Uwijała się jak w ukropie. Od bladego świtu była już na nogach a robota paliła jej się w rękach. Była niedziela a jak w każdą niedzielę od prawie czterech lat cała rodzina Dobrzańskich gromadziła się przy jednym stole racząc się wspólnym obiadem. Niestety energię w jego przygotowanie wkładała tylko ona, Ula, od czterech lat żona Marka Dobrzańskiego i matka jego dziecka, trzyletniej Emilki. Kiedyś była jeszcze Zosia, gosposia seniorów, ale z uwagi na wiek i związane z nim liczne choroby musiała zrezygnować z pracy, która wraz z odejściem kobiety spadła w zasadzie na Ulę. Ta ostatnia coraz częściej myślała, czy nie dać się sklonować, bo obowiązki zaczęły ją przerastać. Gdyby byli tylko w piątkę, być może byłoby łatwiej. Niestety po pamiętnym pokazie, na którym Marek wyznał miłość Uli, wrócili z Włoch oboje Febo.
Wrócili w momencie, gdy firma Febo&Dobrzański zaczęła wychodzić na prostą a na Ulę spłynęła lawina pochwał i słów wdzięczności od przyszłych teściów. Rodzeństwo paradoksalnie nie stało finansowo za dobrze i bardzo liczyło, na szybkie uzupełnienie braków na swoich kontach. By nieco zaoszczędzić Alex sprzedał swój duży dom, podobnie Paulina i oboje przenieśli się do domu, w którym się wychowali, czyli do Dobrzańskich. Dom seniorów był ogromny więc swobodnie mieścił Marka z rodziną i rodzeństwo. Wspólne mieszkanie pod jednym dachem nie było niestety tożsame z równym podziałem obowiązków, które w znakomitej większości spadły na barki Uli. To ona dbała o czystość pomieszczeń zlokalizowanych na parterze, zajmowanych przez seniorów i przez jej rodzinę. Piętro okupowała Paulina z Alexem. Ula nie zachodziła tam nigdy. Nie widziała takiej potrzeby a poza tym uważała, że skoro rodzeństwo zaanektowało górę, to zapewne po sobie sprząta.
Kiedy przyjęła oświadczyny Marka i zgodziła się zostać jego żoną sądziła, że złapała samego Boga za nogi. Nie chodziło tu bynajmniej o majątek przyszłego męża, ale o wielką miłość, którą do siebie czuli a ślub miał być jej ukoronowaniem. Na początku Marek był taki jak sobie wymarzyła. Opiekuńczy, czuły, szaleńczo w niej zakochany i całujący niemal ślady jej stóp.
To wszystko zeszło na plan dalszy, gdy Ula zmęczona całodzienną harówką po prostu zasypiała na stojąco. Opieka nad niemowlęciem i domowe obowiązki zaczęły ją przytłaczać. Marek kochał córkę. Po powrocie z pracy pierwsze kroki kierował do jej pokoju, by ucałować policzki malutkiej zdobne w dwa wdzięczne dołeczki, spuściznę po nim.
Niestety jego aktywność na tym się kończyła. Nie kąpał jej, nie przewijał, nie odciążał Uli w karmieniu twierdząc, że mała jest tak krucha i delikatna, że mógłby jej zrobić krzywdę. Ula rozgrzeszała go. Uważała, że skoro tak ciężko pracuje każdego dnia w firmie, nie ma sumienia obarczać go dodatkowymi obowiązkami związanymi z opieką nad córką. Sama marzyła o powrocie do pracy, ale Marek skutecznie wybijał jej to z głowy. Najpierw przekonał ją, że powinni zamieszkać w domu rodziców.
- Oni są coraz starsi Ula i coraz gorzej sobie radzą. Gdyby któremuś z nich coś się stało, będziemy pod ręką - mówił.
Właściwie to przyznawała mu rację. Od kiedy jej własny ojciec przeszedł operację by-passów, była o niego spokojniejsza. Poza tym w rysiowskim domu została dwójka jej młodszego rodzeństwa więc ojciec nie był sam. Dobrzańscy byliby w zasadzie skazani sami na siebie, bo nie sądziła, żeby całkowicie pozbawione empatii rodzeństwo Febo wykazało jakąś aktywność w kwestii udzielenia im jakiejkolwiek pomocy.
Kiedy urodziła się Emilka Ula liczyła po cichu, że teściowie pomogą jej w opiece a ona będzie mogła wrócić do pracy. Tu spotkało ją rozczarowanie, bo Helena Dobrzańska stanowczo odmówiła.
- Wiesz Uleńko jak bardzo kochamy naszą wnuczkę, ale opieka nad takim maleństwem jest dla nas, a właściwie dla mnie zbyt trudna. Przecież opiekuję się już Krzysztofem a takie małe dziecko jest zanadto absorbujące i odpowiedzialność za nie jest zdecydowanie za duża. A gdyby jej się coś stało, to mogłabyś do końca życia mieć do mnie o to żal.
Argumenty teściowej też nie były pozbawione sensu, w dodatku Marek w pełni zgadzał się z matką.
- Kochanie ty musisz być przy niej przynajmniej przez rok, czy dwa. To okres, gdy taki maluch najbardziej potrzebuje matki. Wiem jak wiele firma ci zawdzięcza i przecież nie odcinam cię od niej. I tak zawsze radzę się ciebie w najtrudniejszych sprawach.
Ciężko było się nie zgodzić i z teściową, i z mężem. Dopóki rodzeństwo Febo nie przeniosło się do domu swoich przybranych rodziców też nie miała lekko. Między karmieniem i przewijaniem małej Dobrzańscy na przemian coś od niej chcieli. A to gazetę podać Krzysztofowi, a to tabletki, innym razem ponadplanowe zakupy, bo Helenie nagle coś się przypomniało. Nie miała spokoju i ciągle była w ruchu usługując im i goniąc czas, którego wiecznie było za mało. Przejęła obowiązki Zosi i po jej odejściu zajęła się przygotowywaniem posiłków. I o ile w tygodniu szykowała je tylko dla pięciu osób, bo Paulina i Alex żywili się w najdroższych knajpach stolicy, tak niedzielny obiad był rodzinną celebrą gromadzącą przy stole ich wszystkich. Dla Uli był to dopust boży, dla Heleny święte przekonanie, że takie wspólne obiady cementują rodzinę. W czasie ich trwania starannie unikano rozmów na temat zamążpójścia Pauliny i ożenku Alexa. Mieli już swoje lata i czas był najwyższy, żeby usamodzielnili się i wynieśli z domu. Wygodnictwo i nie płacenie za utrzymanie było zbyt cenne dla rodzeństwa, by dążyć do założenia rodziny. Alex najwyraźniej kreował się na starego kawalera, bo miał już trzydzieści siedem lat, a o cztery lata młodsza Paulina stawała się zatwardziałą starą panną. Nie przeszkadzało im to jednak, bo liczył się wyłącznie szeroko rozpostarty parasol, który rozłożyli nad nimi Dobrzańscy.
Rozmowy prowadzone przy stole dotyczyły głównie powtarzanych i zasłyszanych plotek o celebrytach i ludziach z warszawskiego establishmentu. Czasem poruszano sprawy firmy, ale ta od kiedy Ula podjęła się zakończonej sukcesem akcji ratunkowej stała dobrze i nic jej nie zagrażało.
Obiad dobiegał końca. Ula wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze z niedojedzonymi resztkami. Ze stosem rodzinnej porcelany powędrowała do kuchni uważając, żeby niczego nie wypuścić z rąk. Ostrożnie postawiła je na blacie i obrzuciła wzrokiem pomieszczenie. Westchnęła. Bałagan był wszechobecny, ale też nieunikniony, gdy w pośpiechu szykuje się posiłek dla tylu osób. Poczuła małe rączki na swoim udzie i odwróciła się do córki. Przykucnęła cmokając ją w policzek.
- Idź do taty kochanie. Mama musi umyć talerze po obiadku.
- Tata kazał iść do ciebie – rzuciła ze skargą. Ula złapała ją za rękę i weszła do salonu.
- Możesz się nią zająć chociaż na chwilę? Muszę zrobić porządek w kuchni.
- Kochanie, rozmawiam… - Marek przerwał dysputę z ojcem i z pretensją spojrzał na żonę.
- A ja mam mnóstwo roboty. Nie rozerwę się przecież – odwróciła się na pięcie i umknęła do kuchni. Tuż za nią weszła do niej Paulina.
- Możesz nam zrobić kawy?
Tego było już za wiele nawet jak na bezgranicznie cierpliwą Ulę.
- A sama nie umiesz? Ręce ci urwało? Nie jestem twoją służącą, uświadom sobie to w końcu – odparła rozdrażniona.
Paulina zadarła do góry nos i obrzuciła Ulę pogardliwym spojrzeniem. Nie cierpiały się a po ślubie Marka nienawiść Pauliny do żony byłego narzeczonego jeszcze się nasiliła.
- Nie bądź bezczelna! – wrzasnęła.
- A ty nie bądź wyrachowaną suką. Masz dwie zdrowe ręce, to zrób sobie kawę, jeśli masz na nią ochotę. Chyba że kręci cię zmywanie, to zapraszam.
Na taką propozycję Paulina odwróciła się na pięcie i wróciła do salonu skarżąc się Dobrzańskim jak została potraktowana przez tę wiejską dziewuchę.
- Ona za wiele sobie pozwala Helenko. Powinna być wam wdzięczna za to, że mogła poślubić Marka i dostała tyle szczęścia od losu. Poza tym zauważyłaś, że gotuje coraz gorzej? Ten dzisiejszy rosół był obrzydliwy.
- Sałatka też nie była dobra – wtrącił się Alex.
- No właśnie. Od dawna powtarzam, że ona jest do niczego. Z dzieckiem też sobie nie radzi. Przecież mała więcej płacze niż jest spokojna.
Ula słuchała tego z wielką przykrością ukryta za załomem ściany i łykała łzy. Jej mąż nawet nie zareagował, chociaż Paulina najwyraźniej ją obrażała i poniżała przed Heleną.
- Dajcie spokój dzieci – usłyszała głos swojej teściowej. – Ula to dobra dziewczyna. Pracowita i bardzo uczynna. Nie czepiajcie się drobiazgów i nie narzekajcie. Skoro nie smakuje wam jej kuchnia, to może w następną niedzielę przygotujecie coś włoskiego? My chętnie zjemy – zaproponowała. Stojąca przy ścianie Ula niemal parsknęła śmiechem. – Uhmm… już to widzę… - pomyślała. Nie słuchała dalszego ciągu tej rozmowy. Nastawiła expres i zabrała się za mycie naczyń.
Filiżanki z kawą i talerz z pokrojonym, drożdżowym ciastem umieściła na tacy. Całość położyła na stole i tylko seniorom podsunęła parujący napój i nałożyła po kawałku ciasta. Reszta została na tacy. – Mają ręce, niech się obsłużą. – Złapała Emilkę i wyszła z salonu. Ubrała siebie i małą, i bocznymi drzwiami zeszła do garażu. Zapięła dziecko w foteliku i wyjechawszy wolno na podjazd otworzyła pilotem bramę. Włączywszy się do ruchu obrała kierunek na Rysiów.
תגובות