„LOT GODOWY”
Odkąd sięga pamięcią nigdy nie powalała urodą. To bardzo komplikowało jej życie. Przez brak tego kobiecego atutu nigdy nie miała przyjaciół, czy dobrych znajomych. Niejako z konieczności stała się typem samotniczki, która wyłącznie polegała na sobie. Nawet studia nic nie zmieniły w tej mierze. Zawsze trzymała się z boku nie chcąc rzucać się w oczy i unikając w ten sposób narażenia się na kpiny. To nie było tak, że nie posiadała żadnych cennych zalet. Była naprawdę zdolna, potrafiła myśleć a przede wszystkim była pracowita. To dzięki tej ostatniej zalecie skończyła celująco dwa kierunki w Szkole Głównej Handlowej, posiadła biegle znajomość trzech obcych języków i rozwinęła swój niezwykły talent do ekonomii. To głównie dzięki temu a także licznym certyfikatom ukończonych kursów i dyplomom ukończenia studiów dostała pracę o jakiej marzyła. Została asystentką dyrektora do spraw zarządzania i marketingu w znanej firmie odzieżowej Febo&Dobrzański.
Tam nieco zintegrowała się z ludźmi, choć większość traktowała ją dość obcesowo i naśmiewała się z niej.
Jej szef też początkowo nie darzył jej sympatią. Dopiero kiedy zorientował się jak cennym nabytkiem stała się dla firmy, zaczął postrzegać ją zupełnie inaczej i przestał zwracać uwagę na to jak się ubiera i jak wygląda.
Ona zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, zakochała tak mocno, że pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy to ta, że jeśli kiedykolwiek będzie miała dzieci, to tylko z Dobrzańskim.
Na to akurat były szanse zerowe, bo junior Dobrzański od dwóch lat był w związku ze współwłaścicielką firmy. W planach były zaręczyny i ślub. Ona tego nie rozumiała, bo Marek Dobrzański nie był typem, który dążył do jakiejś życiowej stabilizacji. Raczej wręcz przeciwnie. Kiedy tylko miał ku temu okazję, wyrywał się z zaborczych ramion swojej dziewczyny i zdradzał ją na lewo i prawo w czym wiernie mu sekundował najlepszy przyjaciel, dyrektor HR Sebastian Olszański. Obaj wiedli dość rozwiązłe życie ubarwione często pijaństwem do białego rana i szaleńczą zabawą z poznanymi w klubach pannami.
Zawsze wiedziała, kiedy takie sytuacje miały miejsce. Trudno było się nie domyślić, gdy obaj wychodzili z windy mocno spóźnieni z wymiętymi, poszarzałymi twarzami i przekrwionymi oczami. Przynosiła im wtedy z bufetu wodę mineralną i od siebie dodawała aspirynę na ból głowy. Nigdy nie komentowała i nie oceniała ich postępowania. Uważała, że to nie jej sprawa, chociaż takie sytuacje mocno kłóciły się z jej poczuciem przyzwoitości. Markowi wybaczała wszystko, była na każde jego skinienie, odgadywała w lot jego myśli. Wychodziła ze skóry, żeby mu pomóc, wesprzeć go i kryć przed jego dziewczyną Pauliną. Do końca nie wiedziała sama, po co to robi i na co liczy. W marzeniach roiła, że on w zamian spojrzy na nią przychylniej i dostrzeże w niej kobietę. Jednak przez trzy lata jej pracy w firmie nic takiego nie miało miejsca choć tak bardzo starała się być zawsze blisko na wypadek, gdyby jej potrzebował.
Żeby być jeszcze bliżej zaangażowała się w rajdy samochodowe, w których uczestniczyło sporo ludzi z firmy zachęconych entuzjazmem młodego Dobrzańskiego. Zarówno on jak i Olszański byli uzależnieni od szybkiej jazdy i od rywalizacji a ponieważ F&D wspomagało finansowo miejscową Szkołę Jazdy „Racing” to i korzystali z każdej sposobności uczestniczenia w rajdach terenowych.
Ula nie była aż tak szalona, ale pojawiała się na każdym rajdzie, który zazwyczaj kończył się suto zalewaną imprezą i niczym nieskrępowanym seksem uprawianym w namiotach lub na łonie natury. Ona była tam jedynie po to, żeby pijanych w trupa kolegów porozwozić następnego dnia do domów lub ewentualnie uzupełnić zapasy alkoholu. Niewdzięczna to była rola, ale nie narzekała. Jedynym zgrzytem na tych imprezach była częsta obecność Pauliny, która kleiła się do Marka całując go ostentacyjnie i pieszcząc. To bolało i nie pozwalało Uli zbliżyć się do obiektu jej westchnień. Wciąż miała wrażenie, że dla niego jest przezroczysta jak świeżo umyta szyba, jak powietrze i znaczy tyle, co kamień przy drodze.
Którejś sierpniowej soboty wszystko się jednak zmieniło. Zaczynał się kolejny rajd. Liczni zainteresowani zgromadzili się na polach obok Centrum Olimpijskiego w Warszawie przy ulicy Wybrzeże Gdyńskie. Trasa biegła do Rembertowa, gdzie miano pokonać trzy odcinki specjalne. Meta rajdu znajdowała się w miejscowości Kopana. Tam też rozstawiono miasteczko namiotowe.
Ula odebrała od organizatorów wytyczne łącznie z mapą i przyjrzała jej się dokładnie. Wyruszała od razu na miejsce jeszcze przed czołówką rajdu. Musiała zorientować się, które namioty dla nich przeznaczono. Poza tym w bagażniku wiozła trzy skrzynki mocnego alkoholu i kilka zgrzewek piwa, którym miano uczcić zakończenie rajdu. Musiała je dowieźć w całości i bezpiecznie. Jeszcze przez chwilę rozmawiała z Markiem ustalając ostatnie szczegóły. Zauważyła, że tym razem nie ma przy nim Pauliny i zapytała o nią.
- Pauliny nie będzie więc nie licz jej. Od jakiegoś czasu mamy ciche dni – odpowiedział. Nie dociekała. Nie tracąc już ani chwili wsiadła w samochód i ustawiła GPS zgodnie z naniesioną na mapę trasą.
Zaparkowała samochód na prowizorycznym parkingu i rozejrzała się dookoła. Miejsce miało swój urok. Namioty ustawiono na sporej, leśnej polanie. Wokół szumiał las i mocno pachniało leśną ściółką. Odetchnęła głęboko i ruszyła w stronę zaparkowanych nieopodal foodtracków i rozstawionych przy nich stolików z wielkimi parasolami. Zamówiła dwa hot dogi z dużą ilością dodatków i wielki kubek czarnej jak smoła kawy. To kaloryczne jedzenie wzmocniło ją. Nie miała czasu, żeby zjeść w domu śniadanie. Najedzona poszukała sektora „D”, który zajmowały rozłożone dla F&D namioty. Sprawdziła, czy wszystko z nimi w porządku, ale nie mogła się do niczego przyczepić. Miała sporo czasu Postanowiła poszwendać się po okolicy. Natrafiła na wielką kępę malinowych krzaków i nazbierała trochę owoców. Nie śpiesząc się opróżniła z alkoholu bagażnik umieszczając skrzynki w jednym z namiotów. Z nudów wyciągnęła się na kocu leniuchując kilka godzin.
Parę minut po szesnastej zaczęły parkować pierwsze samochody. Stanęła przy swoim wypatrując znajomych twarzy. Pierwszy jak zwykle pojawił się Marek z Sebastianem, który tym razem robił za pilota.
- Jak poszło? – zapytała, gdy podeszli do niej.
- Świetnie. Mamy trzecie miejsce. Trzeba to uczcić. – Marek wyszczerzył się do niej. – A tu jak? Wszystko OK?
- W porządku. Sprawdziłam. Mamy sektor „D”. Za polem namiotowym są szalety i umywalnie. Można skorzystać. Tu obok stoją foodtracki. Jak jesteście głodni, możecie coś zjeść. Alkohol jest u ciebie w namiocie. Ponieważ nie ma Pauliny dokooptowałam ci Sebastiana. Zaprowadzę was.
- Dzięki Ula. Świetnie się spisałaś – pochwalił ją Marek.
O dziewiętnastej odbyła się część oficjalna, podczas której rozdano zwycięskim załogom puchary. Potem mogli świętować. Rozpalono ognisko, na którym pieczono przygotowane przez Ulę kiełbaski suto zakrapiając je alkoholem. Ula nie uczestniczyła w imprezie. Siedziała na jakimś zwalonym pniu przyglądając się temu z daleka. O północy towarzystwo było już nieźle wstawione. Ten moment był dla niej najbardziej odrażający. Bełkoczący od rzeczy faceci obmacujący wcale nie mniej wstawione dziewczyny. Kątem oka dostrzegła Dobrzańskiego. Zataczał się idąc w stronę ciemnej ściany lasu. Ruszyła za nim. Bała się, że potknie się o coś i zrobi sobie krzywdę. Znikł jej w pewnym momencie z oczu, co mocno ją zaniepokoiło. Dotarła do tej wielkiej kępy malin i rozejrzała się niepewnie. Nagle poczuła jego ręce przyciągające ją do siebie.
- Marek…?
- Ciii… - odwrócił ją do siebie i przylgnął do jej ust. Nie przestraszyła się, ale żarliwie oddawała te słodkie pocałunki. Tyle razy marzyła o takiej chwili. W snach, które śniła, wiele razy uprawiała z nim gorący seks. W nich była namiętna i niezwykle oddana. Kiedy budziła się rano w odartej ze złudzeń rzeczywistości, płakała w poduszkę, bo nadal była pobudzona i przekonana, że wciąż czuje zapach i smak jego pięknego, rozgrzanego ciała. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Tyle lat marzyła o takiej bliskości, roiła, że zajdzie z nim w ciążę i urodzi mu piękne dziecko a on porzuci Paulinę i ożeni się z nią.
Ułożył ją na miękkim mchu i ściągnął z niej majtki, ostatni element garderoby jaki miała na sobie. Nawet nie poczuła się zawstydzona, choć księżyc był w pełni i nie było wcale ciemno. Marek przylgnął do jej piersi pieszcząc je i gładząc. Westchnęła rozchylając nogi. Poczuła jego wzwiedzioną męskość jak rozpychała się w niej. Nie był delikatny, bo nie sądził, że ona jest dziewicą. Kiedy to poczuł zatrzymał się i zdziwiony popatrzył jej w oczy. Nie chciała, żeby się wycofał. Chciała go poczuć w sobie do końca, chciała, żeby doszedł w niej, bo może wówczas spełni się jej największe marzenie i zostanie matką. Objęła dłońmi jego pośladki i przycisnęła je do siebie. Znowu zaczął kopulować, często zmieniał pozycje. Nawet nie wiedziała, że tak można. Była szczupła i ważyła niewiele a on obracał nią jak manekinem i chyba nie myślał o niej, ale o tym, żeby sobie ulżyć. Zarzucił jej nogi na swoje ramiona. Jego ruchy stały się mocne i głębokie. Zaczął szczytować. Ona po chwili poczuła błogie skurcze i ciepło w dole brzucha, które rozlało się po jej trzewiach. Ostatni raz ją odwrócił tyłem do siebie i nie wychodząc z niej przylgnął do jej pleców.
Jego lekkie pochrapywanie uświadomiło jej, że zasnął. Ona długo jeszcze leżała z otwartymi szeroko oczami rozpamiętując ten akt. Głaskała swój płaski brzuch prosząc w duchu stwórcę, żeby sprawił cud a ona zaszła w ciążę.
Niebo zaczęło szarzeć. Marek nieświadomie przygarnął ją do siebie. Nie otwierając oczu gładził jej nagie, pokryte gęsią skórką ciało. Pobudził się. Był jeszcze pijany. Przekręcił się na plecy pociągając ją za sobą. Usiadła okrakiem na nim. Uniósł ją lekko i wszedł w nią. Kierując jej biodrami zainicjował ruch. Odchyliła głowę do tyłu i przygryzła wargi. Po chwili nie wychodząc z niej przekręcił ją na plecy. Oplotła jego ciało nogami jak bluszcz. Nabrał tempa i mocno przyspieszył. Wydawało jej się, że to trwa wieczność, ale on zatrzymał się nagle. Poczuła to znajome ciepło i jego palce usiłujące pobudzić to jej najwrażliwsze miejsce. Skurcz jaki po tym nastąpił niemal pozbawił ją tchu i wygiął jej ciało w sztywny pałąk. Marek uśmiechnął się.
- O to chodziło – mruknął. – To zawsze działa.
Powoli wracała jej przytomność umysłu. Zanim nastał blady świt on zrobił to jeszcze raz. Zrozumiała dlaczego kobiety tak do niego lgną. W seksie był mistrzem i doskonale wiedział jak je zaspokoić. Ona przeżyła w ciągu jednej nocy trzy orgazmy w tym dwa naprawdę potężne, po których z trudem dochodziła do siebie.
Marek ubrał się. Patrzyła jak odchodzi bez słowa zataczając się lekko. Wciąż alkohol nie wyparował z niego. Poczuła chłód i narzuciła na siebie ubranie. Widziała z daleka jak Dobrzański wchodzi do swojego namiotu. Pomyślała, że pewnie musi odespać. Ona nie musiała. Była zbyt podekscytowana wydarzeniami tej nocy. Cicho przemknęła przez obóz i wsunęła się do samochodu. Nie miała zamiaru odwozić dzisiaj nikogo z tej firmowej bandy. Zbyt wiele musiała przemyśleć. Odpaliła samochód i ruszyła w stronę Warszawy.
W zaciszu swoich czterech ścian sącząc aromatyczną kawę analizowała po raz dziesiąty tę sytuację. Potraktowała ją jak coś wyjątkowego, jak coś, co nie zdarza się takim jak ona. Jeśli okaże się, że zaszła w ciążę nigdy nikomu nie powie, kto jest jej autorem. To dziecko będzie wyłącznie jej, tylko jej. Od Marka nie chce nic. Żadnych deklaracji i zobowiązań z jego strony. To dziecko, jeśli będzie, to będzie prezentem od losu i wychowa je sama. Wreszcie będzie miała dla kogo żyć.
W niedzielę wieczorem poszła do kościoła i tam siedząc w ławce modliła się żarliwie o łaskę macierzyństwa. Zaklinała rzeczywistość, błagała, by to, co się stało nie poszło na marne. Jedyne co jej pozostało, to cierpliwie czekać.
Poniedziałek nie różnił się w zasadzie niczym od pozostałych poniedziałków poza tym, że Marek udawał, że między nimi nic nie zaszło i traktował ją tak jak zwykle. Poczuła się trochę rozczarowana, ale zaraz pomyślała, że to dla niej lepiej i może faktycznie on był tak bardzo pijany, że nic z tej nocy nie pamięta.
Patrzyła na swoją twarz odbitą w lustrze i nie mogła uwierzyć w to co widzi. Cera jakby pojaśniała, stała się gładsza. Piersi zwiększyły objętość i stały się wrażliwsze na dotyk. Nawet włosy wydawały się nieco gęstsze a ich rudawy odcień intensywniejszy. Uśmiechnęła się szeroko.
- Dziękuję ci Boże… - wyszeptała. Miała już pewność, że ta noc spędzona z Markiem była brzemienna w skutki. Ani test, ani ginekolog nie był jej potrzebny. Z czasem miała klasyczne objawy ciąży. Pojawiły się nudności i wymioty. Osłabienia i wstręt do niektórych produktów. Kiedy te dolegliwości minęły zapisała się wreszcie na wizytę lekarską. Wszystko było w porządku. Ciąża rozwijała się prawidłowo i nie było powodów do niepokoju. Kiedy jej brzuch stał się widoczny zaczęto plotkować w firmie i snuć domysły, kto jest ojcem dziecka Uli. Ona sama milczała jak grób. Podczas jednej z takich dyskusji pojawił się Marek z Pauliną. Do tej pory nie miał świadomości, że jego asystentka jest w stanie błogosławionym. Nie był też ani głupi, ani naiwny, żeby się nie domyślić, czyje dziecko nosi pod sercem. Wtedy po raz pierwszy Ula zobaczyła w jego oczach paniczny strach. Bał się i to nawet nie tego, że jego narzeczona i rodzice dowiedzą się, że zmajstrował swojej asystentce dziecko, ale bał się odpowiedzialności.
Ula widziała jak bardzo czuje się niepewnie, jak się czerwieni, jak zaczyna się jąkać ze strachu przed prawdą. Im dłużej mu się przyglądała tym bardziej zaskakiwał ją fakt, że względem niego nie czuje już żadnych emocji. Gdyby nagle zniknął, zupełnie by ją to nie obeszło. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki uleciała z niej ta wielka miłość, którą obdarzała go przez lata. Zamiast niej pojawiła się obojętność. Nagle wydał jej się daleki i obcy a ona patrzyła na niego jakby widziała go po raz pierwszy.
- Nie męczcie jej i nie naciskajcie – usłyszała jego głos. – Przecież tak naprawdę to nie jest sprawa żadnego z nas, czyż nie?
Pod koniec szóstego miesiąca poznała płeć dziecka. Miała urodzić chłopczyka. Od teraz całe swoje życie podporządkowała tej małej istotce. Zerwała na dobre z rajdami, zrobiła rewolucję w mieszkaniu, zdrowe odżywianie weszło jej w krew a co najważniejsze zmieniła cały swój dotychczasowy image. Zainwestowała w nową garderobę, dobrego fryzjera i soczewki korygujące. Ciąża sprawiła, że stała się piękną kobietą. Z chudego, nijakiego kurczątka ewoluowała i zmieniała się w pięknego łabędzia. Była niczym jętka podczas rójki, która odbyła swój lot godowy, spełniła się w największej, życiowej misji i teraz czeka na narodziny swojego dziecka.
Marek stał się dla niej milszy, czasami troskliwy, ale jej na tym wcale nie zależało. Nigdy nie poruszył tematu dziecka, nigdy nie poczuł się jego ojcem. To świadczyło o tym jak bardzo boi się ujawnienia ich wspólnej tajemnicy, świadczyło jak bardzo widmo odpowiedzialności go przytłacza. Taki partner nie był jej do niczego potrzebny. Nie uwzględniła go w swoich dalszych, życiowych planach. On odbył wraz z nią lot godowy i na tym jego rola się zakończyła.
Poród przebiegł niemal podręcznikowo. Urodziła zdrowego, silnego chłopca. W szpitalu nikt z firmy się nie pojawił, nikt nie zadzwonił, ale paradoksalnie poczuła się silniejsza, bo wreszcie stała się matką najpiękniejszego dziecka na ziemi. Jak tylko je zobaczyła zrozumiała, że patrzy na lustrzane odbicie Marka. On musiał wyglądać tak samo, gdy przyszedł na świat. Przelała całą swoją miłość na synka. Dla Marka zabrakło jej już dawno. Wróciła z małym do domu i poświęciła się mu całkowicie. W pracy pojawiła się tylko raz tuż po porodzie i tylko po to, żeby wypisać wniosek na urlop macierzyński i trzy lata urlopu wychowawczego.
Rok później z kolorowych gazet dowiedziała się, że panna Febo wreszcie usidliła wiecznego Don Juana i zaciągnęła go do ołtarza. Nie sądziła, by Marek był szczęśliwy w tym związku. Przecież zdradzał ją od zawsze więc skąd pewność, że teraz będzie inaczej?
Kiedy mały Maciej skończył trzy lata Ula zapisała go do przedszkola. Nie wróciła już do Febo&Dobrzański. Otworzyła własną działalność. Weekendy poświęcała synkowi. W jeden z nich zabrała go do Łazienek. Siedziała na ławce obserwując jak Maciek karmi kaczki. Przed jej oczami pojawił się długi cień. Odwróciła głowę. Przed nią stał Dobrzański we własnej osobie. Ze zdumieniem stwierdziła, że mocno posiwiał, a na jego twarzy malował się smutek.
- Witaj Ula. Dawno cię nie widziałem… Stałaś się piękną kobietą.
- Dzień dobry. A ty bardzo się zmieniłeś.
- Tak… - uśmiechnął się półgębkiem - za dużo problemów na głowie – spojrzał na podbiegającego do Uli chłopca i oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia. Przykucnął przy nim i przywitał się.
- Cześć smyku. Jak masz na imię? – Chłopiec przylgnął do kolan matki.
- Maciek a ty?
- Ja jestem Marek – poczochrał czarną i gęstą czuprynę chłopca. – Przyszedłeś nakarmić kaczki? – mały pokiwał głową.
- Daj jeszcze trochę bułki mamuś – poprosił. Marek przysiadł obok Uli.
- Jest taki do mnie podobny. Wspaniałe dziecko. Powinienem wziąć na siebie odpowiedzialność i płacić na niego alimenty.
Ula pominęła milczeniem ostatnie słowa Dobrzańskiego.
- A ty masz dzieci? – zapytała. Marek przecząco pokręcił głową.
- Nie mam i nie wiem, czy kiedykolwiek będę miał. Rozwiodłem się nie tak dawno. Małżeństwo z Pauliną zszarpało mi nerwy. To nie była kobieta dla mnie.
- Nieprawda – zaprzeczyła. – Wszystkie były dla ciebie poza mną – stwierdziła z goryczą. - Na szczęście szybko zrozumiałam, że nie dla psa kiełbasa. Kochałam cię przez długie lata i sama się dziwiłam jak szybko ta miłość mi przeszła. Za Maćka zawsze będę ci wdzięczna. Nie spodziewaj się jednak, że zgodzę się na twoje widzenia z nim tylko dlatego, że nagle zapragniesz być tatą dla własnego dziecka. Nigdy od ciebie nic nie chciałam i nadal nie chcę. Ty nie poczuwałeś się do ojcostwa. To ostatecznie przesądziło o tym, że nigdy nie zaistniejesz w jego życiu – podniosła się z ławki. – Pożegnam się już. Mimo wszystko życzę ci szczęścia. Maciek! Idziemy!
Mały podbiegł do niej i chwycił ją za rękę. Marek siedział na ławce i patrzył jak oddalają się od niego. Po raz pierwszy poczuł, że przegrał swoje życie. Ciężko podniósł się z miejsca i wolnym krokiem ruszył przed siebie.
K O N I E C
Comments