top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

MOŻE JESZCZE KIEDYŚ, GDZIEŚ... - rozdziały: 11, 12, 13, 14 ostatni

Zaktualizowano: 1 lut 2021

ROZDZIAŁ 11



Po chwili drzwi otworzyły się i stanęła w nich gospodyni seniorów Zosia.

- Dobry wieczór Zosiu. Zastaliśmy rodziców?

- Tak…, tak…, wejdźcie – wyjąkała zaskoczona. – Miło cię widzieć Marek. Oboje są w salonie.

Puściła ich przodem zamykając za nimi drzwi. Stanęli w progu. Matka czytała jakieś czasopismo, a ojciec drzemał okryty pledem w fotelu.

- Dobry wieczór – Marek przywitał się cicho. Helena ściągnęła okulary i zmęczonym wzrokiem spojrzała na przybyłych.

Momentalnie jej oczy zrobiły się mokre od łez. Wstała i podeszła do nich.

- Tak się cieszę synku, tak się cieszę… Marzyłam, żeby dożyć jeszcze spotkania z tobą. A ta pani? – Ula wyciągnęła dłoń w geście przywitania.

- Urszula Cieplak. Myślę, że moje nazwisko nie jest pani obce. Miło mi panią widzieć.

- Urszula Cieplak? Ależ się pani zmieniła. Wypiękniała pani.

- Koniecznie musimy porozmawiać z ojcem o firmie. Wiemy, że nie dzieje się w niej najlepiej. Mam nadzieję, że już przeszła mu złość na mnie i zechce rozmawiać?

- Zaraz go obudzę. Wejdźcie. Zosia zrobi nam kawy – zwróciła się do gospodyni. Ta kiwnęła głową i zniknęła w czeluściach kuchni.

- Krzysiu obudź się – Helena delikatnie potrząsnęła ramieniem męża. – Marek przyszedł…

- Marek? Tutaj? Ale jak? Dlaczego? - Krzysztof przetarł zaspane powieki.

- Witaj tato. Przyjechaliśmy z ważnymi informacjami o firmie. Jesteśmy mocno zaniepokojeni i chcielibyśmy pomóc.

- Pomóc? Tej firmie nie można już pomóc. To koniec.

- Za chwilę porozmawiamy, ale wcześniej przedstawię ci Ulę Cieplak. Znasz ją, bo pracowała w firmie. To genialny ekonomista i kobieta mojego życia. To był jej pomysł, żeby tu przyjechać więc wysłuchaj jej proszę.

Senior założył na nos okulary i z podziwem przyjrzał się Uli.

- Bardzo się pani zmieniła. Nie poznałbym pani. Czy naprawdę wynalazła pani jakieś cudowne lekarstwo, żeby postawić firmę na nogi? Ja już dawno zwątpiłem i nie mam już nadziei, że cokolwiek się zmieni. Bardzo żałuję, że zaufałem niewłaściwym ludziom, którzy pociągnęli tę firmę na dno. Nasze przyrodnie dzieci zachowały się wobec nas podle. Nie zasłużyliśmy sobie… A ciebie synu już dawno powinienem był przeprosić. Bardzo mi wstyd, że tak źle cię potraktowałem, nie doceniłem ile dobrego robiłeś dla firmy. Alex okazał się fatalnym prezesem, a jego siostra…, niech Bóg mi wybaczy, to podła suka bez sumienia – zadrżał mu głos i zaszlochał głośno. Przykro było im patrzeć na tego znękanego człowieka. Marek podszedł do niego i mocno przytulił.

- Już w porządku tato. My nie pozwolimy, żeby dorobek waszego życia poszedł na zatracenie. Podźwigniemy firmę, ale musisz wysłuchać Uli.

Do salonu weszła Zosia niosąc tacę z parującymi filiżankami. Ustawiła je na stole i znikła jak duch. Marek pomógł wstać ojcu i podprowadził go do krzesła. Kiedy każdy siedział wygodnie Ula zaczęła wyłuszczać szczegóły swojej propozycji.

- Panie Krzysztofie, żeby ruszyć z czymkolwiek musimy albo posiadać państwa pełnomocnictwo, albo odkupić od państwa ten pięćdziesięcioprocentowy pakiet udziałów. Chciałabym wiedzieć, czy nadal je państwo posiadają.

- Mamy nawet więcej. Paulina jak wyszła za mąż za tego obrzydliwego Włocha, zbyła na naszą rzecz swoje dwadzieścia pięć procent mówiąc, że Alex tych udziałów nie chce, a ona nie chce mieć już nic wspólnego z firmą, bo źle jej się kojarzy. Co za tupet! Miałeś po stokroć rację i wielka szkoda, że byłem tak głupi i ci nie uwierzyłem. Ty przejrzałeś na wylot i ją, i Alexa. Mamy więc siedemdziesiąt pięć procent. Alex zatrzymał swoją część, ale chyba nie bardzo mu na niej zależy i firma raczej go nie obchodzi, bo nie pojawia się już na zebraniach zarządu.

- To bardzo dobre wiadomości. Czy mają państwo kontakt z Alexem? W sensie jakiś numer telefonu lub adres?

- Oczywiście, ale w ogóle do niego nie dzwonimy.

- Teraz trzeba będzie zadzwonić, bo sytuacja tego wymaga. Możemy przejąć resztę udziałów i firma będzie należała tylko do Dobrzańskich, a raczej w trzech czwartych do Dobrzańskich, ale tu potrzebuję pana pomocy, bo bardzo nie chcę, żeby on dalej pobierał dywidendy. Zrujnował rodzinną firmę i to on powinien zapłacić wam, a nie czerpać jeszcze zyski z tego, co zostało. Jutro podam kwotę za jaką możemy odkupić jego pakiet. Od razu mówię, że będzie to najniższa możliwa kwota, bo on przyczynił się do upadku firmy poprzez złe nią zarządzanie. Jeśli nie zgodzi się na nasze wyliczenia, proszę postraszyć go sądem i powiedzieć, że oskarżymy go o defraudację i działanie destrukcyjne. Wiem, że oboje Febo unikają skandali jak ognia i liczę, że jednak się zgodzi. Kiedy będziemy mieć już cały pakiet podzielimy go na trzy części. Państwo zatrzymają połowę, a my odkupimy od was dwadzieścia pięć procent i podzielimy się między sobą. Po formalnościach zacznę inwestować w materiały i mobilizować Pshemko do tworzenia. Mam nadzieję, że nie wypalił się do końca i jeśli stworzę mu odpowiednie warunki zacznie znowu projektować swoje ponadczasowe kreacje. Generalnie chcę wrócić do tego co już było, bo rozwiązania mieliśmy dobre, tylko czasu było trochę mało, żeby wprowadzić je w życie. Będę też próbowała przywrócić zwolnionych przez Febo pracowników. To ludzie lojalni wobec firmy i dobrzy fachowcy. Na kolekcję jesienno-zimową chyba już trochę za późno, ale przed nami wiosenno-letnia, a tej już nie odpuszczę. Mam w głowie mnóstwo pomysłów i wierzę, że wszystko się powiedzie. Marek mi pomoże, a i ludzie z firmy na pewno też. Wprawdzie ciężko będzie pogodzić pracę w „Iskierce” z pracą w F&D, ale może uda nam się pozyskać kogoś na moje miejsce. Trzeba dać ogłoszenie. To już zostawiam tobie Marek.

- W „Iskierce”? A co to za firma?

- To moja firma tato. Moja i Sebastiana Olszańskiego. Kupiliśmy podupadające wydawnictwo i wynieśliśmy je na szczyt. Świetnie prosperujemy i świetnie zarabiamy. Nie chciałbym się go pozbywać, bo to takie moje dziecko ukochane, wypieszczone i jedyne.

- Nie wiedzieliśmy, że masz dobrze prosperującą firmę. Naprawdę cię podziwiamy i gratulujemy. Kiedy kazałem ci odejść z F&D byłem niemal pewien, że nie poradzisz sobie, że wcześniej czy później przyjdziesz tu i będziesz błagał o powrót do pracy.

- Nie zna pan własnego syna panie Krzysztofie – odezwała się Ula. - Jest tak samo dumny i uparty jak pan i bardzo, bardzo ambitny. Niezwykle pracowity, sumienny i przede wszystkim uczciwy. Dzięki tym cechom zbudował małe imperium. Naprawdę możecie być z niego dumni. Ja jestem i to bardzo – spojrzała na Marka z żarem w oczach. – W takim razie skoro już wszystko wiadomo proszę powiedzieć, czy zgadzacie się na warunki, które przedstawiłam i czy pan panie Krzysztofie porozmawia z Alexem?

- Jak tylko podacie mi kwotę sprzedaży udziałów, dzwonię do niego natychmiast. A pomysł jest bardzo dobry. Napełnił mnie nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone. Bardzo wam dziękuję dzieci. Bardzo. Ja sam nie mógłbym się już zdobyć na taki wysiłek i to nie tylko dlatego, że jestem chory, ale dlatego, że nie posiadam środków, żeby podźwignąć firmę do dawnego poziomu. Generalnie wszystko rozbija się o pieniądze, bo Alex skutecznie pozbawił nas godziwych dochodów.

- Podobno zamiast niego funkcjonuje tam jakiś komisarz? – dopytywała Ula.

- Tak. Niejaki Juszczyk. Wydawało mi się to na początku dobrym rozwiązaniem, ale potem zaczęły do mnie docierać informacje, że on nie jest taki uczciwy za jakiego go uważałem. Myślę, że Turek może wiedzieć coś więcej i to chyba z nim należy się najpierw rozmówić.

Wizyta u Dobrzańskich trwała do późnych godzin wieczornych. Ustalono plan działania. Wszyscy podejrzewali, że ten Juszczyk okrada firmę, więc należało działać błyskawicznie.

Marek podwiózł Ulę pod blok i wszedł jeszcze na chwilę. Trochę go martwił ten entuzjazm Uli. Podczas kiedy ona krzątała się w kuchni robiąc im późną kolację on zagłębiwszy się w miękki fotel mówił zmartwionym głosem.

- Myślę, że za bardzo się zaangażowałaś w ratowanie tej ruiny Ula. Ryzykujesz ogromne pieniądze, które mogą się wcale nie zwrócić. Pomyślałaś o tym?

Postawiła talerz z kanapkami na stole i wróciła po dzbanek z herbatą i kubki.

- Oczywiście, że pomyślałam, ale jakoś mam pewność, że nic złego się nie stanie. Trudno jest mi to wytłumaczyć. To szósty zmysł, intuicja, wiara, że Thomas nade mną czuwa? Możesz nazwać sobie to jak chcesz, ale proszę cię nigdy we mnie już nie zwątp. Raz zwątpiłeś i spójrz czym to się skończyło. Jesteśmy jak dwaj rozbitkowie, którzy nie potrafią zebrać swojego życia do kupy. Musisz mnie wspierać w każdej decyzji, bo bez ciebie nic nie zdziałam i będę się tylko miotać. Mam naprawdę dobry plan. Ucieszyłam się kiedy rodzice powiedzieli, że mają siedemdziesiąt pięć procent udziałów. Nie musimy już od nich kupować tych pięćdziesięciu, a tylko dwadzieścia pięć. Reszta będzie od Alexa. Wiem, że trzeba wpompować w firmę mnóstwo pieniędzy, ale wierz mi, że ja naprawdę je mam i nawet jak zainwestuję, to nadal będę miała z czego żyć. Pomyślałam sobie, że ty zostaniesz w „Iskierce”, a ja stanę na czele F&D. Muszę być tam na miejscu, żeby wszystkiego dopilnować. Nie mam zakusów na fotel prezesa i jak tylko firma stanie na nogi, będziesz mógł wrócić, a „Iskierkę” pociągnę razem z Sebastianem. Jak tylko ojcu uda się odkupić udziały Febo, ruszamy z kopyta. Dobrze, że wzięliśmy od niego dokumentację. Jeszcze dzisiaj policzymy ich wartość, dlatego proponuję, żebyś został na noc, bo trochę nam to zajmie. Poza tym leje – pokazała mokre od deszczu szyby.

Marek był kompletnie zaskoczony.

- Naprawdę pozwolisz mi tu zostać na noc? – wykrztusił.

- No chyba nie chcesz zwalić wszystkiego na mnie?

- Oczywiście, że nie. Oczywiście, że nie… - zapewnił pośpiesznie.

Siedzieli niemal do północy, ale zliczyli wszystko, nawet straty jakie poniósł Alex źle inwestując. Zmęczeni kładli się spać w jednym łóżku. Marek nie oczekiwał niczego. Objął ją wpół i przytulił się mocno do jej pleców.

- Jestem szczęśliwy Ula. Bardzo szczęśliwy - wyszeptał.

Nie widział jak uśmiecha się szeroko zamykając powieki. Ona czuła podobnie.


Następnego dnia rano jak tylko dotarli do pracy Marek wykonał telefon do ojca i podał mu kwotę za jaką odkupią udziały.

- Powiedz mu, że ta kwota nie podlega negocjacjom. Nie zwiększymy jej nawet o grosz. Albo sprzedaje, albo spotkamy się w sądzie. Zresztą myślę, że on ma świadomość niskiej wartości udziałów, bo sam do niej doprowadził. Znając twój talent do negocjacji wierzę, że dasz radę to załatwić po naszej myśli. Chcę cię też uprzedzić, że w piątek wyjeżdżam z Ulą do Poczdamu i nie będzie nas do niedzieli. W drodze powrotnej wpadniemy do was. Może już będziesz coś wiedział.

Koniecznie musiał pogadać z Sebastianem i przygotować go na zmiany. Opowiedział mu przebieg rozmowy z rodzicami, o propozycji Uli i o tym skąd dowiedzieli się o kłopotach firmy.

- Dzięki Ali znamy mnóstwo szczegółów i musimy zacząć działać. Myślę, że od przyszłego tygodnia. Ala godnie zastępuję cię na stanowisku HR-owca. Zgodziła się na nie tylko dlatego, że niewiele pozostało jej już do emerytury. W innych okolicznościach wolałaby odejść z firmy niż je przyjąć.

- Taaak… Ala zawsze była w porządku.

- I jeszcze jedna istotna rzecz. Musimy dać ogłoszenie na stanowisko Uli. Ona nie sklonuje się przecież, a tylko ona może uratować F&D. Zajmiesz się tym? Pamiętaj, wyśrubuj wymagania do maximum. To musi być ktoś równie dobry jak ona. Najlepiej kobieta z doświadczeniem w zawodzie. Mężczyznę już mieliśmy i nie wyszło to najlepiej. Kobiety jednak są bardziej solidne od mężczyzn.


W piątek rano wyruszyli po raz kolejny znaną już Markowi trasą do Poczdamu. Prowadził Marek. W drodze omawiali jeszcze szczegóły dotyczące zmian w F&D.

- Oczywiście zmieniamy natychmiast nazwę. Już nigdy więcej Febo – Ula wyszczerzyła się do Marka. Pokiwał głową i odpowiedział uśmiechem. – Sprowadzimy najlepsze materiały, ale zanim to zrobimy zwołamy zebranie dyrektorów szwalni. Będą mieć sporo czasu, żeby dostosować się do zmian. Zrobimy też zebranie załogi. Dzwoniłam do Ali i prosiłam ją, żeby powiadomiła wszystkich zwolnionych, że rysuje się duża szansa na powrót. W poniedziałek rano pójdziemy tam oboje i najpierw pogadamy z Adamem, a potem z Pshemko. Z tym Juszczykiem też trzeba będzie. Nie jest potrzebny w firmie.

- Mój Boże Ula, skąd w tobie tyle entuzjazmu i tyle pomysłów? Gdybyś teraz siebie widziała… Ty urodziłaś się po to, żeby podejmować najtrudniejsze wyzwania. Kocham cię moja wojowniczko – pogładził jej ciepły policzek. Zamyśliła się.

- Może coś w tym jest… Jeśli się już czegoś podejmuję to lubię doprowadzać sprawy do końca. To wielka satysfakcja i świetne samopoczucie a także świadomość, że jednak dałam radę, że się nie poddałam – wbiła wzrok w przednią szybę. – Chyba dojeżdżamy. Na następnym zjeździe zjedź z trasy.

- Pamiętam skarbie… Szybko dojechaliśmy. Zatrzymujemy się przy hali targowej?

- Pewnie. Bez tego ani rusz.


Uprzątnęli grobowiec Ditmar’ów i ustawili w wazonach dwa wielkie bukiety kwiatów. Marek zapalił znicze.

- Zostawisz mnie na dziesięć minut samą? – Ula zasiadła na ławeczce i wbiła wzrok w Marka.

- Oczywiście skarbie. Będę czekał przy samochodzie.

Kiedy już się oddalił westchnęła ciężko i zaczęła swój monolog.

- Witaj kochanie. Musiałam przyjechać, bo zatęskniłam za tobą. To już prawie rok jak musiałam cię pochować. To już prawie rok, kiedy pękło mi serce. Za tydzień zrzucę to żałobne ubranie i ubiorę coś kolorowego. Oficjalna żałoba dobiegnie końca, ale ta ważniejsza będzie tkwiła we mnie po kres moich dni. Powoli się pozbierałam i to dzięki Markowi. On bardzo się zmienił. Jest dobry, uczciwy i wrażliwy. Bardzo mnie wspiera nawet w najdrobniejszej rzeczy. Jeszcze o tym nie wiesz, ale podjęłam nowe wyzwanie. Wraz z Markiem chcę uratować firmę jego rodziców. Bardzo źle z nią i nie ma pewności, czy nam się uda. Chcę wierzyć, że tak. Potrzebuję tylko trochę duchowej opieki z twojej strony. Wiem, co byś powiedział… Zapytał byś, że po co mi to? Po co pakuję się w nieswoje kłopoty? Ale przecież wiesz kochany, że ja już tak mam. Nie mogę przejść obojętnie obok czyjegoś nieszczęścia. Rodzice Marka, to już starsi ludzie i serce im się kroi, gdy patrzą na upadającą firmę, którą zbudowali od zera. Przecież gdyby w twojej firmie było źle, też szukałbyś pomocy… Twoja wielka hojność sprawiła, że stać mnie na taką pomoc i wiem, że z czasem wszystko mi się zwróci z nawiązką. Chcę cię tym samym zapewnić, że nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Bądź obok kochany i wspieraj mnie. Wszystko mi się uda, tylko bądź… - podniosła się z ławki i podeszła jeszcze do grobowca. Z czułością pogładziła zdjęcie Thomasa. – Do jutra kochany.

Wyszła przez bramę z zapłakaną twarzą. Zawsze tak było i Marek zdążył do tego przywyknąć. Podszedł do niej obejmując ją i podając chusteczkę.

- Wszystko w porządku? – zapytał. Pokiwała twierdząco głową.

- Tak… Jak najbardziej… Jedźmy gdzieś na kolację. Jakoś nie mam ochoty na stanie przy garach.

Nie protestował. Otworzył jej drzwi od strony pasażera a sam zasiadł za kierownicą. Zdążył poznać już miasto i wiedział, gdzie najlepiej dają jeść.



ROZDZIAŁ 12



Te trzy dni pozwoliły im naładować baterie na kolejny tydzień. Odpoczęli. Już nie zwiedzali, bo robili to podczas wcześniejszych przyjazdów tutaj. Tym razem to był prawdziwy relaks i leniuchowanie przerwane tylko sobotnim spacerem po jednym z poczdamskich parków. Nie broniła się, gdy przytulał ją do swego boku i co jakiś czas wyciskał na jej ustach słodkiego buziaka. Pragnęła go tak jak wtedy w tym SPA, ale nigdy nie odważyłaby się uprawiać z nim seksu w domu Thomasa. Jakoś było jej niezręcznie. Przez to, że nic nie zmieniła w domu po jego śmierci, odnosiłaby pewnie wrażenie, że podczas miłosnych uniesień z Markiem Thomas ją obserwuje gdzieś z zaświatów, a to nie była miła myśl. Poza tym czuła, że seks z Markiem w jakiś sposób sprofanowałby to miejsce i pamięć o Thomasie. – Lepiej zaczekać z tym, choć widzę, że Marek ledwie się hamuje. Zbyt długo nie miał kobiety, a to nie jest zbyt zdrowe dla mężczyzny.

- Wiesz, że musimy wpaść jeszcze do rodziców? – Marek odwrócił twarz od przedniej szyby i spojrzał na Ulę.

- Pamiętam. Ciekawe, czy senior coś załatwił. Mam nadzieję, że Febo nie będzie zbyt uparty.

Tym razem wjechali na podjazd. W drzwiach przywitała ich Helena i od razu zaprosiła do salonu.

- Głodni pewnie jesteście po podróży. Czekamy na was z ciepłą kolacją. Zosia już podaje.

Przywitali się z Krzysztofem i zasiedli za stołem. Kiedy wylądowały już na nim wszystkie potrawy Ula odważyła się zapytać.

- I co panie Krzysztofie, rozmawiał pan z Alexem?

- Rozmawiałem. Początkowo wyśmiał mnie kiedy usłyszał naszą ofertę, ale jak zacząłem mówić o oddaniu sprawy do sądu, zaraz zmiękł. Powiedziałem, że przez swoje działania jest nam winien mnóstwo pieniędzy i nie powinien gardzić tym, co chcemy mu zaoferować. Umówiłem się z nim, że wyślemy mu skan dokumentu a on go podpisze i odeśle. Pocztą lub kurierem pójdą dwa oryginały, z których jeden już podpisany zwróci wraz z udziałami. W międzyczasie przelejemy mu pieniądze na konto. Myślę, że do środy wszystko będzie załatwione, ale jak chcecie, możecie zacząć działać od jutra.

- To bardzo dobre wiadomości i rzeczywiście pojawimy się w firmie jutro rano. Koniecznie musimy wiedzieć jak firma stoi i co można uratować.


W firmie byli już o siódmej rano. Pan Władek ujrzawszy ich wytrzeszczył ze zdziwienia oczy a potem ściskał ich jak dawno nie widzianych przyjaciół.

- Wwwwracacie? – zapytał uszczęśliwiony.

- Wracamy panie Władku. Przejmujemy ten majdan.

Najpierw pojechali na trzecie piętro. Tam mieściła się cała księgowość. Turka zastali w minorowym nastroju. W dodatku był sam. Na ich widok podniósł się z krzesła i wykrztusił:

- Marek? To naprawdę ty?

- W rzeczy samej. Ulę Cieplak poznajesz? Trochę się zmieniła, ale to wciąż ona.

- Mój Boże – Turek ucałował jej dłoń. – Jesteś taka piękna. Kto by pomyślał… Co was do mnie sprowadza?

- Przejmujemy biznes i musimy wiedzieć, jak sprawy stoją. Musimy też wiedzieć jaką rolę odgrywa tu ten Juszczyk.

Na dźwięk tego nazwiska Adam się spiął.

- Chcecie wiedzieć jaką rolę odgrywa tu ta parszywa gnida? To ja wam pokażę, co on tu robi. Mam całą dokumentację fotograficzną. Śledziłem gada przez wiele dni i wiem po co zatrudnił się tutaj. Pan Krzysztof mu wierzył, ale ja nie. Zawsze jestem ostrożny i tak jak nie ufałem Alexowi, tak nie ufałem i jemu. Spójrzcie – wyciągnął z dolnej szuflady biurka opasłą teczkę, z której wysypały się fotografie przedstawiające zdjęcia Febo&Dobrzańskich magazynów, z których jacyś ludzie wynosili stare kreacje Pshemko. – Widzicie, to jego wspólnicy w tym procederze. Zabierali z magazynów kreacje i sprzedawali je na straganach targowych w ościennych miastach za psie pieniądze, bo ten głupek nie ma pojęcia o ich wartości. Gdyby Pshemko się o tym dowiedział, to chyba by padł na zawał. Tu w przybliżeniu obliczyłem na jaką sumę nas okradł. Dane miałem szacunkowe, bo nie miałem możliwości ocenić każdej sukni. Myślę jednak, że niewiele się pomyliłem. Siedemset pięćdziesiąt tysięcy to niebagatelna suma, a przecież on wyczyścił niemal cały magazyn.

Marek i Ula nie byli zaskoczeni. Czuli przez skórę, że facet robi tu nieczyste interesy.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo nam pomogłeś. Jesteśmy ci naprawdę wdzięczni. Będziemy reorganizować wszystko. Chcemy żebyś został dyrektorem finansowym F&D, a właściwie to Dobrzański Fashion, bo Febo już tutaj nigdy nie wróci. Nie posiada już udziałów firmy.

Turek najwyraźniej odetchnął.

- Odkąd odszedł zastępowałem go, ale nikt nie dał mi oficjalnej nominaci.

- Dostaniesz ją. Gwarantujemy ci i to jak najszybciej. Ponieważ ja mam własną firmę tą zarządzać będzie Ula jako prezes. Ona uzgodni z tobą co i jak. A teraz czas przywitać się z panem Juszczykiem.

W gabinecie prezesa zastali niewysokiego, łysiejącego człowieczka o lisiej twarzy i nieszczerym uśmiechu. Marek przedstawił ich oboje i poinformował, że przejmuje rządy. Na biurko wysypał mu plik zrobionych przez Turka zdjęć.

- Może mi pan wyjaśnić, co robi w magazynach i kim są ci ludzie, którzy pakują odzież do ciężarówek?

- To? To są wynajęci przeze mnie ludzie. Podpisałem z nimi umowę na wykupienie starych kolekcji…

- Proszę pokazać. Bardzo jesteśmy jej ciekawi.

Człowiek przerzucił kilka segregatorów i w końcu stanął bezradnie na środku pokoju.

- Chyba gdzieś mi się zapodziała…

- To bardzo niedobrze panie Juszczyk. Mam tu zdjęcia z targowiska w Otwocku, gdzie rzeczy z magazynów sprzedaje się za bezcen. Dwieście złotych za suknię wartą dwa i pół tysiąca? Oszalał pan? Kradnie pan z magazynów rzeczy i upłynnia je pan dla lichego zarobku, ale to już koniec. Mam ścisłe wyliczenia, na ile orżnął pan firmę i zapewniam pana, że zapłaci pan co do grosza, również pańscy wspólnicy. Ustalenie ich danych personalnych nie nastręczy policji problemu, bo widać ich twarze na zdjęciach jak na dłoni – Marek wyjął z kieszeni telefon i połączył się z policją. Wyłuszczył sprawę i poprosił o natychmiastowy przyjazd funkcjonariuszy. Juszczyk stał i nie potrafił się ruszyć, co było Markowi na rękę, bo nie musiał się z nim szarpać. Policjanci zjawili się dość szybko. Skuli Juszczyka i zabrali dowody przeciwko niemu prosząc jednocześnie Marka, by stawił się w komisariacie i złożył zeznania. Kiedy wyszli Marek odetchnął z ulgą.

- Jednej gnidy mniej. Chodźmy do Pshemko.

Widok pracowni przedstawiał się dość smętnie. Mistrz siedział w fotelu podparty na łokciu i nie wiadomo o czym myślał. Na widok wchodzącego Marka zerwał się jak smagnięty batem i zawisł na jego szyi.

- Marko – zawodził – jak ja cię dawno nie widziałem. Odkąd odszedłeś to tylko mizeria, marazm i nieróbstwo. Ta włoska kanalia zrujnowała firmę do cna.

- Wiem mistrzu i obiecuję, że od teraz wszystko się zmieni. Poznajesz Ulę Cieplak?

Mistrz zluzował kark Marka i zerknął na Ulę.

- To nie jest Urszula – rzekł z dużą pewnością siebie. – Ja wiem jak Urszula wyglądała. – Ula wyciągnęła do niego dłoń.

- Witaj mistrzu, to naprawdę ja.

- Teraz poznaję! Ten głos! Taki ciepły i łagodny… Jak tego dokonałaś, że teraz powalasz urodą?

- Nic takiego szczególnego nie zrobiłam. Zmieniłam kolor włosów, styl ubierania się, zdjęłam aparat z zębów i założyłam soczewki. To wszystko.

Mistrz obchodził ją dookoła i taksował jak rasową klacz.

- Niewiarygodne…, – mamrotał pod nosem – zadziwiające…

Ula, by przerwać ten jego trans zapytała głośno.

- Projektujesz coś?

- Gdzież tam… Już dawno straciłem wenę. Nawet nie mam z czego szyć.

- Musisz jak najszybciej zrobić specyfikację i zacząć rysować. Masz cztery miesiące. Pod koniec marca startujemy z pokazem wiosenno-letniej i musimy być gotowi jak diabli. Projekty muszą być ponadczasowe tak jak kiedyś i jedyne w swoim rodzaju. Wiem, że potrafisz więc postaraj się, żeby kobiety mdlały na widok tych kreacji. Jeśli potrzebujesz najpierw odpoczynku to daję ci tydzień. Jeśli nie, bierz się do roboty. Tymczasowo zostaję prezesem tej firmy i będę wymagać. Zrób wszystko, żeby wrócił dawny Pshemko, którego zawsze podziwialiśmy. Od jutra zaczną ci dostarczać twoje ulubione paliwo, czyli gorącą czekoladę z odrobiną chili. Mam nadzieję, że to trochę pomoże. Będę cię dopieszczać na każdym kroku mistrzu, a ty zrób wszystko, żeby zadziwić świat. Dostaniesz najlepsze materiały na świecie. Na nie na pewno nie będziesz narzekał.

- Bella – tym razem ramiona mistrza wylądowały na szyi Uli – lejesz miód na moje znękane serce. Nigdzie nie jadę. Uruchamiam Izabelę i zaczynamy pracować pełną parą. To cud. To prawdziwy cud.

Wyszli po cichu nie chcąc już zawracać mu głowy. Zresztą on był już w swoim świecie i stawiał pierwsze kreski na papierze. Teraz została już tylko Ala. Od niej dowiedzieli się, że znakomita część pracowników wróci na stare śmieci, bo jedynie pięciu podjęło pracę gdzieś indziej. Ula poprosiła ją jeszcze o obdzwonienie szwalni i umówienie ich dyrektorów na dziesiątą w piątek.

- Jak ludzie zaczną przychodzić od razu wypisujcie nowe umowy i angaże na stawki takie jakie mieli. Nie mamy już czasu, żeby zajrzeć do Eli, ale przekaż jej niech uzupełni zapasy kawy, herbaty i innych rzeczy i to jak najszybciej. Na wszystko niech bierze faktury, to potem je rozliczymy. Dużo na ciebie zrzucamy, ale obiecujemy, że wynagrodzimy ci ten wysiłek.

Ala nie traciła czasu. Od razu rozdzieliła robotę między swoje trzy pracownice i kazała im wypisywać umowy zgodnie z listą ludzi, co do których miała pewność, że wracają. Sama zajęła się dzwonieniem do szwalni.


W środę rzeczywiście dopięli wszystkie formalności związane z przejęciem udziałów Febo. Ula przelała umówioną sumę na konto Krzysztofa, a on na konto Alexa. Zgodnie z umową oryginał podpisanego aktu notarialnego wrócił wraz z udziałami. Marek starał się ogarniać sprawy we własnej firmie i w DF, na ile tylko czas mu pozwalał. Nie mógł wszystkiego zrzucić na Sebastiana, choć ten pomagał jak umiał. Na miejscu Uli pracowała już zatrudniona kobieta dzięki czemu Ula mogła całkowicie poświęcić się ratowaniu firmy. Wpadła na pomysł, żeby wydrukować katalog rzeczy, które ocalały z drugiego magazynu. Zawsze trochę grosza podratowało by firmę. Marek zapalił się do tego pomysłu. Wysłał dwóch fotografów, którzy udokumentowali stan magazynu. Najlepsze kreacje znalazły miejsce wraz ze znacznie obniżonymi cenami w katalogu. Marka zadaniem było rozkolportowanie go po całym mieście. Ula w tak zwanym międzyczasie odbyła rozmowę z dyrektorami szwalni i z załogą. Była wzruszona, że tyle osób zdecydowało się wrócić.

- Będzie sporo pracy kochani. Na razie macie stawki stare, ale przyrzekam, że jak tylko odbijemy się od dna i firma zacznie przynosić spodziewane zyski, stawki poszybują w górę.

Dużo czasu spędzała u Pshemko podsuwając mu pomysły na różne kolekcje, a on tworzył jak natchniony kreacje dla elegantek, sylwestrowe z myślą o następnym roku, młodzieżowe, niestandardowe kolekcje dla kobiet w ciąży i dla dzieci. Był po prostu w swoim żywiole. Zaproponowała mu, że w jeden z najbliższych weekendów zabierze go do Poczdamu.

- To piękne miasto Pshemko. Jestem pewna, że cię zauroczy i natchnie. Obejrzysz Sanssouci, niezwykłe miejsce. Odetchniesz nad jeziorem. Mam tam dom w uroczym zakątku nad samym brzegiem Haweli. To wymarzona okolica do tworzenia. Zapewnię ci warunki na jakie zasługujesz. Najlepsze.

Jednak na najbliższy weekend miała inne plany. Oboje ciężko pracowali i wciąż nie mieli czasu dla siebie. Postanowiła to zmienić. Poinformowała tylko Marka, że w piątek zaraz po pracy wyjeżdżają i było by dobrze, żeby spakował trochę rzeczy. Kiedy zaintrygowany zapytał dokąd jadą powiedziała mu tylko, że to niespodzianka i że na pewno będzie mile zaskoczony.

Po południu podjechała pod wydawnictwo i przywitawszy się z czekającym na nią Markiem ruszyła wraz z nim w sobie tylko znanym kierunku. Kiedy wjechała na autostradę A-2 zaczął coś podejrzewać.

- Ula, czy my jedziemy do SPA? – zapytał cicho. Odwróciła głowę od kierownicy i uśmiechnęła się szeroko.

- Nie sądziłam, że tak szybko się zorientujesz. Zamówiłam nam apartament ten sam co wtedy. Odpoczniemy, powspominamy…, no chyba, że nie chcesz?

- Bardzo, bardzo chcę – ujął jej dłoń i podniósł do ust. – Mam stamtąd najpiękniejsze wspomnienia.

Kiedy już dojechali i wysiedli z samochodu one jeszcze bardziej się nasiliły. Widok jeziora, lasu w jesiennej szacie i drewnianego pomostu, na którym całowali się do utraty tchu tylko wzmógł ich pragnienia.

W recepcji zameldowali się i wzięli kartę magnetyczną. Pokój a raczej apartament praktycznie się nie zmienił. Przyozdobiony bukietami świeżych kwiatów stojących w wazonach i muślinową, białą pościelą na wielkim łóżku robił wrażenie.

- Najpierw proponuję długi spacer wzdłuż jeziora – Ula podeszła do Marka i popatrzyła mu w oczy. – Wiesz… Tak jak wtedy… A potem smaczną kolację…

- A potem…? – odważył się zapytać.

- Niespodzianka – szepnęła mu prosto w usta. Zadrżał na myśl, że dzisiaj może spełnić się coś, o czym marzył od tak dawna.


Spacer jednak nie był zbyt długi, bo zmierzch zapadał dość szybko. Pokręcili się trochę w pobliżu ośrodka i postali chwilę na pomoście wtuleni w siebie i zasłuchani w ciszę wieczoru, ale jak Ula zaczęła drżeć od chłodu, postanowili wracać. Udali się wprost do restauracji. Zamówili gorącą herbatę z cytryną i ciepłe dania.

- Jutro odbijemy sobie ten spacer. Widziałeś łabędzie? Nakarmimy je. Wezmę trochę pieczywa – sięgnęła po serwetkę i zapakowała w nią dwie bułki.

Wolno wchodzili na piętro. Ona, mimo że pełna obaw, nie zamierzała się wycofać z raz podjętej decyzji, on czuł wciąż ten wewnętrzny dygot trochę ze strachu, trochę z podniecenia i trochę z obawy, że może ona jednak nie o takiej niespodziance myślała, o jaką mu chodziło.



ROZDZIAŁ 13



Zamknął drzwi i zatrzymał się widząc, że i Ula przystaje. Oparła mu o tors dłonie i patrząc przenikliwie w oczy szepnęła

- Zaczekaj chwileczkę. Muszę jeszcze coś przygotować - powiedziawszy to ruszyła do łazienki. Usiadł na łóżku wsłuchując się w szum lejącej wody. – Czyżby wspólna kąpiel? – przemknęło mu przez głowę. Poluzował krawat i ściągnął marynarkę. Wtedy usłyszał jak go woła. Kiedy wszedł do środka zobaczył ją leżącą w ogromnej wannie pełnej pachnącej truskawkami różowej piany i trzymającą w dłoniach dwa kieliszki szampana. Zabłyszczały mu oczy. – A jednak?

- Wskakuj. Szampan się grzeje – zachęciła go.

Nie tracił czasu. Nie miał cierpliwości, by rozpinać wszystkie guziki koszuli. Po prostu szarpnął nią a one potoczyły się po beżowych kafelkach. Błyskawicznie pozbawił się spodni wraz z bokserkami. Odrzucił je na bok i nagi wskoczył do wanny. Ula podała mu trunek.

- Za nas – powiedziała cicho.

- Za nas i za naszą miłość, oby trwała wiecznie – odpowiedział. Wypili do dna. Odebrał jej kieliszek i wraz ze swoim położył na obrzeżu wanny. Zbliżył się do niej całując delikatnie jej usta, by po chwili wpić się w nie zachłannie. Oddawała te pocałunki jak szalona. Pragnęła go całym sercem. Pragnęła, by powtórzyło się to wszystko, czego zaznała z nim podczas pierwszego pobytu tutaj. Oderwał się od niej i zdyszany wykrztusił

- Nawet nie wiesz od jak dawna o tym marzyłem. W snach przywoływałem twój obraz i kochałem się z tobą, a rano rozczarowany gładziłem pustą poduszkę. Uwielbiam to ciało – przywarł do jednej z piersi całując ją namiętnie. Obrócił się na plecy układając Ulę na sobie. Przesunęła się na biodra czując jego wzwiedzioną męskość. Delikatnie połączyła ich ze sobą i zainicjowała zbliżenie. Przymknęła oczy i rozchyliła usta. I ona tęskniła za nim, za jego ładnym ciałem, za jego dotykiem i zapachem. Nie spieszyła się celebrując każdy ruch i pragnąc, by ten akt trwał jak najdłużej. Znowu leżała na plecach. Uczepiona dwóch metalowych uchwytów po obu stronach wanny oplotła biodra Marka nogami chcąc poczuć go jak najgłębiej. Jego ruchy były silne i rytmiczne. Wprowadzały jej ciało w błogi rezonans. Wchodził w nią raz za razem całując jej twarz i usta. Drażnił płeć, co wkrótce okazało się nie do zniesienia. Miała wrażenie, że jej ciało rozpadnie się na miliardy atomów, bo dłużej nie wytrzyma tej nieprawdopodobnej rozkoszy. Jęknęła głośno, co dla Marka było najpiękniejszą muzyką. Zdwoił wysiłki. Teraz poruszał się bardzo szybko szepcząc w jej rozchylone usta – Kocham cię, kocham, kocham…

Nagle świat w jej głowie zawirował. Zesztywniała w jego dłoniach, choć on nie przestał się poruszać. To był tylko krótki moment, bo po chwili poczuła silne skurcze, które zawładnęły jej ciałem rzucając je na boki.

- O Boże, o Boże, o Boże… – wymawiała nerwowo. Poczuła jak jej wnętrze wypełnia się ciepłem. Marek zatrzymał się i długo szczytował w niej. Otworzyła oczy. Była pijana szczęściem. – Kocham cię – szepnęła. – To było niesamowite i… piękne.

- Ty byłaś niesamowita. Jestem szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy.

Woda się wychłodziła. Marek wyskoczył z wanny i otuliwszy szlafrokiem Ulę powiódł ją do łóżka. Nie zamierzał jeszcze kończyć. Chciał choć w ułamku nadrobić te lata abstynencji seksualnej, te lata bez Uli. Przez kilkanaście minut rozmawiali cicho, a potem znowu pieścił jej ciało. Zasnęli, gdy krwisty świt rozjaśniał niebo.


Ula ocknęła się pierwsza. Przeciągnęła się rozkosznie i z uśmiechem wpatrzyła się w Marka twarz. Wyglądał jak chłopiec. Ostre, męskie rysy złagodniały podczas snu. Pogładziła delikatnie jego policzek.

- Obudź się kochanie już jedenasta – wyszeptała. Mruknął i podobnie jak ona przeciągnął się rozprostowując mięśnie. Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej cudnie.

- Naprawdę musimy…?

- Szkoda dnia. Mamy przeleżeć go w łóżku?

- Ja nie miałbym nic przeciwko temu.

- A ja tak – odrzuciła kołdrę i zgrabnie wyskoczyła z pościeli. – Idę pod prysznic.

Marek zerwał się na równe nogi.

- Idę z tobą.


Do obiadu spacerowali. Kiedy byli tu po raz pierwszy królowało ciepłe lato, teraz późna jesień. Mimo to nie narzekali, bo okolica była piękna a mieszany las mamił kolorami liści. Nakarmili łabędzie. Podchodziły całkiem blisko i mogli podziwiać te majestatyczne ptaki.

- Obiecałam Pshemko, że zabiorę go do Poczdamu. Może złapie trochę weny i znajdzie inspirację. Muszę go trochę dopieścić. Jesteś chętny? To za tydzień. Nie chcę z tym zwlekać, bo zima już nie ma takiego uroku.

- No pewnie. Ja z nim pojeżdżę, a ty spokojnie pójdziesz do Thomasa. W drodze powrotnej podjedziemy pod cmentarz to pójdę i ja zapalić mu znicz.


Ten wyjazd do SPA dobrze im zrobił. Marek odzyskał dawną werwę i dobry humor. Najwyraźniej Ula go uszczęśliwiała. Właściwie od powrotu z tego upojnego weekendu pomieszkiwał u niej. Czasem doradzał w sprawie firmy. W końcu kiedyś był jej prezesem i miał na jej temat więcej wiedzy niż Ula. Ani jedno, ani drugie już nie wyobrażało sobie życia osobno.



Po powrocie z Poczdamu mistrz będący pod ogromnym wrażeniem miasta i rzeczywiście mocno zainspirowany, zaczął tworzyć jak szalony. Materiały miały nadejść lada moment, więc nie tracił czasu. Wreszcie zaczynali wychodzić na prostą. Zysków rzecz jasna nie generowali jeszcze żadnych, ale firma zaczęła pracować jak dobrze naoliwiona maszyna. Znowu mieli mało czasu dla siebie. Właściwie widywali się tylko rano i wieczorem i czasem wtedy, gdy razem odwiedzali Uli rodzinę w Rysiowie. Podczas jednej z takich wizyt już po kolacji Marek ukląkł przed Ulą i w obecności jej rodzeństwa i ojca poprosił ją o rękę.

- Wiesz, że kocham cię bardziej niż własne życie i nie wyobrażam już sobie, że miałoby cię nie być u mego boku, bo jesteś dla mnie całym światem. Będę najszczęśliwszym facetem na ziemi, jeśli zgodzisz się zostać moją żoną.

Patrzyła na niego jak urzeczona. To była ta chwila, o której marzyła od momentu jak go poznała.

- Dużo przeszliśmy oboje. Zmieniliśmy się. Myślę, że dojrzeliśmy do tej decyzji, by być razem. Zostanę twoją żoną, bo kocham cię nad życie.

Uszczęśliwiony wsunął jej na palec siejący blaskiem pierścionek z niewielkim brylantem. Potem były już tylko gratulacje od rodziny. Następnego dnia pojechali do seniorów Dobrzańskich, żeby podzielić się i z nimi tą dobrą nowiną. Zarówno Helena jak i Krzysztof byli bardzo wzruszeni i mieli łzy w oczach. Ściskając ich na przemian powtarzali

- Nie mogliście nas bardziej uszczęśliwić. Tak bardzo się cieszymy.

Ślub jednak musiał zaczekać, bo sprawy w firmie były ważniejsze. Ula wciąż trzymała rękę na pulsie. Bardzo jej pomagał i wspierał Adam Turek. Musieli mieć oczy na około głowy i nie mogli sobie pozwolić na żadną fuszerkę. Ona i Marek zgodnie ustalili, że ślub odbędzie się po pokazie. Wtedy będą mogli odetchnąć i zająć się jego organizacją.

Nie do końca tak to jednak wyglądało, bo Marek jak tylko wygospodarował jakiś czas wolny załatwiał różne sprawy na mieście związane właśnie z tym ważnym dla nich dniem. Ustalili wreszcie datę i idąc za ciosem podjechał do kościoła w Rysiowie i zabukował ten termin. Dziesiąty czerwiec. Dzięki Sebastianowi udało się załatwić dobrej klasy hotel wraz z salą weselną. Którejś soboty zabrał tam Ulę, żeby zaakceptowała lub nie jego wybór. Miał pewne obawy, ale ona je rozwiała, bo podobała jej się wielkość sali i jej wystrój. Przy okazji uzgodnili menu. Olszański zobowiązał się do załatwienia zespołu muzycznego. Czuł się odpowiedzialny, bo Marek uczynił go świadkiem i pierwszym drużbą. Cieszył się, że i jego żona dostąpiła tego zaszczytu.

Potem znalazł się też czas na wybranie zaproszeń, których wzory Marek przyniósł z wydawnictwa. Wtedy ustalili też liczbę gości. Nie miało być ich więcej jak sześćdziesiąt osób. Uli rodzina liczyła ich zaledwie troje, a z Marka strony mieli przyjechać z Gdańska jacyś dwaj kuzyni z rodzinami no i oczywiście seniorzy. Resztę gości mieli stanowić najbliżsi im ludzie z firmy. Z premedytacją nie zaprosili rodzeństwa Febo. Ula czułaby się niezręcznie, a Marek miał jakieś dziwne przeczucia, że oni nie zachowaliby się jednak jak ludzie z klasą.

Postanowili nie prosić Pshemko o uszycie im ślubnych strojów. On i tak miał mnóstwo roboty. Ula przejrzała kilka katalogów z sukniami ślubnymi i wybrała bardzo elegancką, ale skromną suknię, bez przesadnych zdobień. Zrezygnowała z welonu na rzecz wpiętego we włosy stroika. Marek nie miał problemu z garniturem, bo tych wszędzie oferowano mnóstwo. Drogich i bardzo modnych.

Mimo, że udawało im się wygospodarować trochę czasu na sprawy związane z weselem, to jednak pokaz – ich główny priorytet absorbował najwięcej uwagi. Ula była ostrożna. Każdą decyzję, każde posunięcie starannie analizowała, bo nie chciała popełnić błędu. Często wsłuchiwała się w słowa Krzysztofa, który bogaty w wieloletnie doświadczenie potrafił jej mądrze doradzić. Odkąd zajęła się firmą on jakby odżył. Mocno trzymał kciuki za powodzenie całej akcji i bardzo wierzył w Ulę. Często siedząc w salonie z żoną i popijając cienką kawę mawiał:

- Zobaczysz Helenko, jeszcze firma odniesie sukces. Ula bardzo się stara. Jest taka mądra, ma analityczny umysł i ogromną ambicję. Nie doceniliśmy jej. Podobnie jak oboje Febo patrzyliśmy na nią przez pryzmat jej nienajlepszego wizerunku. Krzywdziliśmy ją takim myśleniem. Marek też bardzo się zaangażował i myślę, że we dwójkę poradzą sobie doskonale. Bardzo jestem ciekaw nowych pomysłów Pshemko i tego pokazu.

A pokaz zbliżał się wielkimi krokami. Mistrz niemal zamieszkał w firmie. I jemu bardzo zależało na sukcesie kolekcji. Był bardziej wymagający niż kiedykolwiek, ale pracownicy nie narzekali, bo wiedzieli jak ważny cel przyświeca im wszystkim.

Zdążyli. W przeddzień tego wielkiego wydarzenia zdołali dopiąć wszystko na tip top. Rozesłali mnóstwo zaproszeń do ludzi reprezentujących warszawski establishment i do bardziej znaczących mediów.

Oboje byli bardzo spięci, kiedy o godzinie siedemnastej stanęli w drzwiach historycznej pomarańczarni witając pierwszych gości. Wkrótce dostrzegli Sebastiana z Violettą prowadzących seniorów Dobrzańskich. Olszański sam zadeklarował się, że przywiezie ich na pokaz. Seniorzy prezentowali się niezwykle dystyngowanie i elegancko. Krzysztof wsparty na swojej nieodłącznej laseczce podszedł do Uli i uściskał ją serdecznie. Podobnie Helena.

- Spójrzcie. Moja przyszła synowa wygląda zjawiskowo. Z każdym dniem stajesz się coraz piękniejsza aż zachodzę w głowę, jak to jest możliwe.

Ula spłonęła krwistym rumieńcem i szepnęła mu do ucha, że przesadza, bo ona jest całkiem zwyczajna.

- Tu bym polemizował drogie dziecko, ale to nie miejsce ani czas na to. Pójdziemy zająć miejsca.

Kiedy sala wypełniła się do ostatniego miejsca, na wybieg dla modelek wyszła Ula. Przywitała obecnych i podziękowała wszystkim za przyjęcie zaproszenia.

- Ten pokaz będzie niezwykły – mówiła. – Przez kilka ostatnich lat firma Febo&Dobrzański nie prosperowała za dobrze, a nawet można powiedzieć, że chyliła się ku upadkowi. Bardzo zależało zarówno mnie jak i współwłaścicielom, żeby podźwignąć ją do dawnego poziomu. Aby to się udało, rozstaliśmy się z wieloletnim wspólnikiem rodziną Febo, której członkowie nie poradzili sobie z zarządzaniem takim przedsiębiorstwem. Dzisiaj mogę powiedzieć, że firmie o aktualnej nazwie Dobrzański Fashion to rozstanie wyszło tylko na dobre. Włożyliśmy wiele starań w to, żeby dzisiejsza kolekcja była wyjątkowa i ponadczasowa. Jej powstaniu oddał swoje serce i duszę nasz genialny projektant Pshemko, któremu z tego miejsca najserdeczniej dziękuję za trud i poświęcenie. Dziękuję także wszystkim pracownikom firmy, bo gdyby nie oni, nic by nam się nie udało. Wszyscy ciężko pracowaliśmy i mam nadzieję, że ta rodząca się w ciężkich bólach kolekcja olśni was i spełni wasze wymagania. Serdecznie zapraszam na pokaz.

Zeszła ze sceny wśród burzy oklasków i zajęła miejsce obok Marka. Uścisnął jej dłoń.

- Byłaś wspaniała – wyszeptał.

Usłyszeli łagodną muzykę w tle, a na wybiegu zaczęły pojawiać się modelki. Kreacje były olśniewające. Iskrzyły się wiosennymi barwami, były lekkie i zwiewne. Wydawało się, że modelki nie idą, ale płyną nad podłogą. Kiedy przeszła ostatnia zerwała się burza oklasków. Ludzie wstawali z miejsc skandując imię mistrza.

Za chwilę jednak zaprezentowano wiosenne płaszcze, kostiumy i kombinezony. I te nagrodzono gromkimi brawami. Koncepcja całej kolekcji oparta była na dominacji kolorów, które w dalszej perspektywie miały przełamać szarość polskiej ulicy. Muzyka ucichła, a oklaski jeszcze długo brzmiały w wielkiej sali pokazowej. W końcu wniesiono ogromny kosz czerwonych róż, a tuż za nim ukazała się skromna postać Pshemko. Był najwyraźniej wzruszony. Szedł rozłożywszy szeroko ręce i uśmiechał się od ucha do ucha. Kłaniał się też do samej ziemi dziękując przybyłym za wspaniałe przyjęcie jego dzieła.

Ula ponownie wyszła na wybieg. Uściskała mistrza i zawróciwszy się do widowni zaprosiła wszystkich na bankiet.


Czuła się trochę zmęczona. Udzieliła dzisiaj setki wywiadów i przyjęła setki gratulacji. Tańcząc z Markiem ciężko oparła mu głowę na ramieniu.

- Chyba nie dam rady być tutaj do samego końca. Jakoś słabo się czuję i chyba jest mi niedobrze.

Zaniepokojony spojrzał jej w twarz. Rzeczywiście wyglądała bardzo blado. Posadził ją na miejsce, a sam powiadomił Olszańskich i seniorów.

- Będziemy jechać. Ula jest wykończona. Ledwie trzyma się na nogach. Musi odpocząć.

Już w domu pomógł jej się rozebrać i zarzucił na jej ramiona frotowy szlafrok. Przytknęła rękę do ust i wystrzeliła do łazienki. Słyszał jak szarpią nią torsje i zachodził w głowę, co ona takiego zjadła, że jej tak zaszkodziło. Długo nie wychodziła z łazienki. Co rusz podchodził do drzwi i pytał, czy wszystko w porządku. W końcu wyszła z dziwnym przedmiotem w dłoni i podała mu go.

- Co to jest? – przyglądał się małej szybce i dwóm niebieskim kreskom. Usiadła ciężko na kanapie i uśmiechnęła się do niego blado.

- To jest kochanie test ciążowy. Pozytywny test ciążowy. Nie sądziłam, że mogę być w ciąży. Zawsze pragnęłam dziecka, ale myślałam, że mój czas już minął. Mam w końcu trzydzieści trzy lata i może się okazać, że na ciążę jest już za późno.

Uklęknął przy niej i przytulił głowę do jej kolan.

- Jeśli to prawda, to ten dzień jest kolejnym najszczęśliwszym dniem w moim życiu. Marzyłem, żeby mieć z tobą dziecko. Małą, śliczną kruszynkę o cudnych, błękitnych oczach jak jej matka. Pojutrze pojedziemy do ginekologa i mam nadzieję, że to potwierdzi.

- Zupełnie straciłam nad tym kontrolę i przestałam się pilnować. Tyle było pracy, a ja dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nawet nie pamiętam kiedy miałam okres. Chyba dawno. Sama jestem ciekawa, który to miesiąc. Na razie cieszmy się umiarkowanie i nic nikomu nie mówmy, dopóki sami nie będziemy pewni na sto procent.



ROZDZIAŁ 14

ostatni



Ginekolog potwierdził ciążę. Powiedział, że to dziewiąty tydzień. Marek jak urzeczony wpatrywał się w ekran monitora. Lekarz wskazał na małą czarną plamkę.

- To państwa dziecko. Jest jeszcze maleńkie, ale z każdym dniem będzie rosło. Proszę się oszczędzać i dbać o siebie. Widzimy się za miesiąc. Gdyby coś się działo proszę dzwonić. Póki co wszystko w najlepszym porządku. Tu jeszcze zdjęcie.

Wyszli z gabinetu na korytarz i tam Marek mocno przytulił Ulę do siebie.

- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem szczęśliwy. Myślałem, że nie doczekam się już potomka. Od teraz jesteś pod moją szczególną opieką. Nie pozwolę ci się przepracowywać i zadbam, żebyś odżywiała się regularnie i zdrowo. Teraz zapraszam cię na lunch.

W restauracji poprosiła go, żeby wiadomość o ciąży utrzymali jeszcze przez jakiś czas w tajemnicy.

- Ja wiem kochanie, że chciałbyś się wszystkim pochwalić, ale myślę, że to jeszcze za wcześnie. Wciąż się obawiam, że może się coś niedobrego stać. Lepiej nie zapeszać. Powiemy wszystkim na ślubie, dobrze?

- Będzie jak zechcesz, choć ja faktycznie chciałbym wykrzyczeć to szczęście całemu światu.

- Dasz się namówić na jazdę do Poczdamu? Ciągnie mnie tam i muszę się wygadać przy grobie Thomasa. Pojechalibyśmy w sobotę rano i wrócili w niedzielę wieczorem. Hale targowe otwarte są w soboty. Od razu kupilibyśmy kwiaty i znicze i podjechalibyśmy na cmentarz.

- Dobrze, ale ja prowadzę – wyszczerzył się do niej.


Ustawił wazony z pięknymi bukietami po obu stronach grobowca i sprawdził jeszcze, czy znicze się palą. Odwrócił się w stronę siedzącej na ławeczce Uli.

- Zostawię cię teraz, ale nie siedź za długo. Nie jest zbyt ciepło.

Pokiwała głową na znak zgody i wbiła oczy w zdjęcie Thomasa.

- Właściwie to nie wiem od czego zacząć kochany. Nie było mnie tu dość długo, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo wiele się wydarzyło. Mówiłam ci, że podjęłam się uratowania firmy należącej do rodziców Marka i myślę, że to mi się udało. Zaczynają spływać pierwsze oferty dotyczące współpracy, a to wiąże się z realnymi pieniędzmi. Pokaz udał się nadzwyczajnie a nasz guru mody wzniósł się na wyżyny swojego talentu. Ciężko się napracowałam, ale teraz powoli zaczniemy wychodzić na prostą.

Wiesz, że Marek mi się oświadczył, bo mówiłam ci o tym. Pobieramy się dziesiątego czerwca. To będzie skromny ślub bez pompy i zadęcia, choć nie tak skromny jak nasz. Kilka dni temu dowiedziałam się, że jestem przy nadziei. Pragnęłam dziecka i gdybyś był zdrowy, miałabym je z tobą. To takie niesprawiedliwe i takie przygnębiające. Po twojej śmierci straciłam nadzieję na zostanie matką. Nadal się trochę obawiam, bo już nie jestem taka młoda. Czuwaj nade mną kochany i nad moim maleństwem. Postanowiliśmy, że jak urodzi się chłopczyk damy mu imię po tobie. Myślę, że to będzie taki symboliczny gest z naszej strony mówiący, że zawsze pozostaniesz w naszych myślach i sercach. Marek mówił coś o dziewczynce, ale tak naprawdę chcemy, żeby urodziło się zdrowe.

Jutro niestety wracamy do Polski i przyjedziemy tu już po ślubie, żeby zapalić ci światełko. Opiekuj się nami wszystkimi Thomas tak jak do tej pory. Do jutra kochany…

Jak zwykle wyszła z cmentarza z twarzą mokrą od łez. Te wizyty były dla niej niezwykle emocjonalne, bo przypominały o cierpieniu i śmierci Thomasa. Za bramą czekały na nią bezpieczne ramiona Marka, w których zawsze mogła się ukryć i wypłakać swój ból.



Dziesiątego czerwca rozdzwoniły się dzwony w rysiowskim kościółku. Zaczęli napływać pierwsi goście. W domu Józefa Cieplaka panował istny Armagedon. Fryzjer upinał Uli fryzurę, makijażystka wyczarowywała delikatny makijaż, a Violetta pomagała włożyć jej suknię. Jako dobra ciocia pomogła też nastolatce Betti.

Przyjechał Marek wraz z rodzicami. Wyglądał bajecznie. Ula aż westchnęła na jego widok i pomyślała, że to najpiękniejszy mężczyzna jaki stąpa po tej ziemi. Podobnie zresztą myślał Marek patrząc na to zjawisko w pięknej, białej sukni seksownie przylegającej do jej ciała. Niewielki jeszcze brzuszek ledwie odcinał się pod materiałem i trudno było się domyślić, że to czwarty miesiąc ciąży. Jeszcze błogosławieństwo rodziców, łzy wzruszenia i już wsiadali do białej limuzyny.

Przed kościołem oprócz weselnych gości zgromadziło się sporo miejscowych gapiów. Takie wydarzenia nieczęsto mieli okazję oglądać. Kościół wypełniał się. Oni stanęli przed ołtarzem nieco spięci, ale bardzo szczęśliwi. Wkrótce pojawił się proboszcz i zaczął ceremonię. Wymawiali słowa przysięgi z wielkim uczuciem patrząc sobie w oczy. Oboje byli poruszeni. Oboje mieli świadomość, że są sobie przeznaczeni i choć po drodze przeżyli mnóstwo złych momentów i podjęli kilka niefortunnych decyzji, to teraz wydawało im się to bez znaczenia, bo będą już razem na zawsze.

- Możesz pocałować pannę młodą – usłyszał Marek. Z czułością przylgnął do jej ust.

- Bardzo cię kocham Ula. Kocham jak wariat i to już nigdy się nie zmieni.

Patrzyła w jego szczęśliwe oczy i uśmiechała się do niego promiennie. Wziął ją na ręce i przeparadował aż do kościelnych wierzei. Obstąpiła ich gromada weselników. Składano im życzenia i gratulacje. Sypano drobne monety.


Na dźwięk stukania łyżeczką w kieliszek gwar rozmów ucichł. Zza weselnego stołu podniósł się Krzysztof, by powiedzieć parę słów.

- To szczęśliwy dzień dla nas wszystkich. Dla mnie i Heleny szczególnie, bo właśnie dzisiaj zyskaliśmy córkę, choć już dużo wcześniej tak ją właśnie traktowaliśmy. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej synowej. To anioł nie kobieta. Jest śliczna, mądra i niezwykle pracowita. Dzięki niej oboje odżyliśmy. Uratowała nie tylko nas, ale i naszą firmę, za co będziemy jej wdzięczni do końca życia. Nasz syn Marek kochał ją od dawna. Popełnił kilka głupstw, przez które długo nie mieli ze sobą kontaktu. Szczęśliwy traf sprawił, że po latach spotkali się ponownie i wrócili do siebie. Czuję się winny, bo nieświadomy wielu rzeczy i ja popełniłem mnóstwo gaf, za które teraz mi wstyd. Gdybym reagował inaczej, tych dwoje już dawno byłoby razem. Wybacz synu staremu głupcowi, któremu klapki z oczu spadły za późno. Piję za wasze zdrowie, szczęście i pomyślność. Kochamy was.

Po Krzysztofie wstał Józef. Nieco onieśmielony wychwalał zalety swojego zięcia mówiąc, że jest dobrym, wrażliwym człowiekiem, a jego córka kocha go nad życie.

Marek podziękował obu ojcom, podziękował wszystkim, którzy zjawili się na weselu, by razem z nim i Ulą świętować ten najszczęśliwszy dla nich dzień.

- Wiem kochani, że nadmiar szczęścia czasem szkodzi, ale muszę podzielić się z wami jeszcze jedną szczęśliwą nowiną. Moja kochana żona jest przy nadziei i uwaga, właśnie kilka tygodni temu dowiedzieliśmy się, że to będą bliźnięta. Podwójne szczęście dla nas. Wypijmy za to.

Znowu im gratulowano zwłaszcza najbliższa rodzina. Przypadła do Uli Violetta i ze łzami w oczach mówiła jak bardzo jej zazdrości, ale i bardzo gratuluje.

- I wy się doczekacie Viola. Wyjedźcie gdzieś. Odetnijcie się od tego kieratu, a wyniki przyjdą szybciej niż się spodziewasz.

Sama Ula jeszcze nie mogła w to uwierzyć. Ponad miesiąc temu byli na USG i to wtedy lekarz stwierdził ciążę mnogą. Wielkie zaskoczenie przerodziło się w wielką radość zwłaszcza, że lekarz zapewnił ich, że ciąża rozwija się prawidłowo. Pomyślała wtedy, że to sprawka Thomasa i jeśli urodzi się chłopiec i dziewczynka, to będzie to dla niej stuprocentowe potwierdzenie, że maczał w tym palce. Wspominała mu wszak ostatnio, że Marek chciałby dziewczynkę a tu proszę, taki podwójny prezent.


Wesele się udało. Po nim najpierw pojechali do Poczdamu na kilka dni, a później do słonecznej Hiszpanii. Marek okazał się niezwykle opiekuńczy. Dbał o swoje trzy szczęścia, pilnował, żeby Ula zbytnio nie wystawiała się na słońce, poił ją świeżo wyciskanymi sokami z egzotycznych owoców i karmił najlepszym jedzeniem.

Wrócili po dwóch tygodniach. Ula nie mogła sobie teraz pozwolić na dłuższy urlop. Czekał na nią stos umów do podpisania i spotkania z potencjalnymi kontrahentami. Często wyręczał ją Adam, choć tylko w zakresie finansów. Na spotkania chodziła ze swoją asystentką.

Wreszcie życie i praca trochę zwolniło. Kolekcja sprzedawała się bardzo dobrze i wkrótce zaczęli odnotowywać pierwsze zyski. Pshemko już szykował się do projektowania jesienno zimowej. Miesiąc przed rozwiązaniem Marek wymógł na Uli, żeby przestała pracować.

- Widzę, że jest ci już bardzo ciężko. Nie chcę, żebyś się tak forsowała. To naprawdę dobry pomysł i powinnaś już do porodu odpoczywać i nabierać sił. Ja przeniosę się do DF. Sebastian powiedział, że na razie poradzi sobie, a nawet jakby nie, to będę tam zaglądał i w razie czego pomogę. Będzie dobrze.

Zgodziła się. Sama czuła, że te dwa żywiołki, które nosi pod sercem nieźle dają jej popalić. Na ostatniej wizycie lekarz zaproponował jej cesarskie cięcie. Uzasadniał bezpieczeństwem maluchów.

- Może być problem, bo one powinny się już obrócić i przyjąć właściwą pozycję do porodu. Jeśli tak nie będzie, wtedy zrobimy cesarkę. Najpierw spróbujemy, czy da pani radę urodzić siłami natury, jednak tak jak mówię, nie będziemy narażać zdrowia i życia dzieci.


Za radą lekarza Marek zawiózł Ulę do szpitala dzień przed rozwiązaniem. USG nadal nie zadowoliło położnika i mocno wątpił, by Ula mogła urodzić bez cesarskiego cięcia. Wyjaśniał im obojgu w czym tkwi problem.

- Ja wiem, że przygotowała się pani na to, żeby urodzić samodzielnie, ale sytuacja nie jest najlepsza. Pani będzie się męczyć i cierpieć, a my będziemy tracić cenny czas. Dla dobra dzieci powinniśmy ciążę rozwiązać choćby dzisiaj. Są zdrowe i donoszone – przekonywał.

- Posłuchajmy pana doktora kochanie –prosił Marek. – Ja nie chcę, żeby były jakieś komplikacje. Chcę, żeby z tobą i z dziećmi było wszystko w porządku.

Nie protestowała. Przecież jej też na tym zależało. Może gdyby była młodsza, to sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej, ale jest jak jest.

- Zgadzam się – powiedziała do doktora. Poklepał ją pokrzepiająco po dłoni.

- Rozsądna decyzja. Zaraz każę przygotować salę operacyjną.

Nie minęło pół godziny, gdy zabierano ją na blok. Marek przebrany w strój ochronny towarzyszył Uli. Podano jej znieczulenie i po kilku minutach rozpoczęto zabieg. Nic nie czuła i była bardzo spokojna. Wyjęto pierwsze dziecko, które donośnym krzykiem oznajmiło swoją obecność na świecie.

- Piękna dziewczynka. Zaraz ją wam pokażemy.

Pięć minut po niej wyciągnięto drugie dziecko.

- No proszę. Mamy i chłopaczka. Śliczny mały.

Ula uśmiechnęła się łagodnie.

- Wiedziałam, że to będzie parka. Byłam tego pewna. Nie uwierzysz, ale wiem, że ta mała to prezent Thomasa dla ciebie. Mówiłam mu, że wolałbyś dziewczynkę. Mówiłam, że jak urodzi się chłopiec, damy mu imię po nim. Mocno wierzę, że Thomas czuwa nad nami. Nasze dzieci są tego dowodem.

Umyte i opakowane jak dwa kokonki maluchy ułożono na jej piersi. Ucałowała ich czółka. Marek pochylił się nad nimi i zrobił to samo.

- Spójrz jakie ona ma czarne włoski. Myślę, że będzie podobna do mnie. Za to Tomasz to chyba cała ty. Widzisz te kasztanowe kosmyki?

Na chwilę Marka wyproszono. Musiano Ulę oczyścić i pozszywać. Na sali poporodowej znowu byli razem. Marek zrobił mnóstwo zdjęć maluchom, by móc pochwalić się rodzicom. Ula była zmęczona.

- Jedź do domu, albo do biura. Muszę trochę pospać. Taka jestem senna…

- Dobrze kochanie. Przyjadę jutro do południa. Muszę się dowiedzieć jak długo mają zamiar was tu trzymać.


Wypisano ją wraz z dziećmi po trzech dniach. Była trochę obolała, ale szczęśliwa, że wraca do domu. Tam czekał już pokoik wyposażony we wszystko, co niezbędne takim maleństwom. Im były starsze tym bardziej uwidaczniało się ich podobieństwo do rodziców. Mała Michasia łudząco przypominała swojego ojca, natomiast Tomaszek był skórą żywcem zdjętą z Uli.

Kiedy dzieci skończyły trzy miesiące wybrali się z nimi do Poczdamu. Ula czuła potrzebę pokazania ich Thomasowi. Nie była to łatwa wyprawa, bo zabierali ze sobą podwójny głęboki wózek, masę kosmetyków dla malców i tony pampersów. Tym razem miał to być tygodniowy pobyt. Na miejscu jak zawsze zastali Tanię i Uwe, którzy zachwycili się maleństwami.

- Umeblowaliśmy im pokój na dole tak jak chciałaś. Tania pięknie go urządziła. Ja kupiłem łóżeczka i całe wyposażenie – chwalił się Uwe. – Zrobiliśmy też niezbędne zaopatrzenie. Przysłałaś za dużo pieniędzy Ula. Wystarczyła połowa.

- To bez znaczenia przyjacielu. Podziel się resztą z Tanią i będzie dobrze. Spisaliście się na medal i dodatkowa premia was nie ominie.

Rozpakowali wszystkie rzeczy i ruszyli na cmentarz. Dzieci nakarmione posapywały w wózku cichutko. Marek jak zwykle zmienił wodę w wazonach i włożył do nich kwiaty. Zapalił też dwa wielkie znicze. Zmówił modlitwę za spokój wieczny Thomasa i odszedł do samochodu zostawiając Ulę z dziećmi przy grobie. Odwróciła wózek w kierunku nagrobka.

- Spójrz kochanie. To dzieci, które urodziłam trzy miesiące temu. Marzyłam tylko, żeby urodzić zdrowe dziecko, a tymczasem urodziłam dwoje zdrowych, ślicznych dzieci i wierzę, że to dzięki tobie. Dałeś mi kolejny prezent, za który będę ci wdzięczna do śmierci. Dziecko w niebieskim kombinezonie to chłopczyk. Tomasz. Nazwany tak przez nas na twoją cześć. W różowym kombinezonie śpi dziewczynka. Jest bardzo podobna do Marka. Tomasz – to cała ja. Tak jak ja ma kasztanowe włosy i duże, błękitne oczy. Oboje odziedziczyli po mnie piegi, a po Marku wdzięczne dołeczki w policzkach. Najlepiej je widać, kiedy wykrzywiają buzie w grymasie lub się uśmiechają. Są naszym wielkim szczęściem i wierzę, że to szczęście w dużej mierze zawdzięczamy tobie.

Silny podmuch wiatru przerwał ten monolog. Zawirowały suche liście wokół grobowca, a do jej uszu dotarły słowa:

„ Kocham cię Ula. Zawsze będę cię kochał i zawsze będę przy tobie. Masz dla kogo żyć, więc żyj pełną piersią i bądź naprawdę szczęśliwa.”

Kompletnie zdezorientowana rozejrzała się nieco trwożliwie.

- Thomas? To ty? – zapytała drżącym głosem, ale nie usłyszała odpowiedzi. Tylko wiatr zerwał się po raz drugi zamiatając liście z cmentarnych ścieżek. Nie miała pojęcia, czy naprawdę słyszała głos Thomasa, czy to tylko jej umysł płatał figle. Podeszła do nagrobka i pogładziła zdjęcie Thomasa. – Zawsze i na wieki masz miejsce w moim sercu. Kiedyś opowiem naszym dzieciom jakim byłeś dobrym i wspaniałym człowiekiem mimo cierpienia, którego doświadczałeś na każdym kroku. Dzięki tobie jestem inną osobą. Lepszą. Bardzo ci za to dziękuję i nadal proszę o twoją opiekę nad nami i naszymi dziećmi – wytarła mokrą od łez twarz i kolejny raz czule pogładziła zdjęcie. – Do zobaczenia kochany. Do jutra.

Ujęła poręcz wózka i skierowała go w stronę bramy.


K O N I E C

35 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page