ROZDZIAŁ 2
Rodzeństwo pozostało w szpitalu tydzień. W tym czasie wykonano im szczegółowe badania, były jeszcze rozmowy z psychologiem i panią z opieki. Dwójka młodszego rodzeństwa większość dnia spędzała w świetlicy urządzonej dla dzieci. Tu mogły pooglądać bajki w telewizorze, pobawić się zabawkami lub zająć się rysowaniem kolorowymi kredkami. Przez ten czas Kasia powoli dochodziła do siebie. Rany po biciu z każdym dniem bolały coraz mniej a wsmarowywana w jej ciało przez pielęgniarki maść skutecznie usuwała zasinienia. Nie miała pojęcia, że w dniu, w którym zabrano ich do szpitala rodzice wylądowali w izbie wytrzeźwień.
Doszli do świadomości dość szybko, bo część wypitego alkoholu wyparowała z nich w nocy, a resztę załatwił lodowaty, silny prysznic. Nikt się tu z nimi nie patyczkował. Kobiety zajmujące się pijanymi już przy przyjęciu małżeństwa Małków, dowiedziały się, że jak wytrzeźwieją, to trafią do aresztu za znęcanie się nad dziećmi. Obie posiadające potomstwo nie miały litości nad tą patologią i mimo ich krzyków, i wyzwisk robiły swoje. Rozdzielono ich. Każde trafiło do innego pokoju. Rano dwóch policjantów przewiozło ich do aresztu. Tam czekali na rozprawę.
Dzień przed wypisem ze szpitala na sali, gdzie leżały dzieci pojawiła się ponownie pani z opieki w towarzystwie ordynatora oddziału i psychologa. Przysiedli wszyscy przy niewielkim stoliku, a kobieta wręczyła Kasi sporą reklamówkę.
- Jutro wychodzicie. Przyniosłam wam trochę ubrań i bielizny. Znaleźliśmy wam nowy dom. Prosto ze szpitala samochód przewiezie was do Domu Dziecka na ulicy Międzyparkowej. Czeka już na was przytulny pokój i trzy czyste łóżka. Na razie nie będziemy was rozdzielać, bo Wojtek jest mały, ale za rok będzie musiał przenieść się do pokoju dla chłopców. Mam nadzieję, że tam odzyskacie spokój. Ty Kasiu pójdziesz do nowej szkoły a młodsi będą korzystać z pokoju zabaw w ośrodku.
- Nie wie pani, co z naszymi rodzicami? – zapytała dziewczynka. W jej oczach czaił się lęk.
- Są w areszcie. Czekają na rozprawę. Reszta należy do sądu. Ja mam nadzieję, że odbiorą im prawa rodzicielskie. Już dość wycierpieliście przez nich.
Następnego dnia po śniadaniu zabrano całą trójkę i przewieziono do ośrodka opiekuńczego. Dla każdego z nich zaczynał się nowy etap w życiu, etap, który trochę napawał ich lękiem, bo nie mieli pojęcia czego się spodziewać. Kasia, która rozumiała więcej niż rodzeństwo, uspokajała je i pocieszała.
- Na pewno będzie nam tam lepiej niż w rodzinnym domu. Będzie czysta pościel, regularne posiłki, a przede wszystkim spokój, którego tak bardzo brakowało nam każdego dnia. Nie będzie pijaństwa i bicia. Będzie dobrze, zobaczycie.
Nie rozczarowała się. Pokój, który im przydzielono bardzo różnił się od tego w mieszkaniu rodziców. Był czysty i pachniał jakimś środkiem chemicznym. Stały tu trzy równo zasłane łóżka, dwa niewielkie biurka i pojemna szafa.
- To od dzisiaj wasz dom – powiedziała dyrektorka ośrodka. – Rozgośćcie się i wypakujcie rzeczy. Za chwilę przyjdzie tu wychowawczyni i ona oprowadzi was po budynku i wszystko wyjaśni. – Po tych słowach opuściła pomieszczenie a oni nieśmiało usiedli na jednym z łóżek.
- Miło tu, prawda? – powiedziała cicho Mirka rozglądając się uważnie.
- Prawda. Zajrzyjmy do szafy i zajmijmy półki – Kasia wstała i otworzyła na oścież drzwi od sporego mebla. – Ta najniższa będzie dla Wojtusia. Środkowa dla ciebie a najwyższą zajmę ja – mówiła wypakowując reklamówkę.
Do pokoju weszła tęga kobieta o dobrotliwym wyrazie twarzy i przedstawiła się. Dzieci po kolei wymieniły swoje imiona.
- Od środy zaczniesz ponownie chodzić do szkoły. Przez pierwsze dni będzie cię ktoś do niej odprowadzał – poinformowała Kasię. – Tu masz plecak a w nim potrzebne ci książki i zeszyty, a przybory do pisania są w piórniku. Za chwilę zabiorę was do magazynku, gdzie dobierzecie sobie trochę rzeczy. Spodnie, kurtki i takie tam. Chodźmy.
Magazynek pękał w szwach. Kasia nigdy nie widziała takiej ilości odzieży a może tylko jej się wydawało, bo pomieszczenie było niewielkie wyposażone w półki od podłogi aż po sufit.
Do pokoju wrócili obładowani, bogatsi w rajtuzy, bieliznę, ciepłe kapcie i porządne buty. Nie zabrakło spodni, spódnic i bluzeczek. Cała trójka pękała ze szczęścia. Mama nigdy nie kupowała im ubrań. Czasem ktoś przynosił jakieś już znoszone a one wydzierały je do końca. Te były nowe i śliczne.
Przy okazji wizyty w magazynku wychowawczyni pokazała im pokój zabaw i jadalnię.
- Tu będziecie schodzić na posiłki. Śniadanie jest o siódmej. Tam stoi kosz, z którego codziennie będziesz zabierać sobie Kasiu kanapki do szkoły. Obiady wydawane są do szesnastej, bo dzieci o różnych porach wracają ze szkoły. Kolacja o osiemnastej. Obok pokoju macie łazienkę. Tam trzeba się dokładnie i codziennie myć. Mam nadzieję, że ty Kasiu, jako najstarsza, dopilnujesz rodzeństwa. Na łóżkach macie po dwa ręczniki, a na półce nad biurkiem stoją kubeczki z pastą i szczoteczkami do zębów. Każde z was ma swoją mydelniczkę. I to chyba wszystko. Rozpakujcie teraz torby i urządźcie się tu po swojemu.
Kobieta wyszła, a dzieci nieco oszołomione nadmiarem wrażeń, siedziały przez dłuższy czas w milczeniu.
O trzynastej przyszła ponownie wychowawczyni, żeby zabrać je na obiad i przy okazji przyniosła jakiś stary budzik.
- Znasz się na zegarku, Kasiu? – zapytała.
- Tak, nauczyłam się kiedyś.
- W takim razie wiesz jak ustawić właściwą godzinę? - Kasia twierdząco kiwnęła głową. – Będziesz musiała to robić zawsze wieczorem, żeby zdążyć na śniadanie i nie spóźnić się do szkoły. A teraz obiad.
Zupa ogórkowa smakowała bosko i choć inne dzieci krzywiły się z niesmakiem to rodzeństwo Małków zjadło ją z wielkim apetytem a makaron z białym serem i cynamonem był wspaniały.
- Mama nigdy nie gotowała nam takich obiadków – mały Wojtek odstawił wymieciony do czysta talerz. – To było pyszne. Nie mogę się doczekać jutrzejszego obiadu.
Nie zdawali sobie sprawy, że przez cały czas trwania posiłku są bacznie obserwowani przez dyrektorkę ośrodka i wychowawczynię. Obie cicho wymieniały uwagi na temat dzieci.
- Są bardzo nieśmiałe i lękliwe – mówiła wychowawczyni. – Mało się odzywają. Jedynie najstarsza odpowiada na pytania, reszta milczy.
- No nic dziwnego. Po takiej traumie jaką zafundowali im rodzice byłoby dziwne, gdyby zachowywały się normalnie. Są znerwicowane i wystraszone. Mają też sporą niedowagę. Musiały często być głodne. Widziała pani z jakim smakiem pochłonęły obiad? Chciałabym bardzo znaleźć im prawdziwy dom, ale wiem, że adopcja całej trójki jest prawie niemożliwa. Jestem niemal pewna, że nawet adopcja jednego z nich może się nie udać. Mają zwichniętą psychikę i na pewno byłyby problemy emocjonalne z przystosowaniem się. Są ze sobą bardzo zżyte, a rozdzielenie ich zaowocowałoby kolejną traumą. Ciężki przypadek. Na razie trzeba je obserwować i traktować łagodnie. Mam nadzieję, że potraktują to miejsce jak własny dom.
Następny dzień rodzeństwo spędziło dość leniwie, głównie na powietrzu. Ośrodek dysponował dużym placem zabaw i tam młodsze rodzeństwo Kasi miało prawdziwą frajdę. Ona sama do południa zeszła do biblioteki i wypożyczyła książkę z bajkami. Postanowiła, że wieczorem poczyta rodzeństwu przed zaśnięciem. Mama nigdy tego nie robiła. Nie zajmowała się nimi zupełnie. Gdy na świecie pojawiła się Mirka, a potem Wojtek, to na Kasi głównie spoczywał obowiązek zadbania o maluchy. Sama niewiele starsza uważała, że w ten sposób chroni je przed pijaną matką i biciem, jakie często uskuteczniała. To zawsze jej obrywało się najwięcej, bo zasłaniała dzieci własnym, mizernym ciałem. Często miała wrażenie, że matka urodziła ich tylko po to, żeby móc się wyżywać i dawać upust swoim frustracjom. Ojciec ich nie bił, ale też rzadko stawał w ich obronie. Matka mogłaby je zatłuc na śmierć a on nie kiwnąłby palcem.
Następnego dnia obudziła rodzeństwo przed siódmą. W pośpiechu umyli się i ubrali. Kasia zabrała plecak i wraz z rodzeństwem zeszła na śniadanie. Po nim wychowawczyni zabrała Mirkę i Wojtka. Kasia dołączyła do grupy dzieci w jej wieku i nieco starszych. Pojawiła się młoda kobieta i przedstawiła się.
- Nazywam się Teresa Kotecka. Niektórzy mnie już znają inni teraz mają okazję. Dzisiaj to ja was zaprowadzę do szkoły. Ruszamy.
Okazało się, że szkoła nie jest tak blisko. Mieściła się niecały kilometr od ośrodka, przy ulicy Ciasnej. Niezbyt śpiesznym krokiem grupka po osiemnastu minutach przeszła przez jej bramę. Większość dzieci ruszyła do swoich klas. Kasię i jeszcze dwie dziewczynki pani Teresa zaprowadziła do gabinetu dyrektora. Po niespełna dwudziestu minutach dziewczynki prowadzone przez dyrektora szkoły weszły do jednej z klas. Pedagog przedstawił je nauczycielce i uczniom, a także wskazał miejsce, gdzie mogą usiąść. Kasia jak zwykle usiadła sama. Nie potrzebowała towarzystwa i tak, jak w poprzedniej szkole, tak i w tej, postanowiła od niego stronić. Nauczycielka po wyjściu dyrektora wręczyła nowym uczennicom plany lekcji. Trwała lekcja języka polskiego. Dzieci po kolei czytały fragmenty jakiegoś opowiadania. Przyszła kolej i na Kasię. Okazało się, że czyta dość płynnie, nie sylabizuje i w głowie składa litery. Jak na kogoś tak mocno zaniedbanego pod każdym względem radziła sobie całkiem nieźle głównie dlatego, że lubiła się uczyć i starała się zawsze na lekcjach uważać, i słuchać, co mówi nauczyciel.
Comments