ROZDZIAŁ 6
Do dziesiątego września czas wlókł mu się niemiłosiernie. Nie mógł skupić się na pracy. W końcu poprosił Sebastiana, żeby zajął się poważniejszymi rzeczami, które wymagały uwagi i skupienia.
- Jestem kompletnie rozkojarzony i czytam po dziesięć razy to samo. Nie potrafię się skoncentrować, bo moje myśli błądzą wokół tego spotkania. Jednocześnie cieszę się i boję, jak ona na mnie zareaguje. Pomóż mi z tym, co?
- Nie ma sprawy, a ty weź może kilka dni urlopu i jakoś odreaguj, bo jak widać tu mi się nie przydasz.
- A co niby miałbym robić w domu? Też będę o niej ciągle myślał. To jak obsesja. Tu przynajmniej złożę kilka podpisów na dokumentach.
- A może dopilnowałbyś dostawy? Właśnie dzisiaj mają przyjść te laminatory i dwie złociarki do tłoczenia napisów i nabłyszczania ich na okładkach książek. Sprawdziłbyś, czy są sprawne. Nie kosztowały mało, bo to japońskie i nie chcielibyśmy żadnych niespodzianek.
- OK, mogę się tym zająć. O której ma być ta dostawa?
- O jedenastej.
Jakoś wypełnił sobie dzień. Przed nim były jeszcze cztery. Przyłapał się na tym, że wracając z pracy zbacza z utartej drogi i krąży wokół bloku, w którym mieszka Ula. – To jakaś paranoja. Chciałbym mieć tę rozmowę już za sobą i wiedzieć na czym stoję.
Innego dnia nogi poniosły go do parku niedaleko F&D. To tu przychodził wraz z nią, żeby odbyć rozmowy na sto procent. Na sto procent szczerości. To tu karmili wspólnie kaczki zadomowione w niewielkim stawie. To tu mieli swoją ulubioną ławkę, na której siadywali i omawiali firmowe sprawy. Coraz więcej wspomnień… Im dłużej spacerował po urokliwych alejkach parku, tym więcej sobie przypominał.
Dwa dni przed spotkaniem zawędrował nad Wisłę w to wyjątkowe dla nich obojga miejsce. Właściwie trudno powiedzieć na co liczył. Być może na to, że do spotkania dojdzie wcześniej niż w księgarni? Ona też ukochała sobie ten zakątek, a w nim nieśmiało tliła się iskierka nadziei, że też tu przyjdzie. Zawsze rozumieli się bez słów jakby między nimi istniał jakiś telepatyczny most. Usiadł na ściętym pniu trzymając w ręku torebkę z krówkami. Ula bardzo je lubiła. Odetchnął i rozejrzał się dookoła. Nic właściwie się tu nie zmieniło. Nadal było spokojnie, a ciszę od czasu do czasu przerywał skrzek dreptających po piasku mew. Może tylko krzaki bardziej porosły i zgęstniały. Siedział przez kilka godzin. Dzień był ciepły i słoneczny. Uli się nie doczekał, ale miał czas, żeby powspominać i pomyśleć.
Był ciekawy jak teraz wygląda. W książce napisała, że trochę się zmieniła, a Thomas nazwał ją piękną kobietą. On zapamiętał ją jako skromną dziewczynę, niewyszukanie ubraną w dużych czerwonych okularach i aparacie na zębach. Nie była atrakcyjna, ale gdyby miał wybierać między modelkami a nią, bez wątpienia wybrałby ją, bo miała mózg, według niego najbardziej seksowną część ciała u kobiety. Była wyrozumiała, dobra i mądra. Miała kawał dobrego charakteru. Teraz po przeczytaniu jej książki podziwiał ją jeszcze bardziej.
Poczuł chłód i zorientował się, że jest dość późno i zapada zmierzch. Zebrał się z pnia i ruszył w kierunku samochodu. To czekanie było nie do zniesienia. Nienawidził czekać. Pocieszał się tylko myślą, że niedługo ją zobaczy.
Do tego spotkania przygotował się niezwykle starannie. Przede wszystkim rano przed wyjściem do pracy wyjął z sejfu pamiętnik Uli i traktując go niemal jak świętość zapakował do teczki. Wyjątkowo zrezygnował z garnituru na rzecz jeansów i sportowej koszuli. Wziął też okulary przeciwsłoneczne i czapkę bejsbolówkę. Nie chciał rzucać się za bardzo w oczy.
Do księgarni dotarł grubo przed czasem. Trzymając w ręku książkę Uli przeszedł na zaplecze. Salka była niewielka. Dla autorki stał już przygotowany stolik, a przed nim stały rzędy ustawionych krzeseł. Zajął miejsce w ostatnim zaraz z brzegu. Był spięty.
Powoli zaczęli napływać inni. Wkrótce salka wypełniła się do ostatniego miejsca. Nawet nie potrzebował czapki i okularów, bo zasłaniały go plecy innych. Punktualnie o osiemnastej weszła kierowniczka księgarni prowadząc autorkę. Marek zamienił się niemal w kamień. Ubrana była na czarno. Jedynym akcentem rozjaśniającym jej ubiór była biała lamówka wokół kołnierza żakietu i mankietów. Wyglądała zupełnie inaczej niż zapamiętał. Żałoba dodawała jej jakiegoś majestatu. Bladą, subtelną twarz podkreśloną delikatnym makijażem okalały długie wijące się włosy w miedzianym kolorze. Zauważył, że nie miała okularów. – Pewnie założyła soczewki – pomyślał. – Wygląda zjawiskowo i pięknie. Thomas nie przesadził ani trochę. Jest prześliczna.
- Dzień dobry państwu – przywitała się cichym, łagodnym głosem. – Czuję się zaszczycona móc się dzisiaj z państwem spotkać. Zakładam, że każdy z was jest już po lekturze książki i ma być może jakieś pytania związane z jej treścią. Proszę więc pytać. Ja postaram się odpowiedzieć na każde.
Wstała młoda dziewczyna, ale zanim otworzyła usta Ula poprosiła ją, żeby pytała na siedząco.
- Tak będzie wygodnie dla pani. Proszę mówić.
- Powiem szczerze, że przeczytałam tę książkę niemal jednym tchem. Nie byłam w stanie się od niej oderwać. Bardzo panią podziwiam. To, co pani zrobiła dla Thomasa… Nie wiem, czy któraś z kobiet zdobyłaby się na takie poświęcenie.
Ula uśmiechnęła się smutno.
- A ja myślę, że wiele jest takich kobiet, które posiadają w sobie tak mocne poczucie empatii, że bez wahania podejmują takie trudne wyzwania. Ja nie miałam z tym problemu, bo uważałam to za coś zupełnie oczywistego. Chyba chęć pomagania mam zapisaną w genach.
Odezwał się mężczyzna.
- Pisze pani, że ta choroba bardzo wyniszczyła Thomasa. Widok tak niesamowicie znękanego człowieka i wycieńczonego człowieka nie jest przyjemny. Większość raczej nie może się pochwalić tak silną psychiką, by móc to wszystko znieść. Czy opieka nad nim nie odstręczała czasem pani? Czy nie budziło niesmaku podczas pielęgnacji jego wychudzone ciało? To na pewno nie było miłe.
- No niestety nie było, – westchnęła ciężko. – ale ja nie patrzyłam na niego w taki sposób. Był kimś dla mnie bardzo ważnym. Wtedy najważniejszym. Jedyny cel jaki mi wówczas przyświecał, to ulżyć mu w cierpieniu i zaopiekować się nim najlepiej jak potrafię.
- Z tekstu książki możemy się dowiedzieć, że w jakiś sposób kochała go pani. Inaczej nie wyszłaby pani za niego za mąż. Czytamy o pani obiekcjach po usłyszeniu propozycji Thomasa i możemy się domyślać, że jest pani osobą z gruntu uczciwą – odezwała się kobieta w średnim wieku.
- Bardzo nie chciałam, żeby ktoś posądził mnie o to, że czyham na majątek śmiertelnie chorego człowieka. Proszę mi wierzyć, że gdyby znalazł się ktoś i postawił mi taki zarzut, oddałabym ten majątek bez wahania. Thomas mnie wręcz błagał, żebym go przyjęła, że to jest jego ostatnia wola, którą powinnam uszanować. A odpowiadając na pierwszą część pani pytania, to tak, myślę, że obdarzyłam tego mężczyznę uczuciem, ale jednocześnie uważam, że ono było zupełnie inne niż to, które żywiłam wobec innego mężczyzny. Nie było ani gorsze ani lepsze, było inne i myślę, że gdyby Thomas mógł wyzdrowieć, zestarzałabym się przy nim, bo był wspaniałym człowiekiem, dobrym mężem i fantastycznym przyjacielem.
- W książce na początku pisze pani o swojej miłości do niejakiego Marka. Muszę przyznać, że czytając o nim i o tym jak panią potraktował byłem zbulwersowany. Dokonał w stosunku do pani zwykłej, ohydnej manipulacji. Jak w ogóle tak można? Nie zdziwiłem się, że właściwie następnego dnia uciekła pani jak najdalej. Na pani miejscu chyba nie postąpiłbym inaczej.
- Tak, to prawda. Byłam bardzo rozczarowana, bardzo zawiedziona i bardzo zraniona. To co odkryłam przekraczało granice mojego pojmowania. Można powiedzieć, że działałam w afekcie i nie myślałam wówczas racjonalnie. To wszystko było całkowicie spontaniczne i dzisiaj, gdy z perspektywy lat wspominam tamten okres to myślę sobie, że nie zachowałam się zbyt mądrze. Teraz zupełnie inaczej postrzegam tę sytuację i pewnie inaczej bym się zachowała, ale cóż… czasu nie cofnę.
- Czy w końcu doszło do szczerej rozmowy na temat Marka z Thomasem? Czy powiedziała mu pani o wszystkim?
- Uznałam, że jestem mu to winna zwłaszcza, że poprosił mnie o rękę. On nie był o Marka zazdrosny. Nie był zazdrosny w ogóle. Nawet o to, że wciąż kochałam tamtego.
- Nie chcieliście państwo mieć dzieci? Przynajmniej one zostałyby po Thomasie.
- To trudny dla mnie temat. Thomas nie mógł mieć dzieci. Chemia zniszczyła w nim dosłownie wszystko – powiedziała to z wyraźną przykrością. Spuściła głowę i wytarła ukradkiem łzy. Kierowniczka księgarni podała jej szklankę z wodą, z której upiła łyk.
- Ostatnie pytanie – zwróciła się do zgromadzonych osób – a potem autorka będzie podpisywać książki. Bardzo proszę.
- Ta historia jest bardzo poruszająca. Płakałam wniebogłosy czytając o cierpieniu pani męża i o wielkim poświęceniu pani dla niego. Mimo to chciałam, żeby pani odpowiedziała szczerze, czy kocha nadal tego tajemniczego Marka? Czy po powrocie do Polski kontaktowała się pani z nim? Spotkaliście się?
- Marek był moją pierwszą, wielką miłością. Bardzo mnie zawiódł, chociaż miałam świadomość, że ta miłość nigdy się nie spełni, bo przecież miał narzeczoną. Mimo to myślę, że zawsze będę go kochać, bo przecież nie można tak po prostu przestać nawet wtedy, gdy osoba, którą obdarzamy uczuciem, robi świństwa, kłamie i wykorzystuje do swoich celów to i tak ją kochasz. Ja przynajmniej tak mam. Nie kontaktowałam się z Markiem. Nie wiem, co się z nim dzieje. Minęło ponad pięć lat i byłoby dużym nietaktem z mojej strony, gdybym ponownie chciała wejść z butami w jego życie. Pewnie sobie je ułożył. Może ma żonę i dzieci? Jak mogłabym zburzyć coś takiego? To nie w moim stylu. A teraz bardzo chętnie podpiszę państwu książki.
Marek ustawił się na samym końcu kolejki. Chciał zostać z nią sam na sam. Powoli przesuwał się do przodu. W końcu człowiek stojący przed nim odszedł, a on podsunął Uli swój egzemplarz książki.
- Komu zadedykować? – spytała nie podnosząc głowy.
- Markowi… - wykrztusił niemal szeptem. Jej ręka uzbrojona w długopis zamarła nad kartką papieru. Wolno podniosła głowę i spojrzała Markowi prosto w oczy.
- Mój Boże… To ty…
Nawet się nie zastanawiał. Runął przed nią na kolana wyrzucając z siebie nerwowo słowa niczym z karabinu maszynowego.
- Błagam Ula, wybacz mi. Nie odtrącaj. Pozwól wszystko wyjaśnić. Tak bardzo cię przepraszam za moją głupotę i tchórzostwo. Nie ożeniłem się z Pauliną, nie mógłbym. Przecież kochałem ciebie… Daj mi szansę na oczyszczenie. Nie chcę, żeby tkwiły między nami jakiekolwiek niedomówienia. Chodź ze mną na kolację jeśli możesz. Tam wszystko ci opowiem – głos mu zadrżał a oczy zaszły łzami, które potoczyły się po jego policzkach. Kompletnie ją zaskoczył. W życiu nie spodziewałaby się, że on przyjdzie na jej wieczór autorski. Przełknęła nerwowo ślinę.
- Już dobrze, już dobrze… Uspokój się i wstań. Pójdę z tobą na tę kolację, bo mocno zgłodniałam.
- Mam coś dla ciebie. Spójrz – wyjął delikatnie z teczki zielony zeszyt.
- Mój pamiętnik? Gdzie go znalazłeś?
- Przysięgam ci, że nie czytałem go. Zauważyłem, że spadł pod biurko. Ty uciekłaś i nie miałem szans, żeby ci go zwrócić. Zabrałem go i do tej pory leżał w domowym sejfie. Mój Boże Ula… tyle rzeczy muszę ci opowiedzieć. O wielu nie wiesz, o wielu myślisz inaczej niż było w rzeczywistości.
- Myślę, że to będzie długa kolacja – popatrzyła na niego przeciągle. – Bardzo się zmieniłeś… Trochę posiwiałeś.
- To z tęsknoty za tobą…
- A jak rodzice? – zmieniła temat. – Zdrowi?
- Szczerze powiedziawszy to nie wiem… - odpowiedział zakłopotany. - Nie mam z nimi kontaktu od kiedy ojciec wyrzucił mnie z firmy. Zaraz wszystko ci opowiem. Zamówiłem stolik w „Książęcej” licząc na to, że jednak zgodzisz się na rozmowę. To niedaleko i możemy przejść pieszo.
Ruszyli przez pustoszejące o tej porze ulice. Wieczór był ciepły choć w powietrzu czuć było pierwsze oznaki jesieni. Dotarli na miejsce i zasiedli przy zarezerwowanym stoliku. Wkrótce pojawił się kelner i szybko zamówili potrawy.
- Na początek jednak poproszę dobrze zmrożonego szampana. Musimy coś uczcić.
Kiedy kelner napełnił kieliszki Marek podał jeden z nich Uli.
- Za nasze spotkanie Ula. Mam wielką nadzieję, że nie ostatnie.
Początkowo jedli w milczeniu. W końcu Marek zebrał się w sobie i postanowił opowiedzieć Uli wszystko od początku.
- Bardzo chcę, żebyś miała jasność, żebyś wysłuchała mnie do samego końca i wtedy osądziła. Pamiętasz nasz wyjazd do SPA? Nie, nie… Zacznę od intrygi. Nigdy nikomu nie ufałem tak jak tobie. Byłaś zawsze szczera, uczciwa i lojalna wobec mnie. Kiedy wzięłaś drugi kredyt nie miałem pojęcia jak mam cię zabezpieczyć. Traf chciał, że rodzice przekazali mi swoje udziały. Nawet się nie zastanawiałem i dałem ci weksel na nie. Nie miałem wątpliwości, że nie zrobisz z niego użytku, ale cierpliwie poczekasz aż spłacę cały dług. Zwierzyłem się Sebastianowi. Byłem szczęśliwy, że nie muszę rezygnować z prezesury i będziemy mieć środki, żeby ruszyć ze Sportivo. On jednak nie podzielił mojej radości. Wręcz zrugał mnie za ten weksel mówiąc, że teraz możesz przejąć dzięki niemu całą firmę. Nie dałem temu wiary. Mówiłem, że jesteś najuczciwszą osobą jaką znam, ale on nie przyjmował tego do wiadomości. Od tej pory praktycznie nachodził mnie każdego dnia i wciąż gadał jaki to ze mnie lekkomyślny facet. W końcu powiedział mi, że jeśli chcę mieć kontrolę nad udziałami, muszę się koło ciebie zakręcić. Muszę zacząć cię adorować, zabierać w różne miejsca, żeby trzymać rękę na pulsie. No i zaczęło się. On tylko nie przewidział w tej intrydze jednej rzeczy, a mianowicie takiej, że zakocham się w tobie bez pamięci. Te świecidełka wcisnął mi któregoś dnia. Nie chciałem ich wziąć. Wiedziałem, że nie obwieszasz się czymś takim, bo jesteś zbyt skromna. W ogóle mnie nie słuchał i wrzucił mi to do szuflady. Potem pojechaliśmy do SPA. Firma miała fatalne wyniki i jedynym wyjściem było podrasowanie raportu. Zgodziłaś się na to chociaż nie od razu. To było wbrew zasadom, których się trzymałaś. Było nieuczciwe i podłe. W tym SPA było mi cudownie. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz byłem taki szczęśliwy. Ty byłaś wspaniała i taka moja… Nigdy w życiu nie przeżyłem czegoś równie pięknego. Wiedziałem, że to przeżycie jedyne w swoim rodzaju i wiedziałem też, że muszę odbyć poważną rozmowę z Pauliną.
ROZDZIAŁ 7
- Nawet nie wiesz jak wiele razy żałowałem, że nie potrafiłem stawić czoła tej nieprzyjemnej sytuacji, jak bardzo byłem tchórzliwy, że nie powiedziałem od razu Paulinie jak sprawy się mają. Widziałem w twoich oczach wielkie rozczarowanie i nie potrafiłem się przemóc, żeby wyznać jej prawdę. Zrobiłem to dopiero po zarządzie. Raport przyjęli wszyscy, ale ojciec nie był zachwycony. Po nim Paulina zrobiła mi nalot, bo chciała porozmawiać o ślubie. To był ten właściwy moment, żeby wszystko jej wyjaśnić.
Najgorsze było to, że ona mi nie uwierzyła kiedy mówiłem jej, że ślubu nie będzie, bo kocham ciebie i mam nadzieję, że to ciebie kiedyś poślubię a nie ją. Nie uwierzyła mi kiedy mówiłem, że nie pojawię się w kościele. Była tak pewna swego, że w sobotę przyjechała do katedry wystrojona w białą suknię a za nią przyjechał tłum gości. Ona wcale nie odwołała tego ślubu. Po dwóch godzinach zrozumiała wreszcie, że jednak mówiłem prawdę i żadnego ślubu nie będzie. W poniedziałek przyszedłszy do pracy zastałem w gabinecie moich rodziców i ją. Ojciec był wściekły, że upokorzyłem Paulinę. Wyjaśniałem, że sama upokorzyła się na własne życzenie, bo tydzień przed ślubem poinformowałem ją, że nie przyjdę do kościoła i nie ożenię się z nią. To jednak dla rodziców nie był żaden argument. Ojciec powiedział, że poniosę wszelkie konsekwencje tej decyzji, że od dzisiaj nie jestem już prezesem, a stanowisko przejmuje Alex. Kazał mi zwrócić wszystkie udziały. Wtedy też dowiedziałem się, że wie o kredytach, które wzięłaś. Przyznał, że uratowały firmę i że spłaci je do końca. Mnie kazał się pakować i wynieść. Od tego czasu nie wiem, co się tam dzieje. Nic nie wiem o rodzicach i o Febo. Z firmy odszedłem wraz z Sebastianem. Nie chciał zostać mówiąc, że wcześniej czy później Febo i tak go wyrzuci. Violetta też odeszła z nami. Wkrótce zainwestowaliśmy w małe wydawnictwo, które teraz dość mocno się rozrosło. Parę lat temu zmieniliśmy siedzibę i pracujemy tu w centrum. Wykupiliśmy cały parter jednego z tych oszklonych na zielono biurowców. Dobrze prosperujemy, mamy bardzo dużo zleceń i dobrze nam się powodzi. Koniecznie chciałem udowodnić sobie i ojcu, że bez jego firmy i pieniędzy też sobie poradzę. Wydawnictwo nazwałem „Iskierka” na twoją część. Kiedy przeczytałem w książce, że wahałaś się między moim a „Znakami czasu” i wybrałaś to drugie, poczułem się rozczarowany, bo być może spotkalibyśmy się trochę wcześniej. I to właściwie wszystko. Nie ożeniłem się. Nie mam dzieci i byłbym zachwycony, gdybyś zechciała wejść z butami w moje życie. Czy wiesz, że od czasu SPA nie miałem żadnej kobiety? Przez te wszystkie lata miałem takie odium do innych kobiet, że nie potrafiłem zbudować relacji z żadną z nich, bo żadna nie była tobą. Teraz na pewno wiem, że tylko z tobą mógłbym być jeszcze w życiu szczęśliwy.
Ula siedziała cicho słuchając jego słów. Była wstrząśnięta. Nie miała pojęcia, że to jednak trochę z jej powodu musiał odejść z F&D.
- Przepraszam Marek. Teraz wiem, że to przeze mnie. Gdybym nie narobiła tego zamieszania, ty mógłbyś poślubić Paulinę i nadal być prezesem.
Ujął w dłonie jej szczupłą dłoń i przycisnął do ust.
- Niczemu nie jesteś winna. Ja nigdy nie byłbym szczęśliwy z Pauliną. Okazało się, że to jej rodzice uwierzyli nie mnie. To boli Ula, kiedy uświadamiasz sobie, że własny ojciec nie ma do ciebie zaufania. Początkowo byłem załamany nie tym, że ślub się nie odbył, ale tym, że stawaliśmy na głowie, żeby firma utrzymała się na powierzchni, a mój ojciec nie potrafił tego docenić. Przez te pięć lat ich nie widziałem. Nie mam pojęcia, co z jego sercem. Prasa nic nie pisze na ten temat. Czasem tylko wydrukują notatkę bez znaczenia o firmie. Nie wiem jaka jest jej kondycja i jak radzi sobie Alex i właściwie od dawna mnie to nie obchodzi. Mam przecież własną, której oddany jestem sercem i duszą. A tak z innej beczki, to wiem, w którym miejscu mieszkasz. Wyczytałem to w książce i byłem zdumiony, że to tak blisko mnie.
- Blisko ciebie? Przecież ja byłam w twoim domu. To na drugim końcu miasta.
- Adres nieaktualny. Dom w ramach rekompensaty przepisałem na Paulinę. Sam od pięciu lat mieszkam na Siennej niedaleko Żelaznej i nawet podejrzewam, że nasze mieszkania są identyczne. Tak przynajmniej wywnioskowałem z opisu.
- Nie do wiary…
- Prawda? Bardzo zależało mi na tej rozmowie Ula. Wiem, że masz jeszcze żałobę po Thomasie. Nawet nie wiesz jak bardzo podziwiałem tego człowieka. Ja też płakałem nad tą książką, bo było mi potwornie żal was obojga. Wiem też, że nawet w połowie nie jestem taki dobry i szlachetny jak on. On nigdy by cię tak nie skrzywdził. Bardzo się boję, ale odważę się i zadam to pytanie. Czy jesteś w stanie wybaczyć mi tę złą przeszłość? Odciąć wszystko grubą kreską i kiedyś wrócić do mnie? Czy dasz nam jeszcze szansę na szczęście? Ja nigdy nie przestałem cię kochać. Kiedy odeszłaś, myślałem, że oszaleję. Szukałem cię. Wynająłem nawet detektywa, ale dobrze się ukryłaś, bo nic nie wskórał. Odpowiedz mi. Ja muszę wiedzieć…
- Dużo pytań zadajesz. Myślę, że zmieniłeś się. Widzę, że jesteś innym człowiekiem. Lepszym. Ja też już inaczej postrzegam tamten czas. Nie żywię urazy. Było, minęło. Mam dość walki i dość zamartwiania się o wszystko. Chcę wreszcie trochę pożyć bez trosk i wiecznych problemów. Bardzo przeżyłam śmierć Thomasa. Umarł na moich rękach. To trauma, której długo nie będę mogła zapomnieć. Mam jeszcze jak widzisz żałobę po nim i zamierzam przeżyć ją do końca. Mimo to nie chcę się zamykać w czterech ścianach i zasklepiać w smutku. Thomas wcale by tego nie chciał. Kilka dni przed jego śmiercią siedzieliśmy na werandzie i rozmawialiśmy o mojej przyszłości. On uważał, że ja nie zaznam spokoju jeśli nie porozmawiam z tobą. Mówił, że to bez znaczenia czy będziesz nadal wolny, czy żonaty. Twierdził, że atmosferę trzeba oczyścić, bo tak naprawdę nie wiem, co stało się po mojej ucieczce. „Jeśli uznasz, że on zasługuje na drugą szansę, daj mu ją” – powiedział. Uważam, że zasługujemy oboje na drugą szansę i nie zamierzam jej zmarnować.
Marek miał łzy w oczach.
- Thomas był bardzo mądrym człowiekiem. Nawet nie wiesz jak dobrze się poczułem. Jakby stutonowy głaz spadł mi z serca. Dziękuję. Jesteś wspaniała. A teraz jeśli pozwolisz odprowadzę cię do domu. Trochę już późno i nie chcę, żebyś wracała sama.
Wyszli z restauracji i ruszyli spacerkiem w kierunku Żelaznej. Marek wciąż zadawał pytania.
- A jak tata Ula? Wszystko w porządku z jego sercem?
- Nie uwierzysz, ale czuje się jak nowonarodzony. Ta operacja sprawiła cud. Bardzo mi pomógł po śmierci Thomasa i wtedy jak kupiłam mieszkanie. Sprawy wciąż trzymały mnie w Poczdamie, a on razem z Jaśkiem i Betti urządzał mi mieszkanie. Ja zamawiałam meble przez internet, a oni czekali na dostawy i skręcali je w mieszkaniu. Jak wróciłam, wszystko było pięknie umeblowane, kafelki zmienione w łazience i kuchni. Nowe podłogi. Dosłownie wszystko. Teraz dopieszczają dom w Rysiowie, bo on wymagał generalnego remontu. Jest już nowy dach, ogrodzenie, odremontowany garaż i nowe umeblowanie w pomieszczeniach. Teraz nie poznałbyś tego domu. Przedtem wyglądał jak niewielki kurnik, a teraz to taka mała willa. Cieszę się, że na stare lata tata będzie mógł cieszyć się tym wszystkim. To już zupełnie inne warunki niż kiedyś. Jasiek chyba niedługo będzie się żenił. Ciągle podejrzanie szepczą z Kingą jakby dogrywali jakieś szczegóły. Jeśli moje przeczucia się sprawdzą, to on na pewno wyniesie się z domu i zamieszka u niej. Tata zostanie sam z Betti… Wiesz, że Jasiek skończył studia? Jest informatykiem. Kinga zresztą też. Na razie oboje pracują w małych firmach, ale pewnie jak już się pobiorą to założą coś własnego. Będę mogła im pomóc finansowo. Dzięki Thomasowi. To bardzo pokrzepiająca myśl. O, jesteśmy na miejscu.
Przystanęli nieopodal wejścia do bloku.
- Masz jakieś plany na weekend?
- Mam. Jadę do Poczdamu już w piątek. Wracam w niedzielę wieczorem. Muszę pójść na cmentarz… Rozumiesz…
- Rozumiem doskonale Ula. Czy byłoby wielkim nietaktem z mojej strony, gdybym pojechał z tobą? Ja słyszę jak to brzmi, ale uwierz mi, że mam dla Thomasa wiele szacunku i bardzo go podziwiam za to jak dawał sobie radę z tą straszną chorobą. Chciałbym złożyć kwiaty na jego grobie i chociaż w taki sposób wyrazić swój podziw i wielką atencję, bo dla mnie to prawdziwy bohater.
Zaskoczył ją tą propozycją. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy, w których wyczytała błaganie.
- No cóż… Myślę, że chyba nie ma w tym nic złego. Jeśli masz ochotę mi towarzyszyć, to nie będę się sprzeciwiać.
- W takim razie daj mi jeszcze swój numer telefonu – wyciągnął komórkę. Podyktowała mu a on gorliwie go zapisał. – Odbierzesz jak zadzwonię w tygodniu?
- Odbiorę. A teraz pożegnam się już. Jest naprawdę późno. Do zobaczenia – podała mu dłoń, którą skwapliwie ucałował.
- Dobranoc Ula i do zobaczenia.
Stał jeszcze czekając aż zamkną się za nią wejściowe drzwi. Potem odwrócił się na pięcie i skierował kroki na Sienną. Czuł się tak, jakby skrzydła urosły mu u ramion. Ona nie czuje urazy. Wybaczyła mu. Dała jeszcze jedną szansę, a on tej szansy na pewno nie zmarnuje. Co za wspaniała kobieta. Najwspanialsza.
Przekręciła w zamku klucz i weszła do przedpokoju zapalając mały kinkiet nad lustrem. Nadal nie mogła uwierzyć w to spotkanie i tę szczerą do bólu rozmowę. Marek ewidentnie się zmienił. Spoważniał, ważył każde słowo, ale pewnie to dlatego, że bał się ją urazić. Zauważyła, że był spięty, mimo to powiedział jej wszystko to, co chciała wiedzieć. Wybrał ją nie piękną Paulinę. Nie przestał jej kochać. Zależy mu na niej. Nie miała pojęcia, że wydawnictwo „Iskierka” należy do niego. Jednak wbrew temu, co myślał o nim senior Dobrzański, doskonale poradził sobie. Pracuje, zarabia i na pewno nie klepie biedy. Nie bardzo rozumiała postawę rodziców Marka. Przecież mieli go tylko jednego i zamiast stać za nim murem wzięli stronę urażonej Pauliny. Mogłaby mieć pretensje, gdyby Marek nie uprzedzał jej, że na ślub nie przyjdzie, ale skoro powiedział to wprost, dlaczego uważała nadal, że ślub się odbędzie? Tym że odwołał ten ślub wzbudził Uli podziw. Jednak się odważył. Późno, bo późno, ale jednak. Cena jaką zapłacił była wysoka. Utrata stanowiska, zero kontaktów z rodzicami… Ciężko po czymś takim przejść do porządku dziennego, a jednak podźwignął się. Propozycja towarzyszenia jej do Poczdamu trochę ją zaskoczyła, ale właściwie dlaczego nie… Przecież to nic złego…
Weszła pod prysznic a potem przebrana w lekką koszulkę wskoczyła do łóżka. Usłyszała tylko jeszcze dźwięk przychodzącego sms-a. „Słodkich snów kochanie.” Uśmiechnęła się i wystukała odpowiedź „Dobranoc Marek”. Przytuliła twarz do poduszki i zasnęła kamiennym snem.
Dochodził już do biurowca, gdy zauważył stojącego przy parkingu Sebastiana.
- A ty co? – przywitał się wyciągając dłoń. – Nie wchodzisz?
- Czekam na ciebie, bo umieram z ciekawości, czy udało ci się porozmawiać z Ulą.
Marek uśmiechnął się szeroko pokazując garnitur śnieżno białych zębów i te charakterystyczne dołeczki w policzkach.
- Udało się bracie. Pozwoliła się nawet zaprosić na kolację. Długo rozmawialiśmy. Opowiedziałem jej wszystko jak na świętej spowiedzi niczego nie ukrywając. Potem odprowadziłem ją do domu. Wymieniliśmy telefony. Żebyś ją widział Sebastian… Jest powalająco piękna. Książkę czytałeś?
Przyjaciel przecząco pokręcił głową.
- Jeszcze nie dotarłem do księgarni.
- W takim razie nie wiesz, że ona wyszła za mąż i owdowiała kilka miesięcy temu. Nie będę się wdawał w szczegóły, bo koniecznie musisz to przeczytać jeśli chcesz je znać. Sprawa z tym zamążpójściem jest bardziej skomplikowana, a ja nie potrafię tego streścić w kilku słowach. Tak czy owak nadal nosi żałobę. W piątek rano jadę z nią do Poczdamu. Tam mieszkała przez te ostatnie pięć lat razem z mężem. Ma tam dom. Wracamy w niedzielę.
- A to ci dopiero… - Sebastian był w lekkim szoku. – To ten jej mąż młody musiał być jak zmarł.
- Miał raka i trzydzieści dziewięć lat. Więcej nic nie powiem. Przeczytaj książkę.
W czwartek wieczorem zadzwonił do niej. Musiał uzgodnić z nią szczegóły tego wyjazdu.
- O której chcesz wyjechać?
- Koło dziesiątej. Drogę doskonale znam. Prosta jak drut. Pojedziemy około sześciu godzin. To trochę ponad sześćset kilometrów. Po drodze zatrzymamy się na jakąś kawę i obiad.
- Jedziemy twoim samochodem, czy moim?
- Wolałabym swoim. Przywykłam do niego. Jest duży, wygodny i bezpieczny.
- W takim razie o dziesiątej przed twoim blokiem tak?
- O dziesiątej…
Dochodził do bloku Uli, gdy ujrzał ją samą wyprowadzającą samochód z garażu. Podszedł bliżej, poczekał aż wyjedzie i wtedy zamknął bramę. Wyskoczyła zgrabnie zza kierownicy i przywitała się z nim.
- Nie wiedziałem, że masz „Picassa”.
- To samochód Thomasa. Musiał być duży, bo woziłam w nim jego wózek inwalidzki i mnóstwo innych rzeczy. Masz coś do włożenia do bagażnika?
- Tylko tę niewielką torbę.
- To wrzucaj i ruszamy – ponownie zasiadła na miejscu kierowcy. – Jak dojedziemy do Poczdamu zrobimy jakieś zakupy, bo w domu nic nie ma.
Nie miał pojęcia, że tak dobrze potrafi prowadzić. Wiedział z jej CV, że posiada prawo jazdy, ale przecież nie miała samochodu i nie jeździła. Przypomniał sobie, co pisała w książce, że to ten ogrodnik Uwe ponownie uczył ją jeździć.
- Miałaś dobrego nauczyciela – powiedział z uznaniem. – Uwe naprawdę się spisał. Jeździsz jak zawodowiec.
- Musiałam się nauczyć. Przecież trzeba było wozić Thomasa na chemię i na badania.
Kiedy wjechała na A-2 dała upust prędkości. Mogła sobie pozwolić, bo ruch nie był duży. O trzynastej zatrzymała się przed jakimś zajazdem. Zapewniła Marka, że mają tu świetne, domowe jedzenie i takie było w istocie. Solidna porcja zupy ogórkowej i talerz gołąbków w sosie pomidorowym nasycił ich żołądki.
- Weźmiemy kawę na wynos. Dwa duże kubki proszę – zamówiła. – Szkoda mi czasu na wypicie jej na miejscu.
Reszta drogi przebiegła bez problemu. Kilka minut po szesnastej wjechali do Poczdamu. Pierwszy raz był tutaj i tak jak Ula po przyjeździe tak i on podziwiał tę wszechobecną zieleń. Samochód zatrzymał się przed wielką halą targową.
- Tu dostaniemy dosłownie wszystko.
Jak się okazało te zakupy wcale nie były małe, bo Ula nabyła towaru na całe trzy dni. Wypełnili nim niemal cały bagażnik.
Nie minęło kilka minut, gdy Ula podjechała pod dom. Pilotem otworzyła bramę i wolno wjechała na podjazd.
– Dojechaliśmy. To mój dom, a raczej Thomasa i mój. Zapraszam.
ROZDZIAŁ 8
Marek z wielką ciekawością lustrował ten piękny dom. Spodobał mu się zwłaszcza dlatego, że zbudowano go z różnego rodzaju materiałów głównie z kamienia. Wszystko współgrało ze sobą idealnie.
- To piękny dom Ula – pochwalił – i całkiem spory.
- To prawda. Znacznie więcej jest go z tyłu. Z miejsca, w którym stoisz raczej nie można mieć wyobrażenia o jego prawdziwej wielkości. Jak się rozpakujemy, to cię oprowadzę.
Na podjeździe zmaterializowała się Tania i Uwe. Ula przywitała się z nimi serdecznie przedstawiając im jednocześnie Marka.
- To moi drodzy Marek Dobrzański, mój przyjaciel z dawnych lat. Pomożecie rozładować samochód? Przywiozłam wam z Polski trochę drobiazgów i mnóstwo polskich słodyczy dla waszych dzieciaków.
Oboje uścisnęli dłoń Marka i zaczęli zabierać torby z zakupami.
- Przygotowaliśmy twój pokój Ula i jeden z tych gościnnych z widokiem na rzekę, tak jak prosiłaś. Uwe rozpalił w kominku w salonie, bo wieczory bywają chłodne. Od rzeki ciągnie.
- Bardzo wam dziękuję. Dzisiaj rozpakujemy wszystko, a jutro do południa rozliczyłabym się z wami. Będziecie mogli przyjść?
- Na pewno. Dopiero po południu sprzątam w domu jednego profesora, a Uwe zawsze jest dyspozycyjny.
- To wspaniale. Podawaj mi rzeczy z toreb, a ja będę wkładać do lodówki.
Ta czynność poszła dość sprawnie i wkrótce Tania pozbierała puste reklamówki i wyniosła je na śmietnik. W międzyczasie Uwe pokazał Markowi pokój. Temu ostatniemu było trochę niezręcznie, bo nie znał niemieckiego, ale na szczęście ogrodnik władał łamaną angielszczyzną.
- Proszę się rozgościć, a potem przyjść do salonu. Pani Ula prosiła.
Podziękował i zabrał się za rozpakowywanie niewielkiej torby. Nie brał wielu rzeczy, a jedynie te najpotrzebniejsze. Przez duże, panoramiczne okno zobaczył płynącą rzekę. Podszedł bliżej. – Fantastyczny widok i miejsce bardzo piękne. Thomas miał świetny gust w wyborze lokalizacji posadowienia domu.
Zauważył, że pokój ma własną łazienkę i mile zdziwiony wskoczył pod prysznic. Przebrany i odświeżony poszedł do salonu, gdzie na stoliku parowała już świeża, pachnąca kawa, a obok stał talerz z jakimś owocowym ciastem.
- Ula?! – zawołał.
– Już, już idę! – weszła po chwili również przebrana w wygodny, niekrępujący strój. – Napijemy się kawy i zjemy trochę ciasta. Potem chciałabym pojechać na cmentarz. Po drodze kupilibyśmy kwiaty i znicze. Jak wrócimy, zrobię coś bardziej konkretnego do jedzenia.
- Będzie jak zechcesz.
Usiadła naprzeciw niego w fotelu i sięgnęła po filiżankę z kawą. Po paru łykach gorącego płynu zaróżowiły jej się policzki. Wyglądała cudnie. Marek przyglądał jej się z prawdziwą przyjemnością.
- Jak będziesz miała siłę, to wieczorem moglibyśmy pójść na spacer. Widziałem przez okno rzekę. Piękny widok i piękny pokój. Dziękuję.
Uśmiechnęła się. Przypomniała sobie jak bardzo ona sama była zachwycona swoim pokojem, gdy Thomas zaprowadził ją do niego.
- Nie ma za co. Ja mam podobny. W obu okna wychodzą na Hawelę. Lubiliśmy tam chodzić z Thomasem. To znaczy on nie szedł, tylko ja pchałam wózek…
- To ile tu jest pokoi?
- Na dole cztery plus salon, a na górze trzy. Jest też pięć łazienek. Właściwie wszystkie gościnne pokoje je mają. Tu na dole Thomas urządził sobie gabinet, w którym jak miał lepszy dzień, pracował. Głównie nad oprogramowaniem dla różnych firm. Był w tym naprawdę dobry… To co? Zbieramy się? Nie chcę wrócić zbyt późno.
Ponownie podjechali pod halę targową. Ula kupiła wielki bukiet czerwonych róż, a Marek podobnych rozmiarów wiązankę z różnokolorowych kwiatów. Ula zaopatrzyła się także w długo palące się znicze.
Cmentarz jak cmentarz, nic szczególnego, ale monumentalny grobowiec zrobił na Marku wrażenie. Po jego bokach spoczywali zapewne rodzice Thomasa, a w środku on sam. Łatwo się było domyślić, bo jego sporych rozmiarów zdjęcie wtopione w kamienną tablicę rzucało się od razu w oczy.
- Pójdę wyrzucić te stare badyle i przyniosę świeżej wody – Ula już zakrzątnęła się wokół grobowca.
- Ja to zrobię, tylko powiedz mi gdzie jest tu jakieś źródło wody.
- Widzisz kaplicę? To przy niej jest pompa.
Zabrał dwa spore wazony i ruszył w jej kierunku. Ula czekając na niego przysiadła na kamiennej ławce.
- Witaj kochanie – powiedziała cicho. – Bardzo tęskniłam za tobą i musiałam przyjechać. Ten mężczyzna, który tu ze mną przyszedł, to Marek. Marek Dobrzański. Posłuchałam cię i odbyłam z nim szczerą rozmowę, chociaż spotkaliśmy się zupełnie przypadkowo. On nadal mnie kocha, a połowa mojego serca wciąż darzy go uczuciem. Druga należy przecież do ciebie. Postanowiliśmy dać sobie drugą szansę. On przeczytał moją książkę i bardzo cię podziwia za hart ducha, za walkę z tą wstrętną chorobą i za twój charakter. Twierdzi, że nawet w połowie nie jest taki dobry i szlachetny jak ty. Bardzo chciał tu przyjechać i złożyć kwiaty na twoim grobie. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że go tu przywiozłam? On przez te lata bardzo się zmienił. Spoważniał. To już nie ten sam Marek - lekkoduch jakiego znałam wcześniej. Nie mam pojęcia jak to wszystko się potoczy. Na razie poznajemy się od nowa, a czy będziemy ze sobą, tego jeszcze nie wiem. Wiem tylko, że jemu bardzo na tym zależy. Wiele poświęcił dla tej miłości i naprawdę to doceniam.
Dzisiaj zaprowadzę go nad rzekę. Pokażę mu nasze ulubione miejsca… Bardzo brakuje mi tych spacerów i naszych rozmów… - zatrzęsły jej się ramiona i rozpłakała się. Wracający z wazonami pełnymi wody Marek zauważył to i przystanął wpół kroku. Nie bardzo wiedział jak ma się zachować. Nie chciał być niedelikatny. W końcu Ula wytarła mokre policzki i odwróciła się w jego kierunku.
- Jesteś już…
- Tak. Umyłem je w środku, bo dziwnie pachniały, zapewne gnijącymi roślinami. Zaraz powkładam nasze bukiety.
Ustawił je na środku płyty i zapalił znicze. Stanął obok grobowca i przeżegnał się szeptając słowa modlitwy. Z troską spojrzał w załzawione oczy Uli i pomyślał, że ona wciąż przeżywa ten tak trudny dla niej czas, gdy musiała codziennie oglądać walczącego o każdy oddech Thomasa.
- Wszystko w porządku Ula? – zapytał cicho.
- Tak…, tak… To tylko wzruszenie i wspomnienia. Bolesne wspomnienia. Wracajmy. Ja i tak przyjadę tu rano. Jeśli chcesz możemy jutro pojechać do Sanssouci. To bardzo piękny zespół parkowo-pałacowy. Na pewno ci się spodoba. Poczdam to miasto zabytków i ogrodów. Zieleń jest wszechobecna i nie ma się poczucia, że jest się w tak wielkim mieście.
Po kolacji postanowili pójść jeszcze na spacer. Wyszli tylnym wyjściem i Ula poprowadziła go sobie znanymi ścieżkami wprost nad brzeg Haweli. Stanęli nad nim. Patrząc na leniwie płynącą wodę Ula zamyśliła się.
- Jak Thomas czuł się dobrze woziłam go nad jezioro Templiner See. Jest bardzo malownicze…
- Tak, pamiętam. Pisałaś o tym w książce.
- No tak… Wciąż zapominam, że ją czytałeś.
Potarła zziębnięte ramiona i szczelniej otuliła się swetrem.
- Wracajmy. Chłodno się zrobiło a ja jestem już dzisiaj zmęczona i śpiąca. Jutro będzie intensywny dzień, bo skoro już tu przyjechałeś nie możesz nie zwiedzić najpiękniejszych atrakcji Poczdamu.
Marek jeszcze smacznie spał, gdy Ula zerwała się z łóżka. Przygotowała kawę w expresie i kilka kanapek dla Marka. Sama łyknęła tylko trochę kawy i ruszyła na cmentarz. To był już stały rytuał jej przyjazdów tutaj. Zazwyczaj siadała na ławce prowadząc swoisty monolog z Thomasem i choć nigdy nie usłyszała od niego odpowiedzi, to miała wrażenie, że on odpowiada jej szelestem liści lub powiewem wiatru. Uśmiechała się wtedy mając pewność, że on jest obok i że jednak jej słucha. Miała nadzieję, że tam, po tamtej, lepszej stronie jest zdrowy, nie używa wózka i może swobodnie się poruszać.
- Czasem mam poczucie, że jesteś tak blisko i przytulasz się do mnie. To takie trudne Thomas. Kiedy żyłeś mogłam góry przenosić, bo motywowałeś mnie do różnych wyzwań. Teraz mobilizuję się sama, ale przychodzi mi to znacznie wolniej. Jakoś nie potrafię się zebrać. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad podjęciem jakiejś pracy lub nad rozruszaniem czegoś swojego. Mam zdecydowanie za dużo czasu na myślenie, a to nie jest dla mnie dobre, bo najczęściej myślę o tobie i zastanawiam się, co mogłam jeszcze zrobić, żebyś żył. Pytam sama siebie, czy na pewno wyczerpałam wszystkie możliwości? A jeśli nie…? Jeśli nie, to wyrzuty sumienia będą mnie dręczyć do końca życia. Z drugiej jednak strony brzmią mi w uszach słowa twojego lekarza, który powiedział mi, że nie może już nic dla ciebie zrobić, bo nie jest Bogiem. Ja nim tym bardziej nie jestem. Oczami wyobraźni wizualizuję sobie twoją twarz i to jak ciężko wzdychasz słysząc moje słowa i jak przewracasz oczami. Ty najlepiej znałeś skutki tej choroby i pewnie powiedziałbyś, że zrobiłam wszystko, co do mnie należało. Zawsze potrafiłeś uspokoić burzę w mojej głowie i rozwiać wszelkie wątpliwości. Bądź ze mną zawsze i chroń przed popełnianiem głupstw. Trzymaj kciuki za mnie i za Marka. Może nam się uda?
Kiedy wróciła do domu zastała Marka w salonie. Był już po śniadaniu i niecierpliwie jej wypatrywał.
- I co Ula, jedziemy zwiedzać? – przywitał ją pytaniem.
- Oczywiście. Ja tylko napiję się trochę kawy i coś zjem, bo jestem bez śniadania.
Nie traciła czasu i po pół godzinie wyszli z domu. Park Sanssouci zrobił na Marku piorunujące wrażenie. Nigdy nie widział czegoś tak ogromnego i rozległego, rozmieszczonego na siedmiuset hektarach. Ogrody były niesamowicie zadbane, ułożone tarasowo. Nawet dostrzegł winnice i mnóstwo fontann. Na każdym kroku ławeczki, na których można było przysiąść i podelektować się widokiem. Kompleks był ogromny. Marek obawiał się, że dnia im nie starczy, żeby wszystko obejrzeć. Długimi schodami wspięli się wprost pod fasadę pałacu.
- Czy wiesz, że został wzniesiony niesłychanie szybko, bo zaledwie w ciągu dwóch lat i służył jako letnia rezydencja Fryderyka II Wielkiego? Tam jest jego grobowiec – pokazała mu ręką kierunek. – Podobno najbardziej upodobał sobie salę muzyczną, bo był kimś w rodzaju mecenasa sztuki. Kochał nie tylko muzykę, ale malarstwo i literaturę. Pałac ma mnóstwo sypialni i gabinetów. Zaraz zresztą je zobaczymy.
Zwiedzali do późnego popołudnia. Zmęczeni i głodni podjechali do jednej z restauracji w centrum, żeby coś zjeść. Kiedy najedzeni wyszli z lokalu Ula zaproponowała jeszcze jazdę nad jezioro.
- Tam damy odpocząć nogom i zrelaksujemy się. Sporo tam żaglówek, na które lubię patrzeć.
Dotarli do jednego z drewnianych, szerokich pomostów, na których stały ławki. Z nich mieli widok na jezioro i kręcące się po nim łodzie żaglowe. Usiedli obok siebie. Ula oparła się wygodnie wyciągając nogi, westchnęła i przymknęła oczy wciągając rześkie powietrze.
- Już czuć w powietrzu jesień. Wieczory są chłodne. Czasem zimą jezioro zamarza i wtedy zamiast żaglówek królują tu bojery. W zimie byłam tu chyba tylko dwa razy. Thomas szybko marzł i nawet ciepły pled nie pomagał. Był osłabiony i miał dużą tendencję do różnych infekcji. Bałam się, żeby nie złapał przeziębienia, bo przechodził je sto razy gorzej niż człowiek nie obarczony żadną chorobą.
- Bardzo cię podziwiam Ula za upór i determinację z jaką walczyłaś o jego życie. Nie musisz mieć żadnych wyrzutów sumienia, bo tej walki nie mogłaś wygrać. Jestem pewien, że Thomas bardzo to doceniał.
ROZDZIAŁ 9
- To takie straszne nie móc nic zrobić. Ta bezsilność mnie wykańczała - zadrżał jej głos. – Przy Thomasie musiałam być silna, ale wieczorem, kiedy on już spał, ja płakałam w poduszkę niemal każdego dnia – zamigotały jej w oczach łzy i rozpłakała się. Delikatnie objął ją ramieniem i przytulił do swego boku.
- Ja wiem, że to co przeszłaś było jak koszmarny sen, ale musisz się zacząć dźwigać Ula. Nie możesz wiecznie żyć przeszłością, bo ona nie była dobra ani dla Thomasa, ani dla ciebie. On zawsze będzie obecny w pamięci i sercu, ale jestem pewien, że chciałby, żebyś ruszyła do przodu i nie myślała wyłącznie o nim – wtulił usta w jej włosy. – Teraz powinnaś wreszcie zacząć żyć, tak jak zamierzałaś, realizować marzenia i nie ograniczać się w niczym. To ci się należy.
- Też tak uważam – szepnęła. – Tamto życie wyryło na mnie piętno, ale wcale nie zamierzam żyć przeszłością. Wczoraj właśnie myślałam nad poszukaniem sobie pracy, albo nad otworzeniem czegoś własnego. Moja głowa potrzebuje zajęcia, bo z bezczynności roją się w niej jakieś niedorzeczności.
- Jeśli tak, to ja mam na to radę. Radę na twoją bezczynność. Mam wakat na stanowisku dyrektora finansowego.
Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy zaskoczona.
- Marek, ale ja nie znam się na drukarstwie.
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Myślisz, że ja i Sebastian znaliśmy się? Nie mieliśmy o tym zielonego pojęcia. To pan Jankowski, były właściciel wprowadzał nas we wszystko. Jestem przekonany, że świetnie sobie poradzisz. W kompetencjach dyrektora finansowego leży monitorowanie stanu budżetu potrzebnego na zakup nowych maszyn. Świat nie stoi w miejscu i chcąc za nim nadążyć musimy inwestować w coraz nowocześniejsze. Tu potrzebne jest też pojęcie o ekonomii i finansach, które przecież posiadasz. We wszystko bym cię wprowadził…, tylko nie odmawiaj mi…
- Tak… Myślę, że to byłoby coś dla mnie… Bardzo ci dziękuję, bo to świetna propozycja.
Aż podskoczył z radości.
- Idąc więc za ciosem od razu zapytam, od kiedy mogłabyś zacząć?
- Chyba od zaraz… Tak myślę…
- Lejesz miód na moje serce. „Iskierka” czeka na ciebie Iskierko. Dziękuję.
Wyruszyli do Polski w niedzielne popołudnie. Jeszcze tylko krótka wizyta na cmentarzu, zapalone nowe znicze i wymieniona woda w wazonach. Także obietnica dana Thomas’owi, że wkrótce odwiedzi go znowu. Tym razem Ula prowadziła tylko do wjazdu na autostradę i przesiadła się na miejsce pasażera. Dzięki temu mogła spokojnie pomyśleć i nie skupiać się wyłącznie na drodze.
W nocy z niedzieli na poniedziałek rozpadało się. Bębniące o parapet krople deszczu obudziły Marka jeszcze przed budzikiem. Smętnie spojrzał przez okno i pomyślał, że dzisiejszy dzień absolutnie nie nadaje się na pójście pieszo do pracy. Postanowił wziąć samochód. Kilka minut po siódmej zadzwonił do Uli informując ją, że podjedzie pod jej blok.
- Pogoda jest paskudna i nie chcę, żebyś zmokła. Za chwilę będę.
Czekała na niego pod zadaszeniem drzwi wejściowych. Podjechał jak najbliżej a ona szybko wślizgnęła się do wnętrza samochodu.
- Widzę, że nadal jesteś wierny Lexusowi?
- A tak… Lubię tę markę, chociaż auto nieco nowsze. Tamtego się pozbyłem. Gotowa do pracy? – zapytał uśmiechając się do niej.
- Tak naprawdę to nie wiem… Wszystko dzieje się tak szybko, ale przywyknę…
- Będzie dobrze Ula. Ja jestem o to spokojny. Najpierw oprowadzę cię po firmie, żebyś miała rozeznanie. Pomieszczeń biurowych jest znacznie mniej niż w F&D, bo znakomitą część zajmuje sala produkcyjna i maszyny. Mamy za to niewielki barek, w którym można wypić kawę i zjeść jakieś dobre ciacho. Nie ma natomiast pomieszczenia socjalnego. Każdy sekretariat ma na wyposażeniu czajnik elektryczny i to musi wystarczyć. Violetta siedzi w sekretariacie, który łączy mój gabinet i Sebastiana. Ty będziesz miała własną sekretarkę. Została w spadku po twoim poprzedniku, ale jest dość błyskotliwa i ogarnia temat. Myślę, że nie będziesz z nią miała kłopotu. Przerwa na lunch od dwunastej do trzynastej. Mówię o tym, bo chciałbym jadać w twoim towarzystwie, jeśli się zgodzisz oczywiście. Olszańscy już dawno nie są dla mnie odpowiedni, bo z reguły ten lunch nie przebiega spokojnie, a ja muszę wysłuchiwać wiecznych pretensji Violetty. Pod tym względem niewiele się zmieniła.
- Olszański ożenił się z Violą? A to nowina…
- Myślałem, że wiesz… Ale z drugiej strony skąd miałabyś wiedzieć? Od co najmniej dwóch lat starają się o dziecko, ale jakoś nie bardzo im to wychodzi i o to głównie się kłócą. Mimo to jedno bez drugiego żyć nie może, a Seba nie da na żonę powiedzieć złego słowa. On chyba właśnie to kocha w niej, że jest taka pokręcona i czasami nieobliczalna. Jesteśmy na miejscu.
Zaparkował przed biurowcem. Obiegł samochód i trzymając rozpostarty parasol pomógł Uli wysiąść.
- Najpierw pójdziemy do kadr i złożysz papiery.
Pokonawszy kilka schodów otworzył szerokie, przeszklone drzwi na których pysznił się napis „Wydawnictwo Iskierka” i przepuścił Ulę przodem.
- Tu na lewo Ula – otwierał kolejne drzwi. Weszła do dość sporego pokoju i przywitała się z siedzącymi w nim trzema kobietami. – Dzień dobry drogie panie. Przedstawiam wam Urszulę Cieplak-Ditmar. Od dzisiaj będzie naszym dyrektorem finansowym. Pani Elu proszę się tym zająć. Tu są wszystkie, wymagane dokumenty. Stawka taka sama, jaką miał poprzednik. Proszę zredagować umowę i przynieść ją do mojego gabinetu. Oczywiście umowa na czas nieokreślony.
Kobieta odwzajemniła uśmiech Marka i zabrała teczkę z jego rąk.
- Za pół godzinki będzie wszystko gotowe.
Znowu byli na korytarzu, a Marek dalej objaśniał.
- Tu obok są trzy pokoje. Jeden z nich, ten z brzegu zajmuje dział księgowości. Twój dział. W środku jest sekretariat, w którym urzęduje Iwona, a te drzwi na końcu, to twój gabinet. Z sekretariatu można się dostać i do ciebie i do księgowych. Chodź, pokażę ci.
W jej dziale pracowały cztery księgowe i Iwona Bielska, którą najpierw Marek jej przedstawił. Potem wywabił do sekretariatu pozostałe pracownice.
- Drogie panie, przedstawiam wam nowego dyrektora finansowego panią Urszulę Cieplak-Ditmar. Od dziś ze wszystkimi sprawami proszę się zgłaszać do niej. To osoba bardzo kompetentna i gwarantuję, że współpraca z nią będzie się układać znacznie lepiej niż z panem Szymańskim.
- Ja bardzo się o to postaram – Ula uśmiechnęła się nieśmiało do stojących kobiet. – Jak już się zorientuję co i jak, chciałabym zrobić krótkie zebranie i poprosić panie o wprowadzenie mnie we wszystko, ale myślę, że to dopiero za jakieś dwie godziny.
- To świetny pomysł – Marek otwierał drzwi do jej gabinetu. – A to twoje królestwo Ula. Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. Gdybyś chciała coś zmienić to daj mi znać. Może jakieś firanki, lub kwiaty?
- Nie przesadzaj. Pokój jest świetny i ma wszystko co trzeba.
- W takim razie chodźmy dalej – powiódł ją dość długim korytarzem pokazując, kto gdzie siedzi. – Tu siedzą nasi graficy komputerowi. Jest ich dwóch. Tuż obok jest pokój korektorów. Też dwóch, a raczej dwie, bo to kobiety. Tam dalej zaczyna się niejako część produkcyjna. Mamy tu dział kolportażu, dział składu, dział menadżerski i pokój sekretarza redakcji, a tam dalej już hala, na której drukują. I to chyba wszystko. Mam nadzieję, że teraz napijesz się ze mną kawy i poczekasz u mnie na umowę. Czas też, żebym odświeżył pamięć dwóm osobom, które znasz. Już widzę jakie będą mieli miny. Bezcenne ha ha ha.
Stanęli oboje w drzwiach sekretariatu Marka i przez chwilę obserwowali wlepiającą wzrok w monitor Violettę.
- Cześć Viola, jak tam po weekendzie? – zapytał głośno Marek. Kobieta aż podskoczyła na krześle chwytając się za obfity biust.
- Marek, ty mnie kiedyś do grobu wpędzisz – zerknęła ciekawie na stojącą przy nim Ulę. – A kogo przyprowadziłeś?
- No co ty Viola!? Nie poznajesz?
- A my się znamy? – odpowiedziała skołowana patrząc na piękną kobietę. – Na pewno nie, bo zapamiętałabym.
Ula wyciągnęła do niej dłoń.
- Cześć Viola. Ula Cieplak. Kojarzysz?
- Oczywiście, że kojarzę i powiem więcej, Ula Cieplak tak nie wyglądała. Miała aparat na zębach i wielkie okulary. Raczej nie powalała urodą. A ty jesteś piękna. Więc jak naprawdę się nazywasz?
- To naprawdę ja. Ula Cieplak-Ditmar. Przez pięć lat każdy może się zmienić prawda?
Viola nie zdążyła odpowiedzieć, bo drzwi od sąsiedniego pokoju otworzyły się i wyszedł z nich Olszański. Ula pomyślała, że on właściwie w ogóle się nie zmienił. Nawet nie posiwiał.
- Sebastian, - wyrwała się jego żona – czy wiesz, kto to jest? To Ula Cieplak! – oznajmiła triumfalnie, jakby odkryła po raz drugi Amerykę. Zaskoczony Sebastian wlepił w Ulę wzrok i przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu. Rozbawiony Marek nie reagował, a tylko przyglądał się przyjacielowi.
- Ula – wykrztusił wreszcie – to naprawdę ty? Nawet nie wiesz jak wiele razy chciałem cię przeprosić za to świństwo, którego się dopuściłem. Ta intryga była wyjątkowo podła. Minęło tyle lat a ja wciąż mam wyrzuty sumienia. Nie powinienem był ci tego robić, nie powinienem… Marek tego nie chciał, mówił, że nie znam cię, że ty byś nigdy nie wykorzystała tego weksla, a ja tylko śmiałem się z niego i jego naiwności wmawiając mu, że nie zna kobiet. Bardzo cię za to przepraszam. Jeśli możesz, wybacz…
- Było, minęło Sebastian. Jeśli ci to ulży to wiedz, że nie mam żalu. Przez te pięć lat wiele wydarzyło się w moim życiu i to o wiele gorszego niż ta intryga. Ja na pewno nie będę do tego wracać i ty też nie powinieneś – wyciągnęła do niego dłoń. – To co? Zgoda?
Olszański uścisnął ją.
- Jak najbardziej zgoda. A co cię do nas sprowadza?
- Jeszcze o tym nie wiesz Seba, – odezwał się Marek - ale to nasz nowy dyrektor finansowy. Właśnie od dzisiaj zaczyna.
- Naprawdę? Bardzo się cieszę Ula, bardzo. Myślę, że będziesz najlepszym dyrektorem finansowym jakiego do tej pory miała ta firma. Zawsze podziwiałem twój wyjątkowy talent do cyferek. Kochanie – zwrócił się do żony – zrobisz nam wszystkim kawy? Jakoś trzeba uczcić przyjęcie Uli do firmy.
- Już lecę – Viola zakręciła się jak fryga i już po chwili włączyła expres.
Rozsiedli się w gabinecie Marka na wygodnych fotelach. Popijając mocne espresso wspominali dawne dzieje. Wkrótce pojawiła się kobieta z kadr przynosząc umowę opiewającą na jedenaście tysięcy brutto. Uli ta suma wydawała się ogromna, ale nie skomentowała tego. Równie dobrze mogłaby pracować za darmo, byle by zająć czymś głowę. Tak naprawdę to wcale nie potrzebowała tych pieniędzy, bo miała za co żyć. Thomas pomyślał o wszystkim.
- Jutro muszę jechać do Rysiowa – Ula odstawiła talerz z niedokończonym drugim daniem. – Jest sobota, a w soboty zazwyczaj jadę tam i robię im porządki. Może pojechałbyś ze mną? Nie, nie chcę, żebyś sprzątał – uspokoiła Marka widząc jego zdziwioną minę. – Chodzi głównie o to, że tata wie, że gdzieś pracuję, ale nie ma pojęcia, że u ciebie. On nic nie wie o naszej przeszłości, więc nie masz się czego obawiać. Nawet nie przyznałam mu się, że napisałam tak bardzo osobistą książkę. Pewnie to się kiedyś wyda, ale na razie on żyje w błogiej nieświadomości.
Marek uśmiechnął się szeroko.
- Bardzo chętnie z tobą pojadę i bardzo chętnie pomogę w sprzątaniu.
- Jeszcze jak mi powiesz, że bardzo chętnie wybierzesz się dzisiaj ze mną na wielkie zakupy dla nich, to zacznę lewitować ze szczęścia – powiedziała nieco kokieteryjnie i obrzuciła go powłóczystym spojrzeniem. Tym razem wybuchli śmiechem oboje
- Nie ma innej opcji. Zakupy z tobą moja droga, to prawdziwa przyjemność.
Po osiemnastej zaparkował przed blokiem Uli. Ona otworzyła garaż i przeniosła do swojego samochodu rzeczy, które nie miały prawa się zepsuć. Wędliny i inne łatwo psujące się produkty zapakowała do jednej wielkiej torby.
- Musisz mi pomóc wtargać to na górę. Przy okazji obejrzysz jak mieszkam i napijemy się dobrej, niemieckiej kawy.
Nie miał nic przeciwko. Był szczęśliwy, że sama proponuje takie rzeczy, bo to zbliżało ich do siebie. Jeszcze się nie odważył na bardziej intymne gesty. Bał się, że nie zareaguje na nie właściwie. W końcu nadal nosi żałobę po Thomasie.
Mieszkanie Uli do złudzenia przypominało jego własne.
– Tak czułem, że one będą identyczne. Twoje chyba jest bardziej przytulne. Moje urządzone jest dość minimalistycznie, ale twoje też nie jest jakoś specjalnie przeładowane. Pięknie je urządziłaś.
- Jeden z pokoi przeznaczyłam na coś w rodzaju gabinetu. Tam korzystam z komputera i tam zgromadziłam trochę pamiątek po Thomasie. Reszta, to sypialnie przeznaczone dla mojej rodziny, gdy goszczę ich w Warszawie.
Józef Cieplak był bardzo zaskoczony widząc Marka na progu swojego domu. Szerokim gestem zaprosił go do środka.
- Chyba z pięć lat pana nie widziałem, albo i dłużej. Trochę się pan zmienił.
Marek serdecznie uścisnął mu dłoń.
- Postarzałem się panie Józefie. To tylko dla Uli czas się zatrzymał. Z każdym rokiem jest piękniejsza. Traf chciał, że spotkaliśmy się po latach. Okazało się, że Ula szuka pracy więc zaproponowałem jej pracę w mojej firmie.
- W Febo&Dobrzański? – Józef aż przysiadł ze zdumienia.
- Nie, panie Józefie. Ja odszedłem stamtąd już dawno temu i założyłem własną firmę, a właściwie wraz z przyjacielem odkupiliśmy podupadające wydawnictwo. Teraz to już całkiem spore wydawnictwo. Kiedyś pracowało tam pięcioro ludzi a teraz zatrudniamy około siedemdziesięciu. Ponieważ miałem wakat na stanowisku dyrektora finansowego zaproponowałem Uli etat. Ona świetnie sobie radzi. Wiedziałem od początku, że to dla niej idealna praca.
Do pokoju weszła przebrana w domowe ubranie Ula.
- Pokaż mu tato dom. Pochwal się. Opowiadałam Markowi, że ten dom już tak nie wygląda jak dawniej.
- Ja to zauważyłem. Nowa elewacja, nowy dach i ogrodzenie…
- Ogród też nowy – Cieplak podniósł się z kanapy. -. Chodźmy. Nie będziemy Uli przeszkadzać.
- Ale ja chciałbym pomóc… Oczywiście bardzo chętnie obejrzę dom, ale nie chcę siedzieć bezczynnie i patrzeć jak tylko ty pracujesz.
- Bez obaw. Na pewno znajdzie się i dla ciebie jakaś robota, a teraz zmykajcie przynajmniej na godzinę.
Podczas gdy Marek podziwiał zadbany ogród, z pietyzmem oczyszczone, równe grządki i nowo posadzone drzewka owocowe Ula uwijała się jak fryga wykonując kilka czynności naraz. Aktywnie pomagała jej młodsza siostra i brat. Przy tak zaangażowanych pomocnikach prace posuwały się bardzo szybko. Dwa zwinięte dywany czekały na wytrzepanie, ale tę czynność zostawiła mężczyznom.
W tak zwanym międzyczasie postawiła na piecu kawał pieczeni, obrała ziemniaki i przygotowała sałatkę do drugiego dania. W wielkim garnku parował gorący rosół, a Betti wstawiała wodę na makaron.
Kiedy Marek wraz z Józefem wrócił z rekonesansu w ogrodzie, w całym domu pachniało obiadem i czystością. Ula przeniosła się na piętro, a Jasiek wskazał Markowi dwa leżące dywany.
- Ula prosiła, żebyśmy wytrzepali, ale ty przebierz się może, bo zakurzysz się od stóp do głów.
- Nie ma sprawy. Jestem przygotowany na taką ewentualność – Marek wyciągnął z reklamówki parę spranych jeansów i flanelową koszulę.
Obiad zajadali z wielkim apetytem. Marek chwalił umiejętności Uli.
- To jest pyszne. Dawno nie jadłem nic równie dobrego. Delicje…
- A co powiecie, żeby zamiast kolacji rozpalić ognisko i upiec sobie kiełbaski? Miłe zakończenie dnia - zaproponowała.
Nikt nie miał nic przeciwko temu. Upieczono nie tylko kiełbaski na specjalnie zaostrzonych kijach, ale też i ziemniaki w gorącym popiele, które zjedzono kładąc na nie świeże, pachnące masło.
Pobyt u Cieplaków bardzo się Markowi spodobał. Już dawno nie spędził tak miło soboty. Dziękował Uli za to, kiedy rozstawał się z nią pod swoim blokiem. Odpiął pas i pochylił się w jej kierunku cmokając ją w policzek.
- Dziękuję za wszystko. Za wspaniały dzisiejszy dzień i za to, że mimo tego, co wydarzyło się kiedyś między nami jesteś dla mnie taka przychylna i wyrozumiała. Bardzo to doceniam. Dobrej nocy.
ROZDZIAŁ 10
Dzisiaj wracała do domu sama. Marek miał spotkanie na mieście z jakimś importerem maszyn drukarskich. Chodziło tu głównie o maszyny do druku cyfrowego. Te, które służyły firmie do tej pory ledwie zipały. Były już mocno wysłużone i Marek ustaliwszy najpierw z nią, czy firmę na nie stać, miał zamiar złożyć zamówienie na co najmniej dwie. Mógł wprawdzie kupić takie od ręki, ale były produkcji chińskiej i miał spore wątpliwości co do ich jakości. Większość maszyn stanowiły te produkowane w Japonii. Były solidne i rzadko ulegały awarii.
Nie śpieszyła się. W „Iskierce” nie pracowano jak w Febo&Dobrzański. Tu trzymano się sztywno godzin pracy i pilnowano, by zbytnio nie obciążać nią pracowników. Odkąd zaczęła pracować nie brała ani raz nic do domu. Tu miała ogromny komfort, że popołudnia należały wyłącznie do niej. Przechodząc obok „Złotych Tarasów” pomyślała nawet, że dobrze by było zaopatrzyć się w coś bardziej kolorowego. Za dwa tygodnie kończyła jej się oficjalna żałoba po Thomasie. Wiedziała, że w jej głowie i sercu ona potrwa znacznie dłużej i już zawsze pozostanie w niej żal, że umarł za wcześnie. Jednak czarny kolor działał na nią przygnębiająco i cieszyła ją myśl, że wkrótce będzie mogła to zmienić. Bez wahania weszła do galerii. Chodziła od jednego sklepu do drugiego przymierzając sukienki i kostiumy. Zdecydowała się na dwie i na ładny kostiumik w rudym kolorze współgrający idealnie z jej kolorem włosów. Dokupiła jeszcze dwie pary czółenek na niewysokim obcasiku. Zadowolona skierowała się do wyjścia. W drzwiach zderzyła się z jakąś kobietą. Obie jednocześnie wyrzuciły z siebie „przepraszam”. Kiedy Ula popatrzyła na jej twarz, jej własna przybrała wyraz bezbrzeżnego zdumienia.
- Ala? Ala Milewska? To ty?
Kobieta wbiła w nią spojrzenie. Początkowe zdezorientowanie przerodziło się w zdziwienie, które wkrótce rozciągnęło jej twarz w szerokim uśmiechu.
- Ula? Dobry Boże! Ula! W życiu bym cię nie poznała. Gdzie ty się podziewałaś? Odeszłaś z firmy tak zupełnie bez słowa. Po prostu znikłaś. Jaka ty jesteś piękna! Miałam zrobić zakupy, ale w takiej sytuacji zapraszam cię na kawę i kawałek ciasta. Tu jest taka mała knajpka i nie chcę słyszeć odmowy – zakończyła kategorycznie. – Jak opowiem dziewczynom o naszym spotkaniu, to chyba z krzeseł pospadają.
Ula bardzo chętnie poszła z dawną koleżanką na kawę. Miała sporo czasu. Zajęły wolny stolik i złożyły zamówienie. Milewską aż skręcało z ciekawości.
- No, opowiadaj. Nie miałam wieści o tobie chyba od sześciu lat. Co porabiałaś przez ten czas?
- Dużo się wydarzyło. Dużo złych rzeczy i trochę dobrych też. Wyjechałam do Niemiec i zatrudniłam się tam jako opiekunka do ciężko chorego człowieka. Był młody, ale obarczony śmiertelną chorobą. Opiekowałam się nim aż do śmierci. Jednak zanim umarł ożenił się ze mną. Taka była jego ostatnia wola, a ja nie miałam sumienia, żeby mu odmówić. Był dość majętnym człowiekiem i nie chciał, żeby ten majątek przeszedł na rzecz miasta, lub został rozkradziony. Wszystko przepisał na mnie – zadrżał jej głos a w oczach ukazał się łzy. – To już niemal rok jak odszedł. Dzięki niemu nie musiałabym w ogóle pracować, ale to nie leży w mojej naturze. Wróciłam do Polski. W Poczdamie mam duży dom i jego grób, który odwiedzam jak mogę najczęściej.
- To bardzo smutne, ale dlaczego odeszłaś tak nagle i bez powodu z F&D? W ogóle tego nie rozumiałyśmy.
- Nie odeszłam bez powodu. Z Markiem łączyło mnie coś więcej niż tylko praca. Potem jednak dowiedziałam się, że mimo jego zapewnień, że odwoła ślub z Pauliną on mnie oszukał. Musiałam uciec, chociaż tak naprawdę zadziałały tu bardziej emocje niż zdrowy rozsądek. Po śmierci Thomasa czułam się bardzo samotna. Postanowiłam napisać książkę i wydać ją tu w Polsce. To coś w rodzaju pamiętnika opisującego moje zmagania z życiem. W jednej z księgarń miałam spotkanie z czytelnikami. Nie miałam natomiast pojęcia, że Marek też tam będzie. Po zakończeniu spotkania błagał mnie o chwilę rozmowy i o to, bym pozwoliła mu wszystko wyjaśnić. Poszliśmy do restauracji i tam powiedział mi, że ślubu nie było, bo on nie mógł się ożenić z kimś kogo nie kochał. Kochał mnie a ja uciekłam. Prosił o jeszcze jedną szansę dla nas. Zgodziłam się i wybaczyłam. On jest już zupełnie innym człowiekiem, choć cena jaką za to zapłacił jest bardzo wysoka.
Ala pokiwała ze zrozumienie głową.
- Pamiętam doskonale kiedy to było. W dniu ślubu wybrałyśmy się z dziewczynami do katedry, bo byłyśmy go ciekawe, ale faktycznie się nie odbył, bo Marek nie pojawił się wcale. Wiem też, że w poniedziałek przyszli do firmy jego rodzice i Paulina. Była jakaś karczemna awantura i wtedy senior kazał Markowi pakować manatki. Byłyśmy w szoku, bo to nie wróżyło dobrze. Wtedy odszedł też Sebastian i Violetta. Ja zostałam bez szefa, ale wkrótce się okazało, że dostałam nominację na miejsce Olszańskiego. Alex zajął gabinet Marka a w sekretariacie królowała Dorota. Febo źle zaczął, bo od zwolnień pracowników twierdząc, że firma jest w złej kondycji. Okroił wszystko, co tylko mógł. Wiecznie kłócił się z Pshemko i podle traktował innych. To był zły czas dla pracowników. Nadal dwa razy do roku odbywały się pokazy kolekcji, ale to już nie był ten poziom co dawniej. Pshemko stracił cały entuzjazm a jego projekty były po prostu przeciętnie. Firma tylko traciła. Krzysztof był bardzo zmartwiony i po prostu wściekły. Któregoś dnia przyszedł i strasznie pokłócił się z Alexem. Finał był taki, że pogotowie zabrało go do szpitala z podejrzeniem zawału. To rzeczywiście był zawał i to dość rozległy. Najgorsze, że Helena została z tym sama. Nie miała żadnego wsparcia ze strony rodzeństwa Febo, bo Alex był śmiertelnie obrażony, a ich ukochana, przybrana córka balowała we Włoszech. Zresztą niedługo po wyjściu Krzysztofa ze szpitala ona wyszła za mąż za jakiegoś podstarzałego Włocha. Co najmniej dwadzieścia lat różnicy. Oczywiście nie wierzę, że wyszła za niego z miłości, bo facet jest niski, brzydki jak noc listopadowa i ma pooraną zmarszczkami twarz. Raczej przemówiła tu grubość jego portfela. Paulina zawsze była interesowna.
- A Alex? Został w firmie?
- No coś ty. Doznał takiej niesprawiedliwości i niewdzięczności ze strony seniora, że zebrał manatki i wrócił do Mediolanu.
- No to kto teraz kieruje firmą?
- Senior znalazł jakiegoś faceta i ustanowił go komisarzem. On ma podźwignąć firmę, ale ja czarno to widzę. Jest jakiś śliski i nieszczery. Krzysztof pojawia się czasem, ale widać, że jest bardzo schorowany i słaby. Nie ma kontroli już nad niczym. Tylko patrzeć jak firma runie…
- A Febo zatrzymali udziały?
- No pewnie. Muszą wyssać ją do końca nie?
- To okropne, co mówisz, bo wygląda na to, że nie ma już szans na podźwignięcie jej. Dobrzańscy chyba tego nie przeżyją.
- Ja już teraz martwię się tylko o siebie. Zostało mi niewiele do emerytury i mam nadzieję, że jakoś dotrwam do niej w tej firmie. Gorzej z dziewczynami. One są jeszcze młode i mają do przepracowania kupę lat. A właściwie co z Markiem? Myślę, że tylko on mógłby tu pomóc choć wiem, że nie utrzymuje kontaktów z rodzicami.
- Marek nie może pomóc. Ma swoją własną firmę, która świetnie prosperuje. Oni nie chcieli go tam, bo uwierzyli kłamliwym słowom Pauliny. Dlaczego miałby teraz ratować firmę ojca? Nie ma żadnego dobrego powodu, by musieć to robić. Oni przez te lata nie przełamali się, nie wyciągnęli ręki do zgody, nie przyznali się, że nie mieli racji. On tydzień przed ślubem powiedział Paulinie, że go odwołuje i nie pokaże się w kościele. Co ona sobie myślała, że on żartuje? Że nie będzie w stanie tego zrobić? Musiała być bardzo pewna siebie skoro odważyła się ubrać suknię ślubną i przyjechać do kościoła, a potem zarzucać Markowi, że ją upokorzył. Kompletna idiotka i prymityw. Pamiętasz jak zawsze podkreślała, że jest kobietą z klasą? Nie wiadomo tylko, gdzie tej klasy szukać, a już na pewno… - dźwięk komórki przerwał Uli. – Przepraszam cię, muszę odebrać – zerknęła na wyświetlacz. – No jak tam? Wszystko uzgodniłeś?
- Wszystko skarbie. Nawet się targowałem i facet trochę zszedł z ceny. Chciałbym wpaść. Mogę?
- Oczywiście, że możesz, tylko że ja jestem w „Złotych Tarasach” i to nie uwierzysz z kim. Z Alą Milewską. Mam sporo wieści do przekazania.
- To może podjadę po ciebie?
- Dobrze, nie ma sprawy.
- W takim razie będę za piętnaście minut. Czekaj przed wejściem.
Rozłączyła się i uśmiechnęła przepraszająco do Ali.
- Będę się powoli zbierać. Chciałabym, żebyśmy utrzymały kontakt i żebyśmy spotkały się w starym gronie. Podam ci numer telefonu, bo mam inny niż kiedyś.
Milewska pieczołowicie wprowadziła numer Uli do swojego telefonu. Potem zapłaciła rachunek i razem wyszły z galerii. Marek właśnie parkował. Ula zauważyła go i wraz z Alą podeszła do samochodu. Dobrzański wysiadł i przywitał się z Milewską serdecznie.
- Co za miła niespodzianka, co za przypadek… Bardzo miło cię widzieć Alu.
- I wzajemnie. Nie mogłyśmy się z Ulą nagadać. Ona opowie ci trochę o firmie i o rodzicach, bo wiem, że nie masz z nimi kontaktu.
Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, a teraz uciekam już. Wszystkiego dobrego kochani.
Marek otworzył drzwi i pomógł Uli wsiąść. Był bardzo ciekawy tego, co Ula usłyszała od Milewskiej. Jednak uzbroił się w cierpliwość i nie zarzucił Uli lawiną pytań. W jej mieszkaniu już przy świeżo zaparzonej kawie Ula przekazała mu wszystko co usłyszała od Ali. Marek był wstrząśnięty. Nigdy nie uważał Alexa za kogoś wybitnego raczej wręcz przeciwnie, ale że pogrąży rodzinną firmę, w życiu by się nie spodziewał. I jeszcze ten niepokojący stan seniora…
- Właściwie powinienem przejść obok tych rewelacji obojętnie. Nie jestem im nic winien, więc dlaczego miałbym w to ingerować? Są w trudnym położeniu, matka sama musiała się uporać z chorobą ojca i nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby do mnie zadzwonić. Dlaczego miałbym zareagować w jakikolwiek sposób?
Ula wstała z fotela i usiadła mu na kolanach przytulając się do niego.
- Bo jesteś odpowiedzialnym człowiekiem…, bo nie potrafisz przejść obojętnie…, bo jesteś uczciwy i dobry. Może ona po prostu wstydziła się wykonać ten telefon do ciebie, bo już wiedziała, że to ty miałeś rację, nie Paulina i czuła wyrzuty sumienia, że to jej uwierzyli a nie tobie? Myślę, że jeśli czegoś nie zrobimy, ty do końca życia będziesz się tym gryzł, dręczył i wciąż zadawał sobie pytanie, dlaczego nie pomogłeś, choć miałeś takie możliwości. Ja nie chcę żebyś kiedyś żałował, dlatego mam pewną propozycję. Możemy odkupić ten pięćdziesięcioprocentowy pakiet udziałów, który oni kiedyś ci dali a potem odebrali. Chodzi o to, żeby mieć solidny atut w ręku, dzięki któremu nie będziemy potrzebowali opinii Febo w czymkolwiek. Oni są we Włoszech, nie mają pojęcia, co się dzieje z firmą. Dopóki dostają dywidendy nie będą się mieszać a my będziemy mieli swobodę działania. Raczej nie odsprzedadzą nam swoich udziałów choćby z czystej złośliwości.
- To bardzo piękne i szlachetne, co mówisz, ale ja nie mam Ula takich pieniędzy, żeby zapłacić im za połowę udziałów. Nie będę się zapożyczał i brał kredyty. Wykluczone.
- I tu się z tobą zgadzam. To ja wyłożę pieniądze na te udziały. Nikt nie będzie o tym wiedział, bo przepiszemy je po połowie na ciebie i na mnie.
Zaskoczony Marek pokiwał przecząco głową.
- Nie Ula…, nie… Pamiętasz o czym pisałaś w książce? Pisałaś, że jesteś zmęczona już walką o kogoś lub o coś, że chcesz wreszcie trochę pożyć w komforcie i bez stresu. To co chcesz zrobić, to fundowanie sobie całej lawiny stresów. - Roześmiała się czochrając jego czuprynę.
- No cóż… widocznie nie jest mi pisane spokojne życie, ale może szczęśliwe. Zdecydowanie wolę to drugie. Z tobą. A teraz pomyśl, kiedy moglibyśmy się wybrać do twoich rodziców. Koniecznie trzeba im powiedzieć, że nie pozwolimy, żeby firma poszła na dno.
- Jesteś aniołem, wiesz? – przytulił się do jej ust.
- Serio? – oderwała się od niego i roześmiała perliście. – Chyba nikt mi jeszcze tego nie mówił.
Nie zadali sobie trudu, żeby powiadomić Dobrzańskich o swojej wizycie. Trochę z premedytacją uznali, że najlepiej działać z zaskoczenia. Ula jechała bardzo spokojna na to spotkanie natomiast Marek najwyraźniej był spięty. W jego głowie kłębiły się wyłącznie obawy, jak rodzice zareagują na jego widok. Ula uśmiechała się do niego pokrzepiająco.
- Nie martw się. Głów nam przecież nie urwą, co najwyżej wyproszą nas z domu w co bardzo wątpię. Będzie dobrze.
Zaparkował pod bramą. Nie chciał wjeżdżać na podjazd. Wysiedli. Wziął głęboki oddech i ująwszy Ulę pod ramię poprowadził do frontowych drzwi. Nacisnął guzik dzwonka.
Comments