top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

MIŁOŚĆ Z ROZSĄDKU - rozdziały: 5, 6, 7, 8 ostatni

ROZDZIAŁ 5



Pół roku po ślubie Marek wiedział już na sto procent, że miłość do szczęścia w małżeństwie nie jest potrzebna. Sebastian nie miał racji mówiąc, że miłość jest najważniejszym elementem udanego związku. Można być szczęśliwym w małżeństwie bez tego miłosnego uczucia. On był szczęśliwy. Szanował Ulę, lubił, nawet bardzo, niezmiennie pragnął i był do niej przywiązany. Podziwiał, że ma zawsze dla niego czas, dba o dom, nie stroni od wspólnych wyjść, poświęca się pracy w fundacji i jeszcze czasami pomaga jemu w firmie. Do tego zawsze sprawiała wrażenie wypoczętej, zrelaksowanej, w świetnym humorze i bardzo zadbanej kobiety. Czuł do niej wdzięczność za to, że dzięki niej osiągnął stabilizację, wygodne życie i wkrótce będzie ojcem. Doceniał, że nie miała skłonności do awantur, nie robiła mu wyrzutów, że czasem późno wracał z klubu, że zawsze była łagodna, dobra i wyrozumiała. Musiał przyznać, że ślub z Ulą, to była najmądrzejsza rzecz jaką zrobił w życiu.

Chociaż ciąża Uli przebiegała wręcz podręcznikowo, Marek od czasu, jak dowiedział się, że zostaną rodzicami zaczął bardzo dbać o żonę i swoje maleństwo. Pilnował odpowiedniej diety, czuwał, żeby Ula się nie przemęczała. Masował jej stopy, które wraz z coraz bardziej powiększającym się brzuchem puchły i sprawiały jej dyskomfort. Zaczął nawet czytać Uli poradniki i zapisał ich do szkoły rodzenia. Kiedy pod koniec szóstego miesiąca USG wykazało, że będzie to dziewczynka, szalał z radości. Pragnął, żeby właśnie była to córka i już kochał to dziecko całym sercem. Pomyślał nawet, że ta mała istotka będzie drugą kobietą po jego mamie, którą będzie prawdziwie kochał.

Ula była już w siódmym miesiącu ciąży i coraz mocniej zaczęła odczuwać jej skutki. Często bolały ją plecy, permanentnie opuchnięte stopy uniemożliwiały założenie eleganckiego obuwia, wciąż miewała wahania nastrojów, a dziecko było coraz bardziej ruchliwe. Brzuch zrobił się bardzo duży i doszła do wniosku, że z każdym dniem staje się coraz mniej atrakcyjna dla swojego męża. Często płakała z tego powodu, chociaż on niezmiennie zapewniał ją, że bardzo mu się podoba i ciąża nie jest w stanie tego zmienić. Ona robiła się coraz bardziej ociężała i straciła ochotę na wspólne wyjścia z mężem tak jak dzisiaj na przyjęcie do Walickich, na które Marek w końcu poszedł sam chyba pierwszy raz od czasu jak się pobrali nie licząc oczywiście wyjść do klubu. Samotne wyjście jednak spowodowało, że szybko przypomniały mu się czasy kawalerskie. Co prawda miało to być bardziej biznesowe przyjęcie niż prywatne, ale z zaciekawieniem zaczął rozglądać się po salonie za kimś, kto byłby dla niego towarzystwem i z kim mógłby mile spędzić ten wieczór. Przywitał się z gospodarzami i pożeglował wprost do barku. Zajął miejsce na wysokim krześle i zamówił drinka. Obok usiadła jakaś kobieta.

- Cześć. My się jeszcze nie znamy - zagadnęła. - Honorata jestem - wyciągnęła dłoń. - Sam tu jesteś?

- Marek Dobrzański – odwzajemnił uścisk. - Tak wyszło, że sam.

- To już nie jesteś sam. Ja tu nikogo nie znam, a razem będzie nam raźniej.

- Na pewno- przytaknął .

Rozmawiali już chwilę śmiejąc się i pijąc drinka, a wieczór dla Marka zapowiadał się całkiem miło. Honorata właśnie strzepywała jakiś okruch z jego marynarki, gdy usłyszał za sobą głos Ilony. Nie spodziewał się jej tutaj.

- Cześć Marek. Gdzie masz Ulę? - spytała niewinnie. - Ula, to żona Marka - wyjaśniła Honoracie. - Piękna z nich para i bardzo się kochają- dodała. - Niedługo urodzi im się dziecko. To już chyba siódmy miesiąc, prawda Marek?

- Tak. Ula została w domu. Trochę gorzej się dzisiaj poczuła.

- Wiem to z własnego doświadczenia. Trzeci trymestr też był dla mnie najgorszy. Później dam ci kilka dobrych rad dla Uli. Może zatańczymy? Honoratko chyba nie pogniewasz się jak zabiorę Marka na chwilę? – Nie czekając na odpowiedź kobiety pożeglowała na środek parkietu. Marek z niechęcią odłożył kieliszek i poszedł za Iloną.

- Czy mi się zdaje, czy odciągasz mnie od Honoraty? Teraz będziesz mi dawać lekcje moralności? Jakim prawem? Przypomnę ci, że kiedyś byliśmy kochankami.

- Dobrze ci się zdaje. I nie podoba mi się jak na nią patrzysz. Nie będę ci udzielać żadnych lekcji, ale powiem tylko jedno. Nie idź w tango z żadną kobietą, gdy masz ciężarną żonę. Ponoć miałeś być jej wierny, pamiętasz?

- Jak patrzę? Ilona daj spokój ja tylko z nią rozmawiałem, a ty od razu podejrzewasz mnie, że chcę zdradzić Ulę?

- Ty może tylko rozmawiałeś, ale to ja znam Honoratę od lat. Zainteresowanie tobą to już prawie dziewięćdziesiąt procent zdrady. Ona umie bez skrupułów poderwać, ogłupić faceta, zabawić się i rzucić. Tak robiła w czasie pobytu w Niemczech. Teraz wróciła do Polski i tu stosuje swoje sztuczki. Dla niej nie ma różnicy, czy żonaty, czy wolny. Zabawi się, a później jeszcze będzie się tym chwalić. Narobi ci zdjęć i pójdzie z nimi do gazet. Tego właśnie chciałbyś dla swojej żony, żeby dowiedziała się, że jak tylko stała się grubsza szukasz pocieszenia w ramionach innej? Mój mąż właśnie tak mnie zdradził, gdy byłam w siódmym miesiącu ciąży. Różnica jest tylko taka, że to była już moja druga ciąża, a ty byłbyś od niego lepszy, bo to wasze pierwsze dziecko. Nic innego jak tylko pogratulować twojej bezmyślności.

Tą tyradą sprowadziła go nieco do pionu. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to zdjęcia w prasie. Ula nigdy by mu tego nie wybaczyła. Po tańcu rozejrzał się za Honoratą, ale ona już komuś innemu strzepywała okruchy z marynarki. Rozpoznał Tomka Kwiatkowskiego, młodego biznesmena. Wiedział, że jest żonaty i ma dwójkę małych dzieci. Postanowił wrócić do domu i do żony. Ilona i tak by go pilnowała przez resztę wieczoru. Po drodze wstąpił jeszcze do kwiaciarni. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że kwiaty dzisiaj się przydadzą.

Ulę zastał w salonie. Płakała oglądając jakiś melodramat i rozmawiała z Pinto. Stanął w drzwiach i oparł się o futrynę.

- Widzisz piesku faceci tacy właśnie są.

- Jacy kochanie? - spytał od progu.

- Marek? Już jesteś? Dopiero dziesiąta.

- Jestem. To co z tymi facetami? - spytał i pocałował żonę w czubek głowy.

- Są beznadziejni, nieczuli, zadają głupie pytania, niezaradni, niewierni, zarozumiali, powierzchowni, nieczuli i w dodatku straszni z nich bałaganiarze - wyrzucała z siebie wszystkie możliwe wady i niedoskonałości facetów, które przyszły jej na myśl. – Roześmiał się.

- A ja zawsze myślałem, że faceci są jak kawa. Silni, gorący, pełni subtelnego smaku i nie dający w nocy spać.

- Chyba jak rozpuszczalna kawa. Marna podróbka kobiety - chlipnęła.

- Widzę, że dzisiaj ktoś ma kiepskie samopoczucie. Może kwiaty od nieromantycznego męża poprawią ci humor? - obszedł kanapę, usiadł obok żony i podał bukiet róż. - Proszę kochanie, to dla ciebie.

- Czy ty naprawdę myślisz, że jak dasz mi kwiaty ja od razu zmienię zdanie? - odparła odsuwając bukiet.

- Nie Ula, chciałem tylko sprawić ci przyjemność.

- I mam uwierzyć, że mężczyźni są potrzebni światu i kobietom? To powiem ci więcej. Mężczyźni nic nie rozumieją, zwłaszcza nie rozumieją kobiet – westchnęła ciężko.

- No dobra Ula pozwól, że teraz twój nieczuły, nietroskliwy i mało inteligentny mąż zaprowadzi cię do sypialni, zrobi dla nas herbaty, a ty opowiesz mu wszystko na spokojnie.

Później leżąc już w ramionach męża Ula wypłakiwała na jego piersi najpierw swoje rozterki i frustracje, a później bohaterki filmu, który obejrzała. Marek cierpliwie słuchał i przytakiwał każdorazowo na pytania żony. W końcu po prawie godzinnym monologu zasnęła spokojnym snem. Nazajutrz rano miejsce w łóżku po stronie Uli było puste, a z kuchni dobiegały odgłosy krzątaniny i dolatywał zapach pieczonego ciasta. Kiedy Marek zszedł na dół Ula robiła jajecznicę i cicho nuciła coś pod nosem.

- Kochanie wstałeś już… To dobrze. Siadaj, śniadanie zaraz będzie gotowe, a na popołudnie zaprosimy Violę i Sebastiana. Piekę twoje ulubione ciasto czekoladowe, a później zrobię jeszcze karpatkę. Życie jest za krótkie, żeby marnować je na rozterki, prawda kochanie? - pocałowała męża w usta. Po jej niepokoju i wczorajszym złym nastroju nie było śladu, a kwiaty, które od niego dostała stały w wazonie na kuchennym stole. Uśmiechnął się i pomyślał, że kobieta jednak zmienną jest.

Miesiąc później głośno było w towarzystwie o romansie Honoraty z niejakim Tomaszem Kwiatkowskim i o rozpadzie jego związku. Marek też dowiedział się o tym i pomyślał z niepokojem, ale też z ulgą, że to on mógłby być teraz na jego miejscu, a Ilona zasłużyła na wielki bukiet kwiatów.


W pewny listopadowy, wczesny ranek Ula obudziła Marka mówiąc mu , że to już. W pierwszym momencie nie załapał o co chodzi z tym „to już”, ale szybko oprzytomniał i zrozumiał, że Ula zaczęła rodzić. Najpierw wpadł w lekką panikę i latał po domu jak opętany. Ula zachowała więcej zimnej krwi, chociaż nadchodzące co kilka minut skurcze pozbawiały ją oddechu i sprawiały ogromny ból.

- Marek, opamiętaj się. Przecież dobrze wiesz co robić. Wyjmij z szafy tę spakowaną torbę i pomóż mi się ubrać.

Początkowo sam chciał zawieźć żonę do szpitala, ale jednak był trochę roztrzęsiony i zdecydował, że wezwie karetkę. Przez swoje nieopanowanie mógłby spowodować jeszcze wypadek. Karetką będzie zdecydowanie bezpieczniej. Kiedy przyjechała zabrał rzeczy żony i wsiadł wraz z nią do ambulansu. Już wcześniej obiecał Uli, że będzie przy niej przez cały czas porodu. Nie chciał nic stracić, a przede wszystkim pragnął zobaczyć swoje maleństwo tuż po urodzeniu.

Wydawało mu się, że czas stanął w miejscu. Ściskał dłoń Uli wciąż powtarzając

- Postaraj się kochanie. Ona na pewno już chce być z nami.

To jego marudzenie na nic się zdało, bo czas nie przyspieszył ani o sekundę, za to tym gadaniem skutecznie doprowadził Ulę do irytacji. W pewnym momencie nie wytrzymała i między jednym skurczem a drugim powiedziała mu, żeby wyszedł, bo ona nie da rady dłużej go słuchać.

- Żona ma rację panie Dobrzański – odezwała się jedna z położnych. - Lepiej będzie jak poczeka pan na korytarzu. Niepotrzebnie ją pan denerwuje, a i lekarz też ma już dosyć. Zawołamy pana, kiedy dziecko będzie się już rodzić i kiedy przynajmniej główka przejdzie przez drogi rodne.

Wyszedł i przysiadł na jednym z krzeseł. Czuł się tak, jakby co najmniej sam rodził. Był zupełnie wyzuty z sił. Jak dla niego sam poród trwał zdecydowanie za długo. Zżymał się i był zły na położnika, że z takim stoickim spokojem wydaje Uli polecenia o oddychaniu zamiast pomóc jej i wyciągnąć to dziecko z niej. Po dwóch godzinach zawołano go wreszcie. Podszedł do Uli i schwycił jej dłoń. Była bardzo zmęczona i miała z wysiłku przekrwione oczy. Zrobiło mu się jej żal. Poświęcała się, żeby wydać na świat ich dziecko. Pogładził jej włosy i ucałował czoło. Nie miał odwagi już się odezwać lub w jakiś sposób ją poganiać.

- Jeszcze tylko kilka parć i dziecko się urodzi. Proszę mocno przeć przy następnym skurczu. Nabrała powietrza i parła z całych sił. Nagle poczuła ulgę.

- No, mamy ją – usłyszeli głos położnika. – Śliczne, donoszone dziecko. Zaraz je zbadamy.

Po kilku chwilach usłyszeli jej płacz. Popłakali się i oni.

- Mamy ją kochanie. Mamy naszą Magdę. Już ją niosą. Spójrz. Czyż nie jest piękna?

Dziecko ułożono na piersi Uli. Pogładziła z miłością czarną czuprynkę na jego główce.

- Będzie podobna do ciebie – wyszeptała.

- Naprawdę tak uważasz? - Marek nie posiadał się z radości. Ta mała kruszynka zauroczyła go na amen, a świadomość, że będzie do niego podobna, jeszcze bardziej go uskrzydlała. – To najsłodszy berbeć na świecie Ula. Dziękuję ci za nią skarbie.

Marek oszalał na punkcie córki. Nie chciał tracić nic z pierwszych dni jej życia. Wziął dwa tygodnie urlopu i postanowił sam zająć się dzieckiem i Ulą. Szybko odnalazł się w roli tatusia i z każdym dniem nabierał wprawy. Nauczył się przewijać, kąpać, dokarmiać, a gdy pogoda jesienno- zimowa dopisywała, chodził na krótkie spacery dumnie pchając przed sobą wózek. Kupował jej mnóstwo rzeczy. Zazwyczaj były to za duże ubranka i zabawki, do których musiała jeszcze dorosnąć. Ula nawet zaczęła być zazdrosna o to jego oczarowanie, zachwyt i rozpieszczanie córeczki. Wiedziała, że to niedorzeczne, że inni mogą jej tylko zazdrościć takiego czułego i opiekuńczego męża zarówno w stosunku do niej jak i w stosunku do córki.

- Wiesz Marek, czasami odnoszę wrażenie, że Madzię kochasz bardziej niż mnie - mówiła ze smutkiem, ale też trochę żartobliwie wiedząc, że tatusiowie tacy już są. – Zaprzeczał i wciąż upewniał ją, że nie może w ten sposób myśleć, bo przecież kocha je obie najbardziej na świecie.

Dwa tygodnie szybko minęły i Marek z żalem musiał wrócić do pracy. Czy jednak wrócił do rzeczywiści, to chyba za dużo powiedziane. Wrócił ciałem, ale duchem wciąż tkwił przy łóżeczku swojej małej dziewczynki. Trochę przez to zaniedbał firmowe sprawy, bo późno przychodził i za wcześnie wychodził. Najchętniej jednak pracował w domu. Wkrótce nadeszły święta, które maksymalnie wykorzystał i pozostał w domu do Trzech Króli.

Wigilię postanowili urządzić u siebie. Zaprosili na nią rodziców Marka i ojca Uli wraz z jej rodzeństwem. To była dobra okazja, żeby nacieszyć się wnuczką. Obie panie Dobrzańskie już od rana zajęły się przygotowywaniem potraw a panowie ubieraniem choinki. Ula posiadająca wyjątkowo rozwinięty zmysł estetyczny wszystko tak pięknie zorganizowała, że goście szybko poczuli magię tych radosnych chwil i ich pierwszych wspólnych świąt.

W lutym przypadała ich pierwsza rocznica ślubu. Marek postanowił przygotować żonie coś wyjątkowego szczególnie, że ostatnio miał poczucie winy, że jednak nieco zaniedbał małżonkę zbytnio skupiając się na córce. Były oczywiście piękne kwiaty i śniadanie podane do łóżka. Na srebrne tacy Ula odkryła małe pudełeczko a w nim komplet prześlicznych kolczyków. Ona podarowała mężowi książkę o samochodach i pięć modeli przedwojennych aut. Był zachwycony prezentem żony patrzył na autka i cieszył się jak mały chłopiec. Cały dzień zapowiadał się niezwykle romantycznie, bo miało być wyjście do teatru a po nim nastrojowa kolacja tylko we dwoje. Mogli sobie na to pozwolić, bo Dobrzańscy wyrazili chęć zajęcia się wnuczką.

Tej nocy po raz pierwszy od czasu porodu kochali się. Okres połogu już się skończył i znowu mogli się cieszyć udanym seksem. Już nie wiadomo który raz podziwiał jej nienaganną figurę. Poród nie zostawił żadnych śladów. Jej ciało było znowu bardzo jędrne i pociągające. Ona leżąc w ramionach męża myślała z radością, że kocha Marka całym sercem, całą duszą, całą sobą. Marek też był szczęśliwy, choć nadal żył w przekonaniu, że do żony nie czuje nic szczególnego oprócz sympatii, pożądania, przywiązania i wdzięczności za urodzenie córeczki.


Mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące, a Madzia rosła w zdrowiu, szczęściu, miłości i rozwijała się prawidłowo. Była klonem swojego tatusia, z jego kolorem włosów, oczu, z jego dołeczkami i uśmiechem. Rodziców cieszyła każda kolejna, nowa umiejętność córeczki. Każdy uśmiech, zainteresowanie zabawką, samodzielne siadanie, branie do buzi rączek i nóżek, pełzanie, gaworzenie, wyrżnięty ząbek. Cieszyły ich nawet te nieprzespane noce, kolki, ulewania, biegunki, stos brudnych pieluch, kaftaników i śpioszków. W tym całym kołowrocie i skupianiu uwagi wyłącznie na dziecku nie zapominali też i o sobie, a także o tym, że przede wszystkim są małżeństwem. Przynajmniej raz w tygodniu gdzieś razem wychodzili, a dzieckiem zajmowała się, wtedy babcia i dziadek. Mieli też od czasu do czasu swoje prywatne, osobne wyjścia. Marek głównie ten czas spędzał z Sebastianem w klubie, a Ula spotykała się z Violettą na plotkach lub na zakupach. Czasami też zapraszali swoich przyjaciół i znajomych do siebie na małe, kameralne przyjęcie. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie znajomość Uli z Iloną, która bardzo nie podobała się Markowi. Obie kobiety spotykały się od czasu tego przyjęcia u Walickich, a on bał się, że Ilona może kiedyś przypadkiem wygadać się o tym co ich łączyło.

W czerwcu jeszcze przed sezonem postanowili wyjechać na wakacje. Madzia miała siedem miesięcy i ich zdaniem mogła wyjechać razem z nimi. Marek już wcześniej wyszukał mały pensjonat na Pomorzu ze specjalną ofertą dla małych dzieci. Do dyspozycji gości był ogród, plac zabaw i pokój dziecinny do zabawy, mini ZOO, domowe jedzenie i panie do opieki nad dziećmi na wypadek, gdyby rodzice chcieliby pobyć sami. Miejscowość położona była wystarczająco blisko morza i zawsze można było tam podjechać na plażę i jednocześnie wystarczająco daleko, by uniknąć zgiełku miasta i nadmiernej liczby turystów. Pensjonat rzeczywiście okazał się taki jak w folderze: rodzinny, przyjazny i czysty, a oni mogli korzystali ze wszystkich proponowanych ofert. Madzia patrząc na koniki , kurki, czy inne zwierzęta piszczała i klaskała z radości. Miała też towarzystwo innych dzieci. I już po tygodniowym pobycie zdążyła przyzwyczaić się do nowego miejsca i do pani Hani, a rodzice pewni fachowej opieki mogli mieć trochę czasu dla siebie. Marek chcąc wynagrodzić żonie trud wychowywania córki zabrał ją któregoś dnia na popołudnie i wieczór do pobliskiego lasu na piknik. Gospodyni na jego prośbę spakowała kosz z jedzeniem, koc i poinstruowała Dobrzańskiego o miejscach, gdzie jest malowniczo i nastrojowo na takie romantyczne wyjścia. Dla Uli były to niezapomniane chwile i najpiękniejsze z całego pobytu, bo miała Marka wyłącznie dla siebie. Marek zachowywał się bardzo romantycznie nosząc ją na rękach, całując, zbierając dla niej garściami jagody, rozpalając ognisko i częstując ją szampanem. A gdy wracali ich córeczka już smacznie spała, a oni magię popołudnia i wieczora mogli przedłużyć na noc.

Marek lubił fotografować więc pstrykał zdjęcie za zdjęciem, a Ula z czułością myślała, że dla niej czas mógłby się teraz zatrzymać, kiedy jest tu z Markiem taka szczęśliwa. Zresztą jego aparat i kamera były na porządku dziennym przez cały czas pobytu. Najczęściej to córka była bohaterką fotografii. Madzia przy konikach, Madzia na kocu, Madzia na huśtawce, Madzia w pokoju dziecinnym… Czasem Ula zastanawiała się nad tym wszystkim. To uwielbienie córki przez Marka nie było całkiem normalne. Coś musiało oznaczać. Znała wiele młodych małżeństw posiadających jedno lub dwoje dzieci, ale żaden ojciec nawet w ułamku nie zachowywał się tak jak Marek.



ROZDZIAŁ 6



- Ma-ma, kochanie powiedz ma-ma - zachęcała Ula córeczkę.

- Ta-ta-ta - odpowiedziało jej jedenastomiesięczne dziecko.

- Ula, Madzia strzela tym ta, ta, ta, jak karabin maszynowy. Wczoraj mówiła na, na, na, a jutro będzie ma, ma, ma, więc nie bądź zazdrosna. Gdy powie tata i pokarze na mnie paluszkiem, to będzie to prawdziwe „tata” - pocieszał Ulę Marek.

Jednak w głębi duszy pragnął, aby jego córeczka już powiedziała tata. Długo nawet nie musiał czekać, bo już dwa dni później spełniło się jego marzenie. Wrócił właśnie z pracy, a Madzia siedziała w salonie w kojcu zajęta żuciem skórki od chleba, gdy na jego widok podniosła się i pokazując pulchnym paluszkiem wyrzuciła z siebie

- Ta-ta – Na jego twarzy rozlał się szeroki, szczęśliwy uśmiech.

- Kochanie słyszałaś? - zwrócił się do Uli. - Madzia powiedziała „tata” i pokazała na mnie. Skarbie powiedz jeszcze raz „tata” - prosił rozradowany córeczkę.

- Tata - odpowiedziała mała.

- Słyszałam – burknęła Ula i pobiegła schodami na piętro. Wołał ją nie rozumiejąc co jej się nagle stało, ale nie zareagowała. Włożył małą z powrotem do kojca i poszedł za Ulą. Znalazł ją w sypialni. Leżała na łóżku zanosząc się od płaczu. Przysiadł na krawędzi łóżka i pogładził jej trzęsące się plecy.

- Kochanie chyba nie jesteś zazdrosna o taką drobnostkę? - spytał.

- Nie Marek, nie jestem zazdrosna o to, że powiedziała „tata”. Jestem zazdrosna o to jak patrzysz i jak zachowujesz się przy Madzi. Czasami myślę, że jedyną kobietą, którą naprawdę kochasz jest twoja córka. Taki błysk w twoich oczach i radość jakiej przed chwilą doświadczyłeś widzę tylko wtedy, gdy idziesz ze mną do łóżka. Mam wrażenie, że jedyne co nas łączy to tylko seks i wtedy mnie najbardziej kochasz lub po prostu udajesz, że kochasz.

- Ula rozmawialiśmy już o tym. Kocham was obie nad życie. Gdybym miał stracić którąś z was, świat zawaliłby mi się na głowę - zapewniał nie wiedząc jakie prorocze słowa wypowiedział. Wreszcie udało mu się ją uspokoić, a wieczorem jego oczy znów zaiskrzyły na widok żony wychodzącej z łazienki. Nie miała żadnej eleganckiej prześwitującej koszuli, ale zwykłą obcisłą piżamę. Wyglądała w niej jednak bardzo seksownie, a książka, która jeszcze chwilę temu wydawała mu się niezwykle interesująca, przestała nią być.

Dwa tygodnie później ich córeczka zaczęła chodzić i mieli kolejny powód do radości. To oni sami uczyli małą tej niezmiernie trudnej sztuki metodą: idź do mamusi, idź do tatusia. Ten mały odstęp między nimi najpierw pokonywała niepewnie, chwiejąc się na krótkich nóżkach i trzymając się ławy, ale później zaczęła chodzić bez trzymanki. Marek oczywiście wszystko uwieczniał na zdjęciach i filmie. Od tej pory małej Madzi było wszędzie pełno. Musieli mieć oczy dookoła głowy, by móc za nią nadążyć. Na swoje pierwsze urodziny poruszała się już samodzielnie i całkiem sporo mówiła.

Czas szybko mijał. Przyszły kolejne święta Bożego Narodzenia, później druga rocznica ślubu, wakacje, dwa latka Madzi, kolejne święta i kolejna rocznica ślubu, którą spędzili na trzydniowym wyjeździe w Pradze. I jak zwykle było uroczo i romantycznie. Marek w takich sytuacjach zawsze umiał zaskakiwać Ulę. Uchodzili za świetne, pełne miłości i zgodne małżeństwo Ich córka rosła jak na drożdżach. Miała już ponad trzy latka, była rezolutna i ciekawa świata, ale przede wszystkim była oczkiem w głowie rodziców. Różnica była tylko taka, że Ula kochała męża i córkę jednakowo mocno, a Marek nadal najbardziej kochał córkę. Ula była tylko miłym dodatkiem, a w udawaniu miłości do niej zdobył poziom mistrzowski. Pamiętał o jej urodzinach, imieninach, rocznicach, robił niespodzianki i niezmiennie był czuły, troskliwy i opiekuńczy. Ale tak miało być tylko do czasu. To to piątkowe przedpołudnie okazało się początkiem i końcem czegoś, czego Marek w ogóle nie brał pod uwagę żeniąc się z Ulą. Na ten dzień oboje mieli już swoje plany, a wieczór mieli spędzić na przyjęciu u znajomych. Jednak życie pisze własne scenariusze i na ten dzień miało swój własny plan.


Siedział wraz z Olszańskim w gabinecie i od dobrej godziny denerwował się, że nie może połączyć się z Ulą. Sebastian pocieszał go, że na pewno zaraz się zjawi. Ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Do środka wsunęła się wystraszona Violetta.

- Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale przyszli państwo z policji. Przyszli do ciebie Marek. - Podniósł ręce w poddańczym geście.

- Jeszcze tylko ich tutaj brakowało. Poproś ich. Przecież nie możemy pozwolić, żeby przedstawiciele naszej władzy mieli czekać – powiedział sarkastycznie.

– Ciekawe czego chcą tym razem – mruknął Olszański podnosząc się z kanapy i zapinając guzik marynarki.

- Nie mam pojęcia. Może chodzi o to włamanie do magazynów sprzed miesiąca? Nie działają zbyt szybko i nie sądzę, żeby kiedykolwiek udało im się odnaleźć sprawców. Są za bardzo opieszali. Zwykłe patałachy. Wprowadź ich Viola i miejmy to już za sobą.

Olszański ruszył za swoją żoną rzucając jeszcze Markowi, że widzą się w klubie wieczorem.

Do gabinetu weszła kobieta i mężczyzna. Mieli tak poważne miny, że Marek się zaniepokoił. Kobieta podała mu dłoń.

- Podinspektor Dorota Lipiec, a to aspirant Jakub Mazurek. Możemy chwilę porozmawiać? To bardzo ważne.

- Marek Dobrzański. Proszę usiąść – wskazał im kanapę a sam zajął miejsce przy biurku. – Państwo pewnie w sprawie tego włamania do magazynów? Wiadomo już, kto za tym stoi?

- Nie panie Dobrzański, my w zupełnie innej sprawie.

Zauważył dwa cienie majaczące za szklanymi drzwiami do gabinetu. Zmarszczył brwi i podniósł się z fotela

- Przepraszam na sekundę – energicznie otworzył jedno ze skrzydeł i usłyszał stłumiony krzyk. – Czy wyście już na głowy poupadali? – wysyczał. - Co wy wyprawiacie? Zjeżdżać mi na korytarz. Zachowujecie się jak dzieci. Pojadę wam po premii za takie numery. - Pozbywszy się dwóch par gumowych uszu ponownie zasiadł za biurkiem i wpił wzrok w kobietę. – Jeśli nie chodzi o kradzież w magazynach, to o co?

- Panie Dobrzański… Dzisiaj na Marszałkowskiej, a właściwie na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Grzybowskiej, nieco ponad godzinę temu miał miejsce tragiczny w skutkach wypadek samochodowy. Jedną z ofiar jest pańska małżonka…

- Moja żona...? Moja Ula…? Nie…, to nie może być prawda…

- Bardzo nam przykro panie prezesie, ale dokumenty, które miała przy sobie to potwierdzają. Bardzo ucierpiała w wypadku jej twarz, ale porównaliśmy zdjęcie w dowodzie i nie ma żadnych wątpliwości, że to ona. Oczywiście powinien pan zidentyfikować zwłoki. To przykra czynność, ale musimy mieć stuprocentową pewność. Bardzo panu współczujemy.

Był w wyraźnym szoku. Jak oniemiały wpatrywał się w policjantkę. Po chwili z jego gardła wydobył się głośny, rozpaczliwy krzyk, który sparaliżował stojących na korytarzu Olszańskich.

Pierwszy opamiętał się Sebastian i z impetem wparował do gabinetu przyjaciela. Marek podniósł na niego poszarzałą twarz, która przeraziła Olszańskiego. Ze ściśniętym gardłem zapytał.

- Marek co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. Czy to coś z Ulą? Coś jej się stało? Co się stało? – zwrócił się do kobiety w mundurze. – Proszę mi powiedzieć, bo od niego niczego się nie dowiem. – Policjantka pokiwała ze zrozumieniem głową.

- Pani Urszula Dobrzańska dzisiaj rano zginęła w wypadku samochodowym.

Kadrowy był w wyraźnym szoku, a chwilę później usłyszał rozpaczliwy krzyk swojej żony. Marek wstał od biurka, ale mocno chwiał się na nogach. Miał zalaną łzami twarz.

- Seba to niemożliwe, żeby… - wykrztusił drżącym głosem.

- Marek… Nie mogę w to uwierzyć. – Podszedł do przyjaciela i przytulił go mocno.

- Panie Dobrzański musimy jechać na komisariat - ponaglali policjanci. – Trzeba dopełnić formalności, a przede wszystkim zidentyfikować zwłoki.

- Sebastian zastąp mnie, a przede wszystkim powiadom moich rodziców. Jeśli mogą niech do mnie dołączą.


Złe wieści zawsze szybko rozchodzą. Nikt w F&D nie mógł uwierzyć, że żona prezesa zginęła w wypadku samochodowym. Była tu bardzo lubiana przez wszystkich począwszy od samego mistrza Pshemko po panie sprzątające. Była przeciwieństwem Pauliny. Dobra, uśmiechnięta, życzliwa, pomocna, dla każdego znalazła szczery uśmiech i dobre słowo.

Wkrótce dotarli do firmy rodzice Marka. Długo stali w korku i bardzo wolno przesuwali się mijając miejsce zdarzenia. Nawet w najczarniejszych myślach nie przypuszczali, że jego ofiarą może być ich synowa. Pan Władek powiedział im o tym, a raczej próbował, ale że z natury miał problemy z wymową zrozumieli tylko tyle, że coś się stało ich synowej. Wysiedli z windy natykając się na Olszańskiego.

- Sebastian możesz nam powiedzieć co się tu dzieje? Władek mówił coś o policji i o wypadku - spytał Krzysztof.

- Usiłowałem dodzwonić się do państwa, ale mają państwo chyba wyłączone telefony. Przed chwilą była tu policja i Marek musiał iść z nimi na komendę. Zdarzył się straszny wypadek. Ula… - załamał mu się głos. – Ula nie żyje. Zginęła na miejscu – rozpłakał się.

- To niemożliwe, coś musiałeś pomylić - Helena z niedowierzeniem kręciła głową. Nawet nie zauważyła, że łzy same płyną jej po policzkach.

Krzysztof wyciągnął telefon i próbował dodzwonić się do syna, ale okazało się, że jego telefon leży na biurku.

- Pani Heleno, my też nie możemy uwierzyć i pogodzić się z tym nieszczęściem – Viola objęła ramionami Dobrzańską, do której nadal nie docierała świadomość tej tragedii. - To nie możliwe, żeby Ula, nasza wspaniała synowa odeszła i zostawiła Madzię i Marka. Mieli całe życie przed sobą. I tak bardzo się kochali. Marek świata nie widział poza żoną i dzieckiem. Co on teraz zrobi wdowiec z małym dzieckiem? - A Madzia, co z Madzią? – spytała.

- Chyba nie było jej z Ulą. Marek mówił, że rano miała odwieźć gdzieś małą. Chyba do Klubu Malucha - odpowiedział Sebastian.

Nikt nie wiedział też jak w delikatny sposób powiadomić o tym rodzinę Uli zwłaszcza, że jej ojciec przeszedł niedawno poważną operację serca, wcześniej stracił już żonę, a teraz córkę.


Siedział przy jednym z biurek na komisariacie i spoglądał na rzeczy wyłożone na blacie. Uli torebka, telefon, portfel ze zdjęciami, dokumenty… Schował w dłoniach twarz i zapłakał. W dodatku ta policjantka zadawała mu jakieś głupie pytania, czy Ula miała wrogów, bo według świadków uciekała od strony parku przy Klubie Malucha tak, jakby ktoś ją gonił. Ula, wrogów? Jego żona jest…, była najuczciwszą osobą jaką znał. Najuczciwszą i najukochańszą. Była najlepszym człowiekiem pod słońcem. Tak. Teraz to wiedział i zrozumiał, że kochał Ulę nad życie. Zrozumiał to chwilę po tym jak powiedzieli mu, że jego żona zginęła w zderzeniu z ciężkim samochodem. Instynktownie spojrzał na swoja obrączkę. - Jestem kompletnym idiotą. Jestem debilem. Przegapić coś tak pięknego i wyjątkowego. Jak mogłem tego nie zauważyć, nie odczuć, że tak bardzo jest mi bliska, że tak bardzo ją kocham? Już nigdy nie będę mógł jej tego powiedzieć. Nie spojrzę w te piękne oczy, nie pocałuję, nie zobaczę jej uśmiechu, i nigdzie już razem nie wyjdziemy. A nasza córka? Jak ona będzie żyła bez matki? Co mam jej powiedzieć jak o nią zapyta? A takie miałem plany. Chciałem namówić Ulę na jeszcze jedno dziecko. Nie wiem jak mam bez niej żyć, jak funkcjonować? Chcę umrzeć, chcę nie być, chcę zniknąć. - Przez jego głowę przebiegło całe ich wspólne życie. Chwile radości i te smutne, których było znacznie mniej. Zamknął oczy i wrócił do dnia, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy przy scenie. Była taka skromna, nieśmiała. Tak pięknie się rumieniła. Uwielbiał te rumieńce jak wariat. Przypomniał sobie ich spacery w parku i rozmowy na sto procent prawdy. Przypomniał sobie to jak zgodziła się z nim chodzić i czasy ich narzeczeństwa. Ślub, narodziny dziecka, czasy spędzone we trójkę, ich wakacje i święta. Zatopił się w tych myślach do tego stopnia, że nie słuchał nawet rozmowy telefonicznej prowadzonej przez policjantkę.


Wyszła z windy i rozejrzała się dokoła. – Dziwne… Nie ma Ani, nie ma Władka… Gdzie się wszyscy podziali? Cisza taka, jakby ktoś umarł – pomyślała. Nagle przed jej oczami wyrósł jak spod ziemi Terlecki. Ucieszyła się na jego widok.

- Dzień dobry panie Terlecki - przywitała się z nim - i bardzo przepraszam za spóźnienie. Nie mogłam przez te korki dotrzeć.

- Jesteście niepoważni - usłyszała zamiast miłej odpowiedzi. - Żartować sobie i to ze śmierci.

Nie zdążyła zapytać o co mu chodzi, bo usłyszała wrzask Violi z końca korytarza .

- Ulaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!? Ty żyjesz?! Sebulku! Pani Heleno! To nie Ula zginęła! Właśnie przyszła! Ula jest cała, zdrowa i żyje! - Chwilę później znalazła się w miażdżącym uścisku zapłakanej przyjaciółki, a po niej przybiegli jej teściowie, Sebastian, Pshemko i inni. Wszyscy zapłakani z niedowierzaniem ściskali Ulę. Nie rozumiała zupełnie takiego spontanicznego zachowania. Kiedy wreszcie wyswobodziła się z uścisku Krzysztofa zadała to elementarne pytanie.

- Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się tu właściwie dzieje?

Krzysztof objął ją ramieniem i zaprowadził do gabinetu Marka.

- Usiądź dziecko, zaraz wszystko ci opowiemy. – Kiedy usadowiła się już w fotelu Krzysztof popatrzył jej w oczy i rzekł. – Od samego rana panuje tu spore zamieszanie. Najpierw Marek usiłował się do ciebie dodzwonić, ale twój telefon nie odpowiadał. Denerwował się, bo wiedział, że macie dzisiaj podpisać tę umowę z Terleckim a twoja obecność była przy tym niezbędna. Potem przyszli policjanci. Zarówno Marek jak i Sebastian sądzili, że w sprawie tej kradzieży w magazynach, która miała miejsce ponad miesiąc temu, ale okazało się, że oni przyszli w zupełnie innej sprawie. Poinformowali Marka, że rano miał miejsce wypadek. Tragiczny wypadek. Mówili, że są ofiary śmiertelne a wśród nich ty… - zadrżał mu głos, a w oczach ukazały się łzy.

- Ja…? Tato, jakim cudem?

- Nie wiem dziecko. Nie odbierałaś telefonów… W dodatku oni powiedzieli, że w samochodzie znaleźli twoje dokumenty i porównali zdjęcie z dowodu z denatką i stwierdzili, że to jesteś ty.

- My wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz Ula – Viola otarła łzy z policzków. – Marek jest załamany. Działa jak automat. Poszedł z policją na komendę, żeby zidentyfikować twoje zwłoki i rzeczy znalezione w samochodzie. To takie straszneee – rozpłakała się głośno.

- O mój Boże… Tato mogę pożyczyć telefon? Muszę zadzwonić do Marka. Wieki miną zanim dojdą, że ja to nie ja - poprosiła teścia.

- Ja już do niego dzwoniłem wcześniej, ale okazało się, że zostawił telefon w biurze.

- Sebastian, na który komisariat go wzięli? Ja muszę tam pojechać. On przecież umiera z rozpaczy. Koniecznie trzeba to wszystko wyjaśnić i ja już chyba wiem, skąd ta pomyłka.

- On jest na Koszykowej Ula, bo to najbliższy komisariat. Ale jakim cudem wzięli cię za tę nieżyjącą kobietę?

- Potem wam opowiem, bo to skomplikowana historia, natomiast tobie tato opowiem po drodze. Jedźmy już, dobrze?

Krzysztof podniósł się z fotela.

- Helenko jedziesz z nami?

- Oczywiście, że jadę. Też muszę się uspokoić i zrozumieć tę dramatyczną pomyłkę.

Stojąc już przy windach Krzysztof mówił oburzonym głosem.

- Jak to w ogóle możliwe, że wzięli cię za tamtą osobę? Przecież w takiej sytuacji powinni być bardzo drobiazgowi i wszystko dokładnie sprawdzić, a nie przyjść do kogoś i oznajmić mu bez ogródek, że jego żona nie żyje. Dobrze, że wstrzymaliśmy się z powiadomieniem twojej rodziny, bo ojciec chyba by tego nie przeżył. To doprawdy skandal narażać ludzi na taki ogromny stres

- Tato spokojnie. Nie denerwuj się. Ja chyba wiem jak doszło do tej pomyłki. Podjechałam na parking przy parku. Wyjęłam Madzię z fotelika i chciałam odprowadzić ją do przedszkola. Zatrzymałam się jeszcze na moment, bo mała uparła się, żeby nazbierać trochę liści. Weszłyśmy do parku. Stanęłam na alejce i czekałam aż mała nacieszy się bukietem z wielkich liści kasztanowca. Ta kobieta musiała mnie obserwować. Nie ma innej możliwości. Rzeczywiście była do mnie trochę podobna. Na pewno miała długie, rudawe włosy. Nawet nie zauważyłam jak podbiegła do mnie i wyrwała mi torebkę. Krzyczałam, ale akurat nikt nie przechodził. Widziałam jak odpala samochód i odjeżdża. Nie goniłam jej, bo przecież musiałabym zostawić Magdę samą. Odprowadziłam ją do przedszkola, a później złapałam taksówkę i chciałam tu przyjechać. Wiedziałam jak ważne dla Marka jest podpisanie tej umowy z Terleckim. Po drodze natknęliśmy się na ten wypadek i korek nim spowodowany. Wysiadłam w połowie drogi i poszłam najpierw do banku, w którym pracuje Maciek, żeby zablokować karty. Wypłacił mi jeszcze trochę pieniędzy i przyjechałam tutaj. Chciałam wprawdzie zgłosić na policji kradzież samochodu i dokumentów, ale uznałam, że najpierw przyjadę do firmy. Ta denatka musiała być tą kobietą z parku. Samochód jest pewnie kompletnie rozbity. No i to całe wyjaśnienie tego zamieszania. Ona faktycznie była do mnie podobna…

- Podobna czy nie podobna, ale to ich i tak nie usprawiedliwia Ula. Narazili nas na ogromny szok i stres. Ktoś powinien ponieść za to odpowiedzialność. Jedziemy.



ROZDZIAŁ 7



Był tak otępiały z tej rozpaczy, że docierały do niego jedynie jakieś strzępy słów wypowiadane przez siedzącą naprzeciwko niego policjantkę. Popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem. – Dlaczego ona tak gestykuluje? O co jej chodzi?

- Panie Dobrzański, proszę pana... - mówiła do niego jakby gdzieś z oddali – Panie Dobrzański niechże się pan ocknie - potrząsnęła jego ramieniem. Spojrzał na nią nieco przytomniej. – Panie Dobrzański przed chwilą rozmawiałam z oficerem dyżurnym. Poinformował mnie, że na dole czekają pańscy rodzice i… pana żona…

- Moja żona…? – wyszeptał. – Ale przecież ona…

- To tragiczna i godna ubolewania pomyłka, za którą bardzo pana przepraszamy…

Jego oczy wyrażały bezbrzeżne zdumienie.

- Słucham…?

- Z tego, co mówił oficer dyżurny zrozumiałam, że jakaś kobieta ukradła pańskiej żonie torebkę i samochód…

Nie słuchał dalej. Jak oparzony zerwał się z krzesła i wybiegł z pomieszczenia. Rozejrzał się nerwowo. Nie miał pojęcia dokąd iść. Był jak odurzony. Jakiś czas błądził w labiryncie korytarzy i w końcu mocno zdezorientowany postanowił iść za zielonymi strzałkami. Natknął się na schody i szybko z nich zbiegł. Był na parterze. Kolejny raz rozejrzał się dokoła. Zobaczył ją. Podbiegł do niej i runął na kolana tuląc się do jej nóg i głośno szlochając.

- Żyjesz moje szczęście, żyjesz… Już myślałem, że nigdy cię nie zobaczę, nie przytulę, nie ukocham. Jak oni mogli mi zrobić coś takiego…? Jak mogli mi powiedzieć, że zginęłaś w tym wypadku…? Jak mogli…?

- Wstań kochanie – powiedziała cicho. – Już dobrze, już wszystko dobrze, ja żyję, a to była tylko jakaś koszmarna pomyłka i fatalny zbieg okoliczności.

Wstał i przytulił mokrą twarz do jej policzka.

- Nie umiałem sobie z tym poradzić. Nie mam pojęcia jak miałbym żyć bez ciebie. Tak bardzo cię kocham, bardziej niż możesz to sobie wyobrazić. Nigdy nawet nie podejrzewałem, że można się tak bardzo zatracić w miłości. Jeszcze przed chwilą umierałem z rozpaczy, bo życie straciło dla mnie jakikolwiek sens. Jesteś dla mnie wszystkim. Jesteś powietrzem, którym oddycham. Jesteś całym światem.

Ula słuchając męża odnosiła dziwne wrażenie, że po raz pierwszy w życiu on wyznawał jej miłość tak naprawdę, tak szczerze, tak z głębi serca. Odgoniła jednak tę myśl. Przecież ją kochał od samego początku i udowadniał jej to każdego dnia. Te wydarzenia skumulowały się w nim i wywołały totalny chaos w jego głowie. Musiał to koniecznie wyrzucić z siebie, bo przecież wcześniej sądził, że ona nie żyje. Tylko tak mogła zinterpretować to jego spontaniczne i dalekie od normalnego zachowanie.

Wreszcie uspokoił się trochę. Wytarł mokrą od łez twarz. Nadal nie mógł uwierzyć, że ona stoi obok i tuli się do niego. Z tego stanu wielkiej szczęśliwości wyrwał go głos ojca.

- Myślę moi drodzy, że powinniśmy iść i złożyć zeznania, a raczej to Ula będzie musiała wszystko wyjaśnić. Musimy też dostać całą dokumentację, która będzie potrzebna ubezpieczycielowi samochodu. Podejrzewam, że nic z niego nie zostało. Chodźmy.

Wrócili na górę do pokoju, w którym wcześniej przebywał Marek. Ula wyjaśniła wszystkie okoliczności w najdrobniejszych szczegółach.

- Proszę jeszcze podpisać tutaj – policjantka wskazała jej miejsce na dokumencie. – Z naszej strony to wszystko. Tu jeszcze teczka z dokumentami pani. Proszę sprawdzić, czy wszystko jest. Ponownie bardzo państwa przepraszam za tę straszną pomyłkę i ubolewam, że musiał pan panie Dobrzański być narażony na taką traumę. Jedyne możliwe usprawiedliwienie to takie, że ta kobieta miała bardzo poranioną i zmienioną twarz, a my zasugerowaliśmy się dokumentami z danymi personalnymi i długimi, rudymi włosami. Nie powinniśmy byli, przyznaję. To dla nas nauczka, żeby bardziej pochylić się nad każdym drobiazgiem i nie wysuwać zbyt daleko idących wniosków.

Kiedy opuścili już budynek komisariatu Marek wziął głęboki oddech. Przypomniał mu się Terlecki.

- Nie mam pojęcia, co teraz. Chyba powinniśmy wrócić do firmy, bo może on na nas jeszcze czeka, chociaż mocno w to wątpię.

- Nie czeka – odezwała się Ula. – Kiedy przyjechałam do F&D właśnie wychodził oburzony, że ciebie nie ma, a jak zobaczył mnie to jeszcze bardziej się wściekł mówiąc, że wszyscy tu chyba powariowali i robią sobie kpiny ze śmierci. Nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi. Nie wiem czy w ogóle da się to jakoś odkręcić.

- Biorę to na siebie – zadecydował Marek. - Spróbuję do niego zadzwonić i wyjaśnić mu wszystko. Może zechce się umówić na najbliższy, możliwy termin.

Krzysztof podszedł do samochodu i otworzył drzwi.

- Wsiadajcie. Odwiozę was na Lwowską, a potem pojedziemy z mamą po Madzię do przedszkola. Zabierzemy ją do siebie i zatrzymamy do jutra. Wy cieszcie się sobą. Ciężko będzie się pozbierać po czymś takim zwłaszcza tobie Marek. Człowiek to jednak dziwna istota. Docenia coś dopiero wtedy kiedy wydaje mu się, że stracił to bezpowrotnie. Ten dzisiejszy dzień to dobra nauczka dla nas wszystkich.

Najbardziej jednak ten dzień dał do myślenia Markowi. Uświadomił mu kilka rzeczy. Przede wszystkim tę, że to co brał za przyzwyczajenie, szacunek, podziw w stosunku do żony jest po prostu miłością. Przez te wszystkie lata starał się ze wszystkich sił dotrzymywać warunków przysięgi małżeńskiej jaką złożył jej podczas ślubu. Wprawdzie ożenił się z rozsądku i nie uważał, żeby miłość w utrzymaniu zgodnego i udanego związku miała jakiekolwiek znaczenie, ale pozostawała jeszcze wierność, której dotrzymał i nie zdradził jej nigdy, chęć spędzenia z nią reszty życia, która też pozostała niezmienna i w końcu uczciwość małżeńska. Nie był względem niej uczciwy od samego początku. Traktował ją poprawnie tak jak mąż powinien traktować żonę, ale w jego zapewnieniach o miłości do niej pobrzmiewała fałszywa nuta, bo przecież jak twierdził, nie kochał jej. Po dzisiejszych wydarzeniach uzmysłowił sobie, że chcąc z nią dalej żyć musi koniecznie wyznać jej prawdę, bo w przeciwnym wypadku znowu będzie musiał żyć w kłamstwie i to nie dlatego, że jej nie kocha, bo kocha całym sercem, ale dlatego, że uprzytomnił sobie to wszystko dopiero teraz.

Jednego tylko się bał i to bał panicznie. Bał się, że tym szczerym wyznaniem bardzo ją zrani i bardzo zawiedzie. Z jednej strony wiedział, że musi jej to powiedzieć, bo inaczej sam nie będzie potrafił funkcjonować w tym związku. Z drugiej strony ona była niesamowicie wrażliwa i taka podatna na zranienie, że nie był w stanie przewidzieć jej reakcji. I tak źle i tak niedobrze. Z tego strachu zaczęło mu brakować powietrza. Oddychał bardzo płytko co nie uszło uwagi Uli siedzącej obok niego w samochodzie.

- Marek dobrze się czujesz? – zapytała zaniepokojona. – Jesteś bardzo blady i masz spocone czoło. - Przycisnął jej dłoń do ust.

- Wszystko dobrze kochanie. To tylko chwilowa słabość i zaraz przejdzie. Uchylę trochę okno, bo duszno w samochodzie.

Krzysztof prowadził bardzo ostrożnie i przepisowo. Miał dość na dzisiaj niespodzianek. Zaparkował w podcieniach budynku firmy i wysiadł razem ze wszystkimi.

- My nie będziemy już wchodzić Uleńko. Odbierzemy Madzię dzisiaj trochę wcześniej i zajmiemy się nią. Jutro piątek więc może podarujemy sobie przedszkole? Mogła by u nas pobyć nawet do poniedziałku, a wy odebralibyście ją już z przedszkola.

- Dobrze tato. Ja nie mam nic przeciwko temu. Poza tym uwielbia u was przebywać. Będziemy w kontakcie, chociaż ja będę musiała jeszcze dzisiaj zainwestować w telefon. Wkrótce się odezwiemy. Trzeba uspokoić załogę i wyjaśnić wszystkim tę pomyłkę. Do zobaczenia w takim razie.

Wjechali na piąte piętro. Przy recepcji stał tłum pracowników. Nikt nic nie robił, bo każdy był wstrząśnięty tym co wydarzyło się rano. Marek ogarnął ich wzrokiem.

- Chyba wszyscy tutaj są i dobrze. Nie trzeba będzie nikogo zawiadamiać specjalnie. Słuchajcie kochani. Jak widzicie moja żona żyje, a dzisiejsza wizyta policji była zwykłym kapiszonem. Wiemy jak działają. Często pośpiesznie i niedokładnie. Tak było i tym razem, bo zidentyfikowali niewłaściwą osobę. Ulę wzięto za kobietę, która wcześniej ją okradła zabierając torebkę z dokumentami i samochód. Wszystko już zostało wyjaśnione. Wracajcie do pracy, bo już nie ma tematu. Aniu zrób nam proszę mocnej kawy.

Rozsiadłszy się na kanapie Ula z niepokojem przyglądała się mężowi. Wyglądał jakby przybyło mu dziesięć lat.

- Nie wyglądasz najlepiej – powiedziała cicho.

- Wciąż nie mogę dojść do siebie po tym wszystkim. Kiedy powiedzieli mi o tym wypadku myślałem, że oszaleję. Nawet nie pamiętam drogi na komisariat i tego, co mówili podczas niej policjanci. Byłem jak ogłuszony i miałem wrażenie, że zapadam się w sobie. Nie mógłbym bez ciebie żyć. Dopijmy tę kawę Ula i chodźmy stąd. Może na jakiś obiad, bo chyba zgłodniałem. Ty też pewnie jesteś głodna, bo ledwo skubnęłaś śniadanie. Mamy dużo czasu dla siebie więc wykorzystajmy go.

Nie oponowała. Zrobiło jej się go żal. Nawet nie mogła sobie wyobrazić gdyby to ona była w podobnej sytuacji. Gdyby to ona miała go stracić. Był przecież całym jej życiem i nadawał mu sens.

Objęci wyszli z firmy i powędrowali dwie ulice dalej do Baccaro. Po drodze wykupił wszystkie róże od ulicznej kwiaciarki.

- Zasługujesz na wszystkie kwiaty ze wszystkich ogrodów na świecie. Jesteś najpiękniejszym darem jaki mogłem otrzymać od losu i za to będę wdzięczny do końca moich dni.

- Rozpieszczasz mnie Marek.

- I nadal będę to robił jeśli tylko mi na to pozwolisz.

Po obiedzie wracając po samochód weszli jeszcze do sklepu, żeby kupić telefon. Bez niego jak bez ręki, a Ula musiała mieć kontakt ze swoimi teściami, swoją rodziną i innymi ludźmi, z którymi łączyły ją nie tylko przyjaźnie, ale i sprawy służbowe.


Otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. Rozebrawszy się ruszyła do salonu chcąc uprzątnąć kilka porozrzucanych zabawek Madzi. Powstrzymał ją.

- Nie kochanie… Ja posprzątam, a ty wstaw może te róże do wazonu. Najpierw przygotuję ci kąpiel. Musisz się zrelaksować. Potem zrobię pyszną kolację. Niech ten wieczór będzie naprawdę romantyczny. Dawno takiego nie mieliśmy.

Trochę ją zaskoczył, bo chyba to jemu bardziej przydałaby się taka rozluźniająca kąpiel. Poza tym nie zachowywał się naturalnie. Zachowywał się tak jakby coś ciążyło mu na sumieniu i nie potrafił tego z siebie wyrzucić.

- Czy ty chcesz mi coś powiedzieć Marek? Wybacz, ale twoje zachowanie nie jest takie jak zwykle. Niepokoisz mnie…

Zwiesił głowę i przykucnął przy siedzącej Uli.

- Masz rację. Jest coś co bardzo mnie gnębi. Chcę ci o tym opowiedzieć, ale błagam nie teraz. Nie psujmy tego wieczoru. Przysięgam, że jutro rano na pewno zdobędę się na odwagę i wszystko ci wyznam.

- Zdradziłeś mnie…? – musiała zadać to pytanie choć głos jej drżał i ledwie hamowała łzy. Pokręcił przecząco głową.

- Nigdy cię nie zdradziłem Ula. Nie mógłbym. Przez cały okres naszego małżeństwa byłem ci wierny. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym być tak podły i pójść do łóżka z jakąś kobietą. Nie byłbym w stanie cię zdradzić Ula. Proszę cię nie dociekaj. Jutro wszystko ci opowiem a dzisiaj chcę się tobą nacieszyć. Pójdę przygotować tę kąpiel.

Siedziała w pełnej pachnącej piany wannie i zachodziła w głowę o co też może Markowi chodzić. Bała się tego, co miała od niego jutro usłyszeć. – A jeżeli to coś, co na zawsze nas rozdzieli? Co sprawi, że nie będziemy mogli być już razem? Powiedział, że musi zebrać się na odwagę, żeby mi to wyznać, więc musi być to coś niedobrego.

Tymczasem Marek przygotowywał kolację. Na stole wylądował śnieżny obrus, dwa kieliszki i butelka markowego, czerwonego wina. Zapalił świece. W kuchni dochodziło już risotto. Takie jakie najbardziej lubili, z grzybami, zielonymi szparagami i cukrowym groszkiem. Przemieszał je raz jeszcze i ruszył do łazienki. Wsunął głowę przez drzwi.

- Kochanie, kolacja gotowa. Pomóc ci wyjść?

- Nie, nie. Już idę. Chyba risotto dzisiaj? Czuję zapach grzybów. – Uśmiechnął się szeroko.

- Nasze ulubione. Ty się wycieraj a ja już nakładam.


Wytarła usta serwetką i z miłością spojrzała na męża.

- To było pyszne. Naprawdę ci się udało – podniosła kieliszek do ust i upiła łyk. – Teraz ja posprzątam ze stołu a ty idź pod prysznic. Rozluźni cię trochę po tym dzisiejszym, ciężkim dniu.

Przyjął jej propozycję z wdzięcznością. Wszedł pod ciepły natrysk i stał pod nim dobre dziesięć minut usiłując pozbierać myśli. Wiedział, że ten wieczór nie skończą na kolacji i marzył o tym, żeby kochać się z nią do utraty tchu. Energicznie wytarł się ręcznikiem. Spojrzał w lustro. Zobaczył twarz znękanego człowieka. Teraz wiedział już jak bardzo się mylił mówiąc, że udany związek nie musi opierać się na miłości. Sebastian miał po stokroć rację. Miłość to podstawa wszystkiego i tylko szkoda, że on tak późno to zrozumiał.

Wyszedł z łazienki wprost do salonu, ale nie zastał w nim Uli. Ruszył na górę do ich sypialni. Leżała już w łóżku. Zsunął szlafrok z ramion i wślizgnął się pod kołdrę. Przytulił się do pleców żony obejmując ją wpół.

- Bardzo cię pragnę Ula – powiedział zduszonym głosem. Odwróciła się twarzą do niego.

- Ja ciebie też…

To, co działo się później ledwie mogła ogarnąć rozumem. Jednego była pewna, że on nigdy przez cały okres ich małżeństwa tak się z nią nie kochał. To był najpiękniejszy, najczulszy, najbardziej rozkoszny i błogi seks jaki kiedykolwiek mieli. Nie poznawała go. Był tak bardzo namiętny i dostarczył jej tylu wspaniałych bodźców, że pod ich wpływem traciła kontakt z rzeczywistością. Czuła tylko jedno wielkie pożądanie i chęć na więcej i więcej. To było tak, jakby zażyła działkę jakichś prochów i po nich miała najpiękniejsze erotyczne wizje na świecie. Jej ciało dygotało a on prowadził ją na coraz wyższe szczyty nieopisanej rozkoszy. To było nie do wytrzymania. Zaczęła krzyczeć i wić mu się pod dłońmi nie mogąc opanować tej nagłej fali niezwykle silnych i błogich skurczów. Była nieprzytomna i odurzona. Drżała, a po jej policzkach toczyły się strugi łez, które scałowywał z największą miłością i oddaniem.

- Mój Boże…, mój Boże… - tylko tyle była w stanie powiedzieć. Długo nie mogła wrócić do rzeczywistości. Ten orgazm był bardzo silny i wydawało jej się, że trwa w nieskończoność. Trzęsły jej się nogi i ręce, a Marek chcąc opanować to drżenie przywarł do niej, ściśle obejmując ją ramionami. On też wrócił z niebytu. On też po raz pierwszy tak dogłębnie przeżywał to zbliżenie. Wreszcie zrozumiał różnicę między mechanicznym seksem wyłącznie dla sportu, a tym uprawianym z wielkiej miłości. Kolejny raz wpił się w jej usta całując je namiętnie. Otworzyła powieki. Jej ogromne oczy były pełne łez.

- Co to było Marek, co to było…? Jeszcze nigdy tak się nie kochaliśmy.

- Bardzo cię kocham Ula i jeśli tylko mi pozwolisz nasz seks od dzisiaj będzie właśnie tak wyglądał.

- To było niesamowite i bardzo piękne. Dlaczego nie mielibyśmy się za każdym razem tak kochać? Na co ci moje pozwolenie?

Przygarnął ją mocno do siebie całując czubek jej głowy.

- O tym jutro kochanie, a teraz śpij.


Otworzył oczy i przez chwilę przyzwyczajał je do światła. Zerknął w bok. Ula spała jeszcze i wyglądała tak słodko. Ścisnęło mu się serce. To już dzisiaj… Dzisiaj musi jej powiedzieć jak to z nim było naprawdę. Jakim był cynicznym i wyrachowanym draniem. Wysunął się ostrożnie z pościeli i zarzucił na siebie szlafrok. Cicho, żeby jej nie obudzić zszedł do kuchni i nastawił ekspres. Napełniwszy filiżanki smolistym płynem wrócił do sypialni. Odstawił tacę i usiadł na łóżku. Delikatnie pogładził jej zaróżowiony policzek. Uśmiechnęła się i otworzyła powieki.

- Mmm… kawa… - zamruczała rozkosznie. – Bardzo mi się chce kawy. – Natychmiast podał jej filiżankę. Usiadła opierając się o wezgłowie łóżka i odebrała ją z przyjemnością mocząc usta w aromatycznym płynie.

- Musimy porozmawiać… - szepnął. – A raczej to ja muszę ci coś wyznać. Obiecaj mi tylko, że wysłuchasz tego, co zaraz powiem spokojnie i do końca.

- Obiecuję…

Zamilkł na chwilę usiłując zebrać myśli. Był taki strasznie poważny, jakby miał jej za moment powiedzieć, że wykryto u niego nowotwór. Bała się tego, co może od niego usłyszeć, ale milczała czekając aż się odezwie. Spojrzał jej w oczy. W jego własnych czaił się smutek.

- Pamiętasz Ula jaki byłem kiedyś? Byłem przemądrzałym dupkiem, który skakał z kwiatka na kwiatek, uwodził kobiety i miał je za nic. Byłem kompletnym kretynem. Miałem dwadzieścia dziewięć lat i żadnych spektakularnych osiągnięć w swoim popapranym życiu. Nie zależało mi na tym, bo liczyła się tylko dobra popijawa w klubie i uwodzenie chętnych panien. Za każdym razem kiedy odwiedzałem rodziców oni mocno krytykowali moje postępowanie i ciągle powtarzali, że już najwyższy czas się ustatkować, bo latka lecą, a tu ani żony, ani dzieci. Co ciekawsze, wkrótce te same słowa usłyszałem od Sebastiana. On zakochał się w Violetcie i spasował z klubami. Teraz priorytetem dla niego były wyłącznie randki z nią. Wyśmiewałem go. Mówiłem, że zakochanie to bzdura, bo miłość jest przereklamowana. Twierdziłem, że do udanego związku ona w ogóle jest niepotrzebna. Jeśli związek jest partnerski to wystarczy wzajemny szacunek i przywiązanie partnerów, a raczej przyzwyczajenie. On przekonywał mnie, że najważniejsza w związku jest miłość. Nie dawałem temu wiary. Nigdy w całym swoim życiu nie byłem zakochany. Nie wierzyłem w prawdziwą miłość. Nie miałem pojęcia jak się objawia i jak czuje się człowiek zakochany. Nie miewałem motyli w brzuchu, nigdy nie umierałem z tęsknoty i nie leciałem na spotkania z kobietą na złamanie karku, bo już nie umiałem się doczekać. Takie rzeczy były mi z gruntu obce.

A jednak po tych wszystkich uwagach rodziców i Seby pomyślałem sobie, że faktycznie może już nadszedł czas, kiedy powinienem osiągnąć jakąś stabilizację. Poznać fajną, miłą dziewczynę i ułożyć sobie z nią życie. Wtedy poznałem ciebie…



ROZDZIAŁ 8

ostatni


Jej ogromne oczy wpatrywały się w jego twarz i były przerażone. – Co on mi chce przez to powiedzieć? Że to była tylko taka gra? Że zabawił się mną i moimi uczuciami? – Gdzieś z tyłu głowy wykluwało się podejrzenie graniczące niemal z pewnością, ale wciąż nie dopuszczała do siebie tej myśli, która wydawała się jej nazbyt absurdalna. Zgodnie z jego prośbą milczała.

- Od razu poczułem do ciebie sympatię. Byłaś taka anielsko dobra, niezwykle wyrozumiała, bardzo rodzinna i ciepła. Im dłużej cię poznawałem tym bardziej zyskiwałem pewność, że jesteś idealnym materiałem na żonę a może i matkę. Pragnąłem mieć dziecko, to dlatego po urodzeniu Madzi tak bardzo oszalałem na jej punkcie. Wiem, że moja mama wielokrotnie przestrzegała cię przede mną. Poniekąd miała rację. Dość wcześnie zorientowałem się w twoich uczuciach do mnie. Byłaś ostrożna, trzymałaś mnie na dystans, ale mimo to kochałaś. Pomyślałem, że jesteś tak wrażliwą osobą, że tej miłości starczy dla nas obojga. Pomyślałem, że nie muszę cię kochać. Wystarczy kiedy będę zawsze w porządku i zgodnie z przysięgą małżeńską będę ci wierny, będę cię wspierał i będę się starał, żebyś była szczęśliwa. Zapomniałem tylko o jednym elemencie tej przysięgi. O uczciwości. Skoro cię nie kochałem, to żeniąc się z tobą nie byłem wobec ciebie uczciwy. Wczorajszy dzień zmienił kompletnie wszystko i przewartościował moją opinię na temat związków. Wczoraj zdałem sobie sprawę, że to co do tej pory brałem za przywiązanie i szacunek tak naprawdę jest miłością – ujął jej dłonie i spojrzał w te błękitne oczy szklące się od łez. – Przepraszam, że cię nie kochałem kiedy braliśmy ślub, przepraszam, że przez cały okres naszego małżeństwa byłem takim głupcem. Przepraszam, że dopiero wczoraj uświadomiłem sobie, że kocham cię tak bardzo, że nie potrafiłbym bez ciebie żyć. Jeśli jesteś w stanie wybaczyć mi to wszystko, błagam zrób to. Ty i Madzia jesteście dla mnie najważniejsze na ziemi.

Wysunęła dłonie z jego rąk jakby zaczęły ją parzyć.

- Czyli wszystko to sobie bardzo dokładnie zaplanowałeś tak na zimno i z premedytacją. Najpierw rozkochałeś mnie w sobie, żeby zaciągnąć mnie do ołtarza, a potem oszukiwałeś przez kolejne cztery lata. Przeczuwałam. Coś przeczuwałam, że nie zawsze jesteś w porządku, że traktujesz mnie inaczej niż naszą córkę. Przeczuwałam, że tej miłości wystarcza tylko dla niej, a ja robię tu wyłącznie za dodatek do naszej trójki. Mydliłeś mi oczy i wiecznie uspokajałeś stwierdzeniem, że kochasz nas obie jednakowo. Nie byłam zazdrosna o nasze dziecko, bo kocham je najbardziej na świecie. Byłam zazdrosna o czas, który tak niesprawiedliwie dzieliłeś między nas obie, bo wciąż miałam wrażenie, że jestem tu całkowicie zbędna. Chyba nikt nigdy tak bardzo boleśnie mnie nie rozczarował tak jak ty. Kim ja dla ciebie jestem? Czy ja nie zasługuję na miłość mężczyzny, którego pokochałam całym sercem? Nie zasługuję tak bardzo, że musi mnie okłamywać? To naprawdę podłe. Mogę powiedzieć tylko tyle, że teraz jestem daleka od wybaczenia ci i naprawdę nie wiem, co będzie dalej. Może jednak byłoby lepiej, gdybyś nie opowiedział mi tego wszystkiego. Mogłabym żyć bez tej wiedzy. Straciłam do ciebie zaufanie i nie wiem, czy będę mogła kiedyś zaufać ci ponownie. Przenoszę się na dół. Będę spać na kanapie. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

Siedział ze spuszczoną głową a na dłonie kapały mu łzy. Poczuł się tak bardzo bezradny i opuszczony jak nigdy w życiu.

- Zostań na górze Ula – powiedział cicho. – Ja pójdę na kanapę. Powiedziałaś kiedyś, że prawda jest najważniejsza, choćby była gorsza od najlepszego kłamstwa. Musiałem ci ją wyznać, bo wyrzuty sumienia nie dałyby mi spokoju. Mam nadzieję, że kiedyś będziesz mogła docenić tę szczerość i zdołasz mi wybaczyć, bo teraz kocham cię całym sercem i duszą.


Ta poranna rozmowa wstrząsnęła nim i przygnębiła. Z jednej strony czuł ulgę, że wreszcie wyznał Uli prawdę, z drugiej był zrozpaczony jej kategoryczną decyzją. Musi to przeczekać i zrobić wszystko, żeby znowu tworzyli zgodną, kochającą się rodzinę. Wchodzący do gabinetu Sebastian od razu wyczuł, że musiało stać się coś złego. Dawno nie widział Marka w takim stanie nie licząc wczorajszych wydarzeń.

- Wyglądasz jakbyś szedł na ścięcie. Wciąż przeżywasz ten wczorajszy dzień?

- Wczoraj zrozumiałem coś bardzo, bardzo ważnego. Zrozumiałem, że miałeś rację od samego początku. Związek bez miłości nie jest związkiem, a ja przejrzałem na oczy i dotarło do mnie jak bardzo kocham Ulę. Oszukiwałem ją. Przez ten cały czas nie byłem wobec niej uczciwy. Dzisiaj rano powiedziałem jej prawdę. Musiałem to zrobić, chociaż przeczuwałem jak bardzo poczuje się zraniona. Jest najważniejszą osobą w moim życiu. Kocham ją niewyobrażalnie i już wiem jak to jest cierpieć z miłości. Byłem kompletnym idiotą sądząc, że Ula to tylko przyzwyczajenie, że ślub z rozsądku i związek z rozsądku jest możliwy. Rozsądek nie wystarcza. Musi być ten drugi element, miłość.

- No cóż… Uprzedzałem cię… Mówiłem, że kiedyś ją zranisz i naprawdę nie wiem, czy ona kiedykolwiek ci wybaczy. Jest zbyt wrażliwa. Żal mi jej.

- Mnie też, ale zrozum, że nie mogłem inaczej. Chciałem być wobec niej naprawdę uczciwy i nie mógłbym funkcjonować ze świadomością, że ona nie zna prawdy. Muszę się bardzo postarać i zrobić wszystko, żebyśmy mogli posklejać do kupy ten roztrzaskany dzban. Ona jest miłością mojego życia. Nie mogę tego tak zostawić.


Już od miesiąca sypiał na kanapie w salonie. Czuł się odstawiony na boczny tor, ale rozumiał, że inaczej się nie da. Ona musiała mieć czas, żeby oswoić się z tym, o czym jej powiedział. Cieszył się jednak, że została w domu a nie uciekła z dzieckiem do Rysiowa. Na zewnątrz stwarzali pozory zgodnego małżeństwa. Ani rodzice Marka, ani jej ojciec nie mieli pojęcia, że ich związek przeżywa kryzys. Jedynie Olszańscy byli wtajemniczeni w sprawę.

Marek się starał. Codziennie kupował jej kwiaty, próbował rozmawiać i przepraszać, ale ona pozostawała nieugięta. Z obowiązków żony wywiązywała się jak dawniej. Wciąż gotowała obiady, prasowała jego koszule, konsultowała się z nim w sprawie córki, ale to było wszystko na co było ją w tej chwili stać.

Sebastian ciągle mu tłukł do głowy, że musi się starać, musi przepraszać aż do skutku i wciąż powtarzać jak bardzo ją kocha.

- Ona kochała cię naprawdę, a tego nie można tak po prostu wymazać z pamięci.

Violetta spotykając się z Ulą starała się ją podtrzymać na duchu i pocieszyć.

- Marek jest miłością twojego życia i nikt nie może temu zaprzeczyć. Gdybyś widziała go wtedy, gdy dowiedział się o tym wypadku… Szalał z rozpaczy. On też bardzo cię kocha. Takich rzeczy nie da się udawać. I co z tego, że powiedział ci, że żenił się z tobą bez miłości? Szanował cię i podziwiał. Sprawiał niespodzianki, których zawsze ci zazdrościłam, na przykład ten romantyczny lot balonem. On cię kochał Ula, ale nie rozumiał i nie potrafił tego nazwać inaczej jak przywiązanie, czy przyzwyczajenie. Skoro do wieku „chrystusowego” nie zaznał prawdziwej miłości, to pewnie sądził, że nie istnieje. Był jak dziecko we mgle.

Po tej tyradzie już sama nie wiedziała co myśleć. - Violi łatwo mówić. Sebastian kochał ją od początku, a Marek dopiero jak mógł mnie stracić.


Tę sobotę spędzała sama. Marek zabrał rano Magdę do swoich rodziców i mieli tam zostać do wieczora. Zaraz z rana zabrała się za porządki. Latała ze szmatą do późnych godzin popołudniowych, ale w końcu była zadowolona z efektu. Nastawiła jeszcze pralkę i poszła włączyć ekspres. Czekając aż kawa się zaparzy stała przy parapecie okiennym gapiąc się przez okno. Usłyszała dźwięk domofonu i pobiegła otworzyć. Na progu zobaczyła Ilonę. Nie była częstym gościem a raczej bardzo sporadycznym. Lubiła ją. Ilona rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu i rozłożyła ręce.

- Witaj kochana – uściskała Ulę i cmoknęła ją w policzek. - Słyszałam, że miałaś niezłą historię i… - przerwała na widok ogromnej ilości kwiatów w salonie. – Ula! Ależ ten Marek musi cię kochać! Z tej radości, że żyjesz to chyba na kwiaciarnię napadł.

- To nie dlatego niestety – westchnęła i posmutniała. - W dodatku od tego zapachu głowa zaczyna mnie boleć. Już nawet nie ma miejsca na nowe bukiety. Niepotrzebnie wydaje na nie pieniądze. Jakby miało to coś zmienić.

- Stało się coś? Jesteś jakaś przygaszona – Ilona rozsiadła się na kanapie wbijając wzrok w Ulę.

- No cóż… Okazało się, że mnie oszukiwał. Ożenił się ze mną z wyrachowania i rozsądku. Nie kochał mnie.

- To jakaś piramidalna bzdura. Nigdy nie widziałam bardziej zakochanego faceta w swojej żonie. Ktoś ci głupot nagadał, a ty uwierzyłaś.

- Nie Ilona. Sam się przyznał, że mnie okłamywał.

- Ula ja wiem, że to co ci zrobił jest okropne i trudno wybaczyć, ale faceci zawsze później dojrzewają i miłości też to dotyczy. Przecież ty go ciągle kochasz, on też cię kocha. Szkoda zaprzepaścić coś tak pięknego.

- Viola mówi mi to samo, tylko jak ja mam mu wybaczyć cztery lata kłamstw?

- Ula, jak się kocha to jest się w stanie wybaczyć wszystko nawet jeśli ta druga osoba kłamie i oszukuje. Każdy zasługuje na druga szansę.

- Tak myślisz?

- Tak Ula. Właśnie tak uważam. Tak to już jest z nami kobietami. Kochamy, chociaż nas faceci ranią. Marek to porządny, mądry i dobry facet. Daj mu drugą szansę. Zasługuje na to. Pomyśl o tym, co ci powiedziałam i postaraj zapomnieć.

- Ilona, cały czas o tym myślę, ale on nie pozwala mi o tym zapomnieć. Nie mówmy już o tym. Powiedz lepiej jak ci było przez te dwa lata na obczyźnie.

- Nie tęskniłam, jeśli o to pytasz. Madryt jest tak ciekawym miastem, że nie sposób się w nim nudzić – zerknęła dyskretnie na zegarek. - No, na mnie już czas, będę się zbierać. Mam nadzieję, że dojdziecie z Markiem do porozumienia.

Ilona wyszła i zanim odjechała spod domu Dobrzańskich wybrała numer komórki Marka. Odebrał natychmiast.

- Witaj Ilona. Ciągle masz mój numer telefonu? - spytał nieco zdziwiony. - Chyba od trzech lat nie dzwoniłaś... – Zachichotała.

- To samo mogę powiedzieć o tobie. Zajęty jesteś? Chciałam porozmawiać o Uli i o tym co się stało. Właśnie byłam u niej i zwierzyła mi się.

- I chcesz pocieszyć mnie w łóżku? Jeśli tak, to daruj sobie. Nie jestem zainteresowany

- Nie bądź śmieszny Marek. Mógłbyś być dla mnie milszy. Ja do ciebie z sercem a ty do mnie z widelcem. Zależy ci na odzyskaniu Uli czy nie?

- Nawet bardzo.

- To bądź za pół godziny w Książęcej.


Zostawił Madzię z rodzicami, a sam zapakował się w samochód i pognał do centrum. Nie miał pojęcia, co wymyśliła Ilona, ale był tak zdesperowany, że chwytał się każdej możliwości. Kiedy wszedł do środka Ilona popijała zamówione espresso. Podszedł i przywitał się. Usiadł i skinął na kelnera prosząc o to samo.

- Wiesz Marek z jednej strony podziwiam cię za to, że chciałeś być uczciwy, a z drugiej strony myślę, że jesteś idiotą, bo pomijając już fakt niekochania tak wspaniałej kobiety ty po tylu latach udawania sam się do tego przyznajesz. Na co liczyłeś? Przecież z góry było wiadomo, że Ula ci tego tak łatwo nie wybaczy.

- A ty zaprosiłaś mnie tu, żeby robić mi wymówki czy poradzić?

- Najpierw wymówki a później rady. Mam zwyczaj mówić, to co myślę. Widziałam wasz salon. Dajesz jej ciągle kwiaty, prosisz o wybaczenie i stale przypominasz jej o tym co jej wyznałeś, a chodzi o to, że ona chce o tym zapomnieć.

- To co mam zrobić? Dać na mszę? – rzucił rozgoryczony.

- Zacznij wszystko od początku. Zabierz ją gdzieś wraz Madzią, raz, drugi, trzeci, a potem spróbuj bez dziecka. Bądź romantyczny tak jak w czasach narzeczeństwa i zaskocz czymś Ulę, a nie tylko kwiaty i prośby. Zajmij jej myśli czymś innym.

Pożegnał się z Iloną. Sam nie wiedział co sądzić o tych „złotych” radach. Kwiaty i codzienne błagania o to, żeby Ula mu wybaczyła zawiodły na całej linii. - Może to dobry pomysł ta zmiana taktyki?- pomyślał. - Na dobry początek wypad za miasto. Już wcześniej planowałem wyjechać gdzieś na weekend. Muszę tylko namówić Violettę i Sebastiana, bo Ula sama może nie zechcieć pojechać.

Olszańscy zgodzili się na jego propozycję bez namysłu. Im też zależało na pogodzeniu Dobrzańskich, bo oboje bardzo lubili zarówno Marka jak i Ulę.

- Powiem ci nawet bracie, że jestem gotowy zadzwonić do Uli i powiedzieć jej, że ten wyjazd jest naszym pomysłem. Być może wtedy nie będzie podejrzliwa i nie będzie myśleć, że coś knujesz. Poza tym nasz Kuba uwielbia waszą Madzię i to będzie świetna okazja, żeby dzieciaki mogły pobyć trochę razem.

Marek uściskał przyjaciela.

- Tak właśnie zróbmy. Znakomicie to wymyśliłeś. Zadzwoń choćby zaraz. Ja poszukam coś ciekawego w internecie.

Nie tracił czasu. Nie chodziło o jakiś luksusowy hotel, ale o klimatyczny pensjonat w ładnej okolicy lub gospodarstwo agroturystyczne. To ostatnie najbardziej by mu odpowiadało, bo chciał zabrać Pinto. Zbyt wiele razy obarczał opieką nad nim swoich rodziców. Jeśli więc mieli wyjeżdżać, to wszyscy. W końcu ten mały, wesoły psiak był jak członek rodziny. Wreszcie natknął się na ciekawą ofertę. Miejscowość oddalona była niewiele ponad godzinę od Warszawy. Zdjęcia pokazywały widoki bardzo zachęcające. Natychmiast wybrał numer i uzgodnił warunki upewniając się wcześniej, że mogą przyjechać z psem.

Ten wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę. Pomyślał nawet, że powinien podziękować Ilonie za jej cenne wskazówki. Wszyscy jak jeden mąż zachwycili się okolicą. Wyrwana z wielkomiejskiego środowiska Ula jakby nieco złagodniała. Nie uciekała przed nim, gdy podejmował próby objęcia jej podczas spacerów, nie unikała bycia sam na sam, nawet odwzajemniła kilka uśmiechów. Niemal lewitował ze szczęścia i wciąż planował kolejne atrakcje na następne weekendy. Było więc ZOO, wyjście do kina, festyn dla dzieci i spotkanie z klaunem. Były też wyjścia tylko we dwoje. Kiedyś Helena podarowała Uli dwa bilety do teatru na komedię pomyłek.

- My na pewno nie pójdziemy kochanie, za to chętnie zajmiemy się Madzią. Sztuka podobno jest świetna i szkoda, żeby bilety się zmarnowały.

Rzeczywiście podobała im się. Po wyjściu z teatru Ula pozwoliła się wyciągnąć jeszcze na spacer.

Poranek następnego dnia był dla niej zaskakujący. Smacznie spała, gdy do pokoju wsunął się Marek z tacą, na której było śniadanie, a za nim Magda trzymająca w ręku bukiecik kolorowych kwiatków i barwną laurkę. Podeszła do śpiącej Uli szturchając jej ramię.

- Mamusiu obudź się. Mamy niespodziankę.

Przetarła oczy i zaskoczona spojrzała na Marka i małą.

- A co to za okazja? Kwiatki, śniadanie, laurka? Czy ja o czymś nie wiem?

Mała wgramoliła się na łóżko i przytuliła do niej.’

- Dzisiaj masz swoje święto. Jest dzień matki. Ode mnie masz kwiatuszki i laurkę, a od tatusia śniadanko i jeszcze kamyk.

- Kamyk…? – Marek otworzył małe pudełko. Kamień był naprawdę ładny. Połyskliwie szary z czarnymi cętkami. – Co to za kamień?

- To twój talizman, szczęśliwy kamień. Kamień księżycowy. Podobno otwiera serce na miłość. Gdybym o tym wiedział zainwestowałbym w taki już na początku naszej znajomości. Jeśli ci się podoba, to możemy dać go oprawić i zrobić z niego jakiś wisiorek.

- Śliczny. Dziękuję i tobie też brzdącu.


Minęły trzy miesiące od kiedy Marek skazany przez Ulę na banicję sypiał na kanapie w salonie. Tęsknił za żoną. Brakowało mu jej szczególnie w nocy. Zawsze zasypiała przytulona do niego z głową na ramieniu. Brakowało mu jej ciała. Wciąż wspominał ten ostatni seks, który uprawiali przed wyznaniem przez niego prawdy. Marzył, żeby mógł to kiedyś powtórzyć.

Ula też czuła się samotna. Już dawno odwykła od spania w pojedynkę. Uwielbiała wtulać się w niego jak kocię. Tę ostatnią wspólną noc też analizowała wielokrotnie. Nigdy wcześniej tak się z nią nie kochał. To zbliżenie było niezwykle intensywne, jakby włożył w nie wszystkie swoje uczucia. Powiedział jej prawdę. Kochał ją, bo w tym akcie był ogrom czystej miłości z jego strony. Wciąż zastanawiała się, dlaczego nie pokochał ją wcześniej, co zrobiła nie tak? - Może dlatego, że nie byłam dobra w łóżku? Może zabrakło mi fantazji? Muszę to wiedzieć, bo będę się tym dręczyć do śmierci.

Była szósta rano. Zeszła na dół. Nie mogła już wyleżeć w łóżku. Kanapa w salonie była pusta. Marek podobnie jak ona nie mógł już dospać. Zresztą od kiedy przeniósł się tutaj miał kłopoty ze snem. Przeważnie leżał z rękami pod głową i myślał nad tym, co mógłby jeszcze zrobić, żeby odzyskać żonę.

Usłyszała szum wody i zrozumiała, że bierze prysznic. Weszła cicho do łazienki. Zrzuciła piżamę i wolno rozsunęła zaparowane drzwi od kabiny.

- Ula? – myślał, że śni. – Co ty tu…

-Ciii… Muszę cię o coś zapytać. Muszę wiedzieć… Czy to dlatego mnie nie kochałeś, bo byłam kiepska w łóżku? Co robiłam źle?

Zaskoczony tym pytaniem wpatrywał się w jej oczy i kręcił przecząco głową.

- Nie kochanie. Nie obwiniaj się. Zawsze było wspaniale. To tylko ja nie rozumiałem, że człowiek może kochać mocno i szczerze. Byłem zbyt cyniczny. Może to wina związku z Pauliną, który okazał się kompletnym niewypałem i spowodował, że zacząłem przedmiotowo traktować kobiety? Naprawdę nie wiem. Z tobą jest zawsze rozkosznie i błogo. Przecież musisz o tym wiedzieć, musisz to czuć. Nie mógłbym tego udawać.

Położyła obie dłonie na jego piersiach. Zadrżał. Pragnął jej tak bardzo, że nie mógł tego ukryć.

- Kochaj się ze mną – wyszeptała w jego usta. – Tu i teraz.

Nawet się nie zastanawiał. Podniósł ją i schwycił za pośladki. Odwrócił się i oparł ją o ścianę brodzika. Wszedł w nią tak gwałtownie, że na moment brakło jej tchu, a kiedy zaczął się poruszać po prostu opłynęła. Pchnięcia były mocne i szybkie. Traciła siły osuwając się na dno brodzika. Uklęknął i przycisnął ją mocno do siebie nie zaprzestając penetracji. Odgięła głowę w tył i jęknęła. Zaczęła drżeć co świadczyło o tym, że osiągnęła tę upragnioną błogość. On też wystrzelił i pulsował w niej wypełniając rozkoszą. Przytulił się do niej z czułością.

- To najpiękniejszy początek dnia jaki mógłbym sobie wymarzyć. Kocham cię jak wariat. - Jej szczęśliwe oczy śmiały się do niego.

- Ja ciebie też.


Epilog


Trzymając Magdę za rękę szybko przemierzał szpitalny korytarz. Idący za nim Dobrzańscy nie byli w stanie za nim nadążyć. On z kolei nie mógł się już doczekać, kiedy przytuli Ulę i ucałuje swoje dwa szkraby. Mało spał, ale był z siebie dumny, że wytrwał przy niej wczoraj do samego końca, do szczęśliwego porodu. Jego kochanie powiło mu przed samą północą bliźnięta. Chłopca i dziewczynkę. Krzysia i Anię. Nie posiadał się ze szczęścia. Oto spełniło się jego marzenie o dużej rodzinie. Ula okazała się wspaniała i wielkoduszna. Wybaczyła mu, że pokochał ją tak późno, a upojny poranek pod prysznicem zaowocował podwójną ciążą.

Wsunęli się po kolei do pokoju, w którym leżała. Właśnie karmiła jedno z dzieci. Marek aż westchnął na ten widok. Madzia z wielką ciekawością przypatrywała się leżącemu w łóżeczku drugiemu niemowlęciu.

- Ty też byłaś taka maleńka. Jak kruszynka – Marek usiadł na krześle i wziął córkę na kolana. – To twoja siostrzyczka a ten łakomczuch, którego mama karmi, to twój braciszek. Będziesz miała teraz dwie laleczki do kochania.

- Macie prawdziwe szczęście, – odezwał się Krzysztof – bo wychodzą wam naprawdę piękne dzieci. Nie mogłaś nas bardziej uszczęśliwić Uleńko. Cieszymy się, że są takie silne i zdrowe.

- W domu wszystko już przygotowane – Helena uśmiechnęła się do synowej. – Urządziliśmy naprawdę przytulny pokoik dla maleństw. Już o nic nie musisz się martwić.

- Dziękuję wam bardzo. Nie wiem co byśmy zrobili bez waszej pomocy. Myślę, że za dwa dni nas wypuszczą. Z dziećmi wszystko w porządku i ze mną też.

Rzeczywiście po dwóch dniach odebrał swoje trzy szczęścia ze szpitala. Pojawienie się na świecie tych dwóch szkrabów uskrzydliło go, uzbroiło w wielką odpowiedzialność i dodało pewności siebie. Teraz doskonale już wiedział na czym stoi. Najwyższy czas, bo miał już przecież trzydzieści cztery lata. Te maleństwa pozwoliły mu odmłodnieć, nabrać energii i apetytu na dalsze życie z kobietą, która nadała temu życiu sens i którą bezgranicznie kochał. Oderwał dłoń od kierownicy i pogładził jej ciepły policzek.

- Kocham cię skarbie.

Odpowiedziała mu najpiękniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek widział.


K O N I E C




47 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentarios


bottom of page