top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

NARODZONA NA NOWO - rozdziały: 1, 2, 3, 4

NARODZONA NA NOWO



ROZDZIAŁ 1



- Maciek, proszę cię…

- Ulka, to ja cię proszę! Daj już spokój i nie drążmy tego tematu, koniec, kropka!

- Ale Maciek, przecież widzę co się dzieje…

- No co! Co się dzieje!? - Maciek był wyraźnie zirytowany.

- No właśnie nie wiem co się dzieje, ale że coś jest na rzeczy, to widać gołym okiem! - odpowiedziała nie mniej zdenerwowana.

- Taka jesteś mądra i wszechwiedząca!? - głos Maćka wyraźnie wskazywał na to, że jest u kresu wytrzymałości.

- Oj daj spokój, przecież widzę, że jesteś jakiś inny, że coś cię gryzie. Po prostu porozmawiaj ze mną, daj sobie pomóc, wyjaśnić, proszę. - Sama miała już dość tej jałowej dyskusji, ale próbowała dalej się czegoś dowiedzieć.

- Ula skończmy tę rozmowę zanim padną słowa, których już nie da się cofnąć. Nie chcę żebyśmy żałowali czegokolwiek!

- Ty masz do mnie jakieś pretensje? To o to chodzi? - spytała zdziwiona. Podniósł ręce ku górze, jakby tam z nieba oczekiwał jakiejś pomocy.

- Boże, ty jesteś jak rzep! Jak się już czegoś uczepisz, to nie popuścisz!

- Maciuś … - Nie pozwolił jej mówić dalej.

- No dobrze, sama tego chciałaś, i nie mniej do mnie pretensji! – powiedział zrezygnowany. - Koniecznie chcesz wiedzieć co o tobie myślę!? Proszę bardzo! Jesteś intrygantką, kombinatorką, nieźle manipulujesz ludźmi, ale ja się więcej nie dam! – krzyczał rozeźlony

- Ale Maciek…? - Nie dał jej dokończyć.

- Nie zaprzeczaj. Przecież nie chcesz mi powiedzieć, że jesteś tak głupia, żeby nie wiedzieć o co mi chodzi! Wiesz co, chyba nie chcę cię już widzieć! - Stała i patrzyła na niego z niedowierzaniem. Zupełnie nie rozumiała tej nagłej irytacji przyjaciela. Na jego twarzy malowała się autentyczna złość, a nawet nienawiść. Było jej ogromnie przykro, że takie słowa padły z jego ust. Pewnie gdyby to powiedział ktoś inny nie wywarłoby to na niej takiego wrażenia. Zakręciły jej się w oczach łzy.

- Masz rację, pójdę już. Cześć - wyszła smutna ze spuszczoną głową z jego pokoju nie usłyszawszy odpowiedzi. - Maciek zwariował!? Jego mama chyba miała rację – pomyślała z obawą.

Marysia Szymczykowa była dzisiaj u Cieplaków w domu. Żaliła się, że nie może nic zrobić, że bardzo się martwi o Maćka, przecież jest jej jedynym synem. Nie wie w co się wpakował i dlaczego tak się zmienił? Jest osowiały, nie można się z nim porozumieć, zamyka się w pokoju i nie wychodzi z niego całymi dniami, niewiele je. Prosiła Ulę o pomoc.

- Ula, - mówiła - znacie się szmat czasu, zawsze wszystko o sobie wiedzieliście. Wspieracie się nawzajem. Jeżeli teraz naprawdę nie wiesz co tak martwi Maćka, proszę spróbuj z nim porozmawiać. Przecież tobie coś powie, prawda?

Uli zrobiło się głupio. Niezaprzeczalnym faktem było, że od wielu dni nie miała dla niego czasu i rzeczywiście nie wiedziała, co się u niego dzieje.

- Pani Marysiu, oczywiście jeszcze dzisiaj z nim pogadam. Jestem pewna, że chodzi o jakąś błahostkę i nie ma czym się przejmować. Obiecuję, że jak się czegoś konkretnego dowiem, to dam pani znać. Proszę się nie martwić na zapas, wszystko będzie dobrze.

- I co ja teraz powiem jego mamie lub tacie? Przecież musieli słyszeć jego wrzaski. – Opuszczając dom Szymczyków była wzburzona i nawet się z nimi nie pożegnała.

Jazda samochodem zawsze ją uspakajała, bo w samochodzie najlepiej jej się rozmyślało. Tym razem też wskoczyła do samochodu. - Muszę wszystko jeszcze raz przemyśleć. Kompletnie nie mam pojęcia o co mu chodzi.

Nieważne dokąd jechała, jednak najlepiej gdy była to trasa poza obrębem miasta. Nie chodziło tu też o jakąś szaleńczą jazdę, nie. Ula lubiła spokój. Samochód prowadziła zawsze bezpiecznie i nigdy nie przekraczała dozwolonej prędkości. Pamięta jak kiedyś Piotr śmiał się z niej. Jechali wtedy na piknik poza miasto nad Wisłę.

– Kochanie, możesz zwolnić? Zaczynam się bać prędkości światła, którą rozwijasz, ha, ha, ha.

Ula nie przekraczała sześćdziesięciu, siedemdziesięciu kilometrów na godzinę poza terenem zabudowanym. Po tej kąśliwej uwadze, nieznacznie przyspieszyła. Teraz też postanowiła pojechać nad Wisłę, jakieś dwadzieścia kilometrów za Warszawę. Leniwie płynąca woda działała na nią niezwykle uspokajająco i kojąco. Rzadko bywała tak zdenerwowana jak dzisiaj. Zaparkowała samochód i usiadła nad brzegiem leniwie płynącej rzeki. Spędziła prawie cztery godziny na rozmyślaniach o swoim dotychczasowym życiu, o podjętych przez nią decyzjach, a przede wszystkim zastanawiała się o co może chodzić Maćkowi? Chyba pierwszy raz był dla niej taki nieprzyjemny i obcesowy. Nie rozumiała dlaczego? O co może mieć do niej pretensje? Przecież ona nigdy nie zrobiła by nic przeciwko niemu. Miała mu przecież tyle do zawdzięczenia. Nikt tak jak on nie pomógł jej w życiu. – Czy on o tym nie wie? Przecież tyle razy mu to mówiłam – pomyślała. Bezwiednie wróciła pamięcią do tych „starych” czasów, kiedy ich przyjaźń miała się całkiem dobrze. Ufali sobie bezgranicznie i znakomicie się dogadywali.



Kolejny raz została oszukana. Wciąż doszukiwała się w sobie przyczyny jej nieudanych związków z mężczyznami. – Co ze mną jest nie w porządku? Co robię źle? Dlaczego tak się dzieje, że nie mogę zagrzać miejsca w stałym związku? Czy to może przez to, że nie posiadam szóstego zmysłu w odgadywaniu pragnień mężczyzny, z którym jestem? Że nie odczytywałam prawidłowo ich intencji? Nie domyślałam się czego chcą w danym momencie? Czyżbym straciłam swoją kobiecą intuicję? A może to przez to, że zbyt szybko poczułam się bezpiecznie, albo dlatego, że niekiedy po prostu ich dobrze nie rozumiałam? Może nie odpowiadałam ich wyobrażeniom o idealnej partnerce, bo jestem za gruba, za chuda, jestem za bardzo gadatliwa lub za mało mówię i niewystarczająco okazuję zainteresowanie ich sprawami? – Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na te pytania. Pragnęła bardzo poznać przyczynę tych niepowodzeń, bo przecież ona może się zmienić, może zmienić swoje postępowanie. Postarałaby się być czujna i nieobojętna na ich potrzeby. Starałaby się uprzedzać ich myśli, nauczyłaby się lepiej gotować, bardziej zadbałaby o siebie, nauczyłaby się innych technik okazywania oddania. – Przecież ja chcę tylko wiedzieć, żeby nie popełniać więcej błędów, czy to tak dużo? – zastanawiała się. Nie miała się kogo poradzić. Nigdy nie miała przyjaciółki od serca, koleżanki tak, ale przyjaciółki nie. Jedynie Maciek ją wspierał, chociaż w takich sprawach nie był chyba obiektywny. Jak próbowała wyciągnąć z niego opinię o przyczynach jej niepowodzeń, kwitował to śmiechem i niezmiennie mówił

– Ula, co ty pleciesz za androny? To nie ty jesteś winna tylko te dupki, których spotykasz na swojej drodze. Po prostu przyciągasz niewłaściwych facetów. - Na próby protestu z jej strony, odpowiadał – przecież jesteś mądrą dziewczynką i na pewno wiesz, że jak już, to winne są obie strony. Nie zwalaj więc wszystkiego na siebie i nie doszukuj się w sobie jakiś wad, bo według mnie ich nie masz. Byłaś po prostu dla nich za dobra, ot co! Zobaczysz, jeszcze będą żałować, że nie potrafili cię docenić.

Jakoś jej to nie uspakajało. Pomyślała, że Maciek ma w jednym rację, a mianowicie w tym, że ona była dla nich za dobra, że była gotowa im nieba przychylić, a oni niecnie to wykorzystywali i nie potrafili właściwie docenić… - A może mężczyźni nie lubią, kiedy kobieta robi dla nich wszystko?

Przedtem był Bartek, teraz Piotr. Obaj łgali jej w żywe oczy i wykorzystywali jej naiwność, szczerość, poświęcenie i bezgraniczne oddanie. Pierwszy wykorzystywał ją finansowo. Po prostu najzwyczajniej w świecie wyłudzał od niej pieniądze, bo cierpiał na wrodzony wstręt do pracy i nie lubił brudzić sobie nią rąk. Drugi zrobił z niej bezpłatną pomoc domową od gotowania, sprzątania, prania i darmowego seksu od czasu do czasu. Za każdym razem zajmowało jej sporo czasu, żeby zrozumieć, że sytuacja, w którą się uwikłała jest beznadziejna. Kiedy wreszcie to do niej docierało, decydowała o rozstaniu. O ile o Bartku dość szybko zapomniała, o tyle o Piotrze jakoś długo nie mogła. Może dlatego, że Bartek był jedynie młodzieńczym zauroczeniem a Piotra kochała naprawdę? Była taka dumna kiedy ten fantastyczny, mądry, piękny i dobry facet zwrócił na nią uwagę. A ona była przecież taka przeciętna. No dobra, nieprzeciętny rozum to jednak miała. Piotr był kardiologiem i pracował w szpitalu. Poznali się banalnie. Towarzyszyła tacie w kontrolnych badaniach jego serca. Od słowa do słowa, od spotkania do spotkania i nawet nie zauważyła kiedy się w Piotrze beznadziejnie zakochała. Była niezmiernie uradowana, kiedy się okazało, że ona też nie jest dla niego obojętna. Dość szybko wprowadziła się do jego mieszkania w Warszawie. Była nieprzyzwoicie szczęśliwa. Miała wszystko co chciała. Dobrze im się układało, no może poza jednym malutkim szczegółem. Piotr nie potrafił być wierny, a nocne dyżury nazbyt często stwarzały do tego okazje. Kiedyś przez całkowity przypadek sama przyłapała go w sytuacji in flagranti. Miał dyżur. To był już któryś z rzędu dyżur nocny. Tęskniła za nim. Nie czuła się dobrze w tym wielkim łóżku bez niego. Chciała chociaż przez króciutką chwilkę utonąć w jego ramionach. Z termosem wypełnionym gorącą, mocną kawą i kawałkiem świeżo upieczonego sernika poszła do szpitala. Był późny wieczór a oddział jak wymarły. Nawet nie zastała czuwającej zazwyczaj w dyżurce pielęgniarki. Cicho nacisnęła klamkę w drzwiach do gabinetu Piotra. Widok jaki zastała wbił ją w podłogę. Wytrzeszczała oczy na kotłujące się na kanapie dwa nagie ciała i nie mogła się ruszyć. W końcu zauważyła ją kobieta i krzyknęła wstydliwie zasłaniając się kocem. Patrzyła w oczy zaskoczonego Piotra i nie mogła uwierzyć, że mógł ją zdradzić. Wyjąkała tylko jakieś przeprosiny i przestraszona uciekła do domu. Po powrocie z dyżuru Piotr bardzo ją przepraszał i kajał się przed nią. Mówił, że to nic, że to żart, że tak naprawdę nic się nie stało. Bił się w piersi niby z poczucia winy. Wybaczyła i zaufała mu ponownie. Obiecała też, że nie będzie więcej robić mu takich niespodzianek. Mimo to wciąż docierały do niej różne informacje na temat tego, co dzieje się na oddziale kardiochirurgii. Słyszała plotki, że Sosnowski to Casanova i przeleciał już połowę żeńskiego personelu. W takich sytuacjach była kompletnie bezradna i jedyne, co mogła zrobić, to popłakać sobie w kącie ich wspólnej sypialni. Nie robiła mu awantur, bo przecież nie miała już okazji złapać go ponownie na zdradzie, a plotki, to zawsze plotki. Nie mogła zrozumieć dwoistości jego natury. Cały czas ją zapewniał o bezgranicznej miłości i jednocześnie zdradzał ją na każdym kroku. Na jej podejrzenia z rozbrajającą szczerością odpowiadał.

– Kochanie, nie rób scen. Przecież i tak zawsze wracam do ciebie. O co ci chodzi? To nic dla mnie nie znaczy. One są mi zupełnie obojętne. Przecież to ty jesteś moją kobietą i nikt nas nie rozdzieli, zawsze będziemy razem. Na początku wierzyła, bo chciała wierzyć. Za wszystko obwiniała te wyuzdane kobiety, które tak niecnie kusiły jej ukochanego i same pchały mu się do łóżka. Była przekonana, że gdyby nie one, nie dochodziłoby do zdrad. Jednak z czasem coraz bardziej uwierała ją ta sytuacja. Nie umiała i nie chciała się z nią pogodzić. Mimo tego, że planowali wspólną przyszłość któregoś dnia spakowała swoje rzeczy i cicho odeszła z jego życia. Nie zatrzymywał jej, nie pobiegł za nią, nie pojechał, nic. Ciężko jej było. Wciąż miała nadzieję, że jednak Piotr będzie szalał, że będzie walczył, że będzie zabiegał, że będzie dzwonił, że przyjedzie ją przeprosić, że będzie błagał żeby wróciła, że przyrzeknie, że już nigdy jej nie zdradzi, bo przecież liczy się tylko ich miłość, że tylko ona jest kimś wyjątkowym, jedynym, kogo kocha do utraty tchu i jest w stanie poświęcić dla niej wszystko. Nic takiego nie miało miejsca. Próżno czekała na jakikolwiek znak od Piotra. Po powrocie do rodzinnego domu znak jednak się pojawił. Pewnego dnia bardzo źle się poczuła. Za namową taty i Maćka, trochę ociągając się, poszła jednak do lekarza. Diagnoza była dla niej porażająca – Jest pani w ciąży, stąd to złe samopoczucie. Z biegiem czasu będzie się pani lepiej czuła …. – usłyszała od lekarza. Po tej wstrząsającej dla niej informacji skontaktowała się z Piotrem. Sądziła, że może jednak się zmienił, że być może się ucieszy, że może dla dobra dziecka mogliby jeszcze raz spróbować? Przecież wystarczy dobra wola i chęć powrotu do siebie. Jeśli dwie osoby tego pragną, to wszystko można naprawić.

Piotr był zły i rozczarowany. Okazało się, że już ułożył sobie życie na nowo, a teraz Ula chce mu je zniszczyć.

– Tak szybko? Nie tracisz czasu… – wyrwało jej się płaczliwym głosem.

– Co się dziwisz? Życie nie znosi próżni – odpowiedział jej nerwowo.

Boże! Jaka ja byłam głupia z tą naiwną wiarą w ludzi, wiarą w niego! - pomyślała ze wstydem. Osiągnęła tylko tyle, że umówili się w jego domu. Nie był dla niej miły i całą winą za tę ciążę obarczył ją.

- Ula, miałaś się zabezpieczać prawda!? I co z tego wyszło!? Przecież musiałaś pamiętać, że ja wyraźnie mówiłem, że nie, żadnych dzieci przynajmniej na razie. Nie uzgadniałaś tego ze mną! Ja nie jestem przygotowany na taką ewentualność. Stawiasz mnie przed faktem dokonanym, a tak się nie robi! – mówił podniesionym głosem.

- Piotr, przecież wiesz, że brałam tabletki. Nigdy nie zapomniałam ich wziąć, przecież sam mnie sprawdzałeś. Ta ciąża to tylko dowód na to, że żadne zabezpieczenie nie daje stuprocentowej pewności – odparła cichym i płaczliwym głosem broniąc się od zarzutów.

- No dobra, stało się i coś z tym trzeba zrobić. Dam ci pieniądze, załatwię lekarza, który pomoże nam się pozbyć tego problemu i będzie po kłopocie.

Zbladła. Przerażona patrzyła na niego i nic nie rozumiała. - Chyba się przesłyszałam? Nie, no na pewno się przesłyszałam. Przecież on jako lekarz, lekarz!? Do jasnej Anielki! Nie może proponować mi czegoś takiego. Nikt nie ma prawa zabić człowieka! – myślała gorączkowo i w panice

- No nie patrz tak na mnie! Nie bądź oburzona! Ja nie chcę żadnych dzieci! – krzyczał. Powoli i w milczeniu wstała z popielatej sofy kierując się w stronę wyjściowych drzwi. Wychodząc z jego mieszkania usłyszała – Ulka, nie unoś się tak. Jak nie chcesz pomocy, to nie, ale nie oczekuj ode mnie zaangażowania lub finansowania twojej zachcianki!

Była w szoku. Zamykając drzwi powiedziała cicho

- Bez obawy. Już niczego od ciebie nie oczekuję – nie obchodziło jej czy to usłyszał.

Po tej wymianie zdań, bo trudno to było nazwać rozmową, miłość do Piotra uleciała z niej jak para wodna. Nawet trochę się dziwiła, bo do tej pory zawsze myślała, że nie można tak nagle przestać kogoś kochać. A teraz, w tej sytuacji, w tym momencie zastanawiała się jak w ogóle mogła go kochać? Okazało się, że zupełnie go nie znała. - Jak mogłam być tak ślepa? Moja kolejna ułomność po głupocie, ślepota. – Było jej przykro i wstyd, że maleństwo musiało słyszeć takie straszne rzeczy o sobie. Czule gładziła brzuch i przemawiała w myślach do dzidziusia – przepraszam, tak bardzo cię przepraszam moje kochane maleństwo. Postaraj się zapomnieć o tym co słyszałeś. Mamusia przysięga ci, że bardzo czeka na ciebie i ogromnie cię kocha. Nie pozwolę zrobić ci krzywdy nigdy, obiecuję. Poradzimy sobie ze wszystkim, nie martw się.

Od tamtej pory nie utrzymywała kontaktu z Piotrem. Chyba raz nawet zadzwonił, ale nie odebrała telefonu. Nie czuła do niego już nic, nawet zwykłej złości. Stał się dla niej obcym człowiekiem. Straciła zaufanie do mężczyzn, przestała wierzyć w miłość. Wiedziała, że może liczyć tylko na siebie.


ROZDZIAŁ 2


Była tak roztrzęsiona po tej rozmowie z Piotrem, że dojechawszy do Rysiowa skierowała się na cmentarz. Tu od paru lat spoczywała jej matka. Rzadko prosiła ją o pomoc. Najczęściej przychodziła do niej pogadać o tym co się wydarzyło, niekiedy szła się wyżalić i wypłakać. Jednak dzisiaj przysiadłszy przy jej grobie poprosiła ją cichutko – mamusiu kochana, pewnie już wiesz, że będę miała dziecko. Jestem taka szczęśliwa. Co prawda, trochę się sprawy skomplikowały, ale to nic, nie martw się, dam sobie radę. Proszę cię tylko o opiekę nad nami. Jeśli możesz, czuwaj nad naszym bezpieczeństwem. Strasznie za tobą tęsknię. Tak bardzo chciałabym się wtulić w twoje bezpieczne ramiona. Kocham cię, pamiętaj o tym.

Po powrocie powiadomiła domowników, że spodziewa się dziecka i że będzie je wychowywać sama. Tata był najwyraźniej zmartwiony tym jak ona da sobie radę, ale generalnie wiadomość o nowym potomku została przyjęta z radością. Najbardziej cieszyła się Betti, że będzie miała taką żywą lalkę do przytulania. Ula czuła się szczęśliwa. Rzeczywiście bardzo kochała swoje nienarodzone dziecko. Wiązała z nim wszystkie swoje plany i nadzieje. Postanowiła, że będzie dla niego silna i wytrzymała na wszystkie ewentualne przeciwności losu. Zastanawiała się jak przemeblować swój pokoik, żeby zmieściło się łóżeczko dla kochanej kruszynki. Nie umiała przejść obojętnie obok sklepów dla dzieci. Ściągnęła ze strychu pudło z rzeczami malutkiej Betti. Rozczulał ją widok śpioszków, przytulanek i gryzaczków. Rozpoczęła spisywanie listy niezbędnych rzeczy dla bobaska. Nie było dnia, żeby nie przemawiała do swojego brzucha prowadząc swoiste rozmowy z maleństwem. Obiecywała, że zrobi wszystko, by mu zapewnić świetlaną przyszłość, a przede wszystkim niewyobrażalne szczęście. Przed zaśnięciem nuciła kołysanki. – Jak dobrze, że je jeszcze pamiętam. - Nie mogła się doczekać nawet tych wszystkich, niekiedy dziwnych i męczących pytań, którymi zasypują swoich rodziców ciekawe świata maluchy typu – A po co? A dlacego? A cemu? A co to? - Obiecywała sobie, że z niezmąconą niczym cierpliwością postara się odpowiadać na nie wszystkie. Planowała, że pokaże mu jak piękny potrafi być świat, chciała nauczyć go pływania, jazdy na rowerze, jeśli będzie trzeba, gry w piłkę nożną, w kosza czy w siatkę. Od czego w końcu ma Jaśka, czy Maćka? Nie, nie znała płci dziecka, było jeszcze na to za wcześnie, ale i tak nie chciała jej znać. Czuła po prostu, że to będzie cudowny chłopczyk, jej wielka miłość.



Podniosła się z miejsca, w którym siedziała i podeszła na sam brzeg rzeki. Przykucnęła przy nim zanurzając obie ręce w płytkiej wodzie. Westchnęła ciężko. Niechętnie wracała wspomnieniami do tego okropnego dnia. Dnia, w którym przestała żyć. Wiedziała, że mimo jej zapewnień, że wszystko będzie dobrze, rodzina martwiła się jej sytuacją. Samotna panna z dzieckiem, do tego już niezbyt młoda, nie miała praktycznie żadnych szans na znalezienie męża. Faktycznie, to nie do pojęcia w takim małym środowisku jakim był Rysiów. Zdawała sobie sprawę z tego, że będzie już do końca życia napiętnowana, zresztą nie tylko ona. Jej dziecko również. To nic, że mamy dwudziesty pierwszy wiek. W Rysiowie to nie miało znaczenia. Trochę bała się tego małomiasteczkowego ostracyzmu i wytykania palcami, ale też była pełna wiary, że wszystko jakoś się ułoży i będzie mogła żyć w spokoju. Przekonywała rodzinę i siebie, że szybko w miasteczku pojawi się nowa sensacja i sąsiadki przestaną się nią zajmować.

Doskonale pamięta tę sobotę, a przynajmniej poranek. Wstała wcześnie i po ogarnięciu domu postanowiła zrobić świąteczny obiad i upiec pyszne ciasto. Potrzebowała większej miski, która była na najwyższej półce w szafce kuchennej. Bez zastanowienia weszła na taboret. Zachwiała się. Niczego więcej nie pamiętała. Ocknęła się słysząc przeraźliwy krzyk siostry. To Betti ją znalazła. Leżała na kuchennej podłodze nieprzytomna i zakrwawiona. Po krótkiej chwili do domu wpadł przestraszony Maciek. Karetka przyjechała błyskawicznie. Ula ocknęła się na krótką chwilę w szpitalu. Zobaczyła tylko mnóstwo biegających wokół niej ludzi w białych kitlach. Znowu straciła przytomność.


Niewiele zapamiętała z tego dnia. Po jakimś czasie odzyskała przytomność. Leżała już na łóżku szpitalnym. Nie wiedziała co się stało. Zobaczyła siedzącego przy jej łóżku Maćka.

– Maciuś co się stało, dlaczego jestem w szpitalu? – zapytała ledwo słyszalnym szeptem. Maciek się ocknął i dopiero teraz zobaczył, że już jest przytomna. Ze zbolałą miną powiedział:

– Ula, tak mi przykro, tak bardzo mi przykro. Lekarze robili, co tylko w ich mocy, ale nie udało się.

– Co się nie udało? – zapytała zlękniona.

- Straciłaś dziecko… - Patrzyła na niego nic nie rozumiejąc. Powtórzył – Ula, poroniłaś, nic się nie dało zrobić - powiedział cichym i strwożonym głosem.

Straciła przytomność i jak się później okazało, także słuch. Po ocuceniu, ujrzała, że jacyś ludzie latali wokół niej, chyba coś do niej mówili, bo widziała, że ruszają ustami i mocno gestykulują, ale nic nie słyszała i co dziwne, wcale jej to nie martwiło. Po prostu nie chciała nic słyszeć. Zapadała się w sobie i nie widziała dalszego sensu życia. Miała pretensje do mamy – Jak mogłaś mi to zrobić!? Gdzie ty byłaś, co? No gdzie? Miałaś się nami opiekować! Dlaczego? Dlaczego mi to zrobiłaś? Po co ci to dziecko?! – kłóciła się bezgłośnie z nieżyjącą matką.

Po krótkim pobycie w szpitalu, Maciek zabrał ją do domu. Fizycznie nic jej nie dolegało. Tak mówili lekarze.

- Jak się otrząśnie to i słuch wróci. Ona musi chcieć słyszeć – powtarzali. Trudno jej było wrócić do normalnego życia. Maciek zawsze był, czuwał przy niej cały czas, otaczał ją troską, był czuły i opiekuńczy. Dużo jej opowiadał właściwie o wszystkim, choć bardzo mało z tego do niej docierało. Do nikogo się nie odzywała, nie chciała jeść. Potrafiła całymi dniami leżeć w łóżku patrząc bezmyślnie w sufit lub udawać, że śpi. Tak…, noc była dla niej zbawieniem. Nie, nie spała. Miała kłopoty ze snem, ale przynajmniej nic wtedy nie musiała udawać, bo nikt na nią nie patrzył. Starała się też o niczym nie myśleć. Nienawidziła poranków, kojarzyły jej się z koniecznością radzenia sobie z natłokiem myśli i z prozaicznymi rzeczami, na które nie miała ochoty. Rozpaczała, płakała całymi dniami. Dopadły ją stany lękowe. Sama nie wiedziała czego się boi. Wydawało jej się, że wszystkiego. Światła, ciemności, samotności, duchów, stanów duszności, ludzi, tego, że umrze albo, że będzie musiała żyć w ciągłym poczuciu winy. Rodzina odchodziła od zmysłów. Tata bardzo się martwił, że jego córka postradała rozum. Dopiero jak Maciek jej wytłumaczył, nastąpił mały przełom, bo Ula przestała płakać.

– Ula, posłuchaj mnie, proszę. Słyszysz mnie? Spójrz na mnie, proszę. Ula, ja wiem, że to jest straszne co za chwilę powiem, ale widocznie tak musiało być – tłumaczył jak dziecku. - Ktoś tam na górze tak zdecydował. Chyba to dzieciątko było bardziej potrzebne aniołom niż tobie. Nie ma co się tak martwić. Nikt czasu nie cofnie i nie zmieni rzeczywistości. Twoje maleństwo ma pewnie inne zadanie do wykonania. Ty musisz zacząć żyć. Tak dłużej nie możesz funkcjonować. - Cichym i spokojnym głosem przemawiał do Uli, kołysząc ją w swoich ramionach. Innym razem, po upływie około trzech miesięcy zadowolony z siebie i ze swojego genialnego pomysłu powiedział:

- Ula, słyszysz mnie? Proszę, popatrz na mnie. Ula, posłuchaj co wymyśliłem, to jest naprawdę dobry pomysł. Ula! Zacznij planować sobie każdy dzień, prawie co do minuty i trzymaj się realizacji tych postanowień. Nie patrz tak na mnie, nie bój się, nie musisz planować czegoś spektakularnego, ale na przykład zaplanuj sobie, że jutro wstaniesz o godzinie szóstej trzydzieści, później pójdziesz się umyć, później się ubierzesz. Ubranie musisz przygotować sobie dzień wcześniej. Jeszcze później zrobisz śniadanie dla rodziny. Dzień wcześniej pomyśl, co im dasz do jedzenia. Najpóźniej o godzinie siódmej trzydzieści zjesz z nimi śniadanie. Jak rodzeństwo wyjdzie do szkoły, ty zajmiesz się praniem, sprzątaniem lub przygotowywaniem obiadu. Każdego dnia nie możesz zapomnieć, żeby wyjść na spacer. Nie jest ważne gdzie chcesz iść, musisz tylko to sobie zaplanować i niezależnie od pogody wyjść z domu, nawet na króciutką przechadzkę. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć, ja zawsze będę obok. Obiecuję ci, że jak osiągniesz te malutkie cele, będziesz mogła wrócić do pracy i zapomnisz o tych trudnych chwilach. Naprawdę czas leczy rany. Zobaczysz, jeszcze będziesz szczęśliwa.

Patrzyła na niego tymi wielkimi, błękitnymi oczami i nie bardzo potrafiła pojąć sensu jego słów.

- O czym on mówi? Co on może wiedzieć? Kto to wymyślił? Może i czas goi rany, ale na pewno nie leczy pamięci. Co to jest szczęście? Już nie pamiętam… – myślała rozgoryczona.


Od tej rozmowy minęły ponad dwa lata i nikt nigdy więcej nie widział Uli płaczącej. Co dziwne, nikogo to za bardzo nie dziwiło, chociaż Ula z natury była bardzo wrażliwa i miała płacz na końcu nosa. Potrafiła płakać z każdego powodu, ze szczęścia, ze śmiechu, ze wzruszenia, nad filmem, nad książką, słuchając muzyki, ze smutku, z żalu, z bólu i z wielu innych przyczyn. Nie potrafiła, ale też niekiedy nie chciała panować nad tymi potokami łez. Potrzebowała tego, bo tak wyrażała emocje. Teraz nic, żadnych łez, z żadnego powodu. Dostosowała się do propozycji przyjaciela i skrupulatnie planowała każdy dzień. Rodzina i Maciek trochę się uspokoili, a ona wciąż miała niewypowiedziane pretensje do tego ostatniego o to że, nie powiedział jej najważniejszej rzeczy, że musi przede wszystkim planować każdy oddech, bo jak się okazało o oddychaniu zapominała najczęściej i przez to dość często traciła przytomność. W końcu i tego się nauczyła. Już wiedziała kiedy i jak musi zaczerpnąć powietrza, żeby nikogo nie martwić. W takich chwilach w myśli powtarzała sobie: - Spokojnie, spokojnie, oddychaj, głęboko oddychaj, wszystko jest w porządku. No to jak to było? Wdech przez nos, wydech ustami, wstrzymać powietrze, wdech, wydech … - Nie zmieniło się jednak to, że przy każdym oddechu odczuwała fizyczny ból. Gdzieś, kiedyś przeczytała, że życie przeważnie jest smutne, a zaraz potem się umiera. Dopiero teraz rozumiała to zdanie. Z czasem odzyskała słuch. Po długim zwolnieniu lekarskim wróciła do pracy. Zmianę jej zachowania zauważyli prawie wszyscy. Nigdy nie była zbyt rozmowna, ale teraz to już w ogóle odzywała się tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Prawie wcale się nie uśmiechała, a jak już, to widać było, że jest to uśmiech wymuszony. Koleżanki i koledzy nie wiedzieli jak się wobec niej zachować. Pocieszać? Składać kondolencje? Ula sama ich wyręczyła i uspokajała, że nie muszą się nią przejmować. Na pytanie – „Co słychać? Jak się czujesz?” odpowiadała, że wszystko OK, że jest świetnie. Nigdy nic więcej, żadnego dodatkowego słowa. Uznano, że nie chce się bratać i dano jej spokój.

– Zauważyłaś jaka dziwaczka zrobiła się z tej Ulki? – szeptano po kątach firmy. Uli było to obojętne, bo tak naprawdę interesowały ją wyłącznie tematy zawodowe. Do jakości jej pracy nikt nie mógł się przyczepić. Rzuciła się ze zdwojoną siłą na nowe wyzwania. Gdyby mogła, nie wychodziłaby z firmy. Dość często pracowała w soboty, mimo, że nie miała takiego obowiązku i tak naprawdę nie było takiej konieczności. Ten kierat martwił tatę Uli.

- Córcia, czy ty musisz tak harować? Przez tę pracę nikniesz w oczach. Nie masz nawet czasu czegokolwiek zjeść. Tak nie może być – mawiał coraz bardziej przygnębiony jej stanem. Zawsze starała się go uspokoić i odpowiadała coś w stylu:

- Tatusiu nie martw się. Wszystko jest w porządku. To przejściowa sytuacja. Przecież wiesz, że długo byłam na zwolnieniu. Teraz muszę nadrobić. - Albo - Tato przecież wiesz, że awansowałam. Ze zmianą stanowiska przybyło mi zadań. Nie przejmuj się tak, przecież tobie nie wolno. To nie będzie trwać wiecznie. Jak się zorientuję w obowiązkach i rozdzielę pracę, będę miała więcej wolnego czasu. Jest i będzie dobrze. - Takie zapewnienia koiły jego nerwy. W firmie chętnie wykonywała też czyjeś zadania. Dzięki temu, nie miała czasu na myślenie, które ją powoli zabijało. Nierzadko współpracownicy śmiali się z niej po cichu. O dziwo nie komentowali jej wyglądu, tym razem powodem do drwin była sumienność i pracowitość Uli. Sądzili, że robi to wszystko dla awansu.

– Ale się z niej karierowiczka zrobiła – większość koleżeństwa skrycie tak mówiła. Prędko jednak zmienili zdanie i zaczęli cieszyć się z jej nadgorliwości, jak to między sobą określali. Dzięki temu oni mieli spokój. Odwalała za nich większość roboty. Wydział natomiast był doceniany przez kierownictwo. Już parokrotnie wszyscy pracujący w nim otrzymali nagrody za zadawalające efekty. Prezes firmy zauważył pracę Uli, docenił jej zaangażowanie w sprawy firmy. Dość szybko awansowała najpierw na kierownika sekcji finansów, a później na dyrektora finansowego. Tata pękał z dumy, a rodzeństwo bardzo się cieszyło. Maciek natomiast niezmiennie pozostawał na swoim stanowisku, które zajmował od początku pracy. Pracował jako analityk kredytowy w jednym z banków. Jak się okazało, szybki awans Uli był powodem frustracji Maćka. Oczywiście z jednej strony się cieszył, ale z drugiej zazdrościł Uli stanowiska. Twierdził, że w porównaniu z Ulą wychodzi na nieudacznika. Nic nie pomagały zapewnienia Uli, że to nieprawda, że jej się po prostu poszczęściło, że pewnie nie mieli nikogo na to miejsce i dlatego padło na nią.

Nie zdawała sobie wcześniej sprawy z jakich powodów coraz częściej unikała kontaktów z Maćkiem. Jakoś tak się stało, że po prostu nie miała czasu na spotkania, często nie odbierała jego telefonów. Może spowodowane to było tym, że chyba tylko on „pastwił” się nad nią i ciągle czegoś od niej wymagał, dopytywał się o samopoczucie i po prostu widział, że nie jest tak dobrze jak sądzą inni. Namawiał ją na wizytę u specjalisty. Ubzdurał sobie, że Ula ma w dalszym ciągu ciężką depresję i sama sobie z tym nie poradzi, skoro do tej pory sobie nie poradziła. Niezmiennie odpowiadała spokojnym głosem

– Maciuś, nic mi nie jest. Zapewniam cię, że nie potrzebuję pomocy specjalisty. Jestem tylko trochę zmęczona. Przestań się martwić.

W duchu, w takich razach była na niego zła i wymyślała mu. – Lekarz się znalazł, patrzcie jaki specjalista od duszy. Co on tam wie? Ja i depresja? Śmieszne! - Poza tym był jeszcze jeden incydent, o którym też jej ciężko było zapomnieć. Zaczęło się tak prozaicznie. Całkiem niedawno Maciek wpadł do niej do domu z uśmiechem na ustach. Nawet ona zauważyła, bo było to widać już na kilometr, że unosi się ze szczęścia nad ziemią.

- Maciuś, a co ty taki radosny?

- Jestem niewyobrażalnie szczęśliwy. Ula…, zakochałem się! O przepraszam…, nie powinienem - dodał już spokojniej przestraszony.

- No co ty, daj spokój. Jeśli to prawda, to bardzo, bardzo ci gratuluję i ogromnie się cieszę. To wspaniała wiadomość. Jesteś fantastycznym facetem i naprawdę zasługujesz na szczęście. Znam ją? Jak ma na imię? Jak wygląda? Mów, bo zżera mnie ciekawość. - Rzeczywiście od długiego czasu pierwszy raz wyglądała tak, jakby ją coś zainteresowało.

- Nie znasz. Ma na imię Violetta. Jest rewelacyjna, cudowna i naj, naj, naj... - tu posypał się opis jego wybranki oraz tego za co on ją tak kocha, gdzie pracuje, co lubi, za czym nie przepada, gdzie razem chodzą. Dla Uli to było za dużo informacji i w pewnym momencie wyłączyła się ze słuchania, a Maciek gadał, gadał i gadał…


ROZDZIAŁ 3


Po niecałym miesiącu największa miłość Maćka zostawiła go. Okazało się, że owszem jest piękna, ale też ma ogromne wymagania, głównie finansowe. Jak tylko zorientowała się, że Maciek nie jest wielkim biznesmenem, a jedynie zwykłym pracownikiem banku, bez żalu go opuściła. Szymczyk cierpiał ogromnie. Ula starała się go pocieszać, jak tylko umiała. Czasami wystarczała tylko jej obecność. Siedzieli wówczas w ciszy nic nie mówiąc. Częściej jednak była świadkiem jego lamentów i użalania się nad sobą.

– Maciek, przestań się tak dołować, proszę cię. Przecież jesteś taki rozsądny. Jeśli Viola nie potrafiła docenić tego jakim jesteś wspaniałym człowiekiem, oznacza to tylko, że jest zwyczajną materialistką i łowczynią polującą na bogatego męża. Gdzie w tym wszystkim miłość? Nie zasługiwała na ciebie i tyle. Nie znam lepszego człowieka od ciebie. Jestem przekonana, że szybciej niż ci się zdaje poznasz fajną dziewczynę, która pokocha ciebie, a nie twoje pieniądze.

Jakoś niespecjalnie jej wierzył. Bardzo żałowała, że nie jest facetem. Wierzyła, że wówczas mogłaby mu bardziej pomóc. Mogłaby na przykład przynosić litry alkoholu, które by z nim wypijała i przyprowadzać inne kobiety. Na pewno wiele z nich chciałoby poznać go bliżej. Może któraś wpadłaby mu w oko? Podobno każdego kaca należy leczyć na zasadzie klin, klinem. Ale niestety, była tylko kobietą i do tego jeszcze stroniącą od alkoholu. Zresztą Maciek generalnie też był z tych niepijących. Jak się niedługo okazało od każdej reguły jest jakiś wyjątek.


Pewnego dnia Ula została sama w domu, tata pojechał z Betti w odwiedziny do znajomych mieszkających w Warszawie i tam też mieli przenocować, a Jasiek skorzystał z okazji i pognał do swojej dziewczyny Kingi. Martwili się trochę, że zostawiają ją samą w domu, ale zapewniła ich, że to nawet bardzo dobrze, bo odpocznie sobie i może trochę poczyta. Akurat w lekturze miała ogromne zaległości. Dawno nic nie czytała, a przecież kiedyś uwielbiała to robić. Niektóre książki potrafiła wertować po kilka razy, tak ją wciągały. Za każdym razem odnajdowała w nich coś innego. Uspokojeni zostawili ją samą w domu. Późnym wieczorem zawitał do niej Maciek. Zdziwiła się, bo był dość mocno wstawiony. Zrobiła mu kolację i przy herbacie zaczęli rozmawiać. Maciek zachowywał się dość dziwnie. Ula próbowała go zagadać. Zaczęła wspominać dawne czasy i wtedy Maćkowi przypomniała się ta ich idiotyczna, wzajemna umowa sprzed wielu lat.

– Ula, a pamiętasz co sobie kiedyś obiecaliśmy? Obiecaliśmy sobie, że w sytuacji, gdy do trzydziestki nie znajdziemy swoich połówek, pobierzemy się. Chyba już czas na jej realizację?

Na wspomnienie tych ustaleń Ula lekko się uśmiechnęła.

- Przecież nie mamy jeszcze trzydziestu lat, a poza tym mówiliśmy wtedy o przekroczeniu czterdziestki – pokręciła głową uśmiechając się szeroko. - To niewiarygodne jakimi byliśmy dzieciakami.

- Dlaczego tak myślisz? - spytał smutnym głosem

- Bo przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, nie kochamy się tak jak kobieta mężczyznę i odwrotnie – odpowiedziała lekko zdziwiona

- Nieprawda, - zaprzeczył gwałtownie - ja właśnie tak cię kocham.

- Nie Maciuś, to nie może być prawda – zapewniła go żarliwie.

- Przecież sama mówiłaś, że miłość to głównie przyjaźń.

- Maciuś, proszę cię, nawet tak nie żartuj. My nigdy nie byliśmy razem. Pomagałeś mi, byłeś oparciem dla mnie w najtrudniejszych chwilach i za to jestem ci bardzo, ale to bardzo wdzięczna. Tak, przyznaję, jesteś dla mnie bardzo ważny, kocham cię, ale jak brata, jak najlepszego przyjaciela, a nie jak mężczyznę. Proszę zastanów się i pomyśl, ty też mnie nie traktujesz i nie kochasz jak kobiety. Wiem dobrze, że myślisz o mnie jak o przyjaciółce, no może o siostrze, ale nie jak o kobiecie, za którą szalałbyś bez pamięci. Przypomnij sobie to uczucie, którym darzyłeś ostatnio Violę, a przekonasz się, że mam rację.

Po tych słowach Maciek tak dziwnie na nią spojrzał. Poderwał się od stołu i wręcz rzucił się na nią wpijając się w jej usta. Był coraz bardziej natarczywy. Ogarnęła ją panika – Boże! On chce doprowadzić do zbliżenia. Nie mogę na to pozwolić. To wszystko przez alkohol.

- Nie, nie, nie Maciek! - stanowczo go odepchnęła. - Opanuj się! Nie róbmy czegoś, czego oboje będziemy gorzko żałować.

Oddychał ciężko. Widać było, że jest zły na nią.

- Jak sobie chcesz. Pójdę już – wydyszał.

Nie umiała nic powiedzieć, bo sytuacja ją przerosła. Maciek wyszedł trzaskając drzwiami. Uświadomiła sobie, że tak naprawdę, to właśnie od tamtego momentu zaczęli się wzajemnie unikać – Szkoda takiej przyjaźni, która miałaby się skończyć przez taką głupotę. Muszę z nim w końcu to wyjaśnić. Jak szczerze pogadamy, znowu będzie tak samo jak kiedyś, wszystko naprawimy – pomyślała z nadzieją.



Nad Wisłą zaczęło robić się chłodno. Spojrzała w niebo, po którym wolno przesuwały się ołowiane chmury zwiastujące deszcz. Potarła zmarznięte ramiona. W samochodzie miała chyba jakiś sweter. Postanowiła wracać do Rysiowa. - Pewnie w domu znowu się o mnie martwią. - W drodze powrotnej warunki atmosferyczne nie były zbyt sprzyjające. Zerwał się wiatr i zaczęło dość mocno padać. Jednak tym razem Ula jakby w ogóle tego nie zauważała. Bezwiednie włączyła wycieraczki. Była zła na siebie i na świat, czuła się bezsilna. Uświadomiła sobie, że od jakiegoś czasu cokolwiek by nie zrobiła, jakkolwiek by się nie zachowała, koniec końców okazywało się, że kogoś krzywdzi, że ktoś czuje się urażony lub cierpi przez nią. A przecież nigdy nikogo nie chciała skrzywdzić, nie umiała i nie chciała się mścić, starała się nikomu nie narzucać swojej osoby, robiła wszystko, by rodzina się o nią nie martwiła. Teraz doszła do przekonania, że jej starania przynosiły skutek odwrotny od zamierzonego. W radio śpiewał LemON „Żadnego końca świata dziś nie będzie, bo w Tokio jest już jutro” – Szkoda, może w końcu ten koszmar by się skończył, od tak dawna wydaje mi się, że żyję za karę – pomyślała ze smutkiem. Niekontrolowanie wdepnęła pedał gazu. Samochód znacznie przyspieszył. Nawet nie zwróciła na to uwagi. Dzwoniący telefon wyrwał ją ze stanu odrętwienia. Chciała sprawdzić kto dzwoni. Kiedy sięgała do torebki, zza zakrętu wyjechał samochód. Wystraszyła się, bo samochód jechał wprost na nią. Po sekundzie zorientowała się, że to ona jedzie środkiem drogi. Skręciła gwałtownie, aż zarzuciło samochodem, bo bocznymi kołami zjechała na pobocze. Z całej siły naciskała pedał hamulca, jednak samochód nie reagował. W panice skręciła kierownicę w drugą stronę i wróciła na jezdnię, niestety prosto pod nadjeżdżający z naprzeciwka samochód. Kierowca drugiego samochodu robił co mógł, aby uniknąć czołowego zderzenia. Jednak nie do końca się udało. Bokiem zaczepił o samochód Uli. W wyniku tego stuknięcia wypadła z drogi, przekoziołkowała i zatrzymała się na łące. Nim straciła przytomność, zdążyła jeszcze pomyśleć – wreszcie cię zobaczę. Tak bardzo za tobą tęsknię…

Natomiast mężczyzna z drugiego wozu pomyślał - jak to dobrze, że przy drodze nie ma żadnych drzew ani zbyt głębokiego rowu.

Błyskawicznie dobiegł do rozbitego samochodu. Bał się co zastanie w środku. Zobaczył zakrwawioną, młodą kobietę. Wyglądała jakby spała z głową ułożoną na kierownicy.

Całe szczęście, że jechała sama, nikogo innego nie widzę – pomyślał. Szarpnął drzwiami raz i drugi. W końcu udało mu się je otworzyć. Nachylił się próbując jedną ręką odpiąć jej pasy, a drugą podtrzymując jej głowę. Była nieprzytomna. - O w mordę! Jeszcze tego brakuje – pomyślał zobaczywszy wystającą z jej ręki kość. Ostrożnie wyciągnął ją z samochodu. Bardzo się bał. – A jak ma uszkodzony kręgosłup? Może nie powinienem jej ruszać? Ale jeśli nie udzielę jej pomocy, może umrzeć. Muszę natychmiast zawieźć ją do szpitala. - Nie mógł wezwać pogotowia ani innej pomocy. - Co za pech! - Zawsze miał przy sobie dwa telefony, że też akurat dzisiaj zapomniał zabrać ich z domu! Kretyn! Do tego wszystkiego jeszcze wokół żywego ducha żeby poprosić o pomoc, co za zadupie! – Czemu ona nie odzyskuje przytomności? Nie pamiętam jak się robi sztuczne oddychanie. Cholera jasna! Jak to było? Co ten facet mówił na szkoleniu? - Przecież niedawno sam zorganizował wszystkim pracownikom z firmy szkolenie BHP z elementami pierwszej pomocy. - Aha, chyba jakoś tak: najpierw bezpiecznie ułożyć, ocenić przytomność, udrożnić drogi oddechowe, sprawdzić oddech, a następnie trzydzieści ucisków klatki piersiowej i dwa oddechy ratownicze i tak w kółko trzydzieści ucisków i dwa oddechy aż odzyska przytomność. No dobra, może sobie poradzę. Dzięki ci Boże! Otwiera oczy!

– Czy wszystko w porządku? Jak się pani czuje? Czuje pani nogi? – zapytał strwożony.

- Tak – jedynie to zdążyła cicho odpowiedzieć. Widział, że traci z nią kontakt. – Jasny gwint! Jak mam ją objąć? Przecież ta złamana ręka… Muszę na nią uważać – gorączkowo myślał. W końcu udało się. Ostrożnie wziął ją na ręce. Zdziwił się, że mimo iż była taka szczupła, wręcz przeraźliwie chuda, to przy tym taka ciężka – No tak, bezwładne ciało jest ciężkie – przypomniał sobie.

- Proszę nie spać! Proszę do mnie mówić! Proszę ze mną rozmawiać! Proszę na mnie patrzeć! Słyszy mnie pani! – prawie krzyczał zdenerwowany.

- Ale o czym? – spytała ledwo słyszalnym głosem.

- O byle czym! Tylko proszę niech pani nie zasypia!

- Dobrze, ubrudzę pana – stwierdziła i znowu „odpływała”.

- Co? Co ona bredzi? – zastanawiał się - A nie, nic nie szkodzi, halo! Proszę na mnie spojrzeć, proszę do mnie mówić, słyszy pani!?

- Tak, boli mnie – szeptała

-. Ciiiii. Spokojnie. Już dobrze. Za chwilę przestanie boleć, słyszy pani?

- Bardzo mi zimno, czy dzisiaj jest zimno? – spytała

- Tak, ma pani rację. Zapewniam, że zaraz zrobi się cieplej. Dokąd pani jechała? – nie doczekał się odpowiedzi, bo znowu straciła przytomność. Dobrze, że był już przy swoim samochodzie. Z ledwością otworzył drzwi. Z dużą też trudnością, ale delikatnie posadził ją na siedzeniu. Maksymalnie odchylił fotel pasażera. Spała, albo była nieprzytomna. Sprawdził czy oddycha. Lotem błyskawicy wrócił do jej samochodu. Szybko zlokalizował torebkę i telefon. Kątem oka zauważył leżące na podłodze po stronie pasażera rozbite okulary – Musiały jej spaść. – Nie zabrał ich. - Już jej się nie przydadzą.

Do najbliższego szpitala dojechał rekordowo szybko. Cieszył się, że jak ją zabierali sanitariusze oddychała, żyła. Tak się o nią bał, ale chyba udało się ją uratować. Postanowił, że zostanie i zobaczy czy z nią wszystko w porządku. Zabrali ją na badania. On czekając poprosił w rejestracji o możliwość zadzwonienia. Pozwolono mu. Zgłosił wypadek, a później zadzwonił do przyjaciela. Wyjaśnił mu pokrótce wszystko i poprosił, żeby ściągnął jej samochód do mechanika w Warszawie. Zapewnił, że jak tylko wróci do domu, to się do niego odezwie. - No to zostało mi tylko czekanie – stwierdził. Dopiero teraz zauważył, że cały jest umazany zastygłą krwią, jej krwią. – Muszę się umyć i będę musiał pojechać się przebrać – pomyślał. W końcu doczekał się na lekarza

- Panie doktorze, czy mógłbym się dowiedzieć o stan tej pacjentki z wypadku? Urszuli Cieplak? – zapytał.

- Pan jest kimś z rodziny, narzeczonym? – odpowiedział pytaniem lekarz. Bez namysłu kiwnął głową. Mocno rozmijał się z prawdą, ale wiedział, że obcym osobom nie udziela się informacji odnośnie stanu zdrowia pacjentów, a on bardzo się martwił i czuł się za nią odpowiedzialny. Lekarz wydawał się dość mocno zatroskany.

- No cóż, obrażenia nie były poważne jednak musiała być operowana. Miała otwarte złamanie kości, ale nie stwierdziliśmy wstrząśnienia mózgu ani obrażeń wewnętrznych. Zrobiliśmy co w naszej mocy, ale chora nie chce się wybudzić. Niestety nie wiemy dlaczego tak się dzieje i co robić dalej. Z medycznego punktu widzenia już powinna do nas wrócić, ale tak się nie stało. Zastanawialiśmy się z kolegami, że być może zareaguje na głos kogoś bliskiego? Może na pana głos? Proszę przy niej być i starać się mówić do niej o byle czym, o wszystkim. Być może to pomoże. Nieraz tak jest, że ludzie z jakichś sobie tylko znanych powodów nie chcą wracać, nie chce im się żyć. Zobaczymy, czy pana obecność pomoże. - Widać było, że lekarz jest bardzo zmęczony.

- Dziękuję bardzo za wszystko. – Lekarz tylko machnął ręką.

- Nie ma o czym mówić.

- Dobrze spróbuję, gdzie ona leży?

- W sali numer trzy, zaprowadzę pana i jeszcze raz zobaczę co z nią.

Po wyjściu lekarza usiadł tuż przy jej łóżku. Leżała taka biedna i była tak przeraźliwie blada. Wyglądała jak bezbronne dziecko. Nie była ładna, jej urodę określiłby jako bardzo przeciętną, ale za to oczy miała najpiękniejsze na świecie i takie duże… Pamiętał, że jak je zobaczył tam na łące, kiedy odzyskała przytomność, aż mu dech zaparło. Myślał nawet, że to są szkła kontaktowe, bo jeszcze nigdy nie widział tak niesamowicie intensywnego koloru. Miała przepiękne chabrowe oczy. – O czym mam z nią rozmawiać, przecież w ogóle się nie znamy. No nie, to nie jest tak do końca prawda. Ja znam jej imię i nazwisko, przecież podawałem je w rejestracji czytając z jej dowodu osobistego. A może po prostu jej powiem co myślę o kobietach za kierownicą? Przecież teraz już mogę, podobno nic już jej nie grozi. Nie mogę tak siedzieć, muszę zacząć z nią rozmawiać– pomyślał.

- Witam panią, pani Urszulo. Słyszy mnie pani? Powinienem się przedstawić, bo się nie znamy. Nazywam się Marek, Marek Dobrzański. To ja przywiozłem panią do szpitala. Lekarze mówią, że nie ma pani jakiś poważnych obrażeń i już powinna się pani wybudzić. Czemu nie chce pani do nas wrócić? Pewnie pani nie pamięta, więc przypomnę, że mieliśmy stłuczkę, po której pani samochód dachował. A tak przy okazji, może mi pani powiedzieć, kto dał pani prawo jazdy? Jak się okazuje moje myślenie, że żadnej kobiecie nigdy prawa jazdy, nie jest bezpodstawne! Dlaczego jechała pani jak jakaś, za przeproszeniem, idiotka? Nie patrzyła pani w ogóle na jezdnię, do tego jechała pani zbyt szybko, przecież padał deszcz! Czy nikt pani nie nauczył, że w przypadku poślizgu należy co najmniej zdjąć nogę z gazu, to jest konieczne! I nie wolno szarpać kierownicą na prawo i lewo!? Przepraszam…, chyba nie powinienem na panią krzyczeć, przepraszam jeszcze raz. Przyznaję, jestem na panią zły, bo bardzo mnie pani wystraszyła i jeszcze na dodatek nie chce pani współpracować, dlaczego? Bardzo proszę się obudzić. Proszę mi dać znać kogo mam powiadomić o pani wypadku. Męża, narzeczonego, może dzieci, rodziców?


ROZDZIAŁ 4


Czuwał przy niej całą dobę. Nie chciał jej zostawiać. – A jeśli się przebudzi i wtedy nikogo nie będzie, pewnie się niepotrzebnie przestraszy. – Nie chciał do tego dopuścić. Z troską trzymał ją za rękę i uspakajająco gładził jej włosy. – Jakie ona ma piękne dłonie i takie długie smukłe palce, a jej włosy są takie miękkie i delikatne jak jedwab, pięknie pachną owocowym szamponem… – Trochę opowiadał jej o sobie i firmie, której jest współwłaścicielem i jednocześnie prezesem, czytał na głos gazety, szeptał słowa otuchy. Mógł dokładnie się jej przyjrzeć. Sprawiała wrażenie bardzo kruchej istotki. Mimo, że spała, z całej jej postaci bił jakiś ogromny smutek. Zastanawiał się nad słowami lekarza – Co musiało się jej stać, że nie chce żyć? – pytał sam siebie. Było mu jej żal. Wyrzucał sobie, że niepotrzebnie na nią nakrzyczał. Czas nieubłaganie płynął, ale w przypadku Uli niestety nic się nie zmieniło, nie obudziła się. Lekarze bezradnie rozkładali ręce. Postanowił, że pojedzie w końcu się przebrać i spróbuje znaleźć jej rodzinę, może oni coś pomogą.

Z dokumentów, które znalazł w jej torebce dowiedział się gdzie mieszka i niezwłocznie tam się udał. W domu zastał jej ojca, rodzeństwo i mężczyznę, który przedstawił się jako Maciej Szymczyk. Zauważył jak bardzo są niespokojni i zdenerwowani. Opowiedział pokrótce o tym co się stało. Zapewnił, że nic już Uli nie grozi, ale jest problem z wybudzeniem jej, bo zapadła w śpiączkę.

- Lekarze twierdzą, że ona po prostu nie chce się wybudzić. Nie chce wracać do życia.

Maciek usłyszawszy te słowa złapał się za głowę.

- To moja wina. Wyłącznie moja. Pokłóciliśmy się. Strasznie na nią naskoczyłem. Wyszła ode mnie zdenerwowana i wsiadła do samochodu. Jeżeli ona się nie obudzi, to chyba strzelę sobie w łeb. Jestem kompletnym kretynem.

- Może nie będzie tak źle – pocieszał Marek. – Kilkanaście ostatnich godzin spędziłem przy jej łóżku. Opowiadałem jej różne rzeczy i czytałem gazety. Może jednak coś usłyszała? Trzeba być dobrej myśli.

Marek widząc rozpacz Maćka uznał, że jest on jej narzeczonym lub mężem. Pożegnał się zostawiając swoją wizytówkę i zapewnił, że jeśli będzie taka potrzeba, on zawsze jest gotowy do pomocy.


Szymczyk, od kiedy dowiedział się o wypadku, nie odstępował od łóżka Uli ani na krok. Cały czas ją przepraszał i prosił o wybaczenie. Nie mógł sobie darować, że to na pewno przez niego Ula wsiadła do samochodu i tak bezmyślnie jechała. Był wdzięczny Markowi za okazane serce. – Przecież mógł odjechać, zostawić ją na pastwę losu. Tyle się słyszy o podobnych reakcjach – rwał z głowy włosy.

Prawie po tygodniu stan Uli się polepszył. W końcu się wybudziła. Pierwszą osobą, którą zobaczyła był Maciek. Ucieszyła się. Widocznie oboje uznali, że nie ma na co czekać i wreszcie wyjaśnili sobie wszystkie nieporozumienia, wzajemnie się przepraszali i dziękowali za wszystko. Znowu Maciek odebrał ją ze szpitala. W domu czekała na nią z utęsknieniem rodzina. Tata nie krył swoich łez. Ściskał ją i całował na przemian.

- Nie zasłużyłaś na te cierpienia córcia i naprawdę nie wiem, dlaczego los tak okrutnie cię doświadcza. Najpierw strata dziecka, a teraz to.

- Nie płacz tato, już wszystko dobrze. Wierzę, że wreszcie karta się odmieni i ja też zaznam w życiu szczęścia.

Usiedli przy stole w kuchni. Józef już się krzątał parząc aromatyczną kawę. Na stole wylądowały jakieś ciastka.

- Wiesz Ula, – odezwał się Maciek – pomyślałem, że powinnaś podziękować swojemu wybawcy. Gdyby nie jego szybka interwencja prawdopodobnie nie wyszłabyś z tego wypadku. On okazał się bardzo troskliwy. Siedział przy tobie kilkanaście godzin i mówił do ciebie usiłując wybudzić cię ze śpiączki. Bardzo się o ciebie martwił.

- Mam jakieś niejasne przebłyski. Tak jakbym słyszała strzępy słów wypowiadane przez człowieka zupełnie mi obcego. Zastanawiałam się nawet kim on jest. Zupełnie go nie pamiętam z wypadku, chociaż ponoć odzyskiwałam momentami przytomność. Ale oczywiście masz rację. Zdecydowanie powinnam mu podziękować.

Maciek wyjął z kieszeni marynarki mały kartonik.

- Tu masz wizytówkę, którą mi zostawił. Okazało się, że on jest prezesem Febo&Dobrzański, tej firmy, w której pracuje Violetta, wiesz… ta…

- Tak. Wiem, wiem – zapewniła pośpiesznie.

- No właśnie. To ona jest jego sekretarką.

- Powinnaś pojechać córcia. To twój wybawca.

Namówiona przez ojca i przez Maćka postanowiła pojechać następnego dnia. Na Lwowską dotarła bez przeszkód. Poinstruowana wjechała na piąte piętro biurowca i wysiadłszy z widy podeszła do recepcji przedstawiając się stojącej tam szczupłej brunetce. Recepcjonistka zaprowadziła ją do sekretariatu, w którym królowała Violetta. – Więc to jest ta słynna Viola, która złamała serce Maćkowi? Rzeczywiście piękna kobieta, ale przy tym jakaś taka dziwna. Miałam rację, że oni zupełnie do siebie nie pasują – pomyślała. Ponownie przedstawiła się i poprosiła o możliwość krótkiej rozmowy z prezesem. Sekretarka ją zaanonsowała. Po usłyszeniu zaproszenia, weszła do gabinetu.

- Dzień dobry, można?

Marek wstał zza biurka i z wyciągniętą dłonią szedł w jej kierunku. Uśmiechał się przy tym tak szeroko, że niemal zmiękły jej kolana. Nie spodziewała się, że będzie tak niesamowicie przystojny i jak na mężczyznę, niezwykle urodziwy.

- Dzień dobry pani Urszulo. Tak się cieszę, że widzę panią w dobrym zdrowiu. Zapraszam, - wskazał dłonią kanapę - proszę się rozgościć.

Był tak bardzo uradowany z faktu, że widzi ją całą i zdrową, że niemal fruwał ze szczęścia. Sam siebie nie rozumiał i swoich reakcji na jej widok. Po wypadku został jej jedynie gips na złamanej ręce.

Z czego on się tak cieszy? – pomyślała ze zdziwieniem Ula. - Nie, dziękuję, ja tylko na chwileczkę. Nie chcę panu zabierać czasu. Sekretarka poinformowała mnie, że jest pan bardzo zajęty. Przyszłam, żeby przeprosić… Przepraszam, bardzo przepraszam, że naraziłam pana na tak ogromne kłopoty. Powinnam również podziękować, więc dziękuję za to, że uratował mi pan życie – powiedziała rzeczowo, wypranym z emocji głosem. Zaczęła się zbierać.

- Naprawdę nie ma za co – odpowiedział wesoło. - Ale widzę, że nie jest pani jakoś szczególnie szczęśliwa z … - Nie pozwoliła mu dokończyć.

- Ależ jestem, jestem. A tak przy okazji mogłabym zadać panu jedno pytanie? – spytała spokojnym, cichym głosem.

- Oczywiście, postaram się odpowiedzieć.

- Dlaczego pan to zrobił?

Patrzył na nią zdziwiony i widać było, że nie rozumie o czym ona mówi.

- Ale co zrobiłem?

- Dlaczego pan, panie … - próbowała sobie przypomnieć jego imię.

- Marku – szybko jej podpowiedział

- A tak. Marek, przypominam sobie. No więc dlaczego pan, panie Marku mnie uratował? Dlaczego dążył pan do wybudzenia mnie? – pytała cicho patrząc na niego wielkimi, smutnymi i strwożonymi oczami. - A zresztą nieważne, pójdę już - nie dała mu szansy, żeby mógł odpowiedzieć. - Do widzenia.

Po jej wizycie nie mógł dojść do siebie. Był w szoku. – No nie, to się nie zdarzyło naprawdę! Ona chyba nie jest zdrowa. Czyżby lekarze jednak nie dopatrzyli się wstrząśnienia mózgu, albo czegoś gorszego? Ona chyba nie jest do końca normalna. Faktycznie szkoda było mojego czasu na taką wariatkę, po co ja się tak przejmowałem? Znowu chciałem dobrze, a wyszło jak zawsze. Brrr! Nie ma co, trzeba wracać do pracy – myślał zdenerwowany.


Któregoś dnia znowu ją zobaczył. Siedziała na ławce. Wyglądała na kogoś zagubionego i nie wiedzącego, co ma ze sobą począć. Wokół niej stało mnóstwo toreb, chyba z zakupami. Postanowił się zatrzymać. Zaparkował obok i podszedł do niej.

- Witam pani Urszulo. Znowu się spotykamy. Widzę, że zdjęli pani gips – powiedział spokojnym głosem. Spojrzała na niego rozbieganym wzrokiem. Sprawiała wrażenie osoby kompletnie zdezorientowanej, która nie poznaje otoczenia w jakim się znajduje. To go trochę zaniepokoiło. – Dobrze pani się czuje?

Wreszcie udało jej się skupić wzrok na jego twarzy. Uśmiechnęła się nieśmiało.

- Pan Dobrzański… Dzień dobry…

- Jaki ten świat mały, prawda? Nie przypuszczałem, że będę miał jeszcze okazję panią zobaczyć i to w tak krótkim czasie. - Ciągle wydawała się, zamyślona, chociaż wyraźnie widział jak wiele wysiłku wkłada w to, żeby skoncentrować się na jego słowach. Nie czekając na jej odpowiedź mówił dalej. – Może mógłbym pani jakoś pomóc? – popatrzył wymownie na siatki z zakupami.

- Zapomniałam, że nie mam jeszcze samochodu. Ciągle stoi w warsztacie, bo dużo przy nim roboty– odpowiedziała zmęczonym i trochę płaczliwym głosem. – Przesadziłam z tymi zakupami i teraz nie potrafię nawet ich unieść. Nie mam siły.

- To nic, nieraz się tak zdarza. Jesteśmy zabiegani i nic dziwnego że czasami nie pamiętamy o jakiś sprawach. Proszę się nie martwić. Bardzo chętnie pomogę. Wraca pani do domu? Mogę panią podwieźć? – Było mu jej żal, bo wydawała się taka wylękniona i chyba nie do końca świadoma, co się wokół niej dzieje. Wzbudzała w nim przemożną chęć opiekowania się nią. Zaczął zbierać jej siatki. Wstała. Wyglądała jakby było jej wszystko jedno.

- Jeśli nie sprawię kłopotu…?

- Absolutnie nie. Będzie mi miło. Proszę za mną. Zaparkowałem tuż obok. Zapraszam.

Wsiadła do samochodu i zapięła pas. Utkwiła wzrok w widoku za przednią szybą. Milczała. Wydawała się taka nieobecna i kompletnie bierna. Wyłączył radio żeby jej nie przeszkadzać i ruszył. Przez jakiś czas jechali w ciszy. W końcu odezwała się przestraszona.

- Przepraszam, nie powiedziałam panu dokąd jechać…

- Nic nie szkodzi. Ja znam adres – zobaczył jej zdziwiony wzrok, więc szybko wyjaśnił. - Byłem u pani rodziny, żeby powiadomić o wypadku.

- No tak. Całkiem zapomniałam… – uspokoiła się i znowu zamilkła.

Naprawdę mocno niepokoił go jej stan. Ta apatia i obojętność wskazywały na totalną rezygnację z chęci do życia. – Czym ona się tak martwi? Co spowodowało, że jest jej tak ciężko? Nie miałem racji, nie wygląda na wariatkę – myślał spoglądając na nią od czasu do czasu. Dojechali. Zaparkował przed bramą. Odpięła pas i wysiadła. Uznała jednak, że wypada coś powiedzieć.

- Dziękuję, to miłe z pana strony, że zechciał mnie pan podwieźć.

- Może jednak pomogę pani wnieść te torby do środka? Dużo tego.

- Tak, poproszę i tak chciałam pana zaprosić na herbatę albo kawę. Chociaż w ten sposób mogę się odwdzięczyć za pomoc.

- Chętnie napiję się kawy.

Weszli do domu. Marek został przywitany przez rodzinę jak długo i niecierpliwie wyczekiwany gość. Ula nie mogła się temu nadziwić.

Zauważył, że wszystkie czynności wykonuje jak automat. Wypakowała zakupy i usiadła przy stole ze spuszczoną głową. Józef postawił przed Markiem filiżankę z kawą i z niepokojem zerknął na córkę, co nie uszło uwagi Marka. Upił łyk kawy i uśmiechnął się do Cieplaka.

- Chciałbym z panem porozmawiać jeśli nie ma pan nic przeciwko temu. Na osobności.

Ula poruszyła się niespokojnie. Podniosła głowę i wbiła wzrok w ojca.

- To wy sobie porozmawiajcie, a ja pójdę się położyć. Zmęczona jestem.

- Przecież nic jeszcze nie zjadłaś. Wyglądasz jak własny cień – zżymał się Józef. – Tak nie można córcia. Niszczysz sama siebie.

- Nie jestem głodna. Nie zmuszaj mnie – wstała od stołu i wolno poszła do swojego pokoju. Józef westchnął ciężko.

- Już naprawdę nie wiem, co mogę jeszcze zrobić, żeby ona wreszcie zaczęła żyć. Jest taka uparta. Uważa, że nic jej nie jest, a przecież widzę, jak spala się każdego dnia. Jak dręczy ją przeszłość. Gdyby mogła, wzięła by na siebie wszystkie grzechy ludzkości.

- Ja właśnie o tym chciałem porozmawiać panie Józefie. Ona chyba potrzebuje pomocy. Nie wiem, co ona przeszła wcześniej, ale to musiało być traumatycznie doświadczenie, bo wychodzi na to, że z tą przeszłością nie uporała się w ogóle. Nie jestem lekarzem, ani nikim w tym rodzaju, ale bardzo chciałbym jej pomóc. Muszę wiedzieć z czym mam się zmierzyć. Koniecznie trzeba zająć jej myśli czymś innym i sprawić, żeby przestała rozpamiętywać przeszłość. Jest mi jej szczerze żal.

Józef pokiwał głową ze smutkiem i przysiadł na krawędzi krzesła opierając łokcie o blat stołu.

- To nie będzie wesoła opowieść. Ula to dobre dziecko. Szczere, trochę naiwne, zbyt ufne i bardzo wrażliwe. Zawsze taka była. Przy tym wszystkim przejawiała niezwykły talent matematyczny. Dzięki niemu skończyła dwa kierunki trudnych studiów i dostała dobrą pracę. Zaczęła awansować i teraz zajmuje stanowisko dyrektora finansowego w swojej firmie. I o ile miała szczęście w życiu zawodowym, tak zupełnie go nie miała w życiu osobistym. Nie miała go u mężczyzn. Zawsze trafiała na tych niewłaściwych, chociaż miała ich zaledwie dwóch. Pierwszy okazał się zwykłym cwaniakiem, który żerował na niej i wyłudzał od niej pieniądze. Zna pan takich na pewno. Dwie lewe ręce do roboty i życie na koszt kobiety. Zwykły utrzymanek. W końcu przejrzała na oczy i pogoniła go na cztery wiatry. Drugi był lekarzem kardiologiem. Zapowiadał się naprawdę szczęśliwy związek. Byli ze sobą dwa lata i mieszkali razem w Warszawie. Lubiłem go. Dzięki niemu przyspieszono moją operację by-passów. Wydawał się naprawdę porządnym człowiekiem. Ula świata poza nim nie widziała.

- A Maciek? – przerwał mu Marek.

- Maciek? – zdziwił się. – Maciek jest jej przyjacielem od pieluch. Są w tym samym wieku. Od zawsze trzymają się razem i wspierają.

- Myślałem, że on jest jej chłopakiem.

- Nie, nie, – Józef pokręcił głową – nic z tych rzeczy. Zanim opowiem dalej przygrzeję gołąbki. Na pewno pan głodny, a i mnie burczy w brzuchu.


31 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Kommentare


bottom of page