem.

- Co ty tu robisz? Potrzebujesz czegoś?

- Informacji – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Po pierwsze dlaczego nic nie wiem, że zatrudniłeś dwie osoby, skoro nie stać nas, żeby je opłacać? Po drugie, co to jest? – wyciągnął z kieszeni zmiętą ulotkę. – O jaki outlet chodzi i dlaczego nie uzgodniłeś tego ze mną.

Marek za nic nie chciał wpuścić Alexa do gabinetu, bo tam zadałby mu kolejne pytanie, co to za segregatory i skąd pochodzą. Wyciągnął więc prezesa na korytarz.

- Zaraz cię oświecę. Musiałem przyjąć te dwie kobiety, bo zarzuciłeś mnie taką ilością roboty, że nie wyrabiam. Przyjąłem je na umowę zlecenie i dałem minimalne stawki. Od tego firma nie zbankrutuje. Poza tym kilka tygodni temu byłem w magazynach. Łachów jest tak dużo, że nie można przejść. Zorganizowałem outlet i wyprzedaję je z czterdziestoprocentową zniżką. Robię wszystko co w mojej mocy, żeby zasilić firmę jakąś gotówką. A ty co robisz, żebyśmy byli wypłacalni?

Febo skrzywił się i pominął ostatnie pytanie Marka milczeniem.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi nic o tym outlecie?

- A ty mówisz mi o swoich przedsięwzięciach? Uzgadniasz ze mną cokolwiek? Jakoś nie przypominam sobie. Jesteśmy wspólnikami na równych prawach i nie muszę ci się z niczego tłumaczyć a zwłaszcza z rzeczy, które wyjdą firmie tylko na dobre. Jeśli to wszystko, to żegnam. Mam masę roboty – Marek odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego gabinetu. Febo popatrzył za nim jeszcze i mruknął.

- Już niedługo skończą się twoje rządy dupku. Już niedługo…

- Czego chciał? – zapytała Ula zaintrygowana wizytą prezesa.

- Znalazł naszą ulotkę i przyszedł zapytać o ten outlet. Powiedziałem, że robię to dla dobra firmy, żeby dać jej zastrzyk gotówki. Myślę, że ucieszyła go ta wiadomość, bo w swojej naiwności sądzi, że pieniądze zaczną wpływać na firmowe konto, z którego on czerpie jak z własnego. Zawiedzie się i dobrze. Ja nie będę się mu z niczego tłumaczył.



Seniorka Kubasińska okazała się niezwykle przedsiębiorczą kobietą, bo już po tygodniu jej urzędowania zaczęły wpływać na konto pierwsze pieniądze ze sprzedaży starych kolekcji. Okazało się, że ta kobieta ma handel we krwi i gdyby mogła, własną babkę przehandlowałaby z zyskiem. Marek nie mógł się jej nachwalić, bo robiła więcej niż należało do jej obowiązków. Sama wyszukiwała najlepsze sukienki i kostiumy. Prasowała je i eksponowała w widocznym miejscu. Pracownik Marka robił im zdjęcia, przesyłał je Markowi a on wrzucał je do internetu. Przy magazynach panował ruch jak na Marszałkowskiej. Co chwilę podjeżdżały jakieś samochody i wysiadały z nich kobiety zachęcone niskimi cenami kolekcji znanego projektanta. Interes się kręcił, a Marek tylko zacierał ręce. Ta zmiana na lepsze spowodowała, że mocno się podbudował i najwyraźniej nabrał energii. Był częstym gościem u swoich rodziców i właściwie na bieżąco zdawał im relację z postępów.

- Wierzę tato, że to jeszcze nie koniec Dobrzańskich – mówił. – Na pewno koniec Febo, ale my jeszcze pokażemy na co nas stać. Ula i Maciek są genialni i posiadają zespół niezwykle kompetentnych i zdolnych ludzi. Nawet nie liczyłem na tak wielką pomoc, ale oni, jeśli już się za coś zabierają, to robią to z wielkim zaangażowaniem. Jeszcze nie tak dawno staliśmy krok nad przepaścią. Powoli cofamy się znad niej. Za parę dni ludzie Uli jadą do Włoch, do Turynu i tam będą śledzić całą trasę transportu i podmianę materiałów. Mają wszystko nagrywać. Febo się nie wywiną z tego przekrętu. Zobaczysz, – perorował z entuzjazmem – że jeszcze dożyjemy momentu, kiedy oni trafią za kratki na długie lata i wierz mi, ani przez moment nie będę ich żałował. Gdyby nie Ula i reszta, nigdy nie odkryłbym, że to oni ciągną firmę na dno, bo do głowy by mi nie przyszło, żeby sprawdzać billingi, czy przekopywać się przez archiwum. Nigdy nie dowiedziałbym się, że Febo załatwił zerowy VAT i w całości wypłaca go sobie do własnej kieszeni. Ja już nawet wiem jaki on miał w tym cel, żeby zrujnować firmę. Najpierw miało dojść do upadłości, a potem z pieniędzy, które nam zagrabił miał ją podźwignąć, ale już bez nas za to do spółki ze Scacci. Ciągnie swój do swego, nie? W umowie, którą znaleźliśmy widnieje czarno na białym, że członkami połowy zarządu mają być Włosi. Nawet stanowiska zostały już przydzielone. Pomyślałbyś kiedykolwiek, że człowiek, którego wychowaliście jak własnego syna i kobieta, którą traktowaliście jak córkę w taki właśnie sposób wam się odwdzięczą za cały ten trud i pomnażanie ich majątku przez lata? Zawsze stawiałeś mi go za wzór, a ja od razu wyczułem w nim obłudę i fałsz. Wciąż knuł i kombinował, judził przeciwko mnie Paulinę wmawiając jej, że mam tabuny kochanek. Padało na podatny grunt, bo włoski temperament Pauliny uwydatniał się w postaci awantur każdego dnia. Jeszcze trochę tato, a obecność Febo w naszym życiu stanie się tylko wspomnieniem.

45 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page