ROZDZIAŁ 10
Zasiedział się. Atmosfera panująca w domu Uli była tak miła i serdeczna, że miał wrażenie, iż otoczyła go sobą jak ciepłą kołderką. Pokoik Uli był maleńki, ale urządzony nowocześnie i ze smakiem. Niewielki narożnik, dwa foteliki, niski stoliczek, na którym parowały filiżanki z mocną kawą i pysznił się talerzyk z pachnącym ciastem drożdżowym. Naprzeciwko regały z książkami i stosowne biureczko z drukarką i laptopem.
Ula od ręki wydrukowała mu te dwie umowy i dodatkowo zgrała je na płytkę. Usiadła obok niego z dużym zeszytem i zaczęła objaśniać.
- Tu mam brudnopis z wyliczeniami z faktur. Jeszcze nawet nie jestem w połowie. Strasznie dużo tego i trochę mi to zajmie. Na tę chwilę mogę powiedzieć, że samego VAT-u zgarnęli około dwudziestu dziewięciu milionów. Szacując mogę przypuszczać, że ogólna suma będzie oscylować w granicach siedemdziesięciu milionów. Nieźle jak na dwa lata działalności… Postaram się to policzyć jak najszybciej, bo taka informacja będzie potrzebna dla sądu i twojego prawnika. On na pewno wystąpi o odszkodowanie i będzie ono wysokie.
- Tak właśnie mówił. Jutro ma przyjechać z pozwem… Dużo rzeczy muszę ogarnąć kochanie. Zapisuję sobie wszystko, żeby niczego nie pominąć. Dzwoniłem dzisiaj do teatrów, bo Pshemko zanim zacznie projektować, chce przeczytać teksty obu sztuk, by mieć jakieś wyobrażenie. Jutro rano mają je przynieść kurierzy. Cieszę się, że przynajmniej on nie protestował i tak jak ja chce ratować firmę. Nadspodziewanie dobrze idzie sprzedaż w magazynach. Mama Violetty jest naprawdę w tym znakomita i to głównie jej zasługa, że pieniądze wpływają. Nadal mocno oszczędzam, ale już nie jest tak, że zupełnie jestem bez pieniędzy.
- Ja wiem Marek, że to spory dyskomfort żyć każdego dnia w napięciu i na wysokich obrotach, ale musisz wytrzymać. Zobaczysz, że nagroda będzie warta tego poświęcenia. Poza tym mam dla ciebie i Pshemko niespodziankę. Dwa tygodnie po pokazie obaj jedziecie z kolekcją do Pragi. Maciek uruchomił jakieś stare kontakty i załatwił wam miejsce na tamtejszych targach mody. Lada dzień powinieneś dostać zaproszenia. Firm będzie bardzo dużo i to jest szansa dla ciebie na pozyskanie ewentualnych odbiorców, a nawet na wejście na zagraniczne rynki. To naprawdę może być owocny wyjazd.
Marek się wzruszył, bo to co zrobił dla niego Maciek, było zupełnie ponadplanowe a uczynił to z czystej sympatii i życzliwości. Zwilgotniały mu oczy.
- Naprawdę nie wiem jak wam się za to odpłacę – wyszeptał drżącym głosem. – Zrobiliście dla mnie tak wiele, że trudno to wszystko ogarnąć.
Ula przytuliła się do jego boku.
- Polubiliśmy cię. Podziwialiśmy za to, że nie poddajesz się i walczysz o siebie, o rodzinę a przede wszystkim o pracowników. Jesteś wart każdej przysługi, którą ci wyświadczyliśmy, bo okazałeś się być dobrym, wrażliwym człowiekiem. Oboje czujemy satysfakcję, że udało nam się tak wiele zdziałać, bo ani ja ani Maciek nie znosimy fałszywych i dwulicowych ludzi, którzy wykorzystują innych do własnych celów. Febo przegięli i to grubo. Dla takich nie mamy litości.
Było już późno gdy żegnał się z rodziną Cieplaków. Józef wymógł na nim obietnicę, że jak tylko F&D wyjdzie już na prostą obie rodziny muszą się koniecznie spotkać. Wcisnął Markowi ogromny gąsior własnoręcznie robionej nalewki z prośbą o przekazanie jej ojcu. Ponoć była rewelacyjna na krążenie krwi. Ula wyszła z Markiem przed bramę. Zanim odjechał przytulił ją mocno i ucałował czule.
- Jesteś dla mnie wszystkim – wyszeptał. – Już nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Bardzo cię kocham.
- Ja też cię kocham. Jedź ostrożnie.
Następnego dnia wcześnie rano pojawił się prawnik z pozwem. Marek przeczytał go bardzo dokładnie i musiał przyznać, że ułożony był niezwykle zgrabnie i zawierał wszystkie zarzuty. Podpisał dwa egzemplarze, które prawnik zabrał do sądu.
W ogóle odnosił wrażenie, że po wczorajszym aresztowaniu Febo pracownicy nabrali energii i entuzjazmu. Praca szła jak nigdy dotąd a on biegał po piętrach i dopingował, chwalił i zachęcał do wysiłków. Przystopował dopiero u Sebastiana. Zdyszany opadł na fotel, a przyjaciel wręczył mu szklankę wody mineralnej.
- Przyhamuj trochę, bo padniesz na zawał – mruknął zatroskany.
- Jeszcze tylko trochę wysiłku. Dam radę. Do ciebie mam prośbę. Daj ogłoszenie, że poszukujemy dyrektora finansowego z dużym doświadczeniem i kierunkowym wykształceniem. Przede wszystkim lojalnego i uczciwego. Turka jak wiesz zwolniłem i jest wakat na głównego księgowego, ale tu mam zamiar awansować Matyldę. Pracuje kupę lat i robotę ma w małym palcu. Poradzi sobie. Lecę jeszcze do Pshemko. Załatwiłem regularne dostawy jego ulubionej czekolady. Na pewno się ucieszy. Na razie.
Zanim jeszcze wszedł do pracowni zobaczył przez szklaną ścianę, że mistrz pracuje jak natchniony. Na stole przed nim leżały oba scenariusze przedstawień, które zapewne zdążył już przeczytać. Marek bezszelestnie wsunął się do środka i cicho przywitał się z nim. Mistrz uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Marco! Nawet nie wiesz jak wiele inspiracji zaczerpnąłem z tych scenariuszy. Spójrz, – podsunął mu pod nos kilka projektów do „Zorro” – czyż nie są fascynujące? Efekt końcowy będzie powalający. Te stroje będą iskrzyć i lśnić. Projektowanie idzie szybko, bo mam mnóstwo pomysłów i zamierzam wykorzystać je wszystkie. Izabela wybrała wstępnie materiały. Miałeś dobry pomysł. Nadadzą się idealnie. W wolnej chwili sporządzę ci całą kalkulację, żebyś mógł zawrzeć już taką umowę jak trzeba. Och przyjacielu! Wstąpił we mnie nowy duch!
Marek dobrze znał egzaltację mistrza i uśmiechnął się tylko pod nosem.
- Bardzo mnie to cieszy. A jak z pokazem? Wszystko gotowe?
- Oczywiście. Inaczej nie projektowałbym czegoś nowego. Sobota tuż, tuż i chociaż będzie skromnie, to jestem pewien, że się spodoba. Zaproszenia wysłałeś?
- Wysłałem. Będzie jakieś trzysta osób, może nieco mniej, ale przynajmniej te najważniejsze potwierdziły udział. Ja mam dla ciebie jeszcze niespodziankę. Za mniej więcej dwa tygodnie jedziemy z kolekcją do Pragi. Maciek załatwił nam miejsce na Targach Mody.
- Naprawdę? – mistrz wybałuszył oczy ze zdziwienia. – On i Ula to jednak wspaniali ludzie. Bardzo się cieszę. A teraz idź. Muszę się skupić.
Parę godzin biegał po mieście, bo koniecznie musiał rozwieźć umowy dotyczące cateringu, kwiatów, wynajmu sali i zespołu na pokaz. Pomyślał sobie, że podjedzie jeszcze do Fox Fashion. Wbrew sugestiom Uli i Maćka nie miał zamiaru zapraszać nikogo stamtąd na pokaz. On nie grał takimi metodami jak na przykład Beata Lange, ale też nie chciał jej tego puścić płazem. Poza tym był pewien, że prezes tej firmy nie ma pojęcia o działalności swojej dyrektor finansowej.
W Fox Fashion nic się nie zmieniło. Dawno tu nie był, bo jakby na to nie patrzeć to była konkurencja Febo&Dobrzański, ale do prezesowskiego gabinetu trafił bez pudła. Przywitał się z panią prezes Szymańską i usiadłszy w fotelu wyłuszczył jej cel swojej wizyty.
- Nie wiem, czy dotarły już do was słuchy o aresztowaniu moich wspólników Pauliny i Alexa Febo. Ten ostatni bardzo gorliwie współpracował z waszą dyrektor finansową Beatą Lange. Oboje zrobili przekręty na kilkadziesiąt milionów. Radziłbym z czystej życzliwości zainteresować się tym, bo za chwilę może się okazać, że jesteście w podobnej sytuacji finansowej w jakiej do niedawna było F&D. Proszę przejrzeć dokumenty a zwłaszcza takie, które by świadczyły o korespondencji z Ministerstwem Finansów. Jeśli takie były wysyłane, to mogą zawierać prośbę o zmniejszenie podatku VAT do zera. Pan Febo taką zgodę uzyskał, chociaż nikt w mojej firmie nie miał o tym pojęcia, bo faktury nadal liczone były z podatkiem dwudziestotrzyprocentowym, a reszta szła do jego prywatnej kieszeni. Szacunkowe obliczenia pozwoliły stwierdzić, że na dzień dzisiejszy orżnął nas na siedemdziesiąt milionów. Pytanie brzmi, na ile milionów oszukała was pani Lange. Przejrzyjcie dokładnie wszystkie faktury. Przetrząśnijcie gabinet i biurko pani dyrektor. Jestem pewien, że natkniecie się na bliźniacze, ale z zerowym podatkiem. Poza tym chciałem prosić o wycofanie niektórych pozycji z waszej ostatniej kolekcji. Są plagiatami. Dokonano kradzieży projektów naszego Pshemko. Wasi projektanci nawet nie pofatygowali się, żeby w kreacjach cokolwiek zmienić, poza dodaniem jakichś lamówek. Pani Lange miała w tym swój udział i projektanci także, skoro bez wątpliwości przyjęli do realizacji gotowe modele. Tu są kreacje, o które mi chodzi – wręczył jej katalog z zaznaczonymi pozycjami. - Ja na pewno będę żądał odszkodowania i to wysokiego, a także wyjaśnienia w prasie. To będzie dla pani przykry obowiązek, ale ja od tego nie odstąpię, bo chodzi o dobre imię mojej firmy i jej projektanta. W końcu pani Lange jest waszym pracownikiem i mam nadzieję, że pani to rozumie.
Widać było, że kobieta jest wstrząśnięta tymi rewelacjami. Wreszcie podniosła się wyciągając do Marka dłoń.
- Jestem panu bardzo wdzięczna i zrobię tak jak pan mówi. Jeśli jest winna nie ujdzie jej to na sucho.
Wyszedł z siedziby Fox Fashion z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Takie szuje jak oboje Febo i Lange nie powinny chodzić na wolności. Postanowił jeszcze podjechać do Uli. Miał dla niej a także dla Maćka i Violi zaproszenia na pokaz kolekcji.
Jego dziewczyna była bardzo zaskoczona widząc go wchodzącego do jej gabinetu.
- Ja tylko na chwilkę kochanie. Wpadłem, bo byłem w pobliżu i przywiozłem wam zaproszenia na sobotni pokaz i bankiet. Viola na pewno przyjdzie z Sebastianem. Maciek ma jakąś dziewczynę, ale nie wiem kto to. Ja natomiast przyjadę po ciebie o szesnastej w sobotę, bo to ważny dla mnie i dla firmy dzień i bardzo chciałbym, żebyś mi towarzyszyła.
- Bardzo chętnie zwłaszcza, że nigdy nie byłam na takim pokazie. Ja natomiast mam dla ciebie mniej miłą niespodziankę – wręczyła mu plik dokumentów. – To zestawienie kosztów za nasze usługi dla twojej firmy. Jeśli nie jesteś w stanie zapłacić wszystkiego naraz, to możesz spłacić nas w ratach. Jak ci będzie wygodnie. Kwota nie jest mała więc się zastanów.
- Oczywiście. Może dam radę, choćbym miał się zapożyczyć u rodziców. Zapytam. Powiedz mi jeszcze, czy pojechałabyś ze mną do Pragi na te trzy dni. Ja bardzo chciałbym. Może wykroilibyśmy trochę czasu, żeby ją zwiedzić? To miasto ma swój klimat i jest naprawdę piękne.
- Pomyślę, dobrze? To byłaby miła odmiana dla mnie. Mamy jeszcze trochę ponad dwa tygodnie, jest więc czas, żebym mogła uporać się z najpilniejszymi sprawami. Na razie jestem na tak.
Marek uśmiechnął się szeroko i przyciągnął ją do siebie. Wycisnął na jej ustach mocnego całusa i jeszcze jednego.
- Będę jechał skarbie. W sobotę się widzimy. Będę odliczał dni.
ROZDZIAŁ 11
Pshemko tryumfował. To były jego ukochane chwile, chwile bezcenne, gdy stał na wybiegu z szeroko rozłożonymi rękami i kłaniał się nisko stojącej i bijącej brawo widowni. Owacje trwały długo i były ukoronowaniem jego ciężkiej pracy i wielkiego talentu. Marek z uszczęśliwioną miną wszedł na podest i uścisnął dłoń mistrza.
- Wykonałeś kawał dobrej roboty Pshemko – szepnął mu do ucha. – To sukces, wielki sukces przyjacielu. Dziękuję.
Oklaski ucichły. Marek włączył mikrofon.
- Drodzy państwo. Jak zapewne zauważyliście jest nas o połowę mniej niż zazwyczaj. Firma przez ostatnie dwa lata mocno podupadła, bo narażona była na działania przestępcze moich wspólników. Zajęło nam trochę czasu dojście do prawdy i oczyszczenie tej stajni Augiasza. Z radością mogę poinformować, że winni zostali zatrzymani i postawieni w stan oskarżenia. Wierzę, że doczekają się sprawiedliwej kary. Przed nami sporo pracy. Daję jednak słowo, że następny pokaz nie będzie już odbiegał od tych z lat poprzednich. Teraz zapraszam państwa serdecznie na bankiet do sali obok.
Nie dotarł tam tak szybko jak chciał. Po drodze udzielił jeszcze mnóstwo wywiadów. Pytano głównie o rodzeństwo Febo i o plagiat Fox Fashion. Nie widział powodów, dla których miałby cokolwiek ukrywać. Nie wdawał się wprawdzie w żadne szczegóły, bo tych na razie nie mógł ujawnić. W końcu śledztwo było w toku. Jednak wykazywał ewidentną winę Alexa i Pauliny, mówił jak ich destrukcyjna działalność źle wpłynęła na kondycję firmy i niemal spowodowała jej upadek. Wyjaśniał sprawę kradzieży projektów Pshemko. Miał nadzieję, że dziennikarze w rzetelny sposób i bez złośliwości opiszą całą sytuację. Wreszcie dano mu spokój i mógł dołączyć do swoich rodziców, Uli i reszty towarzystwa. Wszyscy siedzieli przy długim stole racząc się dobrze schłodzonym szampanem. Sebastian nie odstępował Violetty, a Maciek Ani z recepcji F&D, co dla Uli i Marka było sporym zaskoczeniem.
Krzysztof Dobrzański stuknął w kieliszek, ujął go w dłoń i wstał.
- Kochani – zagaił uroczyście. – Dzisiaj jest ten dzień, kiedy moje serce bije już spokojnym rytmem i mogę odetchnąć z wielką ulgą, bo mój syn okazał się człowiekiem niezwykle odpowiedzialnym i przedsiębiorczym. Przy waszej nieocenionej pomocy udało mu się uratować firmę od całkowitego upadku. Nie znajduję odpowiednich słów, by móc wyrazić jak bardzo rodzina Dobrzańskich jest wam wszystkim wdzięczna za okazaną pomoc i wielkie wsparcie. Sytuacja była już tak dramatyczna, że Marek sam nie poradziłby sobie z niczym. Teraz już wiemy, że w razie kłopotów Ula, Maciek i Violetta zawsze pomogą. Piję wasze zdrowie kochani.
Krzysztof usiadł a po chwili rozbrzmiały pierwsze takty spokojnej muzyki. Marek natychmiast porwał Ulę do tańca a za jego przykładem poszli inni. Nawet seniorzy weszli na parkiet. Wreszcie wszyscy mogli trochę wyluzować. Należało im się za tyle dni wytężonej pracy. Marek pochylił się i przytulił twarz do policzka Uli. Było mu dobrze a i ona w jego ramionach poczuła się komfortowo. Pasowali do siebie pod każdym względem. Nawet nie przypuszczał, że w tym morzu własnych i firmowych nieszczęść spotka tak piękną i wyjątkową dziewczynę, która odmieni jego życie.
Zabawa rozkręcała się. Tańczyli w parach i osobno. To szaleństwo trwało niemal do trzeciej w nocy. Ula nie wracała do Rysiowa. Zgodziła się przyjąć propozycję Marka i przenocować u niego na Siennej. Tuż przed samym opuszczeniem bankietu Marek zapisał w komórce kilka telefonów, które podawał mu Maciek twierdząc, że mogą mu się przydać w Pradze.
- To świetne kontakty – mówił Szymczyk. – Wprawdzie to nie są przedstawiciele firm modowych, ale ludzie, którzy zajmują się organizacjami pokazów i targów mody. Mogą się przydać w przyszłości.
- Dzięki bracie. Jestem ci bardzo wdzięczny. Pożegnamy się już, bo Ula ledwo trzyma się na nogach. Do zobaczenia.
Faktycznie Ula miała dosyć. Już nie pamiętała kiedy ostatnio tyle tańczyła. W taksówce, która wiozła ich na Sienną przytuliła się do Marka i zdawała się zasypiać. Na szczęście podróż nie trwała długo. Uwieszona u jego ramienia podreptała do windy. Wykrzesała jeszcze resztki sił, by wziąć przyjemny prysznic. Ubraną w koszulę nocną wziął na ręce i zaniósł do łóżka. Zasnęła natychmiast przytuliwszy głowę do poduszki. Pochylił się nad nią i musnął czule jej usta. – Słodkich snów moje szczęście – wyszeptał.
Wyjazd do Pragi był już dopięty na ostatni guzik. Marek uiścił wszystkie obowiązujące stronę polską opłaty łącznie z wynajęciem pokoi w niezbyt drogim, ale przyzwoitym hotelu. W sumie jechało ich siedem osób. Oprócz Pshemko jego prawa ręka Iza, dwie modelki i człowiek z ekipy technicznej. Ta piątka jechała specjalnie wynajętym autokarem, którym zabierano także kolekcję i w ostatniej chwili wydrukowaną sporą liczbę katalogów. Ula i Marek jechali Lexusem. Wyjeżdżali dwa dni wcześniej, żeby przygotować swoje stoisko. Marek liczył też na jakieś wolne chwile, które mógłby spędzić tylko z Ulą.
Już na miejscu okazało się, że mają wspólny pokój, podobnie jak modelki i Iza. Pshemko i pracownik z obsługi mieli oddzielne. Tak wychodziło taniej i na szczęście wszyscy to zrozumieli.
Hala, w której odbywały się targi była ogromna, ale bez trudu odnaleźli swoje miejsce, bo wszystko było bardzo dokładnie oznakowane. Marek poszedł do organizatora zgłosić ich przybycie. Dostał od niego plik folderów w języku polskim i już mogli się rozstawiać.
Nie tracili czasu. Modelki też pomogły. Kreacje rozwieszono a stoisko odpowiednio oznakowano. Wyłożono również wszystkie katalogi. Nazajutrz Pshemko wraz z Izą miał jeszcze wszystko dopieścić. Marek zyskał więc swój dzień wolny. W piątek od samego rana musiał być już na posterunku. Targi miały trwać do niedzielnego popołudnia i liczył na to, że przez te niemal trzy dni uda mu się pozyskać poważnych odbiorców.
Ta noc była dla nich obojga wyjątkowa. Nie skończyło się na namiętnych, pełnych pasji pocałunkach. Pragnęli siebie bardzo i ani jedno ani drugie nie zamierzało na nich poprzestać. Marek z nabożną czcią pieścił nagie ciało Uli. Podziwiał każdy jego zakamarek. Gładził i całował jej jędrne piersi i płaski brzuch, a ona odpływała pod naporem tych pieszczot i z każdą chwilą wilgotniała coraz bardziej. Był mocno pobudzony. Czuł, że jeśli za chwilę nie połączy się z nią najzwyczajniej w świecie eksploduje na miliony kawałków. Delikatnie rozsunął jej nogi i powoli zagłębiał się w jej płeć. Odetchnęła jakby poczuła ulgę. Przylgnął do niej całym ciałem i zaczął się wolno poruszać. Przymknęła oczy poddając się rytmowi jaki nadawało ciało Marka. Było jej tak dobrze… Miała wrażenie, że wpada w jakiś niesamowity błogostan. Nigdy wcześniej nic takiego nie przeżywała. Jęknęła przeciągle, ale Marek stłumił ten jęk zachłannie wpijając się w jej usta. Przyspieszył. Zacisnęła mocniej powieki i otworzyła usta. Ciała obojga lśniły od potu poruszając się w miłosnym tańcu. Ruchy stały się jeszcze szybsze. Całował jej ciało chaotycznie bez żadnej kontroli, a ona już tylko jęczała cicho. To napięcie stało się nie do zniesienia. Wypięła się jak struna i krzyknęła głośno. Jej ciało pulsowało od silnych spazmów, które zawładnęły nią całkowicie. Poczuła ciepło rozlewające się w jej podbrzuszu. Marek zastygł nad nią i trwał tak przez dłuższą chwilę. Otworzyła oczy i napotkała jego własne wpatrujące się w jej twarz z miłością. Ponownie przylgnął do jej ust całując je łapczywie.
- Kocham cię – wyszeptał. – Nigdy nikogo nie kochałem tak bardzo jak ciebie.
Objęła jego szyję ramionami.
- Jesteś miłością mojego życia. Było mi cudownie…
Następnego dnia zaraz po śniadaniu wyruszyli na zwiedzanie miasta. Wiedzieli już, że jeden dzień to stanowczo za mało, żeby obejrzeć wszystkie tutejsze cuda architektury. Postanowili zacząć od Hradczan, zejść w dół aż do mostu Karola i nim przejść na praską starówkę. Miasto zachwyciło ich do tego stopnia, że postanowili tu jeszcze wrócić i zwiedzić je dokładnie. Na razie, to co zobaczyli stanowiło jedynie przedsmak tego, co miało do zaoferowania.
W piątek już od samego rana panował w hali ogromny ruch. Oni jako wystawiający mieli numer dwudziesty pierwszy. To było dość istotne, bo w takiej kolejności modelki poszczególnych grup prezentowały stroje na wybiegu. Każda grupa miała zaledwie pół godziny, by zaprezentować swoje najlepsze rzeczy z kolekcji. Modelki musiały przebierać się więc błyskawicznie.
Pokaz poszedł całkiem dobrze. Ula wraz z Markiem siedziała na stoisku i zachęcała potencjalnych klientów rozdając im katalogi. Na razie zdobyli dwa czeskie kontakty. Dwie kobiety były zainteresowane nawiązaniem współpracy. Obie prezentowały sieć butików rozrzuconych po całym kraju. Do niedzieli pozyskali jeszcze kilku chętnych ze Słowacji, Holandii, Niemiec i Austrii. Marek uznał to za sukces. Najważniejsze, że nie wracali do Polski z pustymi rękami.
Po powrocie czekała ich niezbyt miła niespodzianka w postaci wezwań na rozprawę w sprawie Febo. Podobne jak się okazało dostał Maciek, Sebastian i Violetta a także Karol i Jurek, którzy śledzili transport materiałów. Marek jednak widział w tym pozytywne strony, bo wciąż liczył na to, że rodzeństwo zwróci firmie zagrabione pieniądze. Czas teraz dla niego jakby przyspieszył i chociaż rozprawa miała się odbyć dopiero za cztery tygodnie, to jemu i tak wydawało się to dość szybko.
- Bo to jest bardzo szybko – mówiła Ula. – Sądy teraz nie patyczkują się z takimi przekręciarzami i działają o wiele sprawniej niż kiedyś a przynajmniej te, które rozpatrują przestępstwa gospodarcze jakich dopuścili się Febo lub szpiegostwo gospodarcze, bo to już grubsza sprawa.
Jak się okazało również rodzice Marka mieli zeznawać w sprawie. Krzysztof był dość wojowniczo nastawiony i zarzekał się, że na rozprawie wygarnie Alexowi i Paulinie wszystko, co leży mu na wątrobie.
W czasie kiedy oni czekali na rozprawę Pshemko kończył projekty dla obu teatrów. Był już po spotkaniach z ich dyrektorami i po przedstawieniu im pomysłów kostiumów. Dostał zielone światło i mógł zacząć szyć. Nie zwlekał z tym, bo czekały go kolejne wyzwania dotyczące nowej, ekskluzywnej kolekcji, a także kolekcji sportowej przeznaczonej głównie dla młodzieży.
Powoli krok po kroku firma zaczynała się dźwigać z zapaści. Marek miał pełną kontrolę nad stanem finansów w czym pomagał mu nowo przyjęty dyrektor finansowy. Dokładnie go prześwietlili a raczej sprawdzili opinie o nim z poprzednich przedsiębiorstw, w których był zatrudniony. Mimo tego, że były bardzo pozytywne Marek i tak patrzył mu na ręce. Po doświadczeniach z Febo stał się o wiele ostrożniejszy i wyczulony na każdy fałsz.
ROZDZIAŁ 12
W kuluarach budynku warszawskiego sądu zgromadziła się spora grupa ludzi. To właśnie dzisiaj miała się odbyć rozprawa rodzeństwa Febo. Byli tu właściwie wszyscy, którzy mieli cokolwiek z tym wspólnego.
Nieco spięty Marek z troską spoglądał na swojego ojca. Martwił się, czy senior dobrze zniesie przesłuchanie i czy jego serce to wszystko wytrzyma.
- Wziąłeś leki tato?
- Wziąłem. W kieszeni mam jeszcze nitroglicerynę pod język tak na wszelki wypadek. Nie martw się, bo jestem dzisiaj nadzwyczaj spokojny i nie dam się ponieść emocjom. Wam też to radzę.
Marek pochylił się i szepcząc do ucha Uli.
- A jednak trochę się denerwuję…
Ścisnęła mu mocniej dłoń i ściszonym głosem powiedziała:
- Musisz zachować spokój. Sędziowie zawsze oczekują konkretnej odpowiedzi na pytania i takich odpowiedzi masz udzielać – odwróciła się w stronę uchylających się drzwi do sali sądowej. – Chyba będziemy wchodzić.
Tak też było w istocie. W drzwiach pojawiła się kobieta i oznajmiwszy, że to sprawa firmy Febo&Dobrzański przeciwko Paulinie i Alexandrowi Febo, zaprosiła wszystkich do środka.
Rozprawa nie była utajniona więc na sali znaleźli się także przedstawiciele prasy wietrzący niezłą sensację. Rodzinie Dobrzańskich tym razem to zupełnie nie przeszkadzało. Sam Marek uważał, że to będzie kolejne upokorzenie dla rodzeństwa i pogrążenie ich na dobre. Na sędziowskim stole piętrzyły się spore ilości akt zawierające bezsporny dowód ich winy. Z lewej strony dostrzegł jakiś ruch. Weszło dwóch policjantów prowadzących skutą kajdankami Paulinę i Alexa. Nie mieli najszczęśliwszych min. Paulina rozejrzała się niepewnie po sali dostrzegając swoich przybranych rodziców, Marka i Sebastiana. Alex lustrował salę spode łba. Wciąż był butny i w duszy przysięgał zemstę tym wszystkim, którzy przyczynili się do uwięzienia jego i Pauliny. Zanim usiedli na ławie oskarżonych rozkuto ich. Przed nimi usiadło dwóch adwokatów z urzędu. Kiedy już i prokurator zajął miejsce za swoim stołem wszyscy powstali, bo pojawił się skład sędziowski.
Bardzo długo trwało odczytywanie aktu oskarżenia zawierającego wszystkie przewinienia obojga Febo. Zapytano, czy przyznają się do zarzucanych im czynów. Oboje zgodnie zaprzeczyli.
Po odczytaniu zarzutów zaczęło się przesłuchanie świadków. Na pierwszy ogień poszedł Marek. Wypytywano go dosłownie o wszystko. O to w jaki sposób rodzeństwo zostało jego wspólnikami, o wzajemne animozje między nim a Alexem i o jego długoletni związek z Pauliną. Kazano mu omawiać wszystko szczegółowo. Potem zajęto się już samymi zarzutami. Odnoszono się do każdego aspektu sprawy, do fałszywych faktur, do podatku VAT, do billingów i do tego, jak w ogóle Marek odkrył, że coś takiego dzieje się w firmie.
- Ja tylko wiedziałem, że z każdym dniem firma zaczyna podupadać – mówił. – Czułem, że to sprawka Alexa Febo, ale nie dysponowałem kompletnie żadnymi dowodami, by móc udowodnić mu te wszystkie przekręty. Nie miałem już pieniędzy ani na zakup tkanin, ani dodatków a najgorsze było to, że przestało wystarczać na pensje dla pracowników. Spora ich część po prostu sama odeszła. Zacząłem szukać ratunku. Opowiedziałem o wszystkim mojemu ojcu, choć miałem świadomość, że takie wieści mogą go zabić, bo od dawna choruje na serce. Zanim usłyszał prawdę zażył sporą dawkę leków nasercowych. To on wskazał mi drogę i dał wizytówkę firmy zajmującej się doradztwem finansowym. Obaj mieliśmy wątpliwości, czy dzięki wynajęciu tej firmy znajdą się dowody przeciwko Febo, ale bardzo liczyliśmy na to, że jednak podsuną nam jakieś pomysły, które pomogą podźwignąć firmę z zapaści finansowej. Przedstawiciele tej firmy pracowali u mnie bardzo ofiarnie przez niemal pięć tygodni, ale te tygodnie okazały się niezwykle owocne, bo nie dość, że szybko wprowadzili w życie plan ratunkowy, to odnaleźli w naszym archiwum dokumenty obciążające oboje Febo i świadczące o ich przestępczej działalności. Mnie nie przyszłoby to do głowy a archiwum było ostatnim miejscem, gdzie bym ich szukał. One wszystkie zostały oddane do dyspozycji sądu.
Marek zeznawał jeszcze długo. Pałeczkę przejął jego adwokat i prokurator zadając mu bardziej szczegółowe pytania mające na celu dokładniejsze naświetlenie całej sprawy. Adwokaci rodzeństwa nie byli zbyt aktywni. Przesłuchiwano go przez blisko dwie godziny, ale dzięki adwokatowi wyjaśnił kompletnie wszystko.
Po nim zeznawał senior Dobrzański i jego żona Helena. Ta ostatnia rozsypała się zupełnie.
- Kochałam ich jak rodzone dzieci Wysoki Sądzie – mówiła płaczliwie. - Naprawdę nie rozumiem dlaczego zrobili nam to wszystko. Wychowaliśmy ich najlepiej jak potrafiliśmy, wykształciliśmy i dbaliśmy, żeby nie zabrakło im ptasiego mleka. Mąż przez lata pomnażał ich majątek, żeby mieli jak najwięcej na życiowy start – odwróciła się do Alexa i Pauliny. – Rzeczywiście byliśmy aż tak złymi rodzicami? Faktycznie nie macie nam nic do zawdzięczenia? Równie dobrze po śmierci waszych rodziców mogliśmy zostawić was w domu dziecka, ale przysięgaliśmy nad ich grobem, że zaopiekujemy się wami najlepiej jak tylko zdołamy. Zrujnowaliście nie tylko nasz dorobek życia, ale dorobek waszych rodziców. Mam nadzieję, że spotka was zasłużona kara.
Krzysztof Dobrzański opowiadał o założeniu firmy i o swoich wspólnikach, którzy byli rodzicami Alexa i Pauliny.
- To byli niezwykle uczciwi i wartościowi ludzie. Ufałem im bezgranicznie, bo nigdy nie dali mi powodów, żebym myślał o nich inaczej. Nie mam pojęcia w kogo wdały się ich dzieci. Alexa i mojego syna Marka od najmłodszych lat wdrażałem w sprawy firmy. Uczyłem trudnej sztuki negocjacji i kreatywnego myślenia. Wskazywałem kierunek w jakim mieliby podążać, kiedy już zostaną jej właścicielami. Marzyłem o tym, że będą zgodnie współpracować i godnie reprezentować firmę na zewnątrz. Niestety tak się nie stało. W pewnym momencie poróżnili się, a stopień nienawiści Alexa do mojego syna wzrósł tak bardzo, że nie myślał już o niczym innym, tylko o sposobach, które miały zniszczyć i jego, i firmę. O ile mogę jeszcze zrozumieć ich wzajemne animozje, tak zupełnie nie rozumiem, z jakich powodów mścił się również na nas i na pracownikach firmy. Ja przez cały okres kierowania nią nigdy nie zwolniłem żadnego pracownika bez ważnego powodu. On przez dwa lata zwolnił dwie pełne obsady szwalni. W sumie około stu siedemdziesięciu osób. To doprawdy karygodne – spojrzał w bok na wpatrującego się w niego Febo. – Ufałem ci tak jak twojemu ojcu, a ty zawiodłeś na całej linii. I ty, i twoja siostra okazaliście się moim największym rozczarowaniem i największą, życiową porażką. Wyhodowałem dwie podłe żmije na własnej piersi. Bodajbyście przez długie lata oglądali niebo tylko zza więziennej kraty… - zakończył rozgoryczony.
Następnie przesłuchiwana była Ula i Maciek a także pozostali z jej firmy. Violetta zdawała relację z przeszukania archiwum. Mówiła jak ogromne zdziwienie wzbudziły w niej odszukane tam dokumenty i że powzięła uzasadnione podejrzenie, że znalazły się tam przez zupełny przypadek. Wyjaśniała, dlaczego.
Ulę wypytywano o billingi i faktury. Zeznała, że każda jedna była zawyżona i to dlatego podejrzewała, że chodzi tu o podatek VAT zwłaszcza, że nie tak dawno miała identyczną sprawę i dlatego skojarzyła. Pewności nabrała, gdy Violetta znalazła pismo kierowane do Ministra Finansów i jego pozytywną odpowiedź w sprawie zerowego podatku VAT, podczas gdy firma nadal sporządzała faktury z dwudziestotrzyprocentowym.
- Pan Febo zawłaszczał różnicę podatku z każdej faktury do własnej kieszeni. W aktach znajduje się zrobione przeze mnie bardzo dokładne wyliczenie na jaką kwotę okradł firmę, a także jakie kwoty pozyskiwał z podmiany drogich tkanin na tańsze. Jego siostra działała w zupełnie podobny sposób, ale na nieco mniejsza skalę, bo zajmowała się głównie kosztami bankietów promocyjnych, pokazów i dodatków do kolekcji. Fałszowała również specyfikacje sporządzane przez głównego projektanta firmy - Pshemko.
Maciek, Karol i Jurek opowiadali o śledzeniu transportu posiłkując się zdjęciami i nakręconym filmem. To był już gwóźdź do trumny.
Potem wezwano Olszańskiego w sprawie monitoringu.
- Byliśmy w totalnej rozpaczy Wysoki Sądzie. Już nie wiedzieliśmy co robić i jak udowodnić Febo winę. Ten monitoring miał nam ułatwić poznanie zamiarów Alexa i Adama Turka, który był jego prawą ręką. Muszę jednak przyznać, że monitoring trochę nam pomógł, bo nagrana została rozmowa telefoniczna Febo z jednym z braci Scacci, właścicieli włoskiej firmy „Modena”. Wiedzieliśmy już wtedy, co zamierza. Chciał podstępnie zdobyć udziały Marka Dobrzańskiego i najpierw doprowadzić firmę do kompletnej ruiny a następnie podźwignąć ją za ukradzione jej pieniądze, ale już nie z Dobrzańskimi, ale z braćmi Scacci. W umowie jaką z nimi zawarł nawet stanowiska były rozdzielone między Włochów.
Potem maglowano Turka, który wił się jak piskorz. Przyznał się do wszystkiego i wciąż zasłaniał się tym, że był zastraszany przez Alexa Febo i zmuszany do wykonywania jego poleceń.
- Bardzo się go bałem Wysoki Sądzie. Pan Febo to mściwy i pamiętliwy człowiek. Gdybym odmówił, bez wątpienia zemściłby się na mnie. Stosował metodę kija i marchewki, choć tego kija było znacznie więcej. Wciąż obiecywał mi stanowisko dyrektora finansowego a tymczasem w umowie ze Scacci figuruje przy tym stanowisku nazwisko jakiegoś Włocha. Kiedy to odkryłem Alex po prostu się wściekł i kazał mi trzymać gębę na kłódkę, i że jak puszczę parę z ust, to popamiętam. Nie chciałem się przekonać, co miał przez to na myśli.
Ostatni świadek zaskoczył ich wszystkich. Wywołano Beatę Lange. Podobnie jak rodzeństwo Febo wprowadzono ją na salę rozpraw w kajdankach. Marek uśmiechnął się pod nosem. Szymańska z Fox Fashion jednak nie próżnowała i doprowadziła do aresztowania pazernej dyrektor finansowej. Ta śpiewała jak z nut. Nie zamierzała ochraniać własnym kosztem Alexa Febo. Nie wypierała się spotkań z nim w godzinach wieczornych w siedzibie F&D i knucia w sprawie VAT-u. Potwierdziła też kradzież projektów Pshemko.
Przesłuchania wykończyły chyba ich wszystkich, bo trwały bardzo długo i były wyczerpujące. Ogłoszono pół godzinną przerwę, po której miał być ogłoszony wyrok.
On usatysfakcjonował wszystkich. Febo dostał piętnaście lat, a jego siostra dwanaście. Ponadto zasądzono zwrot skradzionych pieniędzy i odszkodowanie na łączną sumę osiemdziesięciu pięciu milionów. Sąd stwierdził, że oboje mają wystarczające środki na swoich kontach, a poza tym zasądził przepadek ich mienia na rzecz firmy. Marek odetchnął z ulgą. Ten wyrok był wspaniałym finałem jego ogromnych kłopotów. Już po opuszczeniu sali dziękował wszystkim, ściskał im dłonie, tulił rodziców i Ulę.
- To koniec. Nareszcie koniec. A wszystko dzięki tobie kochanie – zalśniły mu oczy od łez. – Podźwignęliśmy się. Teraz może być wyłącznie lepiej. Jak tylko spłyną pieniądze podniosę ludziom zarobki i tak długo wytrzymali na tych głodowych pensjach. Zmienię też nazwę firmy na Dobrzański Fashion. Już nigdy Febo w naszym życiu. A teraz zapraszam was na porządny obiad. Wszyscy na niego zasłużyliśmy.
ROZDZIAŁ 13
ostatni
Od rozprawy i osadzenia Febo w więzieniu minęło sześć miesięcy. Sporo się działo w tym czasie zarówno w firmie jak i w życiu osobistym bohaterów. Powoli, ale sukcesywnie Marek wyprowadzał firmowe sprawy na prostą. Po zwrocie przez Febo pieniędzy przede wszystkim wymówił dzierżawę obu szwalni, zakupił nowe maszyny i zatrudnił z powrotem ludzi, którzy wcześniej w nich pracowali. Sporo pracowników powróciło także do siedziby głównej. Zgodnie z tym, co kiedyś obiecał, wszystkim podniósł pensje. Zarówno on jak i ojciec uważali, że to najlepsza motywacja do pracy. Znowu zaczął funkcjonować firmowy bufet, a Pshemko był dopieszczany codziennymi dostawami gorącej czekolady. Pojawiła się darmowa kawa dla pracowników w pomieszczeniach socjalnych i woda mineralna. Można było powiedzieć, że firma znowu zaczęła tętnić życiem.
Marek był bardzo zdeterminowany. Kontakty pozyskane na praskich targach mody zaowocowały sześcioma korzystnymi kontraktami i już wysłano pierwsze dostawy najnowszej kolekcji. Pshemko był wniebowzięty, bo wyjście z kreacjami jego autorstwa na rynki zagraniczne było aż do teraz jego niespełnionym marzeniem.
Marek po perypetiach z Febo miał uraz do włoskich powiązań i skupił uwagę na hiszpańskim rynku. Kilka tamtejszych firm miało rzetelne opinie. Wybrał według siebie najlepszą i sfinalizował z nią umowę. Pomógł tu też Pshemko, a jego zdanie było przecież najważniejsze. Poza tym przez te ostatnie pół roku mistrz wznosił się na wyżyny swojej wielkiej kreatywności. Zakończył szycie kostiumów dla obu teatrów, zaczął projektować nową kolekcję dla elegantek a oprócz tego kolekcje dla młodzieży i mężczyzn. Dla tych ostatnich pozyskali zlecenie z Bytomskich Zakładów Odzieżowych. Chodziło o nowoczesne kroje marynarek i całych garniturów. Pracy było mnóstwo, ale Marek nie wydawał się tym zmartwiony ani trochę. Wręcz przeciwnie. Tryskał energią jak nigdy i wszędzie było go pełno. Zatrudnił asystentkę i asystenta, co pozwoliło mu nieco zwolnić i rozsądniej rozdzielać zadania. To było ważne, bo przez nadmiar pracy nie chciał zaniedbywać swojego prywatnego szczęścia. Szczęście to traktował nadzwyczaj poważnie i miał już konkretne plany na przyszłość swoją i Uli. Jego uczucie do niej rozkwitało z każdym dniem i z każdym dniem było coraz silniejsze. Doprowadził do spotkania obu rodzin. Józef i Krzysztof nie mogli się nagadać. Józef bardzo chwalił Marka. Mówił, że gdyby tylko mógł zaadoptowałby go, bo chłopak jest niezwykle pracowity, bardzo dobrze wychowany, ma kawał solidnego charakteru i jest po prostu dobrym człowiekiem. Krzysztof gloryfikował Ulę i jej ogromny talent do ekonomii.
- Ani trochę nie przesadziłeś Józefie. Gdyby nie twoja piękna i mądra córka, dzisiaj być może bylibyśmy ludźmi bez przyszłości.
Odbyła się też rewizyta i państwo Dobrzańscy odwiedzili gościnny dom Cieplaków.
Marek działał metodycznie i pomyślał, że skoro obie rodziny poznały się już dość dobrze, to czas na następny krok. Któregoś dnia wraz z Sebastianem wybrali się do salonu jubilerskiego i obaj zakupili pierścionki zaręczynowe. Ula była skromna i nie obwieszała się złotem więc Marek wybrał dla niej pierścionek z małym diamencikiem. Violetta kochała świecidełka i to głównie dlatego Olszański zakupił dla niej bardziej okazały pierścionek. On czekał z zaręczynami jak to mówił „na odpowiedni moment”, ale Marek nie zamierzał zwlekać. Kochał Ulę bardziej niż własne życie, dlatego w jeden z ciepłych, lipcowych weekendów zabrał ją do Konstancina, gdzie w pięknych okolicznościach przyrody, na środku kładki na rzece Małej, w Parku Zdrojowym runął przed swoim kochaniem na kolana i wyjąwszy pierścionek prosił ją, by została jego żoną.
- Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na ziemi. Kocham cię każdą myślą, każdym słowem, całym sercem. Jeśli się zgodzisz, uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Tylko z tobą chcę iść przez życie i tylko z tobą się zestarzeć.
W jego szare oczy wpatrywały się jej dwa wielkie błękity. Była wzruszona. Wzięła głęboki oddech i wyszeptała:
- Zgadzam się, bo kocham cię równie mocno.
Wsunął jej pierścionek na palec i poruszony do głębi przylgnął do jej ust.
- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem szczęśliwy… Nadałaś mojemu życiu sens. Bardzo, bardzo cię kocham.
Firma złapała rytm i pracowała jak dobrze naoliwiona maszyna sprawnie i szybko. Teraz Marek mógł poświęcić więcej czasu na prywatne sprawy i skupić się na organizacji ślubu. Ostatnie, ciężkie dla niego miesiące nauczyły go logistyki i sprawnego planowania. Wiedział już, że ślub i wesele będą skromne. Ula nie chciała nic z rozmachem i tabunem gości. Rysiowski kościółek był świetnym wyborem i spełniał ich wymagania. Ula miała do niego sentyment i jeśli już miała wychodzić za mąż to w miejscu, w którym pobierali się jej rodzice. Ślub miał być konkordatowy i to oszczędziło Markowi czasu, bo nie musiał załatwiać już zaślubin w Urzędzie Stanu Cywilnego. Salę załatwił w jednym z warszawskich hoteli. Jego rodzice przy tym obstawali mówiąc, że poniosą wszelkie koszty z tym związane. Sebastian też był pomocny. To on załatwił zaproszenia i zespół muzyczny. Już wiedział, że on i Violetta będą Marka i Uli drużbami.
Z uwagi na to, że Pshemko był bardzo zajęty i nie mógł zaprojektować ślubnej sukni Uli, ona sama zaciągnąwszy Violettę do dużego salonu wybrała idealną dla siebie kreację. Nie chciała welonu a we włosach miała mieć jedynie skromny stroik.
Ten dzień był wyjątkowy dla nich obojga. Biała limuzyna podwiozła ich pod kościół, a Marek podał pannie młodej dłoń pomagając jej wysiąść. Roziskrzonym szczęściem wzrokiem omiatał twarz swojej wybranki, która wyglądała jak oblicze anioła. Podał jej ramię i szepnął do ucha
- Jesteś najpiękniejszym stworzeniem na ziemi. Prawdziwy szczęściarz ze mnie.
Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie patrząc z miłością w jego oczy.
- Mogę o tobie powiedzieć to samo kochanie. Mam pewność, że będziesz najlepszym mężem na świecie.
Sunęli wolno w kierunku ołtarza a za nimi Violetta z Sebastianem, Maciek z Anią i Jasiek ze swoją dziewczyną. Jako pierwsza kroczyła mała Betti sypiąc płatkami czerwonych róż.
Kiedy mieli składać sobie przysięgę małżeńską oboje mieli w oczach łzy. Marek pomyślał, że ona jest nagrodą za te trudne, ciężkie miesiące, gdy musiał walczyć o przetrwanie firmy, a potem podźwignięcie jej z kolan. To wszystko nie udałoby się, gdyby nie ta cudna, niezwykle mądra i nieprzeciętna istota.
Ula patrzyła w lśniące od łez oczy Marka i pomyślała, że gdyby nie te wszystkie zbiegi okoliczności, ona nigdy nie poznałaby tego przystojnego, urodziwego mężczyzny i wspaniałego, wrażliwego człowieka. I pomyśleć, że wszystko się zaczęło od przypadkowego spotkania jej ojca z seniorem Dobrzańskim i wręczenia mu wizytówki.
EPILOG
Ostre promienie lipcowego słońca wdzierały się do sypialni przez tiulowe firanki i łaskotały policzki śpiącej kobiety. Skrzywiła się lekko i ziewnęła przecierając jednocześnie oczy. Rozejrzała się dokoła i w końcu jej wzrok spoczął na śpiącym obok mężczyźnie. Uśmiechnęła się z czułością. Znowu tej nocy dał jej dowody swojej wielkiej miłości. Kochał ją tak samo jak wtedy, gdy po raz pierwszy odważył się jej wyznać tę miłość. Nie do wiary, że to już pięć lat odkąd są małżeństwem. Dzisiaj były jego urodziny i spodziewali się gości. Ona już wczoraj szykowała smakołyki na ten dzisiejszy dzień i bardzo jej zależało, żeby się udał. Mieli go spędzić w rodzinnym gronie i wśród grupki przyjaciół. Westchnęła cicho. Tyle rzeczy wydarzyło się przez te pięć lat. Ona zdążyła urodzić córkę podobnie jak Violetta, chociaż jej Justysia była młodsza od Michaliny Dobrzańskiej o cały rok.
Ania, żona Maćka niemal w tym samym czasie co Violetta powiła syna Marcina. W zeszłym roku ożenił się Jasiek a Kinga, jego żona była właśnie przy nadziei.
Seniorzy Dobrzańscy i jej ojciec trzymali się krzepko. Krzysztofowi znacznie poprawił się stan zdrowia dzięki corocznym wyjazdom do szwajcarskich uzdrowisk. Józef Cieplak niezmiennie jeździł do Ciechocinka, bo jak mawiał, tam czuł się najlepiej. Rzeczywiście cała trójka wyglądała zdrowo, co cieszyło i Marka, i Ulę. Przyjście na świat Michaliny spowodowało zadziwiający wzrost energii u nich wszystkich. Kochali swoją jedyną wnuczkę nieprzytomnie i to dzięki nim Ula dość szybko mogła wrócić do pracy. W międzyczasie kupili dom i pozbyli się mieszkania na Siennej. Dom dawał większe możliwości i im, i ich dziecku. Był ładnie położony a wraz z nim w pakiecie dostał im się kawałek lasu. Marek urządził tu małej spory plac zabaw a dla dorosłych powstała długa wiata z ławami i stołem. Na jej końcu pysznił się murowany grill. W ciepłe i wolne od pracy dni wielokrotnie organizowali tu plenerowe imprezy. Dzisiejsza także miała być na świeżym powietrzu.
Marek odwrócił się w jej kierunku i zamruczał. Powoli uchylił powieki i napotkał te dwa błękitne diamenty, które tak ukochał. Na jego twarz wypełzł szczęśliwy uśmiech.
- Dzień dobry moje szczęście – wyszeptał. – Wyspałaś się już?
Przylgnęła do jego ust całując go namiętnie.
- Wszystkiego najlepszego kochanie. Dzisiaj ważny dzień. Poleż jeszcze chwilkę, a ja… - Nie dokończyła, bo drzwi od ich sypialni otworzyły się i wbiegła przez nie ich latorośl odziana w piżamkę w kolorowe słonie i trzymająca w ręku jakąś kartkę. Wskoczyła na łóżko, usiadła okrakiem na Marku i przytuliła się do niego.
- Wszystkiego najlepszego tatusiu. Mam coś dla ciebie – podała mu kartkę. – Ładna? Bardzo się starałam.
Marek spojrzał na kartkę, na której wymalowane były kolorowe kwiatki i uśmiechnął się. Ucałował córkę w oba policzki.
- To bardzo piękny prezent kochanie. Oprawimy laurkę w ramki, bo jest śliczna. Dziękuję. Kocham cię bardzo, bardzo, bardzo… - przytulił mocno dziecko do siebie.
- A dla mnie też masz buziaka? – upomniała się Ula. Mała oderwała się od ojca, objęła Ulę za szyję i uściskała mocno całując jej policzek. – Ależ to był słodki całus. Poleżcie sobie, a ja idę przygotować wam pyszne śniadanko.
Pierwsi przyjechali Cieplakowie. Wysypali się wszyscy z nowiutkiego opla combi z bukietami kwiatów i kolorowymi torbami. Wyściskali Michalinę, która pierwsza podbiegła do tej wesołej gromady, a potem niemal chórem składali życzenia Markowi i witali się z Ulą. Kinga i Betti od razu zaoferowały swoją pomoc w kuchni.
Nie minęło dziesięć minut, gdy na podjazd niemal równocześnie wjechali seniorzy Dobrzańscy i Maciek z Anią. Po nich pojawili się Olszańscy. Na końcu zjawił się Pshemko, bo jego nie mogło zabraknąć i traktowany był jak członek rodziny, która wiele mu zawdzięczała.
Dzieci zgodnie bawiły się w piaskownicy a dorośli delektowali się smaczną kuchnią Uli. Marek dbał o alkohole a Maciek z Jaśkiem pilnowali grilla. Były toasty, śpiewy i nocne Polaków rozmowy, bo impreza skończyła się nad ranem. Wszyscy zostawali do niedzieli. Dom był ogromny i mógł spokojnie pomieścić wszystkich gości.
Zmęczona, ale szczęśliwa Ula narzuciła na ramiona dużą chustę i wyszła przed dom. Zadarła do góry głowę i wpatrzyła się w usiane gwiazdami niebo. Powietrze pachniało trawą, maciejką i czymś wilgotnym. Poczuła dłonie, które objęły ją jak obręczą. Uśmiechnęła się i ufnie przylgnęła do Marka.
- Piękna noc – wyszeptała jakby bała się, że zmąci tę ciszę.
- Piękna – potwierdził - i bardzo udana impreza. Dziękuję ci skarbie. Napracowałaś się i bardzo to doceniam.
- A ja mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Chciałam z nim trochę zaczekać, ale to chyba najbardziej odpowiedni moment.
- A co to jest? – zapytał zaciekawiony.
- Nie co, ale kto. Byłam kilka dni temu u ginekologa. Będziemy mieli dziecko. Jestem w dziewiątym tygodniu ciąży.
- O mój Boże…, o mój Boże… Nawet nie wiesz jak o tym marzyłem – wzruszony spojrzał jej w oczy. – Może Michasia będzie miała braciszka? Ależ rodzice się ucieszą – przytulił ją mocno i przylgnął ustami do jej czoła. – Jesteś najlepszym, co przytrafiło mi się w życiu. Odwzajemniłaś moją miłość i dałaś mi piękną córkę. Stworzyłaś mi ciepły, przytulny dom a teraz jeszcze ta ciąża. Boję się, żebym nie zwariował z nadmiaru szczęścia. – Rozchichotała się.
- Lepiej nie wariuj, bo jesteś potrzebny nam wszystkim zdrowy na ciele i umyśle. Bardzo cię kocham panie Dobrzański.
- Ja ciebie bardziej pani Dobrzańska. Chodźmy spać, bo za chwilę zacznie świtać a nasz żywiołek lubi wcześnie wstawać. Jutro obwieścimy wszystkim dobrą nowinę – objął żonę ramieniem i wolno skierował się do wnętrza domu.
K O N I E C
Comentarios