MOŻE JESZCZE KIEDYŚ, GDZIEŚ…?
ROZDZIAŁ 1
Zmierzchało. Przetarł dłońmi zmęczone oczy i zmrużył je w sposób charakterystyczny dla krótkowidza. Zerknął na przegub, na którym pysznił się znanej marki zegarek. Było kilka minut po siedemnastej. Miał dość na dzisiaj. Zamknął laptop i zebrał dokumenty wsadzając je do szuflady biurka. – Jutro też jest dzień – pomyślał. Ściągnął z oparcia fotela marynarkę i zgasiwszy biurową lampkę wyszedł z gabinetu. Pokonał kilka schodów i pożegnawszy się z portierem wyszedł na ulicę. Przystanął na moment i wziął głęboki oddech. Było dość ciepłe, sierpniowe, późne popołudnie, które wręcz zachęcało do spacerów. Wolnym krokiem ruszył w kierunku osiedla, na którym mieszkał. Od pięciu lat był właścicielem sporego mieszkania mieszczącego się na dwunastym piętrze jednego z bloków przy ulicy Siennej. Był z niego zadowolony. Dobrze mu się tu mieszkało, bo osiedle było zadbane, rosło tu mnóstwo zieleni, która przykuwała wzrok, ale najważniejszy i najpiękniejszy miał widok z okna. Jego głównym atutem była nitka Wisły snująca się łagodnymi meandrami i dzieląca miasto na pół. Spacery tam były wyjątkowe. On sam miał swoje ukochane miejsce, do którego lubił czasem wracać. Ono było pełne wspomnień z przeszłości, choć dla niego bardzo bolesnych. Kiedyś dzielił to miejsce z kimś, kogo kochał naprawdę, z kimś, kto odmienił mu serce, z kimś, kogo tak mocno kochając skrzywdził tak strasznie, że w końcu został sam. Od tego czasu, od ponad pięciu lat nie związał się z nikim i stał się odludkiem. Bardzo się zmienił. Z wiecznie uśmiechniętego, figlarnego chłopaka o pięknej twarzy przyozdobionej dwoma wdzięcznymi dołeczkami w policzkach stał się człowiekiem zamkniętym w sobie, wycofanym i niezwykle poważnym. Twarz wyszlachetniała z tego wiecznego smutku i choć nadal podobał się kobietom, on nie był zainteresowany żadną z nich.
Przeszedł przejście dla pieszych i zatrzymał się przy szybie wystawowej księgarni. Omiótł wzrokiem wystawę i zamarł. Na jej środku zobaczył plakat reklamujący książkę i pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie nazwisko autora, a raczej autorki. „Moje zmagania z życiem” Urszula Cieplak-Ditmar. Plakat zapowiadał przedwczorajszą premierę książki i spotkanie z jej autorką w dniu dziesiątym września. Usłyszał szczęk przekręcanego w drzwiach klucza i ocknął się. Energicznie podszedł do drzwi i zapukał. Kobieta po drugiej stronie pokazała zegarek dając mu do zrozumienia, że już zamknięte. Złożył dłonie jak do modlitwy.
- Bardzo panią proszę, niech pani otworzy – prosił. – Zobaczyłem tę książkę i zależy mi na jej kupnie. To dla mnie niezwykle ważne. Błagam. - Kobieta wróciła do drzwi i otworzyła je wpuszczając go do środka. – Napisał ją ktoś, kto kiedyś był mi bardzo bliski i chyba nadal jest… Sprzeda mi pani egzemplarz?
- Skoro już pana wpuściłam, to sprzedam – zapakowała książkę w papier i wsadziła do firmowej torby. – Pięćdziesiąt osiem złotych.
Uiścił zapłatę i podziękował kobiecie.
- A to spotkanie z autorką to tu u was, w księgarni? – zapytał jeszcze.
- Tak. Dziesiątego września o osiemnastej. Tam z tyłu mamy specjalną salkę to takich celów. Serdecznie zapraszamy.
- Na pewno przyjdę i jeszcze raz bardzo pani dziękuję.
Wyszedł na zewnątrz i odetchnął z ulgą. Pomyślał, że ten dzień kończy się dla niego bardzo szczęśliwie. Pięć lat jej nie widział, pięć długich lat boleśnie za nią tęsknił. Przez te pięć lat nie było dnia, żeby o niej nie myślał. Na początku szukał jej, ale odcięła się od niego zdecydowanie i na dobre. Wynajął nawet detektywa, ale ten nie wskórał kompletnie nic. On żył tylko nadzieją, że może jeszcze kiedyś, gdzieś natkną się na siebie, choć z upływem lat ta nadzieja gasła w nim jak płomień świecy.
Wyjechał na dwunaste piętro i wszedł do mieszkania starannie zamykając je na klucz. Nastawił ekspres i wszedł pod ciepły natrysk. W grubym, frotowym szlafroku trzymając na kolanach filiżankę z kawą rozsiadł się wygodnie na kanapie i wyjął książkę z papierowej torby. Była dość gruba i napisana właściwie w formie pamiętnika. Jeden pamiętnik miał u siebie. Ten oryginalny i najprawdziwszy, zostawiony nieopatrznie przez Ulę i nigdy przez nią nie odebrany. On nie odważył się go przeczytać. Na początku, kiedy zauważył tę zgubę w biurze, przeczytał tylko kilka zdań, bo zeszyt spadł i leżał otwarty pod jej biurkiem. Z tych kilku zdań dowiedział się o jej ogromnym uczuciu do niego i o tym, że jeśli ta nieszczęśliwa miłość się nie spełni, ona nigdy nikogo już tak nie pokocha. Zabrał wtedy ten zielony, sfatygowany zeszyt i zamknął w domowym sejfie. Tam też leży do dziś. Pogładził twardą okładkę książki. Dwuczłonowe nazwisko trochę go zaniepokoiło, bo świadczyło o tym, że ułożyła sobie życie i wyszła za mąż. Łyknął nieco kawy i zaczął czytać.
Kilkanaście pierwszych stron uzmysłowiło mu, że ta treść zawiera to, co on doskonale zna i pamięta z opowiadań Uli. Opisywała trudne początki. Przedwczesną śmierć matki, ojca ciężko chorego na serce, opiekę nad noworodkiem i młodszym bratem. Opisywała swoje ciężkie położenie, walkę o przetrwanie każdego dnia i to z jakim trudem udało jej się skończyć dwa kierunki niełatwych studiów. O poszukiwaniu bez powodzenia pracy, o wysyłaniu milionów CV i o podobnej ilości odbytych rozmów kwalifikacyjnych. W końcu dotarł do momentu jak trafiła do Febo&Dobrzański.
„Dyrektor HR skrzywił się na mój widok. Swoim wyglądem znacznie odbiegałam od standardów i z całą pewnością nie wyglądałam jak modelka. Za wszelką cenę chciał mnie zniechęcić do tej pracy mówiąc mi, że to poniżej moich kwalifikacji. Moje argumenty zbywał jakby ich nie słyszał. W międzyczasie weszła energicznie do pokoju atrakcyjna brunetka ciągnąc za sobą równie atrakcyjną blondynkę. Już po pierwszym wypowiedzianym przez nią zdaniu wiedziałam, że nic tu po mnie. Podniosłam się z krzesła. Przy drzwiach usłyszałam jeszcze głos dyrektora „Odezwiemy się do pani”. Pokiwałam głową i wyszłam.”
- Więc to tak wyglądało… - mruknął sam do siebie. Doskonale pamiętał jak Paulina, jego narzeczona wcisnęła mu Violettę, głupią blondynkę nie mającą pojęcia o niczym a już o zarządzaniu najmniej. Nic dziwnego, przecież miała służyć tylko do szpiegowania go, czy nie ma romansu z jakąś modelką. Paulina była bardzo zazdrosna. Zbieg okoliczności sprawił, że Ula jednak została jego asystentką. Przede wszystkim uratowała mu życie i to było nie do przecenienia. Wyciągnęła go z płonącego samochodu narażając własne. Tylko w jeden sposób mógł się jej odwdzięczyć, zatrudniając ją. Wkrótce okazało się, że jest bardzo cennym nabytkiem. Doceniał jej ogromną wiedzę, konsekwencję w działaniu i walkę wtedy, gdy mocno wierzyła, że ma rację. Ani się obejrzał jak stała się jego podporą i pocieszycielką, kiedy miał gorsze dni. W końcu przecież nastał moment, gdy już nie wyobrażał sobie, że miałoby jej nie być.
„Marek to brzydal. Nie, nie… Jest naprawdę bardzo przystojny, że aż miękną kolana na jego widok. Uwielbiam kiedy się uśmiecha do mnie, kiedy mnie chwali i mówi „Ula jesteś najlepsza”. To bardzo miłe, że aż ciepło robi się na sercu”
- Byłaś najlepsza Ula, a ja to wszystko spieprzyłem – pomyślał z goryczą. Nawet przestał liczyć jak wiele razy wybawiała go z poważnych kłopotów. Wzięła dla niego dwa potężne kredyty. Teraz wiedział, że kierowała się miłością do niego i dobrem firmy. Nie chciała, żeby władzę w niej przejął Alexander Febo, mściwy brat jego narzeczonej no i szkoda jej było ludzi, bo Febo nie szanował pracowników i miał ich za nic.
Otrząsnął się na myśl, że na początku ją wykorzystywał. Obijał się większość rzeczy zwalając na nią. Teraz było mu głupio, że tak postępował. Ona nigdy się nie skarżyła, nigdy nie narzekała, choć nie tak rzadko przecież poświęcała firmie czas przeznaczony dla rodziny.
„ Nie mam pojęcia dlaczego zatrudniono Violettę. Nic nie robi. Ma w nosie Marka polecenia. Gada bezustannie przez telefon, albo ogląda wyprzedaże w internecie. W dodatku jest zarozumiała i bezczelna. Ma poparcie Pauliny i to chyba dlatego czuje się taka pewna siebie”.
Bezwiednie pokiwał głową. Violetta wielokrotnie zalazła mu za skórę. Kilka razy ją zwalniał, ale kiedyś nawet sama Ula stanęła w jej obronie, chociaż Kubasińska zrobiła jej świństwo ogłaszając, że Ula jest firmowym szpiegiem. – Byłaś aniołem Ula. Dbałaś o wszystkich wokół a o siebie na samym końcu – przemknęło mu przez myśl. Przypomniała mu się firmowa wigilia i to z jak wielką nieśmiałością składała mu życzenia i wręczała drobny upominek w postaci kamienia księżycowego nie mając pojęcia, że on kupił jej dokładnie taki sam, bo wyczytał w horoskopie, że to jej szczęśliwy kamień. Powiedziała mu wtedy, że ten kamień otwiera serce na miłość i być może pomoże i jemu, i Paulinie. „Życzę Ci, żebyś był szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy”. Dokładnie pamiętał jej słowa wypowiedziane cichym głosem. Znacznie później zdał sobie sprawę, że ten kamień był po to, żeby jemu otworzyć oczy i by odwzajemnił miłość Uli. Żałował, że nie potrafił odczytać tak wielu sygnałów jakie mu dawała. Nie dostrzegał wówczas wielu rzeczy. Traktował ją bardziej jak przyjaciółkę, nie jak kobietę. Patrzył wtenczas na nią przez pryzmat jej nieatrakcyjności, aparatu na zębach i za dużych okularów, które przesłaniały jej piękne, błękitne oczy. Był kompletnym ślepcem i głupcem jednocześnie. Zwierzał jej się z problemów jakie ma z Pauliną. Ależ był durniem! Jak bardzo musiało ją to boleć, a mimo to dawała mu mądre rady jak ma postępować z własną narzeczoną, że powinien z nią porozmawiać i próbować zrozumieć jej punkt widzenia. Problem był tylko w tym, że w pewnym momencie z Pauliną nie mógł się już dogadać jakby mówili dwoma różnymi językami.
„Paulina mnie nienawidzi właściwie od samego początku mojej pracy tutaj. Za każdym razem, kiedy wchodzi do sekretariatu zawsze ma w zanadrzu jakąś złośliwość, którą mnie częstuje na powitanie. Odgrywa się na mnie za to, że Marek zazwyczaj staje po mojej stronie i broni mnie przed jej wydumanymi zarzutami. Nie tak rzadko byłam świadkiem ich kłótni i to właśnie o mnie. Ma mu za złe, że przyjaźni się z kimś takim jak ja. Nie reaguję na to, co wylewa się z jej ust. Spuszczam głowę i przełykam łzy. Boję się, że gdy będę zbyt asertywna ona wymusi na Marku, żeby mnie zwolnił. Nie mogę sobie na to pozwolić. Przecież dopiero stanęliśmy jakoś na nogi i powodzi nam się nieco lepiej. Miałabym znowu dopuścić do tego, żebyśmy klepali biedę? Nie ma mowy. Zaciskam zęby i milczę. Ona w końcu się wyżyje i pójdzie sobie”.
Taaaa… Paulina potrafi być nieobliczalna. Uważa się za kobietę z klasą, ale tak naprawdę ma mentalność włoskiej przekupki. Zawsze deprecjonowała umiejętności Uli nawet przed jego rodzicami. To Alex, którego najmniej by o to podejrzewał, bronił Uli i jej błyskotliwego umysłu.
- Ona nie powinna pracować w tej firmie – twierdziła uparcie Paulina. – Czy wy nie widzicie jak ona się ubiera? Jak wyjęta ze śmietnika. Gustu za grosz.
- A co to ma do rzeczy? – odpowiadał Alex. – Jest świetnym ekonomistą i tylko to się liczy.
- Myślałam, że będziesz po mojej stronie – mówiła z wyrzutem jego siostra.
- Staram się być obiektywny w przeciwieństwie do ciebie.
- Dajcie już spokój dzieci – uspokajał senior Dobrzański. – Uratowała Markowi życie i zawsze będziemy jej za to wdzięczni.
Wiedział, że może jej ufać bezgranicznie. Wielokrotnie dawała mu dowody swojego oddania i lojalności. A jednak wplątał się w coś co zachwiało jego pewnością siebie i wiarą w Ulę. Najpierw jeden kredyt potem drugi. Nie miał pojęcia jak ją zabezpieczyć przy tym drugim. Kiedy rodzice przekazali mu swoje udziały w firmie bez wahania oddał jej weksel na nie. Wiedział, że nie zrobi z niego użytku i cierpliwie poczeka, aż on spłaci to zobowiązanie.
Ziarno niepewności zasiał w nim jego przyjaciel i jednocześnie dyrektor HR w firmie, Sebastian. Tak długo ciosał mu kołki na głowie, że w końcu uwierzył, że ona może wpaść na pomysł przejęcia firmy. W dodatku dał się wmanewrować w chytry plan Olszańskiego, żeby pouwodzić trochę Ulę, co pozwoli ją kontrolować i trzymać rękę na pulsie. Sebastian zaopatrzył go w torbę błyskotek wraz z kartką wypełnioną dobrymi radami jak uwieść firmową Brzydulę. Cóż to była za głupota! Z perspektywy lat mógł ocenić jak bardzo to było podłe względem niej i po prostu ohydne. A jednak brnął w to coraz bardziej ulegając podszeptom swojego przyjaciela.
„Marek ostatnio zachowuje się dziwnie. Wygląda tak, jakby mnie adorował. To absurdalne. Nie wierzę, że mogłabym mu się podobać jako kobieta. Nie jestem w jego typie. On lubi kobiety zadbane, piękne, szczupłe i wysokie. Taka jest Paulina i tak wyglądają też modelki, do których ma szczególne upodobanie i zdradza z nimi swoją narzeczoną. Ja jestem nikim, szarą myszką, czymś co stanowi poważny dysonans w zestawieniu z tymi wszystkimi ślicznymi kobietami. A jednak coś jest na rzeczy, bo kiedyś powiedział mi, że jest nimi zmęczony, bo mają pusto w głowach a ja jestem od nich piękniejsza ponieważ posiadam mózg. Jego słowa sprawiły, że poczułam się bardziej pewna siebie i dowartościowana. Mam nadzieję, że on naprawdę tak uważa.
Od jakiegoś czasu zabiera mnie po pracy w różne miejsca. Najbardziej jednak lubimy pewne miejsce nad Wisłą. Marek rozpala ognisko, okrywa nas kocem i siedzimy tak przytuleni gawędząc cicho. Dobrze mi z nim i wtedy gdy rozmawiamy i wtedy, gdy milczymy. Rozumiemy się bez słów. Mamy takie porozumienie dusz i to jest piękne”.
Te słowa przywołały kolejne wspomnienia. Nawet nie miała pojęcia, że nie pomyliła się ani o jotę. On siedząc z nią na zwalonym pniu był dziwnie szczęśliwy i spokojny. Jej głos działał na niego jak najlepszy balsam na rozdrapane rany. Ona wprowadzała w jego życie jakiś ład i niesamowity spokój. Przy niej wyciszał skołatane nerwy spowodowane wiecznymi problemami w firmie i kłótniami z Pauliną. Przy niej stawał się lepszym człowiekiem. To tam właśnie zrozumiał, że ona jest dla niego kimś więcej niż asystentką, kimś więcej niż przyjaciółką. Zrozumiał, że kocha tę kobietę nad życie i to nie z Pauliną mu po drodze, ale właśnie z nią, ze skromną, szczerą do bólu i najuczciwszą Ulą. Pojął, że to, co miało być początkowo niecnym spiskiem mającym na celu zwrot weksla, stało się czymś, czego nie przewidzieli obaj, ani Sebastian, ani on. Stało się romansem, którego wcale nie chciał kończyć, bo z każdym dniem zależało mu na Uli coraz bardziej.
Kiedy Alex odszedł z firmy z powodu swoich knowań on awansował Ulę na stanowisko dyrektora finansowego. Firma nie stała dobrze. Miała fatalne wyniki sprzedaży i nie sądził już nawet, że trzeci kredyt by jej pomógł. Potrzebował trochę więcej czasu a tego właśnie nie miał. Kolejny raz posłuchał Sebastiana i wybrał się na objazd szwalni. Taka była wersja oficjalna dla jego narzeczonej. Tak naprawdę jechał do SPA wraz z Ulą. Trochę się opierała mówiąc, że to nie jest dobry czas, że jest dużo pracy, ale był uparty. Nie bez znaczenia był tu jego urok osobisty, który zawsze na Ulę działał. Nawet nie przypuszczał, że to będą trzy najpiękniejsze dni w jego życiu, chociaż cel tego wyjazdu był taki, że miał nakłonić Ulę do podrasowania kwartalnego raportu potrzebnego na zebranie zarządu. To tam po raz pierwszy kochali się i to tam miał wrażenie, że dla niego to też jest pierwszy raz, bo po raz pierwszy kochał się z kobietą z miłości. To było zupełnie coś innego niż samcza żądza, którą kierował się do tej pory. Każde zbliżenie było piękne, pełne czułości i niezwykle zmysłowe. Nigdy nie przeżył z żadną kobietą czegoś podobnego. Te trzy dni z Ulą wycisnęły na nim swoje piętno. Już nie chciał żadnej innej kobiety, bo żadna nie była nią. Patrzył w jej piękne, błękitne, zakochane w nim oczy i tonął w nich. Wtedy po raz pierwszy usłyszała od niego słowa miłości.
ROZDZIAŁ 2
„Marek wyznał mi miłość. Szczypię się po rękach, bo wciąż nie mogę uwierzyć w te słowa. Przytomnie jednak pytam co z Pauliną. Nieśmiało mówię mu, że powinien jej o nas powiedzieć zanim będzie za późno. Obiecuje mi to z ręką na sercu. Mówi, że jak tylko wrócimy do Warszawy rozmówi się z narzeczoną. Bardzo w niego wierzę i ufam, że dotrzyma słowa”.
Nie dotrzymał. Uśmiechnął się gorzko Jak bardzo ją wtedy zawiódł. Widział to w jej oczach i nie potrafił zrobić nic, żeby wyznać Paulinie jak sprawy się mają. Ona nawet nie chciała go słuchać, bo miała pewność, że on ma romans. Nie przypuszczała jednak, że z Brzydulą. Napracował się wówczas nad nią, żeby ją udobruchać. Nie było łatwo, ale udało się. Zabrał ją wtedy na lunch. W międzyczasie zadzwoniła Ula prosząc go o jakieś brakujące do raportu dokumenty, które miał u siebie. Pozwolił jej wziąć je z biurka mówiąc, że będzie za godzinę w biurze. Kiedy wrócił zastał otwartą szeroko szufladę, w której trzymał błyskotki od Sebastiana i tę nieszczęsną kartkę z napisem „Powodzenia z Brzydulą”. Pociemniało mu w oczach a w głowie kołatała mu jedna myśl, że ona już wie i że nigdy mu nie wybaczy.
„Jestem zdruzgotana. Moja miłość do Marka rozsypała się jak domek z kart. Kłamał mi w żywe oczy. On mnie nie kocha, on potrzebował mnie do sfałszowania raportu i odzyskania weksla. Podły drań. Nie chcę go znać, ani pamiętać”.
Następny dzień był dla niego koszmarem i wrył mu się w pamięć na całe życie. Wraz z codzienną pocztą otrzymał teczkę, a w niej wypowiedzenie stosunku pracy, błyskotki, które podarował Uli, sfałszowany raport i weksle. Nie mógł w to uwierzyć, choć te rzeczy dobitnie świadczyły o tym, że ona odchodzi na dobre i nie chce mieć ani z nim, ani z firmą nic wspólnego. Czuł się podle. Czuł się jak ostatni łajdak. Nie tak to miało wyglądać. Nie dała mu czasu, nie pozwoliła wyjaśnić…
Dobrze pamięta to posiedzenie zarządu i to jak wił się przed ojcem starając się mu udowodnić za wszelką cenę, że nie jest tak źle i firma jeszcze nie tonie. Był kryzys. Raport przyjęto. Po zarządzie znowu miał na głowie Paulinę. Ślub miał odbyć się za tydzień, a jego kompletnie przestało to obchodzić. Uznał, że najwyższy czas jej o tym powiedzieć. Już po pierwszych jego słowach wpadła w prawdziwą histerię.
- O nie mój drogi. Tak nie będziesz sobie ze mną pogrywał. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Goście zaproszeni. O dwunastej w sobotę stawisz się przykładnie w kościele i weźmiemy ten cholerny ślub, choćby się waliło i paliło. Po nim możemy porozmawiać, ale teraz nie ma na to czasu. Opamiętaj się i skup. Nie chcę nawet tego słuchać.
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Nie kocham cię i nigdy nie kochałem. Nie chcę się żenić bez miłości. Kocham kogoś innego i to z nią chcę związać swoje życie.
Jej sardoniczny śmiech odbił się od ścian gabinetu.
- A któż to jest? – prychnęła. - Wiedziałam, że mnie zdradzasz, ale nie ustaliłam jeszcze z kim.
- To Ula Cieplak. Kocham ją nad życie.
Paula ponownie ryknęła śmiechem. Śmiała się długo trzymając się za brzuch.
- Brzydula? To ją kochasz? Nie rozśmieszaj mnie. To niemożliwe, żeby ta pokraka… W czym ona jest lepsza ode mnie! No w czym!
- Nie nazywaj jej tak. Dla mnie jest najpiękniejsza.
Paulina miała dość. Podniosła się z fotela i wycelowała w niego wskazujący palec.
- Przestań! Po prostu przestań! Czy tobie włączył się jakiś bieg wsteczny? W sobotę o dwunastej chcę cię widzieć przed kościołem. Jak się nie pojawisz, gorzko tego pożałujesz. Zapamiętaj sobie.
Kiedy wyszła zebrał swoje rzeczy i ruszył do Rysiowa. Koniecznie musiał porozmawiać z Ulą i wszystko wyjaśnić, a przede wszystkim to, że jednak ślubu nie będzie.
Drzwi otworzył mu ojciec Uli. Powiedział mu, że córka wyjechała, ale nie może mu powiedzieć dokąd.
- Ona mi zabroniła informować kogokolwiek, rozumie pan. Proszę próbować dzwonić, może odbierze.
Wyjechał z Rysiowa kompletnie zdruzgotany. Nie sądził, że odetnie się od niego tak definitywnie i tak na zawsze. Próbował jeszcze wielokrotnie ustalić miejsce jej pobytu, ale jej znajomi milczeli jak grób, a detektyw też nic nie ustalił.
Przez kolejny tydzień właściwie ukrywał się przed Pauliną. Skutecznie krył go też Sebastian, u którego pomieszkiwał. Intensywnie szukał mieszkania. Koniecznie musiał wyprowadzić się z domu, który do tej pory z nią dzielił. Postanowił, że w ramach rekompensaty zostawi jej go. Szczęśliwie dla niego pośrednik znalazł mieszkanie na Siennej. Można było się wprowadzać od razu. Wyglądało jak spod igły i przede wszystkim było duże. Umeblował je w ciągu dwóch dni. Ukradkiem poprzewoził swoje osobiste rzeczy i aż dziwne, że Paulina się nie zorientowała. Wielokrotnie dzwonili rodzice, ale nie odbierał. Nie chciał się z niczego tłumaczyć. Poza tym jak wcześniej ustaliła jego matka i narzeczona, miał się ubierać do ślubu w rodzinnym domu i to stąd pewnie ta lawina telefonów. Sebastian musiał się pojawić przed kościołem. Nie mógł pozwolić, by przyjaciel poniósł jakiekolwiek konsekwencje jego decyzji. Musiał stwarzać pozory, że o niczym nie ma pojęcia.
Kilkanaście minut przed dwunastą zaparkował w pobliżu katedry i przeszedł do kawiarenki naprzeciwko niej, by móc obserwować przebieg wypadków. Zajął miejsce przy stojącym w głębi stoliku. Stąd doskonale widział front katedry i plac przed nią. Samochody zaczęły podjeżdżać, a z nich wysypywały się tabuny zaproszonych gości. Zbijali się w grupki i dyskutowali zawzięcie. Wszak ten ślub miał być towarzyskim wydarzeniem sezonu. Większości tych ludzi w ogóle nie znał. Wreszcie podjechała biała limuzyna. Wyskoczył z niej Alex i pomógł wysiąść Paulinie. Białą suknię uszytą przez Pshemko oplatał długi welon. Alex podał jej ramię. Oboje majestatycznie wkroczyli do wnętrza kościoła. Wkrótce ujrzał też swoich rodziców. Matka ewidentnie była zdenerwowana, a i ojciec nie miał szczególnej miny.
O dwunastej trzydzieści goście stojący przed katedrą nerwowo spoglądali na zegarki. Byli najwyraźniej zdezorientowani. W pewnym momencie wyszedł na zewnątrz Sebastian z seniorem Dobrzańskim i tłumaczył mu się z czegoś zawzięcie. Potem dołączyła do nich Helena. Po trzynastej zbiegła ze schodów Paulina. Była wściekła. Ściągnęła z głowy welon i rozszarpała go na strzępy. Nawet tu siedząc w dość sporej odległości słyszał jej krzyk, choć nie rozróżniał słów. Uśmiechnął się pod nosem. – To moja zemsta za te wszystkie lata upokorzeń i awantur – pomyślał butnie.
O czternastej było już wiadomo, że ślub się nie odbędzie. Goście powoli zaczęli się rozjeżdżać do domów. Dobrzańscy przepraszali każdego z nich. Upokorzona Paulina siedziała na schodach katedry i zaciskała zęby i pięści ze złości.
Wyszedł z kafejki jak już nikogo nie było przed kościołem. Był z siebie zadowolony mimo, że miał świadomość, iż żadna panna młoda nie chce przeżywać czegoś podobnego. Z drugiej strony uprzedzał ją przecież, że na ślub nie przyjdzie. Szkoda, że mu nie uwierzyła. Uniknęłaby upokorzenia.
Wsiadł do samochodu i włączył telefon. Skrzynka była zapchana wiadomościami głosowymi i sms-ami, a nieodebranych połączeń było bez liku. Usunął wszystko i dopiero ruszył. Musiał pogadać z Sebastianem, który pewnie zdążył już wrócić do domu.
- Szedłem w zaparte bracie, chociaż z twoim ojcem nigdy nie jest łatwo. Powiedziałem, że ubrałeś się i wyszedłeś, a ja musiałem pojechać jeszcze po Violettę. W życiu bym się nie spodziewał, że wytniesz taki numer. Paulina gryzła palce z wściekłości.
Poniedziałkowy poranek nie okazał się dla niego zbyt szczęśliwy. Kiedy wszedł do sekretariatu Violetta patrzyła na niego spode łba, a w gabinecie czekali już jego rodzice i Paulina. Przywitał się z nimi i zajął miejsce za biurkiem. Splótł dłonie i obrzucił ich spojrzeniem.
- To co was do mnie sprowadza?
- Chyba wiesz, co? – odezwał się senior. – Jak mogłeś coś takiego zrobić? Jak mogłeś tak potraktować własną narzeczoną?
- Chwila, chwila, chwila… Przecież rozmawialiśmy tydzień temu i powiedziałem jej, że żadnego ślubu nie będzie, bo jej nie kocham. Kocham inną kobietę i to ją kiedyś poślubię, a przynajmniej taką mam nadzieję.
- To ta Cieplak – pogardliwie wyrzuciła z siebie Febo. – Nikt w to nie uwierzy. Upokorzyłeś mnie przed niemal tysiącem gości. Nie puszczę ci tego płazem…
- A co mi zrobisz? Poderżniesz mi gardło, czy napuścisz na mnie swojego brata? A może naślesz włoską mafię? – wymieniał ironicznie. – Nie ośmieszaj się. Chcę ci tylko powiedzieć, że jako rekompensatę za straty moralne zapisałem ci dom. Proszę, tu jest akt notarialny – wyciągnął z teczki zszyty plik kartek i przesunął po blacie w stronę Pauliny. - Ja od trzech dni już tam nie mieszkam. Pewnie nawet tego nie zauważyłaś, prawda? Byłaś tak pochłonięta tym ślubem, że nie uwierzyłaś mi, gdy mówiłem, że nie pojawię się na nim. Sama się upokorzyłaś, bo masz za duże parcie na szkło, a ja nie będę już dłużej tańczył tak jak mi zagrasz i spełniał twoich zachcianek.
- Jeśli myślisz, że darujemy ci ten afront, to grubo się mylisz. Poniesiesz wszystkie jego konsekwencje – senior poluzował krawat i odetchnął ciężko jakby brakowało mu powietrza. – Od teraz już nie jesteś prezesem tej firmy. Proszę też o zwrot udziałów jakie ci daliśmy. Wiemy o kredytach wziętych przez panią Cieplak i choć nie pochwalamy tego, to spłacimy ją co do grosza. Nie wiem na ile jej intencje były szczere, ale rzeczywiście te pieniądze uratowały firmę i chyba powinniśmy być jej wdzięczni. Od teraz twoje stanowisko przejmuje Alex, a ty pakuj się. Nic tu po tobie.
Cała trójka odwróciła się w kierunku drzwi i opuściła gabinet. Początkowo sądził, że to ze strony ojca jakiś koszmarny żart, ale jednak senior mówił poważnie. Z wypowiedzeniem powędrował do Sebastiana i powtórzył mu treść odbytej przed chwilą rozmowy. Olszański wyglądał na zmartwionego.
- Może lepiej było się ożenić i nie mieć takich kłopotów?
- Miałbym znacznie większe, zapewniam cię. To dziwne, ale teraz czuję ulgę. Udowodnię ojcu, że wcale nie muszę pracować w firmie, żeby dorobić się w życiu. Od jutra zaczynam działać. Usamodzielniam się przyjacielu.
- To ja chyba pociągnę razem z tobą. Jak nastanie Alex, to i tak muszę liczyć się z tym, że wysiuda mnie z posady. Też napiszę wypowiedzenie. Idziemy razem. Jak sztama to sztama, nie? Jestem pewien, że we dwójkę nam się powiedzie i znajdziemy coś, co będzie dawało realny dochód.
Marek uścisnął mu dłoń.
- To do dzieła przyjacielu. Nie wiem tylko jak Violetta. Ona na pewno nie zagrzeje długo miejsca przy rządach Febo. Pogadaj z nią. Może zechce dołączyć. Chyba nie chcesz zostawić swojej dziewczyny na pożarcie temu włoskiemu lwu?
Nie tracili czasu, bo on był tu niezwykle ważny i cenny. Im szybciej staną na nogi i zaczną zarabiać jakieś pieniądze, tym lepiej. Przekopywali się obaj przez tysiące ogłoszeń, aż wreszcie Sebastian natknął się na jedno godne uwagi.
- A co byś powiedział na małe wydawnictwo?
- Wydawnictwo? – Marek spojrzał na przyjaciela nieco skonsternowany.
- Facet dał ogłoszenie. Ma wydawnictwo książek niszowych, druków akcydensowych i mnóstwo innych. Chce szybko sprzedać, a skoro tak, to na pewno obniży cenę. Wprawdzie nie znamy się na tym, ale to nie może być takie trudne. Moglibyśmy poszerzyć ofertę i być konkurencyjni. Uważam, że powinniśmy się z nim umówić.
Wkrótce doszło do spotkania. Wydawnictwo mieściło się w jakimś baraku na Pradze i nie przedstawiało się zbyt imponująco. Marek kręcił nosem, ale Sebastian urabiał właściciela wyciągając od niego potrzebne informacje zwłaszcza te o zyskach.
- Nie są powalające, – przyznał szczerze mężczyzna – ale wy jesteście młodzi, pełni zapału i z całą pewnością macie pomysł jak to rozbudować. Ja jestem już stary i chory, nie radzę sobie. Nie chcę drogo i skóry z was nie zedrę. Mam pięciu doświadczonych pracowników. W zamian za utrzymanie pracy na pewno pomogą. Znają doskonale obsługę maszyn. Trzy z nich są całkiem nowe, jeszcze na gwarancji. Jeden z pracowników jest grafikiem komputerowym niezwykle przydatnym do projektowania okładek książkowych tudzież nawet opakowań dla przemysłu spożywczego. Udostępnię wam wszystkie kontakty jakie posiadam, a przez lata uzbierało się tego trochę.
Teraz, kiedy wracał pamięcią do tych rozmów i do tego sympatycznego staruszka musiał przyznać, że kupno tego wydawnictwa było jedną z najlepszych decyzji w jego życiu. Szybko doszli do porozumienia i podpisali stosowne dokumenty. Pan Jankowski wprowadził ich w tajniki tego biznesu. Był kopalnią wiedzy. Zaprzyjaźnił się z nimi i przez dwa następne lata bywał ich częstym gościem. Czerpali z tego co mówił możliwie jak najwięcej, wciąż się uczyli i uzupełniali wiedzę. Niestety dwa lata później staruszek zmarł. Towarzyszyli mu w tej ostatniej drodze i żałowali, że znali go tak krótko. Kilka miesięcy po jego śmierci Marek wykupił w centrum w jednym z biurowców cały parter i tam przeniesiono wydawnictwo. Tu klientom łatwiej było trafić. Reklama w prasie i internecie też zrobiła swoje. Przyjęli kilku ludzi do pracy. Teraz było ich na to stać. Mieli sąsiadujące ze sobą gabinety oddzielone sekretariatem, w którym królowała Violetta. Wyrobiła się przez te lata i stała się profesjonalistką. Ludzi wynagradzali uczciwie a oni odwdzięczali im się rzetelną i solidną pracą. Dzięki temu wydawnictwo zyskiwało coraz większą popularność i więcej klientów.
To, że rzucił się w wir ciężkiej pracy nie pozwoliło mu jednak zapomnieć o tej wielkiej miłości, którą darzył Ulę. Bez przerwy zaprzątała jego myśli. Zachodził w głowę zastanawiając się, gdzie ona jest. Nie miał konceptu jak ma ją odnaleźć i chyba wyczerpał już wszystkie możliwości. Ta bezsilność sprawiła, że mroczniał i chmurniał. Nie uśmiechał się już tak jak dawniej. Z rodzicami zerwał wszelkie kontakty, z ludźmi z firmy także. Tylko czasem dowiadywał się różnych rzeczy z prasy. Miał żal do seniorów, że nie potrafili zrozumieć jego stanowiska w sprawie ślubu i uznali, że on jest wszystkiemu winien. Nie był w stanie się przełamać, żeby choć zadzwonić do nich na święta. To bolało, ale uważał, że to nie on powinien wykonać pierwszy krok w kierunku pojednania.
Wstał z kanapy i poszedł do kuchni. Ponownie nalał do filiżanki kawy i wrócił do czytania.
„Musiałam uciec. Uciec od Marka. Nie zniosłabym jego natarczywych telefonów lub wręcz wizyt w moim domu. Potrzebowałam oddechu i oczyszczenia umysłu z tej podłości jakiej doświadczyłam z jego strony. Ufałam mu do cholery! On zawiódł mnie pod każdym względem. Wykorzystał mnie, moją naiwność i głupotę. Już nigdy więcej nie pozwolę uwikłać się w nic podobnego i już nigdy nie dam się omamić żadnemu mężczyźnie.
Ojcu i dzieciakom trudno jest się pogodzić z moją decyzją, ale nie protestują i nie odwodzą mnie od wyjazdu. Pakuję trochę swoich rzeczy do niewielkiej walizki. Sprawdzam jeszcze w internecie połączenia autokarowe do Niemiec. Poczdam to dobry wybór. Miasto jest duże i na pewno znajdę tam jakąś robotę. Nie zastanawiam się długo i kupuję przez internet bilet. Muszę stąd zniknąć jak najprędzej. Tata nie rozumie tego mojego dziwnego pośpiechu, ale nie mówię co jest jego powodem. Nie chcę go martwić. Obiecuję, że się odezwę jak tylko dotrę na miejsce”.
No proszę. Niemcy. Poczdam. Do głowy by mu nie wpadło, że właśnie tam znajdzie azyl przed jego natarczywością. Z drugiej strony mógł się tego od razu domyślić. Przecież ona doskonale zna niemiecki. Podziwiał ją, kiedy wystąpiła w roli tłumacza podczas wizyty w firmie madame Krüger. Teraz ta jej ucieczka do Niemiec wydawała mu się taka oczywista.
ROZDZIAŁ 3
„Wreszcie tu docieram. Autokar zatrzymuje się przy dworcu kolejowym. Moja decyzja przyjazdu tutaj była bardzo spontaniczna i podyktowana emocjami, dlatego koniecznie muszę się rozeznać w sytuacji i znaleźć jakieś miejsce do spania. Drogie hotele rzecz jasna nie wchodzą w grę. Nie przygotowałam się do tej podróży więc pierwszą rzeczą jaką robię to kupuję mapę miasta i cały plik gazet z ogłoszeniami. Szukam ofert pracy w bankach, ale tych jest niewiele i z moim wykształceniem nie mają nic wspólnego. Zniechęcona czytam wszystkie ogłoszenia. Muszę koniecznie zacząć pracować, by mieć się za co utrzymać w tym wielkim mieście. Szukam więc jakiegokolwiek zatrudnienia. Wreszcie trafiam na ofertę opiekunki do chorego mężczyzny. Podany jest adres i telefon. Wybieram numer. Może się uda. W słuchawce słyszę męski głos. Przedstawiam się i mówię, że jestem zainteresowana pracą w charakterze opiekunki. Mężczyzna uważa, że powinnam przyjechać, wtedy zadecyduje. Pytam jeszcze, czy to daleko od dworca. Okazuje się, że niecałe trzy kilometry. Spokojnie mogę pójść pieszo. Na szczęście walizka ma kółka i nie muszę jej dźwigać. Lokalizuję ulicę na mapie i ruszam”.
Marek pokręcił z niedowierzaniem głową. Ileż musiało być w niej desperacji i rozpaczy. Nikt nie wypuszcza się w nieznane nie mając żadnego punktu zaczepienia, jakiejś możliwości pracy, czy zakwaterowania. Ona rzeczywiście poszła na żywioł. Sama jak palec w obcym mieście była skazana wyłącznie na własną zaradność i asertywność. Posiadała obie te cechy. Potrafiła walczyć nawet wtedy, gdy wydawało się, że stoi na przegranej pozycji. O tym przekonał się wielokrotnie. Tak było przy „Sportivo”. Kontrakt z reprezentacją był czymś tak karkołomnym, że podpisanie go groziło całkowitym upadkiem firmy. Alex judził. Mamił ojca i mówił to, co ten chciał usłyszeć, że to prestiż i wielka sława dla F&D. Ula od początku twierdziła, że to jak założenie sobie pętli na szyję. Napisała mu listę mocnych argumentów na „nie”, by mógł przekonać ojca, ale to nie zadziałało. Był gotowy zrezygnować z prezesury, bo wiedział, że nie poradzi sobie z tym. „Marek nie poddawajmy się, proszę”. Tymi słowami przywitała go wchodząc do gabinetu. „Znajdźmy sponsora i zrealizujmy ten kontrakt. Alex na pewno nie ma żadnego pomysłu. To mrzonki. Wyobrażasz sobie jego w roli prezesa? Przecież on tak podle traktuje pracowników. A Pshemko? Jak miałby się z nim dogadać? Przecież mistrz nienawidzi go organicznie i ma wręcz na niego alergię. Proszę cię spróbujmy. Chociaż raz”. Jej słowa i pewność, że faktycznie to może się udać zadziałały na niego motywująco i choć nie znaleźli wtedy sponsora, to Ula wzięła kolejny kredyt, dzięki któremu mogli ruszyć z produkcją. Przestał liczyć jak wiele razy ratowała go z kłopotów, jak bardzo była zaangażowana i pomocna. Wbrew wrażeniu, że jest delikatna i krucha, była bardzo silną kobietą.
„Poczdam to piękne miasto. Mnóstwo tu zieleni. Dosłownie wszystko w niej tonie. Ciągnę walizkę za sobą i rozglądam się ciekawie. Po pół godzinie docieram do An der Vorderkappe. Pytam przechodzącą kobietę o numer dwadzieścia cztery. Mówi, że to na samym końcu ulicy tuż przy rzece Haweli. Okolica jest cudowna. Człowiek wcale nie ma poczucia, że jest w wielkim mieście. Docieram do zdobnego ogrodzenia, na którym figuruje tabliczka z numerem. Naciskam guzik dzwonka i po chwili słyszę brzęczenie. Pcham furtkę i wchodzę na wybetonowany podjazd. Dom jest dość spory, wkomponowany w zieleń. Bardzo tu cicho i spokojnie. Widzę jak otwierają się drzwi i wyjeżdża przez nie mężczyzna na inwalidzkim wózku. Jest wyniszczony przez jakąś chorobę. Bardzo blady i łysy. Myślę, że nie ma więcej jak trzydzieści siedem lub osiem lat, ale przez chorobę wygląda starzej. Przedstawiam mu się podając mu dłoń. Jego własna jest bardzo szczupła, delikatna i zimna.
- Thomas Ditmar. Miło mi panią poznać. Proszę wejść, to porozmawiamy.
Dom urządzony jest bardzo nowocześnie. Ogromny salon, w którym stoją wielkie skórzane kanapy robi przyjemne wrażenie. Zauważam kominek, który też dodaje przytulności. Thomas wskazuje mi jeden z foteli i prosi, żebym usiadła. Pyta skąd pochodzę, bo nazwisko brzmi mu obco i ledwie może je wymówić. Opowiadam mu, że przyjechałam z Polski i bardzo potrzebuję jakiejkolwiek pracy.
- Opiekowałaś się kiedyś chorymi?
- Opiekowałam się bardzo długo moim chorym na serce ojcem. Po operacji wyzdrowiał i już nie wymaga mojej opieki, ale jakieś doświadczenie mam.
- To praca całodobowa i nie wiem czy podołasz.
- Jestem silna i dam radę. Proszę tylko powiedzieć co będę miała w zakresie obowiązków.
- Tych jest sporo. Trzeba zająć się mną, posiłkami i zakupami. Raz w tygodniu przychodzi tu Tania, kobieta do sprzątania, więc to by ci odpadło. Nie ukrywam, że potrzebuję też kogoś do towarzystwa i nie chcę, żeby to zabrzmiało dwuznacznie. Choroba odebrała mi przyjaciół i znajomych. Nie mam żadnej rodziny i po prostu potrzebuję czasem się wygadać. Nie przeraża cię to?
Uśmiecham się najpiękniej jak tylko potrafię. Ten znękany chorobą człowiek wzbudził we mnie szczerą sympatię.
- Ani trochę. Mogę zapytać, co to za choroba?
- To przewlekła białaczka limfocytowa. Choruję już na nią od siedmiu lat. Niestety ostatnio przyspieszyła i biorę chemię. To stąd ta łysa głowa. Muszę też wiedzieć, czy masz prawo jazdy. To warunek konieczny, bo będziesz musiała wozić mnie na chemię raz w tygodniu.
- Prawo jazdy posiadam, ale nie jeździłam kilka lat i musiałabym chyba poćwiczyć.
- To da się zrobić. Mieszkasz gdzieś?
- Nie… Dopiero będę szukać.
- To w takim razie nie będzie konieczne. Jak mówiłem potrzebuję całodobowej opieki i musisz być tu na miejscu. Przygotowałem jeden z pokoi i mam nadzieję, że będzie ci w nim wygodnie. Weź walizkę i pozwól za mną. - Pokój jest śliczny. Ma wygodne łóżko i wielkie okno wychodzące na rzekę. – Rozpakuj się teraz i wróć do salonu, bo jeszcze wiele rzeczy zostało do omówienia. Aha… Zapomniałbym o najważniejszym. Wynagrodzenie to trzy i pół tysiąca euro. Odpowiada ci?
- Jak najbardziej. Bardzo dziękuję.
Moje serce skacze z radości. Mam ogromne szczęście. Myślę, że dobrze będę się dogadywać ze swoim pracodawcą. Jest bardzo uprzejmy i miły”.
- Thomas Ditmar – mruknął. – Czyż nie tak brzmi drugi człon jej nazwiska? Czyżby wyszła za mąż za śmiertelnie chorego mężczyznę? To raczej do niej niepodobne. W tym pamiętniku napisała przecież, że jeśli Dobrzański nie odwzajemni jej miłości, to już nigdy nikogo tak nie pokocha. A może jednak pokochała i wcale nie wyszła za mąż z litości? Poczuł ukłucie w sercu i ogromny żal. Wyrzucał sobie, że gdyby te pięć lat temu wykazał więcej odwagi dzisiaj mogli by być szczęśliwym małżeństwem. Miał wrażenie, że przegapił najważniejszą rzecz w swoim życiu. Przegapił coś, czego już nie odzyska. Tę stratę traktował jak karę i choć uważał, że na nią zasłużył, to czuł się skrzywdzony jej dotkliwymi skutkami.
„Thomas wiele mi o sobie opowiedział. Miał zaledwie trzydzieści lat, gdy dopadła go ta paskudna choroba. Długo nie odczuwał jej skutków. Rozwijała się podstępnie i powoli. Jego matka zmarła na białaczkę i pewnie po niej ją odziedziczył. Uważam, że jest bardzo dzielny, bo wciąż walczy. Jest współwłaścicielem sporej firmy informatycznej. Wraz ze wspólnikiem budowali ją od zera. Nadal stara się pracować w domu na ile pozwalają mu siły.
Ogrodnik, który przychodzi raz w tygodniu i dopieszcza ogród, za dodatkową zapłatą pomógł mi przypomnieć sobie jak się prowadzi samochód. Przy okazji poznałam topografię miasta. Już wiem, gdzie można dostać najświeższe produkty i gdzie jest klinika, do której będę wozić Thomasa na chemię.
Nie pozwalam, żeby tkwił wyłącznie w czterech ścianach. W ładną pogodę zabieram go nad rzekę, lub jezioro Templiner See. Rozmawiamy o wszystkim i dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Czasem się zamyślam i wspominam Marka. To silniejsze ode mnie. Thomas pyta wtedy o powód mojego smutku. Kiedyś opowiem mu może o tej mojej nieszczęśliwej miłości.
Któregoś dnia wracając z zakupami zauważam w kiosku polską gazetę, a na jej okładce seniorów Dobrzańskich i Marka. Kupuję ją. To impuls. Z niej dowiaduję się, że ślub się nie odbył, że Marek w ogóle nie pojawił się w kościele, a zagniewany ojciec wyrzucił go z firmy. Czy to z mojego powodu? Nie…, na pewno nie… Wiem tylko, że kredyt spłacany jest regularnie. Co miesiąc spływa na konto stosowna kwota. Czyżby senior tego pilnował? A jeśli tak, to na pewno wie o tych dwóch wziętych przeze mnie kredytach. Może to i dobrze? Krzysztof jest uczciwym człowiekiem. Gdyby taki nie był, sama musiałabym te kredyty spłacać. A swoją drogą ciekawe co robi Marek? Jak poradził sobie po odejściu z F&D? Założył coś swojego, czy pracuje u kogoś? Mimo wszystko żal mi Pauliny. Nie chciałabym być na jej miejscu.”
To cała Ula. Nawet diabłu przypięłaby anielskie skrzydła. Paulina narobiła jej tylu świństw, a ona wyraża żal, że do ślubu nie doszło. - Za dobra jesteś Ula, zdecydowanie za dobra. – Dobrze pamiętał te wszystkie awantury, w których wyżywała się na Uli zupełnie bez powodu. Niektóre z nich miały miejsce w biurze i niestety Ula była ich świadkiem.
- Dla wszystkich masz czas. Dla Sebastiana, dla Pshemko, ba…, co ja mówię? Najwięcej masz go dla Brzyduli. A może ona by z nami zamieszkała? Pomogłaby w przygotowaniach do ślubu.
- Brzydula? To już nawet o coś takiego jesteś zazdrosna?
Nie zauważył, że ona stoi w sekretariacie jak wmurowana i słucha tej scysji. Jakże żałował tych słów. Żałował, że potraktował ją przedmiotowo. Musiało ją to dotknąć do żywego. Pojęcia nie miał jak ma jej to wyjaśnić. Poleciał za nią wtedy i dopadł na ulicy. Wpił się w jej usta wprawiając ją tym pocałunkiem w ogromny szok. Żeby zatrzeć ten niemiły incydent umówił się z nią wtedy na randkę w palmiarni.
Podziwiał ją za to, że nie chowa długo urazy i jest w stanie wybaczyć najgorsze świństwo. Po jej ucieczce dość długo wierzył, że złość jej przejdzie i będzie mógł porozmawiać z nią spokojnie i wszystko klarownie wytłumaczyć. Potem zrozumiał, że ta cała intryga była świństwem najcięższego kalibru i że ona tym razem mu nie wybaczy.
„Dziś mija rok odkąd jestem w Poczdamie. Siedzimy z Thomasem na słonecznej werandzie i pijemy z tej okazji szampana. Mam co świętować, bo dzięki Thomasowi co miesiąc mogę wspomóc swoją rodzinę finansowo. Wysyłam im tysiąc euro. To, co mi zostaje w zupełności wystarcza. Nie płacę za mieszkanie i wyżywienie. To duża oszczędność. Założyłam sobie tu lokatę i wpłacam na nią systematycznie.
Thomas okazał się wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Mogę z nim porozmawiać o wszystkim, bo potrafi słuchać i nie przerywać. Ma lepsze i gorsze dni. Czasem, gdy bardzo jest źle wzywam lekarza. Nauczyłam się też podawać mu wzmacniające kroplówki. Mam wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz słabszy. Najgorzej jest po chemii, bo długo szarpią nim torsje. To go wykańcza.
Patrzy na mnie uśmiechając się łagodnie. Od przyjazdu bardzo się zmieniłam. Na nosie mam modne okulary, wymieniłam stare ciuchy na nowe, aparat na zębach zniknął, a włosy błyszczą miedzianym odcieniem w letnim słońcu.
- Stałaś się bardzo atrakcyjną kobietą Ula. Jesteś piękna. Tylko patrzeć jak zakochasz się w kimś i odejdziesz stąd – zakończył smutno.
- Bez obawy – zapewniam go. – Nic takiego się nie stanie. Raczej jestem stała w uczuciach.
- Nadal kochasz tego drania, który tak bardzo cię skrzywdził?
Wzdycham ciężko na myśl o Marku i kiwam głową.
- Nie tak łatwo jest przestać kochać, niestety – odpowiadam nieco filozoficznie.
- A ja już od jakiegoś czasu noszę się z pewną propozycją, ale boję się, że jak ci ją przedstawię, to znienawidzisz mnie.
Gładzę delikatnie jego szczupłą dłoń.
- Thomas ciebie nie można znienawidzić, bo jesteś najlepszym człowiekiem jakiego znam. Powiesz mi o co chodzi?
- Wiesz, że niewiele czasu mi już zostało. Nie wiem jak długo jeszcze pożyję, może rok, może dwa? Lekarze nie dają mi szans na więcej. Wiesz też, że nie mam nikogo komu mógłbym zostawić to wszystko, a bardzo nie chcę, żeby przeszło to na rzecz miasta. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy wziąć ślub. Cywilny ślub. Wtedy jako żona miałabyś prawo do całego majątku. Trochę tego jest. Nie wiesz o tym, ale mam pięćdziesiąt procent udziałów firmy. Oprócz tego kilka lokat i giełdowych akcji, które przynoszą niezły dochód. Jest też ten dom… Przez ten rok sprawiłaś, że znowu stałem się szczęśliwym człowiekiem. Jesteś przyjaciółką, powiernicą, opiekunką i najwspanialszą towarzyszką, jaką tylko mógłbym sobie wymarzyć. Jeśli nie przyjmiesz tego majątku wszystko przepadnie.
Siedzę wbita w fotel jak słup soli. Tego w życiu bym się nie spodziewała. Ściskam dłonie tak mocno, że aż bolą mnie palce.
- Thomas…, - mówię cicho - to bardzo szlachetna propozycja z twojej strony, ale pomyśl, co powiedzą twoi znajomi. Powiedzą, że wyszłam za ciebie wyłącznie dla tego majątku. Nie chcę tak…
- Widziałaś tutaj przez ostatni rok jakichś moich znajomych? Nikt nawet tak nie pomyśli. Ja nie mam znajomych. Jestem samotnym człowiekiem Ula. Nawet mój wspólnik ma ze mną kontakt wyłącznie telefoniczny, bo nie ma pojęcia jak miałby się zachować widząc mnie w takim stanie. Ślub to tylko formalność. Weźmiemy na świadków Tanię i Uwe i to wystarczy. Błagam zgódź się. Chcę spokojnie zamknąć oczy nie martwiąc się, że to wszystko pójdzie na zatracenie, że przepadnie, lub zostanie rozkradzione. Przecież to owoc mojej ciężkiej pracy przez lata.
Oderwał wzrok od książki i zamyślił się. Teraz wszystko zrozumiał. Wyszła za mąż za tego człowieka nie dlatego, że bardzo chciała zapomnieć o starej miłości, ale dlatego, że Thomas, człowiek śmiertelnie chory prosił ją o to. To tak jakby spełniała jego ostatnią wolę - Ona nie zapomniała, ona nadal nosi tę miłość w sercu i nadal mnie kocha. – Ta myśl była jak objawienie, jak powiew świeżego powietrza, jak łyk wody na pustyni. Poczuł przyjemne ciepło rozlewające się wokół jego serca. To była bardzo obiecująca świadomość dająca nadzieję na pojednanie. Może uda mu się porozmawiać z nią po tym spotkaniu autorskim? Jeśli będzie trzeba, uklęknie przed nią i będzie błagał o chwilę rozmowy.
„No i stało się. Dzisiaj zostałam panią Urszulą Cieplak-Ditmar. Patrzę w oczy mojego męża i uśmiecham się szeroko. Jest bardzo szczęśliwy i nie potrafi tego ukryć. Tania i Uwe gratulują nam. Zapraszamy ich do restauracji na mały poczęstunek w postaci obiadu, deseru i szampana. Po dwóch godzinach wracamy do domu. Thomas wygląda na bardzo zmęczonego. Jest blady a czoło ma usiane kropelkami potu. Pomagam mu się rozebrać z garnituru i daję świeżą piżamę. Podłączam kroplówkę. To go trochę wzmocni.
- Posiedź przy mnie Ula i poczytaj mi coś. Może „Istotę” Arno Strobela?
- Tylko się przebiorę i zaraz do ciebie wracam. Chcesz coś do picia? Przyniosę sok pomarańczowy.
Koniecznie muszę coś zrobić. Chcę, żeby ten dobry o szczerym sercu człowiek pożył jak najdłużej, choć wiem, że nosi na sobie piętno śmierci.
ROZDZIAŁ 4
Zerknął na wiszący na ścianie zegar wskazujący dwudziestą drugą piętnaście. Wiedział, że nie oderwie się od tej książki choćby miał czytać ją do rana. Poczuł głód. Cały w zasadzie dzień był tylko o kawie. Wstał i zrobił sobie herbaty, a do niej kilka kanapek z szynką, które zjadł z apetytem. Zamienił szlafrok na wygodny dres i ponownie zasiadł do lektury.
„Thomas skończył chemię. Jest jeszcze słaby, ale z dnia na dzień jest poprawa. Więcej mówi i nawet żartuje. Zmodyfikowałam dietę, którą wcześniej skonsultowałam z lekarzem. Postawiłam na produkty zawierające najwięcej żelaza. Robię obiady mające w zestawie wyłącznie czerwone mięso lub wątróbkę. Przyrządzam tony szpinaku, sałatki z zielonej pietruszki, jaj, pomidorów i papryki. Codziennie na dzień dobry Thomas dostaje szklanicę soku z buraków. Krzywi się, bo sok nie jest smaczny, ale wypija bez protestu. Zamiast herbaty i kawy parzę napar z pokrzywy. Wyczytałam, że ona ma silne właściwości krwiotwórcze. Kiedy po miesiącu patrzę na niego i widzę lekkie rumieńce na twarzy przynoszę mu lustro.
- Spójrz, czyż nie wyglądasz zdrowiej? Kiedy miałeś taką rumianą twarz? Teraz mam pewność, że postępuję właściwie i ta dieta działa cuda. Koniecznie musimy pojechać do laboratorium. Wprawdzie lekarz nie zlecił badań, ale zrobimy je. Chcę wiedzieć, czy polepszyły się wyniki z krwi.
Thomas nie ma nic przeciwko temu. Widzi moje podekscytowanie, które i jemu się udziela. Dawno nie czuł się tak dobrze. Nawet włosy zaczęły mu odrastać. Twierdzi, że są gęstsze i ciemniejsze niż wcześniej. To pewnie skutek chemii.
Wyniki znacznie się poprawiły. Lekarz jest bardzo zadowolony. Mam pewien pomysł i pytam go, czy Thomas może podróżować. Tłumaczę, że chciałabym go wyrwać choć na trochę z domu, żeby pooddychał innym powietrzem niż to poczdamskie. Lekarz się zgadza. Wypisuje mi jeszcze plik recept na leki i kroplówki, żebym miała czym wzmacniać męża, gdy będzie się czuł słabiej. Po drodze do domu zatrzymuję samochód przy aptece i wykupuję wszystkie leki. Thomas trochę się dziwi, bo jeszcze nie zna moich planów. Mówię mu, że zabieram go w długą podróż co najmniej trzytygodniową i muszę mieć większą ilość medykamentów.
- Naprawdę jedziemy w podróż? A dokąd? – dopytuje się podekscytowany.
- Tego jeszcze nie wiem. Możemy usiąść po obiedzie i ustalić trasę. Lekarz uznał, że czujesz się lepiej i nic ci nie będzie.
Wodząc palcem po mapie dochodzimy do wniosku, że moglibyśmy pojechać do Świnoujścia i tam spotkać się z moją rodziną. Thomas zna ich dzięki moim częstym rozmowom z nimi przez skypa.
- Załatwię nam dwutygodniowy pobyt w jakimś hotelu nad polskim morzem i potem powiadomię tatę. Dzieciaki na pewno się ucieszą. Morskie powietrze dobrze ci zrobi. Co ty na to?
Thomas uśmiecha się szeroko a w jego oczach migotają wesołe iskierki.
- Bardzo dobry pomysł. Już się cieszę na ten wyjazd.
Nie tracę czasu. Obdzwaniam hotele i załatwiam pokój dwuosobowy dla nas i trzyosobowy dla taty. Przy okazji wysyłam im pieniądze na podróż. Wieczorem rozmawiam z nim jeszcze i uzgadniam szczegóły. Za dwa dni wyjeżdżamy.
Droga nie zmęczyła Thomasa, bo jechałam tylko trzy i pół godziny. Czekamy na moją rodzinę, która wciąż jest w drodze. Oni mają tu znacznie dalej niż my.
Radość ze spotkania jest ogromna. Tata niezwykle serdecznie traktuje Thomasa, a Betti przykleiła się wręcz do niego. Podczas całego pobytu korzystamy ze wszystkiego, co oferuje to miejsce. Thomas poddany zostaje zabiegom wzmacniającym jego ciało i odprężającym. Dużo spacerujemy, opalamy się i pływamy, choć dla mojego męża opalanie nie jest wskazane. Dbam o to, żeby nie wystawiał się zbytnio na słońce, a mimo to jest trochę opalony i już nie taki blady jak wcześniej.
Rozstanie z tatą i rodzeństwem jest bolesne. Przytulam Betti i obiecuję jej, że powtórzymy to w przyszłym roku. Oni wracają do Rysiowa, a my jedziemy jeszcze do Rostocku i stamtąd do domu. Thomas czuje się jak nowonarodzony. Ma lekko smagniętą słońcem twarz i burzę gęstych włosów. Wygląda naprawdę dobrze, a mnie aż serce rośnie. Myślę sobie, że nie poddam się łatwo i może uda mi się wyrwać go z zachłannych łap śmierci.
- Ona walczy o niego tak jak o mnie kiedyś. On jest słaby z powodu choroby. Ja miałem słaby charakter. Jej determinacja w przypadku Thomasa wcale nie jest mniejsza od tej, którą przejawiała w stosunku do mnie. Jak mogłem wypuścić tę kobietę z rąk? Byłem idiotą.
Pomyślał, że ona urodziła się wojowniczką. Walczy w nieswojej sprawie, ale zawsze dla kogoś. Sprawia wrażenie, jakby kochała Thomasa nad życie, a przecież tak nie jest. Ile więc byłaby w stanie poświęcić dla kogoś, kogo kocha? Chyba nigdy nie przestanie jej podziwiać. Nie zna drugiej takiej kobiety. Trzymał w dłoniach prawdziwy skarb i wypuścił go z nich. Poczuł, że zazdrości Thomas’owi. Mógłby zachorować na jakąś śmiertelną chorobę byleby doświadczyć tej słodkiej opieki z jej strony i choć przez krótki czas móc się nią nacieszyć. – Nie… Nie możesz tak myśleć człowieku. Nie możesz zazdrościć komuś, kto nie ma szans na życie. Przecież chciałeś się przy niej zestarzeć, wychować dzieci…
„Tego lata mieliśmy powtórzyć ten szalony wyjazd z zeszłego roku, ale Thomas czuje się gorzej niż wtedy. Jest bardzo słaby. Wmasowuję w jego ciało tony kremów ujędrniających, ale ono jest już tak wyniszczone, że to nic nie daje. Łzy same cisną mi się do oczu. Jest mi go strasznie żal. Gdybym mogła wzięłabym część jego cierpienia na siebie. Wciąż powtarza, że to wielkie szczęście, że zjawiłam się na progu jego domu.
- Bez ciebie umarłbym już dawno – mówi w kółko. – Dziękuję ci, że nie zostawiłaś mnie i wciąż tu jesteś.
- Nie mogłabym cię zostawić. To nie leży w mojej naturze zostawiać człowieka bez pomocy. Jesteś dla mnie kimś naprawdę ważnym, jesteś moim mężem, a obowiązkiem żony jest wspierać męża, prawda?
- Gdybym był zdrowy… - w jego oczach migotają łzy. Pochylam się nad nim i całuję jego blady policzek.
- Ciii… Już nic nie mów, bo to cię męczy. Spróbuj zasnąć.”
Ze zdziwieniem skonstatował, że i on ma mokre policzki. Przetarł je nerwowym ruchem. I jemu było żal Thomasa. Nie miał pojęcia, że choroba, na którą cierpiał, to nie był typowy rak, który w szybkim tempie potrafi wyniszczyć organizm człowieka i doprowadzić go do śmierci. Ten rodzaj białaczki rozwija się w człowieku latami i nawet jeśli się ją zdiagnozuje, to nie podejmuje się leczenia, a jedynie monitoruje jej przebieg, żeby we właściwym czasie podać stosowne i bardziej agresywne leki. Chorzy na tę chorobę przeżywają najwyżej dziesięć lat, a Thomas od czasu diagnozy żyje dziewięć. Jego czas dramatycznie się kurczy. A co będzie jeśli on umrze? Jak Ula sobie z tym poradzi? Na swój sposób być może go kocha i czuje się z nim silnie związana. To będzie dla niej ogromna trauma.
„Pojechałam dzisiaj do lekarza Thomasa. Błagałam go, żeby przepisał mu jakieś mocniejsze leki, coś na wzmocnienie.
- Ta druga chemia kompletnie nic nie dała. Wycieńczyła go jeszcze bardziej. Już nie wstaje z łóżka, bo jest taki słaby. Błagam, niech mu pan pomoże… Myśleliście o przeszczepie szpiku? Może znalazłby się dawca? Ja sama chętnie poddam się badaniom… - rozpłakałam się rozpaczliwie. Lekarz bezradnie rozkłada ręce i patrzy na mnie ze współczuciem.
- Pani Ditmar, ja nie jestem Bogiem. Gdybym tylko znał cudowny lek na to paskudztwo przepisałbym mu niezwłocznie. Przeszczep szpiku nie wchodzi w grę, bo choroba jest bardzo zaawansowana a w tym stadium nie wykonuje się przeszczepów, bo się nie przyjmują. On zna doskonale przebieg tej choroby i wie, że kończy się zgonem. Nie ukrywałem przed nim nic, bo prosił mnie o szczerość. Jest przeraźliwie świadomy tego, co go czeka. Ja wiem, że dla pani to bardzo trudna i dramatyczna sytuacja, ale proszę mi wierzyć, że my od strony medycznej zrobiliśmy wszystko, żeby przeżył jak najdłużej. On przez zmienione nowotworowo limfocyty ma już zaatakowaną wątrobę, śledzionę, szpik kostny, krew i węzły chłonne, a przecież proces wciąż trwa i atakowane są inne narządy. Nie mamy jeszcze dostatecznej wiedzy, jak z tym walczyć. Możemy jedynie ulżyć choremu w cierpieniu. Naprawdę bardzo mi przykro.
Opuszczam szpital zdruzgotana. Zrozumiałam, że dla Thomasa nie ma już ratunku. To straszne. Wracam do domu i idę wprost do jego sypialni. Kładę się obok niego i przytulam mocno. Tak bardzo nie chcę go stracić, a tymczasem jego życie wymyka mi się z rąk.
- Już wróciłaś? – Thomas otwiera leniwie oczy i uśmiecha się do mnie. – Miałem wrażenie, że dopiero wyszłaś. Co mówił lekarz?
- Nic szczególnego. Nadal będziesz musiał brać kroplówki i pić moje soki buraczane. Może jutro będziesz silniejszy, to pójdziemy nad rzekę. Potrzebujesz świeżego powietrza. – Cmokam go w policzek i idę do kuchni przygotować jakiś obiad. Thomas nie ma apetytu, ale stara się zjeść cokolwiek, żeby nie sprawić mi przykrości. Jestem tak zdruzgotana rozmową z lekarzem, że w zaciszu swojego pokoju wtulam twarz w poduszkę i łkam żałośnie. Tak bardzo nie chcę, żeby umarł. Wobec tej całej sytuacji czuję się straszliwie bezradna i tak przytłoczona, że ledwie oddycham.
Nie mógł powstrzymać łez. Było mu żal i Thomasa, i Uli. Wstał z kanapy i otworzył na oścież okno. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza. Chłodny wiatr omiótł mu twarz.
Zastanawiał się ile ona jeszcze potrafi znieść. Przecież nie takie życie sobie wymarzyła. To wszystko przez niego. Gdyby nie jego tchórzostwo ona nie musiałaby przechodzić tej drogi przez mękę. Nie musiałaby uciekać, nie poznałaby nigdy Thomasa i nigdy nie cierpiałaby z powodu jego strasznej choroby. To poczucie winy dobijało go. Gdyby tylko miał taką możliwość zamknąłby ją w swoich ramionach i odgrodził od świata, żeby mogła odetchnąć, odgonić wszystkie złe myśli i odciąć się od przykrych wspomnień.
„Z Thomasem coraz gorzej. Nie wiem jak długo da jeszcze radę trzymać się tak kurczowo życia. Całymi dniami siedzę przy nim i jeśli tylko nie śpi rozmawiamy sobie cicho, lub czytam mu jego ulubione książki. To nie do zniesienia, gdy człowiek jest świadkiem męczarni drogiej sercu osoby.
- Nie bój się, kiedy odejdę – mówi szeptem. – Na wszystko cię przygotowałem. Wiesz, gdzie są dokumenty. Jesteś taka dzielna, że na pewno dasz sobie radę.
Ukrywam twarz w dłoniach i szlocham głośno.
- Nie chcę dawać sobie rady. Chcę, żebyś żył…
- Kochanie wiesz, że i ja tego pragnę, ale to niemożliwe. Teraz bardziej niż przedtem zależy mi na tym, żeby żyć. Gdybym był zdrowy, moglibyśmy mieć dobre i szczęśliwe życie Ula. Tego żal mi najbardziej. Na pogrzebie na pewno się zjawi Klaus Meyer, to jak wiesz mój wspólnik. Niewykluczone, że zaproponuje ci sprzedaż udziałów. Sprzedaj je bez żalu. One nie są ci potrzebne, bo z informatyką niewiele masz wspólnego. On jest uczciwy i na pewno uczciwie wyceni ich wartość. Znasz się na giełdzie. Pakiety akcji, które kiedyś kupiłem nieźle procentują i dają dobry dochód. Te zachowaj podobnie jak lokaty. Zasługujesz na wszystko co najlepsze, a ten kapitał pozwoli ci się utrzymać i nie klepać biedy. Z domem zrobisz, co zechcesz.
- Nigdy go nie sprzedam. Tu będzie mieszkać pamięć po tobie, a ja zawsze będę tu wracać, bo zostawię tu część mojego serca. Nie chcę już rozmawiać na temat schedy po tobie. To brzmi tak jakbym czekała na twoją śmierć.”
Ukrył w dłoniach twarz. Czytanie o cierpieniu tego człowieka i o cierpieniu Uli zaczynało go przerastać. Jak długo jeszcze…? Czy Bóg nie istnieje, by mógł się ulitować nad tym nieszczęśnikiem?
„Ta noc jest straszna. Thomas nie może już mówić. Leżę obok niego i nasłuchuję w ciszy jego oddechu. Mała lampka stojąca przy łóżku rzuca cień na jego wymizerowaną twarz. Oddałabym wszystko, żeby cofnąć potworne skutki tej podstępnej choroby. Podciągam się na łokciu, bo Thomas zaczyna oddychać ciężko łapiąc łapczywie hausty powietrza.
- Thomas? Otwórz oczy, proszę… - głos mi drży od płaczu. – Ocknij się kochanie i oddychaj, oddychaj… - podtykam mu maskę tlenową, żeby mu ulżyć. Jego na wpół otwarte oczy patrzą na mnie z wielkim bólem.
- Kocham cię Ula, zawsze będę cię kochał. Pamiętaj… - głos grzęźnie mu w gardle. Jeszcze jeden ciężki oddech a potem już nic. Kompletnie nic. Zbliżam usta do jego ust i całuję je delikatnie.
- Spoczywaj w spokoju kochanie – szepczę wprost w nie. Układam głowę na jego piersi i płaczę głośno, bo nie potrafię nad tym zapanować. Odszedł najlepszy człowiek jakiego znałam, najlepszy mąż, chociaż nasze małżeństwo nie zostało nigdy skonsumowane. Z czasem pokochałam go, ale nie była to taka miłość jaką obdarzyłam Marka. Ta miłość nosiła piętno śmiertelnej choroby i umarła wraz z nią. Czuję się tak jakbym nosiła w sercu ogromny kamień. Zaczyna świtać, gdy odrywam się od ciała Thomasa. Odpinam mu kroplówkę. Nie będzie już potrzebna. Ogarniam się trochę i dzwonię na pogotowie. Lekarz musi stwierdzić zgon. Drugi telefon jest do domu pogrzebowego. Jego pracownicy zabiorą ciało.
O szóstej rano już nie ma Thomasa w domu. Dzwonię do taty. Muszę im powiedzieć, że zostałam wdową. Kiedy słyszę zaspany głos taty nie owijam w bawełnę i od razu mówię, o co chodzi.
- Dziś w nocy umarł Thomas tatusiu. Bardzo ciężko znoszę jego śmierć. Możecie przyjechać? Zamówię na jutro lot. W Poczdamie nie ma lotniska, ale dolecicie do Berlin-Tegel. To dwadzieścia pięć kilometrów ode mnie. Przyjadę po was. Dam jeszcze znać, o której wylot, a bilety odbierzecie na Okęciu.
Tata jest wstrząśnięty tymi hiobowymi wieściami, ale zapewnia mnie, że przyjadą jak najszybciej. Nerwowo szukam w internecie połączeń. Najbliższy lot z Warszawy jutro o siódmej trzydzieści. Na szczęście są jeszcze wolne miejsca. Bez wahania je bukuję. Jeszcze tego samego dnia dzwonię do Klausa Meyera, przedstawiam się i informuję go o śmierci Thomasa. Obiecuję zadzwonić jak już będę znała datę pochówku. On oferuje mi pomoc, ale odmawiam.
- Thomas jeszcze za życia wszystko pozałatwiał, ja muszę tylko dopilnować kilku rzeczy.
Kolejny telefon jest do prawnika Thomasa. On mówi mi, że Thomas spisał testament a jego otwarcie nastąpi tydzień po pogrzebie w jego kancelarii notarialnej.
– Ja wiem o tym testamencie, bo mi mówił...
- To pewnie wie pani także, że jest jedyną spadkobierczynią?
- Tak, wiem…
- W takim razie do zobaczenia.
W końcu ruszam do domu pogrzebowego. Thomas spocznie na tutejszym cmentarzu obok swoich rodziców. Mają tu spory, marmurowy grobowiec. Rozmawiam jeszcze o szczegółach takich jak wieniec na trumnę i kwiaty dla żałobników. Nie będzie ich zbyt wielu, bo jak zawsze powtarzał Thomas, nie miał żadnych znajomych ani przyjaciół. To smutne, ale on już jest w lepszym świecie i nie musi się o nic troskać. Ma mnie, a ja zawsze będę wracać na jego grób. Pogrzeb odbędzie się za dwa dni o dziesiątej rano. Dzwonię jeszcze do Tani i Uwe, żeby ich powiadomić. Jutro Tania i tak przyjdzie sprzątać. Zamierzam zamówić jakiś catering. Żałobników wprawdzie będzie mało, ale wypada im dać jeść.
Był wstrząśnięty tym opisem śmierci Thomasa. Oczami wyobraźni widział znękaną, opuchniętą od płaczu Ulę tulącą jego wychudzone ciało. Małżeństwo nie zostało skonsumowane. Tak napisała. Nie wiadomo, czy ona nie chciała, czy też Thomas wycieńczony chorobą po prostu nie był zdolny do seksu. Podejrzewał, że raczej to drugie. Nie był jej tak do końca obojętny i coś jednak do niego czuła. Byli przecież małżeństwem prawie półtora roku.
ROZDZIAŁ 5
„Pogrzeb oprócz mojej rodziny, Tani i Uwe, gromadzi jeszcze kilka osób. Jest Klaus, przyjaciel i wspólnik Thomasa, trochę ludzi z firmy, których Klaus mi przedstawia a także prawnik mojego zmarłego męża. Smutna to uroczystość i bardzo przejmująca. Ciągle płaczę i jestem taka rozdygotana. Kulminację mam w momencie, gdy trumna z ciałem wjeżdża do krypty. Ściska mi się boleśnie serce i trzęsę się jak osika. Stojący obok tata przytula mnie mocno. Nie mogę sobie poradzić z tą stratą. Przerażająco dobitnie dociera do mnie, że już nigdy go nie zobaczę, nie porozmawiam i nie przytulę. To boli, bardzo boli. Pociesza mnie tylko myśl, że on przez ostatnie lata miał też dobre momenty, które chociaż na chwilę pozwalały zapomnieć mu o chorobie i cieszę się, że mogłam się do tego przyczynić. To takie niesprawiedliwe, że ludzie odchodzą w kwiecie wieku. Thomas miał zaledwie trzydzieści dziewięć lat. Mógł jeszcze tyle rzeczy zrobić dla świata…
Po pogrzebie docieramy do domu i gromadzimy się wszyscy w salonie. Rozmawiam z Klausem. Thomas miał rację, że on będzie chciał odkupić udziały.
- Wiem Ula, że to nie najlepszy moment, ale nie mam pojęcia kiedy miałbym znaleźć czas, by ponownie cię odwiedzić…
- Chcesz odkupić udziały Thomasa? – pytam wprost. Widać, że jest zaskoczony.
- Skąd wiesz?
- Jeszcze przed śmiercią Thomas mi mówił, że pewnie będziesz chciał odkupić. Wiedz, że on nie miał nic przeciwko temu. Ja nie znam się na informatyce i tak naprawdę nie potrzebuję tych udziałów. On mówił, że jesteś uczciwy i uczciwie policzysz ile są warte.
- O to możesz być spokojna. Powiadomię cię, kiedy mogłabyś podpisać akt notarialny. Postaram się załatwić to szybko. Jak podpiszesz akt pieniądze od razu mogę przelać na twoje konto.
Żałobnicy raczą się kawą, którą właśnie zaparzyła Tania. Uwe pomaga wnosić tace z małymi tartinkami i innymi przystawkami. Tania obawia się o swoją pracę. Chyba martwi się, że teraz po śmierci Thomasa zwolnię ją. Moje słowa jednak ją uspokajają.
- Nie martw się Taniu. Będziesz przychodzić tak jak dotychczas. Zanim ureguluję wszystkie sprawy minie sporo czasu. Wprawdzie zamierzam wrócić do Polski, ale tego domu nie sprzedam. Uwe nadal będzie doglądał ogrodu nawet wtedy jak mnie tu nie będzie. Potem już jak wyjadę nie będziesz musiała przychodzić co tydzień. Będę tu jednak częstym gościem i zawsze uprzedzę cię o moim przyjeździe, żebyś mogła posprzątać. Twoja pensja na tym nie ucierpi zapewniam cię.
Najwyraźniej jej ulżyło. Odetchnęła głęboko i podziękowała mi.
Tata z dzieciakami został przez następne dwa tygodnie. Był dla mnie prawdziwym wsparciem. Dzięki niemu powoli się otrząsam z tej traumy chociaż nie ma dnia, żebym nie była na cmentarzu. Przysiadam na kamiennej ławeczce i rozmawiam cicho z Thomasem, choć tak naprawdę jest to tylko monolog a nie rozmowa. Mam jednak nadzieję, że on mnie słyszy i czuwa nade mną. W domu nie poczyniłam żadnych zmian. Chcę, żeby wszystko było tak jak za życia Thomasa. Mam wrażenie, że wówczas mocniej odczuwam jego duchową obecność. Bardzo mi go brakuje. Ilekroć przysiadam na werandzie z kubkiem smolistej kawy przyłapuję się na tym, że wciąż zerkam na fotel obok, jakby za chwilę miał się na nim zmaterializować Thomas, któremu trzeba poprawić zsuwający się z kolan koc. Czuję się strasznie samotna. Oprócz Uwe i Tani nikt tu nie zagląda.
Tydzień po pogrzebie pojechałam do kancelarii. Notariusz odczytał mi testament i wręczył mi go. Nagle stałam się zamożną kobietą. Sam dom wart był w przeliczeniu na złotówki dwa miliony dwieście tysięcy. To ogromny spadek i śmiało mogę powiedzieć, że Thomas zabezpieczył mnie na resztę mojego życia.”
- Thomas był wspaniałym człowiekiem, szlachetnym i dobrym. Ja w porównaniu z nim jestem nikim – stwierdził zgodnie z prawdą. – Jak ona może mnie jeszcze kochać? Po tym wszystkim, co jej zrobiłem? To wydaje się tak absurdalne, że aż niemożliwe. Minęło pięć lat i ja się zmieniłem, ale i tak do pięt mu nie dorastam. Choroba potrafi przewartościować człowieka i nawet zmienić jego charakter. Zmienia priorytety. Czy ja kiedykolwiek byłem tak łagodny jak Thomas? Chyba nigdy. Przez ostatnie lata zrobiłem się szorstki jak papier ścierny. Zdziczałem i bliżej mi do wiecznie ponurego Alexa niż do Thomasa. Sebastian wciąż powtarza, że to chroniczny brak kobiety. Faktycznie od czasu tego SPA nie byłem z żadną. Żyję jak mnich na własne życzenie. Chyba już nie potrafię budować relacji z kobietami tak jak kiedyś. Tylko z Ulą mógłbym jeszcze być szczęśliwy z żadną inną. Pytanie tylko, czy ona po tak dramatycznych przejściach będzie się chciała z kimś związać? Będzie się chciała związać ze mną? Mam nadzieję, że dziesiątego września dostanę odpowiedź na wszystkie pytania.
„Zaczęłam pisać. Czuję taką potrzebę przelania wszystkiego na papier, całego mojego życia, które nie było sielanką lecz ciągłą walką o coś lub dla kogoś. Czuję się trochę zmęczona tym życiem, a jednocześnie brakuje mi aktywności. Przy Thomasie byłam w ciągłym ruchu, bo wciąż wymagał ode mnie opieki. Prałam, gotowałam, dbałam o jego higienę. Teraz kiedy go już nie ma czuję się jak w zawieszeniu. Bezczynność nie jest dla mnie. Nie muszę pracować, bo mam z czego żyć, ale jak wrócę do Polski to pewnie rozkręcę jakiś mały interes. Nie mogłabym nie pracować, bo to wbrew mojej naturze. Póki co piszę i sama jestem ciekawa co z tego wyjdzie. To coś w rodzaju pamiętnika. Wcześniej też pisałam pamiętnik, ale chyba gdzieś zaginął, bo nie umiałam go znaleźć. Czas dzielę między pisanie i wizyty na cmentarzu. Nie wiem co będzie jak wrócę do Polski. Na pewno tych wizyt będzie mi bardzo brakowało. Thomas zawsze potrafił słuchać, więc może i teraz mnie słyszy?
Praca posuwa się do przodu i z każdym dniem przybywa stron. Nie wiedziałam, że moje zmagania z życiem mogą zająć tak dużo miejsca. Napisałam tyle stron, że powinnam to chyba wydać drukiem, ale nie tu. Ta książka powinna wyjść w Polsce. Niemcy mają jednak inną mentalność od naszej i być może nie zrozumieliby wielu rzeczy.
Znalazłam dwa godne uwagi wydawnictwa. Jedno z nich to „Iskierka” Pamiętam, że kiedyś Marek tak mnie nazywał. Mówił: „jesteś ciepłą iskierką, która ogrzewa mi serce”. Szkoda, że to były tylko nic nie znaczące słowa… Drugie to „Znaki czasu”. Zadzwoniłam tam i rozmawiałam z samym dyrektorem. Był dość uprzejmy i poprosił o przesłanie rękopisu. Powiedziałam mu, że to nie rękopis i że pisałam w komputerze więc mogę przesłać mu wydruk. Uspokoił mnie, że właśnie o to mu chodziło. Dogadaliśmy sprawę i wydruk książki poszedł do Polski. Teraz czekam niecierpliwie jak ją ocenią i czy takie coś ma w ogóle szansę zaistnieć na polskim rynku wydawniczym.
Staram się nie tracić czasu. Czekając na telefon z wydawnictwa zaczęłam szukać mieszkania w Polsce. Wynajęłam pośrednika i opisałam swoje wymagania. Ma być przestronne, jasne i w centrum Warszawy. Ma też posiadać garaż, bo nie będę parkować pod chmurką. Wkrótce dostaję pierwsze propozycje wraz ze zdjęciami. Jedna z nich szczególnie przypada mi do gustu. Mieszkanie jest duże. Niemal apartament. Ma cztery pokoje w tym ogromny salon i otwartą na niego kuchnię. Spora łazienka, osobno toaleta i obszerny przedpokój. Wygląda na nowe i rzeczywiście takie jest, bo blok, w którym miałabym zamieszkać oddano do użytku zaledwie kilka miesięcy temu. Decyduję się błyskawicznie, bo lokalizacja też jest bardzo dogodna. Blok mieści się na rogu Żelaznej i Twardej. Blisko centrum. Dogrywam wszystko z pośrednikiem. Tanio nie jest, ale stać mnie. Przecież to inwestycja na całe życie. Wkrótce przysyłają mi akt notarialny do podpisu. Wraz z nim przesyłam potwierdzone notarialnie upoważnienie dla taty, by mógł działać w moim imieniu. Tak będzie prościej tym bardziej, że ja jeszcze nie mogę się ruszyć z Poczdamu.
- Róg Żelaznej i Twardej? Przecież to rzut beretem ode mnie – pomyślał zdziwiony. – Doskonale wiem, który to blok. I jeszcze ta „Iskierka” To nie były słowa bez znaczenia, bo to właśnie na jej cześć, na cześć Uli nazwałem tak wydawnictwo. Szkoda, że wybrała to drugie, bo być może spotkałbym ją znacznie wcześniej. Cóż za zbieg okoliczności! Naprawdę mieszkamy obok siebie, a ja o niczym nie miałem pojęcia.
„Wreszcie doczekałam się wieści z wydawnictwa. Wydrukują ją pod warunkiem, że doślę dziesięć ostatnich stron! Zrobię to tuż przed moim wyjazdem do Polski. Tak się cieszę. Dyrektor bardzo mnie chwalił. Mówił, że po niezbędnych korektach książka idzie do druku i na półkach księgarskich można będzie się jej spodziewać w okolicach pierwszego września.
- Jeśli pani sobie życzy możemy zrobić też książce kampanię reklamową. Wydrukujemy kilkanaście plakatów i umieścimy na szybach wystawowych zaprzyjaźnionych księgarń.
- To doskonały pomysł.
- W takim razie powiem tylko jeszcze, że fakturę za całość prześlemy niezwłocznie.
- A ja niezwłocznie ureguluję. Bardzo panu dziękuję.
Ucieszona tymi pozytywnymi wieściami powoli szykuję się do opuszczenia przytulnego domu Thomasa. Reguluję wszystkie płatności z Tanią i Uwe zapewniając ich, że będę z nimi w stałym kontakcie. Dzwonię też do taty mówiąc mu, że wracam na dobre i przyjadę samochodem, który pozostał mi w spadku po moim mężu. Samochód jest stosunkowo duży i wiele rzeczy się w nim zmieści. Pakuję przede wszystkim dokumenty, bo one są bardzo ważne. Potem swoje ciuchy i trochę drobiazgów. Robię jeszcze zakupy tutejszych specjałów, żeby uraczyć nimi moją rodzinę. Mam zamiar wyjechać jutro wieczorem. Rano przyjdzie jeszcze Tania i pomoże mi okryć prześcieradłami wszystkie meble, żeby ochronić je przed kurzem. Zamykam dom i bramę na cztery spusty i zanim ruszę w drogę zaglądam jeszcze do Thomasa. Do wazonu wkładam ogromny bukiet czerwonych róż i zapalam dwa duże znicze. Będą się palić przez co najmniej trzy dni.
- Chciałam się pożegnać kochany. Jak mówiłam ci wcześniej, wracam do Polski. Nie mam słów, żeby wyrazić swoją wdzięczność za wszystko to, co dla mnie zrobiłeś. Chcę, żebyś wiedział, że nigdy o tobie nie zapomnę i zawsze będę nosić cię w moim sercu. Byłeś najlepszym, co przytrafiło mi się w życiu i tylko żałuję, że nie dane nam było spędzić ze sobą więcej czasu. Bądź zawsze ze mną i czuwaj nade mną. Spoczywaj w pokoju.
Ciężko mi się ruszyć. Mam tyle żalu do stwórcy, że tak przedwcześnie mi go zabrał. Myślę, że gdyby dano nam więcej czasu, mogłabym pokochać go równie mocno jak Marka. Zaczyna zmierzchać i wiem, że czas ruszać w drogę. Głaszczę chłodny marmur i ze smutkiem odwracam się w kierunku bramy.
- Niedługo tu wrócę i zapalę ci światełko.
Zaczynam nowy etap w swoim życiu. Czas na zmiany. Mieszkać mam gdzie. Pracę też jakąś znajdę lub otworzę coś swojego. Wierzę, że będzie dobrze. Wierzę w duchową obecność przy mnie Thomasa i wierzę, że on nie pozwoli, żebym była nieszczęśliwa. Myślę, że wyczerpałam limit złych zdarzeń w moim życiu i że już o nic nie muszę walczyć. Teraz może być tylko lepiej.
Zamknął książkę i zamyślonym wzrokiem spojrzał na rodzący się za oknem świt. Zaczęło wschodzić słońce. Już nie będzie się kładł i tak nie mógłby zasnąć. Ta książka wzbudziła w nim wiele emocji i to skrajnych. Bez wątpienia wyłaniał się z niej obraz kobiety siłaczki, kobiety, która nie zna słów „nie da się nic zrobić”, która walczy i wierzy, że osiągnie cel. Nie udało jej się tylko z Thomasem. Nie mogła wygrać w starciu z jego śmiertelną chorobą, która tak potwornie wyniszczyła mu organizm. Mimo to był pewien, że dzięki niej Thomas przez kilka miesięcy lub nawet rok wymykał się śmierci z rąk. On sam będąc na jej miejscu nie podołałby i na pewno by się poddał. Życie strasznie ją doświadczyło. Najpierw śmierć matki, choroba ojca i śmierć Thomasa. To dość jak na jedną osobę. Ona powinna teraz pomyśleć o sobie, skupić się na rzeczach dla niej ważnych i chyba tak zrobi. Świadczą o tym ostatnie zdania książki. Miał nadzieję, że będzie mu dane pomóc jej w tym.
Upiekł sobie dwa tosty a do nich usmażył jajecznicę i zaparzył cały dzbanek kawy. Czuł się zmęczony mimo wziętego chłodnego prysznica. Ta nieprzespana noc dała mu się we znaki.
Kilka minut po siódmej wyszedł z mieszkania. Nawet szybki marsz do pracy nie pomógł i czuł, że nadal ma ociężałą głowę. Na parkingu przed biurowcem natknął się na Sebastiana. Przyjaciel przyjrzał mu się uważnie.
- Jakoś marnie dzisiaj wyglądasz, jakbyś nie zmrużył oka.
- Bo nie zmrużyłem. Czytałem całą noc.
- Dokumenty? Czy ty naprawdę nie masz nic lepszego do roboty od ślęczenia nad papierzyskami do bladego świtu? – zapytał z wyrzutem.
- Nie nad dokumentami… Czytałem książkę. Książkę napisaną przez Urszulę Cieplak.
Sebastian aż przystanął z wrażenia.
- Przez Urszulę Cieplak? Przez tę Urszulę Cieplak?
- Przez tę samą. Odnalazłem ją i to przez zupełny przypadek. Wczoraj natknąłem się na tę książkę w księgarni tuż obok. Jest tam też plakat, który ją reklamuje. Dziesiątego września ma być spotkanie z autorką, na które zamierzam pójść. Zamierzam błagać ją na kolanach o rozmowę. Muszę jej wszystko wyjaśnić.
- Ty naprawdę ją kochasz? Minęło tyle lat, a ty wciąż ją kochasz… - Olszański pokręcił z niedowierzaniem głową.
- A co myślałeś, że gdybym jej nie kochał rzuciłbym tę włoską harpię? Gdybym ją poślubił, dzisiaj byłbym emocjonalnym wrakiem człowieka. Strasznie ją skrzywdziłem – odparł żałośnie.
- Kogo? Paulinę?
- Ulę Seba, Ulę. Paulina skrzywdziła się na swoje własne życzenie.
- Myślisz, że ci wybaczyła?
- Mam wielką nadzieję bracie. Ona miała bardzo ciężkie życie. Czytałem tę książkę całą noc i nawet momentami ryczałem jak bóbr, bo to, co ona przeszła jest straszne i nawet nie będę ci o tym opowiadał. Chcesz wiedzieć, to kup tę książkę i przeczytaj. Jestem pewien, że wstrząśnie tobą tak jak mną.
- Kupię. Na pewno kupię. Wiesz, że czuję się winien wobec niej za tę intrygę, którą namotałem. Gdybym tylko mógł błagałbym ją o wybaczenie.
- Może taka okazja nadarzy się wcześniej niż myślisz. Wszystko zależy od tego, czy ona będzie chciała ze mną porozmawiać czy nie.
Comments