top of page
Szukaj

MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ - rozdziały: 1, 2, 3, 4, 5

  • Zdjęcie autora: goniasz2
    goniasz2
  • 31 sty 2021
  • 36 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 1 lut 2021

„MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ”


ROZDZIAŁ 1


Lekka, morska bryza łagodnie omiotła jej twarz. Z przyjemnością wciągnęła jej zapach trącący morską wodą, nagrzanym od słońca powietrzem i czymś, czego nie potrafiła określić. Może był to zapach ryb, a może butwiejącego od wilgoci drewna leżącego gdzieś na ciepłym piasku. Plaża powoli wyludniała się, chociaż zostali na niej jeszcze amatorzy romantycznych zachodów słońca, które wisiało teraz nad dalekim horyzontem. Odwróciła głowę i z miłością spojrzała na swoją małą córeczkę, która z uporem właściwym takim maluchom, przygryzając język stawiała wiaderkiem babki z piasku.

- Chyba będziemy powoli wracać kochanie – wyszeptała cicho. – Za chwilę zrobi się chłodno a ja nie wzięłam ci sweterka. Otrzep rączki i daj mamie wiaderko i resztę zabawek.

Mała podniosła się z kolan i wbiła swoje ogromne, błękitne oczy w matkę.

- Ale jutro przyjdziemy?

- Jeśli tylko będziesz miała ochotę, to przyjdziemy. Rano jednak pójdziemy do tatusia. Kupimy mu ładne kwiatuszki.

Dziecko zaczęło podskakiwać z radości.

- Takie kolorowe jak ostatnio. Są najładniejsze.

- Masz rację – westchnęła ciężko. Pozbierała do wiklinowego koszyka zabawki córki i wielki, frotowy ręcznik. Podała rękę małej i wolno ruszyły w stronę wyjścia z plaży. Ogromnie żałowała, że jej córka nigdy nie poznała ojca, że okrutny los sprawił, że urodziła się już po jego śmierci. - Nie tak to miało być, nie tak… - zwilgotniały jej oczy.

Cztery lata wcześniej


Właśnie skończyła czwarty rok studiów. Zaczynały się wakacje, a ona zupełnie nie miała na nie pomysłu. Maciek jej najlepszy przyjaciel od pieluch wybierał się do Władysławowa. Miał tam jakąś dalszą rodzinę, u której co roku rozbijał namiot i koczował w nim przez miesiąc lub dwa pomagając w gospodarstwie i korzystając z uroków tamtejszej plaży. Ona z braku pomysłu i możliwości postanowiła zostać tego lata w Rysiowie, ale sprzeciwił się temu ojciec mówiąc jej, że zbyt ciężko pracowała cały rok, żeby teraz solidnie nie odpocząć. Wygrzebał z portmonetki jakieś zaskórniaki i wręczył jej prosząc, żeby zrobiła z nich dobry użytek. Maciek, który był akurat świadkiem całej sytuacji zaproponował, żeby jechała z nim.

- Pożyczę od kumpla dla ciebie jakiś mały namiot, materac i śpiwór. U krewnych nie ma miejsca, bo to malutki domek i sami ledwie się mieszczą, a namiot to idealne rozwiązanie. Będzie dobrze, zobaczysz.

Samo miasto jakoś nie zachwyciło jej specjalnie. Nadmiar letników sprawiał, że było hałaśliwe, usiane smażalniami ryb i stoiskami z tandetnymi pamiątkami. Były jednak miejsca dla niej urokliwe, gdzie mogła wyciszyć myśli i odpocząć. Na początku chodziła wyłącznie na plażę, ale kiedy i tam zrobiło się tłoczno wolała pójść w drugą stronę, w stronę portu. On był nieduży, ale sam widok rybackich kutrów i niewielkich jachtów był wart zachodu.


Maciek rzadko jej towarzyszył. Był potrzebny w tym małym gospodarstwie. Jego kuzyn zajmował się rybołówstwem i nieodzowny był ktoś do oprawiania i wędzenia ryb. Czasem miał wyrzuty sumienia, że nie poświęca Uli zbyt wiele czasu, ale w takich razach uspokajała go mówiąc, że nie nudzi się wcale, zwiedza miasto i podziwia widoki. Najbardziej jednak lubiła spacery po wybetonowanym nabrzeżu, przy którym cumowały kutry. Szła wolno aż do samego jego końca. Tam stawała i wpatrywała się w horyzont żegnając niejednokrotnie zachodzące słońce. To była też pora powrotu większości kutrów z wieczornego połowu. Rybacy uwijali się na nabrzeżu wyciągając zasypane lodem skrzynie pełne dorszy, halibutów, fląder, czy śledzi.

Któregoś dnia wracała właśnie z jednego z takich spacerów, gdy tuż przed nią wyrósł jak spod ziemi jeden z rybaków. Po prostu wyskoczył z kutra zagradzając jej drogę. Cofnęła się przed nim nieco wystraszona, ale on uśmiechnął się do niej od ucha do ucha zagadując – nie boi się panienka wracać nabrzeżem? Tu czai się dużo niebezpieczeństw na przykład taki postrzeleniec jak ja, który mógłby panienkę zbałamucić i porwać? – w jego oczach dostrzegła wesołe iskierki i roześmiała się na głos.

- Filut z pana, ale ja tak łatwo nie dałabym się porwać.

Młody człowiek wyciągnął dłoń i przedstawił się.

- Leszek Strzelecki.

- Urszula Cieplak – odwzajemniła uścisk dłoni. Wyczuła, że to była dłoń silnego mężczyzny szeroka, chropowata i mocno spracowana mimo młodego chyba wieku. Mógł być od niej starszy nie więcej niż trzy lata.

- Dałabyś się jutro wyciągnąć na kawę? Obaj z kolegą mamy wolną sobotę – wskazał na uwijającego się wśród skrzynek wspólnika. Widząc jej wahanie złożył ręce jak do modlitwy. – Błagam zgódź się, już tak dawno nie rozmawiałem z cywilizowanymi ludźmi, a Waluś to prawdziwy mruk. Nie lubi gadać i może dlatego mamy zawsze niezły połów, bo nie straszy ryb – zakpił. Waluś przeciągnął po trapie duży, dwukołowy wózek i zaczął układać na nim skrzynie z rybami.

- Co z nimi teraz zrobicie?

- Musimy odwieźć do chłodni. Powinny zostać zważone, bo jutro o świcie przyjadą hurtownicy, którzy je kupią.

- No dobrze…, to ja nie będę wam przeszkadzać – chciała wyminąć Leszka i odejść, ale zatrzymał ją.

- A kawa?

- Gdzie i o której? – odpowiedziała pytaniem. Strzelecki rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

- O jedenastej przed wejściem na nabrzeże. Chciałbym ten dzień spędzić z tobą i poznać cię bliżej, stąd ta wczesna godzina – wyjaśnił.

- W takim razie do jutra . – Już nie zatrzymywana oddalała się od kutra. Leszek stał jeszcze chwilę patrząc na nią. – Piękna jest. Już dawno nie spotkałem takiej ładnej dziewczyny – pomyślał. – Pewnie przyjezdna, bo gdyby była miejscowa pewnie spotkałbym ją wcześniej. Waluś! – krzyknął. – Mam jutro randkę. Uwijamy się.

Ula miała mieszane uczucia. Po raz pierwszy w życiu ktoś usiłował poderwać ją na ulicy. Musiała jednak przyznać, że chłopak był bardzo przystojny i miły. No, może nieco postrzelony. Stojąc naprzeciwko niego zdążyła mu się dokładnie przyjrzeć. Miał ładną, ogorzałą od słońca twarz ozdobioną burzą gęstych, kruczoczarnych loków wymykających się spod naciśniętej na czoło bejsbolówki i ciemne oczy, w których tańczyły wesołe iskierki. To świadczyło o pogodnym usposobieniu. Jutro się przekona jaki on jest.


Pojawiła się punktualnie, a on jeszcze przed czasem. Przywitali się uśmiechem i uściskiem dłoni.

- Pojedziemy samochodem. Mam tu swoją ulubioną knajpkę w Cetniewie. Dają świetną kawę i mają równie świetne desery.

- A śniadania jakieś podają? Rano z reguły wypijam tylko herbatę, ale o tej porze już mi burczy w brzuchu.

- No to w takim razie zaczynamy od śniadania – otworzył jej drzwi od strony pasażera. Wsunęła się zgrabnie i zapięła pas. Po chwili już mknęli drogą w kierunku Cetniewa. – Byłaś już tutaj?

- Nie… Ograniczałam się tylko do Władysławowa.

- A ja mieszkam tak na pograniczu jednego i drugiego miasteczka. Odziedziczyłem kiedyś starą chałupę po moich dziadkach i już od kilku lat usiłuję ją wyremontować. Jest wielka jak stodoła. Marzy mi się, żeby chociaż ze trzy pokoje przeznaczyć dla letników. To byłby dodatkowy dochód w sezonie. Haruję jak wół. Często z Walusiem wypływamy i rano, i wieczorem, żeby wyjść na swoje. Łajbę też dostałem w spadku. Pamięta jeszcze okres młodości mojego ojca. Wysłużona jest, ale na razie na nic nowego mnie nie stać. Może kiedyś…? – westchnął. - A ty? Czym się zajmujesz w życiu a przede wszystkim skąd jesteś?

- Pochodzę z Rysiowa. To taka mała mieścina dwadzieścia kilometrów za Warszawą. Właśnie skończyłam czwarty rok ekonomii. Jeszcze rok i okres studencki będę miała za sobą.

Leszek podjechał na parking i zatrzymał się.

- To właśnie tutaj. Oni jak wszyscy prowadzą tu smażalnię, ale i normalne śniadanie można tu zjeść i wypić dobrą kawę. Na co masz ochotę?

- Wezmę jajecznicę i jakąś bułkę.

Usiedli na zewnątrz pod rozłożystym parasolem. Nie minęło dziesięć minut, gdy pojawiła się kelnerka niosąc na tacy jajecznicę na boczku i świeże, chrupiące pieczywo. Do tego dostali też po solidnej, nietypowo dużej filiżance kawy.

- Jak zjemy zabiorę cię do miasta i pokażę okolicę, a jak znowu zgłodniejemy zaproszę cię na najlepszą rybę jaką kiedykolwiek jadłaś.

To ostatnie było niespodzianką przygotowaną przez Leszka. Bardzo chciał pokazać Uli gdzie i jak mieszka, pochwalić się swoimi zdolnościami kulinarnymi i udowodnić jej, że jest facetem godnym zaufania. Zwiedzanie Cetniewa nie zajęło im wiele czasu, bo oprócz plaży nie było tam zbyt wielu atrakcji poza Ośrodkiem Przygotowań Olimpijskich, ale tego nie zwiedzali. Na plaży podziwiali paralotniarzy, których w tym roku było podobno całkiem sporo. Rozgrzani słońcem wrócili do samochodu. Leszek wjechał w boczną drogę i minął jakiś pensjonat. Tuż za nim rozciągała się ściana lasu. Przejechał jeszcze dwieście metrów i stanął.

- Tu właśnie mieszkam. Tu też podają najsmaczniejsze ryby. Zapraszam.

Była oczarowana tym domem. Musiał mieć ze sto dwadzieścia lat. Budowany był trochę na modłę niemiecką, ale to dodawało mu uroku. Zauważyła, że sporo prac było już ukończonych. Piękny dach pokryty gontem niemal wtapiał się w zieloność lasu. Ściany domu pomalowano na biało zostawiając oryginalne, brązowe belki. Przed wejściem spory drewniany taras z ławkami i stołem. Dom rzeczywiście był wielki, chociaż parterowy, budowany na kształt dawnych czworaków. Posiadał właściwie dwa skrzydła, bo przestronna sień dzieliła domostwo na połowę. Przez nią można było też przejść na drugą stronę domu. Tam rozciągał się niewielki sad i nieco zaniedbany ogródek.

- Wciąż nie znajduję czasu, żeby zająć się nim – usprawiedliwiał się Leszek.

- Nie ma ci kto pomóc? Nie masz tu rodziny?

- Jestem sam jak palec. Rodzice i dziadkowie pomarli, a rodzeństwa nie miałem. Nawet żony nie mam, a już trzydzieści lat mi stuknęło.

- Nie wyglądasz… Nie dawałam ci więcej niż dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem lat.

- To chyba komplement –Leszek uśmiechnął się rozbrajająco. – Chodź, oprowadzę cię. Tu na lewo ma być część prywatna. Mam tutaj kuchnię dość dużą i dwa pokoje. Tu właściwie wszystko jest skończone. Natomiast całkiem w rozsypce jest prawa strona. Wprawdzie zacząłem już niezbędne naprawy, wymieniłem deski w ścianach na nowe, bo niektóre spróchniały i podłogi, ale planowałem w każdym z pokoi wykroić niewielki aneks kuchenny, żeby letnicy mieli gdzie szykować posiłki. Nie zamierzam prowadzić jadłodajni a jedynie wynajmować pokoje bez wyżywienia. Wokół jest mnóstwo knajp i smażalni więc letnicy z głodu nie umrą a atrakcją na pewno jest bliskość plaży.

- Naprawdę dobrze to wygląda – pochwaliła go Ula. – Podziwiam cię, że mimo głównego zajęcia to znaczy łowienia ryb znajdujesz czas na to wszystko. Z drugiej strony doskonale cię rozumiem, bo jeśli to w perspektywie ma przynieść zyski, to warto się starać. Ja też nie gardzę żadną pracą. Do tej pory udzielałam korepetycji lub najmowałam się do opieki nad dziećmi. Każdy uczciwie zarobiony grosz przynosi satysfakcję. Mieszkam tylko z ojcem, bo mama nie żyje od dawna, a on ma skromną rentę. Ciężko z niej wyżyć we dwoje, ale nie poddajemy się.

- I tak trzymać. Usiądź może sobie na tarasie, a ja zaraz podam coś zimnego do picia i przygotuję nam obiad. To nie potrwa długo.


ROZDZIAŁ 2


Rozsiadła się wygodnie na tarasie w drewnianym, bujanym fotelu i kontemplowała widoki. Przed sobą miała ścianę niezbyt gęstych sosen. Przez nią mogła dostrzec plażę z żółtym piaskiem i dalej soczysty błękit morza przenikający się z lazurem nieba na horyzoncie. Zapach sosnowych igieł i żywicy zniewalał. Obok niej pojawił się Leszek z dwoma wielkimi szklanicami schłodzonego, pomarańczowego soku.

- To cię trochę orzeźwi, a ja za kilka minut podam nam wspaniały posiłek.

Taki okazał się w istocie. Była pod ogromnym wrażeniem jego umiejętności. Po raz pierwszy jadła tak pyszne krewetki i dorsza pieczonego w solnej skorupie. Do tego smaczna surówka z białej kapusty i pieczone w piecu ćwiartki ziemniaków podane ze świeżym masłem. Wytarła serwetką usta i uśmiechnęła się do Leszka.

- To było coś wspaniałego. Nie sądziłam, że rybę można przyrządzić w taki właśnie sposób. Pomyślałabym, że będzie zbyt słona, żeby móc ją zjeść, a tymczasem jest delikatna i pyszna. Jesteś znakomitym kucharzem.

- Lata praktyki. Dość wcześnie zostałem sam i musiałem nauczyć się sobie radzić, również w gotowaniu. Chciałem cię zapytać na jak długo tu przyjechałaś. Nie ukrywam, że bardzo mi zależy, żeby móc spotykać się z tobą. Na pewno znalazłbym czas. Rano wypływamy około piątej. Ciągniemy sieci przez jakieś dwie godziny i wracamy. Mniej więcej o dziewiątej jestem wolny aż do siedemnastej, bo wtedy zaczynam wieczorny połów. To ciężka robota, ale jak ma się szczęście i trafi na ławicę, to trud się opłaca. Teraz nie mogę pozwolić sobie na jednorazowe wyjście z portu w ciągu dnia, bo bardzo mi zależy na ukończeniu domu i każdy grosz się przydaje. Zimą najgorzej jest zarobić, a mój kuter już nie taki sprawny jak kiedyś i często się coś w nim psuje.

- W sumie mogłabym. I tak niewiele mam tu do roboty i najczęściej włóczę się sama po mieście. Planowaliśmy zostać do końca sierpnia, czyli jeszcze jakieś sześć tygodni. Mój przyjaciel, z którym tu przyjechałam pomaga w gospodarstwie swojego kuzyna, który też tak jak ty jest rybakiem. Głównie czyści ryby i przygotowuje je do wędzenia.

- A jak się nazywa?

- Szymczyk. Nikodem Szymczyk, a mój przyjaciel to Maciek Szymczyk.

- Nikodema znam bardzo dobrze. Zresztą tu w porcie wszyscy się znają, bo nie jest nas tak wielu. Cieszę się, że będziemy mieć całkiem sporo czasu, żeby poznać się lepiej.


Widywali się każdego dnia. Ula pojawiała się w porcie około dziewiątej i albo Leszek z Walusiem kończyli pracę, albo właśnie dobijali do nabrzeża. Wtedy pomagała im ładować do skrzyń ryby i wraz z nimi jechała do chłodni. Potem mieli już tylko dzień wyłącznie dla siebie. Dzięki Leszkowi zwiedziła cały Hel. Obejrzała fokarium. Była w Jastarni i Juracie.

W dni, kiedy Leszek nie wypływał na połów fundował jej dalsze wycieczki na przykład do Gdańska, czy Gdyni. Byli też w Sopocie. Dzięki niemu zwiedziła całkiem sporo. Przez ten czas poznawali się wzajemnie i oboje bez wątpienia pozostawali pod swoim urokiem. Ona poznała jego życie od podszewki. Życie, które zahartowało go od najmłodszych lat. Było pracowite i twarde, nie dla mięczaków. Podziwiała w nim ten upór i żelazną konsekwencję w dążeniu do celu, a przy tym ten jego wieczny optymizm, pogodę ducha i niezłomną wiarę w to, że do wszystkiego można dojść i wszystko osiągnąć jeśli się tylko tego chce i jeśli jest się odpowiednio zdeterminowanym. On ulegał jej łagodności i dobroci. Doceniał, że była osobą niezwykle cierpliwą i cichą. Nigdy nie podnosiła głosu nawet w momentach wielkiej ekscytacji, a za spojrzenie jej cudnych, błękitnych jak niebo nad głową oczu, dałby się pokroić. Najbardziej lubił sobotnie lub niedzielne popołudnia, gdy plaża zaczynała pustoszeć a on mógł usiąść na ciepłym jeszcze piasku przytulony do Uli i wraz z nią czekać na zmierzch.

Pierwsze pocałunki i pierwsze intymne gesty nieco ich zawstydzały, ale szybko stały się normą. On najbardziej martwił się, czy to uczucie, które ich połączyło przetrwa próbę czasu. Dzielił się z nią tymi obawami, ale ona zawsze potrafiła go uspokoić mówiąc, że rok szybko zleci, że są telefony i komputery, że będzie starała się przyjeżdżać jak tylko wykroi trochę wolnego czasu.

- Na piątym roku już nie będę miała tak wielu zajęć. Znam już temat pracy dyplomowej, którą nawet zaczęłam pisać i zgromadziłam sobie wszystkie potrzebne materiały. To głównie na tym będę się skupiać, a to nie zajmie mi aż tak wiele czasu. Oczywiście będą jakieś seminaria, czy konsultacje z promotorem, ale może się okazać, że przez dwa, góra trzy dni w tygodniu, a potem będę mieć kilka dni wolnego.

Ona też miała trochę obaw, ale nie chciała, żeby to, co ich połączyło okazało się tylko letnią, nic nie znaczącą przygodą. Leszek stał się dla niej ważny na tyle, że opowiedziała o nim Maćkowi. Pod koniec pobytu Uli we Władysławowie Leszek urządził grilla na tarasie swojego domu i zaprosił na niego wszystkich Szymczyków. Wtedy miał też okazję poznać Maćka. Kilka dni później zrobił im obojgu niespodziankę zabierając ich na połów. Maciej okazał się niezwykle pomocny, natomiast Ula nie czuła się dobrze i właściwie cały czas spędziła przewieszona przez burtę oddając hołd Neptunowi. Po tym rejsie stwierdziła, że morze na nią źle reaguje i że już nigdy więcej.

Rozstanie było bolesne. Długo tulili się do siebie szeptając miłosne zaklęcia. Ula obiecała zadzwonić zaraz po przyjeździe do domu. Przed ojcem nic nie ukrywała. Zawsze uważała, że dobrze jest powiedzieć prawdę i nigdy nie miała przed nim tajemnic. Opowiadała stęsknionemu Cieplakowi o pobycie, o poznaniu Leszka, o tym jak bardzo wartościowy jest to człowiek, jak bardzo zaradny i pracowity.

- On ciężko pracuje tatusiu, ale ma swój cel, do którego konsekwentnie zmierza. Jest przy tym mądry i ma wesołe usposobienie. Zakochałam się w nim. On we mnie również. Nie chcemy dopuścić, żeby czas i odległość nas rozdzieliły, dlatego będę jeździć do niego w czasie wolnym od zajęć. Chcę mu też trochę pomóc przy wykończeniu domu, bo sam niczego nie przyspieszy. Wezmę znowu korepetycje, żeby zarobić na te podróże i żeby ciebie nie obciążać kosztami. Przywiozłam mnóstwo wędzonych ryb złowionych przez Leszka. Koniecznie musisz spróbować, bo są pyszne.


Ten rok był dla nich niezwykle pracowity. Leszek wypływał coraz dalej z nadzieją na obfity połów, a co za tym idzie, większy zarobek. Pokoje przeznaczone dla letników zaczęły nabierać charakteru. Wygospodarował też miejsce na dwie łazienki, żeby przyjezdni nie korzystali z jego prywatnej. Ula przyjeżdżała przeciętnie co dwa tygodnie. Dojeżdżała pociągiem do Gdyni, a tam czekał już na nią stęskniony Leszek. Dzięki korepetycjom i niewielkim zleceniom od małych firm mogła zaoszczędzić trochę pieniędzy. Wraz z Maćkiem założyli małą spółkę zajmującą się księgowością i mozolnie pracowali na każdy grosz. Oboje kończyli ten sam kierunek studiów i oboje mieli się bronić w czerwcu.

W święta to Leszek zawitał do Rysiowa. Przywiózł mnóstwo ryb i dla Cieplaków i dla Szymczyków. W święta też poprosił ojca Uli o jej rękę. Przysięgał, że kocha ją nad życie i pragnie, żeby została jego żoną. Ją samą nieco zaskoczyła ta spontaniczność ukochanego, ale nie protestowała i pierścionek przyjęła. Uzgodnili, że pobiorą się w małym, rysiowskim kościółku, a potem Ula przeprowadzi się do Władysławowa.

Kiedy już po świętach i wyjeździe Leszka siedziała wraz z ojcem w kuchni dojadając świąteczny makowiec była pełna obaw co do przyszłości.

- Bardzo się martwię tato jak ty sobie sam poradzisz. Ja będę oczywiście przyjeżdżać, ale to nie to samo, co być na miejscu.

Cieplak uspokajał.

- Nie masz się o co martwić córcia. Zdrowie na razie dopisuje, a i Szymczykowie blisko. Oni zawsze pomogą w potrzebie. Nie będzie tak źle. Najważniejsze jest twoje szczęście.


Tydzień przed obroną pracy stanęli na ślubnym kobiercu. Bardzo skromny był to ślub. Nie wynajmowali żadnej sali, bo wszyscy goście pomieścili się u Cieplaków. Samym przyjęciem zajęła się Szymczykowa i Matecka ich najbliższe sąsiadki. Ula pomagała jak tylko mogła. Leszek przyjechał kilka dni wcześniej i zajął się przyrządzaniem przywiezionych przez siebie ryb. W ciasnej kuchni Cieplaków zrobiło się nagle tłoczno i gwarno, ale bardzo wesoło. Sam ślub był dla obojga bardzo wzruszającym momentem, tym bardziej, że już wiedzieli, że Ula jest we wczesnej ciąży. Nikomu się nie pochwalili, bo Ula nie chciała zapeszać. Leszek był przeszczęśliwy. Odkąd pamiętał zawsze chciał założyć rodzinę i mieć dzieci, a teraz to marzenie się spełnia.

Po weselu Leszek został w Rysiowie. Czekał, aż Ula wreszcie się obroni. Chciał wraz z nią wrócić do Władysławowa i to dlatego przyjechał samochodem, żeby móc zabrać jej rzeczy.

Obrona przebiegła bez niespodzianek. Ula zawsze była solidna i bardzo przykładała się do nauki. Obroniła się na piątkę, podobnie Maciek. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, by wraz ze świeżo poślubionym mężem mogła objąć w posiadanie to nadmorskie „królestwo”. Już na miejscu Leszek miał dla niej kilka niespodzianek. Przede wszystkim pokoje były wyszykowane i czekały na pierwszych gości. Założył stronę internetową, żeby rozreklamować to miejsce. Nie mógł zarejestrować budynku jako pensjonatu więc podciągnięto go pod agroturystykę. W sumie mogli pomieścić jednorazowo dziewięć osób, bo pokoje były dwu, trzy i czteroosobowe. Z pieniędzy weselnych zaopatrzyli się w niezbędną pościel a to, co zostało zainwestowali w nowszy samochód, którym miała jeździć Ula. Byli nieprzyzwoicie szczęśliwi, bo wszystko układało się po ich myśli. Ula nie chcąc tracić zarobków w założonej przez siebie firmie zorganizowała sobie pracę przez internet. Dane spływały na jej pocztę, a ona wykonawszy rozliczenia przesyłała je zwrotnie tą samą drogą. Maciek na swoje barki wziął firmy, do których niestety musiał jeździć.

W połowie czerwca przyjechali pierwsi letnicy. Starsze małżeństwo, rodzina z dwójką dzieci i trzech rowerzystów. Sień oddzielająca lewe skrzydło od prawego znakomicie spełniała swoją rolę, bo ani wczasowicze, ani gospodarze nie wchodzili sobie w paradę. Ula ograniczała się jedynie do mycia łazienek i zmiany pościeli. Leszek zabronił jej się przemęczać. Brzuszek rósł a on czekał na to dziecko wielce podekscytowany.

- Chcę, żeby było podobne do ciebie i miało twoje oczy. Piękne i nieprzyzwoicie błękitne.

- Gdyby jednak odziedziczyło urodę po tobie, to też nie byłoby źle – odpowiadała z uśmiechem. – Jesteś bardzo przystojny kochanie.

Coraz częściej też poruszała sprawę tego drugiego, wieczornego połowu. Uważała, że mąż niepotrzebnie tak haruje, że teraz, kiedy mają letników przez całe lato mógłby trochę odpocząć, ale on zawsze miał przeciwko temu własne argumenty. Najczęściej wyliczał jej co byłoby im niezbędne, lub co by się przydało. W końcu obiecał jej, że będzie tak łowił do końca października, a potem spasuje przynajmniej do połowy lutego, bo wtedy miało się urodzić ich maleństwo.

Ostatniego dnia września opuścili ich ostatni letnicy. Ula idąc za ciosem wysprzątała wszystkie pokoje, pomyła lodówki w aneksach kuchennych i okna. Wyprała całą pościel. Teraz pomieszczenia stały puste czekając na kolejny sezon. Przez czternaście tygodni przez ich dom przewinęło się sporo ludzi i oboje uznali to za dobry znak, bo wraz z ich pobytem szedł realny dochód. Razem z tym, co zarabiał Leszek i ona mogli spokojnie przeżyć zimę. Ula obiecywała sobie, że jak już urodzi i będzie miała chwilę czasu, zajmie się ogródkiem, żeby przynajmniej jarzyny mieli własne.

Koniec października obfitował w liczne sztormy. Częściej siedziała w domu niż wychodziła na spacer plażą, która teraz usiana była zwykłymi śmieciami wyrzuconymi przez fale na brzeg. Odpowiednie służby starały się sprzątać, ale przy niesprzyjającej aurze i silnym wietrze była to syzyfowa robota.

Leszek nie przestał łowić popołudniami. Trafił na bogate łowisko i szkoda mu było odpuścić niezły zarobek.

- Jak tylko wyjdziemy na swoje i odłowimy, to robię sobie przerwę – obiecywał. Martwiła się o niego i jego bezpieczeństwo. To nie był dobry czas, żeby aż tak ryzykować. – Kochanie, przecież ja jestem starym wygą w tym zawodzie. Nic mi nie grozi, zapewniam cię.

Mimo, że chciała wierzyć jego zapewnieniom, to wciąż była pełna wątpliwości.


ROZDZIAŁ 3


Dwa tygodnie po tej rozmowie obudziła się ze złymi przeczuciami. Podreptała do kuchni, w której Leszek szykował sobie kanapki do pracy i termos z kawą. Było kilkanaście minut po czwartej. Podszedł do niej i przytulił ją mocno całując w skroń.

- Jest bardzo wcześnie skarbie. Nie możesz spać?

- Mam jakieś dziwne wrażenie, że coś niedobrego się wydarzy. Boję się… Nie płyń dzisiaj. Zapowiadali znowu sztorm. Jeśli coś ci się stanie, to nie wiem, jak sobie poradzę… - dokończyła drżącym głosem. Po jej policzkach płynęły łzy.

- Głuptasku ty mój. Nawet jakby się coś stało to wpław przypłynę do ciebie. Kuter ma się dobrze, bo go wyremontowałem, co miałoby się stać? Już niejeden sztorm przeżyłem. Będzie dobrze. Ani się obejrzysz jak będę z powrotem. To już ostatnie łowienie w tym sezonie. Od jutra jestem cały twój. Przysięgam – pochylił się i przylgnął do jej ust. – Jesteś miłością mojego życia. Kocham cię tak, że aż serce boli. Nie ma takiej opcji, że miałbym nie wrócić. Głowa do góry. Uśmiechnij się do mnie i nie płacz, bo nic mi nie grozi.

Chciała mu wierzyć, naprawdę chciała mu wierzyć, ale nie potrafiła pozbyć się tych złych przeczuć, które nią zawładnęły.



Nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Było już po dwunastej a Leszek nie wracał. Wielokrotnie wybierała numer jego komórki, ale nie odbierał. W końcu zadzwoniła do kapitanatu portu pytając czy kuter Leszka Strzeleckiego wrócił. Dyspozytor poinformował ją, że ponad dwie godziny temu nadano z tego kutra sygnał SOS i podano współrzędne, ale dwa kutry patrolowe, które wypłynęły natychmiast po zgłoszeniu nie znalazły w miejscu określonym współrzędnymi tej jednostki.

- Poszukiwania nadal trwają. Proszę się uzbroić w cierpliwość, bo przy takiej fali i silnym wietrze jest bardzo prawdopodobne, że dryfują w zupełnie innym kierunku.

- Pan żartuje? Jak ja mogę być spokojna i uzbroić się w cierpliwość kiedy mój mąż być może tonie? Wsiadam w samochód i zaraz tam u was będę.

Ten człowiek jeszcze bardziej podniósł jej ciśnienie. Czuła każdą komórką swojego ciała, że ten dzień nie skończy się dobrze. – Nie myśl o najgorszym. Leszek, to doświadczony rybak. Nie z takich opresji wychodził. Obiecał mi przecież, że nawet wpław wróci do mnie – starając się myśleć pozytywnie ubierała się pośpiesznie. Nacisnąwszy wełnianą czapkę na głowę wybiegła z domu. Wiatr był bardzo silny. Jego nagły podmuch niemal zwalił ją z nóg. Szybko wsiadła do samochodu i uruchomiła go. Po dwudziestu minutach parkowała przed budynkiem kapitanatu. Kiedy znalazła się już w dyspozytorni podeszła do człowieka, z którym prawdopodobnie rozmawiała przez telefon i przedstawiła się.

- Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił? – rzuciła z pretensją. –Przecież mąż podawał wam mój numer telefonu.

- To prawda, ale sądziliśmy, że prędko go odnajdziemy. Chwalił się, że spodziewacie się dziecka. Nie chcieliśmy pani denerwować…

- I tak jestem zdenerwowana. Są jakieś wieści?

- Wciąż szukają. Napije się pani kawy? Proszę sobie tu spocząć – nalał do kubka czarnego płynu i podał jej. Trzęsły jej się ręce. Parzyła sobie usta i nie mogła przestać płakać. Modliła się w myślach, żeby ten koszmar okazał się tylko złym snem.

- Nie możecie wysłać śmigłowca? Może on miałby większe szanse odnaleźć kuter?

- Już dzwoniliśmy po śmigłowiec do Urzędu Morskiego w Gdyni. Tylko oni dysponują śmigłowcem ratunkowym. Niestety warunki są takie, że nie może wystartować. Póki co musimy polegać tylko na naszych dwóch kutrach. Jestem przekonany, że w końcu go znajdą. Proszę być dobrej myśli.

Nie była. Jej myśli produkowały najczarniejszy scenariusz. - A jeśli okaże się, że nie przeżył tego sztormu? A jak utonął i nie znajdą ciała? Co z Walusiem? Przecież płynęli we dwójkę jak zawsze. – Straciła poczucie czasu. Kutry wciąż patrolowały spory akwen, ale nic nie znalazły. Było już dobrze po dwudziestej pierwszej, gdy odezwał się szyper jednego z kutrów rybackich. Poinformował, że na falochronie mniej więcej na wysokości Karwii rozbił się jakiś kuter. Nie mógł niestety odczytać ani numeru ani skrótu portu, bo kuter unosi się na falach do góry dnem. Dyspozytor natychmiast skierował kutry patrolowe w tym kierunku.

- Jeśli to on, to dość daleko go zniosło, jakby nie miał kontroli nad sterem.

Po kolejnych dwóch godzinach zameldowano, że kuter już obrócono.

- W sterówce znaleźliśmy ciało szypra. Jest przypięty do koła sterowego. Najwyraźniej próbował się odpiąć, ale mu się nie udało. To Leszek Strzelecki. Walentego Michalskiego nie zlokalizowaliśmy. Prawdopodobnie zmyło go z pokładu.

Ula już tego nie słyszała. Osunęła się nieprzytomna na podłogę. Dyspozytor natychmiast wezwał pogotowie. Długo próbowano ją docucić. Kiedy wreszcie odzyskała przytomność chciano ją zabrać do szpitala, ale się nie zgodziła. Podano jej więc tylko zastrzyk na złagodzenie skutków szoku. Powoli dochodziła do siebie. Wciąż nie mogła uwierzyć w tę śmierć. Tydzień temu byli na USG i dowiedzieli się, że będą mieli córeczkę. Leszek aż się popłakał ze szczęścia. A teraz? Teraz nie będzie przy jej narodzinach, nie usłyszy jej pierwszego krzyku, nie przytuli… Jak ona ma dalej żyć? Bez niego? To takie nierzeczywiste. To jak okrutny klaps od losu. On miał przecież przeżyć z nią życie, wychować dzieci i zestarzeć się wraz z nią.

Nad ranem przypłynęły oba kutry patrolowe. Na nabrzeżu stały dwie jednostki pogotowia ratunkowego. Nie rozumiała, dlaczego dwie karetki. Wraz z dyspozytorem zeszła na nabrzeże. Widziała jak wynoszą nosze i nie mogła powstrzymać szlochu. Już na miejscu dyspozytor przedstawił ją lekarzowi i ekipie ratowniczej.

- To pani Strzelecka, żona szypra. Pokażcie jej ciało.

Odsunięto zamek plastikowego worka. To był dla niej najcięższy moment. Leszek był bardzo siny, ale wyglądał jakby spał. Podeszła bliżej i przytuliła jego głowę do piersi.

- Dlaczego mi to zrobiłeś kochanie? To przecież miał być twój ostatni dzień. Obiecałeś mi, że będzie wszystko w porządku. Jak ja mam teraz żyć? – szlochała głośno nie mogąc opanować dygotu. Podszedł do niej lekarz i zaproponował środek uspokajający.

- Jest pani kompletnie roztrzęsiona. To może zaszkodzić dziecku. Mężowi już nie jesteśmy w stanie pomóc, ale pani tej pomocy potrzebuje. Ja muszę zrobić obdukcję. To konieczność. Potem zawieziemy ciało do kostnicy. To przy Żeromskiego trzydzieści dwa.

- Nie zgadzam się na sekcję zwłok – wyrzuciła z siebie. – Nie pozwolę go kroić.

- Spokojnie. Nie będzie sekcji zwłok. Przyczyną zgonu jest ewidentnie utonięcie. Nie musimy go kroić.

Ktoś złapał ją za ramię. Odwróciła się. Przed nią stał Nikodem Szymczyk i kilku innych rybaków. Paru z nich poznała osobiście. Już wiedzieli o całej tragedii.

- Tak strasznie nam przykro Ula – Nikodem miał łzy w oczach. – On był najlepszym rybakiem tutaj. Nikt z nas nie spodziewał się takiej tragedii. - Przytuliła się do niego i rozpłakała się głośno. – Pamiętaj, że nie jesteś sama. Pomożemy ci. Wszyscy tutaj bardzo go lubiliśmy. Lubiliśmy ich obu. Nie wiem, czy kiedykolwiek Waluś się odnajdzie. Są tu jego rodzice. Dopiero teraz ich powiadomiono. Dokąd zabierają Leszka?

- Do kostnicy. Tam będę mogła załatwić pochówek. Nie wiem czy dam radę. Lecę z nóg. Siedzę tu od trzynastej.

- Przyjechałaś samochodem?

- Tak… Stoi na parkingu.

- Odwiozę cię. Po drodze wstąpimy po Jankę.

Zastrzyk najwyraźniej zaczął działać, bo Ula stała się apatyczna i senna. Nikodem pomógł jej wsiąść do samochodu. Przysypiała i ledwie zarejestrowała obecność w nim żony Nikodema. Obudziła się dopiero późnym wieczorem i gdy uświadomiła sobie, że już nigdy nie zobaczy swojego męża, że już nigdy nie przytuli się do niego, rozpaczliwie się rozpłakała. Janka usłyszawszy jej płacz weszła do sypialni i przysiadła na łóżku obejmując ją mocno.

- Wypłacz się, może to trochę ci ulży… Zrobię ci coś do jedzenia i mocną kawę. Zaraz poczujesz się lepiej.

- Nie, nie. Tylko kawę. Nie jestem w stanie nic przełknąć. Gdzie Nikodem?

- Wziął twój samochód. Miał pojechać jeszcze do portu i do kostnicy zorientować się, kiedy można będzie pochować Leszka. Powinien już wrócić…

Rzeczywiście wrócił wkrótce. Usiadł przy kuchennym stole i z troską popatrzył na Ulę.

- Jak się czujesz?

- Jakbym nie żyła. Wciąż mam nadzieję, że przejdzie przez te drzwi z tym swoim zawadiackim uśmiechem – kolejny raz popłynęły jej łzy po policzkach.

- Zrobiliśmy wśród chłopaków zrzutkę. To żadna jałmużna. Zawsze tak robimy, kiedy któryś z nas zginie – położył dość grubą kopertę na stół. – Taką samą dostaną rodzice Walusia. Przyholowali kuter. Nawet nie jest bardzo zniszczony. Ma niewielką dziurę w burcie, bo fale rzuciły go na falochron. Wcześniej musiał obrócić się do góry dnem. Gdyby nie to, być może Leszek by przeżył. Z żywiołem nie wygrasz – rzucił filozoficznie. – Jest jeden chętny, żeby odkupić od ciebie ten kuter. Daje dziesięć tysięcy euro. To niezła cena Ula wziąwszy pod uwagę, że to stara łajba tyle, że po remoncie. No chyba, że chcesz go zatrzymać.

- A na co mi on? Już zawsze kojarzyłby mi się ze śmiercią Leszka.

- Lechu był ubezpieczony na dość wysoką sumę, ale na wypłatę będziesz musiała zaczekać. Powinnaś poszukać polisy tu w domu. Kuter też był ubezpieczony, ale nie mam pojęcia na ile. Jutro rano zawiozę cię do kostnicy. Musisz zabrać mu jakieś ubranie, żeby można go było pochować. Dowiedziałem się, że na miejscu załatwiają też kwiaty i trumnę. Jutro pojedziemy także na cmentarz, bo trzeba wykupić miejsce pochówku.

- Nie trzeba. Leszek miał wykupione miejsce obok swoich rodziców. Mam na to papiery. Był przewidujący. Nawet niedawno załatwiał coś u tutejszego notariusza, ale nie mam pojęcia co, bo nie chciał mi powiedzieć.

- Testament. Jestem pewien, że testament. Podjedziemy do tego prawnika i dowiemy się. Nie wiem, czy możemy zostawić cię na noc samą. Dasz sobie radę?

- Będę musiała. Noszę przecież jego dziecko więc nie zrobię nic głupiego. Bez obawy. Weźcie samochód, bo nie chcę, żebyście taki kawał szli pieszo. Jutro po prostu przyjedziesz po mnie. Muszę porozmawiać z tatą i może z Maćkiem.

- Maćka mnie zostaw i skup się na tacie. Zbieramy się. Będę rano o dziewiątej.

Ciężko jej szła ta rozmowa z ojcem, bo przez ciągły płacz Cieplak niewiele zrozumiał.

- Prawdopodobnie przyjedzie tu Maciek. Zabierz się z nim. Potrzebuję was obu. Jestem bliska załamania nerwowego. Przyjedźcie jak najszybciej.


Następnego dnia załatwiwszy sprawy w kostnicy i na cmentarzu podjechali do notariusza. Ula nie do końca była przekonana, czy chodzi o testament, ale Nikodem z dużą pewnością powiedział, że każdy z rybaków załatwia takie rzeczy nie czekając na starość.

- Ta robota jest bardzo niebezpieczna. Wypływasz w morze i nigdy nie wiadomo, czy wrócisz, bo warunki pogodowe mogą zmieniać się jak w kalejdoskopie. Nasze rodziny muszą być zabezpieczone. Leszek dopóki był sam nie zawracał sobie tym głowy. Teraz był mężem, za chwilę miał zostać ojcem i spisanie testamentu stało się sprawą priorytetową.

Notariusz potwierdził słowa Nikodema. Ze sporego sejfu wyjął dużą, szarą, zalakowaną kopertę. Złamał pieczęć i z jej wnętrza wyciągnął kolejną kopertę tym razem białą, którą wręczył Uli i sam testament. Na kopercie widniał napis „Do mojej kochanej żony”. Nie miała siły czytać teraz tego listu. Chciała go odczytać w samotności jakby przeczuwała, że będzie to coś bardzo osobistego.

Notariusz rozpostarł testament i odczytał jego treść. Wynikało z niej, że dom i grunt stają się własnością Uli. Również koncesja na agroturystykę zostaje przepisana na nią. Nie miała pojęcia, że Leszek założył dodatkowe konto z myślą o swojej córce, chociaż przecież nie wiedział, czy poród przebiegnie pomyślnie. Okazało się, że konto na kwotę dziesięciu tysięcy złotych zostało założone dzień po badaniu USG. Ula usłyszawszy to rozpłakała się. Jak tylko wyszli z przychodni Leszek bardzo nalegał, żeby zdecydowali się na imię dziecka. Chciał wiedzieć. Właściwie to sam zaproponował imię Agata, a Ula się zgodziła, bo i jej to imię przypadło do gustu. On pomyślał dosłownie o wszystkim. Zabezpieczył i ją i dziecko. Działał tak jakby świat miał skończyć się jutro. Dla niego skończył się zdecydowanie za wcześnie. Odszedł zbyt młodo, odszedł w momencie, kiedy wreszcie zaczynały spełniać się jego marzenia. To takie niesprawiedliwe. Nie nacieszyli się sobą. On miał żyć dla niej i dla Agaty. Miał spełnić się jako mąż i ojciec. Dlaczego jej nie posłuchał? Dlaczego zbagatelizował jej przeczucia? Tego już nigdy się nie dowie. Od notariusza wyszła przygnębiona. Jeszcze musiała załatwić sprawę polisy, którą znalazła bez trudu, bo Leszek miał idealny porządek w dokumentach. Wróciła do domu kompletnie wyczerpana. Na miejscu zastała Jankę, która zadbała o obiad, ale nie miała apetytu. Nikodem mocno zgłodniał więc nie żałował sobie. Ona ledwie skubnęła.

Szymczykowie pojechali późnym popołudniem. Nikodem obiecał dopilnować sprawę sprzedaży kutra. Po ich wyjściu Ula zaszyła się w małżeńskiej sypialni i otworzyła białą kopertę.


ROZDZIAŁ 4


Moje szczęście kochane

Jeśli czytasz ten list, to na pewno wydarzyło się coś złego i nie ma mnie już wśród żywych. Nie tak to miało wyglądać. Kiedy pojawiłaś się w moim życiu poczułem jakby wstąpił we mnie nowy duch. Wiedziałem, że tylko Ty możesz mnie uszczęśliwić i byłem pewien, że tylko z Tobą chcę spędzić resztę mojego życia. Byłaś moją jedyną i największą miłością. Kiedy zgodziłaś się wyjść za mnie niemal lewitowałem ze szczęścia, a kiedy dowiedziałem się, że jesteś przy nadziei - niemal zwariowałem. To dziecko, nasza słodka, mała dziewczynka była moim wielkim marzeniem, które wkrótce miało się spełnić. To dla Was chciałem żyć i dla Was się starać. Nie wyszło kochanie. Coś poszło nie tak. Nawet nie wiesz jak bardzo mi żal, że nie będę świadkiem dorastania naszej córeczki. Gdybyśmy mieli więcej szczęścia, jestem pewien, że mielibyśmy więcej dzieci, które kochałbym bezgranicznie.

Wiem, że będzie Ci ciężko, że nie będziesz chciała pogodzić się z moim odejściem, ale jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam i mocno wierzę w to, że poradzisz sobie. Musisz podjąć trud wychowania naszego dziecka również i za mnie. Dasz radę. Opowiedz jej o mnie i nie pozwól, żeby zapomniała. Jeśli tam w niebie jest Bóg, to na pewno się zgodzi, bym czuwał nad Wami.

Mam nadzieję, że kiedy uporasz się już z bólem i żałobą po mnie, znajdziesz dobrego i wartościowego człowieka, który będzie Cię kochał równie mocno jak ja i równie mocno pokocha nasze dziecko. Nie chcę, żebyś starzała się w samotności i zgorzknieniu. Jesteś taka młoda, piękna, dobra i mądra. Masz całe życie przed sobą. Nie marnuj go kochanie na rozpamiętywanie, „co by było, gdyby”. Ty powinnaś cieszyć się życiem i czerpać z niego pełnymi garściami. Ja zawsze będę Cię kochał, bo nadałaś mojemu życiu sens i za to będę Ci wdzięczny na wieki.

Twój kochający Cię całym sercem Leszek.


Płakała jak bóbr a wielkie krople łez znaczyły ślad na tym liście. Czyżby on naprawdę coś przeczuwał? Czy miał świadomość zagrożenia? Czy dlatego jej nic nie mówił, bo nie chciał jej martwić? Czy wypływając wiedział, że to ostatni połów w jego życiu? Miała chaos w głowie. W kopercie znalazła drugą kartkę. To był list do Agatki. Pamiętał i o tym. Ten list miał być jedyną pamiątką po nim dla córki.


Córeńko moja kochana

Odszedłem zbyt wcześnie, by móc Cię poznać, chociaż kochałem Cię od momentu jak tylko zamieszkałaś w brzuszku mamy. Chciałem być dla Ciebie najlepszym tatą na świecie. Chciałem Cię rozpieszczać i jednocześnie kochać mądrze, żebyś wyrosła na dobrego i uczciwego człowieka. Chciałem być dla Ciebie wzorem i przykładem. Ogromnie żałuję, że musiałem odejść zbyt szybko i nie mogłem być świadkiem Twoich narodzin, pierwszych kroków, usłyszeć jak mówisz pierwszy raz „tata” i jak dorastasz. To bardzo boli mój skarbie, ale wierzę, że mama wszystko Ci o mnie opowie i zastąpi Ci mnie w najtrudniejszych momentach Twojego życia. Ja tylko pragnę, żeby Twoje małe serduszko pamiętało o mnie, o człowieku, który kochał Cię bardziej niż własne życie. Na pamiątkę zostawiam Ci moje zdjęcie, żebyś wiedziała przynajmniej jak wyglądałem i takiego mnie zapamiętała. Ty i mama byłyście dla mnie najważniejsze i bardzo mocno kochałem Was obie. Marzyłem, by móc utulić Cię w ramionach jak tylko przyjdziesz na świat, ale nie doczekałem tej cudownej chwili. Rośnij zdrowo moja kochana córeczko. Bądź podporą dla swojej mamy, bo to najlepsza mama na świecie i nie zapominaj o mnie.

Twój bardzo mocno Cię kochający tata.


Z koperty wysunęło się zdjęcie Leszka. Było wielkości pocztówki. Zerkał na nią ten sam cudowny chłopak ze swoim zawadiackim uśmiechem, iskierkami w oczach i z burzą gęstych kręconych włosów. Tego było jej już za wiele. Płakała głośno i rozpaczliwie nie mogąc się uspokoić. Nagle poczuła kopnięcie i za chwilę jeszcze jedno. Pogładziła ręką spory już brzuch i uśmiechnęła się przez łzy. – Żyjesz maleństwo, żyjesz… Mama postara się uspokoić i już nie płakać.

Dzwonek do drzwi przerwał ten wewnętrzny monolog. Zwlekła się z łóżka i poczłapała w ich kierunku. Kiedy je otworzyła zobaczyła na progu swojego ojca i Maćka. Obaj przerazili się jej wyglądem. Cieplak przytulił córkę mocno i razem z nią zapłakał.

- Tak mi przykro córcia, tak bardzo mi przykro… To ogromna tragedia dla nas wszystkich. Już dobrze kochanie. Musisz się trochę uspokoić, bo trzeba się zastanowić co dalej.

- Zrobię wam coś do jedzenia, bo pewnie zmęczeni i głodni jesteście po podróży.

- Zrób nam tylko kawę – Maciek wniósł dwie torby podróżne do przedpokoju. – Zajechaliśmy najpierw do Nikodema i od niego wiemy wszystko. Tam też zjedliśmy, więc nie jesteśmy głodni. Zostajemy u ciebie, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

- Oczywiście, że nie mam. Pościelę wam w tym dwuosobowym pokoju. Będzie wam wygodnie.


- To kiedy pogrzeb? –Maciek usiadł za kuchennym stołem i przyciągnął do siebie cukiernicę. – Nikodem mówił coś o czwartku.

- Tak ustaliliśmy. Najpierw będzie msza w kościele, a potem pójdziemy na cmentarz. To dość spory kawałek drogi. Szkoda, że na tutejszym cmentarzu nie ma kaplicy, bo to by wszystko ułatwiło. Bardzo mi żal rodziców Walusia. Oni nawet nie mogą pochować syna, bo do tej pory nie odnaleziono ciała. Wciąż liczą na to, że morze wyrzuci go na brzeg, ale ja bardzo w to wątpię. To co najważniejsze załatwiliśmy z Nikodemem. On ma też dopilnować sprzedaży kutra. Ja muszę poczekać kilka dni na wypłatę ubezpieczenia. Myślę jednak sobie, że jak już wszystko pozałatwiam, to wrócę do Rysiowa. Nie chcę być tu sama zwłaszcza jak nadejdzie termin porodu. Ponieważ jednak Leszek przepisał na mnie dom postanowiłam przyjeżdżać tu co roku na trzy wakacyjne miesiące i wynajmować letnikom pokoje. Nie chcę z tego zrezygnować, bo Leszkowi bardzo na tym zależało. Możecie zostać tu chociaż tydzień? Myślę, że tyle mi wystarczy. Pojutrze pogrzeb i chciałam cię prosić Maciuś, żebyś jutro oddał mój samochód do przeglądu. Do Rysiowa kawał drogi i chcę mieć pewność, że dojadę bezpiecznie.

- Nie ma sprawy. Zajmę się tym. Myślę, że tydzień nas nie zbawi panie Józefie, prawda? Zostajemy.


Uroczystość pogrzebowa zgromadziła na niewielkim, władysławowskim cmentarzu mnóstwo ludzi. Stawili się przedstawiciele kapitanatu portu, rybacy, znajomi Leszka, nawet koledzy szkolni. Ksiądz długo przemawiał nad trumną. Zanim ją spuszczono do grobu głos zabrała jeszcze Ula. Podziękowała wszystkim za obecność na pogrzebie, za życzliwość i za pomoc, której doświadczyła od braci rybackiej. Dziękowała za to, że nie zostawili jej samej w tych najgorszych dla niej dniach. Prosiła o modlitwę za Walusia i za to, żeby rodzice mogli złożyć jego ciało w grobie. Nie potrafiła zachować spokoju. Ta uroczystość rozchwiała ją emocjonalnie. Płakała cały czas. Uspokoiła się dopiero na stypie, którą Nikodem i Janka zorganizowali w jednej z tutejszych restauracji. Na niej człowiek z kapitanatu poinformował ją, że pieniądze z ubezpieczenia kutra przeleją na jej konto. Dowiedziała się też, że na początku przyszłego tygodnia sfinalizuje się jego sprzedaż.


Ciężko było jej rozstać się z tym miejscem. Nie miała pojęcia, co przyniosą kolejne miesiące. Martwiła się porodem. Pragnęła już tylko urodzić zdrowe dziecko. Wiedziała, że długo będzie tęsknić za Leszkiem. Do momentu wyjazdu z Władysławowa każdego dnia pojawiała się na jego grobie. W ostatnim dniu obeszła dokładnie cały dom sprawdzając, czy wszystko w porządku. Przy pomocy taty i Maćka zabezpieczyła okna zamykając drewniane okiennice. Teraz mogli już ruszać.


Dzień przed narodzinami córki zgłosiła się do szpitala. Aż do tego momentu chodziła regularnie do lekarza, który pracował na oddziale położniczym jednego z warszawskich szpitali i to on miał odbierać poród. Towarzyszył jej tata i Maciek. Przyjęto ją na oddział, ale ponieważ nie było jeszcze żadnej akcji porodowej nie widziała większego sensu w tym, aby ci dwaj mieli tu tkwić. Prosiła, żeby wracali do domu.

- Jak już będzie po wszystkim, to zadzwonię i wtedy przyjedziecie. Nie będziecie przecież wydeptywać ścieżek na korytarzu.

Posłuchali jej. Na sali pojawił się jej położnik. Zbadał ją i zapytał, czy chce urodzić już dzisiaj. Chciała i to bardzo. Podano jej środki na wywołanie skurczy i kazano spacerować. Dwie godziny później odeszły jej wody. Zaczęło się i trwało kilka godzin. Była już tak zmordowana, że nie miała siły przeć, ale położnik dopingował ją. W końcu zebrała wszystkie siły i wkrótce wydala na świat swoje wyczekiwane maleństwo. Agatka nabrała w płuca powietrza i rozpłakała się głośno. Umyto ją i przyniesiono Uli. Szczęście rozlało się na jej twarzy. Przytuliła usta do ciepłego czółka córki. Zalśniły jej w oczach łzy. – Jaka szkoda k0chanie, że tego nie dożyłeś – pomyślała z żalem. – Ma ciemne włoski. Możliwe, że to jednak do ciebie będzie podobna.

- Wybrała już pani imię? – usłyszała głos pielęgniarki.

- Tak. Agata. Agata Strzelecka.

Pobyt w szpitalu nie trwał dłużej jak trzy dni. Po tym czasie wypisano ją, bo była zdrowa i dziecko także. Powoli przyzwyczajała się do roli matki.



Przygotowywała się do wyjazdu. Dokładnie układała rzeczy w walizkach starając się nie zapomnieć niczego. Serce wyrywało jej się do Władysławowa. Tak dawno nie była na grobie Leszka, że postanowiła odbić sobie tę rozłąkę i bywać tam każdego dnia. Za dwa tygodnie zaczynał się u niej sezon a letnicy zaklepali terminy do końca września. Ojciec jechał razem z nią. I tak nie miał w Rysiowie nic do roboty a tam mógł okazać się przydatny. Maciek miał dojechać w sierpniu i to na krótko. W końcu poznał dziewczynę i zakochał się w niej. Nie chciał jej zostawiać na zbyt długo.

Wraz z ojcem wyniosła walizy na zewnątrz i otworzyła bagażnik. Zanim je włożyła zwróciła uwagę na hałas panujący na sąsiedniej działce. Od bardzo dawna stała odłogiem i zdążyła porosnąć zielskiem wysokim na dwa metry.

- Koszą, czy mi się wydaje? – zapytała ojca.

- Nie wydaje ci się. Krążą plotki, że ktoś kupił ten ugór i będzie się budował.

- Serio? A to ci nowina. Już myślałam, że nie znajdzie się kupiec. Przecież to ze dwadzieścia lat nie koszone. Idź pozamykać wszystko a ja idę po Agatę. Nakarmię ją jeszcze przed wyjazdem.

W pokoju wyciągnęła małą z łóżeczka i odsłoniła pierś. Dziewczynka zaraz przyssała się do niej. Uwielbiała patrzeć na nią, jak ciężko sapie byleby uciągnąć mleka jak najwięcej. Początkowo sądziła, że mała będzie podobna do Leszka. Rzeczywiście odziedziczyła po nim ciemne, kręcone włosy, śniadą cerę, wykrój ust i zgrabny nosek. Po niej duże niebieskie oczy z długimi rzęsami i piegi na policzkach. Była mieszanką ich obojga i bardzo pogodnym dzieckiem. Tę radosną naturę też przejęła po ojcu. Chowała się dobrze. Rzadko łapała jakieś infekcje. Wyjazd nad morze miał ją jeszcze bardziej uodpornić.

Skończyła karmić i ułożyła dziecko w nosidełku. Cieplak zszedł z piętra i oznajmił, że jest gotowy do wyjazdu. Zabrała małą, a on zamknął na cztery spusty frontowe drzwi. Ula ostrożnie wyjechała przed bramę. Ojciec poszedł pożegnać się z Szymczykami. Wręczył im klucze i prosił o podlewanie ogrodu. Po chwili ruszyli.

Tymczasem na działce obok robota paliła się ludziom w rękach. Działka była ogromna. Kosiło dziesięciu mężczyzn a końca pracy nie było widać. Przed rozwaloną bramą zatrzymał się srebrny Lexus, z którego wysiadło dwóch elegancko ubranych mężczyzn. Weszli na teren posesji natykając się na człowieka będącego zapewne szefem tej koszącej grupy.

- Dzień dobry panu – przywitał się wyższy od towarzysza brunet. – I jak idzie?

- Ciężko panie Dobrzański. Ziemia jest jak sprasowany beton. Pełno tu krzaków i to takich dwudziestoletnich. Są też samosiejki dość grube w obwodzie, a skoro tak to i korzenie mają długie. Bez wątpienia będziemy musieli karczować, a to zawsze trwa.

- Ja was nie popędzam. Bardzo mi zależy żeby teren był zrekultywowany, ziemia spulchniona i zero trawy, czy krzaków. Chcę mieć pewność, że koparka, która będzie kopać dół pod fundamenty nie napotka żadnych niespodzianek.

- Bardzo się postaramy, żeby tak było – uspokoił mężczyznę szef prac.

- Co Seba? Przejdziemy się? Zobaczysz jak to wygląda. Działka kończy się ścianą niewielkiego lasu. To taka naturalna granica. Widać go tam daleko.

- Nie miałem pojęcia, że porywasz się na coś takiego. To gigantyczna robota. Bardzo wątpię, że postawisz ten dom w dwa lata.

- Oczywiście, że nie postawię. Mam zamiar osiąść tu na stałe i nie będę tolerował żadnej fuszerki. Projekt jest świetny. Zapłaciłem za niego kupę kasy i ani myślę jej zmarnować. Budowa może trwać i dłużej byleby jakość prac była na najwyższym poziomie.

- Ja wszystko rozumiem, ale na co ci taki wielki dom skoro jesteś singlem?

- Wiecznie nim nie będę przyjacielu. Paulina to była jedna, wielka pomyłka. Może kiedyś się zakocham i ożenię, a dom będzie wtedy spełniał wszystkie wymogi. Będzie miał basen i korty. To co lubimy obaj najbardziej. Może zainwestuję w jakąś małą salę do squasha lub siłownię?

To oczywiście melodia przyszłości. Na razie będę szczęśliwy jak skończą kosić i wjedzie tu koparka. Wracajmy do firmy.


ROZDZIAŁ 5


Na miejsce dojechała w ciągu sześciu godzin. Już we Władysławowie zatrzymała się przed jednym z tutejszych dyskontów i zostawiwszy ojca ze śpiącą Agatą zrobiła spore zaopatrzenie.

Dom stał niewzruszenie tak jak go zostawiła. Wniósłszy wraz z ojcem bagaże i dziecko zabrała się za otwieranie okiennic i wietrzenie pomieszczeń. Ogródek jeszcze bardziej zarósł chwastami, co zdopingowało ją do zrobienia z tym porządku. Miała sporo planów do zrealizowania w ciągu tego pobytu. Jednym z nich było postawienie małej wędzarni w ogrodzie właśnie. Tu musiała poradzić się Nikodema. Priorytetem jednak było przygotowanie pokoi na pierwszą turę letników. Była zadowolona, że namówiła ojca na ten wyjazd. Jak na razie cieszył się dobrym zdrowiem i na nic nie narzekał, a jego pomoc w pracach domowych i w opiekowaniu się wnuczką była nieoceniona.

Następnego dnia po nakarmieniu małej i po solidnym śniadaniu pojechali na cmentarz. Zdziwiła się trochę widząc świeże kwiaty na grobie Leszka, ale zaraz pomyślała, że to pewnie Janki Szymczykowej zasługa. Była wdzięczna i jej i Nikodemowi, bo nie dość, że dopilnowali jej domu, to jeszcze pamiętali o Leszku.

Uprzątnęła trochę z nagrobnej płyty i włożyła do wazonów kwiaty. Cieplak zapalił znicze. Wyjęła dziecko z nosidełka i zadumała się nad grobem. Pomyślała, że teraz mogliby być tacy szczęśliwi, a dziecko jeszcze bardziej wzmocniłoby ich miłość. – Gdybyś posłuchał swoich przeczuć i moich, teraz żyłbyś… Za młodo oddałeś życie kochanie. Czy chęć dorobienia się za wszelką cenę była od niego ważniejsza? – otarła płynące po policzkach łzy. – Mogłabym klepać do końca życia najgorszą biedę byle z tobą… Wracajmy tato. Musimy jeszcze zajechać do Szymczyków. Chcę im podziękować za opiekę nad domem i poprosić Nikodema o pomoc w budowie wędzarni. Uwędzimy trochę ryb i zabierzemy do Rysiowa. Zawsze będzie to jakaś odmiana w menu.

I Nikodem i Janka byli w domu. Ucieszyli się na widok Uli, Józefa i małej Agatki, której nie widzieli jeszcze.

- Jaka ona śliczna, ale trudno by mi było powiedzieć, do którego z was bardziej podobna – rozczulała się Janka. – Wzięła od was wszystko co najlepsze. No chodź do cioci maleńka – wzięła dziecko na ręce i przytuliła. – Jesteś taka grzeczna i nie płaczesz – mówiła pieszczotliwie. – Ma twoje oczy. Zobaczysz, że wyrośnie na prawdziwą piękność.

- A ja mam do ciebie Nikodem wielką prośbę. Chcę w ogródku za domem postawić małą wędzarnię. Uwędziłabym trochę ryb, żeby zaspokoić nasze potrzeby, bo raczej nie na sprzedaż. Oczywiście nie mam pojęcia jak miałaby wyglądać taka wędzarnia, ale na pewno powinna być mniejsza niż ta, którą wy macie. Doradziłbyś mi jakie materiały kupić do jej postawienia? Pomyślałam sobie, że być może koledzy Leszka mogliby odsprzedać mi od czasu do czasu trochę świeżych ryb z połowu. Zapłaciłabym więcej niż dają w hurtowni. Myślisz, że zgodziliby się?

- No pewnie. Ja sam chętnie ci coś odpalę. Pogadam z nimi a o wędzarnię się nie martw. Nawet jutro możemy jechać po materiały, nie ma problemu.

- Może być. Od jutra mam wprawdzie letników, ale tata zostanie z Agatą i poczeka na nich.


Wędzarnia stanęła w ogrodzie już następnego dnia. Po prostu udało im się kupić gotową, a do niej także termostat i cały wór trocin z drzew owocowych, bo ponoć są najlepsze. Nikodem pokazał im jak ją obsługiwać. Cieplak bardzo się zapalił do tego zajęcia i zadeklarował, że to właśnie on będzie wędził rybki, bo Ula i tak ma dużo roboty.


Przyjechali letnicy. Ula rozdzieliła im pokoje i odpowiedziała na ich pytania dotyczące głównie tego, gdzie tu można dobrze i niedrogo zjeść. Objaśniła im też, że obok tarasu stoi duży grill, z którego mogą korzystać podobnie jak ze sporego paleniska, w którym mogą piec kiełbaski, czy ziemniaki.

Dwa razy w tygodniu jeździła do portu. Zaprzyjaźnieni rybacy bez problemu zaopatrywali ją w świeże ryby. Skrzynia wystarczała na jeden wsad do wędzarni. Cieplak z zapałem czyścił tłuste dorsze, makrele czy śledzie, zasypywał je na noc solą, suszył i przygotowywał do wędzenia. Wystarczyły trzy godziny, by uzyskać pyszną rybę. Część śledzi Ula panierowała, smażyła i wkładała w słoiki wypełniając je przygotowaną wcześniej zalewą octową. Zarówno ona jak i Józef nie narzekali na brak roboty. Powoli też, ale sukcesywnie oboje oczyszczali ogród.



Maciek podszedł do bramy i otworzył ją na oścież. Miał zamiar jechać dzisiaj do Warszawy i porozwozić rozliczenia firmom, które złożyły u niego zlecenia. Była ósma rano. Bardziej z nawyku zerknął na dom Cieplaków i zamarł.

- O jasna cholera! – zaklął głośno. – Ulka się wścieknie! – wyjął komórkę z kieszeni i przeszedł na drugą stronę ulicy. Lewa strona ogrodzenia była w kompletnej ruinie. Wyrwane z ziemi osadzone wcześniej na betonowym cokole metalowe słupki leżały pokotem, a przylegający jedną ze ścian do ogrodzenia garaż ział ogromną dziurą. Wyglądało to tak jakby ktoś z całej siły uderzył w ścianę i najzwyczajniej ją rozwalił. Maciek przekręcił klucz w furtce i wszedł na teren posesji. Niemal biegł wzdłuż całego ogrodzenia, w którym nie zachował się ani jeden słupek a siatka leżała teraz na ziemi zdeformowana i nie nadająca się już do niczego. Obfotografował ten ogrom zniszczeń, a potem poszedł na sąsiednią działkę. Nie zastał tam jednak żywej duszy. Wykonał więc jeszcze jedno zdjęcie tym razem tablicy informacyjnej, na której podano informacje o budowie, nazwisko inwestora i jego telefon. Szybko wybrał numer przyjaciółki.

- Nie uwierzysz… - powiedział, kiedy odebrała. – Jak stoisz, to lepiej usiądź. – Tu opowiedział jej czego jest właśnie świadkiem. – Zrobiłem zdjęcia i zaraz ci prześlę. Na ostatnim masz nazwisko i numer telefonu inwestora. Musisz do niego zadzwonić. On jest odpowiedzialny za te zniszczenia i powinien je naprawić.

- Dzięki Maciuś. Prześlij te fotki, a ja zaraz dzwonię. Jak można w taki sposób naruszyć czyjąś prywatność? To zwyczajne chamstwo.

Spisała numer telefonu ze zdjęcia i wybrała go. Ktoś odebrał niemal natychmiast.

- Marek Dobrzański, słucham.

- Dzień dobry panu – przywitała się lodowatym tonem nie siląc się na uprzejmości. - Z tej strony Urszula Strzelecka. Nie zna mnie pan, ani ja pana. Powiem tylko, że jestem pańską sąsiadką, a raczej mój dom sąsiaduje z pana działką. Niestety nie ma mnie w tej chwili w nim, bo wyjechałam na urlop, ale sąsiad z naprzeciwka zadzwonił do mnie i przesłał mi kilka zdjęć. Myślę, że i pana zainteresują. Po naszej rozmowie prześlę je panu. Pańscy ludzie zdewastowali nam doszczętnie ogrodzenie i rozwalili ścianę garażu. Jest w nim ogromna dziura – mówiła rozdrażnionym głosem. – Jak można tak potraktować czyjąś własność? Nie ma pan kontroli nad ludźmi? Nie wie, co się dzieje na budowie? To doprawdy skandal. Oczekuję od pana natychmiastowej reakcji. Spodziewam się postawienia nowego ogrodzenia i naprawienia ściany garażu. Jeśli pan tego nie zrobi pozwę pana do sądu i zażądam wysokiego odszkodowania.

- Ja bardzo panią przepraszam, ale od kilku dni nie byłem na budowie. Wiem tylko, że miał na dniach wjechać tam ciężki sprzęt, żeby zrobić wykop pod fundamenty. Mogę obiecać, że zajmę się tą sprawą.

- Nie potrzebuję pana obietnic - wysyczała. - Potrzebuję stuprocentowego zapewnienia, że pan naprawi wszelkie szkody.

- Ma pani cięty język, ale nie dziwię się, bo każdy na pani miejscu by się zdenerwował. Proszę przesłać mi te zdjęcia, a ja wszystkim się zajmę.

- Do widzenia – burknęła.

Po chwili oglądał już skalę zniszczeń. – Ani chybi kierowca koparki się nawalił, bo po trzeźwemu nie przejechałby po płocie. Pojadę im po premiach to zbiorą się do kupy, a kierowcę wywalę na zbity pysk. Pięknie się spisał. Strat na jakieś trzydzieści tysięcy. Nie daruję

Natychmiast skontaktował się z kierownikiem budowy. Zapytał, czy jest na miejscu. Kiedy usłyszał od niego, że wczoraj trochę zabalowali i dopiero się tam wybiera po prostu się wściekł.

- Do jasnej cholery, za co ja wam płacę?! Właśnie miałem wielce nieprzyjemną rozmowę z właścicielką tej posesji obok. Pana pracownik, ten od koparki przejechał po jej ogrodzeniu. Zniszczył je doszczętnie i wywalił wielką dziurę w ścianie garażu. Straty szacuję na około trzydzieści tysięcy, które pan zapłaci ze swojej kieszeni i to jak najprędzej. Proszę ściągać ludzi do roboty i zakupić stosowne materiały. Widzimy się za dwie godziny.

Namówił na ten wyjazd Sebastiana. Chyba nigdy w życiu nie był tak sfrustrowany i wzburzony. Już na miejscu jak ogarnął skalę problemu ciśnienie skoczyło mu jeszcze bardziej.

- Do końca dniówki ma być wszystko naprawione. Nie będzie żadnych premii, chociaż wam to obiecałem. Nie będę dłużej tolerował takiego zachowania. Chcecie się napić, zróbcie to w domu a nie na placu budowy. Jutro zgłosi się pan u mnie w firmie – zwrócił się do kierownika – wraz z rozliczeniami. Zapłacę za to, co zrobiliście do tej pory, chociaż za bardzo się nie rozwinęliście. Rezygnuję z waszych usług. Mam powyżej uszu waszej fuszerki. Myślałem, że pan i pańscy ludzie jesteście bardziej odpowiedzialni. Kupił pan słupki i siatkę? Jest cement i cegły? Jeśli tak, to do roboty.

Pod koniec dniówki ponownie pojawił się na placu budowy. Ogrodzenie zostało postawione i właśnie kończyli tynkować garaż. Wyglądało to dobrze. Podszedł do niego kierownik i poprosił, żeby nie rezygnował z ich usług.

- Kierowcę koparki już zwolniłem. Od jutra będzie nowy, bardziej rozsądny. Zapewniam pana, że już nigdy nie powtórzy się podobna sytuacja. Od jutra zaczniemy solidnie kopać i zrobimy wszystko tak jak pan sobie życzy. Przysięgam.

- Mam nadzieję – odpowiedział Dobrzański marszcząc czoło. – Nie jest miło wysłuchiwać pod swoim adresem, że jest się nieodpowiedzialnym, a to właśnie usłyszałem. Jesteście fachowcami i przecież nie wymagam od was niemożliwego. Macie tylko trzymać się projektu i wykonywać wszystko zgodnie z nim. Daje panu ostatnią szansę. Jeśli jeszcze raz pańscy ludzie wywiną taki numer nie będę już taki grzeczny.

Pożegnał się z mężczyzną i wsiadł do Lexusa. Wyjął komórkę i wybrał numer Uli. Chyba nie zorientowała się kto dzwoni, bo miłym, ciepłym i łagodnym głosem odpowiedziała:

- Halo. Urszula Strzelecka, w czym mogę pomóc?

- Dobry wieczór pani Urszulo, Marek Dobrzański się kłania. Chciałem panią tylko poinformować, że ogrodzenie już stoi i garaż też naprawiony. Jeszcze raz bardzo panią przepraszam za ten godny ubolewania incydent. To się już więcej nie powtórzy.

- Dziękuję – odpowiedziała już bardziej szorstko. – Nie sądziłam, że to się uda naprawić w ciągu jednego dnia, ale bardzo mnie to cieszy. Jeśli to wszystko, to pożegnam się, bo jestem dość zajęta.

- Tak, to wszystko. Przepraszam raz jeszcze. Dobranoc.

- Dobranoc.

Czy ona dla wszystkich jest taka nieprzyjemna, czy tylko dla mnie? Chyba jest dość młoda. Ciekawe jak wygląda? Może ma wygląd prawdziwej zołzy, chociaż przecież to nie reguła. Paulina była piękna i była zołzą z krwi i kości. Pewnie niedługo wróci z tego urlopu i będę miał okazję ją poznać. Najważniejsze jednak, że naprawili te zniszczenia. Dzisiaj to był priorytet.


Roboty ziemne jednak nie posuwały się w tempie, w jakim by Marek sobie tego życzył. Koparka podczas pracy natknęła się na stare ławy fundamentowe pozostawione po wyburzeniu stojącego tu kiedyś domostwa i trzeba było je usunąć. Kiedy na początku października Ula wróciła do domu koparka nadal pogłębiała wykop. Wjechała na podwórze i poprosiła ojca, żeby zabrał Agatę do domu.

- Za chwilę dołączę do ciebie, ale muszę coś zobaczyć.

Zamknęła bramę i wyszła przez furtkę. Przed posesją stał srebrny Lexus, o drzwi którego opierał się elegancko ubrany mężczyzna konferując z człowiekiem w roboczym kombinezonie. – To chyba ten Dobrzański – pomyślała. – Wygląda na majętnego i to pewnie dlatego sądzi, że wolno mu więcej niż innym.

- Przepraszam bardzo. To pan jest Markiem Dobrzańskim? – zapytała. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie i wbił w nią spojrzenie swoich szarych oczu.

- Tak, to ja a pani…?

- Urszula Strzelecka – uścisnęła jego wyciągniętą dłoń.

- A więc to pani jest moją sąsiadką.

- Tak naprawdę to nie wiem, czy cieszyć się z tego faktu – odparła lodowato. – Chcę panu podziękować za ogrodzenie. Jest znacznie lepsze niż to poprzednie. Postarał się pan.

- No, nie mogłem inaczej – jego twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu, a na jego policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki.

- Przystojny i wydaje się miły, choć pozory mogą mylić – przeleciało jej przez głowę.

- Może w ramach zadośćuczynienia dałaby się pani zaprosić na kawę? – zaryzykował. Spoważniała w momencie.

- Bardzo dziękuję, ale to nie będzie konieczne. Poza tym dopiero przyjechałam i muszę wypakować bagaże. Może innym razem. Nie będę już panom przeszkadzać. Do widzenia.

- Piękna... Jest piękna i nie wygląda na zołzę. W życiu nie widziałem tak niesamowitych oczu – odwrócił się do kierownika budowy. – To wszystko omówiliśmy, tak? Jakby miał pan jeszcze jakieś pytania, to proszę dzwonić.

 
 
 

Opmerkingen


bottom of page