MATCZYNE SERCE
ROZDZIAŁ 1
Z wielkim trudem pokonała ostatnie stopnie schodów prowadzących na drugie piętro, na którym mieściło się jej mieszkanie. Była zmęczona, żeby nie powiedzieć – skonana. Marzyła tylko o ciepłej kąpieli i poduszce, do której mogła przytulić głowę i zasnąć. Ten dzień nie różnił się od innych i był równie ciężki jak wiele poprzednich. Najpierw harówa w biurze przy obsłudze petentów, a potem zakupy dla pani Nocoń, którą opiekowała się już od kilku lat. Kobieta była przykuta do łóżka. Trzeba było zrobić jej zaopatrzenie, przygotować posiłki na następny dzień, trochę ogarnąć mieszkanie i ją samą. Na to wszystko nie miała więcej niż dwie godziny. Musiała się uwijać, bo czekało na nią sprzątanie biur, którego się podjęła w jednej z firm.
Do domu wracała późno. Nie miała już czasu dla siebie. Za kilka godzin znowu będzie musiała wstać o piątej rano i zacząć polkę od nowa. Nie raz i nie dwa przeszło jej przez głowę, że gdyby nie miała córki nie musiałaby się tak zabijać. Westchnęła. Gdyby żył Kazimierz, wszystko wyglądałoby inaczej.
Zawsze była ambitna i zawsze chciała się uczyć. Była też dość urodziwa i zazwyczaj otaczał ją wianuszek wielbicieli, czego bardzo zazdrościły jej koleżanki. Problem był w tym, że ona na żadnego nie zwracała uwagi, bo jej serce pokochało kogoś zupełnie innego. Ten ktoś był już dorosły, pracował. Skończył technikum samochodowe i zaraz po maturze podjął pracę w jednym z warsztatów samochodowych rozsianych po całym mieście. W jej oczach był bardzo przystojny i taka też była prawda. Chłopak górował wzrostem nad innymi. Zawsze uśmiechnięty z czarną, rozwianą czupryną mamił ją szafirowymi oczami, w których zdawała się tonąć. Najważniejszy był jednak jego charakter. Nigdy nie spotkała tak miłego, dobrego i uczynnego człowieka.
Marzyła o studiach, ale on nalegał na ślub. Mówił, że przecież po ślubie też może je podjąć, bo on na pewno da radę utrzymać ich oboje i opłacić jej uczelnię. Miała wątpliwości, ale jego argumenty przeważyły. W końcu pobrali się w pewną lipcową sobotę, a od października miała zacząć studia zaoczne na wydziale ekonomicznym. To miała być niejako kontynuacja jej nauki po liceum o tym samym profilu. Od sierpnia zatrudniła się w jednej z warszawskich firm w dziale rachuby. I choć proponowane zarobki nie były imponujące, to jednak potrafiła czerpać radość z tej pracy.
Powoli zaczęli się dorabiać. Cieszyła się z każdej zakupionej rzeczy do nowego mieszkania. Miała satysfakcję, że nic nikomu nie zawdzięcza. Tak naprawdę mieszkanie nie było nowe. Było raczej stare i do generalnego remontu. Mieściło się na pierwszym piętrze starej warszawskiej kamienicy. Kazimierz wziął udział w przetargu czynszu i wygrał. Urząd Miasta organizował co jakiś czas takie przetargi. Mieszkania były głównie z odzysku i przeważnie zdemolowane. Chcąc ratować stare budynki przed dewastacją oferowano w nich mieszkania za niewielki czynsz zostawiając resztę w rękach potencjalnych lokatorów.
Nie bali się pracy. Kazimierz mnóstwo rzeczy wykonał sam lub z pomocą swoich kolegów. Wpompował w remont sporo gotówki, ale wkrótce ta ruina zaczęła przypominać porządne mieszkanie w dodatku ogromne. Trzy wielkie pokoje, mała służbówka, kuchnia, spiżarnia i imponujących rozmiarów łazienka.
Nawet nie zdążyli nacieszyć się tym swoim gniazdkiem, gdy okazało się, że ona jest w ciąży. Wróciła z tą nowiną do domu nie bardzo wiedząc jak ma to przekazać Kaziowi. Nigdy wcześniej nie poruszali tematu dzieci. Niepotrzebnie jednak się obawiała. Kazimierz na wieść o ciąży porwał ją w ramiona i wrzeszczał jak opętany
- Ewuś! Tak się cieszę! Tak bardzo się cieszę! Nawet nie wierz od jak dawna marzyłem o dziecku. Obiecaj mi, że jak urodzi się chłopiec, to damy mu imię po moim ojcu – Szymon, a jak dziewczynka, to będzie miała na imię Iwonka. To takie śliczne imię.
Śmiała się z tego podekscytowania Kazimierza, ale też ta reakcja uspokoiła ją i upewniła, że on naprawdę ją kocha i już kocha to nienarodzone dziecko.
Rzeczywiście całkowicie oszalał. Zaczął znosić do domu różne rzeczy. A to łóżeczko prawie nowe, w którym zmieniła tylko poszycie baldachimu, a to specjalny stolik do przewijania maleństwa, a to znowu niezliczoną ilość śpioszków, które miały idealnie pasować na takie niemowlę. Prosiła go, żeby nie znosił więcej rzeczy.
- Ja się boję Kazimierz, że ta radość stanie się przedwczesna i wszystko pójdzie nie tak. Zaczekajmy, aż dziecko szczęśliwie się urodzi i dopiero wtedy będziemy planować.
Kiedy minął szósty miesiąc poczuła się okropnie ociężała. Nie dawała rady z nauką. Kazimierz zawsze na wszystko miał gotową odpowiedź.
- Nie przejmuj się. Skończysz jak dziecko się urodzi.
Sama nie sądziła, aby było to możliwe. Dziecko zawsze absorbuje i trzeba nie lada samozaparcia, żeby pogodzić opiekę nad nim, pracę w domu, pracę zawodową i jeszcze naukę. Zrezygnowała ze studiów, ale nie z pracy. Pracowała właściwie do ostatniego dnia, aż do rozwiązania.
Trudny i ciężki był ten poród. Trwał kilkanaście godzin. Była kompletnie wyczerpana. Pragnęła, żeby to już się skończyło, bo nie miała sił, by przeć. Wreszcie wyciągnęli z niej to maleństwo, które nabrawszy powietrza w płuca natychmiast zaczęło płakać. Było zdrowe i było dziewczynką. Z dumą podawała jej imię i nazwisko pielęgniarce.
- Iwona, Ewa Zakrzewska.
Tego dnia Kazimierz był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Oglądał niemowlę i wciąż powtarzał, że ona jest tak bardzo do niego podobna. Ewa tonowała go mówiąc, że to może się jeszcze zmienić, że niemowlęta już tak mają, ale on wiedział swoje.
- Spójrz na te czarne włosy i na te błękitne oczy. To cały ja. Moja kochana córeczka, moja Iwonka – rozczulał się.
Mała chowała się dobrze. Nie chorowała za często. Po trzech miesiącach urlopu macierzyńskiego Ewa wróciła do pracy. Małą w tym czasie zajmowała się jej matka. Kiedy Iwona skończyła trzy lata Ewa postanowiła zapisać ją do przedszkola.
- Tam będzie miała kontakt z dziećmi – tłumaczyła swoją decyzję Kazimierzowi. – Nie chcę, żeby wyrosła na egoistkę.
Niestety cały ciężar zaprowadzania i odbierania Iwonki z przedszkola spadł na Ewę. Kazimierz miał dużo pracy. Wychodził z domu o piątej rano i wracał koło dziewiętnastej. Nie narzekała jednak, bo dzięki tym nadgodzinom zarabiał bardzo dobrze i zawsze mogła odłożyć część pieniędzy.
Generalnie finansowo powodziło im się całkiem nieźle. Z czasem dopieścili mieszkanie, co roku wyjeżdżali na zagraniczne wczasy. Ewę stać było pójść w każdą sobotę do fryzjera, żeby modnie się uczesać. Była bardzo zadbaną i dobrze ubraną kobietą. Na Kazimierzu też nie oszczędzała. Modne koszule i garnitury, buty ze skóry. Wszystko w najlepszym gatunku. Często myślała, że ma dobre, szczęśliwe życie, a Kazimierz to najlepszy z mężów.
Był sierpień. Iwonka od pierwszego września szła do szkoły. Gorączkowo przygotowywali się do tego dnia. Nowe ubrania, mundurek szkolny, piękny tornister i obowiązkowa wielka tuba wypełniona słodyczami. Na uroczystość poszli oboje. Kazimierz nie chciał przepuścić tak ważnego wydarzenia w życiu swojej jedynaczki. Był bardzo wzruszony i ukradkiem ocierał łzy. To był bardzo emocjonalny dzień i może dlatego, gdy wrócił po uroczystości do pracy nie skupił się na niej należycie. Był nieuważny. Leżał pod samochodem, gdy puściły lewarki podtrzymujące podwozie. Samochód runął na niego i przygniótł go całym ciężarem. Koledzy usiłowali go wyciągnąć, ale trwało to zbyt długo. Lekarz z pogotowia stwierdził zgon.
Ewa tego dnia była wyjątkowo niespokojna jakby coś przeczuwała. Kiedy usłyszała o dwudziestej dzwonek do drzwi, wiedziała, że coś się stało z Kazimierzem. Właściciel warsztatu osobiście poinformował ją o tej tragedii. Powiadomił dokąd zabrali ciało i zaoferował się z podwózką. Szybko ubrała małą i pojechała do kostnicy. Niemal rzuciła się na ciało męża łkając rozpaczliwie. Nie miała pojęcia, jak da sobie teraz radę bez niego. Jak będzie dalej żyć. Zemdlała. Podano jej jakiś zastrzyk. Pół przytomna wróciła do domu i tam do rana tuliła Iwonę w ramionach powtarzając jej wciąż, że tatusia już nie ma, że umarł i poszedł do nieba.
Po śmierci Kazimierza rozsypała się zupełnie i nie mogła poradzić sobie sama ze sobą. Wzięła miesiąc bezpłatnego urlopu i przez ten czas nie robiła nic innego, tylko przesiadywała na cmentarzu wciąż pytając – co mam teraz zrobić Kazimierz? Od czego zacząć?
Na szczęście Iwoną znowu zajęła się babcia.
Wreszcie nadszedł czas, gdy Ewa zaczęła myśleć logicznie. – Po pierwsze na pewno nie dam rady utrzymać tego mieszkania i koniecznie muszę zamienić je na mniejsze. Po drugie nie utrzymamy się z mojej małej pensji i będę musiała poszukać jakiejś dodatkowej roboty. Jest lokata dla Iwony, ale można ją ruszyć dopiero jak ona skończy osiemnaście lat. Jest trochę oszczędności, ale nie za wiele. Mogę z nich dokładać do pensji najwyżej przez rok, ale na pewno nie dłużej. Jakieś pieniądze należą mi się z warsztatu. No i są jeszcze pieniądze z ubezpieczenia. W sumie niby nie tak mało, ale przecież muszę myśleć perspektywicznie.
Zaczęła działać. Dała ogłoszenie do prasy, że chce zamienić mieszkanie czynszowe na podobne tylko o mniejszym metrażu. Nie sądziła, że znajdzie się tylu chętnych. Przez dwa tygodnie nie robiła nic innego tylko oglądała mieszkania ludzi chcących się przenieść na większy metraż. Przede wszystkim postanowiła, że byle czego nie weźmie a już na pewno mieszkania do remontu. To musi być lokal, do którego można przeprowadzić się od zaraz. Ważna była też wysokość czynszu. Wreszcie trafiła na mieszkanie, które wydawało się spełniać standardy. Było dość przestronne i jasne. Miało pięćdziesiąt cztery metry, dwa pokoje, osobno łazienkę i ubikację, i dość ustawną kuchnię, no i nie mieściło się za wysoko, bo na drugim piętrze. Uznała, że to było to, czego szukała. Ludzie, z którymi zamieniła się na mieszkania dowiedziawszy się, że jest sama z dzieckiem, pomogli jej w przeprowadzce. Część mebli wywiozła do matki z zamiarem ich sprzedania. Nie mieściły się w jej nowym mieszkaniu. Powoli ogarnęła wszystko. Urządziła przytulny pokoik dla Iwonki sama zajmując większy przeznaczony i na salon, i na sypialnię dla niej. Teraz musiała tylko przyzwyczaić się do myśli, że Kazimierza już nie ma i została zupełnie sama.
Wróciła do pracy, ale nie ustawała w wysiłkach, żeby znaleźć jeszcze jakieś dodatkowe zajęcie. Któregoś dnia, całkiem przypadkowo dowiedziała się, że jakaś kobieta poszukuje opiekunki do chorej matki. Matka jest w zasadzie leżąca, ale potrafi wstać i przejść o balkoniku do kuchni, żeby podgrzać sobie posiłek. Samodzielnie korzysta też z łazienki. Zdobywszy adres i numer telefonu od razu skontaktowała się z córką tej chorej kobiety. Okazało się, że córka nie mieszka w Warszawie, ale gdzieś za Warszawą i nie jest w stanie dojeżdżać do matki w tygodniu. Umówiły się na spotkanie. Z kartką w dłoni Ewa trafiła do mieszkania Tekli Nocoń, gdzie czekała już na nią jej córka Wanda Kotecka. Przywitały się. Wanda objaśniła po krótce w czym rzecz.
- Mama jest kontaktowa, ale bardzo słaba. Wstaje z łóżka tylko wtedy, gdy jest głodna, lub za potrzebą. Ciężko jej idzie przebieranie się w świeżą bieliznę i tu trzeba jej pomóc. Trzeba też robić zakupy i podgotować jakieś posiłki tak, żeby sama mogła je wsadzić do mikrofalówki i podgrzać. Wie pani, takie gotowe porcje dla jednej osoby. Jeśli starczyłoby pani czasu, to mile widziane jest sprzątanie, ale nie jakieś gruntowne, tylko zwykłe odkurzanie i wytarcie z mebli. Ja i tak przyjeżdżam tutaj w każdą sobotę i robię porządki łącznie z praniem i przebieraniem pościeli. Mogę zaoferować pięćset złotych. Oczywiście pieniądze na zakupy będę zostawiać.
Ewa nie wybrzydzała. Teraz, gdy musiała na własnych barkach udźwignąć ciężar utrzymania siebie i córki chętnie przystała na takie warunki. Dobiły więc targu. Dostała od Wandy komplet kluczy, została poinformowana, gdzie co jest i pieniądze na jutrzejsze zakupy.
Odtąd wracała do domu znacznie później. Nadal rano odprowadzała córkę do szkoły, natomiast po skończonych lekcjach odbierała ją babcia.
Lata mijały. Ewa chociaż bardzo się starała, nie wyglądała już tak dobrze jak kiedyś. O sobotnich wizytach u fryzjera zapomniała już dawno. Chodziła się tylko strzyc raz na dwa miesiące. Nie kupowała już markowych ubrań, bo zwyczajnie nie było ją na nie stać. Coraz częściej wyszukiwała coś dla siebie w lumpeksach. Nigdy jednak nie kupiła w nich nic dla Iwony. Ona zawsze miała to co chciała. Dla niej nie mogło zabraknąć pieniędzy. Ewa wychodziła ze skóry, żeby córka nie odstawała od swoich koleżanek. Wciąż uważała, że Iwonie się to należy, bo jest półsierotą, bo jest uboższa o ojca, którego nadal mają jej koleżanki. – Kazimierz na pewno nigdy by jej nie odmówił kupienia magnetowidu, czy telefonu – usprawiedliwiała większe wydatki. Nie uważała, że postępuje niewłaściwie. Kochała córkę nad życie i nie była w stanie niczego jej odmówić. Rosła więc Iwona z poczuciem, że wszystko jej się od życia należy, że nie musi nic robić, nie musi wkładać żadnego wysiłku, żeby uzyskać to, co jej akurat się podoba. Najlepsze i najmodniejsze ciuchy. Pierwsze drogie kosmetyki. Wszystko dla niej. Nie tak rzadko zdarzało się jej przetrząsać portfel matki i wyciągać pieniądze na dyskoteki, czy kino. Nie miała skrupułów.
Szkołę podstawową skończyła z dobrymi ocenami. Gorzej już było w szkole średniej. Zaczęła opuszczać lekcje. Nie uczyła się. Szwendała się z jakimiś podejrzanymi ludźmi po mieście popijając piwo lub mocniejsze trunki. Ewa nie miała pojęcia o niczym, bo Iwona każdego dnia wychodziła do szkoły zabierając ze sobą plecak z książkami.
Bomba wybuchła tuż przed feriami. Wychodząc z pracy Ewa natknęła się na matkę jednej z koleżanek Iwony. Ta powiedziała jej o zebraniu, które ma odbyć się właśnie dzisiaj o siedemnastej. Ewa spanikowała. Podziękowała kobiecie za informacje i niemal biegiem dotarła do pani Nocoń. Tam szybko uwinęła się z obiadem i sprzątaniem i prosto stamtąd pognała do szkoły. Samo zebranie trwało dość krótko, natomiast pod jego koniec wychowawczyni poprosiła ją o pozostanie. Powiedziała jej, że Iwona ma mnóstwo nieobecności i pod wielkim znakiem zapytania stoi dopuszczenie jej do matury.
- Nawet nie ma jej z czego wystawić ocen na półrocze, bo nie była na żadnych sprawdzianach, nie ma stopni z odpowiedzi ustnych.
Ewie było wstyd, że nie miała zielonego pojęcia o absencji córki w szkole.
- Porozmawiam z nią i przywołam do porządku. Ona zda tę maturę, jeśli tylko szkoła dopuści ją do niej. Już ja tego dopilnuję. To moja wina, bo haruję po całych dniach i nawet nie mam kiedy jej dopilnować.
- Ona musi zdać materiał z pierwszego semestru, żeby zaliczyć to półrocze. Koniec z nieprzychodzeniem na zajęcia. Jeśli chce zdać maturę, musi je zaliczać.
Ewa wyszła ze szkoły zdruzgotana. – Jak to tak? – pytała samą siebie. - To ja urabiam się dla niej po łokcie, żeby miała wszystko, co najlepsze, a ona nawet nie chodzi do szkoły? Uwolniłam ją ze wszystkich obowiązków. Chciałam, żeby tylko się uczyła i wyszła na ludzi. Dlaczego ona mi to robi?
Dotarłszy do mieszkania rozebrała się i założywszy na nogi kapcie skierowała kroki do pokoju córki. Otworzyła na oścież drzwi. Na tapczanie siedziała Iwona z jakąś dziewczyną, której Ewa nie znała i dwóch młodzieńców. Wszyscy kiwali się w rytm hinduskiej muzyki.
- Dobry wieczór państwu – powiedziała głośno. Towarzystwo otworzyło oczy i spojrzało na nią beznamiętnie.
- Przeszkadzasz nam mamo – odezwała się pretensjonalnym tonem Iwona.
- Jestem u siebie i mogę robić, co mi się podoba. Poproś swoich kolegów, żeby opuścili nasz dom. Jest już bardzo późno, a my mamy jeszcze do pogadania.
Iwona spojrzała na nią nienawistnie. Mruknęła coś do swoich gości, którzy w żółwim tempie zaczęli się zbierać do wyjścia. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi Iwona wrzasnęła.
- Oszalałaś?! Co ty wyprawiasz?! Jak śmiesz wypraszać moich gości?! To mnie już nic nie wolno?!
- Uspokój się. Myślę, że chyba pozwalałam ci na zbyt dużo swobody. To wkrótce się zmieni. Właśnie wracam z zebrania szkolnego, o którym nie raczyłaś mnie powiadomić. Dowiedziałam się na nim wielu ciekawych rzeczy. Przede wszystkim tego, że nie chodzisz do szkoły i nie dopuszczą cię do matury. Jeśli tak się stanie, wyniesiesz się z domu, bo ja nie będę utrzymywać pasożyta. Nic od ciebie nie chciałam, niczego nie wymagałam. Ty miałaś się tylko uczyć, zdać maturę, zrobić jakieś studia, żeby zdobyć porządny zawód. Nie zrobiłaś kompletnie nic. Kocham cię nad życie, ale jeśli mnie sprowokujesz zostaniesz sama i sama będziesz musiała sobie radzić. Wszystko w twoich rękach. Rozmawiałam z wychowawczynią. Jeśli zaliczysz ten semestr dopuszczą cię do matury pod warunkiem, że będziesz uczęszczać na zajęcia. Naprawdę tego nie rozumiem. Wychodzę ze skóry, żebyś miała wszystko, żeby niczego ci nie zabrakło. Haruję na dwa etaty i to wszystko dla ciebie. Spójrz na mnie jak wyglądam. Za każdym razem jest mi szkoda wydać pieniądze na siebie, bo ty jesteś ważniejsza. Czy za wiele wymagam? Gdzie popełniam błąd? Co się z tobą stało? Tak dobrze się uczyłaś w podstawówce, dlaczego teraz tak nie jest?
Iwona rozpłakała się.
- Już nic nie mów. Przysięgam ci, że zaliczę ten semestr. Wezmę się ostro do nauki i zaliczę go. Maturę też zdam. Obiecuję. Tylko już nie krzycz.
ROZDZIAŁ 2
Iwona dotrzymała umowy chyba tylko dlatego, żeby nie zaogniać już konfliktu z matką. Tu przy niej miała wygodne życie i ani myślała pójść do pracy w przypadku, gdyby rzeczywiście matka spełniła swoje groźby i kazała jej się wynieść z domu. Z drugiej strony nie wierzyła, że rodzicielka byłaby do tego zdolna. Tak, czy owak zaliczyła pierwszy semestr i chociaż wyniki nie były powalające, bo z góry do dołu miała same dostateczne, to jednak pozwoliło gronu pedagogicznemu dopuścić ją do matury.
Ewa oglądając jej świadectwo maturalne załamywała ręce.
- Gdzie ty pójdziesz na studia z takimi ocenami? Gdzie cię przyjmą? Myślałaś już jaki kierunek chcesz studiować?
- Może ekonomię? – odpowiedziała beztrosko. Ewa spojrzała na nią jak na raroga.
- Oszalałaś? Nigdy w życiu nie przyjmą cię na taki wydział z takimi stopniami nawet jeśli zdasz egzamin wstępny. Tam zawsze jest duża konkurencja i oceny z matury z całą pewnością będą brane pod uwagę.
- Oj nie przesadzaj mamo. Jeśli nie na dzienne, to pójdę na prywatne zaoczne – bagatelizowała sprawę Iwona.
- Zgłupiałaś? Nawet nie masz pojęcia ile to kosztuje! Nie pomyślałaś skąd weźmiesz na to pieniądze? Nie tak to miało wyglądać. Miałaś iść na studia i skończyć je. Podjąć dobrą pracę i wreszcie trochę mnie odciążyć. Dziecko, ja już nie daję rady, zrozum.
- Jesteś silna i na pewno dasz radę, a ja spróbuję poszukać jakiejś pracy, żeby zapłacić za naukę – zakończyła temat Iwona.
Ewa była pełna wątpliwości, ale najważniejsze było to, że jej córka chce w ogóle skończyć jakieś studia. Poczytała trochę ogłoszeń i znalazła firmę poszukującą kobiet do sprzątania biur. Pokazała ogłoszenie Iwonie, ale ona tylko prychnęła z niechęcią.
- Ja miałabym sprzątać biura? To niedorzeczne.
- Każda praca jest dobra, kiedy dostajesz za nią wynagrodzenie. W ten sposób mogłabyś zarobić na te studia.
- Nie ma mowy. Co miałabym powiedzieć moim koleżankom, że zostałam specjalistą od szorowania powierzchni płaskich? Taki wstyd…
- Dla ciebie wstyd, a dla mnie dodatkowy dochód. W czym jesteś lepsza ode mnie?
- Tobie to ujdzie, bo jesteś już starsza. Dla mnie to za duży obciach.
Ta wymiana zdań kompletnie nic nie wniosła i Ewa postanowiła pójść na rozmowę sama. Korzystne było to, że mogła sprzątać nawet wieczorami, bo nie ustalono konkretnych godzin pracy. Odpowiadało jej to. Umówiła się, że będzie przychodzić o osiemnastej. Podpisała umowę i jednocześnie zgodę na wynagrodzenie. I tak będzie musiała zacisnąć pasa. Opłata za jeden semestr wynosiła około tysiąca pięciuset złotych. Jak dla niej, suma była astronomiczna, ale czego nie robi się dla własnego dziecka.
Teraz było jeszcze trudniej. Prosto z biura biegła do pani Nocoń, a od niej do sprzątania. Wracała skonana i zupełnie wyzuta z sił. Za to jej córka nie przejmowała się kompletnie niczym. W końcu do rozpoczęcia semestru pozostał jeszcze miesiąc.
- Szukałaś jakiejś pracy, czy nadal czekasz, aż przyjdzie ktoś tu do domu i poda ci ją na tacy? – pytała Ewa ironicznie.
- Przecież szukam. Ciągle szukam, ale nic nie ma dla mnie. Chciałam gdzieś do biura, ale przecież skończyłam ogólniak, a to tak jakbym nie miała żadnego zawodu.
- Bo to prawda. Dopiero studia ci go gwarantują.
- No sama widzisz. Ciężko jest.
- Jest, ale jak się człowiek postara to zawsze coś znajdzie. Ja znalazłam.
- Pewnie, – prychnęła pogardliwie – sprzątanie…
Wreszcie któregoś dnia Iwona oznajmiła, że znalazła pracę.
- Będę pracować jako roznosiciel ulotek oferujących kredyt.
Ewa leżąc już w łóżku ocierała łzy, bo chociaż to zajęcie nie dawało żadnych perspektyw, to przynajmniej pozwalało na poprawienie ich budżetu.
Radość jednak nie trwała długo. Po dwóch tygodniach Iwona oznajmiła, że rzuciła tę robotę.
- To nie dla mnie. Musiałam stać tam przez dziesięć godzin ubrana jak idiotka z tablicą przewieszoną przez głowę i wciskać ludziom te ulotki. No i oczywiście bez przerwy się uśmiechać. A co ja pajac jakiś jestem? Od tego stania bolą mnie nogi i na pewno szybko nabawiłabym się żylaków, a od wiecznego uśmiechania się boli mnie szczęka. Jak w ogóle można tak pracować? – zakończyła oburzona zatrzaskując drzwi od swojego pokoju.
Ewie opadły ręce. Wciąż jednak liczyła, że córka się opamięta. Podsuwała jej stosy gazet z ogłoszeniami, lub prosiła ją, żeby popytała w okolicznych zakładach pracy, ale wszystko na nic.
Zajęcia na studiach zaczynały się od pierwszego października. Ewa z ciężkim sercem zapłaciła pieniądze za pierwszy semestr, bo Iwona zapewniała ją, że teraz bierze się w garść i z kopyta zabiera się do nauki. Musiała uwierzyć jej na słowo. Nie była w stanie tego sprawdzić ani dopilnować córki. Przecież przez cały dzień była poza domem. Najgorsze było to, że gdy już do niego wracała zastawała okropny bałagan. W kuchni zlew ledwie mieścił górę naczyń. Nawet nie miała czystej szklanki, żeby móc zrobić sobie herbaty. Zakasywała rękawy i brała się za mycie. Potem zaglądała do pokoju córki. Najczęściej zastawała ją obłożoną książkami siedzącą przy komputerze i notującą coś. To upewniało ją tylko, że Iwona poważnie podeszła do nauki i nie są ważne te stosy naczyń i brud w mieszkaniu, bo ona jednak się uczy.
Zbliżały się święta. Dla Ewy był to chyba najgorszy okres w roku i najbardziej pracowity. Niewiele miała czasu na zrobienie świątecznego zaopatrzenia, ale tu akurat zawsze ratowała ją Wanda. Przez tyle lat opieki nad panią Teklą Ewa zdążyła się zaprzyjaźnić z nimi obiema. Mieszkająca w Legionowie Wanda zawsze na święta robiła jej jakieś praktyczne niespodzianki z wdzięczności za tak solidną opiekę nad matką. Tym razem też nie było inaczej. Kiedy Ewa weszła do mieszkania i przywitała się z nimi obiema Wanda zaczęła wyciągać z torby słoiki z marynowanymi grzybkami, wianki suszonych grzybów, powidła, konfitury i co Ewę zdziwiło niepomiernie, oprawione i poporcjowane ryby.
- To wszystko dla ciebie Ewuniu. Dzisiaj weźmiesz od mamy wózek na kółkach, bo nie dasz rady przenieść tego wszystkiego w rękach. Wózkiem znacznie łatwiej. Przywiozłam ci trochę ryb, bo mój mąż był gdzieś z kolegami na stawach i nałowili tego mnóstwo. My na pewno nie damy rady wszystkiego zjeść. Są karpie, kilka pstrągów i nawet sandacz. Tu jeszcze trochę orzechów i jabłek.
Ewa uściskała ją. Była jej bardzo wdzięczna. To duża oszczędność, a pieniędzy jak zwykle nie było za wiele. Wanda zostawała w Warszawie, bo wigilię i święta robiła u mamy. Na pożegnanie wcisnęła Ewie jeszcze zapłatę za grudzień i złożywszy jej świąteczne życzenia, pożegnała.
Ewa z trudem dotargała to wszystko do domu. Ponieważ nie robiła nic u pani Nocoń miała trochę czasu dla siebie przed pójściem do sprzątania. Zdyszana przekręciła klucz w zamku i wprowadziła do przedpokoju wózek. Rano zostawiła kartkę na stole dla Iwony prosząc ją o nastawienie pralki i posprzątanie w swoim pokoju. Zajrzała do łazienki, ale pranie leżało nadal na koszu tak jak zostawiła je rano. Przeszła do pokoju córki. Siedziała ze słuchawkami na uszach wlepiając wzrok w jakąś książkę.
- Iwona? Iwona! – krzyknęła. Dziewczyna ściągnęła z uszu słuchawki wlepiając w nią wzrok.
- Co tak krzyczysz?
- Miałaś nastawić pralkę, miałaś posprzątać ten chlew. Co robiłaś cały dzień?
- Miałam dużo nauki. Mam sprawdzian z ekonomii przed samą wigilią. Chcesz, żebym go zawaliła przez jakieś sprzątanie?
- Oczywiście, że nie chcę, ale mogłabyś choć trochę mnie odciążyć. Za chwilę święta, kiedy ja mam to wszystko ogarnąć? Za moment wychodzę do pracy, a ty ubierz się. Pójdziesz na cmentarz i uprzątniesz grób taty i dziadka, i żebym nie musiała dwa razy tego powtarzać. Nie chcę pójść tam w wigilię i zastać zasuszone kwiaty i wypalone znicze. Masz zgarnąć cały śnieg z płyty. No już, zbieraj się.
- No dobra, już dobra. Idę.
Ewa wróciła do przedpokoju po wózek. Wypakowała z niego wszystko do lodówki i nie oglądając się za siebie wyszła z domu. Biura do jutra musiały być wysprzątane na błysk.
W wigilię rano przyszła mama Ewy. Mimo swoich sześćdziesięciu lat trzymała się całkiem krzepko. Przywitawszy się z córką i wnuczką ruszyła do kuchni.
- Wy idźcie na cmentarz, a ja zaraz tu wszystko ogarnę.
- Dziękuję mamuś. Bez ciebie zginęłabym. W lodówce jest farsz do pierogów i ryby już wyjęłam, żeby się odmroziły.
- Dobrze dziecko, poradzę sobie.
Cmentarz a właściwie grób Kazia był tym miejscem, gdzie Ewa rozklejała się zupełnie i nie potrafiła powstrzymać płaczu. Tu kumulowane w sobie emocje wypływały wraz z jej łzami. Tu skarżyła się zawsze w duchu na swoje ciężkie życie i na Iwonę, która okazała się być nie taką córką, jakiej zawsze pragnęła. To tu mówiła mu zawsze, że odszedł za wcześnie zostawiając ją ze wszystkimi problemami. – Chyba nie jestem dobrą matką Kaziu. Nie potrafiłam wychować naszej córki na dobrego człowieka. Nie nauczyłam jej współczucia i empatii. Zawsze powtarzałam, że nie chcę, by wyrosła na egoistkę, a ona taka właśnie jest. Za dużo jej pobłażałam, za mało wymagałam, a teraz już za późno, żeby cokolwiek zmienić, bo ona jest dorosła. Co ja mogę jeszcze zrobić, żeby ona była inna? Fizycznie tak bardzo jest do ciebie podobna. Te gęste, kruczo czarne włosy i te szafirowe oczy ma po tobie, ale charakter nie wiadomo po kim. Przecież ty byłeś zupełnie inny.
- Idziemy na grób dziadka? – usłyszała głos Iwony i wróciła do rzeczywistości. Otarła z policzków łzy.
- Idź, ja za chwilę dołączę – wstała z ławeczki i pochyliła się jeszcze nad grobem poprawiając świąteczny stroik. – Jeśli mnie słyszysz Kazio, to proszę cię, natchnij mnie jakąś dobrą myślą. Poradź, co mam począć z Iwoną. Spraw, żeby wreszcie zaczęła mnie szanować a nie traktować wciąż jak źródło pieniędzy. Czuwaj nade mną kochany. – Pożegnała się i wolnym krokiem ruszyła do miejsca, w którym spoczywał jej ojciec.
Wróciły zmarznięte. Iwona natychmiast zaszyła się w swoim pokoju, a Ewa ruszyła do kuchni, żeby pomóc mamie w przygotowaniach do kolacji. Od kiedy obie owdowiały wigilia zawsze była dla nich przygnębiająca. Były łzy, wspomnienia, oglądanie starych zdjęć. Iwona siedziała przy stole zupełnie nieporuszona łzami matki i babci jakby nie rozumiała skąd tyle wzruszenia i za czym tak rozpaczają. Dziadka pamiętała jak przez mgłę, ojca prawie wcale. Miała niejasne wspomnienia o kimś wysokim, kto trzymał ją na rękach, ale nic więcej. Na zdjęciach zauważała podobieństwo do ojca. Tak jak on była dość wysoka i urodziwa, ale prócz tego żadnych emocji, żadnych przemyśleń. Kompletnie nic. Żeby zmienić temat zaproponowała rozdanie prezentów. Było to dość bezczelne z jej strony, bo sama nic nigdy nie miała ani dla matki, ani dla babki wymawiając się permanentnie brakiem środków.
- To co dostanę w tym roku?
Ewa sięgnęła pod choinkę wyjmując kolorową torbę.
- To dla ciebie mamusiu. Niech się dobrze nosi. A to dla ciebie – podała torbę Iwonie.
Mama Ewy wyciągnęła z torby rudy golf i przyłożyła do ciała.
- Dziękuję kochanie. Jest naprawdę śliczny i taki miękki. Ja nie kupowałam wam prezentów, ale dla Iwonki mam tysiąc pięćset złotych na opłacenie następnego semestru, a dla ciebie Ewuniu tyle samo, żebyś wreszcie choć trochę pomyślała o sobie. Kup coś ładnego. Masz taki dobry gust.
Wzruszona Ewa uściskała matkę.
- Dziękuję mamusiu. Tak właśnie zrobię.
- Dziękuję babciu – Iwona podeszła do niej i cmoknęła ją w policzek. – Niestety ja dla was nic nie mam, bo jak zwykle cierpię na chroniczny brak gotówki.
- A nie szukałaś pracy? – nieco naiwnie spytała babcia. Doskonale znała sytuację, bo Ewa niczego przed nią nie taiła.
- Szukałam, ale trudno dzisiaj o nią dla kogoś, kto nie ma zawodu, a ja nie mam – sięgnęła do torby, którą wręczyła jej matka i wyciągnęła z niej parę jeansów. – Spodnie? – powiedziała mocno zawiedziona. – Myślałam, że to będzie coś innego?
- Przykro mi kochanie, ale tylko na to było mnie stać – odparowała Ewa. – Zjemy po kawałku ciasta? – zmieniła temat. Jej córka wstała od stołu zabierając kopertę z pieniędzmi i torbę z prezentem.
- Ja dziękuję. Jestem najedzona. Pójdę do siebie – powiedziawszy to naburmuszona ruszyła do swojego pokoju. Zostały same. Ewa westchnęła ciężko. Matka przytuliła ją do siebie.
- Nie masz z nią łatwego życia dziecko, oj nie masz. Powinnaś coś z tym zrobić. Ona ma dziewiętnaście lat. Jest dorosła. Siedzi w domu i zbija po całych dniach bąki. Jak długo będzie jeszcze siedzieć ci na głowie?
- Ona jeszcze się uczy mamo… - odpowiedziała cicho Ewa.
- Ona jeździ na uczelnię w soboty i niedziele, a przez resztę tygodnia robi nie wiadomo co. Przecież nie uczy się po całych dniach. W to to ja już nie uwierzę. Za bardzo się z nią cackasz.
- Wiem mamo, wiem… Czasami marzy mi się, żeby gdzieś wyjechać, oderwać się od tego kieratu i tak porządnie odpocząć nie myśląc o rachunkach i o tym, że może nie starczyć mi do pierwszego. Jestem już taka zmęczona moim życiem. Okropnie zmęczona. Jak długo mogę tak ciągnąć? Myślałam, że Iwona da mi wsparcie, pomoże, odciąży finansowo, żebym nie musiała tak tyrać każdego dnia. Czasami dochodzę do wniosku, że ona jest moją największą życiową porażką i rozczarowaniem. Tak bardzo żałuję, że nie odziedziczyła charakteru po Kazimierzu…
Nastał nowy rok. Sylwestra spędziła samotnie. Najpierw poszła na cmentarz, a potem zaszyła się w mieszkaniu. Iwona balowała gdzieś z kolegami. Nawet to było Ewie na rękę. Wreszcie miała trochę czasu dla siebie. Wieczorem wzięła długą odprężającą kąpiel. Krytycznie przyglądała się sobie po wyjściu z wanny. Miała prawie czterdzieści lat, ale jej ciało wyglądało na znacznie starsze. Była szczupła. Od lat nie jadała regularnych posiłków. Jej twarz znaczyły już głębokie zmarszczki. Z ciągłego niedospania wciąż miała sińce pod oczami i opuchnięte powieki. Ręce zniszczone ciężką pracą też nie wyglądały imponująco, a spod cienkiej skóry przebijała siateczka żył. – Kiedy ja tak się zniszczyłam? – przemknęło jej przez głowę. – Nawet nie zauważyłam wcześniej, że jestem już starą kobietą i to wbrew metryce. Kobiety w moim wieku są jeszcze takie piękne, zadbane, pełne energii i radości. To wszystko gdzieś we mnie umarło – rozpłakała się. Postanowiła, że część pieniędzy, które dostała od mamy przeznaczy na kosmetyczkę. Nie była w salonie całe lata świetlne. To na pewno poprawi jej samopoczucie. Może zmieni fryzurę na jakąś modniejszą i ufarbuje włosy?
Na początku stycznia zadzwoniła do salonu i umówiła się na sobotę. Tylko w ten dzień mogła sobie pozwolić na takie „szaleństwo”. Faktycznie zaszalała. Spędziła tam niemal pół dnia, ale kiedy spojrzała w lustro nie zobaczyła już tej podstarzałej, zmęczonej kobiety, ale pełną energii ryczącą czterdziestkę. Modnie ostrzyżone włosy nasycone kolorem aż lśniły. Przejechała po nich dłonią i uśmiechnęła się. Nie sądziła, że będzie aż tak dobrze.
Wróciwszy do domu przebrała się w domowe ciuchy i zabrała za sprzątanie. Iwony nie było. Przypomniała sobie, że córka wspominała coś o zaliczeniach, bo zbliżał się koniec pierwszego semestru. Wyciągnęła z szafy odkurzacz i zaczęła porządki od pokoju Iwony. Tu zawsze był istny chlew. Zachodziła w głowę, jak ona może się dobrze czuć w otoczeniu tych wszystkich śmieci. Klęknęła na dywanie i spod tapczanu zaczęła wyciągać torebki po chipsach, jakieś opakowania po chińszczyźnie, pizzy i papierki po słodyczach. – Mój Boże, czym ona się odżywia? A to co? – sięgnęła głębiej i wyciągnęła niewielki notes. Okazało się, że trzyma w ręku indeks Iwony. – Indeks? Przecież mówiła, że ma zaliczenia, dlaczego go nie wzięła? Pewnie nie mogła go znaleźć bałaganiara jedna. – Z ciekawością zaczęła przeglądać kartkę po kartce, ale natknęła się tylko na jeden wpis „minus dostateczny”. – Jeden wpis? Przecież mówiła, że ma już co najmniej pięć zaliczeń. Gdzie reszta? Sklerozy nie mam. Pamiętam jak ja chodziłam na zaoczne. Wykładowcy zazwyczaj od razu wpisywali zaliczenie do indeksu, chociaż zdarzały się wyjątki. Koniecznie muszę z nią o tym pogadać.
Niemal do wieczora ogarniała mieszkanie. Kiedy uznała, że jest już tak jak trzeba, zrobiła sobie mocnej kawy z expresu i pół leżąc popijała ją czekając na córkę. Wreszcie około dwudziestej drugiej usłyszała zgrzyt klucza w zamku i po chwili w przedpokoju pojawiła się jej latorośl.
- Gdzieś ty była do tej godziny?
- No jak to gdzie? Na uczelni. Mówiłam ci, że mam zaliczenia.
- Mówiłaś. Chciałabym zobaczyć indeks.
- A po co, tam nic jeszcze nie ma?
- A wiesz przynajmniej, gdzie jest?
- Oczywiście.
Ewa pomachała jej indeksem przed nosem.
- Obawiam się, że nie miałaś nawet o tym pojęcia. Znalazłam go pod tapczanem. To chyba nie jest miejsce na takie rzeczy? Poza tym myślę, że coś kręcisz. Zaliczenia wykładowcy wpisują do indeksu od ręki obojętnie czy zaliczyłaś przedmiot, czy nie. Niezaliczenie też jest wpisywane. Gdzie jest więc reszta ocen?
- Czepiasz się pierdół. Jutro będziesz je miała, a teraz daj mi spokój. Jestem zmęczona – Iwona wyrwała jej indeks z dłoni i pomaszerowała do swojego pokoju z wściekłością trzaskając drzwiami.
Nie doczekała się córki w niedzielę. Po prostu usnęła. Nie miała pojęcia, o której Iwona wróciła, ale na pewno dobrze po dwudziestej czwartej. W poniedziałek rano przed wyjściem do pracy zajrzała do jej plecaka. W indeksie nadal tkwił tylko jeden wpis. Poczuła się oszukana i mocno zaniepokojona. – Tak nie będziesz ze mną pogrywać moja panno – pomyślała. Postanowiła, że zwolni się trochę wcześniej z pracy i pojedzie na uczelnię. Koniecznie musi się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
ROZDZIAŁ 3
Nieśmiało zapukała do drzwi dziekanatu i wsunęła się przez nie. Za biurkiem siedziała kobieta, która oderwawszy głowę od dokumentów spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
- Dzień dobry pani. Można? – Ewa zbliżyła się do barierki oddzielającej miejsce dla petentów od biurek.
- Proszę bardzo. Czym mogę służyć?
- Nazywam się Ewa Zakrzewska. Na tej uczelni zaocznie studiuje moja córka Iwona Zakrzewska. Chciałabym się dowiedzieć, czy uczęszcza na zajęcia. Wczoraj miała podobno mieć pięć zaliczeń, ale nie ma to przełożenia we wpisach w indeksie. Tam nie ma żadnych ocen.
- Pani wybaczy, – kobieta uśmiechnęła się z politowaniem – ale nie udzielamy takich informacji nawet rodzicom. Pani córka jest już dorosłą osobą i decyduje sama o sobie.
- To nie jest tak do końca proszę pani. To ja płacę za te studia. Pracuję na trzech etatach, żeby móc jej opłacić czesne. Ona ma się tylko uczyć i od chwili rozpoczęcia roku akademickiego bezustannie wmawia mi, że chodzi na wykłady. Ostatnie wydarzenia spowodowały, że przestałam jej wierzyć i skoro to ja pokrywam koszty tej nauki, to mam prawo wiedzieć, czy ona korzysta z niej czy nie. Pani będąc na moim miejscu na pewno nie zachowałaby się inaczej. Proszę mnie zrozumieć. Ja za ciężko pracuję na każdy grosz, żeby być oszukiwaną przez własne dziecko – zalśniły jej w oczach łzy i rozpłakała się. – Przepraszam panią, ale to już zaczyna mnie przerastać.
Kobiecie żal się zrobiło Ewy. Wstała od biurka i podeszła do szafy wyjmując z niej akta osobowe Iwony.
- Zaraz zobaczymy… Ooo, a to ciekawe… Jest adnotacja, że ma zostać skreślona z listy studentów. Nie pojawia się na zajęciach. Ani na wykładach, ani na ćwiczeniach. Same absencje. Bardzo mi przykro, ale ona była zaledwie na trzech sobotnich wykładach w październiku i od tamtej pory nie pojawiła się.
Ewa pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Czy są jakieś szanse na odzyskanie chociaż części opłaty za pierwszy semestr?
- Niestety nie. Nie praktykujemy takich rzeczy. Ludzie, którzy tu przychodzą chcą studiować, najwyraźniej pani córka miała inne plany.
- Bardzo pani dziękuję i przepraszam, że zmusiłam panią do nagięcia przepisów. Do widzenia – Ewa otarła łzy z oczu i cicho zamknęła za sobą drzwi.
Kiedy wieczorem wróciła do domu, Iwona siedziała u niej w pokoju i oglądała jakiś serial. Ewa podeszła do stolika i sięgnęła po pilot gasząc odbiornik.
- No co ty wyprawiasz?! Przecież ja to oglądam!
- Musimy porozmawiać – usiadła w fotelu i smutno spojrzała na córkę. – Najpierw pokażesz mi swój indeks. Powiedziałaś, że w niedzielę będą w nim wpisy.
- I są – Iwona ruszyła po plecak, z którego wyciągnęła prostokątną książeczkę i rzuciła ją bezceremonialnie na stół. Ewa sięgnęła po nią i przekartkowała.
- Usiądź. Te wpisy są podrobione – powiedziała beznamiętnie. - Dzisiaj przed wyjściem do pracy zaglądałam do indeksu i był tam tylko jeden wpis. Poza tym urwałam się z biura wcześniej i pojechałam na uczelnię. Tam dowiedziałam się, że na zajęciach byłaś tylko trzy razy w październiku i od tamtej pory nikt cię tam nie widział. W twojej teczce osobowej figuruje adnotacja, że masz być skreślona z listy studentów. Ja nie potrzebuję już więcej dowodów. Jesteś obłudna, fałszywa, podła i zła. Bez przerwy kłamiesz. Oszukujesz mnie od lat i mydlisz mi oczy. Okradasz mnie z pieniędzy. Nie przyłapałam cię, ale głupia nie jestem i sklerozy też jeszcze nie mam. Znam zawartość swojego portfela. Zaharowywałam się dla ciebie do utraty sił, bo wciąż miałam nadzieję, że wyjdziesz na ludzi. Nie obciążałam cię żadnymi obowiązkami. Miałaś się tylko uczyć. Nawet z tego nie potrafiłaś się wywiązać. Wobec tego wszystkiego, czego dzisiaj się dowiedziałam daję ci miesiąc na znalezienie sobie pracy. Jeśli tego nie zrobisz spakuję twoje rzeczy i wystawię za próg. Jeszcze tylko przez miesiąc będę cię żywić. Poza tym oddasz babci te tysiąc pięćset złotych, które dostałaś od niej na opłacenie drugiego semestru. Nie studiujesz, więc te pieniądze nie są ci potrzebne. I ostrzegam. Jeśli do miesiąca nie znajdziesz sobie pracy wymienię wszystkie zamki po to, żebyś tu nie miała wstępu. To wszystko, co miałam ci do powiedzenia. Zacznij wreszcie myśleć jak dorosła i odpowiedzialna kobieta.
Iwona łkała. Zanosiła się od płaczu.
- Mamusiu nie rób mi tego. Ja się poprawię. Znajdę pracę. Zacznę uczciwie zarabiać, tylko mnie nie wyrzucaj. Gdzie ja pójdę? Dokąd? Pod most?
- T0 mnie kompletnie nie obchodzi moja kochana córeczko. Nawet twoje łzy już na mnie nie działają. Nigdy mnie nie szanowałaś i zawsze traktowałaś jak maszynkę do robienia pieniędzy. Nigdy nie współczułaś, nigdy nie pomogłaś w najdrobniejszej czynności. Byłam twoją służącą, bo wciąż się łudziłam, że się zmienisz. Ale ty się nie zmienisz, bo za dużo błędów popełniłam chcąc cię wychować na dobrego, uczciwego człowieka. Nie jestem bez winy, ale mam przynajmniej tego świadomość. Wychowałam snoba, niewdzięcznika i egoistę dbającego wyłącznie o siebie a innych mającego za nic. To bardzo boli, niemal pęka mi serce, ale najwyższy czas, żebyś i ty poczuła smak prawdziwego, twardego życia. Najwyższy czas. Przynieś mi teraz pieniądze dla babci. Jutro u niej będę to jej oddam.
- Ale ja nie mam tych pieniędzy – wyszlochała Iwona.
- Jak to nie masz? To gdzie są? Tylko nie mów, że cię okradli, bo w to nie uwierzę.
- Nie okradli mnie. Kupiłam sobie trochę rzeczy…
- No to masz problem, bo tego ci nie daruję. Babcia ciułała te pieniądze odejmując sobie od ust, oszczędzając na lekach, a ty potrafiłaś wydać je lekką ręką w przeciągu dwóch tygodni. Brawo. Po prostu brawo. Odpracujesz te pieniądze i zwrócisz babci co do grosza. Jesteś lekkomyślna i po prostu głupia. Ja na pewno już nie przyłożę ręki do pogłębiania tej głupoty.
A jednak nie była konsekwentna. Minął miesiąc, minął drugi, minął trzeci, a jej córka nadal tkwiła w domu oglądając jakieś bzdury w telewizji i nie przejmując się szukaniem pracy. Ewa nie zmieniła zamków, nie wystawiła jej walizek za drzwi. Jedyne czego się trzymała, to tego, że odcięła ją od źródła pieniędzy. Nie dawała jej ani grosza, nie robiła zaopatrzenia. Lodówka świeciła pustkami i tylko wiatr po niej hulał. Ewa stołowała się na mieście, do domu kupowała tylko tyle, żeby wystarczało jej na kolację. Nie rozmawiała z Iwoną. Wiedziała, że przesiaduje w domu po całych dniach, ale nawet nie wchodziła do jej pokoju. Jednak którejś kwietniowej soboty nie wytrzymała. W całym mieszkaniu czuć było smród psującego się jedzenia. Przetrząsnęła lodówkę, umyła ją, sprawdziła za szafkami, ale nie znalazła kompletnie nic. Postanowiła wejść do pokoju córki. Tej akurat nie było w domu. Wyniosła się wcześnie rano nie wiadomo dokąd. Już od progu uderzył w nią niesamowity fetor. Przytknęła dłoń do nosa nie potrafiąc tego znieść. – Rany boskie, co ona zrobiła z tego pokoju? – pomyślała ze zgrozą. Wszędzie walały się kartony z resztkami niedojedzonej pizzy, pozostałości jedzenia zamówionego na wynos i ogromne plastikowe kubki z na wpół wypitą coca colą. – Skąd ona na to wszystko ma? Już wcześniej powinno mi dać do myślenia, że przecież nie pracuje a wciąż korzysta z telefonu i internetu. Z czegoś musi za to płacić. - Wyciągnęła dwa ogromne worki na śmieci i zaczęła uprzątać ten bajzel. – Jeszcze trochę a wdałoby się tu jakieś robactwo – otrząsnęła się ze wstrętem. Kiedy uporała się już z bałaganem, zmieniła pościel i odkurzyła całe pomieszczenie, usiadła u siebie na kanapie i zaczęła intensywnie myśleć, skąd jej córka bierze na to wszystko. – A może zwyczajnie się puszcza? To wcale nie takie nieprawdopodobne. Potrafi świetnie kłamać i udawać. Pewnie też by mi skłamała nawet wtedy, gdyby okazało się to prawdą.
Tknięta jednak złym przeczuciem zerwała się z kanapy i otworzyła najniższą szufladę w komodzie, gdzie trzymała wszystkie ważne dokumenty. Nerwowo przetrząsała ich stosy szukając tego najważniejszego teraz, a mianowicie lokaty, którą założyli Iwonie wraz z Kazimierzem na długo przed jego śmiercią. Miała ją dostać, kiedy ukończy osiemnaście lat. Już od dawna miała do niej prawo, ale Ewa z premedytacją nie przekazała jej dokumentu wiedząc jak bardzo jest rozrzutna i nie ma poszanowania dla pieniędzy. Poza tym Iwona nie miała pojęcia, że coś takiego w domu jest. Chyba nie miała. Teraz stało się jasne, że dokopała się i tutaj.
Ewa zasunęła szufladę. Wstała i przeszła do pokoju córki. Tam systematycznie przeglądała każdy kąt i każdą kartkę. Wreszcie znalazła. To nie była lokata a jedynie potwierdzenie, że wypłaca się Iwonie Zakrzewskiej sumę, tu podana była kwota, wraz z odsetkami i podpis Iwony. Osunęła się na tapczan i ukryła w dłoniach twarz. Jej córka okazała się ostatnią szują, ostatnią przebiegłą szują, która bez skrupułów działała poza plecami matki. Kwota, na którą opiewała lokata była ogromna. Spokojnie można było za nią kupić niewielkie mieszkanie i jeszcze je urządzić. Przez tyle lat uzbierało się sporo pieniędzy i narósł niezły procent. – Ona się nie zmieni. Na co ja liczyłam? To wszystko na nic. Jeśli chcę jeszcze trochę pożyć muszę się od niej uwolnić, bo inaczej dołączę do Kazimierza wcześniej niż zamierzam.
Te ostatnie wydarzenia przytłoczyły ją. Nie miała już siły tłumaczyć córce i prosić ją, żeby się zmieniła. Zrozumiała, że kolejny raz popełniła błąd, bo nie dotrzymała tego, co jej obiecała. Nie wystawiła jej walizek za drzwi, nie wymieniła zamków w mieszkaniu. - Jesteś idiotką i to twoja wina, bo kolejny raz stworzyłaś jej okazję, żeby cię oszukała.
Nie powiedziała Iwonie o tym, że znalazła poświadczenie likwidujące lokatę. Powoli dojrzewała do tego, żeby rozstać się z córką raz na zawsze. – Na własnej piersi wyhodowałam żmiję i karmiłam ją własnym mlekiem. Czy miłość do dziecka może aż tak zaślepić człowieka? Aż tak?
W poniedziałek wybiegła z pracy zaliczając po drodze sklepy i robiąc zakupy dla pani Tekli. Śpieszyła się. Nie chciała, żeby staruszka czekała na swój obiad dłużej niż to konieczne. Otworzyła drzwi i rozebrawszy się, głośno przywitała z podopieczną. Nie usłyszała jednak jej głosu i nieco zaniepokojona weszła do jej pokoju.
- Pani Teklo, śpi pani?
Kobieta rzeczywiście wyglądała jakby spała. Z kącika jej ust sączyła się podbarwiona krwią strużka śliny. Ewa podeszła i chusteczką wytarła je. Były dziwnie zasinione podobnie jak dłonie. Ujęła jedną z nich. Była lodowata.
- Pani Teklo niech pani się obudzi. Zaraz podgrzeję obiad.
Jednak ze strony leżącej kobiety nie było żadnej reakcji. Ewa spanikowała. Schwyciła stojące na stoliku lusterko i przytknęła chorej do ust. Teraz zrozumiała, że Tekla nie oddycha. Złapała za słuchawkę telefonu wybierając numer pogotowia. Czekała nie więcej niż piętnaście minut stojąc w otwartych drzwiach mieszkania. Ujrzawszy lekarza poprowadziła go do pokoju. Lekarz rzucił tylko okiem i dla pewności złapał Teklę za przegub chcąc wyczuć jej puls.
- Przykro mi, ale ta kobieta nie żyje i to przynajmniej od trzech godzin. Kim pani jest dla niej? Córką, krewną?
- Ani jednym, ani drugim. Od kilku ładnych lat przychodzę tu i zajmuję się panią Nocoń, bo jej córka mieszka w Legionowie i nie może być tutaj codziennie.
- Wypiszę akt zgonu. Ma pani jakieś namiary na tę córkę?
- Oczywiście. Zaraz do niej zadzwonię – trzęsącymi rękami wybierała numer Wandy. – Wandziu, dzwonię, żeby cię zawiadomić, że mama nie żyje – rozpłakała się. – Tak, znalazłam ją przed pół godziną. Wezwałam pogotowie. Jest tu lekarz, który stwierdził zgon i teraz wypisuje akt zgonu. Oddam mu słuchawkę, bo może będą potrzebne jakieś dane.
Lekarz ustalił wszystko i poinformował, że zabierają ciało do kostnicy przy szpitalu na Orzyckiej. Oddał słuchawkę Ewie mówiąc, że Wanda chce jeszcze rozmawiać.
- Ewuniu, czy mogłabyś zaczekać u mamy w domu na mnie? Ja już wsiadam w samochód i jadę. Będę za jakieś czterdzieści minut.
- Dobrze. Poczekam – rozłączyła się. Pomyślała, że dzisiaj już nie będzie w stanie dojechać do firmy, w której sprzątała. Wybrała numer kierownika zmiany i poinformowała go, że umarł ktoś jej bliski i chciałaby wolne w dzisiejszym dniu.
- Nie ma sprawy pani Ewo, ja tylko zaznaczę to w liście obecności, a resztę załatwi pani z kadrami.
Podziękowała mu i rozłączyła się. W międzyczasie zabrano zapakowane w worek ciało Tekli. Zamknęła za lekarzem drzwi i rozejrzała się bezradnie po mieszkaniu. Żeby nie siedzieć bezczynnie pościągała pościel z łóżka i nastawiła pralkę. Potem zrobiła sobie herbaty i usiadła przy stole. Zadzwonił telefon. Okazało się, że to znowu Wanda.
- Ewuniu ja jestem już w Warszawie, ale chciałabym podjechać do tej kostnicy i załatwić tam formalności. Jutro dowiozłabym tylko ubranie mamie. Zaczekasz?
- Zaczekam i tak nie mam nic lepszego do roboty.
- Bardzo ci dziękuję. Będę jak najszybciej.
Poczuła głód. Od rana prócz małej kromki chleba nic nie miała w ustach. Podgrzała zupę, którą miała zjeść Tekla. – Biedna Tekla, – rozczuliła się – nic z życia nie miała. Większość z niego przeleżała przykuta do łóżka. Co to za życie?
Wreszcie po godzinie pojawiła się Wanda. Przesiedziały do wieczora wspominając i płacząc. Ewa rozkleiła się zupełnie. Opowiedziała Wandzie o sobie, o swoim życiu i o wyrodnej córce.
- Jestem taka bezradna. Już sama nie wiem, co robić – rozłożyła ręce. – I jeszcze teraz śmierć twojej mamy dobiła mnie zupełnie.
- Ciężkie miałaś życie Ewuniu. Myślę, że powinnaś rzucić to wszystko i oderwać się od Warszawy i toksycznego dziecka. Ja teraz zupełnie nie mam głowy, ale jak już pochowamy mamę i zrobimy porządek w mieszkaniu, to wtedy pomyślę, popytam. Być może u nas w Legionowie odnalazłabyś spokój? Bardzo mi cię żal. A teraz chodź, odwiozę cię do domu. Zmęczona jesteś.
Cztery dni później odbył się pogrzeb Tekli. Niewiele było na nim osób, bo tylko najbliższa rodzina i kilku sąsiadów. Po nim Wanda zostawała w Warszawie. Trzeba było opróżnić mieszkanie z mebli i oddać je do spółdzielni. Nie było własnościowe. Ewa popołudniami pomagała jej, a o osiemnastej biegła sprzątać biura. Z córką nie miała kontaktu. Mijały się.
Pod koniec maja zadzwoniła Wanda z dobrymi wieściami.
- Właśnie dostałam cynk od mojej dobrej znajomej, która pracuje w Centrum Szkolenia Policji tu w Legionowie, że szukają kobietę do działu księgowości na stanowisko referenta. Wystarczy średnie wykształcenie i doświadczenie w zawodzie. Byłabyś zainteresowana?
- Oczywiście Wandziu. Tylko musiałabym chyba wynająć tam jakieś mieszkanie, rozeznać teren i przede wszystkim ceny, bo nie wiem, czy udźwignęłabym koszty wynajmu.
- Na pewno udźwigniesz, bo to nie stolica. Jeśli jesteś zdecydowana, to ja zaraz dzwonię i powiem, że jest kandydatka. Musisz zebrać wszystkie dokumenty i jak już będzie wiadomo konkretnie, że cię przyjmą, napisać wypowiedzenie. Może udałoby się za porozumieniem stron? Popytaj, dobrze? Ja przyjadę za dwa tygodnie w sobotę rano i zabiorę cię do Legionowa.
Ewa podziękowała jej. Nie sądziła, że tak prędko zacznie zmieniać swoje życie, ale czy naprawdę prędko? Przecież zwlekała tak długo nie potrafiąc postąpić wobec córki w sposób kategoryczny. Nie ma się nad czym zastanawiać i trzeba zacząć działać.
Ten dzień, a raczej ten telefon od Wandy poprawił jej nastrój i dodał energii. Byłoby wspaniale, gdyby udało się dostać tę pracę i oderwać się wreszcie od problemów.
Wchodząc do klatki schodowej usłyszała dość głośną muzykę i momentalnie jej dobry nastrój rozwiał się jak dym, bo zrozumiała, że dochodzi z jej mieszkania. Im była wyżej tym głośniejsza stawała się muzyka. Nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się bez problemu. Stojąc w przedpokoju widziała obściskujące się na jej kanapie pary dość mocno upojone już alkoholem, a co gorsza dostrzegła jakiegoś młodzieńca, który grzebał w jej kasetce z precjozami. Nie było ich wiele i nie były zbyt cenne. Stanowiły raczej sentymentalne pamiątki, bo były prezentami od Kazimierza. Gdy zauważyła, że młodzian wciska sobie na palec obrączkę Kazia i chowa do kieszeni zawartość kasetki wycofała się na korytarz. Wyjęła telefon i wybrała numer policji. Osobie, która odebrała powiedziała, że właśnie okradają jej mieszkanie i jest szansa, że policja przyłapie złodziei na gorącym uczynku.
Nie minęło dziesięć minut, gdy pod blok zajechały dwa radiowozy. Policjanci błyskawicznie zmaterializowali się na drugim piętrze. Ewa zniżając głos do szeptu przedstawiła się im. Powiedziała, że jest właścicielką mieszkania, w którym jej córka urządziła jakąś bibę.
- Jestem przekonana, że oprócz alkoholu znajdą panowie przy gościach narkotyki. Na własne oczy widziałam, jak chłopak w kolorowej, hawajskiej koszuli zakładał na palec obrączkę mojego męża, a resztę, która była w kasetce schował do kieszeni.
- Czy drzwi są otwarte?
- Tak, nie zamykałam ich na klucz.
- W takim razie wchodzimy.
Grupa umundurowanych policjantów weszła spokojnie do mieszkania Ewy. Jeden z nich podszedł do odtwarzacza i wyłączył muzykę. Najstarszy rangą wysunął się naprzód.
- Dobry wieczór państwu. Policja. Proszę o dowody osobiste wszystkich państwa.
- Co jest?! Co się dzieje?! – z pokoju wyskoczyła oburzona Iwona i obrzuciła wściekłym spojrzeniem policjantów i trzymającą się z tyłu matkę. – Możecie mi wyjaśnić jakim prawem tu weszliście? To ja już nie mogę przyjmować przyjaciół? Jeszcze nie ma dwudziestej drugiej!
- Proszę się uspokoić i pokazać dowód osobisty. Jeśli pani tego nie zrobi skuję panią kajdankami.
- To może być nawet przyjemne – roześmiała się uznając, że powiedziała świetny dowcip. Jednak towarzystwo nie roześmiało się. Policjant spisywał właśnie chłopaka w pstrej koszuli.
- Co pan ma na palcu? To pańskie?
Chłopak zmieszał się nieco ściągając obrączkę.
- Proszę opróżnić kieszenie. - Kiedy to zrobił, policjant zwrócił się do Ewy. – To o te precjoza chodziło?
- Tak. O obrączkę i o te wisiorki, które mają dla mnie ogromną wartość.
Do chłopaka podeszła Iwona i z całej siły trzasnęła go w twarz.
- Ty chamie, przyszedłeś mnie okraść?! Z kim ja się zadaję?!
- Też chciałabym to wiedzieć – powiedziała cicho Ewa.
- Znaleźliśmy panie sierżancie – dwóch policjantów wysypało na ławę kilkanaście torebek zawierających narkotyki.
- Zadzwoń po większy samochód. Za dużo ich. Nie pomieszczą się w radiowozach. Jesteście wszyscy aresztowani za posiadanie narkotyków i za zakłócanie porządku publicznego, a pan dodatkowo za kradzież. Skuć ich.
Kiedy gęsiego wychodzili z mieszkania Ewy Iwona stanęła naprzeciw niej i ze złością wysyczała.
- Zadowolona jesteś? Masz satysfakcję, że zamkną ci córkę? Jak możesz mi to robić?!
- A ty? Jak ty możesz mi to robić, żebym do własnego domu musiała wchodzić z policją? Masz to, na co zasłużyłaś.
Kiedy została już sama, rozpłakała się rozpaczliwie. Już dość. Naprawdę już dość. Więcej tego nie zniesie. Jak długo można wybaczać dziecku upokorzenia, których się od niego doświadcza? Ubolewała nad tym, że nie zauważyła kiedy Iwona zaczęła się tak drastycznie zmieniać. Prawdę mówiąc, to w tej wiecznej gonitwie za pieniędzmi nie miała szans, żeby to dostrzec.
Omiotła spojrzeniem mieszkanie. Zakasała rękawy i zabrała się za sprzątanie.
ROZDZIAŁ 4
Siedziała w mrocznym pokoju przy małym drewnianym stoliku i trzęsła się. Nie, nie z zimna. Ze strachu. Po raz pierwszy była w takim miejscu. Było obce, nieprzytulne, surowe, budzące grozę. Śledczy siedzący naprzeciwko skierował w jej stronę małą lampę.
- Imię i nazwisko.
- Iwona Zakrzewska – odpowiedziała drżącym głosem. Postanowiła, że nie będzie nic ukrywać i postara się szczerze odpowiadać na pytania. Może dzięki temu szybciej ją wypuszczą?
- Ile ma pani lat?
- Skończyłam dwadzieścia jeden.
- Zawód?
- Bez zawodu. Mam tylko ogólniak.
- Jak dobrze liczę ukończyła go pani trzy lata temu. W takim razie gdzie pani pracuje?
- Nie pracuję. Wciąż szukam pracy.
- Z czego więc pani się utrzymuje?
- Do niedawna utrzymywała mnie matka, ale teraz podjęłam pieniądze z lokaty, którą mi założyła jak byłam dzieckiem.
- I to z tych pieniędzy kupuje pani narkotyki?
- Nie kupuję żadnych narkotyków. Te, które znaleźliście u mnie w domu nie były moją własnością. To Kuba je przyniósł. Kuba Jędrzejczak – dodała.
- Ale skorzystała pani z nich. Wszyscy skorzystaliście, bo byliście upaleni.
- No tak, ale to tylko po to, żeby się trochę odprężyć. Ja wypaliłam dwa skręty to wszystko.
W podobnym tonie przebiegały przesłuchania pozostałych. Na razie zatrzymano ich na czterdzieści osiem godzin.
Nie potrafiła zasnąć. Łóżko było niewygodne i twarde, a koc śmierdział czymś bliżej nieokreślonym. – Matka pewnie jutro tu przyleci i wyciągnie mnie stąd – pomyślała. – Nie wytrzyma i nie pozwoli, żebym miała tu gnić. W końcu mnie kocha – pomyślała z ironią. – Co za głupia suka, żeby sprowadzać policję do mieszkania i jaki obciach przed kumplami. Jak ja im teraz spojrzę w oczy? Ona zawsze musi wywinąć jakiś numer, bo nie byłaby sobą.
Ewa nie miała najmniejszego zamiaru interweniować w sprawie córki. Następnego dnia jak zwykle poszła rano do pracy i ani w głowie jej były spacery na komendę. – Jak trochę posiedzi, to może nabierze rozumu.
Po wczorajszym sprzątaniu tego bajzlu wyżyła się jeszcze na komputerze Iwony i na jej telefonie rozwalając oba przedmioty młotkiem. Ulżyło jej.
Posiedzenie sądu odbyło się w trybie przyspieszonym. Wszystkich zatrzymanych doprowadzono do sądu następnego dnia i wszyscy tego dnia usłyszeli wyroki. Iwona dostała dwieście sześćdziesiąt godzin prac społecznych. Nie wiedziała co lepsze, czy odsiedzieć wyrok nic nie robiąc, czy jeździć gdzieś do geriatryka i podcierać starym dziadkom tyłki. Jednak wyboru nie miała. Po rozprawie zwolniono ją do domu.
Już od progu uderzył ją zapach środków odkażających. Pokręciła nosem. – Matka pewnie znowu grzała rejony. Czyścioszka. – Weszła do swojego pokoju i oniemiała. Na biurku leżał pogruchotany na drobny mak komputer a na tapczanie jej komórka w podobnym stanie. Aż się zatrzęsła z wściekłości. – Ty stara zdziro nie daruję ci tego - wysyczała. – Przesadziłaś i to grubo. Zapłacisz mi za to.
Przekręciła w zamku klucz i sięgała do włącznika światła, gdy otrzymała pierwszy cios. Aż zwinęła się wpół. Pomyślała, że to któryś z „gości” Iwony wrócił, żeby zemścić się na niej. Rozbłysło światło, ale zamiast mężczyzny zobaczyła w pozie bojowej własną córkę.
- Oszalałaś?! Podnosisz rękę na matkę?! – wykrztusiła. Iwona nie odpowiedziała, ale z całej siły zamkniętą pięścią strzeliła ją w twarz.
- Wiesz za co suko? Za komputer, a to za komórkę – posłała drugi cios. – Nie miałaś prawa tego robić.
- Nie? Obie rzeczy kupiłam za własne, ciężko zarobione pieniądze i mogłam z nimi zrobić co żywnie mi się podobało. Masz bogatych przyjaciół niech ci kupią.
Iwona schwyciła ją za ręce przyciskając do ściany.
- Powinnaś tak oberwać, żeby cię z podłogi zbierali. Jesteś wyrodną matką. Najpierw nasyłasz na mnie policję, a potem niszczysz moje rzeczy. Chyba już do reszty zgłupiałaś.
- O nie moja droga, teraz wreszcie nabrałam rozumu – Ewa obróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania. Mocno krwawiła. Miała rozcięte oba łuki brwiowe i wargę. Poszła na pogotowie po obdukcję. To miał być rodzaj zabezpieczenia w razie gdyby w przyszłości musiała stanąć w sądzie z córką twarzą w twarz. Założono jej sporo szwów. Była mocno opuchnięta. Następnego dnia poszła do przychodni, gdzie na podstawie zaświadczenia z pogotowia wypisano jej dwa tygodnie zwolnienia. Równie dobrze mogła zgłosić ten incydent na policji, jednak nie zrobiła tego. – Ona już i tak ma kłopoty. Nie będę kopać leżącego. – pomyślała.
Następnego dnia, kiedy tylko upewniła się, że Iwona wyniosła się z domu zadzwoniła do Wandy i z płaczem opowiedziała jej o wczorajszym incydencie. Wanda była wstrząśnięta.
- Kochanie wytrzymaj jeszcze do soboty. Mam dla ciebie mieszkanie i mam dobre nowiny odnośnie pracy. Przyjmą cię. Nie ma już co zwlekać. Załatwiaj wypowiedzenie, a w sobotę przyjadę samochodem dostawczym razem z Władkiem i jego bratem Staszkiem. Przeprowadzimy cię.
Natchniona tymi pozytywnymi wieściami ubrała się i pojechała do pracy. Jej widok zszokował koleżanki, ale powiedziała im, że została napadnięta, nie powiedziała tylko, że przez własną córkę. Szybko napisała wypowiedzenie. Już wcześniej rozmawiała z dyrektorem. Opowiedziała o sytuacji w domu, bo nie chciała być posądzona o to, że coś kręci. Dyrektor bez problemu zgodził się na wypowiedzenie za porozumieniem stron od dnia, w którym kończyło jej się L-4 i życzył jej szczęścia. Spakowała jeszcze swoje rzeczy i pożegnała się z dziewczynami. Zżyła się z nimi i trochę żal było jej odchodzić, ale nie miała wyjścia. Jeszcze tego samego dnia podjechała do firmy, w której sprzątała. Tu była zatrudniona na umowę-zlecenie, więc nie było problemu z zerwaniem umowy.
Następnego dnia rano odwiedziła matkę. Ta przeraziła się jak zobaczyła jej twarz. Ewa opowiedziała wszystko, opowiedziała o lokacie, którą Iwona potajemnie spieniężyła.
- Na razie nic jej o tym nie mówiłam, że wiem. Wyprowadzam się do Legionowa. Wanda, córka pani Tekli załatwiła mi tam pracę i mieszkanie. Ma w sobotę przyjechać i przewieźć meble. Będę dzwonić i informować cię o wszystkim. Mam zamiar wywieźć wszystko do ostatniego stołka. Zostawię ogołocone mieszkanie. Niech Iwona poczuje jak to jest dorabiać się od łyżki. Poza tym mam zamiar jutro pójść do urzędu i wymeldować siebie i ją. I naprawdę nie obchodzi mnie, gdzie się podzieje. Na lokacie było dość pieniędzy, żeby kupiła sobie jakąś kawalerkę i urządziła ją. Jestem pewna, że przynajmniej połowy tych pieniędzy już nie ma. Gdyby tu się pojawiła nie udzielaj jej o mnie żadnych informacji, nie wpuszczaj jej do domu, nie dawaj żadnych pieniędzy. Gdyby ci groziła, zgłoś to na policję. Poradzisz sobie, tak?
Matka pogładziła jej spracowaną dłoń.
- Nie martw się kochanie. Zawsze za ścianą są sąsiedzi, którzy pomogą. Najważniejsze, żebyś ty wreszcie osiągnęła równowagę i spokój. Już dawno powinnaś była to zrobić. Naprawdę nie pojmuję w kogo ona się wdała? Kazimierz był takim dobrym człowiekiem, ty też takim jesteś. Dlaczego ona jest takim odmieńcem, trudno to pojąć.
- To moja wina mamusiu. Za bardzo chciałam ją chronić. Przecież to moje jedyne dziecko. Byłam wpatrzona w nią jak w obraz. Pobłażałam, wiele rzeczy puszczałam płazem składając to na karb młodości, która musi się wyszumieć, wielokrotnie wybaczałam. Popełniłam ogromny błąd, popełniłam mnóstwo wychowawczych błędów. Teraz wiem, że nie można kochać tak ślepo. Wy potrafiliście wychowywać mądrze. Kiedy zasłużyłam nagradzaliście, kiedy coś przeskrobałam, były kary. Powinnam była postępować tak samo, ale cóż…, czasu nie cofnę. Jedyne co mogę zrobić teraz, to ratować siebie. Skoro już raz podniosła na mnie rękę, może to powtórzyć. Nie zniosłabym tego. Jest ode mnie wyższa i silniejsza. Jak mam się bronić przed przemocą własnej córki? Jej już nie jestem w stanie pomóc, a tak naprawdę straciłam do niej serce. Doszło do tego, że zamiast kochać ją najmocniej i najszczerzej, znienawidziłam własne dziecko. Nie potrafię wykrzesać z siebie tej miłości, którą kiedyś ją darzyłam, nie po tym czego od niej doświadczyłam. To pobicie przelało czarę goryczy – rozpłakała się. Mama pogładziła ją po głowie.
- Jest mi cię strasznie żal kochanie, ale uważam, że wreszcie postępujesz właściwie. Wy dwie nie możecie mieszkać pod jednym dachem, bo to mogłoby się skończyć tragicznie. Masz, – podała jej szklankę z jakimś naparem – to melisa, uspokoi cię trochę.
Do końca tygodnia Ewa biegała po urzędach załatwiając sprawę wymeldowania. Musiała rozliczyć się ze zużycia prądu i gazu. Iwona mogła zostać w mieszkaniu do końca miesiąca, czyli jakieś dziewiętnaście dni, a potem oddać klucze w administracji budynku. Nie nękała jej więcej. Wychodziła przed siódmą rano każdego dnia i ta regularność pozwoliła Ewie myśleć, że być może dostała jakąś pracę. Nie miała pojęcia, że jej córka jeździ do szpitala geriatrycznego i sprząta sale chorych lub z wielkim obrzydzeniem myje baseny.
W sobotę o dziewiątej usłyszała sygnał komórki. To Wanda dzwoniła informując ją, że stoją pod jej blokiem.
- Wejdźcie na górę Wandziu, drugie piętro. Ja już jestem prawie spakowana, ale wszystko trzeba będzie znieść na dół. Dużo tego. Bardzo dużo.
- Tym się nie martw, bo przywiozłam trzech silnych mężczyzn zamiast dwóch. Jest z nami syn Staszka. Zaraz będziemy.
Otworzyła na oścież drzwi i przywitała się wylewnie z Wandą.
- Wyglądasz strasznie. Jak ona mogła cię tak pobić? W głowie się nie mieści. To co zabieramy?
- Wszystko Wandziu, absolutnie wszystko. Nie zostawię tu nawet szpilki. – Wanda uśmiechnęła się złośliwie.
- Mądra dziewczynka. Zaczniemy od najcięższych rzeczy. Najpierw lodówka i pralka. Potem kanapa i tapczan a na końcu meble. Do roboty - zarządziła.
One przenosiły lżejsze rzeczy. Ewa nie miała pojęcia ile razy obracali w te i z powrotem. Mimo to wydawało się, że idzie dość sprawnie. Pościągała jeszcze firanki i boki wkładając je do reklamówki. Rozejrzała się po pustym mieszkaniu. – Mogłyśmy być tu naprawdę szczęśliwe. Wszystko zepsułaś kochana córeczko, wszystko… – Na środku pokoju położyła na podłodze dużą, białą kopertę. To był list pożegnalny do Iwony. Wyszła z mieszkania zamykając drzwi i zostawiając klucz u sąsiadki z prośbą, aby ta przekazała go córce.
Samochód był duży. Miał podwójne siedzenia. Z przodu dla kierowcy i pasażera a z tyłu mógł pomieścić jeszcze trzy osoby. Ewa usadowiła się z tyłu tuż obok Wandy. Uśmiechnęła się do niej smutno.
- Możemy ruszać.
Mąż Wandy odpalił silnik i wolno wyjechał na osiedlową ulicę. Wiedziona ciekawością Ewa zapytała o mieszkanie.
- Mówiłaś, że to dwa nieduże pokoje z kuchnią i łazienką, a pytałaś o opłaty? – Wanda uśmiechnęła się i znacząco spojrzała na Staszka.
- Nie mówiłam ci wcześniej, ale sytuacja jest następująca. Dom, w którym mieszkamy zbudowany jest na kształt czworaków. Jest parterowy, ale bardzo rozległy. Spokojnie mogą w nim mieszkać trzy rodziny. My z Władkiem zajmujemy jedno z mieszkań. W drugim mieszka Staszek. Od kilku lat jest wdowcem i dopóki Mirek był singlem mieszkali w tym mieszkaniu we dwójkę. No i wreszcie jest trzecie mieszkanie metrażowo najmniejsze. Kilka miesięcy temu Mirek się ożenił. Z myślą o nim Stach wyremontował to małe mieszkanko, żeby młodzi mogli mieszkać osobno. Traf jednak chciał, że teściowie Mirka podarowali im w prezencie ślubnym mieszkanie własnościowe w blokach. Jest duże, trzypokojowe. Wiadomo, że młodzi wolą mieszkać w nowoczesnych warunkach a nie w starym domu. Tak więc wydawało się, że robota Stacha poszła na marne. Jednak gdy opowiedziałam mu twoją historię on nawet się nie zastanawiał i powiedział, że mam cię tu sprowadzić. Warunki są takie. Każdy z nas ponosi opłaty za media. Czynszu nie płacimy, bo dom jest po rodzicach obu braci i teraz stanowi ich współwłasność. Jednak jeśli wymaga remontu wszyscy jak jeden mąż robimy na niego zrzutkę. Każde mieszkanie ma wydzielony kawałek ziemi pod ogródek i twoje też ma. Na razie, żeby ziemia nie leżała odłogiem Stachu postawił tam szklarnię z pomidorami, ale to oczywiście sezonowo. Pomidory dojrzeją to szklarnię się zdemontuje. Możesz tam sobie sadzić jakieś warzywa lub kwiatki, co tylko będziesz chciała. W poniedziałek pójdziemy z resztą dokumentów do twojej nowej pracy na rozmowę. To już tylko formalność, bo wiem, że na pewno cię zatrudnią. Na pewno też podpiszesz umowę. I to chyba wszystko.
Ewa słuchała słów Wandy jak oniemiała. Nie spodziewała się, że ta kobieta wybawi ją ze wszystkich kłopotów.
- Mam u ciebie i u was wszystkich wielki dług wdzięczności – powiedziała cicho. – Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek uda mi się go spłacić. Mogę was zapewnić, że nie będę uciążliwym lokatorem i będę dbać o mieszkanie jak o swoje własne. Bardzo wam wszystkim dziękuję – zaszkliły jej się oczy. – Bardzo…
- Już dobrze kochanie. Prawie jesteśmy na miejscu. Jeszcze jakieś pięć minut i zobaczysz swoje królestwo.
Iwona wolno wchodziła na schody trzymając się poręczy. Czuła jakby miała nogi z ołowiu. Nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko. Nie pobłażano jej i wykorzystywano do najcięższej roboty. Wielokrotnie miała ochotę rzucić się na pielęgniarkę oddziałową i wydrapać jej te fałszywe ślepia. Musiała jednak hamować swoje zapędy i bez protestu wykonywać jej polecenia. W przeciwnym razie groziła jej odsiadka. Dzisiejszy dzień był jednym z cięższych. Nadźwigała się tych jak to mawiała „starych trucheł” myjąc ich i przebierając im pościel. Potem musiała karmić tych, którzy nie potrafili sami sobie z tym poradzić. Przy takich czynnościach odliczała skrupulatnie każdą godzinę pobytu w tym znienawidzonym miejscu. - Gdyby nie moja głupia matka nie musiałabym się tak urabiać – pomyślała ze złością.
Gdzieś nad jej głową skrzypnęły drzwi. Dochodząc już do mieszkania zobaczyła na korytarzu sąsiadkę.
- Dzień dobry pani Iwonko. Widziałam panią przez okno.
- Dzień dobry pani Mirska, stało się coś?
- Nie, nie… Pani mama prosiła, żebym oddała pani klucze jak wróci pani z pracy.
- Klucze? Ale ja mam klucze.
- No ja już tam nie wiem. Prosiła, żeby oddać, to oddaję – wcisnęła jej pęk kluczy do ręki i szybko umknęła do mieszkania.
Iwona ze zdziwieniem patrzyła na matki klucze. – Na cholerę mi jej klucze? O co tu chodzi? Pewnie znowu coś wykombinowała. – Otworzyła wszystkie zamki i weszła do środka. Mieszkanie wyglądało jak wymarłe, zupełnie pozbawione mebli i firanek. Wyglądało jak pustostan. Rzuciła torbę na podłogę i panicznie biegała po wszystkich pomieszczeniach nie rozumiejąc, co tu się stało. W kuchni została tylko kuchenka gazowa. Nie było żadnych naczyń, szafek, ściereczek, niczego. W jej pokoju zostało tylko biurko bez krzesła i kilka kartonów z jej ubraniami. Duży pokój ział kompletną pustką. Iwonie stanęły włosy na głowie. Zupełnie ogłupiała i zdezorientowana osunęła się po ścianie. Dopiero teraz zauważyła białą kopertę i sięgnęła po nią wyciągając z niej złożoną na pół kartkę papieru. List nie posiadał nagłówka w stylu „Kochana Iwonko”, czy choćby „Iwono”. Nie był też podpisany. Zaczęła czytać.
Twój ostatni wyczyn pomógł mi podjąć decyzję, z którą nosiłam się od dość dawna. Już nigdy nie pozwolę, żebyś podniosła na mnie rękę. Nigdy. Wykreślam cię z mojego życia raz na zawsze. NIE JESTEŚ JUŻ MOJĄ CÓRKĄ. Zwyczajne, normalne dzieci nie biją własnych rodziców, szanują ich i doceniają to, co dla nich robią. Ty nie jesteś zwyczajnym, normalnym dzieckiem. Jesteś potworem. Ja już mam tego dosyć. Nie chcę się zastanawiać każdego dnia, co zastanę w domu po powrocie z pracy. Już dość tych „niespodzianek”. Wyprowadzam się z tego mieszkania i z Twojego życia na zawsze. Zabieram wszystko, co należy do mnie i za co zapłaciłam swoją ciężką pracą. Mieszkanie jest opłacone do końca miesiąca i tyle możesz w nim mieszkać, bo wymeldowałam nas obie. Klucze oddasz w administracji.
Nie pozostajesz wszak bez środków do życia, prawda? Bez mojej wiedzy rozporządziłaś się lokatą. Masz więc pieniądze na start. Gdybym była równie podła jak Ty, spokojnie mogłabym przelać je z niej na własne konto, bo nie wzięły się znikąd, ale z ciężkiej pracy mojej i Twojego ojca, a Ty zostałabyś z niczym. To już i tak bez znaczenia, bo zupełnie mnie nie obchodzi co zrobisz z tą gotówką i czy rozsądnie nią zadysponujesz. Jesteś przecież najmądrzejsza na świecie i wszystko wiesz najlepiej.
Ja znikam i nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Właśnie wkroczyłaś w dorosłe życie więc radź sobie z nim.
Iwona skończyła czytać. Była wściekła. Kartka wysunęła się jej z rąk i upadła na podłogę. Czy ta „stara” zgłupiała już całkiem? W życiu nie spodziewałaby się, że matka będzie zdolna wyciąć jej taki numer. Fakty mówiły jednak same za siebie. Siedziała w pozbawionym wszystkiego, pustym mieszkaniu. Nie wiedziała jak sobie sama poradzi. Jednak matka zorientowała się, że zabrała lokatę. Nie miała tylko wiedzy, że już niewiele z tych pieniędzy zostało. Iwona była rozrzutna, nie potrafiła rządzić się pieniędzmi i nie szanowała ich, nie myślała o kolejnym dniu i żyła dniem dzisiejszym. Dobre, markowe ciuchy, najlepsze kosmetyki, szampańska zabawa i częste fundowanie różnych rzeczy swoim koleżankom, byle by im zaimponować. To wszystko kosztowało, a pieniądze topniały jak lód. Powinna chyba zacząć oszczędzać, bo wyląduje w końcu gdzieś pod mostem. Musiała załatwić sobie jakieś lokum. Może wynająć pokój? Nie miała pojęcia, że nawet wynajęcie pokoju w Warszawie nie jest tanie. Skąd niby miałaby to wiedzieć? Pomyślała sobie, że nawet jeśli nie znajdzie nic do końca miesiąca, to pójdzie do babci. Ona na pewno użali się nad nią i przyjmie pod swój dach. Pokrzepiona tą myślą zarzuciła torebkę na ramię i wyszła z domu. Była głodna i musiała coś zjeść.
ROZDZIAŁ 5
Dojeżdżali. Władek podjechał pod spory dom i zatrzymał się przed jego bramą. Ewa rozglądała się ciekawie.
- Jak tu pięknie – jej zachwycone oczy rejestrowały ten sielski obrazek. – Wandziu, nie miałam pojęcia, że mieszkasz w takim pięknym miejscu. Ile kwiatów i takie zadbane ogródki…
- Już tak nie chwal. Za chwilę będziesz mogła przyjrzeć się dokładnie wszystkiemu. Najpierw jednak pokażę ci mieszkanie i wypakujemy rzeczy. Pomożemy ci wszystko poustawiać tak jak będziesz chciała.
Wysiedli wszyscy z samochodu, a Wanda zadysponowała, żeby mężczyźni zaczęli wyładowywać sprzęty. Ujęła Ewę pod ramię i wraz z nią przeszła przez bramę.
- Te pierwsze drzwi to wejście do naszego mieszkania - objaśniała. - Potem, jak już się trochę ogarniesz zrobię kawę i pokażę ci je. Te drugie prowadzą do mieszkania Staszka. Jest niemal identyczne jak nasze. Mam tu na myśli rozkład pomieszczeń. A to będzie twoje – przekręciła klucz w zamku i przepuściła Ewę przodem. – Jak widzisz przedpokój jest maleńki, ale dla jednej osoby zupełnie wystarczający. Na wprost jest kuchnia, spójrz. Trochę się obawiam, że meble kuchenne, które zabrałaś nie zmieszczą się wszystkie. Wybierzesz te najbardziej przydatne, a te szafki, które zostaną wstawimy do komórki. Nic im nie będzie, bo pomieszczenie jest suche. Trzymam tam przetwory i ty też będziesz mogła. A tu jest ten większy pokój – weszły do niewielkiego, ale dość ustawnego pokoiku. – Kanapa na pewno się zmieści bez problemu i segment także. Możesz spokojnie urządzić tu sobie taki salonik z telewizorem, a w tym mniejszym swoją sypialnię.
Ewie podobało się absolutnie wszystko. Ze łzami w oczach ściskała Wandę dziękując jej już nie wiadomo który raz.
- Będzie mi tu jak w raju. To mieszkanie jest takie przytulne, a jak wstawimy meble, będzie jeszcze bardziej. Gdyby nie ty, naprawdę nie wiem jak bym sobie poradziła.
Wanda objęła ją ramieniem.
- Poradziłabyś sobie. Mimo kruchej postury jesteś bardzo silną kobietą Ewuniu. Walczysz przecież całe życie.
W progu pojawili się mężczyźni taszcząc lodówkę, którą ustawili w najbardziej optymalnym miejscu w kuchni.
- Obejrzyjcie łazienkę – powiedział zasapany Władek – i zadecydujcie, w którym miejscu postawimy pralkę.
Łazienka zaskoczyła Ewę. Nie było tu wanny, ale ładny, nowoczesny brodzik wstawiony zapewne z myślą o młodych. Dzięki niemu łazienka wydawała się całkiem spora, bo na pewno zajmował o wiele mniej miejsca niż wanna.
Poczekały, aż wszystkie meble będą na swoich miejscach i pownosiły lżejsze rzeczy. Staszek przyniósł wiertarkę i kołki. Chciał od razu zawiesić kuchenne szafki. W efekcie zostały dwie, które już się nie zmieściły, ale Ewa nie przejmowała się tym, bo była pewna, że uda jej się wszystko upchać w tym co jest.
- Ja cię teraz zostawię Ewuniu – Wanda wniosła ostatni karton i otarła pot z czoła. – Pójdę przygotować obiad dla nas wszystkich, na który cię serdecznie zapraszam, ale to za jakieś dwie godzinki. Ty tymczasem spokojnie wypakuj się z tych pudeł. Jak będą puste wyniesiemy je do szopy. Przydadzą się na podpałkę.
Ewa została sama. Bez pośpiechu poukładała w segmencie wszystkie pościele, ręczniki i ubrania. W szafie zawisły płaszcze i kurtki. Z dużego wora wyciągnęła poduszkę i kołdrę oblekając im czyste poszewki. Pościeliła tapczan, który jeszcze wczoraj należał do Iwony. Od dzisiaj miał służyć Ewie. Kolorowe jaśki zajęły swoje miejsce na kanapie, pod którą rozłożyła niewielki dywanik. Pomyślała, że naprawdę niewiele było trzeba, by to mieszkanko nabrało ciepła i przytulności. Przysiadła na kanapie i wyciągnęła z torebki telefon wybierając numer mamy. Po chwili usłyszała jej głos.
- Ewa, kochanie i jak? Jesteś już w Legionowie?
- Jestem mamo. Wszystko poszło bardzo sprawnie. Wandzia przyjechała z mężem, jego bratem i z synem tego brata. Trzech potężnych mężczyzn, którzy uwinęli się ze wszystkim piorunem. Mieszkanie jest nieduże, ale bardzo urokliwe. Meble już są ustawione. Właśnie wypakowałam z kartonów rzeczy i powkładałam na półki. Tu jest naprawdę ładnie. Mam kawałek ogródka, w którym będę mogła zasiać kwiaty, a w poniedziałek Wanda zaprowadzi mnie do tego Centrum Szkolenia Policji na rozmowę z szefem. Nie wiem tylko jak na mnie zareaguje, bo przecież nadal mam na twarzy siniaki w różnych kolorach.
- Tym się nie przejmuj dziecko. Po prostu powiedz, że zostałaś napadnięta i wcale nie rozminiesz się z prawdą. Będzie dobrze.
- Jak już okrzepnę mamusiu, to przywiozę cię tutaj. Musisz zobaczyć jak tu jest. Jestem pewna, że ci się spodoba. Musisz poznać Wandę, bo znasz ją tylko z moich opowiadań. Jej mąż i szwagier to bardzo mili i uczynni ludzie.
- Przyjadę kochanie, bo bardzo jestem tego wszystkiego ciekawa, ale na razie myśl o sobie i zadbaj o siebie. Powinnaś zapomnieć o tych wszystkich przykrościach, które znosiłaś przez lata.
- Kocham cię mamusiu. Będę dzwonić.
- I ja cię kocham dziecko. Bądź zdrowa i uważaj na siebie. Do usłyszenia.
Ewa wytarła łzy z policzków. Rozmowa z mamą wzruszyła ją. Rozejrzała się. Zostały jej jeszcze puste kartony do wyniesienia. Rozłożyła je na płasko, żeby zajmowały jak najmniej miejsca i wyniosła je przed dom. Zauważyła Staszka, jak kręci się po ogródku i zagadnęła go.
- Przepraszam panie Staszku…
Mężczyzna wyprostował się i uśmiechnął do Ewy.
-Po prostu Staszek. Jeśli mamy żyć pod jednym dachem, to najlepiej mówić sobie po imieniu.
Ewa odwzajemniła uśmiech.
- To prawda. Ewa – wyciągnęła do niego dłoń. Ucałował ją z atencją.
- To w czym mogę ci pomóc?
- Właśnie złożyłam kartony. Wandzia mówiła, że można je gdzieś schować, że się przydadzą na podpałkę. Pokażesz mi gdzie?
- Oczywiście, chodź za mną, to na tyłach budynku – wziął całe naręcze tektury zostawiając Ewie zaledwie kilka sztuk. Z tyłu domu stały budynki gospodarcze.
- Tutaj mamy szopę, która właściwie robi za skład z narzędziami do ogrodu. Rzuć te kartony – wskazał miejsce. - Tam dalej jest komórka i to w niej Wanda trzyma swoje skarby. Twoje szafki właśnie tu wylądowały. Jeśli będziesz miała ochotę na robienie przetworów, śmiało możesz słoiki ustawiać w tych szafkach. Tu też w kojcach z piachem składujemy zwykle zapasy marchwi, buraków i co tam jeszcze uda się wyhodować w naszych ogródkach. Przynajmniej trochę oszczędzamy zimą i jemy własne warzywa. Wanda rokrocznie kisi kapustę i ogórki. Jedyne co kupujemy, to ziemniaki. Mamy tu też mały sadek i z niego pozyskujemy trochę owoców. Widzisz to wielkie drzewo? To orzech. Zawsze rodzi sporo owoców. Ja robię z nich nalewkę. Jest dobra na ból żołądka i inne dolegliwości. A tam dalej są garaże. Mamy tego dostawczaka i dwa osobowe auta. Prowadzimy z bratem małą firmę remontową. Teraz dołączył do nas mój Mirek.
- A do tego Centrum Szkolenia to daleko?
- Całkiem blisko. Nie będziesz musiała dojeżdżać, bo to jakieś piętnaście minut drogi stąd.
- To dobra wiadomość. Powiedz mi jeszcze, czy gdzieś tu w pobliżu są jakieś sklepy? Jutro niedziela, a ja mam pustą lodówkę.
- Jeśli chcesz, mogę cię po obiedzie zawieźć do miejscowego dyskontu. Tam dostaniesz wszystko, czego potrzebujesz.
Ewa rozpromieniła się.
- Coraz bardziej mi się tu podoba, a z podwózki chętnie skorzystam. Zrobię sobie zaopatrzenie na cały tydzień, żeby nie latać codziennie. Bardzo ci dziękuję.
Siedziała przy stole w mieszkaniu Wandy i zajadała się pyszną zupą jarzynową. Wanda gotowała także dla Staszka. Od śmierci żony wraz z synem stołował się u niej. Teraz Mirek był już na swoim, więc przy stole siedzieli we czwórkę. Pomogła Wandzie pozbierać talerze i wazę z resztką zupy. Na stół wjechał stos mielonych kotletów, które pachniały po prostu bosko, młode ziemniaki szczodrze obsypane koperkiem i wielka miska buraczków na kwaśno. Ewa nawet nie pamiętała kiedy jadła coś równie smacznego. Ostatnio stołowała się przecież na mieście, a tam posiłki nie zawsze spełniały standardy.
- Wspaniale gotujesz Wandziu. To wszystko jest takie pyszne i rozpływa się w ustach, a kotlety to prawdziwa poezja. Chyba nigdy nie jadłam tak smacznych.
- Cieszę się, że ci smakuje. Moi mężczyźni też nie narzekają. Zjadają wszystko, co podam.
- Ooo, moja Wandzia, to prawdziwy talent kulinarny – odezwał się Władek. – A jaką dobrą kapustę robi. Na pewno będziesz miała okazję spróbować.
- Wiem tylko, że jej przetwory są znakomite, bo kilka razy przywiozła mi do Warszawy. Pani Tekla też je chwaliła – zwilgotniały jej oczy, kiedy wspomniała staruszkę. – Szkoda, że odeszła. Przez tyle lat przywykłam do niej jak do własnej matki. Była bardzo dobrym człowiekiem tak jak ty Wandziu.
- To prawda, – westchnęła Wanda – ale sama wiesz, że cierpiała, miała odleżyny, męczyła się bardzo. Myślę, że gdyby nie miała dobrej opieki, nie dożyłaby tylu lat. Ty ją jej zapewniłaś i uczyniłaś jej życie znośniejszym. A zmieniając temat rozpakowałaś się już?
- Tak. Wszystko jest już na swoim miejscu. Po obiedzie chciałabym pojechać do sklepu. Staszek zaoferował się z podwózką. Mam pustą lodówkę.
- To świetnie się składa – ożywiła się Wanda. – Zabiorę się z wami, bo też muszę dokupić kilka rzeczy.
Zapakowały się do samochodu. Wanda stwierdziła, że najbliżej będzie im do Kauflanda.
- Po drodze będziemy mijać twój zakład pracy. Pokażę ci. To całkiem niedaleko.
- Tak, Staszek już wspominał. Cieszę się, że nie będę musiała dojeżdżać. Całe życie dojeżdżałam, to będzie miła odmiana.
W sklepie zaopatrzyła się w niezbędne rzeczy. Pamiętała o środkach czystości i akcesoriach do sprzątania. Trochę kosmetyków do kąpieli i środków higienicznych. Zapas kawy, herbaty, artykułów sypkich i pieczywo. Czekający na nie na parkingu Staszek pomógł wpakować jej torby do bagażnika.
- Jeśli jutro będziesz miała ochotę na spacer, to mogę pokazać ci najważniejsze miejsca w Legionowie – zaproponował.
- Bardzo chętnie. Muszę się zameldować i dobrze by było, żebym wiedziała, gdzie jest urząd miasta i inne zakłady. Nie lubię poruszać się po omacku i wiecznie pytać o drogę. Wspaniały pomysł. Dziękuję.
Po powrocie do domu upięła jeszcze firanki w oknach i zawiesiła zasłony. Czuła się zmęczona, bo to był obfitujący w wydarzenia dzień. Weszła pod gorący natrysk z przyjemnością namydlając ciało pachnącym, migdałowym żelem. Otuliła się grubym szlafrokiem i przyjrzała swojej twarzy w lustrze. Oczy były jeszcze opuchnięte i mocno zasinione. Za kilka dni powinna pójść do przychodni, żeby ściągnięto jej szwy z rozciętych łuków brwiowych. Na pewno zrobi to przed swoim pierwszym dniem w nowej pracy. Miała jeszcze tydzień zwolnienia. Póki co będzie się starała tuszować te siniaki najlepiej jak potrafi. Okulary przeciwsłoneczne w takich przypadkach okazują się bardzo pomocne.
Przebrała się w nocną koszulkę i wsunęła do łóżka. - Dobrze, że ten trudny dzień już za mną, - pomyślała – a jutro pozwiedzam sobie Legionowo. Staszek, to naprawdę miły gość – ziewnęła. Nie minęło kilka minut a już spała kamiennym snem.
Iwona weszła do mieszkania taszcząc ze sobą ciężki plecak i nieustannie przeklinając matkę. Do tej pory latała po mieście chcąc kupić jakiś materac, na którym mogłaby się przespać. Na biurko wypakowała zawartość plecaka. W blaszanym kubku nastawiła wodę i zabrała się za pompowanie materaca. Siedząc na nim zajadała jeszcze ciepłego hamburgera popijając go gorzką herbatą, bo zupełnie zapomniała o cukrze. Ta samodzielność nie wychodziła jej najlepiej. Była bezradna jak dziecko we mgle. Do tej pory wszystkie sprawy załatwiała matka, ona o niczym nie musiała myśleć i niczym nie musiała się przejmować. Żadnych trosk, żadnych obowiązków. Odchodząc matka postawiła ją pod ścianą, ale poradzi sobie. Na pewno sobie poradzi. Ciekawe, dokąd się wyniosła? Może do babki? Kiedyś na pewno to sprawdzi, a dzisiaj marzy już tylko o śnie. Jutro znowu będzie musiała odrabiać te zasądzone przez sąd godziny. Ułożyła się na materacu i nakryła kurtką. Sen długo nie przychodził mimo zmęczenia. W końcu jednak udało jej się zasnąć.
Ewę obudził świergot ptaków za oknem i promienie słońca wdzierające się do pokoju przez niezasłonięte okna. Uśmiechnęła się szeroko i przeciągnęła. Już od dawna nie spała tak dobrze. Pomyślała, że choć Legionowo jest sporym miastem to ten dom i jego otoczenie sprawiał wrażenie jakby został wycięty z jakiegoś sielskiego obrazka. Mimo bliskości ulicy ogródki i równo przycięty, wysoki żywopłot z irgi skutecznie tłumiły dochodzące z niej hałasy. Wyskoczyła z łóżka i otwarła na oścież okno wciągając rześkie powietrze do płuc. Zerknęła na zegarek. Było kilka minut po siódmej. Nie sądziła, że jest jeszcze tak wcześnie. Jednak nie kładła się już. Wzięła przyjemny prysznic i nastawiła wodę na kawę. Ubrana w spodnie rybaczki i bluzkę na ramiączkach wyszła przed dom trzymając w rękach kubek.
- Dzień dobry Ewo – usłyszała gdzieś z boku. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się do siedzącego przy ogrodowym, małym stoliku Staszka, który tak jak ona delektował się aromatycznym płynem.
- Dzień dobry Stasiu. Piękny dzień, prawda?
- Prawda. Chodź i usiądź tutaj. Będzie mi przyjemnie wypić kawę w twoim towarzystwie.
Przeszła wzdłuż ściany budynku i zajęła miejsce przy stoliku.
- Jak ci się spało?
- Nie uwierzysz, ale już nie pamiętam, kiedy tak dobrze spałam. Nie miałam żadnych snów, żadnych koszmarów. To miejsce ma jakąś magiczną moc i powietrze zupełnie inne niż w Warszawie.
- Miło to słyszeć. Spacer aktualny?
- Oczywiście. Może koło dziesiątej? Zjem śniadanie i trochę dopieszczę jeszcze moje gniazdko.
- W porządku. Ja też mam trochę roboty takiej domowej – wyjaśnił. – Może masz ochotę na jajecznicę z pomidorami? – wskazał kosz pełen żółtej odmiany tych owoców. – Bardzo obrodziły. Dałbym ci trochę, może zaprawisz parę słoików? Zdecydowanie ich za dużo i zniszczą się. W domu mam jakieś słoiki, tak… na pewno mam.
- Z wielką ochotą. Uwielbiam pomidory. Latem to podstawa mojego wyżywienia. Pomidory i ogórki małosolne. Pycha.
Staszek sięgnął za siebie i wyjął spory koszyk, po czym zaczął napełniać go niezbyt dużymi owocami.
- Nie wyglądają imponująco, ale zapewniam cię, że są bardzo smaczne. To wczesna odmiana i żeby było śmieszniej nazywa się „Olka-Polka”. – Ewa rozchichotała się.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej. Tu dam ci jeszcze trochę zielonej cebulki. Będziesz mieć królewskie śniadanie, a słoiki przyniosę później.
Pomógł jej zanieść ten ogromny i ciężki kosz do mieszkania mówiąc jeszcze, że gdyby potrzebowała zieleniny do zupy, to ma się nie krępować i zrywać sobie do woli. Podziękowała mu i zabrała się za szykowanie posiłku. Nie wiadomo, czy to tylko była sugestia, czy wpływ tego miejsca, ale jajecznica smakowała jej wyjątkowo.
Szli spacerkiem ciesząc się pięknym dniem. Stanisław objaśniał jej mijane miejsca i ich znaczenie dla miasta. Sporo wiedział o jego historii, choć ta była stosunkowo młoda, bo nadała znaczenie miastu dopiero w dziewiętnastym wieku. Pokazał jej ratusz miejski i kilka miejscowych zabytków. Kiedy po dwóch godzinach dotarli do cmentarza zapytał, czy miałaby coś przeciwko temu, żeby tu zajrzał.
- Skoro dotarliśmy aż tutaj, chciałbym skorzystać z okazji i przynajmniej zapalić znicz na grobie mojej Oli. Są kwiaciarki. Kupię jakiś bukiecik i ze dwa znicze. To nie potrwa długo.
- Oczywiście, nie ma problemu. Mogę ci towarzyszyć, czy wolisz, żebym zaczekała tutaj?
- Nie mam nic przeciwko temu, żebyś poszła ze mną.
Zaopatrzony w bukiet margerytek poprowadził Ewę w głąb cmentarza. Grób żony Staszka znajdował się dość blisko bramy głównej. Usiadła na ławeczce a on wymienił wodę w wazonie, wstawił świeże kwiaty i zapalił lampki. Usiadł obok niej i jakiś czas siedział w milczeniu. Nie przeszkadzała mu. Jej myśli powędrowały na grób Kazimierza. Jaka szkoda, że umarł tak wcześnie. Może gdyby żył i Iwona byłaby inna? Przy jej charakterze potrzebowała silnej ręki ojca, a jego zabrakło. Westchnęła ciężko. Nawet nie czuła, że ma mokre policzki.
- Płaczesz? – usłyszała cichy głos Staszka.
- Nie, nie…, to tylko wspomnienia o kimś, kogo już dawno nie ma.
- Moja Ola nie żyje od ponad dziesięciu lat. Była dobrą żoną i wspaniałą matką. I ja i Mirek bardzo przeżyliśmy jej śmierć, która była dla nas zaskoczeniem. Nie mieliśmy pojęcia, że w jej głowie tyka bomba w postaci tętniaka, który pewnego dnia po prostu pękł i spowodował niemal natychmiastowy zgon. Miała tylko trzydzieści trzy lata i całe życie przed sobą. Taka tragedia potrafi zwalić człowieka z nóg i trudno się po niej pozbierać. Mirek miał zaledwie czternaście lat…
- Znam ten ból bardzo dobrze. Mój mąż zginął tragicznie piętnaście lat temu. Został przygnieciony przez samochód, pod którym leżał. Naprawiał go. Był mechanikiem samochodowym. Po jego śmierci było już tylko gorzej – wyciągnęła z torebki chusteczkę i przetarła powieki. – Możemy już iść? Nie lubię wspominać, bo zawsze się rozklejam.
- Chodźmy, bo długa droga przed nami. Obeszliśmy niemal całe miasto.
Comments