top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

MIĘDZY NIEBEM A ZIEMIĄ - rozdziały: 6, 7, 8, 9, 10 ostatni

Zaktualizowano: 1 lut 2021

ROZDZIAŁ 6


Podeszła do samochodu i otworzyła bagażnik wypakowując z niego walizki i pudła wypełnione rybami. Na podwórku zmaterializował się Cieplak.

- I co córcia? Rozmawiałaś z tym inwestorem? Ładne ogrodzenie postawił. Teraz to chyba się cieszę, że zniszczyli to stare. To wygląda znacznie lepiej.

- Rozmawiałam. Bogaty, przystojny, nieco bezczelny i zarozumiały. Nie znoszę takich typów. Muszę jednak przyznać, że ogrodzenie postawił solidne. Agata śpi?

- Usnęła, dlatego położyłem ją do łóżeczka i przyszedłem ci pomóc. Tej zimy nie będziemy narzekać. Mamy mnóstwo zapasów. Nawet się nie spodziewałem, że w tym lesie koło domu będzie tyle grzybów. Dosuszę je jeszcze, a maślaczki w occie to sama poezja.


Swojego przyszłego sąsiada nie widziała przez kilka miesięcy, chociaż prace na budowie przybrały na intensywności. Wywrotki i betoniarki kursowały w te i z powrotem. Na chodniku pojawiły się pryzmy piachu, żwiru a także wory z cementem i wapnem. W połowie stycznia jechała z córką do pediatry. To miała być rutynowa wizyta. Ubrała małą ciepło i wyszła z nią przed dom. Ojciec miał wyprowadzić samochód z garażu, ale zobaczyła, że stoi przed bramą i bezradnie rozkłada ręce.

- Tato, co się dzieje?! – krzyknęła.

- Chodź i sama zobacz. Nie dasz rady wyjechać. Usypali ogromną pryzmę żwiru tuż przed wjazdem. Ta budowa, to jakiś przeklęty pech i to nie dla inwestora, a dla nas. – Podała mu dziecko a sama wyciągnęła telefon z torebki. Już drugi raz ten zarozumiały pyszałek podniósł jej ciśnienie. Wybrała jego numer.

- Witam panie Dobrzański. Tu ponownie Urszula Strzelecka. Za godzinę mam umówioną wizytę u pediatry i nie mogę wyjechać z domu, bo przed moją bramą wysypano ze dwie wywrotki żwiru. Nie robiłabym problemu, gdybym mogła wyjechać przez furtkę. Niestety jest za wąska – zakpiła. - To powoli zaczyna być męczące i denerwujące. Mam przez to trzymać dziecko na mrozie? Może by pan coś z tym zrobił?

- Zaraz będę interweniował i bardzo przepraszam.

Nie słuchała już go. Rozłączyła się. Poszła do Szymczyków i poprosiła Maćka o przysługę. Wróciwszy z Warszawy zauważyła, że żwir zniknął, a chodnik był zamieciony i czysty. – Powinien zatrudnić mnie na etacie. Za każdym razem będę wydzwaniać i informować, kiedy jego ludzie zrobią coś nie tak jak trzeba. Boże, jak on mnie denerwuje…

Rzeczywiście ją denerwował, ale w zupełnie nietypowy sposób. Rozmawiając z nim wtedy przed bramą poczuła się spięta. Jego świdrujący wzrok prześwietlał ją na wskroś sprawiając, że czuła się niekomfortowo i co gorsza rumieniła jak pensjonarka. To było takie irracjonalne, bo przecież nie znała człowieka zupełnie a reagowała na niego wręcz alergicznie. Drażnił ją i wzbudzał jakiś dziwny niepokój. Nie rozumiała tego zupełnie.

Dobrzański natomiast rugał sam siebie nie za swoje winy. – Brawo chłopcy, oby tak dalej. Mam dwa wielkie minusy u pani Strzeleckiej długie jak pasy startowe. Ani chybi zraziła się do mnie i chyba już nigdy nie potraktuje mnie łagodnie. Niech to szlag. – Sam nie rozumiał dlaczego aż tak bardzo mu na tym zależy. Uwiodły go te dwa błękitne diamenty i już nie potrafił o niej zapomnieć. Widział ją tylko raz i to wystarczyło. Wprawdzie na budowie pojawiał się dość często, ale jakoś nie miał szczęścia na nią się natknąć. Poza tym już wiedział, że ma dziecko, a skoro dziecko, to pewnie i męża. To nie dawało mu żadnych szans.



Jeszcze przed ukończeniem roku Agata zaczęła chodzić i składać pierwsze, proste wyrazy. Póki co to były słowa „mama” i „dada”. Włoski trochę zgęstniały i jeszcze bardziej się skręciły przypominając niesforną czuprynę Leszka. Ula wciąż tęskniła za nim a ilekroć patrzyła na Agatę ta tęsknota nasilała się jeszcze bardziej.

W połowie czerwca ponownie wybierała się do Władysławowa i tak jak poprzedniego roku zabierała ze sobą ojca. Jej córka stawała się coraz bardziej absorbująca i trzeba było na nią uważać, bo zrobiła się ruchliwa i wchodziła wszędzie tam, gdzie nie powinna. Tym razem Ula miała nieco więcej czasu niż poprzednio. Rok wcześniej przecierała niejako szlaki, a teraz już wiedziała, że ryby są ważne, ale wystarczy raz na tydzień pojechać do portu, bo poprzednio przesadzili i porozdawali ryby sąsiadom. Starała się jak najczęściej bywać na cmentarzu, ale tam zazwyczaj jeździła rano a potem mogła zagospodarować sobie resztę dnia. Częściej chodziła na plażę. Agata z pasją bawiła się piaskiem i foremkami, a ona mogła się trochę opalić.

Kiedy po sezonie wróciła do Rysiowa ze zdumieniem zarejestrowała, że na sąsiedniej posesji góruje zadaszona bryła budynku. – Ale szybko postawili –pomyślała z uznaniem. - W takim tempie Dobrzański sprowadzi się tu piorunem. – Spójrz tato. Niezła chałupa buduje się nam za płotem. Zresztą nic dziwnego. Na biednego nie trafiło. Od początku odnoszę wrażenie, że panicz Dobrzański musi mieć wszystko, co najlepsze.

Cieplak uśmiechnął się pod nosem.

- Już nie bądź na niego taka cięta. Przecież to nie jego wina, że pijany facet rozwalił płot, a mało zorientowany kierowca wywrotki zrzucił nam żwir na próg. Trzeba przyznać, że w jednym i w drugim przypadku zareagował błyskawicznie.

- Już go tak nie broń. Ja tam wiem swoje. Tak to jest jak widzi się tylko czubek własnego nosa.

- Chyba niesprawiedliwie go oceniasz córcia – Józef pokręcił głową i wziąwszy Agatę na ręce ruszył w stronę domu.

Tak naprawdę nie miała pojęcia jak bardzo zaawansowane są prace budowlane. Tymczasem budynek oszklono i zaczęto prace we wnętrzach. Marek przyjeżdżał teraz częściej. Chciał sam wszystkiego dopilnować. To przyniosło spodziewane efekty, bo ściany były idealnie równe, a łazienki wyszły jak marzenie, bo osobiście wybierał kafle. Każda z nich miała inny kolor, ale obie były pastelowe. Płytkowano bardzo szybko, bo kafle były duże. Czekano na kuchenne blaty z włoskiego marmuru z okolic Carrary. Sebastian Olszański uznał to za wynaturzenie, ale Marek wiedział swoje. Biały marmur carraryjski po prostu go uwiódł i nie chciał innego. Dom gotów był do zamieszkania właściwie już w grudniu. Małą infrastrukturę zostawili do zrobienia na wiosnę. Dobrzański nie tracił czasu. Zorganizował parapetówkę połączoną z zabawą sylwestrową. Echa tej zabawy niosły się po całym miasteczku. Ludzi było mnóstwo a alkohol lał się strumieniami. O godzinie dwunastej wystrzelono w górę fajerwerki.

Śpiąca jak aniołek Agata obudziła się wystraszona i zaczęła płakać. Ula długo nie mogła jej uspokoić. Była wściekła na głupotę i beztroskę sąsiada. Nie rozumiała jak w ogóle można być takim egoistą i nie zważać na to, że w sąsiedztwie mieszkają małe dzieci i ludzie starsi, którzy niekoniecznie dobrze znoszą takie imprezy. O drugiej nad ranem Agata wreszcie zasnęła. Zmęczona Ula położyła się obok córki, ale sen nie nadchodził. Gdyby żył Leszek łatwiej byłoby jej przetrwać ten świąteczny czas i koniec roku.

Rano wypiła mocną kawę, ubrała dziecko i ruszyła na cmentarz, na grób swojej mamy. Pchając wózek mijała właśnie bramę sąsiada, gdy usłyszała jego samego.

- Dzień dobry pani Urszulo. Wszystkiego najlepszego w nowym roku – podszedł do niej z szerokim uśmiechem i łopatą do odśnieżania.

- Dzień dobry. Z całą pewnością mógłby lepiej się zacząć, gdyby nie ten huk, który obudził mi dziecko i długo nie mogło potem zasnąć. Czy naprawdę nie mógłby pan hałasować nieco… ciszej? Przez pańskich gości cała okolica została postawiona na równe nogi.

Zupełnie nie zrażony tym co powiedziała uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Pani Urszulo, kiedy mamy się bawić, jak szron pokryje nam skronie? Przecież jesteśmy młodzi i powinniśmy korzystać z życia. W końcu był sylwester…

- Gratuluję panu świetnego samopoczucia. Pan bawił się świetnie, a ja jestem niewyspana i zła. Wybaczy pan – ruszyła przed siebie.

- Ślicznie pani wygląda, kiedy się pani złości i wcale nie jest pani taka wredna za jaką chce uchodzić – rzucił za nią. Odwróciła się i syknęła.

- Proszę sobie darować te niskich lotów komplementy. Żegnam.

Oparty o szuflę długo patrzył jak się oddala. Z miejscowych plotek dowiedział się, że jest wdową a mąż zginął na morzu. W tutejszym sklepie zawsze można było się sporo dowiedzieć. Prawdziwą kopalnią informacji była niejaka Dąbrowska, czterokrotna wdowa z jednym synem nieudacznikiem i wścibstwem wypisanym na twarzy. Przez dziesięć minut przekazała mu najważniejsze wiadomości o najbliższych sąsiadach.

- Bo wie pan, Ula to taka humorzasta była. Miała tu mojego Bartka, to szukała szczęścia gdzie indziej. Poznała tego rybaka i wyszła za niego za mąż. Zanim dziecko się urodziło już była wdową. Długo to oni nie pożyli razem proszę pana. Ma tam nad morzem jakiś dom i co roku jedzie tam na trzy miesiące, bo wynajmuje pokoje letnikom. Tak wojowała, tak wojowała, aż w końcu została sama. Teraz jak ma dziecko to nawet mój Bartuś stracił zainteresowanie.

- A może to ona nie jest zainteresowana, bo nadal kocha swojego zmarłego męża, nie pomyślała pani o tym?

- No co też pan? Kochać umarlaka? Facecje jakieś. Ja wiem co mówię. Czterech mężów pochowałam.

Pożegnał się z nią dość szybko. Raczej nie chciał już słuchać tych głupot. Był pewien, że Ula nadal cierpi po stracie najukochańszej osoby. Było mu jej żal. Taka młoda i piękna, a już otulona smutkiem. Westchnął ciężko i wrócił do odśnieżania.


Wczesną wiosną wzdłuż ogrodzenia posesji Dobrzańskiego posadzono rząd dość wysokich iglaków. Trwały prace przy korcie i basenie z tyłu domu, a od frontu układano chodniki, schodki i wyznaczano miejsca pod trawniki. Zanim Ula wyjechała miała możliwość oglądać jak Dobrzański zaczyna dbać o to wszystko pedantycznie przycinając liczne przyrosty na żywopłotach.

- Nie sądziłam, że z niego taki pan porządnicki. Zieleń jak spod igły. To już naprawdę przesada, ale skoro to lubi?



Agata rozumiała już coraz więcej. We Władysławowie na cmentarzu Ula opowiedziała jej, kto jest pochowany w grobie, na który przychodzą.

- Tatuś jest teraz w niebie – wyjaśniała córce – i z nieba patrzy jak rośniesz. Bardzo cię kocha i zawsze nad tobą czuwa. Dasz tacie kwiatuszki? – wręczała jej mały bukiecik kolorowych kwiatków, który mała kładła na marmurowej płycie mówiąc jeszcze niezbyt składnie – Agusia kocha cię tatusiu. Mamusia też cię kocha.

Ula w takich razach zalewała się łzami. Wciąż nosiła w sercu tę miłość i wbrew temu, co napisał jej w pożegnalnym liście Leszek, rozpamiętywała o tym „co by było, gdyby…”

Lato jak zwykle miała dość pracowite. Mocno obrodziły zimowe odmiany jabłek w sadzie i szkoda jej było je zostawiać, żeby gniły. Skrzętnie zbierała je wraz z ojcem. Kilka skrzynek zawiozła rybakom do portu. Kilka wziął Nikodem. Po raz pierwszy miała też pociechę z założonego przez siebie warzywniaka. Bardzo chciała to wszystko zawieźć do Rysiowa, ale już wiedziała, że nie pomieści skrzynek w bagażniku, a przecież jeszcze zostawały ryby. Któregoś dnia wybrała się z Nikodemem do Gdyni i kupiła niewielką, krytą plandeką przyczepkę. To rozwiązało problem.

Mimo sporej ilości pracy jednak trochę odpoczęła. Nawet nie męczyły jej ciągłe pytania Agaty. Była ciekawa świata i czasem pytała o jedno i to samo. Kiedyś wieczorem usypiała ją i mała zapytała o ojca. Była ciekawa jak wyglądał. Wtedy Ula pokazała jej zdjęcie.

- To zdjęcie jest specjalnie dla ciebie. Tata ci zostawił zanim odszedł do nieba. Nie zniszcz go, bo to jedyna pamiątka po nim. Widzisz jakie miał ciemne, kręcone włosy? Ty masz takie same. Jesteś do niego bardzo podobna.

Agata pogładziła twarz na zdjęciu i uśmiechnęła się.

- To mój tatuś. Jest ładny. Ja też jestem ładna?

- Najładniejsza – Ula przytuliła małą do siebie. – A teraz czas spać. Zamknij oczka i niech tata ci się przyśni.


Tym razem wracali do Rysiowa mocno obciążeni. Zapasy zgromadzone przez lato zajęły miejsce w przyczepce i bagażniku. Ich walizki powędrowały na tylne siedzenie obok fotelika Agaty. Z uwagi na spore obciążenie Ula jechała znacznie wolniej i ostrożniej. Wciąż miała obawy, że zahaczy przyczepką o jakiś pojazd. Nic takiego się nie zdarzyło, natomiast wjeżdżając już do Rysiowa samochód zaczął się jakoś dziwnie dławić aż w końcu stanął.

- Cholera jesteśmy już tak blisko… Nie mam pojęcia, co się stało. – Ula wysiadła z samochodu i podniosła maskę. Obok niej stanął Cieplak z zafrasowaną miną.

– Chyba sami nic tu nie zdziałamy. Już od jakiegoś czasu słyszałem jak silnik wyje a samochód nie może nabrać prędkości.

- To co mam zrobić? Przenieść to wszystko na własnych plecach? Zadzwonię do Maćka. Niech nas zaholuje – sięgnęła po torebkę chcąc wyjąć telefon, gdy tuż za nimi zatrzymał się srebrny Lexus. – Jeszcze tylko tego tu brakowało – pomyślała ze złością.

- Dzień dobry państwu. Coś się stało? Może mógłbym pomóc? – Dobrzański uścisnął dłoń Cieplaka.

- To chyba coś poważnego, coś z silnikiem. Nie damy rady dojechać. I tak dobrze, że nie stanęliśmy gdzieś na trasie.

- Ja mogę państwa zaholować. Mam w bagażniku hol. Zaraz przyniosę. - Podjechał samochodem przed samochód Uli i zapiął hol. – Możemy ruszać. Pojadę bardzo wolno.

Rzeczywiście w ślimaczym tempie dojechali aż na podwórze. Dobrzański zgrabnie wycofał samochód na ulicę parkując przed swoją bramą. Wrócił jeszcze do Cieplaków oferując się z pomocą w przenoszeniu rzeczy do domu. Nie bardzo uśmiechało się to Uli, ale ojciec był zachwycony i kiedy przenieśli wszystko zaproponował Markowi kawę na co ten ochoczo przystał.


ROZDZIAŁ 7


Cieplak rozsunął drzwi do pokoju gościnnego i szerokim gestem zapraszał Marka.

- Proszę, proszę się rozgościć. Ja już wstawiam wodę na kawę, a i do kawy też się coś znajdzie. Pan pewnie prosto z pracy i głodny. My też po podróży zgłodnieliśmy, bo to nie tak blisko. Wprawdzie obiadu zaproponować nie możemy, ale mamy wędzone ryby. Lubi pan?

- Bardzo lubię.

- W takim razie poczęstujemy pana własnoręcznie wędzonymi rybkami. Ula zaraz wszystko wypakuje.

Była zła na ojca, że jest tak bardzo wylewny i taki przyjazny wobec Dobrzańskiego. – Za chwilę pewnie będzie chciał go adoptować.

Niezależnie od wszystkiego on był ich gościem i nie wypadało potraktować go obcesowo. Marek tymczasem przysiadł na kanapie i wziął na kolana kręcącą się koło niego Agatę.

- Witaj maleńka. Jak masz na imię?

- Agusia. To mój tatuś – pokazała Markowi ramkę ze zdjęciem Leszka. - Tatuś jest w niebie, ale ja bardzo go kocham i on mnie też kocha.

Uli ścierpła skóra, gdy dotarło do niej o czym mówi Dobrzańskiemu jej córka. Przerwała wypakowywanie rzeczy i weszła do pokoju. Zabrała małą z kolan Marka.

- Agata nie przeszkadzaj panu. Daj mi zdjęcie taty. Postawimy przy twoim łóżeczku, dobrze?

- Ona wcale mi nie przeszkadza – zaprotestował Marek. – Proszę ją zostawić. Ja bardzo lubię dzieci. Kiedyś sam chciałbym je mieć.

- No dobrze, ale bądź grzeczna – pozwoliła córce zostać.

Przed Markiem Józef postawił tacę z filiżankami wypełnionymi czarnym płynem i talerzyk z ciastkami.

- Proszę się częstować, ja za chwilę podam przekąskę.

Na ławę wjechał ogromny, owalny talerz zapełniony kawałkami węgorza, wędzonymi płatami dorsza, makreli i halibuta, dzbanek z herbatą i posmarowany masłem chleb. Marek z przyjemnością pociągnął nosem.

- Ależ to wszystko pachnie. Widać i czuć, że świeżutkie. Dawno nie jadłem tak świeżo wędzonych ryb. To prawdziwa uczta.

- Proszę jeść. Ja też już siadam a za chwilę dołączy Ula. Agusia zjesz rybkę? – zwrócił się do wnuczki. – Chodź do dziadka. Dostaniesz trochę.

Marek jadł aż mu się uszy trzęsły. Węgorz i halibut to była prawdziwa maślana poezja. Dorsz rozpływał się w ustach, a makrela smakowała przepysznie.

- Sporo tego przywieźliście. Musiało kosztować majątek. Ryby są smaczne, ale bardzo drogie.

- My dostajemy je stosunkowo tanio. Ula ma przyjaciół wśród rybaków i to od nich zawsze bierze świeżo złowione ryby, a wędzarnię mamy własną, niedużą, wystarczającą dla nas. Zawsze przywozimy dużo ryb. Mamy także śledzie opiekane w zalewie i szprotki, bo i te rybki lubimy. Dostanie pan trochę do domu.

- Nie panie Józefie, to nazbyt hojny prezent. Nie śmiałbym…

- Proszę się nie krępować. Nam spokojnie wystarczy tego na całą zimę i jeszcze zostanie. W zeszłym roku musieliśmy porozdawać sąsiadom, bo za dużo uwędziliśmy. A pan już skończył budować? – Józef zmienił temat.

- Skończyłem na szczęście, bo jakby to miało trwać dłużej to chyba bym zwariował. Teraz dopieszczam teren wokół domu. Bardzo lubię porządek i dbam, żeby go zachować. Na tyłach mam basen z podgrzewaną wodą i jeśli mają państwo ochotę popływać, to serdecznie zapraszam. To prawdziwa frajda, a i mała Agatka miałaby uciechę. Można w nim pływać także w zimie, bo jest kryty ruchomym dachem.

- Ja to pływać nie umiem, ale Ula radzi sobie bardzo dobrze. Może kiedyś odwiedzimy pana.

Marek zasiedział się u Cieplaka aż do wieczora. Dobrze mu się rozmawiało z Józefem. Ula niewiele się odzywała a jedynie słuchała ich rozmowy. W końcu uprzątnęła ze stołu i zabrała Agatę do kąpieli przed snem. Marek uznał, że to znak, żeby nie przeciągać wizyty. Podziękował za ryby, które zjadł i za te, które Cieplak wcisnął mu do reklamówki. Stał jeszcze chwilę, gdy z łazienki wyszła Ula trzymając na rękach okutaną we frotowy ręcznik Agatę.

- Chciałem podziękować pani Urszulo i pożegnać się. Nie ukrywam, że byłbym szczęśliwy, gdyby państwo zechcieli odwiedzić mnie w ramach rewizyty. Jeszcze raz serdecznie zapraszam. Dobrej nocy.

Józef zamknął za nim drzwi i poszedł do pokoju córki.

- Nie wiem dlaczego jesteś do niego taka uprzedzona. To bardzo miły i sympatyczny człowiek, w dodatku uczynny.

- No, no, już myślałam, że będziesz go adoptował. Nie wiem… Rzeczywiście sprawia takie wrażenie jak mówisz, a z drugiej strony w jakiś sposób mnie drażni. Trudno mi to sprecyzować. Łazienka wolna. Możesz się iść myć. Ja pokręcę się jeszcze trochę i też się położę. Jutro muszę uruchomić Maćka, żeby pomógł mi z samochodem. Bez niego jak bez ręki.


Wystarczył jeden rzut oka, by Maciek mógł stwierdzić, że poszła skrzynia biegów.

- Czeka cię niezły wydatek. Ta już do niczego się nie nadaje. Pójdę po swoje autko i zaholujemy twoje do mechanika. Nie ma innego wyjścia. A tak z innej beczki, podobno przywieźliście ryby dla nas od Nikodema.

- Nie tylko ryby. Sad obrodził i mam też jabłka dla was. Sami nie przejemy wszystkiego. Teraz pewnie co niedzielę będę piekła jabłecznik. Przyniosłabym wam już wczoraj, ale mieliśmy wizytę pana Dobrzańskiego. Ojciec go zaprosił w ramach wdzięczności za to, że przyholował nas do domu. Załatwmy może najpierw sprawę samochodu a potem wejdziesz po towar.



Zanim rok się skończył Marek praktycznie co dwa tygodnie organizował jakieś szalone imprezy. Nie rozumiała tej jego dwoistości natury. Tu niby taki poukładany, spokojny człowiek, a potrafił urządzać bale na dwanaście fajerek. One zawsze były bardzo głośne, bo przychodziło na nie mnóstwo osób i kończyły się grubo po północy. Była krytyczna wobec takich zabaw. Co najlepsze następnego dnia ich organizator latał z miotłą i szuflą po posesji sprzątając puszki po piwie i puste butelki po napojach. Kiedy sypnęło śniegiem już od bladego świtu zasuwał z łopatą odśnieżając wielki podjazd i drogę do bramy. Jednak w nowy rok coś się zmieniło. Jak zwykle tego dnia wybrała się z małą na cmentarz. Przechodząc koło ogrodzenia Dobrzańskiego zauważyła, że nadal wszędzie leży świeżo spadły w nocy śnieg, a droga do domu usiana jest pustymi puszkami i butelkami szampana. W dodatku ktoś wrzucił za ogrodzenie wypalone petardy, które rozsypały się przy pojemnikach na śmieci. – Dziwne – pomyślała – i kompletnie do niego niepodobne. O tej porze już jeździłby na łopacie, a tu cisza jak w grobie. Może mu się coś stało? Eeee, przesadzam i wyobrażam sobie Bóg wie co. Na pewno odsypia zarwaną noc. – Uspokojona takim tłumaczeniem powędrowała dalej. Jednak wracając znowu przystanęła. Czuła ewidentny niepokój. Zaprowadziła Agatę do domu i opowiedziała ojcu o tej dziwnej sytuacji.

- Nie mam pojęcia co się dzieje, ale to do niego niepodobne. Sam wiesz jaki z niego czyścioszek, jak bardzo dba i codziennie odśnieża. Tym razem wszystko zasypane śniegiem i pełno wala się na nim śmieci. Pójdę i sprawdzę, bo może rzeczywiście on potrzebuje pomocy.

Nacisnęła klamkę i furtka ustąpiła bezszelestnie. – Prosi się o kłopoty. Przecież zawsze pamiętał o zamknięciu bramy. – Przebrnęła przez zaśnieżoną drogę i podjazd. Podobnie jak furtka i drzwi do domu nie były zamknięte. Weszła cicho do środka i rozejrzała się. Wszędzie panował sterylny porządek. Błyszczące, wielkie kafle w przedpokoju odbijały jej sylwetkę. Weszła dalej. Przed sobą miała ogromny salon a za nim wyspę i aneks kuchenny. Z lewej strony zauważyła drzwi i pomyślała, że to drzwi od pokoju, ale pomyliła się. To była wielka łazienka i dopiero za nią natknęła się na pokój. Weszła do środka. Łóżko miało tylko prześcieradło, ale tak skotłowane, że z pewnością ktoś w nim spał. Usłyszała jęk i wystraszyła się. Obeszła to wielkie łoże i zobaczyła skulonego, leżącego na podłodze Marka. Błyskawicznie znalazła się przy nim. Wyglądał na nieprzytomnego. Dotknęła jego czoła. Był rozpalony jak piec.

- Marek…, Marek…, ocknij się…

Nie słyszał jej jednak. Mamrotał tylko coś pod nosem. Nawet się nie zastanawiała i zadzwoniła po pogotowie. Długo na nie czekała. Pomyślała, że człowiek prędzej by się wykończył niż doczekał pomocy. Wreszcie pojawili się. Podbiegła do bramy i otworzyła ją na całą szerokość, żeby mogli wjechać na podjazd.

Zaprowadziła ich do Dobrzańskiego. Podnieśli go i położyli na łóżku. Lekarz zmierzył mu temperaturę.

- Nie ma na co czekać. Proszę nalać do wanny letniej wody. Koniecznie trzeba go schłodzić. Może nie dojechać na czas do szpitala.

Działała w stresie. Narobiła mu niezłego bałaganu, bo w czasie jak ratownicy zanurzali go w wannie ona przekopywała się przez jego szafy szukając suchych prześcieradeł i ręczników. Znalazła więcej niż chciała, bo jeszcze po drodze natknęła się na czyste piżamy. Ratownicy działali systematycznie. Owinęli go w kilka prześcieradeł i przenieśli na łóżko. Jeden zastrzyk i drugi. Lekarz przepisał jakieś recepty na leki i zostawił dwa blistry takich, które miały zbić temperaturę. Mówił jej, że co jakiś czas powinna kłaść mu zimny okład na czoło i szyję.

- Gdyby za dwie godziny temperatura nie spadła proszę nas wezwać ponownie. Nie możemy zostać, bo mamy następne wezwanie.

Po ich wyjściu stanęła bezradnie na środku pokoju. W końcu sięgnęła po telefon i o wszystkim poinformowała ojca.

- Będę musiała tu zostać tato. Nie mogę go tak zostawić.

- To zrozumiałe córcia. Ja zajmę się Agatą i przygotuję obiad. Może gorący rosół postawi go na nogi.

- Na razie to on jest nieprzytomny od tej gorączki. Trzeba czekać.

Rozłączyła się i wróciła do łazienki w poszukiwaniu termometru. Był a jakże i to nie jeden. Musiała przyznać, że i w szafkach miał nieskazitelny porządek. Poukładała rzeczy, które wcześniej wypadły jej z półek, gdy szukała prześcieradeł. Weszła do kuchni i nastawiła express. Może zapach kawy go ocuci? Wlała sobie do filiżanki i wróciła do sypialni Marka. Oddychał ciężko i miał czerwoną od temperatury twarz. Zmoczyła w lodowatej wodzie kompresy i położyła mu na czoło. Jęknął przeciągle, ale się nie obudził. Bardzo się pocił. Po godzinie było jakby nieco lepiej, ale wciąż gorączka była wysoka. Odpakowała go jak mumię i włożyła mu piżamę. Nakryła go kołdrą i grubym kocem. Mokre od potu prześcieradła wrzuciła do wanny. Miał suche gardło i spierzchnięte usta. Delikatnie łyżeczką starała mu się wlać mu do ust choć kilka kropli ciepłej herbaty.

Po kolejnej godzinie ponownie zmierzyła mu temperaturę. Było trzydzieści dziewięć i pięć kresek. Odetchnęła. Już teraz chyba nic mu nie groziło. Zadzwonił ojciec. Uspokoiła go, że jest już trochę lepiej, ale nadal jest nieprzytomny lub po prostu śpi mocnym snem.

- Ubiorę Agatę i przyniosę mu w termosie gorący rosół. Podam ci przez drzwi, nie będę wchodził, żeby dziecko nie złapało jakiegoś paskudztwa. Będę za kilka minut.

Rosół pachniał wspaniale. Nalała trochę do małej miseczki i usiadła przy łóżku. Jego esencjonalny aromat sprawił, że Dobrzański poruszył się.

- Marek obudź się – wyszeptała cicho. - Musisz coś zjeść. Marek…?

Z trudem otworzył ciężkie powieki. Nadal był rozpalony a jego wzrok nieobecny. Trzymając w ręku miseczkę z rosołem przysunęła się nieco bliżej.

- Powinieneś coś zjeść. Mam tu gorący rosół. On na pewno postawi cię na nogi. Ocknij się i spójrz na mnie.

- Ula? To ty? Skąd się tu wzięłaś? – wykrztusił przez zaschnięte gardło. Nawet nie zwróciła uwagi, że i ona, i on zwracają się do siebie po imieniu.

- Znalazłam cię tutaj rozgorączkowanego i nieprzytomnego. Leżałeś na podłodze i trząsłeś się.

- Pamiętam jak spadłem z łóżka, ale nie miałem siły się podnieść.

- Było tu pogotowie. Miałeś czterdzieści jeden stopni gorączki. Nadal jeszcze masz wysoką i jesteś słaby. Podciągnę poduszkę, żebyś miał wyżej głowę. Muszę cię chyba nakarmić.

Ostrożnie podawała mu małe ilości zupy, żeby się nie zakrztusił. Zjadł, a raczej wypił do końca. Potem podała mu tabletki i szklankę herbaty.

- Powinieneś zażyć, żeby zbić to świństwo. Gdzieś ty się tak zaprawił? Aaa, pamiętam. Znowu przecież była impreza noworoczna – stwierdziła ironicznie.

- No była… Wybiegałem kilka razy na zewnątrz w samej koszuli. To nie było zbyt mądre. Te imprezy organizuję nie dlatego, że to lubię Ula. To trochę konieczność, bo zapraszam na nie obecnych i ewentualnych kontrahentów. To ważne dla firmy, ale kończę z tym. Niektórzy z nich to prawdziwe fleje. Nawet nie wiesz jak wiele mam do zrobienia po takiej balandze. Sprzątałem niemal do rana, tylko już czułem się słabo i nie dałem rady odśnieżyć.

- I całe szczęście. Inaczej w życiu bym się nie zorientowała, że coś jest nie tak. Twoje zamiłowanie do porządku bez wątpienia uratowało ci życie. Teraz cię zostawię. Muszę iść coś zjeść i zobaczyć, czy wszystko w porządku z tatą i dzieckiem. Ty spróbuj się przespać. Wrócę za jakieś dwie godziny.

- Obiecujesz?

- No przecież nie zostawię cię na pastwę losu. Nawet tego nie wiesz, ale dwaj ratownicy wsadzili cię do niemal zimnej wody, żeby cię schłodzić, a ja narobiłam ci bajzlu w szafie szukając ręczników i prześcieradeł, którymi cię owinęli. Bardzo się pociłeś i po godzinie musiałam niestety odwinąć cię z nich i ubrać ci piżamę. Teraz cały stos leży w wannie. Jak wrócę nastawię pralkę i wypiorę je. Tu w zasięgu ręki masz ciepłą herbatę z cytryną. Kolejną dawkę tabletek podam ci jak wrócę. I nie wstawaj, żebyś się nie przewrócił. Chyba, że potrzebujesz do ubikacji, to póki jeszcze jestem pomogę ci do niej dotrzeć.

- Bardzo chętnie bym skorzystał – spróbował usiąść na łóżku. – Ale jestem słaby…

Pomogła mu włożyć kapcie i zarzuciła mu na plecy szlafrok. Objęła go wpół i wolniutko poprowadziła go do łazienki. Aż sama się zdziwiła jak idealnie wpasowała się do jego boku. Zaraz skarciła się za takie myśli. Do Leszka też idealnie pasowała.

Opatuliła go szczelnie kołdrą i zarzuciła na siebie płaszcz.

- No to pośpij sobie. Ja będę najszybciej jak się da.


ROZDZIAŁ 8


Obiad zjadła w pośpiechu. Zapakowała jeszcze do termosu trochę kopytek polanych sosem, porcję żeberek i surówkę z czerwonej kapusty. Agata bardzo chciała iść z nią, ale przekonała ją, że lepiej będzie jak zostanie w domu.

- Pan Marek jest bardzo chory i mogłabyś się od niego zarazić. Posiedź z dziadkiem. Dziadek poczyta ci bajeczki. Ja postaram się wrócić jak najszybciej.

Weszła cicho do domu i skierowała się do kuchni zostawiając na blacie termos. Ciekawa była, czy temperatura Markowi spadła i czy wszystko z nim w porządku. Zajrzała do sypialni, ale spał.

Podeszła i przyłożyła mu dłoń do czoła. Było ciepłe, nie tak gorące jak na początku. Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej.

- Jesteś…

- Jak się czujesz? – podała mu termometr. – Zmierz temperaturę. Za chwilę będziesz jadł. Przyniosłam drugie danie. Podgrzeję jeszcze rosół to popijesz nim.

Gorączka ewidentnie spadła. Teraz było niewiele ponad trzydzieści osiem kresek. Był silniejszy i przytomniejszy. Zajadając kopytka mówił jej jak bardzo jest wdzięczny za to, że zajęła się nim.

- Chcę cię też bardzo przeprosić, że musiałaś oglądać mnie nago, kiedy mnie przebierałaś. Zauważyłem, że nie mam bokserek pod piżamą. To naprawdę krępujące…

- Nie przesadzaj. Nie pierwszy raz oglądałam nagiego mężczyznę i zapewniam cię, że nie masz ani nic mniej, ani nic więcej ponadto, co posiadają inni. Jeśli dobrze się czujesz, nie będę tu tkwić. Agata domaga się mojej uwagi i nie chcę jej zostawiać na zbyt długo z ojcem. Jeśli jeszcze mogłabym coś zrobić, to powiedz zanim wyjdę. Jutro zamówię ci wizytę domową. Koniecznie powinien osłuchać cię lekarz, czy nie masz zapalenia płuc. Moim zdaniem powinieneś leżeć jeszcze przez kilka dni.

- Mam pracę…

- Masz też ludzi, którzy mogą wykonać ją za ciebie. Chcesz uniknąć poważnych powikłań – zostań w domu. Zostawiam ci termos z gorącą herbatą i kubek. Miałam wyprać te prześcieradła, ale zrobię to jutro do południa. Będę się zbierać…

- Dziękuję Ula. Za wszystko.


Przez kilka następnych dni zaglądała do niego przynajmniej dwa razy dziennie. Przygotowywała posiłki i przebierała pościel. Któregoś popołudnia zastała u niego mężczyznę. Marek przedstawił go, jako swojego najlepszego przyjaciela.

- To Sebastian Olszański a to Ula Strzelecka. Gdyby nie ona, pewnie bym się przekręcił. Sebastian jest dyrektorem HR w mojej firmie – wyjaśnił.

Po kilku zdawkowych uprzejmościach poszła do kuchni przygotować mu posiłek. Zaproponowała go też Olszańskiemu, który przyjechał prosto z pracy. Nie odmówił. Potem pozbierała naczynia i ulotniła się do siebie.

- Piękna – ocenił Olszański.

- Piękna i dobra – potwierdził Marek. – Ma swoje zasady i długo nie mogłem jej do siebie przekonać, ale teraz chyba jest wszystko w porządku, bo już nie patrzy na mnie wilkiem. A jak w pracy? Załatwiłeś wszystko, o co prosiłem?

- Załatwiłem. Z Pshemko miałem trochę zaprawy, bo znowu przechodzi fazę buntu, ale duża ilość czekolady załatwiła sprawę. Byli też twoi staruszkowie. Zadzwoń do nich i uspokój ich, bo przestraszyli się, kiedy powiedziałem im, że jesteś chory. Mówiłem, że to nic poważnego, ale zawsze to lepiej powiedzieć im osobiście, nie?

- Zadzwonię wieczorem.



Rzeczywiście stosunki Uli z Markiem nieco się zacieśniły. Była częstym gościem u niego w domu głównie ze względu na Agatę. Jej dziecko oszalało na punkcie basenu. Marek podarował jej dmuchane rękawki i koło w kształcie kaczki. Uzbrojoną w te przedmioty umieszczali w basenie i oboje szaleli wraz z nią wywołując co rusz salwy śmiechu u kibicującego im Józefa. Czasami korzystał też Maciek, który poznał Marka i polubił. Ten ostatni powoli integrował się z tutejszą społecznością. Poznawał ludzi, chociaż, jak się wkrótce przekonał, nie wszyscy byli mu życzliwi.

Któregoś dnia wracał po pracy do domu i zatrzymał się jeszcze przed tutejszym spożywczakiem. Wysiadając z samochodu usłyszał ożywioną dyskusję dochodzącą z wnętrza sklepu. Przystanął przed wejściem przysłuchując się jak największa rysiowska plotkara perorowała na cały głos.

- Nawet nie macie pojęcia jak ta Ula od Cieplaków się zmieniła. Kiedyś to było takie dobre, porządne dziecko. Mówię o czasach, kiedy jeszcze chodziła z moim Bartusiem. A teraz to prawdziwa latawica. Najpierw ugoniła dziecko z jakimś pożal się Boże rybakiem, a teraz bez przerwy lata do tego Dobrzańskiego. Jak w ogóle można się komuś tak narzucać? Ani chybi poczuła grubszą kasę i okazję do uszczknięcia czegoś dla siebie. Cwana jest, oj cwana.

- No co też pani opowiada pani Dąbrowska! – odezwała się jakaś kobieta. – Ula to uczciwa i dobra dziewczyna. Nie potrzebuje cudzych pieniędzy, bo własnych ma dość. Ciężko pracuje, zajmuje się firmą, opiekuje dzieckiem i ojcem, a co lato przyjmuje letników. Ma co robić. Jak można być tak podłym i oczerniać niewinną osobę? Powinna się pani wstydzić.

- Też tak uważam – jak na komendę wszystkie głowy odwróciły się w kierunku drzwi, w których stał Marek. – Pani Dąbrowska, żądam od pani dowodów na te pomówienia. Jeśli w ciągu najbliższych dwóch dni nie dostarczy mi ich pani, kieruję sprawę do sądu w imieniu Uli i własnym za te oszczerstwa. Zażądamy wysokiego zadośćuczynienia i naprawdę mało mnie obchodzi, czy będzie je miała pani z czego zapłacić, czy nie. Ewidentnie pani rozum nie nadąża za językiem. Plecie pani, co tylko ślina na niego przyniesie, a ja nie będę tolerował obrażania mnie i osób, które lubię i szanuję. Pani po dwadzieścia razy dziennie biega do pana Cieplaka, żeby naprawił sprzęt, który sama pani psuje, byleby tylko znaleźć pretekst do pójścia tam. Szuka pani piątego męża? Żeby móc kogoś oczerniać, trzeba najpierw samemu być w porządku, nie uważa pani? To co będzie z tymi dowodami? Jest pani w posiadaniu jakiś zdjęć, które kompromitują mnie i Ulę? Czy ma pani jakieś inne przykłady na to, że pani Strzelecka jest osobą interesowną i rozwiązłą?

Dąbrowska przed sekundą taka rozmowna teraz zapomniała chyba jak się nazywa. Wytrzeszczając oczy wpatrywała się nieruchomo w Dobrzańskiego nie wiedząc jak ma zareagować. Wiedziała tylko, że do żadnego sądu nie pójdzie i nic nikomu nie zapłaci.

- Ja bardzo przepraszam za te słowa. Rzeczywiście chyba trochę się zagalopowałam.

- Powiedziałbym nawet, że wyobraźnia za daleko panią poniosła. Proszę zająć się własnym życiem i nie wtrącać w cudze, a przede wszystkim nie roznosić po miasteczku wyssanych z palca plotek. Jeszcze raz usłyszę coś podobnego to już nie będę taki miły. Poproszę mały chleb krojony, kostkę masła i kilogram cukru – zwrócił się do sprzedawczyni. Ze sklepu wyszedł otoczony śmiertelną ciszą. Dopiero jak odjechał dyskusja rozgorzała na nowo.


Imprezy skończyły się definitywnie. Dobrzański zrozumiał, że nie warto narażać własnego zdrowia za kilka nowych kontraktów. Teraz starał się takie sprawy załatwiać w firmie lub na mieście, a nie we własnym domu.

Wraz z nastaniem wiosny Marek postanowił ukwiecić otoczenie swojego domu. Nakupował różnych kwitnących roślinek, cebul tulipanów i hiacyntów i zabrał się za sadzenie. Ula wraz z Agatą chętnie mu pomagały. Klomby i rabaty sukcesywnie zapełniały się roślinami. Marek stał się nieco śmielszy w stosunku do Uli. Czasami obejmował ją w pasie lub kładł rękę na jej ramieniu przyglądając się wraz z nią efektom ich pracy. Czasem było to odgarnięcie kosmyka włosów z jej czoła, a czasem muśniecie dłonią policzka. Nie protestowała. Czuła, że ją adoruje, że gdyby mu tylko pozwoliła, to posunąłby się znacznie dalej, ale wciąż nie miała odwagi i wciąż myślała o Leszku. Agata uwielbiała siedzieć na jego ramionach i patrzeć na wszystko z góry. Bardzo przylgnęła do Marka.


Czerwiec zbliżał się nieuchronnie. Przez jego pierwszy tydzień starała się pozamykać wszystkie sprawy firmowe, a to, czego nie zdążyła zrobić, przekazała Maćkowi.

Kilka dni przed wyjazdem siedziała wraz z Agatą na patio u Marka. Popijały dobrze schłodzony sok pomarańczowy ciesząc się ciepłą aurą.

- Trzy i pół miesiąca to strasznie długo Ula. Naprawdę nie wiem, jak ja bez was wytrzymam – Marek westchnął ciężko i pogładził Uli dłoń. – Na pewno będę bardzo tęsknił.

- Nie będziesz. Ani się obejrzysz jak będziemy z powrotem.

- A może mógłbym przyjechać do was chociaż na dwa tygodnie?

- No nie wiem… - odpowiedziała niepewnie. – To znaczy ja nie mam nic przeciwko temu, ale nie mam pojęcia, gdzie miałabym cię położyć spać. Ja śpię z Agatą w sypialni a tata w salonie na kanapie. Pozostałe pokoje są wynajęte. Mam już stałych letników, którzy przyjeżdżają co roku. Nie mogę im odmówić w ostatniej chwili. Chyba, że…

- Chyba, że…? – spojrzał na nią z nadzieją.

- Chyba, że będziesz spał na drugiej kanapie w salonie. Tam są dwie, ale niezbyt wygodne. Na początku tata narzekał, ale chyba się już przyzwyczaił. – Twarz Marka rozpromieniła się.

- Ja mogę nawet spać na podłodze. Dam radę. Dzięki, że się zgodziłaś. Już nie pamiętam, kiedy byłem ostatni raz nad polskim morzem, a we Władysławowie nie byłem nigdy.


Dzień przed wyjazdem pod wieczór poszła pożegnać się z Markiem. Wiedziała, że i jej będzie brakować jego towarzystwa. W końcu polubiła go i poczuła do niego chyba coś więcej, ale starannie ukrywała te uczucia. Przeszedłszy przez furtkę zauważyła samochód Sebastiana na podjeździe. Jakoś nie pałała do niego sympatią. Już od początku wydał jej się jakiś cwaniaczkowaty. Otworzyła drzwi od domu i stanęła chwilę w przedpokoju usłyszawszy rozmowę. Ewidentnie była jej tematem przewodnim.

- Chłopie – perorował Olszański – ja rozumiem, że piękna, że dobra, ale ona jest już wdową. Wdową! Towarem przechodzonym i w dodatku z przychówkiem. Chcesz niańczyć cudze dzieci? Ja sądziłem, że przeżyjesz z nią jakiś ognisty romans i na tym się skończy. Nie brnij w to dalej chłopie, bo tylko się pogrążysz. Mało to panien na świecie? Panien podkreślam i to ładniejszych od niej. Poza tym nie wiem jak twoi rodzice zareagowaliby na ten związek. Chyba nie byliby zachwyceni.

- Przestań pieprzyć, – usłyszała głos Marka – bo nie wiesz o czym mówisz.

- Ja cię tylko ostrzegam przed popełnieniem życiowego błędu.

Nie czekała już. Wybiegła z domu trzaskając z całej siły drzwiami i ile sił w nogach pognała do bramy.

- Co to było? – Olszański i Marek zerwali się na równe nogi biegnąc do drzwi. Widząc, że nikogo nie ma Dobrzański rzucił się do okna, ale jedyne co zobaczył, to kawałek kwiecistej sukienki Uli, która już zniknęła za ogrodzeniem. Złapał się za głowę.

- Ona to wszystko słyszała. Słyszała te twoje głupoty, które wygadywałeś. Nie daruje mi tego. Jak ja mam jej teraz to wszystko wyjaśnić? Chciałem się jej oświadczyć. Teraz to oczywiste, że oświadczyn nie przyjmie. Jesteś kretynem Sebastian.

- Może i jestem, ale mam pewność, że dobrze się stało. Przynajmniej wie, czego się trzymać.

- Wiesz co? Idź już. Mam cię chwilowo dosyć.

Było już zbyt późno, żeby pójść do Cieplaków i prosić Ulę o rozmowę. Postanowił, że podjedzie rano i spróbuje jej naświetlić całą tę nieprzyjemną sytuację. Wiedział, że ma wyjechać około dziesiątej.

Następnego dnia o siódmej podjechał pod dom Uli. Niestety brama była zamknięta. Trochę go to zaniepokoiło. Sądził, że zastanie ją pakującą rzeczy do samochodu. Tymczasem wszędzie była cisza. Odwrócił się usłyszawszy skrzyp furtki naprzeciwko. To Maciek wychodził. Przywitali się uściskiem dłoni.

- Ula już wyjechała? – zapytał Marek.

- Sam się zdziwiłem, że chce jechać tak wcześnie, ale tłumaczyła, że nie będzie tłoku na autostradzie o tej porze.

- Słuchaj Maciek, możesz mi podać jej dokładny adres we Władysławowie? Mam bardzo pilną sprawę i chyba będę musiał tam pojechać. Chcę cię też prosić o dyskrecję. Może zrobię jej niespodziankę?


ROZDZIAŁ 9


Była zdruzgotana. Według Olszańskiego okazała się przechodzonym, zużytym towarem, człowiekiem gorszego gatunku, osobą, która nie ma już prawa do szczęścia. Co za cham. Marek jakoś słabo zareagował. Nie bronił jej. Nie odparowywał ciosów Olszańskiego, jakby nie potrafił znaleźć słów obrony wobec jego argumentów. Te wszystkie intymne gesty wykonywane w jej kierunku, to miała być tylko gra? Chęć zabawienia się z młodą wdówką? Ona miała serce na dłoni, on być może niezbyt czyste intencje wobec niej. Czuła się jakaś zbrukana i upokorzona. Kiedy wczoraj wpadła do domu, oznajmiła ojcu, że wyjeżdżają o szóstej rano. Cieplak trochę się zdziwił, ale też nie protestował. To ona była kierowcą i skoro twierdziła, że o tej porze nie będzie tłoku na autostradzie, to on przyjmował to za pewnik. Już od piątej rano znosiła rzeczy do samochodu. W końcu zapakowała Agatę do fotelika i pośpiesznie ruszyła.

W połowie trasy Józef zapytał ją dlaczego tak pędzi, przed czym ucieka, a przynajmniej takie sprawia wrażenie.

- Nie uciekam, po prostu bardziej skupiam się na drodze. Pusto jest więc mogę trochę przyspieszyć.

Tak mocno dociskała pedał gazu, że przyjechali na miejsce po niespełna pięciu godzinach i to w dodatku dwukrotnie zatrzymując się na postój, bo Agata domagała się jedzenia i picia. Już na miejscu w Ulę jakby diabeł wstąpił. Po wniesieniu bagaży powiedziała ojcu, żeby zabrał małą i poszedł z nią na plażę, lub na jakiś plac zabaw.

- Ja tu wszystko porobię, ale muszę mieć chociaż ze dwie godziny dla siebie. Jak wrócicie wszystko będzie gotowe.

Cieplak już nie dociekał. Zabrał wnuczkę i jej zabawki, i poszedł w stronę plaży. Ula zakasała rękawy. Najpierw okiennice, potem łazienki, a na końcu pokoje. Najdłużej zeszło jej przy ubieraniu pościeli, ale i tak miała niezły czas. Zanim Cieplak wrócił, na stole wylądowała cała sterta naleśników z dżemem i wielki dzban herbaty.

- To wy jedzcie spokojnie, a ja skoczę na cmentarz. Za godzinkę będę z powrotem.

- Ja chcę do tatusia! – rozkrzyczała się Agata.

- Jutro kupimy kwiatuszki i pojedziemy, dobrze? Dzisiaj mama musi coś załatwić sama – cmoknęła córkę w klejący od dżemu policzek. – Zaraz będę.

Dopiero dotarłszy do cmentarza uspokoiła się nieco. Przysiadła przy grobie Leszka i ukryła w dłoniach twarz.

- Co ja mam robić? Co robić? Czuję się tak, jakbym była zawieszona gdzieś między niebem a ziemią. Tam na górze jesteś ty, a tu na ziemi jest Marek. Wreszcie przy kimś drgnęło moje serce. Nie wiem, czy z tej mąki będzie chleb, bo przecież wciąż cię kocham, ale jego też obdarzam uczuciem. Wczoraj okazało się, że być może tylko zakpił sobie ze mnie. Jego przyjaciel obrażał mnie, a on nie potrafił mnie obronić. On nigdy nie wyznał mi miłości, ale dawał mi wyraźne sygnały, że czuje do mnie coś więcej. Co ja mam począć kochany? Czy brnąć w to dalej? W liście napisałeś mi, że powinnam się z kimś związać. Chciałabym, ale jakoś nie potrafię, bo wciąż porównuję do ciebie. Marek nie jest taki jak ty, ale ma w sobie jakąś wrażliwość. Czy to wystarczy zwłaszcza teraz, gdy nie mam pojęcia na czym stoję? – rozpłakała się. Zaczęło zmierzchać, gdy opuściła cmentarz. Wygadała się i wypłakała. Zdecydowanie była spokojniejsza.


Rano skoro świt wybrała się do portu. Ojciec przygotował wczoraj wędzarnię więc musiała dostarczyć mu ryby. Niektóre kutry już wróciły. Chodziła od jednego szypra do drugiego witając się z nimi i prosząc o sprzedanie kilku ryb. Wybierali najładniejsze sztuki. Lubili ją tak jak lubili wcześniej Leszka. Wciąż pamiętali o nim a ją co roku zawsze witali serdecznie i szczerze.

- Chcesz Ula trochę fląder? – zapytał jeden z nich. – Dużo ich dzisiaj złowiliśmy i są całkiem spore.

- Pewnie, bardzo chętnie. Uwędzone są pyszne.

- Mogę ci też odpalić kilogram naszych rodzimych krewetek. Nie są zbyt duże, ale smaczne. Pewnie je jadłaś, bo Leszek czasem zastawiał kosze.

- Tak, rzeczywiście. Wezmę i krewetki. Bardzo wam dziękuję. Przyjadę za trzy dni chłopaki. Życzę wszystkim udanych połowów i szczęśliwych powrotów do domu – zawsze tak ich żegnała i zawsze wtedy oczy błyszczały jej od łez.

Kiedy wróciła do domu domownicy byli już na chodzie. Ojciec odziany jeszcze w piżamę gotował dla Agaty kakao i jajko na miękko. Takie najbardziej lubiła. Ula postawiła skrzynię z rybami przy piecu. Jak pojadą na cmentarz tata pewnie będzie je czyścił. Cieplak zerknął przez ramię.

- Jakie ładne. Duże. Widzę, że udało ci się dostać flądry. Bardzo je lubię.

Ula podeszła do córki i zawiązała jej śliniak.

- To co jemy na śniadanie? Ja też zgłodniałam.

- Jajo. Dziadek mi gotuje i kakao też.

- Pycha. Może i ja zjem takie jajo? Po drodze na cmentarz wstąpimy na targ i kupimy twoje ulubione kwiatki.

Na kwiatkach się nie skończyło. W koszyku wylądowały pomidory, ogórki i pierwsze w tym roku truskawki – ulubione owoce Agaty.

Na cmentarzu nie były zbyt długo. Jutro rano przyjeżdżali pierwsi letnicy i Ula chciała jeszcze dopieścić ich pokoje. Po obiedzie poszły z Agatą na plażę. Józef zajął się rybami. Rozciągnęła wielki, frotowy ręcznik bliżej wody. Jeszcze nie było tak ogromnych tłumów ludzi jak w lipcu czy sierpniu. Wtedy plaża była usiana parawanami, które rozstawiano już o piątej rano, żeby zapewnić sobie najlepsze miejsce. Mała zajęła się budowaniem zamku, a ona mogła pomyśleć nad tym wszystkim, co ją ostatnio spotkało.



Wyjechał znacznie później niż zakładał. Poprzedni dzień miał bardzo pracowity. Musiał rozdzielić robotę i poprosić swojego wspólnika o zastępstwo. Nie był z nim w najlepszych stosunkach, ale Alexander Febo był odpowiedzialnym człowiekiem i nawet jeśli dzieliły go z prezesem jakieś prywatne animozje, to do spraw służbowych prywaty nie mieszał.

- Muszę wyjechać co najmniej na dwa tygodnie. Być może, że przedłuży się to do trzech, ale wtedy cię powiadomię. Bardzo mi zależy na tym wyjeździe i byłbym wdzięczny, gdybyś się zgodził na zastępstwo. Ja zrewanżuję się tym samym, kiedy będziesz chciał wyjechać do Milano lub gdziekolwiek indziej. Na razie nie ma nic pilnego. Pokaz się odbył, kontrakty podpisane i tylko trzeba trzymać rękę na pulsie. W razie czego jest Olszański i ojciec, którzy pomogą. Obu już powiadomiłem.

- W porządku. Jedź w takim razie. Poradzę sobie jakoś.

- Jestem tego pewien i bardzo ci dziękuję.


Trochę mu zeszło przy pakowaniu. Potem już na trasie stał w kolejce do bramek. Zżymał się, że tak wolno idzie, ale nic nie mógł na to poradzić. W końcu dojechał a GPS zaprowadził go pod właściwy adres. Zaparkował w miejscu wydzielonym pod parking i przyjrzał się otoczeniu. Zauroczyło go. Sosnowy las i ta chata stara i oryginalna, pięknie utrzymana. Rozejrzał się raz jeszcze, ale nie dostrzegł żadnego ruchu. Wszedł do sieni, bo drzwi były na oścież otwarte. Dopiero tam poczuł zapach palonych trocin i poszedł w ślad za nim. Wszedł prosto do ogrodu, gdzie Józef z pietyzmem zawieszał oprawione ryby na haczyki i wkładał je do wędzarni.

- Dzień dobry panie Józefie – przywitał się.

- Pan Marek? – zaskoczony Cieplak podniósł się i wbił w rysiowskiego sąsiada zdumione spojrzenie. – Na litość boską, co pan tutaj robi? Prędzej spodziewałbym się ducha swojej babki, niż pana.

- Przyjechałem, bo mam bardzo ważną sprawę do Uli. Sprawę, której nie mogłem załatwić przez telefon. Ona jest w domu?

- Nie… Poszła z Agatą na plażę. Mała nalegała. Jeśli pan chce, to proszę iść do nich. Łatwo je znaleźć, bo nigdy nie chodzą daleko i siedzą albo tuż przy wyjściu, albo blisko wody.

- Dobrze. Spróbuję je odnaleźć. Zobaczymy się później.

Stanął u wylotu w miejscu, gdzie zaczynał się drewniany podest dla tych, którzy nie chcieli chodzić po piasku i rozejrzał się dokoła. Zauważył je, a raczej zauważył najpierw Agatę. Uśmiechnął się uradowany. Ściągnął adidasy i skarpety. Wolno zbliżał się do miejsca, w którym leżała Ula. Agata mająca na głowie kapelusik w wielkie czerwone grochy nawet go nie zauważyła. Stanął tak, że zasłonił Uli słońce. Przykucnął i pogładził jej ciepły policzek.

- Dzień dobry dziewczyny – powiedział cicho. Agata z piskiem rzuciła mu się na szyję, a Ulę najzwyczajniej zatkało.

- Co ty tutaj robisz? – odezwała się po dłuższej chwili. – Po co przyjechałeś? Po co…? - zalśniły jej w oczach łzy.

- Przyjechałem ci wszystko wyjaśnić. Wiem, że słyszałaś naszą rozmowę. To znaczy Sebastiana i moją. Olszański to prawdziwy głupek. Nie wiem co on sobie myślał, ale ja myślę zupełnie inaczej niż on. Dla mnie nie jesteś przechodzonym towarem. Jesteś najlepszą osobą jaką znam. Jesteś piękna i mądra, uczciwa i szczera. To, że byłaś już zamężna nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Kocham cię Ula i kocham Agatę bez względu na to, co sądzi o tym Sebastian. Jesteście dla mnie najważniejszymi osobami na ziemi. Dlatego muszę cię zapytać o jedną bardzo ważną dla mnie rzecz – otworzył zaciśniętą dłoń, na której leżał piękny pierścionek. – Czy zgodzisz się trwać przy mnie do końca moich dni zostając moją żoną? Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.

Tego było jej już za wiele. Rozpłakała się na cały głos i przestraszyła Agatę, która też zaczęła płakać. Marek przygarnął je obie.

- Nie płaczcie, bo nie ma o co. Bardzo was kocham moje dwie śliczne kobietki. Kocham nad życie.

Ula powoli uspokajała się, choć wciąż nie mogła w to wszystko uwierzyć. Marek wyciągnął z kieszeni chusteczki i wytarł małej zapłakaną buzię.

- Ula… Nie odpowiedziałaś mi… - spojrzał na nią niepewnie.

- Bo myślę, że to wszystko mi się śni… To takie nierealne… Ja też cię kocham, a Agata nie widzi poza tobą świata. Zostanę twoją żoną.

Przylgnął do jej ust i pocałował namiętnie.

- Jestem bardzo szczęśliwy. Nieprzyzwoicie szczęśliwy. Jechałem tutaj z duszą na ramieniu niepewny twojej reakcji. Wreszcie dobiłem do portu. Będę miał wspaniałą żonę i równie wspaniałe dziecko. Przyszły teść też jest wspaniały. Myślę, że trzeba mu o tym powiedzieć. Był mocno zdziwiony moim widokiem.

- W takim razie chodźmy – Ula podniosła się z ręcznika. Pozbierała zabawki Agaty i ruszyli w stronę domu.


Cieplak na wieść o zaręczynach zaniemówił. W końcu uścisnął Markowi dłoń i przyjaźnie poklepał go po plecach.

- No skoro będziesz moim zięciem, to nie będę ci mówił „pan”, ale po imieniu. Co zamierzasz teraz zrobić? Wracasz do Warszawy?

- Tak naprawdę to miałem inne plany, o ile Ula się zgodzi. Chciałem zostać przez co najmniej dwa tygodnie, a może i trochę dłużej. Wziąłem urlop, bo ma mnie kto zastąpić.

- Rozmawialiśmy na ten temat. Jeśli nie przeszkadza ci spanie na kanapie, to możesz zostać i dzielić z tatą salon. Zaczął się sezon i nie ma co marzyć o tym, że ktoś ma jeszcze wolne pokoje. Jutro oprowadzę cię po mieście i pokażę najciekawsze miejsca. Jeśli będziesz miał ochotę podjedziemy do portu w Pucku. To niedaleko. Jest tam ładna promenada, gdzie można usiąść na ławeczkach i popatrzeć na małe żaglówki. Funkcjonuje tam szkółka żeglarska. Agata też miałaby frajdę.

- Chętnie obejrzę to wszystko, ale teraz chciałbym się rozpakować i wziąć prysznic. Lepię się cały po podróży, a to nic przyjemnego. Potem zadzwonię jeszcze do rodziców. Opowiadałem im o was. Bardzo nam kibicują i pewnie siedzą jak na szpilkach czekając na wieści.



ROZDZIAŁ 10

ostatni



Ten czas spędzony razem był dla nich jak sen. Marek nie odstępował Uli ani na krok. Jeździł z nią do portu i wraz z nią wybierał ryby. Miał okazję poznać Nikodema i Jankę. Poznał kilku rybaków i wciąż był pod wrażeniem ich życzliwości i uczynności wobec Uli. Zajmował się Agatą, gdy Ula była akurat zajęta. Budował z nią zamki z piasku i uczył pływać w morzu. Ganiał z nią po plaży lub grał z nią w piłkę. Mała była zachwycona i wciąż nie miała dość zabawy. Wieczorami, gdy wykąpana i bardzo zmęczona Agata już spała, oni mieli czas tylko dla siebie. Lubili spacerować brzegiem morza mocząc stopy w ciepłej jeszcze wodzie. Marek tulił Ulę do swego boku, a ona ponownie dochodziła do wniosku, że wpasowuje się w niego jak ulał. W tej pięknej, romantycznej scenerii zapewniał ją o swojej miłości, mówił o przyszłości, o tym, że chciałby się ożenić jeszcze w tym roku.

- Zróbmy to Ula. To będzie ukoronowanie moich marzeń. Ja wszystkim się zajmę. O wszystko zadbam. Tylko się zgódź. Zaprosimy Nikodema i Jankę. Szymczykowie na pewno się ucieszą zwłaszcza Maciek. Jak wrócę do Rysiowa pójdę do księdza i zapytam o wolny termin pod koniec października.

- Października?! – aż krzyknęła zdziwiona. – Marek to tak strasznie mało czasu. Ja przecież wrócę na początku tego miesiąca. Nie mam pojęcia jak dużą masz rodzinę. Na ile osób zaplanować wesele i przede wszystkim czy zamawiać salę, czy nie. Naprawdę czarno to widzę. Jest tyle rzeczy do omówienia…

- Kochanie – stanął naprzeciw niej i spojrzał jej głęboko w oczy. – Nie będziemy zamawiać żadnej sali. Mój dom pomieści wszystkich. Nie będzie nas dużo, bo i ja mam niezbyt liczną rodzinę. Właściwie składa się tylko z rodziców i rodzeństwa Febo. Będzie trochę ludzi z firmy. Tych, z którymi jestem najbardziej związany. Na pewno będzie Sebastian. Wiem, że nie darzysz go sympatią, ale to mój najlepszy przyjaciel od lat i nie wypada go nie zaprosić. Moja sekretarka jest jego dziewczyną. Będzie nasz projektant Pshemko. To najważniejsza osoba w firmie. Będzie Ala Milewska, osoba w wieku moich rodziców i najdłużej pracująca w Febo&Dobrzański, właściwie to od momentu jej założenia. I to chyba wszystko. Będzie nas znacznie mniej niż ludzi na imprezach, które do niedawna organizowałem. Zobaczysz, że to się uda. Obrączki i sukienkę możemy kupić w ciągu jednego dnia. Zamówię najlepszy catering i wynajmę kogoś do obsługi przyjęcia. Będzie dobrze.

- Zadziwiasz mnie. Ty naprawdę masz zdolności organizacyjne. Mimo wszystko jednak trochę się obawiam. Najbardziej twoich rodziców. A jak mnie nie zaakceptują? Przecież to nie ja miałam być ich ukochaną synową.

- Paulina to już odległa przeszłość, do której nie ma powrotu i oni doskonale to rozumieją. Wiedzą o tobie i o Agacie. Nic przed nimi nie ukrywałem i szczerze opowiedziałem o swoich uczuciach. Oni się ucieszyli i ani jednym słowem mnie nie skrytykowali ani też nie wyrazili swoich wątpliwości. Pogodzili się z tym, że jestem od dawna dorosły i stanowię sam o sobie. Wprawdzie od jakiegoś czasu ciosali mi kołki na głowie, żebym postarał się o wnuki dla nich, ale jak dowiedzieli się o Agacie to odpuścili i wręcz nie mogą się doczekać, żeby ją poznać. Wiesz, że ją uwielbiam, ale chciałbym mieć z tobą dziecko. Dla niej to by było też lepiej, gdyby miała rodzeństwo. Ja wiem, że nie wszystko od razu i że to melodia przyszłości, ale mówię tu teraz o swoich marzeniach.

- Wszystko w swoim czasie kochany. Może i dziecko będzie nam dane?


Czas szybko umykał. Marek przedłużył swój pobyt jeszcze o tydzień. Obiecywał, że jak tylko będzie mógł się wyrwać przyjedzie na weekend. W końcu nadszedł dzień jego wyjazdu. Józef wyniósł dwie wielkie reklamówki pełne wędzonych ryb i trzecią zapełnioną rybami w słoikach.

- To dla ciebie i rodziców z najserdeczniejszymi życzeniami „smacznego”. Podziel sprawiedliwie. Uważaj na drodze i jedź ostrożnie. Nie chciałbym stracić drugiego zięcia.

- Będę uważał panie Józefie i to bardziej niż zwykle. Teraz mam dla kogo żyć. No chodź, pożegnaj się ze mną – wyciągnął ręce do Agaty. Podniósł ją i przytulił mocno. – Będę za wami bardzo tęsknił. – Mała wygięła usta w podkówkę i rozpłakała się. – Nie płacz Aguś. Bardzo się postaram przyjechać za kilka dni i wtedy będziemy szaleć do upadłego. Poczekasz na mnie?

- Poczekam.

- Wytrzyj oczka i nie płacz, bo mamie też to się udziela. Widzisz jak błyszczą jej oczy? – Objął Ulę ramieniem i tak trwali we trójkę przytuleni do siebie. – Trzymajcie się moje dzielne kobietki. Jak tylko dojadę na miejsce to zadzwonię, żebyście się nie martwiły.

Jeszcze ostatnie buziaki, uścisk dłoni Józefa i już Marek ruszył ostrożnie w kierunku Warszawy. Miał zamiar podjechać najpierw do rodziców. Podczas swojego pobytu porobił mnóstwo zdjęć i chciał im pokazać najważniejsze osoby w jego życiu. Będąc pod domem seniorów zadzwonił do Uli i uspokoił ją, że dojechał szczęśliwie.

Rodzice wypatrywali go, bo dzwonił do nich z trasy. Czekała na niego ciepła kolacja i sporo mocnej kawy. Przez pierwsze pół godziny opowiadał im o Uli i Agacie, pokazywał zdjęcia.

- To piękna kobieta synu – zachwycił się senior. – Naprawdę piękna. Dziecko też śliczne. Ma jej oczy. Urocza dziewczynka.

Helena Dobrzańska była również pod wrażeniem urody Uli. Czuła, że to jest wreszcie ta właściwa kobieta dla jej syna i pochwalała jego wybór.

- Przywiozłem wam mnóstwo pysznych, wędzonych ryb. Mój przyszły teść wędzi je osobiście, a Ula śledzie i szprotki zaprawia w słoiki. Są genialne. Poza tym dużo rozmawialiśmy o ślubie. Trochę ją zaskoczyłem datą, bo nie sądziła, że chcę, żeby odbył się jak najszybciej, ale myślę, że dam radę załatwić wszystkie formalności do dwudziestego ósmego października. Wesele urządzam u siebie w domu, bo będzie niewiele osób. Wszystko przemyślałem w najdrobniejszych szczegółach.


Zaparkowała pod cmentarzem i pomogła Agacie wysiąść. Mała odkąd Marek wyjechał wciąż zadawała jej mnóstwo pytań.

- To ja teraz będę miała drugiego tatę?

- Ty masz już tatę takiego prawdziwego, ale jeśli będziesz chciała, możesz się do Marka tak zwracać. Możesz też po prostu mówić mu po imieniu.

- Marek jest fajny i nas kocha. Gdyby mój tatuś żył, to też by się ze mną tak bawił, prawda?

- Prawda. Tata bardzo cię kochał i bardzo chciał być najlepszym tatą na świecie, ale bozia miała wobec niego inne plany. Zostawił dla ciebie zdjęcie i list. Jak wrócimy do domu to ci go przeczytam. Może już zrozumiesz – pomyślała.

- Wujek Nikodem mówił, że tatuś był najdzielniejszym rybakiem we Władysławowie.

- Wujek ma rację. Tata był bardzo odważny. Był naszym bohaterem. Połóż kwiatki na grobie, a ja zapalę tacie światełko.

Mała podeszła do grobowca i ułożyła na płycie bukiet.

- Kocham cię tatusiu. Marka też kocham. On niedługo będzie moim drugim tatą, ale ty zawsze będziesz tym najprawdziwszym.

Piersią Uli wstrząsnął szloch. To proste rozumowanie jej dziecka było takie poruszające. Nie wymawiała jeszcze dobrze niektórych słów, ale wszystko można było zrozumieć.


Zanim skończył się sezon spotkała się z Szymczykami. Opowiedziała im o Marku i o tym, że chcą się pobrać pod koniec października.

- Marek strasznie pili. Nie chce czekać. W związku z tym czujcie się już oboje zaproszeni, a ciebie Janka chciałam prosić, żebyś została moją świadkową. Świadkiem będzie Maciek. Tak ustaliliśmy z Markiem. Drugim drużbą będzie przyjaciel Marka i jego dziewczyna. Zgodzisz się?

- To zaszczyt Ula i dziękuję, że pomyślałaś o mnie. Cieszę się, że na nowo ułożysz sobie życie. Już się obawiałam, że chcesz się zestarzeć we wdowieństwie.

- Leszek tego nie chciał. Zostawił mi list, w którym o tym pisał. Agata ma trzy i pół roku, a ja już przebolałam tę stratę. On zawsze będzie dla mnie bardzo ważny i zawsze będzie miał miejsce w moim sercu, ale myślę, że nadszedł czas, żeby coś zmienić w swoim życiu. Marek ma dobry charakter i kocha mnie i Agatę. Myślę, że będę z nim szczęśliwa.


Marek przyjeżdżał w każdy weekend. Tęsknił za swoimi dziewczynami a i one nie mogły się już go doczekać. W ostatni dzień ich pobytu też przyjechał. Pomógł zapakować skrzynie z owocami, jarzynami i uwędzonymi rybami. Pozamykał wszystkie okiennice i posprawdzał, czy wszystkie wtyczki są wyłączone. Cieszył się, że to już koniec sezonu i będzie miał Ulę na wyciągnięcie ręki. W sprawie ślubu zdziałał bardzo wiele. Przede wszystkim zaklepał termin w kościele i opłacił zapowiedzi. Załatwił zaproszenia i ustalił menu w jednej z najlepszych firm cateringowych w Warszawie. Zadbał też o alkohole i napoje. Salon miał się przekształcić w salę weselną. Nawet zatroszczył się o suknię ślubną Uli. To akurat nie było trudne, bo Pshemko i takie kreacje projektował. Marek po prostu wybrał najpiękniejszą z ich ostatniej kolekcji.


Następnego dnia po powrocie Marek zabrał Ulę do firmy. Musiała przymierzyć ślubną suknię. Przedstawił ją Pshemko jako przyszłą panią Dobrzańską, ale on jakoś wyjątkowo wojowniczo nastawiony wyrzucił go z pracowni mówiąc, że oglądanie panny młodej w ślubnej sukni przed ślubem przynosi pecha. Ula przebrała się za parawanem. Suknia bardzo jej się spodobała i leżała na niej idealnie. Pshemko przyjrzał się jej krytycznym wzrokiem i w końcu westchnął.

- Jesteś piękna Bella. Nie będziemy dodawać welonu tylko fantazyjnie upniemy włosy a całość uzupełnimy oryginalną biżuterią. Marek padnie jak cię zobaczy.

Po przymiarce podjechali do jubilera, gdzie Ula wybrała skromne obrączki. Nie lubiła obwieszać się złotem. W sobotę miała poznać rodziców Marka. Jechała do nich z duszą na ramieniu. Bała się tej konfrontacji, chociaż Marek ją uspokajał. Rzeczywiście zarówno ona jak i ojciec a także Agata zostali przywitani niezwykle ciepło i serdecznie, wręcz wylewnie. Cieplak wręczył seniorowi wielką butlę własnoręcznie robionej nalewki mówiąc, że to lek na pobudzenie krążenia. Helena została obdarowana bukietem kwiatów. Marek trzymający na rękach Agatę przedstawił ją rodzicom.

- Mamo, tato, a to jest Agata, największy skarb Cieplaków i najwspanialsze dziecko na ziemi.

Mała trochę się wstydziła. Wtulała się w ramię Marka, ale w końcu zdołał ją przekonać, że tak właściwie, to są jej przyszli dziadkowie i nie powinna się ich wstydzić. Wystarczyło pół godziny i znowu była sobą. Siedząc na kolanach Krzysztofa zamęczała go pytaniami, na które on z anielską cierpliwością odpowiadał. Ula bardzo pozytywnie odebrała to spotkanie z przyszłymi teściami. Marek w niczym nie przesadził, bo okazali się niezwykle miłymi i uprzejmymi ludźmi.


Ich ślub był prawdziwą sensacją w Rysiowie. Największa plotkara – Dąbrowska wprawdzie trzymała język za zębami i nie komentowała, ale chodziła po miasteczku z miną mówiącą „A nie mówiłam? Poleciała na jego kasę.” Inni mieszkańcy będący świadkami tego wydarzenia twierdzili, że Ula wyglądała jak anioł, a Marek to najpiękniejszy mężczyzna na świecie. Najbardziej wzruszająca była Agata, która ubrana w białą sukieneczkę przemaszerowała z dumą środkiem kościoła niosąc ostrożnie poduszkę, na której spoczywały ślubne obrączki. Po ceremonii Marek porwał małą na ręce i objąwszy wolną ręką Ulę wymaszerował z nimi z kościoła.

Otoczył ich wianuszek dwudziestu osób. Wszyscy składali życzenia. Na końcu podeszli Szymczykowie gratulując im i życząc długich, szczęśliwych lat. Maciek, który wraz z Janką pełnił funkcję świadka uściskał Ulę i szepnął, że w przyszłym roku i on będzie się żenił. Wciąż był wierny dziewczynie, w której zakochał się ponad rok temu i która towarzyszyła mu na ślubie.

Salon w domu Marka okazał się zupełnie wystarczający. Usunięto z niego kanapy, a wzdłuż ścian ustawiono weselne stoły. Zatrudnieni do obsługi gości kelnerzy bardzo sprawnie roznosili jedzenie. Wynajęty przez Marka zespół przygrywał do tańca. Ula musiała przyznać, że jej mąż okazał się niezwykle kreatywny i bardzo pięknie urządził im wesele.

Mniej więcej o trzeciej nad ranem goście zaczęli się rozchodzić. Cieplak zabrał na ręce śpiącą wnuczkę i wolnym krokiem ruszył w kierunku domu. Dobrzańscy seniorzy zostawali do następnego dnia podobnie jak Pshemko i Sebastian z dziewczyną.

Marek porwał Ulę na ręce i powędrował z nią do swojej sypialni. Miał się z nią kochać po raz pierwszy i już nie mógł się tego doczekać. Delikatnie uwolnił ją ze ślubnej sukni znacząc pocałunkami jej plecy i szyję. Rozpalał ją i siebie. Kiedy stanęła przed nim naga zasłaniając jedną ręką piersi a drugą łono przytulił ją mocno.

- Jesteś najpiękniejszą kobietą jaką znam – wyszeptał jej do ucha – i nie masz najmniejszego powodu, żeby się wstydzić. To ciało jest boskie, a ja pragnę go jak wariat.

Ona też pragnęła go bardzo. Leszek był pierwszym i jedynym do tej pory mężczyzną w jej życiu. Oddawała namiętne pocałunki Marka i ani się spostrzegła jak był już w niej. To było spontaniczne, pozbawione hamulców, szalone zbliżenie. Przeżyła trzy orgazmy pod rząd i nie rozumiała jak to jest w ogóle możliwe. Dygotała na całym ciele, a Marek nie przestawał się z nią kochać. Kiedy wreszcie i on się spełnił przylgnął do niej jak magnes.

- To było piękne, cudowne, wspaniałe. Będziemy to powtarzać do momentu, aż okaże się, że jesteś przy nadziei. Ja wprawdzie najchętniej spłodziłbym całą drużynę piłkarską, ale będę wdzięczny nawet za jednego bobasa. To co? Powtarzamy?

Spojrzała na niego przerażona. Roześmiał się na całe gardło.

- Spokojnie kochanie. Ja tylko żartowałem.

Zamknęła oczy i odetchnęła z wyraźną ulgą. Po chwili spała a on długo jeszcze patrzył w jej twarz z miłością i nie mógł oderwać od niej oczu.


K O N I E C

35 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentarios


bottom of page