NASZE MIEJSCE NA ZIEMI
ROZDZIAŁ 1
Wyszła z sali sądowej na przestronny korytarz i odetchnęła z ulgą, jakby wraz z jej opuszczeniem pozbyła się z ramion tonowego balastu. Wreszcie mogła powiedzieć, że jest wolnym człowiekiem. Wreszcie oficjalnie przestała być żoną człowieka, który ją bił, wyciągał od niej pieniądze na hazard i dziwki, który nie szanował ani jej ani ich wspólnej córki. To głównie z jej powodu i za jej namową wniosła sprawę o rozwód. Kolejny raz potwierdziło się, że jej czternastoletnia latorośl jest nad wiek dojrzała. O wiele dojrzalsza niż ona.
- Musimy się od niego uwolnić mamuś – mówiła zdesperowana. – Ja nie mogę już tak dłużej. Nasza rodzina jest totalnie dysfunkcyjna. Przecież jesteś jeszcze młoda więc nie trać lat przy tym padalcu. On się nie zmieni i chyba na to nie liczysz. Możesz jeszcze z powodzeniem ułożyć sobie życie od nowa. Zasługujesz na wszystko co najlepsze za te lata upokorzeń i bicia. Myślisz, że jestem ślepa i nie widzę jak ojciec cię traktuje? Jak traktuje mnie? Tkwisz w błędnym przekonaniu, że jesteś z nim wyłącznie ze względu na mnie. Jeśli faktycznie tak jest, to ja daję ci swoje błogosławieństwo. Uwolnij nas od niego i to jak najszybciej.
Była nim zauroczona. Był naprawdę wyjątkowo przystojny, bardzo męski i pełen kurtuazji. Pochlebiało jej, że to ją właśnie obdarzył miłością. Wiedziała, że jest dość rozrywkowym typem i lubi zabawy z kumplami w ulubionych knajpach, ale na randki stawiał się zawsze punktualnie i był tylko jej i do jej dyspozycji. Zaślepiła ją ta miłość, chociaż rodzice mówili jej, że on nie jest taki jak ona myśli. Że jest zły. Nie wierzyła im i kiedy obdarował ją zaręczynowym pierścionkiem rzuciła mu się wręcz na szyję. Ślub odbył się prędko, bo ani ona ani on nie chcieli przedłużać narzeczeństwa w nieskończoność. Klapki z oczu spadły jej równie szybko, bo już dwa tygodnie po tej ważnej dla niej uroczystości. Przyszedł do domu pijany. Był środek nocy. Wtedy po raz pierwszy zobaczyła jak na wiele go stać. W przepoconych ciuchach, śmierdzący tanią wódką i odrażający rzucił się na nią i choć się broniła, wykręcił jej ręce i brutalnie zgwałcił na środku pokoju. Była w szoku. Płakała tak jak chyba nigdy w życiu. Kiedy wytrzeźwiał następnego dnia, przepraszał ją na klęczkach zapewniając, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Naiwnie wierzyła, że tak będzie, ale myliła się. Zachodziła w głowę jak można tak dobrze ukrywać swoją drugą naturę. Przyznawała rację rodzicom, ale nigdy w życiu nie odważyła się poskarżyć na męża. Nie chciała usłyszeć „a nie mówiliśmy?”
Wkrótce zaszła w ciążę, ale i wtedy jej nie oszczędzał. Była regularnie bita. Bała się, że to dziecko, które już kochała całym sercem nie urodzi się normalne. Razy padały często, a ona tylko kuliła się przed nimi chroniąc swój najcenniejszy skarb.
Marynia urodziła się jako wcześniak w siódmym miesiącu ciąży. Po kolejnym pobiciu poczuła skurcze tak silne, że ostatkiem sił zdołała wezwać pogotowie. Była pełna obaw i strachu, że dziecko urodzi się po prostu martwe. Ono jednak wbrew wszystkiemu żyło, a ona nie odchodziła od inkubatora. Niemal zamieszkała w szpitalu. Pielęgniarki, które zdążyła dobrze poznać wielokrotnie mówiły jej, że powinna wrócić do domu i odpocząć, ale ona oponowała. Bała się co tam zastanie i czy w ogóle będzie miała do czego wracać. Rodzice wspierali ją i jak tylko mogła już zabrać Marynię do domu zaproponowali jej, żeby przez te pierwsze najtrudniejsze miesiące zamieszkała u nich.
Tam trochę odżyła, bo miała spokój. Wbrew jej obawom maleństwo chowało się dobrze i z każdym dniem stawało się silniejsze. Jej mąż odwiedzał je czasami. Bardzo dbał o to, żeby być wtedy trzeźwym i grał nadzwyczaj opiekuńczego. Ona już nie dała sobie zamydlić oczu. Wiedziała, że to tylko gra, że jak wróci z małą do domu znowu zacznie się bicie. Czy w takiej sytuacji mogła stworzyć córce właściwe warunki do prawidłowego rozwoju?
Przez pierwsze trzy lata Marynia mieszkała właściwie u dziadków. Ona musiała wrócić do pracy. Na męża nie mogła liczyć, bo on od początku nie dawał jej żadnych pieniędzy na życie i utrzymywała się z własnej pensji. Nie narzekała na jej wysokość. Pracowała jako kasjerka w banku i z powodzeniem mogła utrzymać siebie i dziecko.
Coraz częściej jednak odkrywała brak pieniędzy w portfelu. Zrozumiała, że mąż okrada ją. Próbowała mu perswadować, że nie może tego robić, bo przez to brakuje jej pieniędzy na pampersy i mleko dla dziecka. Śmiał się wtedy szyderczo cedząc przez zaciśnięte zęby
- Ja też muszę mieć na mleko Dorotko. Takie od wściekłej krowy, wiesz? I nie podskakuj. Chyba dawno lania nie dostałaś.
Kuliła się w sobie, bo jego słowa cięły jak noże. Była ofiarą przemocy w dodatku pozostawioną samą sobie. Uważała, że to wielki wstyd przyznać się komuś, że jest regularnie okładana przez męża. Robiła co w jej mocy, żeby ukryć siniaki pod grubą warstwą przesadnego makijażu.
- Powinnaś się trochę delikatniej malować Dorota – mówiły jej koleżanki z pracy. – Wiemy, że masz bladą cerę, ale to źle wygląda w zestawieniu z tym ciemnym fluidem.
Wiedziała, że mają rację, ale nie widziała innego sposobu na ukrycie podkrążonych oczu i często rozciętych warg.
Marynia rosła. Poszła do szkoły. Jak się wkrótce okazało, nie potrafiła zintegrować się z rówieśnikami. Zawsze sama, zawsze na uboczu, nigdy nie uczestnicząca w żadnych zabawach. Wychowawczyni wielokrotnie zwracała Dorocie na to uwagę. Sugerowała, że być może dziewczynka potrzebuje pomocy psychologa. Dla świętego spokoju Dorota zabrała ją kiedyś na taką wizytę, ale mała nie wypowiedziała podczas niej nawet słowa. Już po wyjściu z przychodni oznajmiła jej tylko
- Nie zabieraj mnie mamusiu już do takich miejsc. Ze mną jest wszystko dobrze. Ja nie potrzebuję przyjaciółek ani koleżanek, bo musiałabym im opowiadać o tacie, a przecież nie możemy nikomu nic powiedzieć, prawda, nawet dziadkom.
Dorocie zakręciły się łzy w oczach. Przecież nigdy nie rozmawiały na ten temat i nigdy nie mówiła córce, że ma tłumić w sobie wszystko. Przytuliła ją tylko mocno szepcząc jej do ucha
- Jeszcze kiedyś będziemy szczęśliwe córeczko, zobaczysz.
- A nie możemy po prostu odejść od taty i zamieszkać u dziadków? Oni na pewno by zrozumieli.
- Może tak, a może nie… Sama nie wiem co robić kochanie. Ja wiem, że odejście od taty byłoby najlepszym rozwiązaniem, ale to nie takie proste… – westchnęła. Wtedy po raz pierwszy pomyślała, że to nie Marynia potrzebuje pomocy psychologa, ale ona, bo wcale nie jest lepsza od swojego męża i naraża córkę na życie w ciągłym stresie i strachu. Wielokrotnie zasłaniała ją swoim ciałem przyjmując na siebie razy, które wymierzał jej ojciec. Nigdy nie pozwoliła, żeby miał zbić także ją. Często ją popychał i szturchał, ale ciosy dostawały się tylko Dorocie.
Któregoś dnia dojrzała wreszcie do decyzji i wyszukała w internecie jakąś grupę wsparcia. Zadzwoniła pod widniejący na stronie numer i umówiła się na spotkanie. Poszła tam z Marynią. Nie chciała zostawiać jej samej w domu na wypadek, gdyby Karol znowu wrócił wypity.
Weszły nieśmiało do sporego pomieszczenia, w którym siedziało już kilkanaście osób, głównie kobiet, ale i mężczyzn było sporo. Jeden z nich zauważywszy je wstał i podszedł przedstawiając się.
- Doktor Witold Zawadzki, a panie…?
- Dorota Musialik, a to moja córka Marynia. Ja dzwoniłam dzisiaj i powiedziano mi, że mogę przyjść, ale musiałam zabrać córkę. Mam nadzieję, że będzie mogła zostać? – Lekarz uśmiechnął się z sympatią.
- Tak, to ze mną pani rozmawiała, a córce znajdziemy jakiś cichy kącik. Na pewno masz jakieś lekcje do odrobienia, prawda? - Mała tylko kiwnęła głową. – W takim razie zapraszam. Za chwilę zacznie się sesja.
Usadowiona przy stoliku w kącie sali Marynia wbiła wzrok w książkę i starała się nie słuchać. Doktor Zawadzki stanął na środku i zagaił.
- Jest trochę nowych osób i za chwilę poproszę państwa o przedstawienie się. Terapia polega na tym, że każdy z was przynajmniej próbuje coś opowiedzieć o sobie, o swoich obawach i lękach, o chwilach trudnych i tych dramatycznych. Jeśli ktoś czuje wciąż wewnętrzną blokadę, to tylko słucha. Pytania zadajemy na samym końcu. Pod koniec też będą zapisy na prywatne konsultacje. Zaczynamy.
Dorota postanowiła być dzisiaj bierna. Nie znała tych ludzi i była pewna, że wywnętrzanie się przed nimi ze swoich problemów byłoby dla niej zbyt trudne. Może innym razem się ośmieli?
Chłonęła słowa tych, którzy byli bardziej odważni od niej i ze zdumieniem odkrywała wielkie podobieństwo ich sytuacji do swojej własnej. – Czy to zawsze odbywa się w taki sam sposób? – pytała sama siebie. – Czy mechanizm przemocy jest w każdym przypadku taki sam? – Słuchała skarg kobiet poniewieranych przez swoich mężczyzn, permanentnie obrzucanych obelgami, obnoszących się z siniakami i będących stałymi bywalczyniami przychodni i SOR-ów. Te wynurzenia trwały około dwóch godzin. Wreszcie odezwał się doktor Zawadzki.
- Dużo usłyszeliśmy dzisiaj, a ja mam do was kilka pytań. Co wy sami zrobiliście w swojej własnej sprawie? Czy któreś z was posiada lekarskie obdukcje? Czy zgłaszało to któreś z was na policji? Czy któreś z was występowało o sądowy zakaz zbliżania się do was waszego oprawcy? - Na sali zaległa cisza. Zawadzki tylko smętnie pokiwał głową. – Tego właśnie się spodziewałem. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, że taką postawą dajecie przyzwolenie swojemu katowi na takie podłe traktowanie. Wiecie jak to się nazywa? To miłość ofiary do kata. Nic z tym nie robicie, bo uważacie, że bez niego nie poradzicie sobie, lub wciąż żyjecie nadzieją, że ta miłość, którą kiedyś obdarzaliście się wzajemnie kiedyś wróci. Rozczaruję was. Nie wróci. To wy musicie wziąć sprawy w swoje ręce, a zwłaszcza w przypadku, gdy cierpią na tym wasze dzieci. Jaką przyszłość chcecie im zgotować pozostając nadal w związku z oprawcą i żyjąc z nim pod jednym dachem? Jakie one mogą wynieść pozytywne wzorce z takiego domu? Najczęściej takie dzieci są mocno wycofane, zamykają się we własnym świecie, nie szukają towarzystwa, bo boją się otworzyć usta. To dzieci o skrzywionej psychice, które mogą mieć poważne problemy emocjonalne w dorosłym życiu. Nie siedźcie z założonymi rękami i zacznijcie działać, bo tutaj czas nie jest waszym sprzymierzeńcem, ale wrogiem. Im szybciej uwolnicie się od swojego dręczyciela tym lepiej dla was. Pomyślcie o tym.
Dorota była wstrząśnięta ostatnimi słowami doktora. Spojrzała na siedzącą w kącie Marynię. – Ona już jest taka. Milcząca i bierna. Apatyczna. Po każdej awanturze zamyka się w sobie i odcina od świata zewnętrznego. To moja wina. Jak ja mogę tak krzywdzić własne dziecko?
Postanowiła nie poprzestać na tej jednej sesji i umówiła się z psychologiem na prywatną konsultację. Potem przyszły kolejne. To właśnie Zawadzki otwierał jej oczy na wszystkie złe aspekty pożycia z człowiekiem uzależnionym od alkoholu i hazardu, a w dodatku brutalnym i pastwiącym się nad rodziną. Uświadomił jej, że mimo swoich oporów powinna szczerze porozmawiać z rodzicami i opowiedzieć im o wszystkim. Dzięki temu będzie miała większe pole manewru i stworzy taki zawór bezpieczeństwa dla swojego dziecka. Mówił jej jak ma postępować po pobiciu. Najpierw zadzwonić, o ile to możliwe na policję, a potem iść na pogotowie po obdukcję.
- Musisz zbierać wszystkie zaświadczenia Dorota, bo to będzie koronny dowód w sprawie rozwodowej. Pierwszą rzeczą jaką powinnaś zrobić, to opuścić dom. Poproś rodziców. Może się zgodzą, żebyście przez jakiś czas mogły u nich zamieszkać. Napisz wniosek do prokuratury o zakaz zbliżania się do ciebie. Musisz po prostu zabezpieczyć się ze wszystkich stron. Musisz zabezpieczyć siebie i Marynię.
Nie była zbyt konsekwentna, za co rugała samą siebie. Wszystko przeciągało się w czasie, a ona nie potrafiła się zmobilizować, żeby pozałatwiać te wszystkie rzeczy. Długo nie miała odwagi, żeby porozmawiać z rodzicami. Cierpiała i ona i jej dziecko.
Wracała do domu z zajęć dodatkowych i już na parterze usłyszała odgłosy awantury. Przeskakując po dwa stopnie szybko dotarła na drugie piętro i niemal wyrywając drzwi z zawiasów wparowała do mieszkania. Matka w pozycji embrionalnej leżała na podłodze w dużym pokoju osłaniając głowę rękami, a pijany ojciec kopał ją gdzie popadło.
Marynia rzuciła plecak i ruszyła do kuchni. Szarpnęła za szufladę zawierającą sztućce i wyjęła z niej największy kuchenny nóż. Stanęła w progu pokoju i wysyczała
- Zostaw ją w spokoju gadzie.
Jej ojciec odwrócił się gwałtownie i spojrzał na wielki nóż trzymany przez Marynię w dłoni. Zachwiał się i uśmiechnął obleśnie.
- Też chcesz oberwać gówniaro?
- Tylko spróbuj podnieść na mnie dłoń, a nie ręczę za siebie, ty popieprzony skurwysynu. Odsuń się od niej i to już!
- Jak będę chciał! Dawaj ten nóż! Ja ci zaraz pokażę, kto tu rządzi!
Podszedł bliżej, ale Marynia już nie panowała nad sobą. Doskoczyła do niego i precyzyjnie przejechała nożem po jego policzku robiąc w nim głęboką bruzdę. Karol zawył i przyłożył dłoń do rany. Między palcami zaczęły płynąć strugi krwi. To samo powtórzyła na drugim policzku.
- Jak ci mało, to osadzę ci ten majcher w bebechach i każdy sąd mnie uniewinni! A teraz wynoś się stąd i nigdy nie wracaj! Już się ciebie nie boję kanalio i potrafię się bronić przed takimi jak ty. Wynoś się!
Wyszedł bez słowa. Jak tylko zamknęły się za nim drzwi, rzuciła na podłogę nóż i przykucnęła przy matce.
- Mamusiu…, ocknij się, proszę…, Mamo…?
Jednak ona nie dawała znaku życia. Marynia nawet się nie zastanawiała i zadzwoniła po karetkę. W szpitalu okazało się, że Dorota ma liczne krwiaki na całym ciele, odbite nerki i złamaną nogę. Zanim Marynia wyszła ze szpitala powiedziała jej jeszcze, że idzie zgłosić to na policję.
- Ja już nie będę się z nim cackać tak jak ty. On musi wreszcie ponieść konsekwencje swoich czynów. Nie będę się biernie przyglądać, jak zabija cię na moich oczach. Niewiele brakowało i gdybym nie wróciła na czas, ty mogłabyś już nie żyć.
Początkowo na komendzie nie potraktowano jej zbyt poważnie. Dopiero jak wyciągnęła zapakowany w foliowy worek zakrwawiony nóż i pokazała im zaświadczenie z obdukcji i zdjęcia, uwierzyli jej. Zabrano ją na przesłuchanie w obecności psychologa dziecięcego. Wyciągnęła jeszcze teczkę i podsunęła ją komendantowi.
- Tu dodatkowo są obdukcje z lat poprzednich. Chcę, żeby ten drań wylądował za kratkami na długie lata. Chcę, żeby dostał sądowy nakaz zbliżania się do nas na odległość nie mniejszą niż sto metrów. Chcę, żeby cierpiał tak, jak my cierpiałyśmy przez te wszystkie lata. Zgotował nam życie gorsze od śmierci. Pewnie teraz opatruje rany, które mu zrobiłam tym nożem na policzkach. To i tak nic w porównaniu z tym, czego dopuszczał się wobec nas. – Była na granicy wytrzymałości i kompletnie rozbita emocjonalnie. Nie wytrzymała napięcia i rozpłakała się. – Nie zawiedźcie mnie. Niech ten koszmar wreszcie się skończy. Mama leży ciężko pobita w szpitalu, a ja jeśli się zgodzicie pojadę do swoich dziadków. Oni muszą wiedzieć co się stało.
- Nie martw się dziecko – komendant poklepał ją przyjacielsko po dłoni – on odpowie za swoje czyny, a do dziadków załatwimy ci transport. Jest już późno, a ty musisz dotrzeć bezpiecznie do domu.
ROZDZIAŁ 2
Marynia podziękowała za podwózkę i zgrabnie wyskoczyła z radiowozu. Jej dziadkowie mocno zdziwili się, że przyjechała do nich o tak późnej porze.
- Co cię sprowadza dziecko? Jesteś taka blada. Stało się coś?
- Stało się babciu. Zaraz o wszystkim wam opowiem. Zrobisz mi herbaty?
Z kubkiem w ręku wtuliła się w miękki fotel. Dziadkowie zasiedli na kanapie naprzeciw niej. Ona zbierała myśli. Postanowiła, że opowie im wszystko od samego początku.
- Zanim zacznę, chcę was prosić, żebyście nie byli źli zwłaszcza na mamę i nie potępiali jej. Ona wiele przeszła i nie zniosłaby, gdybyście jeszcze i wy odwrócili się od niej. To będzie długa opowieść i bardzo, bardzo smutna.
Nigdy nie skarżyła się wam na tatę, prawda? Zawsze mówiła, że wszystko w jak najlepszym porządku, a tymczasem obie żyłyśmy w patologicznej rodzinie, w której na porządku dziennym były pijackie awantury i bicie. Tego nie szczędził nam kochany tatuś. I o ile mnie tylko szturchał, to na mamie wyżywał się w dwójnasób. Zbierała cięgi i za siebie i za mnie. Okradał ją, żeby móc grać w jakichś podejrzanych spelunach w karty, ale większość pieniędzy przepijał. Jak pił, to był nabuzowany i bardzo agresywny. Zrobił sobie z nas worki treningowe. Mamę po prostu katował. Wciąż miała na ciele siniaki, które praktycznie nie znikały. Próbowała je tuszować makijażem, ale to nie bardzo zdawało egzamin. Próbowała szukać pomocy u psychologa, ale była zbyt słaba i zbyt się bała, żeby raz na zawsze odciąć się od tej kanalii. Wielokrotnie namawiałam ją, żeby powiedziała wam prawdę, ale nigdy na to się nie zdobyła. Dzisiaj wzięłam sprawy w swoje ręce. On bardzo ją pobił. Niemal zakatował na śmierć i gdybym nie wróciła z zajęć wcześniej niż zwykle, pewnie zastałabym ją martwą. Zaatakowałam go nożem. Pokaleczyłam mu mocno oba policzki i kazałam się wynosić. Potem zadzwoniłam po pogotowie. Mama jest w ciężkim stanie, ale odzyskała świadomość. Powiedziałam jej, że ze szpitala idę prosto na policję i tak zrobiłam. Zgłosiłam to. Zostawiłam obdukcje ze wszystkich lat i zdjęcia. Obiecali, że zajmą się tym jak najszybciej. Chciałabym się u was zatrzymać na jakiś czas, a przynajmniej na tak długo jak mama będzie w szpitalu. Nie chcę trafić do jakiejś izby dziecka. Przecież jestem niepełnoletnia. Jutro trzeba będzie jeszcze raz podjechać na policję. Podpisalibyście dokumenty, że możecie być do czasu wyzdrowienia mamy moimi opiekunami prawnymi. Zrobicie to?
Byli wstrząśnięci tym, co powiedziała ich wnuczka. Podejrzewali, że nie wszystko jest w porządku w małżeństwie ich córki, ale czegoś takiego w życiu by się nie spodziewali.
- Zrobimy kochanie. Pojedziemy też do szpitala. Bardzo chcemy ją zapewnić, że już od teraz będzie wszystko dobrze i nie będziemy jej robić żadnych wyrzutów. Jesteśmy z ciebie dumni. Zachowałaś się bardzo dorośle i odpowiedzialnie. Twój ojciec za to co zrobił, powinien wisieć. A teraz spać kochanie. Zmęczona jesteś i musisz wypocząć.
Na widok swoich rodziców zaniosła się rozpaczliwym płaczem i długo nie mogła się uspokoić. Jej matka przysiadła na krawędzi łóżka i długo tuliła ją w ramionach. Ojciec pieszczotliwie gładził po głowie.
- Już dobrze kochanie, już dobrze… Marynia opowiedziała nam wszystko. Ten łajdak nie uniknie sprawiedliwości. Byliśmy dzisiaj na komisariacie. W nocy zamknęli go i chyba nie wyjdzie aż do rozprawy. Twoja córka była bardzo dzielna. Nie będzie ukarana za to, że pokiereszowała mu twarz, bo działała w obronie własnej i w wielkim afekcie. Tego się dowiedzieliśmy. Tak, czy owak ten bandzior wiele stracił ze swojego uroku. Załatwili nam też sądowy zakaz zbliżania się jego do was. To tak na wszelki wypadek, gdyby sąd nie wziął pod uwagę wszystkich okoliczności i wypuścił go zbyt wcześnie. Dopóki nie wydobrzejesz Marynia zostanie u nas. Podjedziemy tylko do waszego mieszkania, żeby mogła zabrać trochę ubrań i podręczniki szkolne. Później trzeba też załatwić wymeldowanie tego drania. Mieszkanie jest twoje, a po tym co zrobił nie ma prawa w nim mieszkać. To wielkie szczęście, że ono nie wchodzi do wspólnego majątku, bo pewnie i o nie by się bił.
Już od dwóch godzin była przesłuchiwana w budynku sądu przez prokuratora i w obecności psychologa. Tak naprawdę nie uważała, żeby konieczna była obecność tego drugiego, ale takie ponoć są przepisy jeśli chodzi o niepełnoletnich zeznających w sprawie.
- Od jak dawna trwa ta przemoc? – człowiek przesłuchujący Marynię starał się jak najdelikatniej zadawać pytania, jednak z każdą odpowiedzią dziewczynki utwierdzał się w przekonaniu, że to twarda sztuka, że to życie pełne przemocy zahartowało ją i uodporniło.
- Podobno zaczęło się dwa tygodnie po ślubie. To wiem z opowiadania mamy i nie skończyło się, aż do teraz. Nawet jak była w ciąży, tłukł ją jak treningowy worek.
- Ciebie też bił?
- Wielokrotnie się zamierzał, ale zawsze między nami stawała mama i to ona obrywała za mnie. Nigdy nie pozwoliła, żeby dosięgły mnie jego łapy – zaszkliły jej się w oczach łzy. – Ona bardzo mnie kocha, tak jak ja ją. Miałyśmy tylko siebie, bo dziadkowie o niczym nie mieli pojęcia. Nie miała odwagi, żeby opowiedzieć im o tym wszystkim. Zawsze twierdziła, że to wielki wstyd, choć to nie ona powinna się wstydzić, prawda?
- Nigdy nie próbowała się bronić?
- Widział pan moją mamę? Wygląda jak moja siostra. Jest taka drobna, wręcz eteryczna, a ojciec to kawał chłopa. Wysoki i muskularny. Co miałaby zrobić, rzucić się na niego? Mogła jedynie osłaniać się przed jego pięściami. Był postrachem okolicy. Wszyscy sąsiedzi się go bali, bo groził im, że jak tylko który zadzwoni na policję, nie wyjdzie z jego rąk żywy. To dlatego nikt nigdy nie złożył doniesienia. Współczuli nam, ale nie mieli odwagi mu się przeciwstawić.
- Wróćmy do tego nieszczęsnego popołudnia… Wróciłaś trochę wcześniej z zajęć i…?
- I już na dole usłyszałam jego krzyki. Pognałam na górę i zobaczyłam, że kopie mamę ciężkimi buciorami, a ona skulona nie daje znaku życia. Nie myślałam o własnym bezpieczeństwie. Wiedziałam jedynie, że on musi przestać ją kopać, bo zatłucze ją na śmierć. Mało myśląc porwałam z kuchni nóż i pocięłam mu policzki.
- A może jednak chciałaś go zabić?
Marynia wbiła w niego wzrok.
- Proszę pana, gdybym chciała go zabić, to dzisiaj on na pewno by już nie żył, bo zamiast po policzkach przejechałabym mu tym nożem po gardle. Ja chciałam tylko, żeby on wyniósł się z mieszkania i dał nam wreszcie spokój.
- Zadziwiasz mnie. Mówisz nie jak dziecko, ale jak dorosły.
– Nie jestem już dzieckiem – zaprotestowała.
- Masz zaledwie czternaście lat. Jesteś więc dzieckiem.
- Zapewniam pana, że nie. Metryka urodzenia o niczym nie świadczy. Musiałam bardzo szybko dorosnąć wychowując się w takich warunkach. Teraz tylko chcę, żeby on poniósł karę i długo nie wyszedł zza krat. To być może pozwoli mamie dojść do równowagi i zaznać chociaż trochę spokoju. Ona musi mieć spokój rozumie pan? Jest wylękniona i znerwicowana. Ze strachem reaguje na każdy odgłos za drzwiami myśląc, że to ojciec wraca i znowu będzie ją bił. Jak długo można tak funkcjonować? Ona tak żyje od niemal piętnastu lat. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek otrząśnie się z tej traumy więc nie zawiedźcie mnie i zróbcie wszystko, żeby on dostał jak najdłuższy wyrok.
- Postaramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy. Już nie będę cię dłużej męczył. Do domu dostaniecie wezwanie na rozprawę – podniósł się i wyciągnął do Maryni dłoń. – Bądź dobrej myśli. Sąd ma wystarczająco dużo dowodów, żeby go skazać na długi pobyt w więzieniu. Ja będę optował za najwyższym przewidzianym w takim wypadku.
- To znaczy…?
- To dziesięć lat, bo przez te wszystkie lata działał ze szczególnym okrucieństwem.
Nie mogła doczekać się tej rozprawy. Prosto ze szkoły biegła do szpitala i prowadziła na ten temat z Dorotą długie rozmowy.
- Nie możesz się go bać mamusiu, bo on już w niczym ci nie zagraża. Już nas nie skrzywdzi. Pamiętaj, że jak wejdziesz na salę rozpraw, to nawet się nie rozglądaj tylko patrz przed siebie i odpowiadaj na pytania.
Dorota uśmiechała się łagodnie patrząc w oczy swojej latorośli równie błękitne i szczere jak jej własne.
- Już dawno powinnam była to załatwić. Nie wiem czy kiedykolwiek zdołasz mi wybaczyć tę moją opieszałość i ten strach, który zawsze paraliżował mnie, gdy chciałam podjąć jakieś kroki w tej sprawie. To było silniejsze ode mnie.
- Ja to wiem mamuś, ale też doskonale rozumiem i to głównie dlatego to ja przejęłam inicjatywę. Wreszcie jak to wszystko się skończy będziemy miały święty spokój.
- Bardzo cię kocham Maryniu. Kocham i podziwiam, bo to ja powinnam była zapewnić ci najlepsze dzieciństwo, a kompletnie zawiodłam jako matka – Dorota otarła łzy z policzków. – Nie tak to miało wyglądać…, nie tak… Tak strasznie cię przepraszam…
- Już dobrze mamuś. Rany się zagoją, a i ty odżyjesz. Dziadkowie nam pomogą. Postanowiliśmy odremontować mieszkanie, bo przecież ten drań nie oszczędził niczego i nawet na meblach się wyżywał. Jak wrócisz, nie będzie już nic, co miałoby przypominać nasze dawne życie. Ucieszyłam się kiedy dziadek to zaproponował.
- A jak w szkole kochanie?
- Tym się nie martw, bo jest dobrze. Niedługo koniec roku. Odsapniemy.
Mimo wzajemnego podtrzymywania się na duchu obie ciężko zniosły tę rozprawę. Musiały opowiedzieć o wielu szczegółach, bo sędziowie okazali się bardzo drobiazgowi. Obu przychodziło to z wielkim trudem, bo nie nawykły do zwierzania się komukolwiek ze swojego życia. Wiedziały jednak, że nie mogą niczego ukrywać, bo od tego zależało ich być, albo nie być, podobnie jak wysokość wyroku dla Karola. Prokurator podparł się zdjęciami z obdukcji i ich opisem. Pokazano film z przesłuchania Maryni. Dorota musiała powiedzieć, że przemoc trwała praktycznie od samego początku. Wyrażała wielki żal, że nie potrafiła odejść od tego drania i zapewnić córce stabilnego domu i poczucia bezpieczeństwa. Marynia siedząc w pierwszym rzędzie z satysfakcją patrzyła na ojca. – A miał się za takiego przystojniaka – pomyślała z ironią. – Te dwie szramy oszpeciły go zupełnie. Dobrze ci tak kanalio – myślała mściwie. - To za naszą krzywdę – odwróciła od niego twarz i skupiła się na zeznaniach matki.
- W najbliższych dniach złożę w sądzie pozew rozwodowy. Uwolnienie się raz na zawsze od tego człowieka pozwoli nam wreszcie i mnie, i córce prowadzić życie jakiego zawsze pragnęłyśmy. Bez awantur i bicia, bez ciągłego strachu każdego dnia. Dlatego z tego miejsca proszę wysoki sąd o największy, przewidziany wymiar kary dla tego człowieka. On nie zasługuje na łagodne potraktowanie. Nie za to, czego dopuścił się względem nas.
Mowa prokuratorska była wspaniała. Obrońca Karola właściwie nie miał żadnych argumentów, których mógłby użyć, żeby przynajmniej zmniejszyć wysoki wyrok, o który ubiegał się oskarżyciel. On kończąc swoją przemowę puścił jeszcze oczko do zasłuchanej w jego słowa Maryni, jakby chciał jej powiedzieć „załatwione maleńka, on już nigdy was nie skrzywdzi”.
Wyszła z sali sądowej na przestronny korytarz i odetchnęła z ulgą, jakby wraz z jej opuszczeniem pozbyła się z ramion tonowego balastu. Obejrzała się jeszcze. Za nią wyszedł jej były już mąż skuty kajdankami i w asyście dwóch dobrze zbudowanych strażników więziennych. Obrzucił ją jeszcze nienawistnym spojrzeniem, od którego przeszły jej po plecach ciarki. Szybko odwróciła głowę. Na ławce dostrzegła Marynię i swoich rodziców. Podeszła do nich.
- Nareszcie koniec naszej męki. Jesteśmy wolne. Możemy wracać do domu – przytuliła córkę i ucałowała jej policzki. – Dziękuję, moja wspaniała, dzielna córeczko, bo gdyby nie ty, nie wiadomo jakby to się skończyło.
Przez jakiś czas trudno było jej się oswoić z myślą, że tak naprawdę, to Karol przeszedł już do historii. Nadal miała ten głupi odruch nasłuchiwania, czy za drzwiami nie czai się to zło w ludzkiej postaci. Często wylękniona odwracała się za siebie sprawdzając, czy on czasem za nią nie idzie. Marynia była jej wielką dumą i podporą. To ona cierpliwie tłumaczyła, że musi czymś się zająć, bo inaczej popadnie w jakąś obsesję.
- Babcia mówiła, że w młodości lubiłaś robótki na drutach, malowałaś a nawet rzeźbiłaś. Mówiła, że miałaś talent w dłoniach. Powinnaś do tego wrócić. Przychodzisz po pracy i jesteś taka przygaszona, zupełnie bez życia, a przecież teraz właśnie powinnaś zacząć żyć, kiedy wreszcie pozbyłyśmy się tego drania. Myślałam, że będziesz miała więcej energii i zapału. Myślę mamuś, że powinnyśmy gdzieś wyjechać i oderwać się od tych ostatnich wydarzeń. Może jakieś gospodarstwo agroturystyczne? Tam nie jest tak drogo. Byłoby nas stać. Niedługo wakacje. Nigdy nie miałyśmy prawdziwych wakacji. Może czas to zmienić?
Uśmiechała się łagodnie do córki. Okazało się, że to ona psychicznie jest o niebo silniejsza od matki. Dorota miała często wrażenie, że nastąpiło u nich jakieś odwrócenie ról. Wiedziała, że nie tak to powinno wyglądać. Jakby na to nie patrzeć Marynia była jeszcze dzieckiem. Dzieckiem, które nigdy w swoim krótkim życiu nie poznało smaku radosnego dzieciństwa i musiało dorastać w znacznie szybszym tempie niż jej rówieśnicy. To wywoływało w Dorocie ogromne wyrzuty sumienia. Obwiniała się za to, że była taką fatalną matką, a przez to jej dziecko doznało w życiu wyłącznie krzywd. Powinna z nawiązką wynagrodzić jej te lata i nie skupiać się wyłącznie na sobie. To egoistyczne.
- Obiecuję ci kochanie, że poważnie się nad tym zastanowię. Mam zaległe urlopy sprzed trzech lat. Uzbierało się tego trochę. Razem z tym za ten rok będzie jakieś cztery miesiące. Może masz rację? Może pojedziemy nawet na dłużej?
Marynia przytuliła się do niej.
- To naprawdę dobry pomysł mamuś. Obie potrzebujemy porządnej odskoczni i musimy odreagować. Poczytamy wieczorem w internecie. Może znajdziemy coś niedrogiego i atrakcyjnego. Coś, co… - przerwała, bo usłyszały dzwonek domofonu. Odkleiła się od matki i poszła odebrać. Okazało się, że to dziadkowie. Pierwsza weszła babcia i przywitała się z nimi.
- Musieliśmy przyjechać, bo przyszedł dzisiaj jakiś ważny list polecony, a przynajmniej tak myślę, bo na kopercie widnieje adres kancelarii prawnej i co dziwne nie warszawskiej, ale z Kwidzyna. Jest adresowany do ciebie Dorota. Masz. Czytaj – wcisnęła córce kopertę do rąk.
- Do mnie…? Polecony…? To osobliwe. Dlaczego nie przysłano go tutaj, tylko do was?
- Nie wiem córcia. Otwórz, to wszystko się wyjaśni.
ROZDZIAŁ 3
Dorota usiadła w fotelu i drżącymi dłońmi otworzyła kopertę wyjmując z niej złożoną kartkę. Rozpostarła ją i zaczęła czytać.
Kancelaria radców prawnych: Jasiński, Wolniewicz, Tracz w Kwidzynie, ulica… - nieważne – mruknęła.
Niniejszym uprzejmie informuję, iż jestem wykonawcą testamentu po zmarłej w dniu 26 kwietnia b.r. Klementynie Zasławskiej. Zmarła wyznaczyła na swoją spadkobierczynię panią Dorotę Musialik z domu Kopeć. W związku z powyższym zwracam się z uprzejmą prośbą o kontakt telefoniczny z tut. kancelarią w celu ustalenia terminu spotkania.
z poważaniem
Jan Wolniewicz
radca prawny.
- O mój Boże…, - matka Doroty Helena jęknęła przeciągle i złapała się za głowę – w życiu nie spodziewałabym się czegoś takiego.
Dorota spojrzała na nią nic nie rozumiejąc. Nazwisko nie było jej obce. Takie samo nosiła jej matka zanim nie wyszła za ojca, ale imię nie mówiło jej kompletnie nic.
- Kto to jest, a raczej kim była Klementyna Zasławska?
- Klementyna Zasławska była twoją cioteczną babką, siostrą twojego dziadka i strasznie ekscentryczną kobietą. Z tego co wiem, nigdy nie wyszła za mąż. Prowadziła samotne życie w jakiejś zabitej dechami wsi gdzieś na północy Polski i nie utrzymywała kontaktu z rodziną. Słabo ją pamiętam i widziałam ją chyba ze dwa razy w życiu. Była sporo młodsza od dziadka, ale bardzo wyemancypowana, jeśli wiesz, co mam na myśli. Paliła papierosy przez długie cygarniczki, zawsze elegancko ubrana w piękne suknie i niebotycznie wielkie kapelusze. Oskarżano ją nawet o zbyt dużą swobodę obyczajów, ale to chyba nie była prawda, bo mężczyźni nie interesowali jej zupełnie i miała ich w wielkiej pogardzie. Skoro umarła w tym roku, to musiała mieć chyba ze sto lat. Nie mam pojęcia, w którym roku się urodziła – Helena kolejny raz z niedowierzaniem pokręciła głową. – Co za historia. Ciekawe skąd wiedziała o tobie? Nie pojawiła się na naszym ślubie i nawet nie wiem, czy w ogóle wysyłaliśmy jej zaproszenie. Podejrzewam, że nie, bo dziadek prawdopodobnie nie znał jej adresu. I co, zadzwonisz?
- Chyba powinnam. Zaintrygował mnie ten list. Jutro skontaktuję się z nimi i spróbuję coś ustalić. Przede wszystkim to, czy nie zaszła tu jakaś pomyłka.
Zadzwoniła następnego dnia podczas przerwy na lunch. Odebrała jakaś kobieta zapewne sekretarka. Dorota przedstawiła się i wyłuszczyła w jakiej sprawie dzwoni. Poprosiła o rozmowę z panem Wolniewiczem. Po chwili usłyszała w słuchawce jego niski głos.
- Dzień dobry panu. Nazywam się Dorota Musialik. Wczoraj otrzymałam z pańskiej kancelarii pismo w sprawie spadku po Klementynie Zasławskiej…
- Dzień dobry. Cieszę się, że odezwała się pani tak szybko. Bardzo chciałbym się z panią spotkać, bo trzeba odczytać testament. To oczywiście formalność. Ostatnia wola została spisana ponad dwadzieścia lat temu i ciotka pani nic od tamtej pory nie zmieniała. Na kiedy możemy się umówić? Nie ukrywam, że bardzo mi zależy na zamknięciu tej sprawy.
- Ja mieszkam w Warszawie i trochę jestem uziemiona, bo córka w czerwcu kończy szkołę. Nie chciałabym, żeby do tego czasu straciła jakieś zajęcia, chociaż nie jest ich już tak wiele. Czy dwudziesty ósmy czerwiec mógłby być? Ja wezmę urlop, a ona będzie miała już wakacje.
- Może być. Ja w takim razie wpisuję sobie panią do kalendarza. Kancelaria czynna jest do siedemnastej i mam nadzieję, że zdąży pani do tej godziny dojechać. Trafić łatwo, bo biuro mieści się na ulicy Słowiańskiej, a to jakieś osiem minut od dworca kolejowego. W takim razie jesteśmy umówieni. Dziękuję za telefon i do zobaczenia.
Po powrocie do domu usiadły wraz z Marynią przy komputerze i dokładnie prześledziły trasę. Sprawdziły też połączenia kolejowe i wynotowały godziny odjazdów pociągów.
- Powinnyśmy mamuś pojechać jak najwcześniej. I tak będziemy musiały się rozejrzeć za jakimś noclegiem. Przecież nie będziemy błądzić w nieznanym mieście po nocy. Cieszę się na ten wyjazd. Zabierzemy plecaki, żeby było nam łatwiej. Będzie fajnie.
Pociąg trochę się spóźniał. Obie niecierpliwie wypatrywały go. Były podekscytowane tą podróżą a Dorota w dodatku nieco wystraszona, bo nie miała pojęcia, co też ciotka zapisała jej w spadku i czy nie będzie musiała jeszcze do tego spadku dokładać. Ciotka mogła mieć długi, a o tym prawnik nic nie wspominał. Wreszcie pociąg wolno wtoczył się na peron. Odnalazły swój wagon i miejscówki. Rozsiadły się wygodnie. Podróż miała potrwać około czterech godzin.
Było kilka minut po dziesiątej, gdy opuściły dworzec w Kwidzynie. Dorota zaopatrzona w plan miasta rozwinęła go teraz i odszukała ulicę Słowiańską.
- To faktycznie niedaleko. Chodźmy.
Po kolejnych dziesięciu minutach odnalazły kancelarię. Weszły do środka i przedstawiły się urzędującej tam sekretarce. Ona zaprowadziła je do gabinetu Wolniewicza. Na ich widok podniósł się zza biurka wysoki, starszy mężczyzna o przyprószonych siwizną skroniach i wyciągnął w kierunku Doroty dłoń. Poprosił, żeby usiadły. Nie zwlekając wyjął z szuflady kopertę.
- Niestety musiałem ją komisyjnie otworzyć, bo sprawa wydawała się beznadziejna. Klementyna Zasławska zmarła bezpotomnie i zaistniała konieczność ustalenia jej następców prawnych. Zaczęliśmy od testamentu i to był krok we właściwym kierunku, bo w nim natknęliśmy się na pani dane osobowe. Nie znaliśmy jednak adresu i trochę to trwało zanim go ustaliliśmy. Dotarliśmy także do informacji, że wyszła pani za mąż i nazywa się już inaczej niż podawał testament. Jak już wysłaliśmy do pani list okazało się, że to adres pani rodziców, a nie pani. Najważniejsze jednak, że list dotarł do właściwej osoby, prawda? No to przejdźmy do rzeczy. Pani Zasławska nie była majętną kobietą. Żyła bardzo skromnie utrzymując się z chałupnictwa, którym parała się przez długie lata. Zapisała pani dom i trochę ziemi. Niedługo po jej śmierci geodeta dokonał tam wznowienia granic, żebyśmy mieli rozeznanie co do wielkości nieruchomości. Jest trochę pola i kawałek lasu. Okolica naprawdę urzekająca. Posesja położona jest nad jeziorem Liwieniec, które oddziela ją od niewielkiego miasta Prabuty. Nieco bliżej leżą wsie Raniewo i Gąski. Ja jeszcze dzisiaj zawiozę tam panie i wszystko pokażę na miejscu. To jakieś pół godziny od Kwidzyna.
- Czy dom obciążony jest hipoteką? – zapytała Dorota.
- O to proszę się nie martwić. Ciotka żyła skromnie, ale nie zaciągała długów. Jedyne zagrożenie to takie, że jeśli zechcą panie zatrzymać nieruchomość, trzeba będzie w nią włożyć sporo pracy i pieniędzy. Dom bardzo podupadł. Pani Zasławska nie miała ani środków, ani zapewne siły, żeby coś przy nim robić. Z całą pewnością wymaga poważnych napraw. Druga możliwość, to sprzedaż całej nieruchomości. Chętnych nie brakuje, bo okolica jest bardzo atrakcyjna ze względu na bliskość lasów i jeziora.
- Zanim zadecydujemy bardzo chcemy to wszystko zobaczyć.
- To oczywiste droga pani. Tutaj ma pani akt własności ziemi. Został przepisany na panią i odnotowany w księdze wieczystej. Osobiście tego dopilnowałem. Tutaj jeszcze akt zgonu, wypis z ewidencji gruntów wraz z mapką wydany przez wydział geodezji w gminie i opisy topograficzne graniczników - kamieni betonowych wkopanych przez mierniczego. Między nimi przebiegają granice nieruchomości. To chyba wszystko.
- A gdzie ją pochowano?
- Na cmentarzu w Prabutach. I tak będziecie musiały pójść panie do proboszcza, żeby wskazał wam miejsce pochówku. O ile pamiętam, to ciotka miała je wykupione i opłacone na dziesięć lat, ale o szczegółach powie wam już ksiądz proboszcz. Teraz jeśli nie macie panie nic przeciwko temu zabiorę was do domu Klementyny.
Usadowiły się na tylnym siedzeniu samochodu prawnika i z zaciekawieniem obserwowały miasto, ulicami którego się przemieszczał. Spodobało im się, chociaż i tutaj zdarzały się prace drogowe polegające na przebudowie jezdni. Po jakimś czasie krajobraz zmienił się. Mijali pola uprawne, niewielkie wioski i lasy. Obie były zachwycone. Nigdy nie podróżowały do takich miejsc. Przy takim mężu i ojcu było to po prostu niemożliwe, bo nie funkcjonowali jak normalna rodzina. W pewnym momencie prawnik zjechał z głównej drogi i znacznie zwolnił, bo ta, na którą wjechał była gruntowa i poryta licznymi koleinami. Zobaczyły po lewej stronie jezioro i westchnęły jak na komendę.
- Ależ tu pięknie…
Wolniewicz jechał wzdłuż zielonej ściany lasu. Wreszcie dotarł do wyraźnej przerwy między drzewami i skręcił w prawo. Byli na miejscu. Dorota i Marynia wysiadły z samochodu i stanęły naprzeciw drewnianego, piętrowego domu. Może nie powalał wyglądem, ale posiadał swój urok i klimat. Dołączył do nich prawnik.
- Tutaj są klucze – wręczył Dorocie cały ich plik. – Niestety sama będzie pani musiała ustalić, który jest do jakiego pomieszczenia. Na pewno ten duży i ten mniejszy są do drzwi wejściowych. Zanim odjadę powiem jeszcze, że po drugiej stronie jeziora leżą Prabuty. Widać je z tego miejsca doskonale. To kawałek drogi stąd, ale panie są młode i zdrowe, więc nie będzie problemu. Tam można zaopatrzyć się we wszystko. Tutaj nie ma w pobliżu żadnego sąsiedztwa. Jakieś dwa kilometry dalej jest leśniczówka. Jestem pewien, że szybko poznacie okolicę. Tu jeszcze moja wizytówka. W razie jakichś wątpliwości proszę dzwonić. To chyba wszystko. Życzę obu paniom powodzenia. Do widzenia.
Podziękowały mu serdecznie i pożegnały się.
- To co mamuś, wchodzimy? Trzeba obejrzeć to królestwo – Marynia odebrała od Doroty klucze i ruszyła w stronę ganku. Wspięła się po starych, drewnianych i trzeszczących schodach ograniczonych z obu stron chwiejącą się poręczą. Zdjęła plecak i zaczęła manipulować przy zamku. O dziwo poszło gładko i już po chwili obie weszły do mrocznego korytarza.
- Co tu tak ciemno? Okien nie ma? – Marynia rozejrzała się dokoła.
- Są okiennice kochanie. Zauważyłam je z zewnątrz. Koniecznie trzeba je otworzyć i przewietrzyć cały dom.
Nagle rozbłysło światło. To Marynia odnalazła kontakt. Teraz dokładniej mogły przyjrzeć się rozmieszczeniu pomieszczeń. Korytarz kończył się dość sporym salonem. Po lewej stronie była przestronna kuchnia, ale skromnie urządzona. W kącie po prawej stał ogromny kaflowy piec z miejscem na drewno. Było go na tyle, że spokojnie mogły rozniecić ogień. Sprzęty były bardzo wiekowe i zniszczone. Z niektórych odchodziły całe płaty pożółkłego lakieru. Całość sprawiała dość przygnębiające wrażenie. Marynia otworzyła na oścież okna i pchnęła na zewnątrz okiennice.
- Czeka nas dużo pracy mamuś. Tu jest ze trzy centymetry kurzu. Mam nadzieję, że ciotka ma tu jakieś szczotki i środki czystości.
Dwa pokoje, do których weszły też nie przedstawiały się lepiej. W jednym z nich stało stare łóżko, które zamiast materaca posiadało sienniki, a w drugim wersalka pamiętająca czasy wczesnego Gierka. Był jeszcze jeden pokój, a właściwie pokoik, bo zdecydowanie mniejszy od pozostałych. Na jego środku stał warsztat tkacki z niedokończoną robótką. Dorota ze wzruszeniem podeszła do niego. Przypominał jej czasy wczesnej młodości, bo wtedy sama tkała na niewielkim warsztaciku zrobionym przez jej ojca różnego rodzaju makatki.
- Spójrz córcia, czy nie jest wspaniały? Może rozbudzi we mnie dawne pasje? A może dryg do wszelkiego rodzaju prac ręcznych odziedziczyłam właśnie po ciotce Klementynie? Jak byłam w twoim wieku nawet garnki nauczyłam się lepić i wypalać. Bardzo pociągały mnie tego typu zajęcia.
- Nic straconego mamuś – Marynia uśmiechnęła się do Doroty. – Można to wszystko nadrobić jeśli uznasz, że cię uszczęśliwia. Zauważyłam schody na górę. Zobaczmy co tam jest.
Okazało się, że na górze były jeszcze dwa pokoje znacznie bardziej zaniedbane od tych na dole. Najwyraźniej niedołężna Klementyna korzystała tylko z tych na parterze. Na samej górze był strych. Ogromny. Postanowiły, że zostawią go sobie na deser. Stało tu mnóstwo zdobnych kufrów zawierających pewnie wszystkie sentymentalne skarby ciotki.
Zeszły na dół i postanowiły obejść zabudowania. Na tyłach domu stała dość spora szopa na drewno. Zdziwiły się, bo było go całkiem sporo. Ku swojej radości Marynia zauważyła dwa stare rowery.
- Spójrz mamuś. Chyba są sprawne? Zaraz je przetestuję – nie namyślając się wskoczyła na jeden z nich. Rower był składakiem bardzo kiedyś popularnym. Ten drugi zresztą też. – Mają bagażniki. Nie będziemy musiały nosić w rękach. Trochę skrzypią, ale może wystarczy je trochę naoliwić. Głównie łańcuchy.
Ogród okazał się bardzo zapuszczony, porosły chwastami i młodymi samosiejkami. Kilka owocowych drzew i krzewów, a za nimi rozciągał się już las.
- Jak trochę okrzepniemy, to trzeba będzie ogrodzić całą nieruchomość – mówiła Dorota. - Nie chcę, żeby plątały się tu hordy grzybiarzy. Może wystarczy jakieś ogrodzenie z drutu, żeby było wiadomo, że to teren prywatny. Wracajmy. Trzeba przynajmniej ogarnąć kuchnię i jeden z pokoi. Musimy przecież gdzieś spać. Jutro wybierzemy się do Prabut po zapasy żywności, żebyśmy nie musiały latać bez przerwy. Trzeba też sprawdzić, czy ta stara lodówka działa. Przydałaby się.
Pracowały zgodnie niemal do wieczora. Okazało się, że ciotka miała zapasy środków czystości i nie wiadomo dlaczego z nich nie korzystała. Może była już zbyt słaba? W starej szafie znalazły pościel i zapakowane w foliowe worki poduszki wraz z kołdrami. Ucieszyły się, bo wyglądały na nieużywane. Żadna z nich nie chciałaby spać na czymś, czego używała kiedyś ciotka. Wyrzuciły sporo mebli, które ich zdaniem nie nadawały się już do użytku. Wieczorem rozpaliły nimi ognisko. Siedząc przy nim i wsłuchując się w odgłosy dochodzące z lasu zajadały z apetytem przywiezione z domu kanapki popijając je gorącą herbatą.
- Tu jest bardzo pięknie mamuś i tak niezwykle spokojnie, prawda? Pomyślałam sobie, że tutaj mogłoby być nasze miejsce na ziemi. Tu odzyskałybyśmy równowagę. To nam się należy mamuś. Przez tyle lat cierpiałyśmy i znosiłyśmy wieczne awantury, a ty dodatkowo bicie. Nie zasłużyłyśmy na takie życie. Mogłabym chodzić tu do szkoły. Ze swoją tam w Warszawie nie jestem przecież związana. Nie mam tam koleżanek, ani przyjaciółek i wcale nie byłoby mi żal zostawić to wszystko. Tutaj odżyłybyśmy. Masz talent. Mogłabyś tkać, albo nawet lepić garnki i zarabiać na tym. W Kwidzynie na pewno są jakieś sklepy z pamiątkami, lub takie, które sprzedają wyroby sztuki ludowej. A nawet jeśli nie, to mogłybyśmy sprzedawać to na targu. Jestem pewna, że ludziom spodobałoby się.
- To bardzo kusząca perspektywa kochanie. „Nasze miejsce na ziemi”. Pięknie powiedziane. Tylko, że ja mam tam pracę i…
- Naprawdę aż tak bardzo ta praca cię pociąga? – przerwała jej. - Bardziej niż to? – zatoczyła ręką dokoła. – To przecież nie da się porównać. Byłybyśmy tu szczęśliwe mamuś. Tak w pełni szczęśliwe. Mieszkanie w Warszawie możemy sprzedać, albo wynająć i dziadkowie mieliby dokąd przyjeżdżać.
Dorota musiała przyznać, że argumenty jej córki były bardzo przekonywujące i wcale niegłupie. Czasami odnosiła wrażenie, że to Marynia jest matką nie ona. Nie miała pojęcia kiedy jej córka tak bardzo się rozwinęła pod względem intelektualnym. Fakt, że przedkładała ślęczenie nad książkami na cokolwiek innego. Była taka rozsądna, poukładana i bardzo, bardzo zdecydowana. Przytuliła ją mocno całując czubek jej głowy.
- Zastanowię się nad tym córeczko. Obiecuję. A teraz chodźmy spać. Jutro czeka nas niełatwy dzień.
ROZDZIAŁ 4
Poranek przywitał je jaskrawym słońcem. Obie czuły się wypoczęte i wyspane, chociaż dopiero była siódma. Ubrały się bez zbędnej zwłoki i nawet nie zjadłszy śniadania ruszyły do Prabut. Pomysłowa Marynia opróżniła swój plecak, bo był większy i zabrała dwa paski do spodni. Na zdziwione spojrzenie Doroty powiedziała
- To na zakupy mamuś. Przypnę potem plecak do bagażnika tymi paskami i nawet nie poczuję jego ciężaru.
Dorota pokiwała z uznaniem głową. Sama nie wpadłaby na taki pomysł. Ona wzięła dwie duże reklamówki. Na pewno się przydadzą.
Jechały tą samą wyboistą, piaszczystą drogą, którą tutaj przyjechały. Na asfaltowej szosie było już lżej. Po drodze mijały kościół i Dorota przypomniała sobie, że przecież musi tu zajrzeć i porozmawiać z proboszczem o miejscu pochówku Klementyny. Postanowiła to zrobić w drodze powrotnej. Minęły spore skrzyżowanie i zatrzymały się na chwilę zaczepiając przechodnia i pytając go, czy w mieście odbywa się jakiś targ. Uzyskawszy wskazówki, że dalej muszą jechać prosto, następnie skręcić w prawo a potem w lewo i na pewno trafią, ochoczo popedałowały dalej.
Targ okazał się niewielki, ale mimo to mogły zaopatrzyć się tu we wszystko, czego potrzebowały. Nakupiły jarzyn, sporo dorodnych pomidorów, trochę owoców, swojskiego masła i białego sera. Dostały nawet pieczywo, trochę wędlin i mięso. Plecak wypełnił się po brzegi. Przy okazji popytały miejscowych i dowiedziały się, że zaraz za targiem jest dworzec kolejowy, a za kościołem stare miasto. To były bardzo cenne informacje. Najważniejsze jednak, że powiedziano im, gdzie leży cmentarz. Pojechały tam i miały wielkie szczęście, bo udało im się odszukać grób Klementyny. Dzięki temu Dorota zaoszczędziła sobie wizytę na plebanii. Po opuszczeniu cmentarza zjadły jeszcze po pachnącej drożdżówce i wróciły do domu.
Sprzątanie drugiego pokoju zajęło im resztę dnia. Wyniosły na zewnątrz ciężkie sienniki i drewnianą ramę łóżka. Stał tam jeszcze dębowy kredens, ale pełen był różnych przedmiotów, które należało przejrzeć i spora biblioteka wypchana od góry do dołu książkami, i starymi gazetami. Te ostatnie przeznaczyły do spalenia. Natomiast książkami zajęła się Marynia. Niektóre wydały jej się naprawdę cenne i przydatne. Sporo było poradników szydełkowania i robienia na drutach, haftu i gotowania. Były i o tkactwie. Te odłożyła uznając, że mamie najbardziej się przydadzą.
Dorota tymczasem wyciągała rzeczy z kredensu. Stara porcelana, srebrne sztućce, kilka blaszanych pudełek z różną zawartością i mnóstwo albumów ze zdjęciami głównie Klementyny w towarzystwie wyłącznie kobiet. – A może ona była jakąś emancypantką, albo sufrażystką? Chociaż chyba nie była aż tak stara. O ile pamiętam ruch sufrażystek zaczął działalność jakoś na początku dwudziestego wieku, to pewnie na świecie jej jeszcze nie było – zastanawiała się. – Mama mówiła, że stroniła od mężczyzn. Ciekawe, dlaczego? - wzięła do ręki kolejny album. Rozpoznała na zdjęciach swoich dziadków i mamę, jeszcze dziewczynkę trzymającą ich za ręce. Potem ślubne zdjęcie swoich rodziców, co trochę ją zdziwiło. Najwyraźniej dziadek doskonale znał adres Klementyny. Nie miała żadnych wątpliwości, że to od niego pochodzą te zdjęcia. Ułożyła z boku całkiem spory stosik tych albumów i sięgnęła do szuflad. W jednej z nich były same kasetki począwszy od całkiem małych do dwóch ogromnych. Systematycznie przeglądała ich zawartość. Dwie z nich wypełnione były po brzegi złotą biżuterią i złotymi monetami. – A Wolniewicz twierdził, że ona nie była majętną kobietą – uśmiechnęła się smutno. Nie miała pojęcia ile to może być warte. Sama nie obwieszała się złotem, nawet obrączkę przestała nosić. Pod tym względem różniła się znacznie od swojej ciotki. Obiecała sobie jednak, że jak tylko będzie miała okazję to da do wyceny precjoza. Te najładniejsze zostawi Maryni a resztę spienięży.
Kolejna kasetka zawierała dokumenty. To z nich dowiedziała się, że ciotka urodziła się piętnastego kwietnia tysiąc dziewięćset dwudziestego roku. Nie miała więc sto lat w chwili śmierci jak twierdziła mama, ale osiemdziesiąt dziewięć. Znalazła oprócz aktu urodzenia kannkartę wydaną przez jakiegoś ważnego urzędnika Generalnej Guberni dystryktu warszawskiego i inne dokumenty pisane niemieckim gotykiem. Niestety Dorota nie znała tego języka. Nie doczytała się też jakie były losy Klementyny podczas wojny. Przecież kiedy wybuchła ona była już dorosła. Miała dziewiętnaście lat.
Sięgnęła po kolejną skrzyneczkę, a właściwie całkiem sporą i ciężką skrzynkę. Na wierzchu były jakieś zdjęcia i kiedy przyjrzała się bliżej rozpoznała na nich siebie w stroju komunijnym.
- Coś podobnego! – krzyknęła. – Spójrz Maryniu. Ona jednak wiedziała o moim istnieniu. Popatrz, tu są jakieś listy. Rozpostarła ostrożnie jeden z nich. Papier był pożółkły, a list napisany najwyraźniej atramentem, który przez lata zdążył mocno wyblaknąć.
Droga siostro – to od dziadka! - Dorota była coraz bardziej zaintrygowana.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze i cieszysz się dobrym zdrowiem. U nas radosne nowiny. Nasza Helenka powiła córeczkę. Dali jej na imię Dorotka. Mamy więc wnuczkę. Jest śliczna. Ma blond włoski i duże, błękitne oczy. Jest naszą dumą i szczęściem. Jeśli się zgodzisz, chciałbym, żebyś przyjechała na chrzciny, które odbędą się za dwa miesiące. Byłbym szczęśliwy. Koniecznie napisz mi o swojej decyzji.
Twój kochający brat Zygmunt.
Warszawa 27 sierpnia 1974r.
- Nie do wiary! Jednak wiedziała o moim istnieniu. Spójrz! To ja jako niemowlę! – przerzucała kolejne listy pisane ręką dziadka. Wreszcie został ostatni w zamkniętej kopercie. – Mam prawo go otworzyć? Jak myślisz?
- No pewnie. Ciocia już nie żyje, a my chcemy poznać ją jak najlepiej. Otwieraj.
Delikatnie rozkleiła niebieską kopertę i wyciągnęła z niej list. Jej oczy zrobiły się wielkości pięciozłotówek.
- Nie uwierzysz. Ten list adresowany jest do mnie – wykrztusiła z przejęciem.
Kochana Dorotko
Jeśli czytasz ten list, mnie już na pewno nie ma na tym świecie. Inaczej nadal pozostałby tajemnicą. Wiem, że jesteś zdziwiona i bez wątpienia zaskoczona, bo nigdy nie poznałyśmy się osobiście nad czym szczerze ubolewam. Niestety jest już za późno. Nieuchronnie zbliżam się do śmierci. Umieram bezpotomnie i to, co udało mi się zgromadzić, przekazuję Tobie. Są to precjoza, na które zapewne się natkniesz, a także trochę gotówki. Kasetka posiada podwójne dno. Z boku jest przycisk, który wysuwa dość głęboką szufladę. Mam nadzieję, że w ten sposób wesprę Cię finansowo, bo tak naprawdę nie mam pojęcia jak Ci się powodzi. Może jesteś już mężatką i masz dziecko bądź dzieci? Zapisuję Ci w testamencie ten dom. Wiem, że jest bardzo zaniedbany, ale przez ostatnie lata nie miałam już siły, żeby o niego zawalczyć. Zrób użytek z darowanych przeze mnie pieniędzy i wyremontuj go. Moim wielkim pragnieniem jest, żebyś tak jak ja potrafiła docenić to piękne miejsce i zamieszkać tutaj. W szufladce jest czterysta pięćdziesiąt tysięcy zapakowanych w foliowe woreczki. Na pewno starczy na remont i jeszcze zostanie Ci pokaźna sumka.
Zapewne zadajesz sobie pytanie, dlaczego dla Ciebie to wszystko. Sama nigdy nie miałam dzieci. Ba, nawet nigdy nie miałam męża. Mężczyźni nie interesowali mnie zupełnie, bo miałam inne skłonności. Nigdy się do nich nie przyznałam, ale też nie mogłam się obnosić z miłością do kobiet. Odizolowanie się od świata miało mnie ustrzec przed tego typu pokusami i mimo, że wiodłam życie pustelniczki, to miało ono swój urok i nigdy nie żałowałam podjętej decyzji. Mam nadzieję, że nie potępisz mnie za moje preferencje. Jesteś jedyną osobą, której mogłam przekazać swoją schedę. Życzę Ci szczęścia w życiu. Żyj zgodnie ze samą sobą, do niczego się nie zmuszaj. Po prostu żyj.
Ciotka Klementyna.
Anno Domini 2008r.
- Napisała to rok temu! Mój Boże! Nie mogę w to wszystko uwierzyć! Gdzie ten przycisk?! O! Znalazłam! – nacisnęła i po chwili wysunęła się spod spodu kasetki szuflada. – Maryniu, - mówiła wzruszona Dorota - Klementyna dała nam środki na wyremontowanie tego domu i spełnimy jej wolę. Zostajemy tutaj. Będzie tak jak chciałaś. To nasze miejsce na ziemi. Podobnie uważała ciocia. Martwiłam się, że z mojej pensji nie damy rady zbyt wiele zrobić, ale to, – potrząsnęła trzymanym w ręku grubym plikiem pieniędzy – to zmienia postać rzeczy. Wieczorem lub jutro rano zadzwonimy do dziadków i powiemy im o podjętej przez nas decyzji. W Prabutach zapytamy o szkołę. Przed końcem wakacji trzeba by było zapisać cię do niej – Dorota była podekscytowana i miała wypieki na twarzy. – Jestem pewna, że uda nam się do zimy położyć nowy dach i założyć tu jakieś ogrzewanie. Może damy radę wymienić okna? Na pewno damy.
Marynia przyglądała się jej z szerokim uśmiechem. Nigdy nie widziała mamy tak bardzo gotowej do działania, tak bardzo zdeterminowanej i tak bardzo szczęśliwej. To świetnie wróżyło na przyszłość.
Zaraz z rana zadzwoniła do swoich rodziców i opowiedziała im o wszystkim, także o decyzji zamieszkania tutaj.
- To wyjątkowe miejsce kochani i bardzo piękne. Dzięki Klementynie mamy środki na remont i mamy zamiar doprowadzić ten dom do dawnej świetności. Bardzo byście nam się tu przydali i wasz samochód też. Sporo jest do załatwienia, a my dysponujemy tylko dwoma starymi rowerami. Przy okazji moglibyście przywieźć nam z naszego mieszkania wszystko co mogłoby nam się tu przydać łącznie z ubraniami. Postanowiłam, że wynajmę to mieszkanie. Mebli nie będę przewozić, bo niektóre są już zniszczone. Tutaj zaopatrzymy się we wszystko. Przy okazji zobaczycie okolicę i jestem pewna, że was urzeknie. To co, przyjedziecie? A kiedy? Pojutrze? Rewelacja! Jak dojedziecie do Prabut, to musicie je właściwie przejechać całe kierując się drogą na Gąski. To droga równoległa do trasy na Rakowiec i Kwidzyn. Jak przejedziecie most nad Liwą to trzeba skręcić w lewo na drogę gruntową. Zresztą będziemy w kontakcie telefonicznym i będziemy was wyglądać na szosie. A najlepiej niech ojciec zabierze GPS. Bardzo wam dziękuję. Jesteście wspaniali. Czekamy na was.
Rozłączyła się i uśmiechnęła uszczęśliwiona. Mama pomoże w sprzątaniu, a ojciec to prawdziwa złota rączka.
Włączyła maszynkę elektryczną i na patelni podsmażyła pachnący boczek, do którego wbiła sześć jaj. Potrzebowały solidnego posiłku, żeby mieć siły do dalszej pracy. Na drugim palniku grzało się mleko. Zapachy dolatujące z kuchni obudziły Marynię. Zaspana stanęła w progu i uśmiechnęła się błogo.
- Dzień dobry mamuś. Ależ ta jajecznica pachnie… - Dorota odwzajemniła jej uśmiech.
- Umyj się szybciutko. Zaraz będziemy jeść.
Pałaszowały z apetytem. To było prawdziwe, wiejskie śniadanie.
- To jaki plan na dzisiaj? – spytała Marynia przeżuwając ostatni kęs bułki.
- Myślę, że trzeba opróżnić te dwa pokoje na górze, ale zanim się do tego zabierzemy, musimy znaleźć w internecie jakichś miejscowych fachowców od dachu, ogrzewania a przede wszystkim stolarzy. Chciałabym, żeby ten dom zachował swój dawny charakter. Nie chcę go szpecić płytkami, czy gumolitem. Podłogi należy wymienić i zrobimy to, ale też będą drewniane. Płytki co najwyżej na ścianie w kuchni i w łazience. Myślę córcia, że powinnyśmy sukcesywnie zamawiać potrzebne nam rzeczy typu piec elektryczny, bo gazu tu nie ma, armaturę łazienkową i kuchenną i na pewno nową lodówkę. Potem pomyślimy o meblach. Rozmawiałam z dziadkami. Przyjadą pojutrze. Z nimi uda się więcej pozałatwiać, bo mają samochód.
- No właśnie. Samochód. Pomyślałam, że mogłybyśmy kupić jakiś. Przecież ty masz prawo jazdy.
- No mam, ale tak naprawdę nigdy nie jeździłam. Jedynie podczas kursu.
- Dla mnie to żadna przeszkoda. Dziadek mógłby cię podszkolić. Dałabyś radę, jestem tego pewna. Ja jak skończę osiemnaście lat, to też pójdę na kurs. Tu są takie warunki, że bez samochodu ani rusz.
O ile wyszukanie fachowców nie było rzeczą trudną, to już rozmowy z nimi okazały się rzeczą skomplikowaną. Niektórzy mieli zlecenia i nie mogli podjąć się prac tak od razu. Człowiek z firmy dekarskiej zapraszał je do siebie.
- To niedaleko, na starym mieście tuż przy rynku na ulicy Wąskiej. Zobaczą panie przy okazji kolorystykę i rodzaj poszyć dachowych. Jak to ustalimy wtedy przyjadę z ekipą i zmierzymy powierzchnię, żeby można było wycenić materiał i robociznę.
Umówiły się z nim na jutro do południa. Największe szczęście dopisało im, gdy zadzwoniły do firmy zajmującej się wstawianiem okien. Jej przedstawiciel zaoferował się przyjechać jeszcze dzisiaj po południu. Najgorzej było ze stolarzami. Dorota obdzwoniła ich kilku, aż wreszcie natrafiła na takiego, który mógł przyjechać na początku przyszłego tygodnia i wymierzyć podłogi.
Załatwiwszy to wszystko zabrały się za uprzątanie dwóch pokoi na piętrze i tak jak z tych na parterze, powynosiły nieprzydatne, zniszczone sprzęty. Tu też była wersalka i tę Dorota postanowiła zostawić dla mających przyjechać rodziców.
Wczesnym popołudniem pojawił się człowiek od okien. Dorota oprowadziła go po budynku. On przedstawił jej ofertę okien dostępnych od ręki.
- Jeśli chciałaby pani okna o innych wymiarach niż te, które pokazałem, czas oczekiwania wynosi miesiąc. Te tutaj mamy w magazynie.
- Myślę, że one spełniają moje wymagania. Chciałam też zapytać, czy macie okna połaciowe. Potrzebuję dwa dość szerokie, bo zamierzam urządzić strych. Przydałyby się też szklane drzwi przesuwne od strony ogrodu. Teraz są tam ciężkie, drewniane.
- Postaram się coś załatwić. I tak trzeba będzie poszerzać otwory okienne, bo te okna, które są teraz, to okna starego typu z małymi szybkami. Rozumiem, że te nowe również mają być drewniane.
- Tak byłoby najlepiej. Nie chciałabym aż tak drastycznie unowocześniać tego domu.
- Mamy takie na stanie. Mają drewnianą stolarkę, są zaimpregnowane i mogą posłużyć długie lata. Przywieziemy je w poniedziałek i zaczniemy montaż. Na pewno nie skończymy w ciągu jednego dnia, bo okien jest sporo, ale postaramy się zamontować jak najszybciej.
Po jego wyjściu głęboko odetchnęła. Wreszcie zaczyna się coś dziać.
ROZDZIAŁ 5
Podobnie jak poprzedniego dnia rozpaliły przed domem wielkie ognisko. Tym razem piekły na długich kijach kiełbaski. To miała być ich kolacja.
Siedziały na starych krzesłach przytulone do siebie i opatulone kocem wpatrując się w spokojną toń jeziora i chłonąc tę błogą, niczym nie zmąconą ciszę.
- Wiesz mamuś, pomyślałam sobie, że stolarz mógłby tu zbudować werandę. Siadywałybyśmy na niej w bujanych fotelach i podziwiałybyśmy zachód słońca lub usiane gwiazdami niebo. To takie romantyczne. Zauważyłaś ten podest, który prowadzi do jeziora? Jest złamany, a deski wypaczone. Jego też można by było naprawić choćby tylko po to, żeby przysiąść na nim i zamoczyć nogi w wodzie. To takie przyjemne.
Dorota westchnęła i objęła córkę ramieniem.
- Wszystko zrobimy kochanie. Powoli, ale zrobimy. Szkoda, że nie miałam okazji poznać ciotki. Myślę, że polubiłybyśmy się. Miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. Zamiłowanie do robótek ręcznych. W tym pokoiku, gdzie stoi warsztat tkacki są ze trzy wielkie wory pełne różnokolorowych włóczek. Jest z czego tkać. Trzeba tylko oczyścić krosna, żeby były sprawne. Wciąż się zastanawiam, jak ciotka mogła zaoszczędzić tyle pieniędzy, ale tego pewnie nigdy się nie dowiemy i skąd w niej takie upodobanie do biżuterii. Usiądziemy kiedyś i wybierzesz sobie tę, która najbardziej ci się spodoba, a resztę spieniężymy. Założę ci lokatę, żeby procentowała do czasu osiągnięcia przez ciebie pełnoletności. Przynajmniej będziesz miała jakiś kapitalik na start. Może kiedyś zakochasz się i będziesz chciała mieszkać gdzie indziej…?
- Nie ma takiej opcji mamuś. To najlepsze miejsce pod słońcem i nie mam zamiaru go opuszczać. A jeśli nie będzie to odpowiadało mojemu ukochanemu, to trudno. Będzie musiał wybrać. Zresztą, o czym my mówimy? Jestem tak zrażona do osobników płci przeciwnej, że nieprędko znajdzie się taki, który będzie tym jednym jedynym.
Usłyszały odgłos kroków, a po chwili ktoś zaświecił im w oczy jaskrawym światłem.
- Co jest! – krzyknęła Marynia odwracając oczy.
- Dobry wieczór paniom. To ja chciałbym się dowiedzieć, co jest i co panie tu robią?
Smuga światła przeniosła się na bok i ujrzały mężczyznę w mundurze leśnika. Dorota odrzuciła koc i podeszła do mężczyzny.
- Nazywam się Dorota Musialik – przedstawiła się – a to moja córka Marynia. Właśnie przejęłyśmy spadek po naszej ciotce Klementynie, a pan? Kim pan jest?
- Adam Gawroński, tutejszy leśniczy. Już wczoraj zauważyłem łunę od ogniska, ale sądziłem, że to młodzież je rozpaliła nad jeziorem. Dzisiaj postanowiłem to sprawdzić.
- Palimy stare sprzęty. Uprzątamy dom, bo jest bardzo zaniedbany. Zamierzamy tu osiąść.
- Aaaa, to zmienia postać rzeczy – mężczyzna uśmiechnął się szeroko. – W takim razie bardzo mi miło poznać nowe sąsiadki. Może trzeba wam w czymś pomóc?
- Naprawdę mógłby pan? Jest do wyniesienia jeszcze stary dębowy kredens, ciężkie szafy i parę innych rzeczy. Same chyba nie dałybyśmy sobie rady. Jutro przyjeżdżają moi rodzice, żeby nam pomóc. Będzie więcej rąk do pracy. W takim razie zapraszamy po południu, jeśli oczywiście ma pan czas.
- Będę na pewno. Tymczasem pożegnam się. Dobranoc.
- Dobranoc.
Bez trudu odnalazły firmę dekarską i przedstawiły się jej właścicielowi. On pokazał im cały wachlarz oferowanych poszyć dachowych. Zdecydowały się na ciemnozielone dachówki zwane karpiówkami w kształcie rybich łusek, bo uznały, że idealnie będą się komponować z równie zieloną ścianą lasu. Umówiły się z mężczyzną już na konkretny termin. Po wyjściu z firmy postanowiły zwiedzić stare miasto. Naprawdę je urzekło. Ogromny, urządzony rynek, którego głównym punktem była fontanna Rolanda zbudowana w tysiąc dziewięćsetnym roku z licznymi alegoriami w postaci rzeźb, którą otaczały kolorowe, odrestaurowane kamieniczki. Nad wszystkim królowała wieża konkatedry świętego Wojciecha. Niedaleko niej natknęły się na maleńki acz bardzo urokliwy kościółek Polski pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Tuż za nim rozciągał się widok na jezioro Liwieniec. Podeszły tam, ale z tego miejsca nie widziały swojej chatki po jego drugiej stronie.
Największe jednak wrażenie wywarły na nich ruiny Zamku Biskupów Pomezańskich i Gotycka Brama Kwidzyńska. Błądząc po okolicy natknęły się też na makietę Zamku Biskupów wykonaną w skali jeden do szesnastu. Spotkały tam człowieka, niejakiego Wiśniewskiego, prawdziwego pasjonata, który pracował nad tą miniaturą starego miasta zupełnie sam. Nie mogły wyjść z podziwu, bo to była naprawdę benedyktyńska i bardzo misterna robota.
Musiały wracać. Zrobiły jeszcze po drodze kilka niezbędnych zakupów, głównie pieczywa, bo przecież dzisiaj mieli przyjechać dziadkowie.
Tyle co zdążyły trochę się ogarnąć i wypakować siatki podjechał samochód przypominający trochę wojskowy łazik. Z samochodu wysiadł leśniczy Gawroński i młodzieniec bardzo do niego podobny. Adam przywitał się z Dorotą i Marynią przedstawiając chłopaka.
- Przywiozłem ze sobą mojego syna Maćka. Jest silny i pomoże nosić.
Maciek jak na dżentelmena przystało najpierw ucałował dłoń Doroty, a potem Maryni, co wywołało u niej potężne rumieńce zażenowania na bladych policzkach. Młody patrzył na to z zachwytem i rozbawieniem. Natomiast Adam okazał się bardzo bezpośredni i zaproponował Dorocie przejście na „ty”. – Jesteśmy sąsiadami i nie powinniśmy zwracać się do siebie tak oficjalnie. Tu nie ma takiego zwyczaju.
Dorota nie miała nic przeciwko temu.
- Skoro już się poznaliśmy pokażę wam, co trzeba jeszcze wynieść. Najcięższy jest chyba ten stary kredens. Opróżniłyśmy go wczoraj. Chcę zostawić jak najmniej sprzętów, bo zamówiłam stolarza do wymiany podłóg i nie chcę, żeby jeszcze szarpał się z meblami.
- Dlaczego chcesz wymieniać podłogi? - zdziwił się Adam. – Chyba nie są spróchniałe, a przynajmniej nie powinny być? Oglądałaś? To dębina. Jest ciemna ze starości, ale zdrowa. Na twoim miejscu w ogóle bym ich nie ruszał tylko wypiaskował cały dom i powtórnie zaimpregnował drewno. Stolarz na pewno nie zagwarantuje ci podłóg z tak dobrego gatunkowo drewna. Wciśnie ci sośninę, albo jeszcze gorsze badziewie, które po pięciu latach się wypaczy. Ja mam w domu sprężarkę i inny sprzęt do takich robót. Sam odnawiałem w zeszłym roku. Po takim czyszczeniu odsłoniły się fantastyczne słoje drewna i wyglądają naprawdę imponująco. Dorota miała niezbyt wyraźną minę.
- Tak naprawdę to ja się na tym nie znam. Sądziłam, że tylko stolarz coś tu poradzi. Poza tym to krępujące wykorzystywać sąsiada do takich robót, a ja sama nie potrafię posługiwać się sprężarką.
- Dorota, dla mnie to naprawdę nic takiego. Dzisiaj powynosimy co tylko się da, a jutro zaraz z rana przyjedziemy z Maćkiem i przywieziemy wszystko, co niezbędne łącznie z piachem, bo zostało mi go całkiem sporo.
Dorota jednak nadal miała obiekcje.
- Naprawdę nie wiem… Co sobie pomyśli twoja żona? Będzie zła, że tak niecnie was wykorzystuję. – Adam stanął naprzeciw niej i głęboko spojrzał jej w oczy.
- Nigdy nie miałem żony. Matka Maćka była moją dziewczyną i dopiero mieliśmy się pobrać. Nie zdążyliśmy, bo ona zmarła przy porodzie. Od tamtej pory wychowuję go sam. Pomagają moi rodzice, bo mieszkają razem z nami w leśniczówce.
Dorocie ścierpła na karku skóra. Poczuła się bardzo niezręcznie.
- Bardzo cię przepraszam. Nie miałam pojęcia…
- Nie mogłaś mieć, bo i skąd. W takim razie jutro też tu jesteśmy. Za dwa dni przez sobotę i niedzielę odwalimy kupę dobrej roboty, zobaczysz, a tego stolarza to odwołaj.
Mężczyźni ochoczo zabrali się do pracy. Dorota z Marynią wymiatały kurz z kątów i zmywały podłogi. Nawet strych przeszedł mały lifting, bo wszystkie kufry powędrowały na jedną ze ścian i w ten sposób zrobiono miejsce dla ludzi mających montować okna.
- Jak wstawią tu dwa połaciowe okna, od razu zrobi się widniej. Chciałabym przenieść tutaj warsztat tkacki i urządzić sobie pracownię, – rozmarzyła się Dorota – a ten mały pokoik na dole przeznaczyć na spiżarnię taką z prawdziwego zdarzenia z dużą ilością półek, na których stawiałabym zaprawione słoiki.
- To dobry pomysł mamuś, a strych idealnie nadaje się na pracownię.
Kończyli jeść późny obiad przygotowany na prędce przez Dorotę, gdy odezwała się jej komórka. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się.
- Cześć tato, gdzie jesteście?
- Chyba dojeżdżamy. Właśnie minęliśmy takie duże skrzyżowanie.
- To jedźcie dalej prosto. My zaraz pojawimy się na szosie – rozłączyła się i spojrzała na Adama. – Mógłbyś mnie podwieźć? Rodzice już dojeżdżają i nie mają pojęcia, gdzie skręcić. Młodzi niech zostaną.
Ledwie zdążyła wyskoczyć z samochodu, ujrzała na horyzoncie srebrnego Opla rodziców. Zaczęła machać energicznie. Samochód zatrzymał się, a ona już otwierała drzwi od strony mamy.
- Ale się cieszę! Trafiliście bez pudła. Poznajcie proszę Adama Gawrońskiego, tutejszego leśniczego. Bardzo jest nam życzliwy i pomocny. Pojedziecie za nami, bo z drogi nie widać domu. Jest dobrze ukryty, niemal wtopiony w krajobraz.
Po chwili całe towarzystwo znalazło się na podwórzu przed domem. Dorota przedstawiła rodziców Maćkowi.
- Jesteście bardzo głodni? Mam zupę pomidorową.
- Nie kochanie. Zatrzymaliśmy się z ojcem w Iławie i tam coś zjedliśmy. Bardzo jesteśmy ciekawi tego domu. Oprowadź nas.
Trochę zajęło to czasu, bo Dorota pokazywała im pomieszczenia dzieląc się jednocześnie wiedzą o Klementynie, a także planami na odremontowanie budynku. Adam nie chciał im przeszkadzać. Odciągnął Dorotę na stronę mówiąc jej, że przyjadą jutro z rana, a dzisiaj już się pożegnają, bo nie chcą przeszkadzać.
- Na pewno macie sobie wiele do powiedzenia, a i my musimy odpocząć i nabrać sił do dalszej roboty.
- Ciągle mam wyrzuty sumienia…
- Niepotrzebnie. W końcu to przecież ja ci to zaproponowałem. Gdybym nie chciał tego robić nawet bym się nie odezwał. Trzymaj się. Dobranoc.
Siedzieli tradycyjnie już jak co wieczór przed domem przy płonącym ognisku. Kiełbaski piekły się na długich patykach a w gorącym popiele dochodziły ziemniaki.
- I jak wam się tu podoba? My zakochałyśmy się w tym miejscu. Nic dziwnego, że i Klementynę uwiodło. Wieczorem cichnie ptactwo wodne, bo całkiem jest go tu sporo. Mają gniazda tu niedaleko w trzcinach i na Wyspie Muszlowej. To ta, którą widać na środku jeziora. Prawdziwy rezerwat. Jutro posiedzimy sobie nad brzegiem. Adam z Maćkiem przyjadą dość wcześnie rano, bo będą piaskować drewno. Będzie huk i dużo kurzu. My w tym czasie wybierzemy się do Prabut na grób Klementyny i na targ. Trzeba chłopakom zapewnić też jakiś posiłek.
- Bardzo przystojny ten Adam. Ma ładne rysy twarzy – odezwała się Helena.
- A ty co? – roześmiał się Jerzy. – Chcesz ich swatać? Przecież ledwie się znają.
- Nie chcę ich swatać, ale Dorota jest jeszcze młoda. Ma zaledwie trzydzieści pięć lat i nic dobrego w dorosłym życiu nie zaznała. Zasługuje na szczęście za tyle cierpienia, które przeszła.
- Dajcie spokój. Mężczyźni to dla mnie na razie zamknięty rozdział. Nie mam zamiaru wiązać się z kimkolwiek. Ciągle gdzieś z tyłu głowy tliłaby mi się obawa, że to następny, który chce poćwiczyć na mnie siłę swoich mięśni. Teraz moim priorytetem jest doprowadzenie tego domu do stanu używalności, a Adam to bardzo miły i uczynny człowiek i cieszę się, że jest naszym sąsiadem.
ROZDZIAŁ 6
Od chwili przyjazdu rodziców prace w domu zaczęły nabierać tempa. Dorota lubiła myśleć, że ich przyjazd w to miejsce przyniósł jej szczęście. Wykonawcy poszczególnych prac dotrzymywali umowy. Stawiali się punktualnie i nie zawalali roboty. Adam z Maćkiem zaczęli piaskować pomieszczenia poczynając od strychu. Musieli się sprężać, bo to właśnie tutaj miały być najpierw wstawiane połaciowe okna. Ojciec Doroty zajął się ogrodem i sadem. Wykarczował wszystkie rachityczne drzewka, które nie rodziły już owoców. Wygospodarował spory kawałek ziemi, który przekopał, wypielił i uformował w zgrabne grządki wysiewając na nich te rośliny, które miały jeszcze szansę wyrosnąć i dojrzeć do jesiennych przymrozków. Kobiety, które póki co nie miały na razie jakiegoś szczególnego zajęcia poza wieczornym sprzątaniem, zajęły się karmieniem tej sporej gromadki pracowników.
Kiedy ojciec nie był zajęty ogrodem Dorota jeździła wraz z nim do Kwidzyna zamawiając niezbędne sprzęty. I tak ich dostawa miała być za miesiąc. Nie naciskała, bo miała nadzieję, że do tej pory jakoś wszystko ogarną, żeby móc potem skupić się wyłącznie na urządzaniu domu. On sam zaczął nabierać charakteru. Piaskowanie skończono po dwóch tygodniach i musiała przyznać, że Adam miał zupełną rację. Drewno zdecydowanie wyjaśniało i było naprawdę piękne. Adam zaimpregnował je i pociągnął całość bezbarwnym lakierem. Na zewnątrz również wypiaskowali ściany dzięki czemu dom nie był już taki niewidoczny, choć nadal wtulony w leśną zieleń. Byli zachwyceni, gdy prace skończyli dekarze. Soczyście zielony dach pięknie współgrał z jasną barwą drewnianych ścian.
Wbrew drobnym trudnościom prace przy remoncie domu posuwały się do przodu błyskawicznie. Paradoksalnie mimo okresu wakacyjnego większość fachowców była dostępna i w dodatku nie narzekali na nadmiar zleceń, bo znakomita część ich klientów jednak wyjechała na urlop. Cieszyło to Dorotę, bo dom z każdym dniem piękniał. Ona zadbała o drobiazgi. Nazwoziła z Kwidzyna mnóstwo ślicznych firanek, zasłon i różnych gadżetów , które miały ocieplić wnętrza. Pod koniec sierpnia przywieziono zamówione meble i kolejny raz Adam i jego syn okazali się niezastąpieni. Dzięki ich pomocy szybko je poskładano i ustawiono w miejscach wskazanych przez Dorotę. Fantazyjnie upięte firanki dumnie zdobiły teraz nowe okna.
Chodziła po tym swoim królestwie i nie mogła się nim nacieszyć.
- Wspaniale wyszło, prawda mamuś? – Marynia też tak jak matka omiatała wnętrza zachwyconym spojrzeniem.
Trochę odetchnęły. Marynia wciąż urabiała dziadka w sprawie kupna samochodu, a także przeszkolenia mamy w jego prowadzeniu.
- Samochód jest tutaj niezbędny. Sam widzisz, że wszędzie trzeba dojechać i nie wszystko da się przewieźć rowerem – mówiła. On w końcu skapitulował. Zapytał Adama o najbliższą giełdę samochodową, czym niepomiernie go zdziwił.
- Chce pan sprzedać tego Opla? Wygląda na całkiem nowy? – Jerzy pokręcił głową.
- Nie chcę sprzedać samochodu, ale kupić jakiś dla Doroty. Ona ma prawo jazdy, ale właściwie nigdy z niego nie korzystała, bo nigdy wcześniej samochodu nie miała. Teraz na pewno jej się przyda, bo nie łatwo załatwiać tu sprawy, kiedy się go nie posiada. To musi być coś solidnego, najlepiej z napędem na cztery koła. Zbliża się zima i to powinien być też samochód na takie warunki.
Adam uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Aaa, to takie buty…. Mój znajomy chce sprzedać jeepa zaledwie trzyletniego. Jest sprawny i nie ma zbyt dużego przebiegu. Mógłbym was z nim skontaktować. On mieszka niedaleko, w Kleczewie.
- To byłoby wspaniale. Chciałbym to załatwić jeszcze przed naszym wyjazdem.
Dwa tygodnie później dobito targu i przed domem Doroty stanął nowoczesny Jeep Renegade. Obawiała się mocno, czy sobie poradzi, ale Adam uspokajał.
- Wprawdzie bardzo drobna z ciebie kobietka, ale to auto ma wszystko co potrzebne, żeby prowadziło się lekko i dobrze.
Zamiast ojca to właśnie on udzielał Dorocie lekcji. Początki były trudne, bo tak naprawdę nie pamiętała nic z kursu, nie pamiętała ani znaków drogowych, ani budowy samochodu o prowadzeniu go nie mówiąc. Adam posiadał w sobie nieprzebrane pokłady cierpliwości. Pomyślała, że za tak kardynalne błędy jej ojciec już dawno by się wściekł, bo miał naturę choleryka. Adam był ostoją spokoju. Łagodnie tłumaczył wszystko od podstaw. Objaśniał, gdzie co jest tak długo, aż któregoś dnia stwierdziła, że właściwie to nie ma już z tym problemu. Doszła do takiej wprawy, że wieczorami pruła wraz z siedzącym obok niej Adamem pustą o tej porze drogą na Kwidzyn. Była szczęśliwa. Nareszcie robiła coś wyłącznie dla siebie i Maryni. Nikt nie rządził nią, do niczego nie zmuszał, a przede wszystkim nie wymierzał za każdy popełniony błąd bolesnych ciosów.
Adam był bardzo pogodnym człowiekiem. Od samego początku poczuł do Doroty coś znacznie więcej niż tylko sympatię. Spodobała mu się ta filigranowa kobieta o niezwykle subtelnej urodzie, błękitnych oczach i niemal porcelanowej cerze. Nie wyglądała na matkę czternastoletniej córki, ale raczej na jej starszą siostrę. Zresztą Marynia bez wątpienia odziedziczyła po niej urodę, a także tę kruchość i delikatność sylwetki.
W połowie września wyjechali rodzice Doroty. Dom był już niemal w całości wyremontowany, a oni coraz częściej nie znajdowali sobie przy nim zajęcia. Dorota ze łzami w oczach dziękowała im za pomoc i wielkie wsparcie w najtrudniejszych dla niej momentach. Obiecała solennie, że będzie dzwonić najczęściej jak się da. Oni natomiast deklarowali pomoc przy wynajmie jej mieszkania w Warszawie.
Marynia od września zaczęła naukę w tutejszym gimnazjum. Został jej ostatni rok i tylko tyle, żeby zastanowić się, co chce dalej w życiu robić i jaki zawód wybrać.
Zaprzyjaźniła się z Maćkiem. To z nim uskuteczniała wypady na grzyby. Okazało się, że las stał się jej żywiołem. Maciek pokazywał miejsca, w których znajdowali mnóstwo prawdziwków. Znosili do domu pełne kosze, a Dorota wieczorami siadywała w kuchni i czyściła to leśne bogactwo tworząc z niego pachnące, grzybowe korale rozwieszone nad kuchnią. Zapach suszonych grzybów zniewalał. Na półkach w spiżarni pyszniła się bateria zaprawionych słoików. Kilka razy robiły wyprawy na targowisko, ale dzięki temu zabezpieczyły się przed zimą. W słoikach było niemal wszystko to, co nadawało się do przetworzenia. Dominowały rzecz jasna ogórki, ale nie zabrakło też czerwonej papryki, kapusty, cukinii i bardziej egzotycznych patisonów. Były konfitury i dżemy, mus jabłkowy na szarlotkę i pulpa z pigwy do herbaty, o wiele bogatsza w witaminę „C” niż cytryna. W równym rządku stały ustawione słoiczki z grzybkami w occie. W drewnianych kojcach zrobionych przez Adama i wypełnionych piaskiem miały zimować ziemniaki, buraki, marchew, pietruszka i selery. Na specjalnie zrobionych wieszaczkach zwisały warkocze ostrej papryki, czosnku i cebuli.
Dorota była bardzo dumna ze swojej spiżarni. Zawsze marzyła o takich zimowych zapasach, ale nigdy nie miała szansy, żeby móc wykazać się w tej materii. Karol zawsze drwił i gasił w niej jakikolwiek zapał. Do dzisiaj nie mogła sobie darować, że była tak bezwolna i głupia, że pozwalała mu się tak tłamsić. To mocno odbijało się na Maryni, bo ten drań niemal każdego dnia wracał pijany, buszował w lodówce i wyjadł nawet zupy, które dla niej przygotowywała. Jej próby protestu kończyły się biciem. Takie analizy dawnego życia uświadamiały jej, jak bardzo krzywdziła swoje dziecko. Płakała rzewnymi łzami, bo nie mogła znieść tych myśli. Przecież Marynia była całym jej światem. Te kilka miesięcy, w czasie których postanowiły całkowicie przewartościować swoje życie dokonało cudu. Obie bardzo się zmieniły. Strach odszedł gdzieś w niebyt. Rodzice Doroty dali im ogromne wsparcie. Poznały rodzinę Gawrońskich i o ile od początku były pod wrażeniem charakterów Adama i Maćka, tak rodzice tego pierwszego okazali się równie życzliwi jak młodsze pokolenie. Ojciec Adama był emerytowanym leśnikiem. Trzymał się krzepko mimo swoich sześćdziesięciu trzech lat. Barczysty i wyprostowany z wesołymi chochlikami w oczach potrafił dziewczyny rozbawić do łez sypiąc dowcipami jak z rękawa. Potrafił też opowiadać różne, ciekawe historie dotyczące przeszłości tych ziem.
Mama Adama o wiecznie roześmianej, pucołowatej twarzy od razu wzbudziła ich sympatię. Zarówno Dorota jak i Marynia polubiły tę parę bardzo. Gawrońska okazała się kopalnią wiedzy w zakresie kulinariów. Dorota korzystała pełnymi garściami z jej doświadczeń. Wypróbowywała przepisy na ciasta, desery, regionalne potrawy. Przede wszystkim jednak chłonęła opowieści o ciotce Klementynie. Gawrońscy znali ją bardzo dobrze. Pan Gawroński często pomagał jej w różnego rodzaju naprawach, a pani Gawrońska podsyłała jej przysmaki.
- Pod koniec życia zniedołężniała zupełnie – mówiła. – Jakaś dziwna słabość ją naszła, że nie mogła nawet przygotowywać sobie posiłków nie mówiąc już o jakichkolwiek zakupach. Mój Stach często zawoził jej to i owo, ale przez ostatnie tygodnie tylko już leżała. Doglądaliśmy jej, choć nie wszystko byliśmy w stanie zrobić, zwłaszcza przy domu, który bardzo podupadł. My mogliśmy jedynie polepszyć trochę komfort jej życia i pilnować, żeby nie umarła z głodu. Często pytaliśmy o jej rodzinę, ale niewiele o niej mówiła. Wiedzieliśmy tylko, że miała brata, który od dawna już nie żył. Sądziliśmy, że umiera bezpotomnie, bo przecież nigdy nie wyszła za mąż i nigdy nie miała dzieci. Tuż przed śmiercią dała nam kartkę z numerem telefonu do kancelarii prawnej i poprosiła nas, że gdy już zamknie oczy, żebyśmy tam zadzwonili i poinformowali o jej śmierci. Teraz jednak bardzo się cieszymy, że znaleźli się spadkobiercy i dom znowu odżył. Ona bardzo kochała to miejsce i nie wyobrażała sobie, że mogłaby żyć gdzieś indziej.
- Wcale się jej nie dziwię. My też pokochałyśmy je od razu – powiedziała cicho Dorota. – Nie miałyśmy pojęcia, że dziadek miał siostrę, a już w ogóle nie spodziewałyśmy się spadku po niej. Bardzo żałuję, że nie dane mi było poznać Klementyny osobiście, bo okazało się, że mamy ze sobą wiele wspólnego, a już na pewno zamiłowanie do rękodzielnictwa. Czy pani wie, że odrestaurowałam krosna? Adam bardzo solidnie je zakonserwował, aż przyjemnie przy nich pracować. Skrzypią cichutko, ale to jak melodia dla uszu. Obiecałam sobie, że w długie, zimowe wieczory zacznę tkać. Może to co zrobię spodoba się ludziom i będą chcieli to kupić? Byłoby wspaniale, gdybym mogła się z tego utrzymywać – rozmarzyła się.
- Klementyna potrafiła wyczarować prawdziwe cudeńka na krosnach. Ja sama mam kilka kilimów jej autorstwa, a ten dywanik w przedpokoju, to też jej dzieło. Miała naprawdę talent. Pamiętam, że często coś sprzedawała na tutejszym targu. To nie były tylko kilimy, ale też i serwety pięknie haftowane regionalnymi wzorami. Miała do tego prawdziwy dryg i nieźle na tym zarabiała. Malowała też porcelanę i wypalała ją w niewielkim piecu, ale nie wiem, czy on się zachował, bo był już naprawdę stary.
- Chyba jednak nie, bo na nic takiego nie natknęłyśmy się, ale myślę, że chyba będzie można kupić jakiś. Ja chętnie spróbowałabym sił i w malowaniu naczyń. Kiedyś nawet lepiłam je z gliny na kole.
Na takich rozmowach spędzały czasem wieczory. Gawrońska popierała niemal każdy pomysł Doroty. Wzmacniała w niej wiarę we własne możliwości i dopingowała, co sprawiało, że Dorota czuła ogromną wdzięczność do tej kobiety.
Na początku października Dorota zostawiając Marynię pod opieką Gawrońskich wybrała się na dwa dni do Warszawy. Przede wszystkim musiała złożyć swoje wypowiedzenie w banku i do końca załatwić sprawę wynajmu mieszkania. Żałowała, że nie zostawiła rodzicom stosownych uprawnień, żeby mogli działać w jej imieniu. Teraz postanowiła zrealizować wszystko za jednym zamachem.
W banku nie robiono jej trudności. Dziwiono się tylko, że chce odejść po tylu latach pracy. Nie ukrywała, że wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi i nie chce wracać do hałaśliwej stolicy.
Po wyjściu z banku poszła jeszcze do biura notarialnego i załatwiła pełnomocnictwa dla rodziców.
Siedząc wieczorem u nich w mieszkaniu opowiadała im o postępach, jakie obie z Marynią poczyniły w nowym domu. Mówiła z entuzjazmem o swojej pasji artystycznej. Nie krytykowali jej, a wręcz zachęcali.
- Mam tylko nadzieję kochanie – mówił ojciec – że wszystkie twoje plany nie spalą na panewce. To naprawdę świetnie, że chcesz połączyć pasję z zarobkowaniem. Sądzisz, że dasz radę z tego się utrzymać?
- Wierzę, że tak tato. Wierzę, że mi się uda. Wreszcie odżyłam. Obie odżyłyśmy i nie chcemy się już oglądać wstecz. Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałam wam powiedzieć, a mianowicie sprawa świąt. Byłoby wspaniale, gdybyście mogli przyjechać. Za tydzień będą robić drogę dojazdową do posesji. Zamówiłam kilka ton szutru i walec. Koniecznie trzeba to załatwić dopóki nie ma jeszcze śniegu. Będziecie mieć dobry dojazd z głównej drogi i na pewno nie utkniecie w jakimś błocku. Ja z Marynią wszystkim się zajmę. To będą naprawdę wspaniałe święta pod warunkiem, że zgodzicie się przyjechać.
Rodzice z zachwytem podeszli do tego pomysłu.
- Przyjedziemy córeczko, bo święta w takim miejscu będą na pewno magiczne.
ROZDZIAŁ 7
W sobotni, wczesny poranek huk warczących silników wyrwał ją ze snu. Wyskoczyła z łóżka przestraszona, ale po chwili zrozumiała, że to dzisiaj mają ucywilizować to miejsce i wysypać drogę dojazdową szutrem. Błyskawicznie narzuciła na siebie dres, adidasy, i łapiąc w locie ciepłą kurtkę, wybiegła przed dom. Trzy potężne wywrotki zrzucały już szuter w wyznaczonym miejscu, a z głównej drogi skręcał walec, który miał wyrównać te ogromne pryzmy potłuczonego drobno kamienia.
Obok niej zmaterializowała się Marynia przecierając zaspane oczy i ziewając głośno.
- Nawet w sobotę nie dają pospać – stwierdziła marudnie. Dorota uśmiechnęła się do córki i objęła ją wpół.
- Wiesz przecież, że tylko ten termin mieli wolny. Nie mogłam wybrzydzać. Niedługo spadnie pewnie śnieg i już nic nie mogłybyśmy zrobić. – Marynia przytuliła się do niej.
- Zapomniałam ci wczoraj powiedzieć… Maciek mówił, że dzisiaj będą kończyć grodzić naszą działkę. Pewnie też zamontują podwójną bramę tak jak chciałaś. Zresztą Adam ma tu dzisiaj być po porannym obchodzie to powie więcej szczegółów – uniosła w górę głowę, a następnie popatrzyła na jezioro, którego tafla marszczyła się pod wpływem silnych podmuchów wiatru. – Mam nadzieję, że chociaż padać nie będzie. Te chmury wyglądają niepokojąco.
- Chodź do domu i nie wróż już. Pora zrobić jakieś śniadanie. Może i kierowcy zjedzą?
Koło jedenastej pojawił się Adam. Wszedł do domu głośno otrzepując buty i rozcierając zziębnięte dłonie. Ściągnął kurtkę i pomaszerował do kuchni. Przywitał się z dziewczynami i usiadł przy stole.
- Widzę, że robota wre. Uwijają się. To dobrze. Może dzisiaj skończą.
- Marynia mówiła, że finiszujecie z grodzeniem, to prawda?
- Prawda. Za jakieś dwie godziny powinni tu dotrzeć. Chciałbym, żeby jeszcze dzisiaj postawili bramę. Jakie to szczęście, że zdecydowałaś się na ogrodzenie panelowe. Jest tak proste i szybkie do zamontowania, że nawet laik by sobie poradził. Przy układaniu siatki poszłoby znacznie trudniej i na pewno dłużej. Dostanę jakiej kawy? Zmarzłem trochę.
Dorota zakręciła się jak fryga i już po chwili stawiała przed nim parujący kubek pełen czarnego, aromatycznego napoju. Marynia uciekła do swojego pokoju wymawiając się lekcjami. Zostali sami. Adam potarł czoło i uśmiechnął się do Doroty.
- Nie masz jeszcze dość tego wszystkiego? Tego huku, kurzu, wiecznego sprzątania?
- Czasami mam, ale to jest takie inne od życia, które prowadziłam kiedyś. Wciąż odnoszę wrażenie, że tamto życie było strasznie dawno temu i choć było dla mnie momentami nie do zniesienia, tutaj jakoś zapominam o tym. Zawsze będę wdzięczna ciotce Klementynie, że zostawiła nam to wszystko w spadku. Tutaj obie odżyłyśmy po ciężkich przejściach, okrzepłyśmy i chyba zdążyłyśmy wrosnąć w ten krajobraz, jakby był naszą naturalną częścią. Budzę się każdego dnia i pierwszą rzeczą jaką robię, to zerkam przez okno. Jezioro jest takie urokliwe i chyba nigdy nie przestanie mnie zachwycać. Nie wiem wprawdzie jak jest w zimie, ale myślę, że i ten zimowy widok będę potrafiła docenić. Każda pora roku ma swój urok.
- W zimie, jeśli temperatury są niskie, jezioro zamarza. Często chodzę i wybijam w nim przeręble, żeby ryby miały dopływ tlenu. Dokarmiam też ptactwo zimujące tutaj. Z całą pewnością ta zimowa cisza, która jest tu wszechobecna, może człowieka uwieść. Jeśli będziesz miała ochotę, zabiorę cię któregoś dnia na paśniki, które rozstawiliśmy z ojcem w różnych miejscach. Jak ma się szczęście, to można zobaczyć sarny i dziki. Nie tak rzadko i lisy się trafiają. Jednak w następną sobotę chciałbym porwać cię do Kwidzyna, do Kwidzyńskiego Centrum Kultury, w którym odbędzie się koncert Michała Bajora. Często puszczasz jego nagrania i pomyślałem, że to dobra okazja zobaczyć i posłuchać go na żywo. Wykupiłem dla nas bilety…
Oczy Doroty dostały wytrzeszczu. Nigdy by nie pomyślała, że Adam będzie preferował taką muzykę. Bajora uwielbiała od niepamiętnych czasów, ale nigdy nie miała możliwości być na jego występie, choć w stolicy dość często widywała plakaty z zapowiedziami jego recitali.
- Naprawdę kupiłeś bilety? – wyszeptała zaskoczona. Adam pokiwał twierdząco głową. Ujął jej drobną dłoń i przycisnął do ust. Poczuła się trochę zażenowana tym intymnym gestem.
- Mam nadzieję, że dasz się skusić?
- Nawet nie musisz mnie namawiać. Chętnie pojadę. O której ten koncert?
- Zaczyna się o osiemnastej, więc nie tak późno.
Usłyszeli odgłos otwieranych drzwi i po chwili w kuchni pojawił się Maciek.
- Jesteśmy. Odetchniemy trochę i będziemy stawiać bramę. Pani Doroto, zrobi nam pani kawy? Chłodno dzisiaj i chłopakom zdrętwiały dłonie.
- Zaraz się rozgrzejecie. Zaproś ich wszystkich. Nie będą przecież pić na tym wietrze.
Kuchnia wypełniła się wesołym gwarem kilkunastu ludzi w wieku Adama i nieco młodszych. Wszyscy byli jego dobrymi kolegami. Porozsiadali się przy dębowym stole żartując i chichocząc z własnych dowcipów. Dorota ustawiła przed każdym z nich kubek i ogromny dzbanek z kawą.
- Samoobsługa – powiedziała uśmiechając się szeroko. – Kto ma ochotę na kawę z mlekiem, jest i mleko. A może wy głodni jesteście? Mam cały gar dobrego bigosu. Ktoś chętny? – Wszyscy jak jeden mąż podnieśli ręce. Znali już jej talent kulinarny, bo przez wiele dni karmiła ich w przerwach od pracy. Oni ciężko pracowali, a ona dbała o ich żołądki.
Zwabiona gwarem weszła do kuchni Marynia i przywitała się ze wszystkimi. Przycupnęła na krześle obok Maćka.
- Cześć Maryś – odezwał się cicho. – Dużo masz lekcji do odrobienia?
- Nie tak wiele. Właściwie to już skończyłam, a co?
- Chciałbym wyciągnąć cię na dyskotekę dzisiaj po południu. Wybieramy się całą paczką, większość ludzi już znasz. Masz ochotę potańczyć?
- Pewnie, choć większych doświadczeń nie mam. W Warszawie raczej nie chodziłam na takie imprezy chyba, że organizowane były w szkole. A gdzie to ma być?
- W Prabuckim Centrum Kultury na Łąkowej. Powiem twojej mamie, że odwiozę cię całą i zdrową.
Dorota nie miała nic przeciwko temu. Uważała, że Maciek jak na swoje szesnaście, no prawie siedemnaście lat, jest bardzo odpowiedzialny i na pewno nie pozwoli, żeby Maryni stała się jakaś krzywda.
- Pamiętaj tylko, że chciałabym, żeby ona była w domu o dwudziestej drugiej trzydzieści najpóźniej, bo będę się martwić, jak nie wrócicie na czas.
Towarzystwo ruszyło do pracy zostawiając Dorotę z całą górą brudnych naczyń, ale nie narzekała. Adam też podniósł się z krzesła.
- I ja będę szedł. Muszę jeszcze objechać trochę lasu. Wpadnę jutro zobaczyć, czy skończyli ubijać drogę. Trzymaj się.
Dom nagle ucichł, choć za oknami robota trwała w najlepsze. Dorota pozmywała naczynia i zajęła się rozdzielaniem do kopert należnych ludziom od grodzenia pieniędzy. Na pewno dzisiaj skończą, a ona lubiła być przygotowana do wypłaty. Za utwardzanie drogi i wynajęcie walca wpłaciła zadatek i jeśli i to dzisiaj zostanie zrobione, prześle resztę należności na konto firmy. Nie lubiła zalegać z rachunkami.
Wielu rzeczy na pewno już nie uda się zrobić w tym roku. Na wiosnę odłożyły plany związane z budową werandy, chociaż dwa wygodne, bujane fotele, które miały stanowić jej ozdobę, stały od jakiegoś czasu na strychu. Pomost też musi zaczekać do przyszłego roku. Nie był priorytetem, bo dom był ważniejszy. Dorota jednak podzielała zdanie córki, że on jest niezbędny i obiecała, że w przyszłym roku stanie solidny i mocny, wysunięty kilka metrów dalej na jezioro, niż ten stary. Takie mini molo. Garaż też był ważny, ale póki co, jej samochód będzie zimował pod chmurką.
Kolejny raz pojawił się Maciek informując ją, że brama skończona i jeśli nie ma nic przeciwko temu, ludzie chcieliby wrócić do domu. Wyszła wraz z nim przed dom dzierżąc w dłoni plik kopert. Dziękowała im serdecznie wręczając każdemu jedną z nich i obiecując, że wiosną też będzie miała dla nich pracę. Podwórze powoli pustoszało. Został Maciek, dla którego też przygotowała wynagrodzenie. Zarumienił się, gdy wciskała mu kopertę w dłoń.
- Nie trzeba…, naprawdę…, to przecież sąsiedzka pomoc.
- Nie wygłupiaj się Maciek. Harujesz tu jak wół od kiedy się poznaliśmy. Zasłużyłeś uczciwie na te pieniądze, więc bierz i zrób z nich dobry użytek.
Podziękował i zanim wsiadł do kłada, rzucił jeszcze, że pojawi się za dwie godziny, jak trochę się ogarnie i zabierze Marynię.
Wspólnie wybierały kreację dla Maryni. Postanowiła iść w krótkiej plisowanej spódniczce i zdobnej bluzce. Dorota z rozczuleniem przyglądała się przebierankom córki. Powoli zaczęła zmieniać się w kobietę. Niezauważalnie traciła dziecięce rysy na rzecz subtelnego kształtu drobnej twarzyczki, w której dominowały duże, błękitne oczy i długie rzęsy. Dorota też takie miała. Cieszyła się, gdy tuż po porodzie okazało się, że mała podobna jest do niej. Z Karola nie miała nic. Na szczęście.
Marynia stanęła przed nią i okręciła się dokoła.
- I jak mamuś? Dobrze?
- Pięknie. Śliczna ta bluzka. A co z włosami? Zostawisz rozpuszczone?
- Chyba tak. Założę tylko opaskę. Nie będą przeszkadzać. Czółenka wezmę do reklamówki i przebiorę tam na miejscu – znieruchomiała nagle. – Chyba Maciek przyjechał. Słyszę samochód. Lecę mamuś. Na pewno wrócimy na czas. Na razie.
Zamknęła drzwi na klucz i ruszyła schodami na strych. Miała popołudniowy luz więc postanowiła, że zacznie wreszcie tkać. Już wcześniej przygotowała sobie na papierze dużego formatu kilka projektów i cały kosz kolorowej przędzy. Tej ostatniej nie brakowało, bo ciotka Klementyna zostawiła jej ogromne ilości. Przez co najmniej pół roku nie wyrobi tego do końca. Nacisnęła włącznik i pomieszczenie zalało jasne światło. Podpięła jeden z projektów za naciągniętą na krosna osnową i usiadła wybierając stosowne kolory włóczki. Zaczęła tkać. To miał być gobelin przedstawiający jesienne motywy. Palce początkowo niezgrabnie radziły sobie z materią, ale wraz z upływem czasu przypominały sobie wszystkie ruchy. Po godzinie szło jej już całkiem sprawnie. Ta praca uspokajała ją, pozwalała skupić się na czynności przeplatania wątków i pomyśleć. Przypomniała sobie poranną rozmowę z Adamem, jego propozycję pójścia na koncert i ten intymny gest, kiedy jego usta dotknęły jej dłoni. Wtedy na krótki moment poczuła się prawdziwą kobietą. Nie pamiętała, czy Karol kiedykolwiek całował jej dłonie. Chyba nigdy… Nawet wtedy, gdy nie byli jeszcze małżeństwem i nic nie zapowiadało tego piekła, przez które musiała przejść. Adam był taki inny. Zawsze uprzejmy, życzliwie uśmiechnięty, pomocny i po prostu dobry. O takim mężu dla siebie zawsze myślała. Marzyła o dobrym, szczęśliwym życiu, a tymczasem to życie zgotowało jej prawdziwy koszmar nie oszczędzając przy tym wszystkim jej ukochanego dziecka. Poczuła, że ma mokre policzki. Nerwowo przetarła je dłońmi. Czy mogła jeszcze liczyć na życie z mężczyzną u boku? Miała zaledwie trzydzieści pięć lat. W jej wieku niektóre kobiety są dopiero na początku drogi. Wychodzą za mąż i planują potomstwo. Nie sądziła, by chciała mieć jeszcze dzieci, ale przecież nie będzie młodsza, tylko coraz starsza, a perspektywa starzenia się w samotności nie napawała optymizmem.
Comments