ROZDZIAŁ 5
Kiedy Józef postawił przed nim talerz parujących gołąbków polanych gęstym, pomidorowym sosem zakręciło go w żołądku. Teraz dopiero poczuł, jak bardzo jest głodny. Józef zachęcał go do jedzenia.
- Proszę jeść, a ja będę opowiadał.
Marek przełknął pierwszy kęs i uśmiechnął się błogo.
- Ależ to pyszne. Dawno nie jadłem gołąbków. Rewelacyjne.
- To Uli robota. Ma dryg do takich rzeczy. Szkoda, że w życiu osobistym nie ma kompletnie szczęścia. Okazało się, że Piotr był kolejną życiową, pomyłką. Nie miała pojęcia, że żyje z jakimś lowelasem, który nie potrafi odmówić żadnej kobiecie a zwłaszcza takiej, którą ma w zasięgu ręki. Przez jego służbową kanapę przewinął się podobno cały żeński personel medyczny szpitala, w którym pracuje. Takie właśnie plotki dochodziły do uszu Uli. Któregoś dnia przekonała się na własne oczy, że to szczera prawda nakrywszy go z jakąś pielęgniarką. Nie mogła mu już zaufać. Była tak bardzo zraniona, że jedynym rozsądnym wyjściem wydawało się rozstanie. Wróciła do Rysiowa, ale wkrótce okazało się, że ten związek był jednak brzemienny w skutki, bo zaszła w ciążę. Mimo, że Piotr okazał się ostatnim łajdakiem i nie miał zamiaru ponieść żadnych konsekwencji z tytułu ojcostwa, Ula była szczęśliwa. Cieszyła się na myśl, że zostanie matką. Któregoś dnia zdarzyło się nieszczęście. Spadła z taboretu i to tak niefortunnie, że poroniła. Nie mogła się po tym pozbierać i chyba do tej pory nie pogodziła się z utratą dziecka. Wróciła ze szpitala do domu kompletnie odmieniona. Potwornie rozpaczała. Zamykała się w swoim pokoju i płakała po całych dniach. W dodatku straciła słuch i to nie dlatego, że miała uszkodzony narząd słuchu, ale jakąś blokadę w psychice. Podobnie jak po wypadku nie chciała się wybudzić tak i wtedy nie chciała nic słyszeć. To dzięki Maćkowi i jego perswazjom jakoś się ogarnęła, chociaż nadal miewa momenty, że snuje się po domu jak duch. Często błądzi gdzieś myślami i jest zupełnie nieobecna. Bardzo mnie to martwi. Ta jej apatia jest dla mnie nie do zniesienia, bo ona sprawia wrażenie, że wcale nie chce żyć i oddycha wyłącznie z musu. Sama powiedziała mi kiedyś, że żyje chyba za karę – Cieplak bezradnie rozłożył ręce. – Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia jak pomóc własnemu dziecku. Nie może spać, nie może jeść. Wygląda jak cień.
- A w pracy? Jak sobie radzi w pracy?
- Podobno dobrze. Stała się typowym pracoholikiem. Wręcz rzuciła się w wir zajęć, a ja wiem, że to tylko po to, żeby zająć myśli czymś innym, żeby nie wracać do tych traumatycznych przeżyć. Myślę, że ona nigdy się z tym nie upora.
Marek pokiwał głową.
- Jeśli się pan zgodzi, ja bardzo chciałbym jej pomóc. Chciałbym wyrwać ją z tej beznadziei. Jest mi jej ogromnie żal i żal mi was wszystkich. Może z czasem dałaby się przekonać, że nie poradzi sobie z tą traumą sama, że potrzebuje specjalisty… Ona nie jest wariatką, tylko pogubiła się w życiu.
Józef popatrzył na niego z zadumą.
- Ja nie mam nic przeciwko temu. Może panu się uda… ? Ja chciałbym tylko odzyskać dawną Ulę. Tę wesołą, radosną dziewczynę z pięknym, szerokim uśmiechem, kochającą świat i ludzi. To wszystko w niej umarło, jakby odcięła dawne życie od tego teraz. To jest takie straszne… - otarł dłonią mokre od łez pomarszczone policzki.
- Wierzę, że będzie dobrze panie Józefie i proszę zwracać się do mnie po imieniu. Tak będzie lepiej. Chciałbym jeszcze porozmawiać z Ulą, mogę?
- Niech pan…, idź do jej pokoju. Założę się, że leży na łóżku i gapi się w sufit.
Zapukał cicho do drzwi i uchylił je wsuwając przez nie głowę. Józef miał rację. Było dokładnie tak jak powiedział.
- Pani Urszulo…, mogę na chwilkę? Zaraz będę jechał, ale zanim to zrobię chciałbym zamienić z panią kilka słów. - Podniosła się z łóżka bez słowa i wykonała ręką zapraszający gest. Usadowił się na krześle naprzeciwko niej. Aż się wzdrygnął kiedy popatrzył w te ogromne, przepełnione wielkim smutkiem oczy. – Może zacznę od tego, że bardzo mi na pani zależy i chciałbym panią widywać częściej. – Jej twarz wyrażała bezbrzeżne zdumienie.
- Ale…, dlaczego?
Uśmiechnął się do niej serdecznie i pokręcił głową.
- Naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu tak czuję. Pragnąłbym też, żebyśmy mówili sobie po imieniu i zaczęli się traktować jak para przyjaciół. – Wyciągnęła do niego szczupłą dłoń. Uścisnął ją lekko bojąc się, że jak to zrobi mocniej po prostu połamie jej palce.
- Ula.
- Marek. Zgodzisz się, żebyśmy widywali się częściej?
- To trochę dziwna propozycja, bo nie znamy się prawie wcale, a poza tym ja chyba nie jestem najlepszym kompanem ani do towarzystwa, ani do rozmowy. Myślę…, myślę, że nie byłbyś zadowolony z tych spotkań. Zresztą czemu one miałyby służyć?
- No cóż… Chciałbym cię lepiej poznać, a takie okazjonalne i przypadkowe spotkania tego nie ułatwią. Jutro sobota i ma być ładny dzień. Mam ochotę na spacer w Łazienkach. Przyjechałbym rano, powiedzmy o dziesiątej i pojechalibyśmy tam. Kiedy ostatni raz byłaś w parku na spacerze, takim prawdziwym spacerze?
- Nie wiem… Nie pamiętam… Chyba dawno…
- To będzie dobra okazja, żeby nacieszyć się parkową atmosferą. Nie odmawiaj mi proszę – jego stalowo szare oczy patrzyły na nią tak błagalnie, że nie potrafiła mu odmówić.
- Dobrze… Jutro o dziesiątej.
Uszczęśliwiony schwycił jej dłoń i podniósł do ust.
- Dziękuję Ula. To będzie udany dzień. Zobaczysz. Teraz pożegnam się już. Dobrej nocy. – Nie odpowiedziała tylko kiwnęła głową.
Wracał do Warszawy jakiś dziwnie podekscytowany i szczęśliwy. Gdzieś w podświadomości czuł, że ta kobieta w drastyczny sposób odmieni jego życie. Do tej pory nie było specjalnie udane. Najpierw bardzo długi związek z kobietą, do której nie czuł nic, za to bardzo nalegali na poślubienie jej jego rodzice. Była córką ich zmarłych przyjaciół i wspólników. Niestety, on od początku miał wrażenie, że to nie z nią mu po drodze. Bez żalu rozstał się z nią i co dziwne, to nie ona miała do niego o to największe pretensje, ale właśnie seniorzy Dobrzańscy. Po rozstaniu z Pauliną miewał jakieś przygodne znajomości, ale raczej były one bardzo krótkie i zupełnie bez znaczenia. Nie pamiętał, żeby któraś z tych kobiet zrobiła na nim tak ogromne wrażenie jak Ula. Intuicyjnie czuł, że ma względem niej jakąś misję do wykonania. Mogło się to wydawać absurdalne, ale tak właśnie to odbierał.
Następnego dnia już nie mógł dospać. Obudził się o szóstej rano i niecierpliwie plątał po domu do samej dziewiątej. Ubrany w luźny, niezobowiązujący strój w postaci jasnych jeansów, sportowej koszulki i cienkiej kurtki ruszył do samochodu. Do Rysiowa dojechał przed czasem, ale nie przejął się tym. Z nadzieją, że Ula będzie już gotowa do wyjścia zapukał do drzwi. Otworzyła mu Betti. Przykucnął przy niej i przywitał się. Z kieszeni kurtki wyciągnął wielką czekoladę z bakaliami i wręczył ją małej. Zalśniły jej oczy na widok tej słodkości.
- Dziękuję. Moja ulubiona – powiedziała wpuszczając go do środka. Z pokoju wyszła Ula. W błękitnej, kwiecistej sukience wyglądała pięknie. Sukienka była dość luźna i nie podkreślała jej chudości. Rozpuszczone, długie do połowy pleców gęste włosy spływały miękką falą, a blade zazwyczaj policzki pokrywało nieco różu. Usta podkreślone delikatną szminką dopełniały całości. Patrzył na nią z zachwytem. Dzisiaj już nie wydawała mu się przeciętna, ale naprawdę piękna. I jeszcze te oczy tak intensywnie błękitne… - Chyba założyła soczewki – pomyślał. Uśmiechnął się do niej. – Jesteś gotowa Ula? Jeśli tak, to możemy ruszać.
- Tak…, możemy.
Szarmancko otworzył jej drzwi samochodu i sam zasiadł za kierownicą.
- A co z twoim samochodem Ula? Strasznie długo go naprawiają.
- Podobno czekali na jakąś cześć, którą musieli sprowadzić, ale w tym tygodniu będę już mobilna. Przynajmniej tak mi powiedziano.
Większą część drogi przebyli w milczeniu. Ula znowu uciekła w swój własny świat. Łazienki tętniły życiem. Pogoda sprzyjała spacerom i już od samego rana park był oblegany przez Warszawiaków. Szli wolno jedną z licznych tu alejek. Ula nie czuła się zbyt pewnie zwłaszcza, że co chwilę mijali jakąś młodą mamę pchającą wózek z niemowlęciem lub trzymającą za ręce swoje pociechy.
- O co chodzi Ula? Wyglądasz jakbyś chciała stąd uciec. Coś cię niepokoi? – zapytał.
- Nie, nie…, wszystko w porządku. To tylko wspomnienia.
- Spójrz. Zabrałem torbę orzechów i suche bułki. Nakarmimy wiewiórki, a potem kaczki. Mam też aparat fotograficzny. Zrobię nam parę zdjęć.
- Zdjęć…? To chyba nie najlepszy pomysł. Nie jestem zbyt fotogeniczna.
- Przeciwnie! – zaprotestował. – Jesteś bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania – przyłożył aparat do oka. – No spójrz na mnie i uśmiechnij się chociaż raz. Jestem pewien, że masz śliczny uśmiech. – Odwróciła do niego twarz, ale nie potrafiła wykrzesać z siebie radości. W jej oczach nadal królował smutek i przygnębienie. – Mówił ci już ktoś, że masz piękne oczy? Ja nigdy nie spotkałem podobnych. Są niesamowicie błękitne, wręcz chabrowe. Intensywność koloru zmienia się w zależności od światła. Teraz są niemal granatowe. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
Jej policzki oblały się czerwienią, co ostatnio nie zdarzało się w ogóle, bo były raczej blade jak płótno. Nie była przyzwyczajona do komplementów. Prymitywny Bartek nie prawił jej ich wcale, a doktorek tylko wtedy, jak coś potrzebował.
Dotarli do miejsca, w którym najczęściej można było spotkać wiewiórki. Nasypał jej w garść nieco orzechów.
- Po prostu przykucnij. Zobaczysz, że same przyjdą.
Tak właśnie zrobiła. Po chwili rzeczywiście pojawił się zwinny rudzielec, a za nim następny. Pojaśniały jej oczy i po raz pierwszy uśmiechnęła się szeroko. Marek nie pozostał bierny. Nawet nie zauważyła, że pstryka zdjęcie za zdjęciem. Ona całkowicie odcięła się od otoczenia. Była tylko ona i wiewiórki. Dokładnie tak samo zachowywała się przy karmieniu kaczek. Pomyślał, że to był dobry pomysł przywieźć ją tutaj. Przynajmniej na chwilę oderwała się od przykrych wspomnień.
- Zmęczona? – zapytał z troską widząc jak nerwowo przeciera czoło.
- Nie, ale pić mi się chce. O tym nie pomyśleliśmy.
- Ja pomyślałem. Tu niedaleko jest mała knajpka. Serwują tam naprawdę pyszne soki ze świeżo wyciśniętych owoców. Lubisz?
- Nie wiem. Rzadko takie pijam, a raczej nie pijam w ogóle.
- Dzisiaj spróbujesz. Ja mógłbym je pić litrami, a poza tym są bardzo zdrowe. Chodźmy.
Już na miejscu zamówił mieszankę soku z pomarańczy, mango i banana. Sok był bardzo gęsty i uznał, że taka bomba witaminowa jest dla Uli jak najbardziej wskazana. Podał jej ogromną szklanicę schłodzonego soku wraz ze słomką. Pociągnęła łyk.
- Mmm, to naprawdę jest pyszne. Naprawdę dobre.
- Cieszę się, że ci smakuje. Dobry też jest z marchwi z jabłkiem i mango. Z arbuza też jest niezły, ale bardziej wodnisty. Jak będziesz miała jeszcze ochotę to zamówimy, chociaż ja mam w planach obiad i liczę na to, że mi nie odmówisz, bo już zamówiłem stolik.
- No skoro zamówiłeś to nawet nie wypada odmówić, choć ja już czuję się pełna po tym soku. Może za jakieś dwie godziny, dobrze?
- Co tylko zechcesz. A po obiedzie pójdziemy do kina. Wykupiłem bilety na jakąś komedię. Przynajmniej rozerwiemy się trochę.
Nie protestowała. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów znalazł się ktoś, kto w tak ujmujący sposób troszczył się o nią i dbał o jej komfort psychiczny. Doszła do wniosku, że Marek jest bardzo miłym i bardzo taktownym człowiekiem.
- Opowiedz mi coś o sobie – poprosiła.
- Pewnie tego nie pamiętasz, ale ja już raz opowiadałem ci o sobie. Gadałem przez kilka godzin tylko po to, żebyś wybudziła się ze śpiączki.
- Zupełnie tego nie pamiętam. To znaczy wydaje mi się, że dochodziły do mnie jakieś fragmenty słów, ale nie byłam w stanie ich rozróżnić.
- Może to i lepiej – zachichotał. – Opowiadałem wtedy tyle o sobie, że teraz zaczynam się rumienić, ale bardzo chciałem, żebyś otworzyła oczy, żebyś się ocknęła. O firmie nie będę opowiadał, bo byłaś i mniej więcej wiesz, jak ona wygląda. Ja jestem jedynakiem, facetem po trzydziestce, a dokładniej mam trzydzieści dwa lata. Nie jestem i nigdy nie byłem żonaty. Kiedyś byłem w stałym, sześcioletnim związku ze współwłaścicielką firmy, ale ten związek był toksyczny i musiałem to przerwać. Od tej pory jestem singlem i wciąż szukam tej jednej jedynej.
- Ja już nie szukam – powiedziała cicho. – Najwyraźniej życie w związku nie jest mi pisane. Maćkowi chyba też nie. Ma takie samo zezowate szczęście jak ja. Wiesz, że szaleńczo kochał się w twojej sekretarce?
- W Violetcie? – aż przystanął zdziwiony. - Nie miałem pojęcia…
- A ja nie miałam pojęcia, że jesteś szefem F&D, bo wcześniej usłyszałam jej nazwę niż cię poznałam.
- Intrygujące. I jak z tą ich miłością? Nadal są ze sobą? Chyba nie, bo ona ostatnio coś za bardzo lgnie do Olszańskiego, mojego dyrektora HR i serdecznego przyjaciela.
- To niech lepiej będzie ostrożny, bo ta dziewczyna szuka bogatego męża i zależy jej wyłącznie na pieniądzach. Jak dowiedziała się, że Maciek jest zwykłym pracownikiem banku porzuciła go bez żalu, a chłopak rozpaczał tygodniami. Szkoda gadać.
- Hmm… Nie znałem jej z tej strony. Chyba będę musiał Sebie otworzyć oczy póki nie jest jeszcze za późno – zerknął dyskretnie na zegarek. – Może zaliczymy ten obiad Ula, a potem pojedziemy do kina? Nie jesteś zmęczona, lub znudzona moim towarzystwem? – Znowu zarumieniła się jak pensjonarka.
- Dam ci znać, jeśli zbierze mi się na ziewanie.
Roześmiał się głośno a ona jak zahipnotyzowana patrzyła na te dwa cudne dołeczki w jego policzkach.
ROZDZIAŁ 6
- Ten dzień był naprawdę udany – pomyślała leżąc już w swoim łóżku. – Nie było nudy, a Marek bardzo się starał, żebym nie myślała o tamtym… Chyba mu się udało, bo zaledwie kilka razy przemknęły mi przez myśl tamte wydarzenia. Jest taki inny niż Piotr. Na pewno jest od niego przystojniejszy a przy tym chyba ma dobry charakter. Podobam mu się, czy robi to z litości? Mam nadzieję, że to pierwsze, drugiego nie zniosłabym. Z drugiej strony co mu się może we mnie podobać? Od czasu Piotra strasznie się zmieniłam. Wyglądam jak kościotrup. – Przypomniała sobie sytuację w restauracji. Zamówił same pyszności. Jakby mogła rzuciłaby się na to, co miała na talerzu, ale jej żołądek po prostu się buntował. Rolada pachniała bosko, do niej rewelacyjne kluski śląskie i surówka z czerwonej kapusty. Z ochotą zabrała się do jedzenia. Zjadła zaledwie połowę i westchnęła ciężko odsuwając talerz.
- Nie smakuje ci – ni to stwierdził ni zapytał Marek patrząc na nią z troską.
- Jest przepyszne, ale nie dam rady. Żołądek mam ściśnięty na supeł. Ostatnio w ogóle nie mam apetytu. Żyję wyłącznie kawą.
- To źle Ula, bo daleko to cię nie zaprowadzi. Jesz tyle co ptaszek, ale nie będę cię zmuszał. Może z czasem przyzwyczaisz organizm do większych porcji. Po prostu musisz częściej jadać w moim towarzystwie, – wyszczerzył się do niej i idąc za ciosem zapytał – dasz się wyciągnąć jutro z domu? – A widząc jej zaskoczoną minę i te wielkie oczy wyrażające zdumienie ciągnął dalej. – Wiesz…, wymyślę coś fajnego, jakąś atrakcję, żebyśmy się nie nudzili i miło spędzili ten dzień. – Jej mina była bezcenna. Zaskoczenie pomieszane z zażenowaniem. Policzki już drugi raz dzisiaj spłonęły uroczym rumieńcem, a on nie mógł przestać się na nie gapić.
- Ale jak to…, tak dzień po dniu…? To jakaś randka?
- Nazywaj sobie to jak chcesz. Uwielbiam twoje towarzystwo i wbrew temu co mówiłaś, jesteś wspaniałym kompanem i do spaceru i do rozmowy. To jak? Zgodzisz się?
- No dobrze… Nie wiem tylko, co tata na to powie…
- Nie będzie miał nic przeciwko. Rozmawiałem z nim i dostałem jego zgodę na rozpieszczanie cię i zapewnienie ci rozrywki.
- Czyli to jakiś spisek? Uknuliście to?
- Jak najbardziej, ale że domyślne z ciebie dziewczę, tajemnica się wydała – zachichotał.
Poprawiła pod głową poduszkę i uśmiechnęła się do swoich myśli. Marek potrafił być taki zabawny. Odkrywał przed nią rzeczy, o których przez ostatnie lata nie pomyślała w ogóle. Kiedyś potrafiła się cieszyć drobiazgami, dzisiaj zobojętniała na nie. On obudził w niej wspomnienia tych lat, gdy żyła pełnią życia, bez większych problemów osobistych i trosk. – Może ktoś taki jest mi właśnie potrzebny? On ma w sobie taką radość i spontaniczność. Nie udaje niczego i wydaje się bardzo szczery we wszystkim co robi. A jutro znowu się zobaczymy. Ciekawe dokąd zabierze mnie tym razem? – Rojąc o tej jutrzejszej „randce” powoli zapadała w sen.
Kiedy obudziła się rano pomyślała, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nie miała złych snów, a co najważniejsze przespała całą noc nie budząc się z czołem zlanym zimnym potem. Była ósma rano. Józef Cieplak krzątał się już w kuchni szykując swojej gromadce niedzielne śniadanie. W domu roznosił się zapach zbożowej kawy i kakao, które uwielbiała mała Betti. Na widok swojej pierworodnej uśmiechnął się do niej.
- Dzień dobry córcia. Późno wróciłaś wczoraj.
- Tak… Byliśmy jeszcze w kinie na świetnej komedii. A dzisiaj… Właściwie nie wiem co dzisiaj. Marek wymusił na mnie spotkanie. Będzie tu za dwie godziny. Jakoś nie umiałam mu odmówić – usprawiedliwiała się. –Józef uśmiechnął się szeroko.
- Bardzo lubię tego chłopaka. Jest otwarty i szczery, a przy tym taki nam życzliwy.
- No, no… - pogroziła mu palcem. – Wiem o waszym spisku. I nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego. To tylko spotkanie a nie żadna randka.
- Już dobrze córcia. Siadaj. Śniadanie gotowe.
Gorączkowo pakował w pokaźne worki ogromną ilość pluszowych zabawek i słodyczy. Miał na dzisiejszy dzień pewien plan, ale nie miał pojęcia jak Ula zareaguje. Już na spacerze w parku zauważył jak bardzo się spina widząc matki z małymi dziećmi. Dzisiaj chciał jej zafundować nieco psychicznego dyskomfortu, ale takiego, który miał przełamać w niej dystans do małych dzieci i być może sprawić, że zmieni się jej stosunek do nieszczęścia, które sama przeżyła tracąc ciążę.
Firma Febo&Dobrzański już od dłuższego czasu wspierała Dom Małego Dziecka przy Nowogrodzkiej. Marek jeździł tam przeciętnie raz na dwa, trzy miesiące i oprócz zabawek i słodyczy, które sprawiały dzieciakom mnóstwo radości, wręczał dyrektorce czek na dość pokaźną sumę. Był ich dobrodziejem i zawsze witano go tutaj z otwartymi ramionami. Zjednał sobie dzieciaki do tego stopnia, że nie mogły się od niego oderwać. Miał nadzieję, że i Ula się przełamie zobaczywszy to stadko pokrzywdzonych przez los maluchów.
Zapakowawszy wszystko do bagażnika i na tylne siedzenie ruszył do Rysiowa. Czekali tu na niego szczególnie Ula, która była ciekawa miejsca, do którego miał ją zabrać. Ledwo przekroczył próg, zapytała go o to. Uśmiechnął się do niej.
- Wszystko w swoim czasie. To ma być niespodzianka. Zresztą nie jedyna dzisiaj. Na pewno nie będziemy się nudzić.
Poczuła się nieswojo, gdy zaparkował przed bramą starego, ale odrestaurowanego budynku. Na widok tabliczki z napisem „Dom Małego Dziecka” poczuła suchość w gardle i zaczęły pocić jej się dłonie. Zachodziła w głowę, dlaczego Marek ją tu przywiózł. Z obawą zerknęła na niego. Wyjął klucz ze stacyjki i odwrócił w jej kierunku twarz.
- Wszystko w porządku? – zapytał widząc jej niepewną minę. Przez chwilę milczała. W końcu pokręciła przecząco głową.
- Nie… Nie jest w porządku. Ja bardzo cię przepraszam, ale nie wiem dlaczego tu jesteśmy. Jeśli masz tu coś do załatwienia, to idź sam. Ja poczekam w samochodzie.
- A ja liczyłem na to, że mi pomożesz… - powiedział z nutką rozczarowania w głosie. – Mam trochę rzeczy do zabrania i sam będę musiał obrócić kilka razy… To rzeczy dla dzieciaków… Pomóż mi, proszę… - wyszeptał. Powoli odpięła pas i otworzyła drzwi samochodu. Chyba bała się tego, co może zobaczyć za bramą. Marek wyskoczył energicznie i otworzył bagażnik. Podeszła do niego i zerknęła do środka.
- Ile tu tego… Na co aż tyle?
- Na to, żeby żadne dziecko nie poczuło się rozczarowane. Na tylnym siedzeniu są cztery takie worki. Jeśli możesz wyciągnij je. Ja opróżnię bagażnik.
Obładowani podeszli do ciężkiej, żelaznej bramy. Marek wdusił guzik dzwonka. Po chwili na schodach ukazała się starsza kobieta i szybkim krokiem ruszyła w ich kierunku.
- Dzień dobry panie Marku! – krzyknęła uradowana. – Znowu mamy dzisiaj święto. Ależ dzieciaki się ucieszą. Zapraszam, serdecznie zapraszam oboje państwa.
- Dzień dobry pani Klaro. Przedstawiam pani Ulę Cieplak, moją przyjaciółkę.
Kobieta podeszła do Uli odbierając z jej rąk dwa worki.
- Bardzo mi miło panią poznać. Pomogę, bo to nie takie lekkie.
Będąc już w gabinecie dyrektorki Marek wyjął z wewnętrznej kieszeni czek opiewający na sumę trzydziestu tysięcy złotych.
- Proszę pani Klaro. Mam nadzieję, że pieniądze się przydadzą. – Klara uśmiechnęła się szeroko.
- Nawet pan nie wie jak bardzo. Dziękuję panie Marku za ten hojny dar. Potrzeby są ogromne. Doszło nam trochę niemowlaków i ciągle brakuje pampersów. Zakupimy też sporo kompletów pościelowych, bo wydzieramy się już ze wszystkiego. Dobrze, że przynajmniej ludzie dostarczają ubranka i dzieciaki mają w czym chodzić. To co? Chyba pójdziemy rozdać te prezenty? Dzieci są już po śniadaniu.
Przeszli do sporej sali, służącej dzieciom do zabawy. Jak tylko zobaczyły w drzwiach Marka rzuciły się w jego kierunku z radosnym piskiem. Ula idąca kilka kroków za nim stanęła jak oniemiała przyglądając się tej scence. Maluchy uwieszały się na nim, a on przygarniał je i całował ich policzki. Takiego go jeszcze nie znała. Sama nie bardzo wiedziała, co ma ze sobą zrobić i jak się zachować. Wyglądała na przestraszoną, jakby obawiała się tych przytuleń i całusów. Roześmiany Marek wreszcie powstrzymał ten żywioł i uspokoił gromadkę.
- Słuchajcie, przywiozłem wam trochę prezentów, ale jak widzicie nie jestem dzisiaj sam. Poznajcie przemiłą osobę i bardzo kochaną, panią Urszulę. Ona pomoże mi, a wy ustawcie się w kolejkę.
Dopiero jego słowa spowodowały, że oderwała się od ściany i stanęła obok niego. Dzieci podchodziły a oni wkładali w ich ręce ozdobne worki z maskotkami i słodyczami. Nawet nie zdawała sobie sprawy, ile było w tych dzieciach miłości. Dziękowały za to wszystko tuląc się i do Marka i do niej. Początkowo sztywniała, gdy dzieci obejmowały jej szyję i całowały policzki, ale po kilku minutach rozluźniła się. Nawet nie zauważyła, że jej twarz jest mokra od wciąż napływających łez i dopiero jeden z chłopców zapytał o ich powód.
- To ze szczęścia kochanie – wyszeptała mu w ucho. – Bardzo się cieszę, że podobają wam się prezenty.
Było już dobrze po trzynastej, gdy opuścili tę wesołą gromadę. Kiedy zamknęły się za nimi ciężkie, dębowe drzwi, Ula oparła się o nie i odetchnęła głęboko. Zatroskany Marek z niepewną miną zapytał
- Dobrze się czujesz…?
Przetarła dłonią czoło jakby usiłowała uspokoić galopadę myśli.
- To było…, to było bardzo emocjonalne. Nie spodziewałam się… Dlaczego one tutaj są? Gdzie ich matki? Jak matka może zostawić dziecko i tak po prostu o nim zapomnieć? To nieludzkie.
- Nie wszystkie matki są godne potępienia Ula. Znakomita ich większość nie ma więcej niż piętnaście lat. Pobłądziły, a rodzice nie dopilnowali. One same są jeszcze dziećmi wymagającymi opieki. Za szybko musiały dorosnąć, ale jak widać nie wiąże się to z odpowiedzialnością. Niektóre rzuciły szkołę, niektóre kontynuują naukę, chociaż niewiele takich. Wyrastają na pokrzywdzone kobiety o zwichniętych osobowościach. Te dzieci niczego nie chcą, a jedynie tego, żeby ktoś je kochał. To dlatego tak reagują na dobroć i zainteresowanie nimi. Są wspaniałe. Ale dość o tym, bo widzę, że jesteś trochę wytrącona z równowagi. Zabieram cię teraz na porządny obiad, a potem kolejna niespodzianka.
Najedzeni znowu przemierzali ulice Warszawy. Kiedy zaparkował w pobliżu Stadionu Narodowego zdziwiona pokręciła nosem.
- Idziemy na mecz? – zapytała. Piłka nożna nie była jej ulubioną dziedziną sportu. Wolała bardziej widowiskowe dyscypliny. Łyżwiarstwo figurowe, lub skoki z wieży. Marek uśmiechnął się pod nosem.
- Nie Ula, mecz to żadna atrakcja, ale na tym stadionie jest coś, co na pewno cię zaskoczy i na pewno ci się spodoba. Chodźmy.
Pomieszczenie, w którym się znaleźli zrobiło na niej piorunujące wrażenie. Zewsząd otaczały ich ogromne ekrany imitujące akwaria, w których pływały prehistoryczne gatunki zwierząt i rosła morska flora z tego okresu. Oczy ich obojga z zachwytem rejestrowały ruch na ekranach.
- Jakie to piękne… - wyszeptała. – To takie oceanarium, ale na ekranie. Mam wrażenie jakbym znajdowała się pod wodą.
Każde z "akwariów" przedstawiało scenę z życia osobnego, prehistorycznego gatunku. Z zaciekawieniem obserwowali pływające gady, których nazw nie byli w stanie zapamiętać. Można tu było obejrzeć megalodona, plezjozaura, dunkleosteusa, szonizaury oraz inne gatunki w swoich naturalnych wymiarach. Ich widok robił naprawdę niesamowite wrażenie. Dodatkową atrakcją była sala poświęcona megalodonowi, największemu drapieżnemu rekinowi i zarazem największej drapieżnej rybie w dziejach naszej planety. Jego rozmiary dochodziły nawet do osiemnastu metrów długości. Tu przeżyli też sfingowany atak tego olbrzyma. Kiedy płynął wprost na nich i przebijał szybę akwarium, podłoga zaczęła się trząść, a ze ścian trysnęła woda, Ula przywarłszy do Marka krzyczała wniebogłosy. On nie był tu pierwszy raz i wiedział, czego można było się spodziewać. Objąwszy ją ramieniem i chichocząc na całe gardło wyprowadził z pomieszczenia.
- Już w porządku Ula. To było tylko tak na niby, ale uczucie niesamowite, prawda?
- Kurde blaszka, ale się wystraszyłam… To było bardzo realistyczne. Chyba mam już dość atrakcji na dzisiaj i muszę się trochę uspokoić. Chodźmy na spacer.
Przyłapała się na tym, że właściwie żyła od piątku do piątku i niecierpliwie czekała na weekend. Czekała na Marka. On nigdy nie zawodził. Zawsze zjawiał się w sobotni poranek i zabierał ją w różne, intrygujące miejsca. Nigdy nie wymagał od niej rozmów o przeszłości, o której tak bardzo starała się zapomnieć. Dzięki niemu stawało się to coraz łatwiejsze. Może nie zapomniała do końca, bo gdzieś z tyłu głowy zawsze czaił się lęk i ogromny żal do stwórcy o to, że zabrał jej kogoś najcenniejszego i najważniejszego na świecie. Kogoś, kogo od samego początku wbrew przeciwnościom pokochała bezwarunkowo. Odwiedziny w domu dziecka nadal były dla niej niezwykle trudne, bo oczami wyobraźni widziała swoje nienarodzone maleństwo, które gdyby żyło, mogłoby być takim słodkim chłopczykiem lub dziewczynką, dzieckiem jak te tutaj. Takie wizyty wywoływały w niej ogromną żałość z powodu tej olbrzymiej straty, której nic nie mogło jej wynagrodzić. Opuszczając tę dziecięcą gromadę zawsze miała mokre policzki i wciąż się zastanawiała, czy już zawsze będzie tak reagować na widok porzuconego, czy osieroconego malucha. W takich razach Marek przytulał ją mocno do siebie i uspokajał gładząc delikatnie jej włosy. Dla niego to też było trudne, gdy widział w jej oczach tę potworną rozpacz i tęsknotę za własnym dzieckiem. Miał świadomość, że ona musi uporać się z tym sama, a on może jej pomóc tylko w jeden sposób. Po prostu przy niej być.
ROZDZIAŁ 7
Nadeszło kolejne lato, a Ula wciąż nie potrafiła poradzić sobie z przeszłością. Miewała wahania nastrojów. Często bywała apatyczna i uciekała w swój własny świat nie reagując na otoczenie. Marek poważnie się o nią martwił. Nie miał już pomysłu, jak skutecznie oderwać ją od tych ponurych myśli. Czasami czuł się taki bezsilny i miał wrażenie, że przegrywa z tymi traumatycznymi zdarzeniami będącymi jej udziałem. Wszystko wróciło jak bumerang po ich wypadzie nad Wisłę. Załatwił im rejs tramwajem wodnym, który od jakiegoś czasu był atrakcją stolicy. Kupując bilety pomyślał, że to może być ciekawe doświadczenie, bo z pokładu statku można było podziwiać „dziką" Wisłę po praskiej stronie rzeki i panoramę Starego Miasta, a także obejrzeć najbardziej charakterystyczne obiekty stolicy – Grubą Kaśkę, Stadion Narodowy, Zamek Królewski i Centrum Nauki Kopernik. Statek miał przepływać pod kilkoma mostami: Łazienkowskim, Poniatowskiego i Świętokrzyskim.
Weszli na górny pokład i przeszli w kierunku dziobu. Zachwycona Ula oparła się o burtę i przysłoniła dłonią oczy, które raziło jaskrawe słońce.
- To będzie wspaniały dzień – powiedziała cicho. – Skąd ty bierzesz pomysły na takie atrakcje? Naprawdę to doceniam. Uwierz mi.
Szczęśliwe oczy Marka wpatrywały się w jej własne. Dzisiaj była taka jak najbardziej lubił, otwarta i spontaniczna. W letniej, przewiewnej, kwiecistej sukience i słomkowym kapeluszu, z rozwianymi na wietrze długimi włosami kojarzyła mu się z niektórymi obrazami Auguste Renoir’a. Nosiła w sobie ten radosny, dziewczęcy pierwiastek, którego często próżno szukać u kobiet w jej wieku.
- Jestem szczęśliwy Ula, bo ty jesteś szczęśliwa. Spójrz, chyba odbijamy.
Faktycznie zabujało statkiem i po chwili zaczął oddalać się od drewnianego pomostu. Oderwała oczy od płynącej wody i odwróciła się do Marka z szerokim uśmiechem. Z przerażeniem patrzył jak ten piękny uśmiech zaczyna znikać z jej nagle pobladłej twarzy, a oczy napełniają się łzami.
- Ula, co się dzieje? – zapytał zaniepokojony. – Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
Nie patrzyła na niego, ale gdzieś ponad jego ramieniem i stała jak skamieniała. Odwrócił się. Zobaczył parę idącą w ich kierunku. Byli już bardzo blisko. Kobieta była w bardzo zaawansowanej ciąży. Ula jak zahipnotyzowana patrzyła na ten ogromny brzuch i nie mogła oderwać od niego oczu. Mężczyzna towarzyszący kobiecie z zachwytem obrzucił Ulę spojrzeniem.
- Witaj Ula, dawno się nie widzieliśmy. Wyglądasz pięknie. Przedstawisz nas?
Oderwała wreszcie wzrok od kobiety i zawiesiła go na mężczyźnie. Stała jak słup soli. Wreszcie Marek wyciągnął do niego dłoń przedstawiając się. Mężczyzna również to zrobił.
- Piotr Sosnowski, a to moja żona Marta.
Słysząc to nazwisko Marek pośpiesznie puścił jego dłoń, jakby go parzyła.
- Pan Sosnowski… To pan tak podle obszedł się z Ulą, gdy była z panem w ciąży. Znam tę historię i jestem zdziwiony, że w podobny sposób nie zachował się pan w stosunku do swojej żony. Wiem, że bardzo pan nie chciał żadnych zobowiązań w postaci dziecka i bardzo nalegał, żeby Ula się go pozbyła. Zapewne nie zna pani tego niechlubnego okresu z życiorysu pani męża – zwrócił się do kobiety. - Dowiedziawszy się o ciąży potraktował Ulę, kobietę, którą podobno bardzo kochał, choć zdradzał ją ze wszystkimi pielęgniarkami w szpitalu, jak przysłowiowego śmiecia. W ogóle się nie przejął tą ciążą. Nie wziął za nią odpowiedzialności i po prostu umył ręce. Na pana miejscu miewałbym koszmarne sny, bo sumienie nie pozwoliłoby mi spać. No, ale do tego trzeba być jeszcze człowiekiem.
- Jak to, to ta pani ma z tobą dziecko? – oburzona blondyna zwróciła się do Sosnowskiego.
- Dziecko nawet nie miało szansy, żeby się urodzić – wyjaśniał Marek. - Niestety Ula poroniła proszę pani, a pani mąż wpędził ją w prawdziwy, psychiczny dół, z którego do tej pory nie potrafi wyjść. Brawo panie Sosnowski. Primum non nocere, po pierwsze nie szkodzić. Chyba tak właśnie brzmi lekarskie credo, jedna z naczelnych zasad etycznych w pańskim zawodzie, prawda? – objął Ulę ramieniem. – Żegnam państwa. –Wolnym krokiem odszedł wraz z nią na rufę. Tam znalazł wolną ławeczkę i usadził na niej Ulę przysiadając tuż obok. Widział jak bardzo wstrząsnęło nią to niespodziewane spotkanie. Dygotała jak w febrze i łkała rozpaczliwie. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i z wielką czułością wycierał jej policzki.
- Już dobrze Ula, nie płacz. Ten drań nie jest wart ani jednej twojej łzy.
- On mi wtedy powiedział…, powiedział, że nie chce mieć dzieci. Chciał, żebym usunęła ciążę, – zakrztusiła się łzami i wzięła głęboki oddech – a teraz ta kobieta, jego żona, urodzi mu za chwilę potomka. To mogłam być ja…, rozumiesz? To mogłam być ja… Kochałam tego łotra i wierzyłam w każde jego słowo. Ufałam mu, a on zdradzał mnie na lewo i prawo, i wciąż twierdził, że to bez znaczenia, bo i tak zawsze wraca do mnie. Łajdak i szuja… Gdzie ja miałam oczy…? Jak mogłam się tak potwornie pomylić…?
Przygarnął ją do siebie odgarniając jej włosy z twarzy.
- Ciii… Cichutko, spokojnie… To już za tobą i nigdy nie wróci. On jest wielkim głupcem Ula, bo wypuścił ze swych rąk prawdziwy i bezcenny skarb. Wypuścił ciebie. Jesteś najwspanialszą, najlepszą osobą jaką znam. Jesteś mądra, łagodna, dobra i szczera. Jak tylko nie uciekasz mi w ten swój wewnętrzny świat, jak się nie zamyślasz, jesteś wyjątkową dziewczyną. Nie mógłbym wybrać lepszej towarzyszki do spędzania wspólnych weekendów. Jesteś najlepszym, co przytrafiło mi się w życiu.
Uspokajała się. Przetarła mokre policzki i spojrzała mu w oczy z przejęciem.
- Naprawdę tak uważasz?
- Mówię szczerze. A teraz cieszmy się tym rejsem i nie myślmy już o tej dwójce na dziobie. Uznajmy, że tego spotkania w ogóle nie było.
- Ale ono było Marek i chyba coś mi uświadomiło. Coś naprawdę istotnego, ale masz rację. Nie mówmy już o tym. Mamy piękną pogodę, super wycieczkę, więc napawajmy się tym.
Przez większość rejsu jednak milczeli. Ona sprawiała wrażenie jakby układała myśli w głowie. Z każdą minutą stawała się spokojniejsza przez to, że chyba zaczynała wreszcie rozumieć, że przeszłość i tę wielką krzywdę jakiej doznała, powinna zamknąć na zawsze w swoim sercu i otworzyć je na to, co teraz i na to, co przyniesie jej przyszłość. Spojrzała na Marka i uśmiechnęła się do niego łagodnie. On nigdy jej nie zawiódł. Zawsze był, kiedy go najbardziej potrzebowała. Taki był kiedyś Maciek. Niezmiennie wierny i oddany, gotów do poświęceń. Maciek się zmienił. Zmienił go czas i ona, bo chyba za dużo nakładła na jego barki swoich problemów, z którymi on starał się walczyć. Nie powinna była… Do Marka żywiła oprócz wielkiej przyjaźni i inne cieplejsze uczucia. Nie myślała o nich w kategoriach miłości i nie nazywała ich tak, ale do jego obecności w swoim życiu przywykła tak bardzo, że teraz nie wyobrażała sobie, że miałoby go przy niej nie być. Czasami zastanawiała się, co on o niej myśli, co czuje…? Dlaczego tak uparcie przy niej tkwi? Inny już dawno by zrezygnował. Nigdy nie miała odwagi go o to zapytać… Owszem, czasami zdobywał się na bardzo intymne gesty w stosunku do niej. Dotyk policzka, włosów lub dłoni, objęcie ramieniem, czy wręcz przytulenie w chwilach największych, psychicznych kryzysów. To było takie miłe i takie kojące, że wcale przed tym nie uciekała. On był zdecydowanie inny niż Maciek. Ich relacji nie mogła traktować wyłącznie w kategoriach przyjaźni. Przede wszystkim jednak nie był Sosnowskim.
Marek popatrzył na nią z troską w oczach. Podniósł jej dłoń do ust wyciskając na niej pocałunek.
- Już w porządku Ula? Uspokoiłaś się trochę?
- Tak… Już wszystko dobrze. Wiesz… Takie spotkanie było mi chyba potrzebne, żebym w końcu zrozumiała, że nie można wciąż tkwić w tym wielkim żalu do całego świata. To nie były dla mnie najszczęśliwsze lata, ale myślę, że powoli się dźwigam, a to spotkanie z Piotrem i jego żoną tylko mnie umocni. Już nie chcę o tym pamiętać. Chcę cieszyć się życiem i nie mieć wciąż wrażenia, że czas przecieka mi przez palce. To zwykłe marnotrawstwo. Jest jeszcze tyle pięknych miejsc, które chciałabym zobaczyć i jeśli nie masz nic przeciwko temu, to najchętniej w twoim towarzystwie. Z tobą czuję się najlepiej. Twoja obecność sprawia, że mam poczucie wielkiego bezpieczeństwa i pewność, że przy tobie nie może stać się nic złego. Lęk gdzieś odchodzi w niebyt i to jest dla mnie wielkie szczęście, bo przecież jeszcze nie tak dawno temu miałam wrażenie, że żyję za karę i muszę pamiętać o oddychaniu. To jest naprawdę okropne uczucie, kiedy myślisz, że zapadasz się w sobie jak w czarnej dziurze, z której nie ma już powrotu. To desperacja, rozpacz i beznadzieja. Ty sprawiasz, że odradzam się jak feniks z popiołów. To tak, jakbyś dał mi drugie życie i za to zawsze będę ci bardzo wdzięczna.
Jego oczy pojaśniały, a na twarz wypłynął szeroki uśmiech powodując wykwit na jego policzkach dwóch symetrycznych dołeczków.
- Ja tylko nie chciałem, żebyś się tak zamartwiała. Czasami byłaś tak bardzo przygnębiona, a ja nie wiedziałem jak mam ci pomóc. Dzisiejszy dzień okazał się niejako przełomowy. Na to czekałem. Czekałem aż ockniesz się z tego ciężkiego letargu i zaczniesz wracać do żywych. Bardzo się z tego cieszę i chcę, żebyś wiedziała, że zawsze będę cię wspierał i zawsze jestem gotów ci pomóc w każdej nawet najdrobniejszej sprawie, bo nagrodą za to jest twój piękny uśmiech. Najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem. Myślę, że i tacie spadnie kamień z serca, kiedy dostrzeże tę zmianę. On bardzo się martwił i był taki bezradny wobec twojej rozpaczy. Zobaczysz, że od teraz będzie już tylko lepiej.
Statek zacumował przy pomoście. Powoli zaczęli z niego schodzić uczestnicy wycieczki. Marek i Ula też zeszli z górnego pokładu. Kilka metrów przed nimi zauważyli Sosnowskich. Kłócili się. Kobieta reagowała bardzo gwałtownie mocno gestykulując. Marek pomyślał, że powinna jeszcze Sosnowskiemu obić gębę za to, czego dopuścił się względem Uli. Była zdecydowanie psychicznie silniejsza niż ona i chyba potrafiła walczyć o swoje. Piotra nie było mu żal w ogóle. Był zwykłym dupkiem, a przy swojej żonie Marcie na pewno nie będzie miał lekko. No cóż… „Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka”. – Zasłużyłeś sobie na to doktorku jak cholera – pomyślał złośliwie.
Siedzieli przy stole w kuchni Cieplaków i zawzięcie dyskutowali. Był czwartek i Marek wyłamując się z utartego schematu zadzwonił do Uli informując ją, że ma dla niej pewną propozycję i w związku z tym przyjedzie po pracy do Rysiowa. Była ciekawa, co też on wymyślił, dlatego nie mitrężąc czasu po wyjściu z biura wskoczyła w swoje autko i pognała do domu. Pół godziny po niej zjawił się Marek. Józef postawił przed nimi parujący obiad i usiadłszy na krześle zachęcał ich do jedzenia.
- To co to za propozycja? – Ula nie mogła się już doczekać. – No mów.
Marek wytarł usta serwetką i uśmiechnął się.
- Chciałem ci zaproponować pracę u mnie w firmie na takim samym stanowisku, ale z lepszą pensją. Alex, który do tej pory piastował funkcję dyrektora finansowego, odchodzi. Dostał znacznie intratniejszą propozycję we włoskiej firmie, która należy do jego przyjaciół. Oczywiście nie pozbywa się udziałów Febo&Dobrzański i nadal będzie członkiem zarządu. Ty nadawałabyś się na to miejsce idealnie, a dla mnie to byłoby kapitalne rozwiązanie, bo moglibyśmy widywać się częściej, a nie tylko w weekendy. Co ty na to? Stawka - dziesięć tysięcy plus premia kwartalna.
Była oszołomiona. W swojej firmie ciężko zapracowała sobie na awans, ale zarobki były dalekie od tego, co proponował jej Marek. Przełknęła ślinę z wrażenia.
- To bardzo hojna propozycja Marek, ale wiesz, że to nie będzie tak szybko, bo obowiązuje mnie okres wypowiedzenia.
- To prawda, ale jeśli jesteś w dobrych stosunkach z prezesem, to być może uda się załatwić przeniesienie za porozumieniem stron, wtedy nie trzeba byłoby czekać. Po prostu porozmawiaj z nim. Cieszę się, że nie oponujesz. – Roześmiała się.
- Trudno oponować, gdy proponujesz takie znakomite warunki. Głupi by odmówił. – Marek zatarł ręce z zadowolenia.
- To właśnie chciałem usłyszeć. Bardzo się cieszę Ula. Bardzo. Jestem przekonany, że będzie nam się znakomicie współpracowało, czego nie mogę powiedzieć o poprzednim dyrektorze finansowym. Nie zawsze byłem z nim w dobrych stosunkach, ale było, minęło. Mam nadzieję, że do soboty będziesz miała dla mnie jakieś pozytywne wieści – zerknął na zegarek i skrzywił się. – Czas ucieka szybciej, niż bym chciał. Będę się zbierał, a w sobotę czeka cię naprawdę spora niespodzianka.
Pożegnał się z domownikami i odjechał z piskiem opon.
Kiedy w sobotnie, wczesne przedpołudnie zatrzymał samochód przed gmachem Biblioteki Uniwersyteckiej, aż otworzyła usta ze zdumienia.
- Dzisiaj poranek czytelniczy? – zapytała nieco ironicznie. – Jakoś nie bardzo mam ochotę na czytanie w bibliotecznej ciszy.
Marek roześmiał się ubawiony.
- Naprawdę myślisz, że mógłbym zabrać cię tutaj i zaproponować czytanie książek?
- No właśnie nie i dlatego jestem zdziwiona. Może to jakiś poranek autorski? – Pokręcił przecząco głową.
- Nic z tych rzeczy. Nigdy nie słyszałaś o ogrodach na dachu biblioteki? Są naprawdę piękne. Jest co podziwiać, a dzisiejszy dzień idealnie się do tego nadaje. Chodźmy.
ROZDZIAŁ 8
ostatni
Była zachwycona. Nie miała pojęcia, że ktoś mógł wpaść na pomysł i urządzić ogromną oazę zieleni na dachu budynku. Spacerowali labiryntem ścieżek mijając i podziwiając piękne pergole oplecione roślinnością. Stąpali po szklanej podłodze, przez którą widać było wnętrze biblioteki aż wreszcie dotarli na taras widokowy, z którego rozciągała się panorama nadwiślańskiej części Warszawy. Oczy Uli chłonęły te widoki i nie mogły się nimi nasycić. Była wdzięczna Markowi, że ją tutaj zabrał. Gdyby nie on, nawet nie przypuszczałaby, że stolica posiada tak wyjątkową atrakcję. Przysiedli na jednej z licznych ławek. Ula uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na swojego towarzysza.
- Odkąd pojawiłeś się w moim życiu sprawiasz, że czuję się szczęśliwa. Nie wiem jak ja ci się za to odwdzięczę. Przy tobie bardzo się zmieniłam i powoli wracam do dawnej siebie, bo nie pozwalasz mi pamiętać o tych złych dla mnie chwilach. Jesteś aniołem, czy kimś w tym rodzaju? – mimowolnie zerknęła na jego ramiona jakby spodziewała się, że za chwilę zobaczy na nich dwa rozpostarte skrzydła. – Masz wobec mnie misję do spełnienia?
Marek zachichotał.
- Oj Ula, Ula… Daleko mi do aniołów, ale jeśli choć trochę cię uszczęśliwiam, to mogę sobie pogratulować. Taki właśnie był mój zamiar.
- Skoro miałeś wobec mnie takie zamiary, to musiałeś mieć też dobre powody. Chciałabym je poznać – powiedziała cicho patrząc mu prosto w oczy. Jej wzrok świdrował go na wskroś i pod wpływem tego spojrzenia nieco się zmieszał. Nie miał pojęcia jak zareaguje, kiedy wyjawi jej ten najważniejszy i najprawdziwszy powód. Gdyby mógł wyznałby jej go już dawno, ale wciąż miał obiekcje, że to jednak za wcześnie, że ona nie jest gotowa na takie słowa, a przede wszystkim był pełen niepewności jak ona je przyjmie. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to zranić ją. Ona już wystarczająco przeszła w swoim życiu. Ujął jej dłonie w swoje i przycisnął do ust. Westchnął ciężko nie wiedząc od czego ma zacząć. Widziała, że jest mu trudno zebrać myśli i postanowiła nie odzywać się i zaczekać, aż zacznie mówić.
- To nie stało się od razu Ula, bo jednak wymagało czasu… – zaczął. – Najpierw ten wypadek i te godziny spędzone przy tobie w szpitalu… Gadałem na okrągło, bo bardzo chciałem, żebyś się wybudziła. Twoje nieszczęście, to jak wtedy wyglądałaś i cały ten niefortunny wypadek sprawiły, że poczułem się źle sam ze sobą. Obwiniałem się za twój stan i w kółko myślałem, co mogłem jeszcze zrobić, żeby uniknąć zderzenia. Początkowo było mi ciebie strasznie żal, zresztą nie tylko ciebie, ale całej twojej rodziny. Pękało mi serce, gdy widziałem łzy w oczach twojego ojca i jego bezradność, bo nie wiedział jak ma ci pomóc. Wtedy zaproponowałem mu, że spróbuję skierować twoje myśli na inne tory. Jestem kiepskim, domorosłym psychologiem, ale pomyślałem, że zmiana otoczenia, inni ludzie i inne doświadczenia wpłyną na ciebie pozytywnie i teraz uważam, że miałem trochę racji. Już nie jesteś taka jak kiedyś. Zaczęłaś otwierać się na świat, starasz się zapomnieć o tym co było. Zaczęłaś rozkwitać Ula tak jak moje serce, kiedy widziałem cię uśmiechniętą i szczęśliwą. Zrozumiałem w końcu, że ono bije wyłącznie dla ciebie i należy wyłącznie do ciebie. Zakochałem się w tobie Ula i jeśli ty nie czujesz tego samego w stosunku do mnie, to pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że jednak kiedyś to się zmieni i pokochasz mnie równie mocno - podniósł głowę i spojrzał jej w twarz. Miała mokre od łez policzki. Przytulił ją do siebie. – Nie płacz, proszę. Tak trudno jest mi znieść ten widok – wyszeptał. Kołysał ją w ramionach, aż wreszcie zaczęła się uspokajać.
- Myślę Marek, – mówiła drżącym od płaczu głosem – że ja też cię kocham. To nie jest takie samo uczucie jak do Piotra. Jego kochałam inaczej. Ty jesteś inny. Dobry, szczery i współczujący i ta moja miłość też taka jest. Teraz chyba mogę to nazwać miłością, bo jeszcze przed paroma minutami zapewne bym się nie odważyła. Przecież jeśli się za kimś tęskni, pragnie wciąż jego obecności, myśli o nim ciepło i z uśmiechem na ustach, to jak można nazwać to inaczej?
Przygarnął ją mocniej do siebie przytulając usta do jej skroni.
- To najszczęśliwsza chwila w moim życiu Ula. Naprawdę się bałem, że jak wyznam ci prawdę to uciekniesz i nie będziesz chciała mnie widywać. Jednak teraz cieszę się, że zdobyłem się na odwagę. Nigdy nikogo tak nie kochałem jak ciebie i nie sądzę, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić. Pragnę dla ciebie wyłącznie szczęścia i zrobię wszystko, żebyś nigdy nie żałowała tej miłości.
Wtuliła się w niego jeszcze mocniej.
- Wiem, że tak będzie, bo jesteś najlepszym człowiekiem jakiego znam.
Ten przełomowy dla nich obojga dzień zakończyli na Podzamczu oglądając wieczorny, multimedialny pokaz czterech fontann. Leżąc już w łóżku wspominała jeszcze i uśmiechała się sama do siebie. - Życie jest jednak pełne niespodzianek. Jestem szczęśliwa, tak autentycznie szczęśliwa. Po tych ciężkich przejściach sądziłam, że nigdy mnie to nie spotka. Nie wyobrażałam sobie jakie to cudowne uczucie. Kocham cały świat, a najbardziej mojego dobrego i wspaniałego Marka. Dziękuje ci mamusiu, dziękuję i przepraszam. Przepraszam, że zwątpiłam w ciebie. Wiem, że to co mnie spotkało, było tylko po to, aby spotkać tę jedyną, najwspanialszą miłość. Czy wiesz, że i Maciek ją znalazł w Febo&Dobrzański? On też się zakochał w czarnych jak węgiel oczach Ani recepcjonistki. Jest szczęśliwy tak jak ja.
W poniedziałek rano ledwie przekroczyła próg swojej firmy od razu skierowała się do gabinetu prezesa. Na szczęście już był i nieco zdziwiony wskazał jej miejsce na fotelu pytając, co ją do niego sprowadza. Nieco skrępowana powiedziała mu, że dostała świetną propozycję pracy i jeśli on nie ma nic przeciwko temu, to chciałaby odejść za porozumieniem stron.
- Bardzo szkoda pani Urszulo, bo mam świadomość, że stracę znakomitego pracownika, ale wiem też, że nie stać nas na podwyżki i jeszcze przez co najmniej kilka lat zarabiałaby pani tak jak w tej chwili. Nie będę się sprzeciwiał pani odejściu i jak tylko napisze pani wypowiedzenie proszę je do mnie przynieść. Zgadzam się na odejście za porozumieniem stron.
Podziękowała mu i zaraz po wyjściu od prezesa zadzwoniła do Marka. Ucieszył się i zapewnił, że natychmiast wyda dyspozycje, żeby ładnie urządzono jej gabinet.
- Wiesz…, może jakieś kwiaty i zasłony? On teraz wygląda bardzo ascetycznie, bo Alex w ogóle nie przykładał do tego wagi. To od kiedy mogłabyś zacząć?
- Myślę, że od następnego poniedziałku. Przez ten tydzień chcę jeszcze pozamykać tu sprawy i odejść z czystym sumieniem.
To był kolejny, pełen wrażeń dzień. Dla Uli niezwykle pozytywnych. Dzisiaj zaczęła pracować w firmie swojego chłopaka. Przyjechał po nią. Nie chciał, by już pierwszego dnia odczuła dyskomfort błąkania się po firmie i szukania właściwego gabinetu. Poza tym miał dzisiaj dla niej kolejne niespodzianki, ale te musiały poczekać do popołudnia.
Oprowadził ją, pokazał najważniejsze pomieszczenia i przedstawił pracowników. Wreszcie mogła poznać Anię, do której Maciek poczuł gorący afekt i musiała przyznać, że dziewczyna była naprawdę śliczna i niezwykle miła. Od razu zaproponowała im kawę i kiedy raczyli się nią a Marek wprowadzał Ulę w zakres jej obowiązków, do gabinetu wsunęła się Violetta informując, że przyszli państwo Dobrzańscy. Ula znieruchomiała i przerażona spojrzała Markowi w oczy. On uśmiechnął się łagodnie i uspokajająco pogładził jej dłoń.
- Nie bój się kochanie. Zaprosiłem ich tu dzisiaj, by mogli cię poznać. Oni wiedzą o nas, bo niczego przed nimi nie ukrywałem i bardzo są ciebie ciekawi.
Helena i Krzysztof zrobili na Uli bardzo dobre wrażenie. Wydali jej się niezwykle sympatyczni i mili, a przy tym niesłychanie uprzejmi. Zapewnili ją, że bardzo się cieszą, że wreszcie ich jedynak znalazł kobietę swojego życia.
- Długo czekaliśmy na ten dzień Uleńko – zapewniła Helena. – Już zaczęliśmy tracić nadzieję, że on kiedyś się ustatkuje. To prawdziwe szczęście, że cię poznał, bo odmieniłaś jego życie.
- On moje odmienił znacznie bardziej – powiedziała cicho a na jej policzkach wykwitły dorodne rumieńce. – Sprawił, że narodziłam się na nowo i dzięki niemu zaczęłam wreszcie żyć. Poświęcił się dla mnie i byłabym niewdzięcznicą, gdybym tego nie potrafiła docenić. Dzięki niemu jestem szczęśliwą kobietą.
- Wiemy, że sporo przeszłaś, bo Marek nam opowiadał. Trzymaliśmy kciuki za was oboje i bardzo pragnęliśmy, żeby wam się udało. Teraz może być tylko lepiej – Krzysztof uśmiechnął się do niej dobrotliwie. – Chcę też żebyś wiedziała, że z radością przyjęliśmy wiadomość, że zgodziłaś się podjąć pracę w naszej firmie. Ona bardzo potrzebuje zdolnego dyrektora finansowego i liczę na to, że spełnisz się na tym stanowisku.
- Mam nadzieję, że nie zawiodę i zrobię wszystko, żeby zarówno Marek jak i państwo byli ze mnie zadowoleni.
Dobrzańscy podnieśli się z kanapy.
- Pójdziemy już, bo nie chcemy przeszkadzać. Jeśli się zgodzicie, to zapraszamy was w sobotę na rodzinny obiad. Będzie dobra okazja, żeby poznać lepiej Ulę. To jak? Przyjedziecie?
- Przyjedziemy tato i dziękujemy za zaproszenie. Do soboty zatem.
Po wyjściu seniorów Ula głośno wypuściła powietrze z płuc, co rozbawiło Marka. Przytulił ją do siebie mówiąc
- Widzisz, nie było tak źle. Oni naprawdę są w porządku, a co najważniejsze, nie gryzą. Skończymy jeszcze omawiać resztę spraw, a po pracy zabieram cię w jedno miejsce. Musisz mi coś doradzić.
Zaintrygowana spojrzała mu w oczy.
- A dokąd?
- Niespodzianka – uśmiechnął się tajemniczo.
- Marek, daleko jeszcze? Co to za miejsce? Chyba nigdy tu nie byłam.
- Już jesteśmy blisko. Za tym zakrętem zaparkuję.
Pomógł jej wysiąść i objąwszy ją wpół podprowadził do szerokiej, ręcznie kutej bramy. Nacisnął umieszczony na niej dzwonek. Po chwili na alejce otulonej gęstym modrzewiem pojawił się jakiś człowiek. Na ich widok uśmiechnął się i wyciągnął do Marka dłoń witając się.
- Dzień dobry państwu. Proszę, proszę wejść. Zapraszam.
Ula była nieco zdezorientowana, ale nie pytała o nic. Po kilku metrach alejka skończyła się i ujrzała przed sobą piękną willę.
- Masz zamiar kupić dom? – zapytała zaskoczona.
- Bardzo chcę, żebyś go obejrzała i wyraziła swoje zdanie. Jeśli ci się nie spodoba, odpuszczę go sobie.
Ula rozejrzała się dokoła. Wszystko bardzo zadbane. Wszędzie przystrzyżony, niski, bukszpanowy żywopłot okalający kwiatowe rabaty, a samo wejście do domu niesamowicie stylowe. Dwie potężne kolumny wspierały zdobny łuk rozpostarty nad gankiem.
- Jeśli wnętrze jest takie jak zewnętrze, to możesz kupować go z zamkniętymi oczami. Tu jest po prostu pięknie…
To wnętrze było niezwykle przestronne i spodobało się obojgu. Marek był wręcz uczulony na małe, zagracone pomieszczenia, a tu było mnóstwo wolnej przestrzeni urządzonej w minimalistyczny sposób. Ogromny salon z aneksem kuchennym, imponujących rozmiarów łazienka, spiżarnia i pralnia. Na górze trzy spore pokoje i niewiele mniejsza od nich służbówka. Tutaj również łazienka i osobna toaleta.
Po oględzinach domu wyszli jeszcze na zewnątrz. Przylegający teren był dość rozległy i ktoś, kto miał pieczę nad nim, dbał o niego z wielkim pietyzmem. Wszystko było jak spod igły. Równo przycięte żywopłoty i dywany trawy, niezwykle fantazyjnie urządzone oczko wodne i dyskretnie ukryte niewielkie, ogrodowe ławeczki. Ula była zachwycona. Marek także.
- I co o tym myślisz kochanie?
- Tu jest naprawdę pięknie, ale też pewnie kosztuje majątek.
- No tanio nie jest, ale udźwignąłbym to finansowo, jeśli zgodziłabyś się ze mną tu zamieszkać. – Oczy Uli dostały wytrzeszczu, a Marek na ten widok roześmiał się na cale gardło. – No nie patrz tak. Przecież to oczywiste, że w ten sposób chcę uwić dla nas gniazdko – uklęknął przed nią trzymając w ręku niewielkie pudełeczko. – Jeśli nadal mnie kochasz, to wyjdź za mnie. Niczego bardziej nie pragnę jak tego, żebyś została panią Dobrzańską.
Zarumieniona po czubki uszu wyszeptała tylko „tak”, a on porwał ją w ramiona i całował do utraty tchu wprowadzając tym widokiem podchodzącego do nich pośrednika w ogromne zdumienie.
Epilog.
Pochyliła się nad łóżeczkiem całując z wielką miłością ciepłe czółko swojej maleńkiej córeczki. Odkąd pojawiła się na świecie, była dla niej, a właściwie była dla nich największym szczęściem, o którym oboje bali się marzyć. A jednak to marzenie ziściło się wcześniej niż przypuszczali.
Zaraz po ślubie przeprowadzili się do tego pięknego, ogromnego domu, który urządzali wspólnie. Tydzień później wylądowali na Riwierze Francuskiej, gdzie mieli spędzać swój miesiąc miodowy. Nie szczędzili sobie czułości. Noce były niezwykle upojne i intensywne. Za każdym razem umierała z rozkoszy w jego ramionach. On nie skąpił jej uczucia. Wielbił ją i hołubił. Dbał, żeby nie zabrakło jej ptasiego mleka. Tak intensywne pożycie musiało zrodzić owoce i wkrótce po powrocie okazało się, że Ula jest w ciąży. Płakała nad grobem matki dziękując jej za ten cud, bo nie wiedzieć czemu sądziła, że już nigdy nie dane jej będzie samej zostać matką. Marek był wniebowzięty. Całował niemal ślady stóp żony i gdyby mógł, to przez dziewięć miesięcy nosiłby ją na rękach. Chuchał i dmuchał, nie pozwalał się przemęczać, bo wciąż pamiętał, że tamtą ciążę straciła przez nieszczęśliwy przypadek. Wreszcie się doczekali i na świat przyszła maleńka kruszynka o wielkich błękitnych oczach odziedziczonych po Uli i gęstych, czarnych włoskach. Dali jej na imię Berenika, co po grecku znaczyło „przynosząca zwycięstwo”. Tak właśnie czuli oboje, że to dziecko przyniosło im zwycięstwo we wspólnej walce o powrót do normalności Uli, było ukoronowaniem poświęcenia się Marka i jego wielkiej determinacji.
Poczuła dłonie obejmujące ją w pasie i usta na swojej szyi. Uśmiechnęła się i odwróciła do męża.
- Usnęła? – zapytał szeptem. Pokiwała głową.
- Usnęła, czyż nie jest słodka? – jeszcze raz spojrzała na spokojnie śpiące dziecko.
- To najsłodsza istota na świecie – zgodził się z nią. – A ja marzę o jeszcze jednym takim szczęściu tym razem w męskim wydaniu.
Ula uśmiechnęła się szeroko.
- A wiesz, że i ja odważyłam się marzyć na ten temat? – Objął ją mocno patrząc jej w oczy.
- W takim razie nie traćmy czasu i zacznijmy już dzisiaj nad tym pracować.
Przylgnął do jej ust całując je namiętnie. Wziął ją na ręce i cicho, by nie obudzić córki pomaszerował wprost do ich wspólnej sypialni.
K O N I E C
Comments