ODCZAROWAĆ LOS
ROZDZIAŁ 1
Uciekła. Najzwyczajniej w świecie uciekła zabierając ze sobą sześcioletnią Lusię, swoją młodszą siostrę. Miała po dziurki w nosie takiego życia. Życia w ciągłym strachu. Alkoholizm jej rodziców zrujnował wszystko. Odkąd pamięta, to nigdy nie był normalny dom. Stara kamienica na obrzeżach Szopienic, dzielnicy Katowic była wylęgarnią takiej patologii jak jej rodzice, którzy sami nigdy nie mieli dobrych wzorców do naśladowania.
Od kiedy tylko zaczęła coś z tego rozumieć wiedziała, że musi sama o siebie zadbać. Nigdy nie mogła liczyć na troskę matki, czy życzliwość ojca. Oni zachowywali się tak, jakby ona nie istniała. Wystarczało im własne towarzystwo i kilka półlitrowych butelek wódki każdego dnia. Nie pracowali, a raczej najmowali się dorywczo do jakichś prac. Ojciec kradł węgiel z wagonów. Miał blisko, bo dom położony był tuż przy nasypie kolejowym. Tu pociągi zawsze zwalniały lub stawały na kilkanaście minut. Nocą łatwo było otworzyć węglarkę i wysypać z niej nawet tonę, lub dwie na tory i pośpiesznie zebrać to wszystko do parcianych worków. Chętnych było wielu, a zyskiem ze sprzedaży dzielili się sprawiedliwie. Tylko wtedy była w domu prawdziwa uczta. Było mnóstwo jedzenia i jeszcze więcej alkoholu. Nagle przez dom przewijał się tłum gości, takich samych lumpów jak jej rodzice. To też był jedyny czas, gdy przypominano sobie o jej istnieniu i kupowano jej różne rzeczy. Głównie ubrania, lub książki do szkoły.
Szkołę lubiła. Tam miała przynajmniej spokój. Nikt na nią nie krzyczał, nikt nie wysługiwał się nią i nie szarpał. Tam mogła zjeść jeden ciepły posiłek dziennie w szkolnej stołówce. To dzięki kucharce, która litowała się nad jej losem. Nie przytyła na tych obiadach. Zawsze była chuda. Za chuda, bo wciąż niedożywiona.
Panie z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej pojawiały się w domu sporadycznie. Nic dziwnego, bo wizyta w tej kamienicy nie należała do przyjemnych. Pisały więc te swoje raporty wymyślając rzeczy wzięte z sufitu, oderwane od rzeczywistości i nie mające z nią nic wspólnego. Czasami przyznawały jakieś zapomogi, ale to były niewielkie kwoty i szybko szły na tak zwany przelew, czyli na alkohol.
Kiedy miała dwanaście lat w domu pojawiła się Lusia. Nie było do końca pewne, czy to dziecko jest ojca, a raczej dość wysoce prawdopodobne, że nie jest. Matka puszczała się od czasu do czasu za pieniądze i Lusia była najpewniej konsekwencją jakiejś upojnej nocy z miejscowym lumpem.
Ona od razu pokochała to dziecko. Było przecież jej małą siostrzyczką. Matka ani myślała zajmować się nią cedując cały ciężar wychowania i opieki na starszą córkę. Niezależnie od wszystkiego dziecko zdradzało objawy niedożywienia i wiecznego zaniedbania, choć ona bardzo się starała. Kilka razy wyżebrała z opieki mleko w proszku dla niemowląt, jakieś odżywki i bony na pampersy.
Ta ciągła szarpanina z życiem dała jej mocno w kość i zmieniła ją. Wcześnie musiała dorosnąć. Kiedy Lusia skończyła trzy lata, a sytuacja w domu tylko się pogarszała, ona zrozumiała, że jedynym ratunkiem dla nich jest ucieczka z tego miejsca. Miała świadomość, że jest niepełnoletnia, ale wiedziała też, że powinna do tej ucieczki solidnie się przygotować. Plan zakładał uzbieranie jakichś pieniędzy, żeby w chwili, gdy osiągnie pełnoletność spakować rzeczy swoje i siostry i zwyczajnie nawiać. Nie mogła tego zrobić wcześniej, bo po pierwsze Luśka była jeszcze za mała, a po drugie na pewno złapaliby je wcześniej, czy później i odstawili do jakiejś izby dziecka. Tego bała się najbardziej i tego chciała uniknąć.
Przez trzy lata gromadziła środki na tę wielką ucieczkę i była w tym niezwykle konsekwentna. Jej instynkt przetrwania mocno się wyostrzył i sprawił, że pozbyła się skrupułów. Po każdej libacji alkoholowej, gdy towarzystwo upojone wódą spało w najlepsze, ona przetrząsała ich kieszenie wyjmując z nich drobniaki a czasem i grubsze pieniądze. Część z nich przeznaczała na jedzenie dla siebie i siostry, a resztę skrzętnie chowała w kasetce ukrytej w najciemniejszym kącie piwnicy. Z czasem doszedł do tego mały namiot, śpiwór i karimata. Te rzeczy mogły się przydać.
Luśka rosła. Teraz popołudniami, kiedy nie była zbyt obciążona nauką, zabierała małą i chodziły zbierać puszki i złom. Dochód z tego był niewielki, ale zawsze jakiś. Makulaturą też nie gardziła. Zorganizowała sobie stary wózek, na którym przewoziła te wszystkie uzbierane „skarby” do składnicy.
Ten rok był rokiem przełomowym. Przede wszystkim kończyła szkołę średnią i musiała zdać maturę. Zawsze była ambitna i choć liceum gastronomiczne być może nie było szczytem jej marzeń, to cieszyła się, że mimo obiektywnych trudności uda jej się je skończyć. Warunków do nauki w domu nie miała, ale na świecie była już wiosna, więc zabierała podręczniki i wraz z Lusią szła do parku. Tam na ławce rozkładała wszystko i wkuwała, a mała spędzała czas w piaskownicy lub na huśtawkach.
- Ludka! Ludka! – usłyszała krzyk siostry. Podniosła głowę znad książki. Mała zeskoczyła z huśtawki i podbiegła do niej. – Wzięłaś mi lizaki?
- Wzięłam – sięgnęła do torby wyciągając z niej słodkości. Nie były to typowe lizaki. Robiła je sama rozpuszczając w rondelku cukier, który karmelizował się i w takiej postaci wlewała go do prowizorycznych foremek, w które wkładała plastikowe patyczki i tak zastygał. Mała uwielbiała to. – Proszę – odwinęła jeden z celofanu i podała siostrze. – Idź, pobaw się jeszcze trochę. Za godzinę wracamy.
- Ludmiła Szulc – usłyszała swoje nazwisko i ruszyła w stronę podium, na którym rozdawano świadectwa maturalne. Dyrektor uśmiechnął się do niej i uścisnął jej dłoń.
- Gratuluję Ludka. Możesz być z siebie dumna. Wykonałaś kawał dobrej roboty. Nie powinnaś poprzestać na tym. Jesteś bardzo zdolna, powinnaś zdawać na studia.
Podziękowała mu. Wiedziała, że studia są tylko jej marzeniem, które nigdy się nie spełni. Teraz musiała zrealizować swój plan i wyrwać się z tej zgnilizny, w której żyła przez tyle lat. Miesiąc wcześniej odebrała swój dowód osobisty. Jeszcze tylko spakuje resztę rzeczy i wreszcie będzie wolna.
Wyszła z budynku szkoły z sercem lekkim jak piórko. Pożegnawszy się jeszcze z koleżankami i kolegami ruszyła wolno w stronę domu. Na schodach przed wejściem do klatki zobaczyła zapłakaną Luśkę.
- A co ty tu robisz? Co się stało?
- Mama wyrzuciła mnie z domu – chlipnęła. – Znowu piją.
Dopiero teraz dotarły do niej odgłosy dobrej zabawy. Zadarła do góry głowę. Okno w kuchni było otwarte na oścież i dlatego było tak dobrze słychać.
- Chodź – wyciągnęła rękę do małej. – Pójdziemy na obiad. Nic tu po nas.
Luśka wytarła mokre policzki i uśmiechnęła się do siostry.
- Kupisz mi naleśniki?
- Kupię co tylko będziesz chciała. Chodźmy.
Pobliski bar mleczny nie oferował żadnych wyszukanych potraw, ale miał jedną wielką zaletę, był tani. Zamówiły sobie po talerzu pomidorowej zupy i po porcji naleśników z serem. Najadły się. Zadowolona Luśka ciągnęła do parku. Tam właśnie poszły. Musiały przeczekać do momentu, aż towarzystwo będzie miało dosyć i upojone alkoholem zaśnie.
Wróciły do domu koło dziewiętnastej. Weszły cicho do mieszkania. W pokoju paliło się światło, ale tak jak przewidywała Ludka wszyscy spali. Rozpoznała kilku osiedlowych łachmytów i dwie kobiety wątpliwej reputacji. Wszędzie walały się butelki po wódce i po piwie, a na stole kawałki chleba, kiszone górki, śledzie i jakaś kiełbasa. Postanowiła działać. Zaprowadziła Luśkę do pokoju i kazała po cichu spakować do reklamówki wszystkie jej rzeczy.
- Tego, co już stare i schodzone, nie zabieraj. Uciekamy stąd i nigdy już tu nie wrócimy. Spakuj tylko najpotrzebniejsze rzeczy – wyszeptała – i spróbuj to zrobić jak najciszej, dobrze? – Mała kiwnęła głową na znak zgody. Ludka zostawiła ją i przeszła do kuchni. Zabrała z szuflady foliowe worki, w które zapakowała resztki chleba, kiełbasę i ogórki. Nie omieszkała też przeszukać kieszenie biesiadników. Zdziwiła się, ale też i ucieszyła, bo tym razem obłowiła się zupełnie nieźle. Było tego coś około dwóch tysięcy. – Na szczęście dla mnie nie zdążyli przepić wszystkiego – pomyślała. Na papierze śniadaniowym napisała na prędce kilka słów.
Wyjeżdżam z tego piekła i zabieram ze sobą Lusię. Mam po dziurki w nosie waszego pijaństwa i tej całej patologii. Nie szukajcie nas. Dla nas przestajecie istnieć. Możecie nawet zachlać się na śmierć. Nas to już nic nie obchodzi. Ludka.
Wróciła do siostry i pomogła skończyć jej się pakować. Sama też zabrała kilka swoich rzeczy, a przede wszystkim dokumenty, które zgromadziła już wcześniej. Świadectwa szkolne i świadectwa urodzenia ich obu. Z szuflady wyciągnęła klucz od piwnicy i jak najciszej wyszły z domu. W piwnicy wpakowała wszystkie rzeczy do plecaka. Zabrała namiot, śpiwór i karimatę. Opróżniła kasetkę z pieniędzy. Przez te trzy lata udało się jej zebrać całkiem niezłą sumkę. Z dzisiejszymi miała trochę ponad dwadzieścia tysięcy. To musiało wystarczyć na start. Nie miała pojęcia dokąd pojadą. Tu zdawała się na ślepy los. Wiedziała tylko, że szybko musi znaleźć jakieś mieszkanie i przede wszystkim pracę, bo Luśka od września musi iść do szkoły, a co za tym idzie powinna mieć odpowiednie warunki do nauki. Na wszystko miała dwa miesiące i wierzyła, że ten czas pozwoli im stanąć na nogi. Zwinęła pieniądze w rulon i wsadziła je do biustonosza. Tu były bezpieczne. Zostawiła tylko tyle, żeby opłacić podróż.
Opuściły dom nie oglądając się za siebie. Musiały dojechać do Katowic na dworzec. Tam stanęły przed tablicą świetlną, na której ukazywały się odjazdy pociągów. Za pół godziny jeden z nich odjeżdżał do Gdańska. Pomyślała, że to dobry wybór, bo to drugi koniec Polski i nikt nie będzie ich tam szukał. W kasie wykupiła dwa bilety w drugiej klasie w tym jeden z trzydziestosiedmioprocentową zniżką przysługującą Lusi.
- Proszę pamiętać, że w razie kontroli biletów konduktor zażąda albo książeczki zdrowia dziecka, albo aktu urodzenia – poinformowała ją kasjerka.
- Mam obydwa dokumenty. Bardzo pani dziękuję – schowała wydruki do torebki i chwyciwszy za rękę siostrę ruszyła na peron. Tam w kiosku kupiła jeszcze soki na drogę podejrzewając słusznie, że małej może się zachcieć pić, bo przed sobą miały około dziesięciu godzin jazdy. Wkrótce podstawiono pociąg. Odnalazły swój wagon i zajęły w nim miejsca. Lusia była senna. Ludka przytuliła ją do swojego boku.
- Pośpij trochę – powiedziała cicho. – Dużo wrażeń miałaś dzisiaj.
- A my na pewno już tu nie wrócimy? – zapytała mała sennie.
- Nigdy. Znajdziemy sobie lepsze miejsce do życia. Bądź spokojna. Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi – odpowiedziała Ludka z wielką pewnością siebie.
Obudziło ją potrząsanie za ramię. Otworzyła oczy rejestrując, że za oknem jest już nowy dzień. Półprzytomnie spojrzała na mężczyznę w kolejowym mundurze.
- Proszę się ocknąć, chciałbym zobaczyć pani bilet i tej małej. Ile ma lat?
- Ma sześć lat. Zaraz pokażę jej książeczkę zdrowia, a tu nasze bilety, bardzo proszę. Gdzie jesteśmy? Daleko jeszcze do Gdańska?
- Już bardzo blisko. Za chwilę będziemy w Pruszczu Gdańskim, a stamtąd to jakieś dwadzieścia minut. Dziękuję – podał jej bilety. – Mam nadzieję, że miała pani przyjemną podróż. Powodzenia – pożegnał się. Dopiero po jego wyjściu rozejrzała się po przedziale. Był pusty, podobnie jak korytarz. Przespała całą noc. Sięgnęła do biustonosza sprawdzając, czy pieniądze są na miejscu. Były. Na szczęście. Obudziła Lusię mówiąc jej, że musi skorzystać z toalety. Mała też chciała pójść. Ludka zabrała torebkę z dokumentami zostawiając plecak. W toalecie warunki były okropne. Nie było wody i nawet nie mogły się umyć. Postanowiła, że zrobią to jak tylko wysiądą z pociągu. Dwadzieścia pięć minut później stanęły na peronie gdańskiego dworca.
Joachim Szulc przetarł oczy i poczuł suchość w gardle. Usiadł na wersalce skrobiąc się intensywnie po zmierzwionych włosach i sięgnął po niedopitą butelkę wódki. Pociągnął spory łyk i głośno czknął. Poczuł, że fizjologia go wzywa. Chwiejnym krokiem ruszył w kierunku ubikacji. Nie udało się jednak i strugi moczu zalały mu spodnie.
- Osz kurwa… - zaklął. Nie przejął się jednak tym zbytnio. Zawrócił i wszedł do kuchni. Miał kaca giganta. Zebrał ze stołu jakiś brudny kubek i napełnił go wodą z kranu. Wypił duszkiem całą zawartość. Zauważył kartkę na stole i zaczął czytać.
- Co ta głupia dziwka zrobiła? Nawiała? Niech to szlag! Karina! Karina! Obudź się babo! Zobacz, co wymyśliła twoja córka!
Kobieta zwlokła się z kanapy i wolno podeszła do męża odbierając z jego ręki kartkę. Przebiegła wzrokiem po tekście.
- A to dopiero… Co się przejmujesz. Dorosła jest, niech robi co chce. Przynajmniej kłopot z głowy, a nawet dwa kłopoty – roześmiała się chrapliwie. – Nie masz jakiegoś piwa? Suszy mnie.
- Nie mam. Napij się herbatki – odpowiedział jej ironicznie. Skrzywiła się na taką propozycję i poczłapała z powrotem do pokoju.
ROZDZIAŁ 2
Ludka rozejrzała się dokoła i zlokalizowała wyjście z peronu. Zarzuciła plecak na ramię i podała Lusi dłoń.
- Chodź. Znajdziemy jakieś toalety i obmyjemy się trochę. Potem pójdziemy na śniadanie i może przejrzymy parę ogłoszeń. Byłoby dobrze, gdybyśmy znalazły niedrogie lokum do spania.
Umyte i uczesane wyszły z budynku dworca. W pobliskim kiosku Ludka zaopatrzyła się w plan miasta, kilka lokalnych gazet z ogłoszeniami i kartę telefoniczną. Nie chciała za bardzo błądzić. I tak pewnie nie obędzie się bez pytania ludzi o drogę. W małym bistro zamówiły po porcji jajecznicy i po kubku kakao. Najedzone przysiadły na jednej z ławek. Ludka zaczęła przeglądać gazety. Wynotowała kilka adresów i numery telefonów. Adresy zaznaczyła na mapie, żeby zorientować się jak daleko są od miejsca, w którym siedziały. W końcu ruszyły się, żeby znaleźć budkę telefoniczną. Na szczęście nie musiały długo szukać. Ludka zaczęła dzwonić, ale z każdym telefonem nadzieja zaczęła w niej umierać. Ceny były jak z kosmosu. Wiedziała na ile może sobie pozwolić, ale to, co proponowano, przerastało jej możliwości. Został jej ostatni adres. Długo nikt nie odbierał, ale w końcu po drugiej stronie kabla odezwał się głos należący do jakiejś starszej kobiety.
- Dzień dobry pani. Nazywam się Ludmiła Szulc i dzwonię w sprawie ogłoszenia, czy jest jeszcze aktualne?
- Jak najbardziej.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć jaki jest koszt wynajęcia tej kawalerki?
- Niedrogo. Sześćset złotych miesięcznie, ale media płaci pani. Mieszkanie jest małe i w starym budownictwie. Wymaga też trochę remontu. Jeśli się pani zdecyduje wykonać go we własnym zakresie, to mogę zejść z ceny o sto złotych.
- To wspaniale. Ja jestem zdecydowana. A czy mogłabym obejrzeć mieszkanie już teraz? To znaczy, powiedzmy za godzinę, bo muszę tam jeszcze dotrzeć.
- Proszę przyjść. Ja mieszkam w tej samej kamienicy na parterze pod dwójką i jestem w domu.
- Bardzo pani dziękuję. Do zobaczenia w takim razie - odłożyła z ulgą słuchawkę i spojrzała na Lusię. – No maleńka, chyba udało nam się. Spojrzę jeszcze na mapę, żeby wiedzieć jak dojść do ulicy Ogarna czterdzieści pięć. Dziwna nazwa – zlokalizowała ulicę i pomyślała, że to jednak kawałek drogi. – Ruszamy. Nie ma na co czekać.
Okazało się, że ulica mieści się na starym mieście. Trochę kluczyły po uliczkach wąskich, ale urokliwych. W końcu jednak dotarły na miejsce i odnalazły kamienicę z numerem czterdziestym piątym.
Ludka zauważyła, że obok wejścia do kamienicy jest drugie z witryną sklepową, ale zamiast szyby otwór okienny zabity był wielką, paździerzową płytą, a u drzwi wejściowych wisiała solidna kłódka. Przyszło jej na myśl, że mogłaby otworzyć tu jakąś działalność. Ciekawe, czy sklep należał również do właścicielki kamienicy. Koniecznie musi ją o to zapytać.
Weszły do mrocznej sieni i kiedy oczy oswoiły się już z mrokiem, Ludka zapukała do pomalowanych brązowym lakierem drzwi. Usłyszała przekręcany w zamku klucz i szczęk zasuwy. Po chwili ukazała się w drzwiach starsza kobieta opatulona chustą.
- Dzień dobry pani. To ja dzwoniłam w sprawie mieszkania. Ludmiła Szulc, – wyciągnęła do kobiety dłoń – a to Alicja Szulc, moja młodsza siostra. – Kobieta odwzajemniła uścisk.
- Barbara Karska. Myślałam, że jesteś starsza. Ile masz lat?
- Osiemnaście. Tu jest mój dowód – wyciągnęła dokument.
- A wasi rodzice?
- Nie żyją. Jesteśmy same. Możemy zobaczyć mieszkanie?
- Oczywiście. Wezmę tylko klucz – sięgnęła za siebie. – Chodźmy. To na ostatnim piętrze. Jesteście młode, więc nie będziecie miały problemu, żeby wdrapać się na górę. Ja mam chore nogi i jest mi trudniej.
Dotarły na miejsce. Na górze były tylko jedne drzwi, które otworzyła na oścież Karska.
- Proszę. Jak widzicie nie ma tu luksusów. Mała kuchnia i pokój. Oczywiście jeśli chcecie, możecie wstawić własne meble, ja nie mam nic przeciwko temu. Te są już wysłużone. Mieszkanie wymaga odmalowania, ale poza tym wszystkie urządzenia są na chodzie. Tu jest łazienka z ubikacją. Nie ma wanny, ale jest wygodny prysznic. Piec gazowy jest sprawny, ten w kuchni także. To jak, decydujecie się?
- Decydujemy. Chciałabym na razie wynająć na trzy miesiące i zapłacę pani z góry. Myślę jednak, że na pewno przedłużymy umowę. Podoba nam się tutaj a mieszkanko wyremontujemy w miarę swoich skromnych możliwości. Proszę mi jeszcze powiedzieć… Ten sklepik na parterze należy również do pani?
- Tak, choć od dawna sklepem już nie jest. Prowadziłam tam kiedyś małą pasmanterię, ale od lat jest zamknięty na cztery spusty. Zaczęłam chorować i nie mam już siły na prowadzenie interesu. A co, chciałabyś go wynająć?
- Myślałam o tym. Niestety nie mogłabym pani teraz zapłacić za wynajem, bo pewnie musiałabym trochę zainwestować, ale mogłybyśmy się umówić tak, że jak już interes się rozkręci, to będziemy się dzieliły zyskiem po połowie. W ten sposób płaciłabym pani za czynsz.
- A jaki rodzaj działalności chciałabyś prowadzić?
- Co pani powie na małą pierogarnię? Z lepieniem pierogów radzę sobie całkiem nieźle i to mogłoby się udać. – Karska uśmiechnęła się.
- To bardzo dobra propozycja i chętnie na nią przystanę. Jeśli chcesz, pokaże ci ten sklep. Tam też przydałby się remont.
Ludka uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.
- Jestem bardzo ciekawa. Zejdźmy zatem na dół.
Pomieszczenia były dwa. Jedno z długą ladą, a drugie będące pewnie niegdyś zapleczem magazynowym. Było brudno, ale przecież to normalne, gdy pomieszczenie stoi nieużywane przez lata.
- Wygląda wspaniale. Mogłabym wstawić tu ze trzy małe stoliczki, żeby ludzie mogli spokojnie zjeść. Dam radę. Nie boję się pracy i mam nadzieję, że szybko uda mi się załatwić wszystkie zezwolenia. Mam jeszcze pytanie. Już ostatnie na dzisiaj. Czy jest tu gdzieś w pobliżu jakaś szkoła podstawowa? Lusia od września idzie do pierwszej klasy i chciałabym ją już zapisać.
- Szkoła jest bardzo blisko, przy końcu ulicy. Nawet nie musi przez nią przechodzić. Pod tym względem ma bezpieczną drogę.
- Wspaniale – kolejny raz twarz Ludki rozpromieniła się w szerokim uśmiechu. – W takim razie my pójdziemy się rozpakować i powoli zaczniemy ogarniać mieszkanie. Jutro pochodzimy trochę po mieście, żeby je lepiej poznać i zrobimy sobie jakieś zakupy. Może pani będzie coś potrzebować, to proszę dać znać. Ja chętnie kupię.
Przez pierwsze dni miała trochę latania po urzędach. Przede wszystkim musiała zameldować siebie i siostrę, wypełnić miliony formularzy niezbędnych do założenia działalności i zapisać Lusię do szkoły. Faktycznie była bardzo blisko. W sekretariacie wypytywano ją o rodziców, ale zełgała, że oboje wyjechali za granicę do pracy a ona jest jedynym opiekunem siostry. Na szczęście przyjęto takie tłumaczenie i nie żądano od niej dokumentu sądowego potwierdzającego opiekę nad małoletnią.
Powoli też szykowała się do remontu. Postanowiła, że zrobi w miarę możliwości jak najwięcej sama, a jeśli nie poradzi sobie, to wtedy wezwie fachowca. Zaopatrzyła się w farby i pędzle, w gips i szpachlę, bo trzeba było załatać trochę dziur w ścianach i oczywiście w mnóstwo środków czystości. Potrzeby były spore, bo właściwie musiała zaczynać od zera. Trochę grosza poszło na firanki, pościel i naczynia kuchenne. Zainwestowała też w nowy gumolit i do mieszkania i do pierogarni. Przez cały tydzień szarpała się ze ścianami i kładzeniem podłóg w obu lokalach. Jedyne przerwy jakie robiła to te na przygotowanie posiłku dla siebie i małej. Mieszkanko robiło się coraz bardziej przytulne. Na razie postanowiła nie kupować nowych mebli. Kupiła jedynie materiał obiciowy w rdzawym kolorze i postanowiła sama zabawić się w tapicera. – To nie może być takie trudne – myślała. Pewnego dnia skorzystała z kawiarenki internetowej i wynotowała na ten temat wszystko, o czym powinna wiedzieć. Łatwo nie było, ale uparła się i wkrótce wersalka i dwa niewielkie foteliki przeszły gruntowny lifting. Okna lśniły od czystości przystrojone w nowe firanki a w całym mieszkaniu pachniało świeżością. Któregoś dnia zeszła na parter do Karskiej i zaprosiła ją na kawę i ciasto własnej roboty.
- Musimy uczcić to moje małe zwycięstwo pani Basiu. Serdecznie panią zapraszam.
Karska z podziwem lustrowała mieszkanie.
- Dokonałaś cudu moje dziecko. Nawet nie wiedziałam, że te kafelki w łazience dadzą się tak ładnie doczyścić. Wyglądają jak nowe. To co zamierzasz teraz?
- Teraz odpocznę sobie jeden dzień. Muszę też trochę czasu poświęcić Lusi. Obiecałam, że zabiorę ją na przejażdżkę tramwajem wodnym. Dla mnie to też będzie atrakcja. W sklepiku ściany już są pomalowane. Będę musiała ściągnąć tę paździerzową deskę z okna i zamówić rolety antywłamaniowe. Muszę się także rozejrzeć za jakimiś stolikami i krzesełkami, ale przede wszystkim zainwestować w porządne stolnice, co najmniej dwie i piec gazowy. Do niego trzeba już wezwać fachowca, bo sama go nie podłączę. Powinnam chyba pomyśleć o jakimś szyldzie. Najchętniej zrobiłabym go sama, żeby było taniej.
- Wiesz co, ja chyba będę ci mogła pomóc. W piwnicy leży jeszcze stary szyld z napisem pasmanteria. Mogłabyś go przemalować jeśli czujesz się na siłach. Pan Władek spod czwórki mógłby go zamontować, bo to taka złota rączka. Mogę z nim porozmawiać.
- Byłoby wspaniale. Może i w wypadku zamontowania pieca, by pomógł. Może potrafi?
- Zapytam, na pewno go zapytam.
Pan Władek okazał się pięćdziesięciopięcioletnim mężczyzną, jeszcze dość krzepkim i człowiekiem o wesołym usposobieniu. Następnego dnia wieczorem zapukał do drzwi Ludki, przedstawił się i wyłuszczył z czym przychodzi.
- Pani Basia mówiła mi, że pani potrzebuje pomocy. Przyniosłem ten stary szyld z piwnicy i obiecuję, że jak tylko go pani przemaluje, powieszę nad sklepem. A piecem też się zajmę. Podobno ma pani zamiar otworzyć tu pierogarnię?
- To prawda i już może się pan czuć zaproszony na pierwszą porcję pierogów. To będzie taki test, czy rzeczywiście potrafię zrobić na tyle smaczne, że się sprzedadzą.
- Ooo, jestem tego pewien. Jest pani mocno zdeterminowana, co widać w postępach poczynionych na dole. Jeśli i w przypadku pierogów tak będzie, to ja jestem spokojny o sukces całego przedsięwzięcia zwłaszcza, że tu w pobliżu nikt nie oferuje takich pyszności. Nie będzie więc konkurencji, a chętnych na pewno sporo. No, będę uciekał. Szyld zostawiam. Proszę dać znać jak będzie gotowy.
Podziękowała mu serdecznie. Był pierwszym sąsiadem, jakiego poznała i cieszyła się, że aż tak życzliwym.
Następnego dnia rano tuż po śniadaniu wyruszyły na wycieczkę. Przy Targu Rybnym stał zacumowany tramwaj wodny „Sonica I” a tuż przed nim imponujący, zabytkowy galeon „Lew”.
Były podekscytowane tym rejsem. Przecież nigdy nie miały możliwości być nad morzem, a co dopiero po nim pływać. Z biletami w ręku weszły po trapie na pokład i zajęły miejsce przy oknie. Po chwili zaczęli gromadzić się inni ludzie, głównie turyści. Ludka rozłożyła przed sobą mapkę rejsu. Stateczek miał przepływać koło Żurawia Gdańskiego, Nabrzeża Zbożowego, minąć Twierdzę Wisłoujścia i potem dopłynąć do Westerplatte,a na końcu do latarni morskiej. Powrót był tą samą trasą. Luśka kręciła się na miejscu jakby miała robaki.
- Kiedy ruszamy? – pytała co chwilę.
Poczuły chybotanie i zobaczyły oddalające się od burty nabrzeże. Ludka uśmiechnęła się.
- Właśnie odpływamy. Doczekałaś się.
ROZDZIAŁ 3
Ludka stała na zewnątrz i kibicowała panu Władkowi, który przykręcał szyld z napisem „PIEROGARNIA U LUDMIŁY”.
- Trochę niżej z prawej strony panie Władku. O tak. Teraz idealnie. Bardzo dziękuję. – Władek zszedł z drabiny i przyjrzał się szyldowi.
- Pięknie to zrobiłaś jak profesjonalistka. To kiedy planujesz otworzyć?
- Pojutrze, w poniedziałek. Kupiłam już wszystkie potrzebne rzeczy. Jutro jeszcze tylko wyskoczę po zamówione mięso mielone do farszu i wędzony boczek. Skwarki muszą być, bo bez nich pierogi nie są już takie smaczne. Niech pan wejdzie do środka i zobaczy wystrój. Może trzeba będzie coś zmienić?
Wnętrze przedstawiało się bardzo schludnie. Przemalowana, stara lada miała posłużyć do obsługi gości. Po drugiej stronie naprzeciwko lady zrobiona była szeroka półka, coś w rodzaju roboczego blatu, na którym Ludka miała wałkować ciasto na pierogi. Obok stał piec a na nim duże garnki z wiecznie wrzącą wodą. Władek omiótł wnętrze wzrokiem.
- Bardzo ładnie wyszło. Te stoliczki są genialne. Nawet nie wiedziałem, że zmieści się aż pięć. Nie są za małe, takie w sam raz.
- Też tak uważam. Kupiłam je niemal za bezcen od człowieka, który likwidował interes. Pierogi będę podawać na plastikowych tackach. Przynajmniej zaoszczędzę czas na myciu talerzy i sztućców.
Wieczorem, kiedy Lusia poszła już spać Ludka usiadła jeszcze i starannie wykaligrafowała menu wraz z cennikiem. Wcześniej zorientowała się ile może wziąć za porcję pierogów liczącą sześć sztuk. To była mała porcja za siedem złotych. Duża, licząca dwanaście pierogów za czternaście. Ceny były konkurencyjne. Musiały takie być przynajmniej na początku. W okolicznych restauracyjkach też sprzedawane były pierogi, ale stanowiły tylko jedno z oferowanych dań i przeważnie były wcześniej mrożone. U niej były daniem głównym. Postawiła na różnorodność, czyli na różne rodzaje farszu. Oczywiście królować miały te z mięsem i kapustą z grzybami, ale nie zabrakło też w ofercie tych ze szpinakiem z serem fetą, z twarogiem, leniwych, ruskich, czy z sezonowymi owocami, a nawet z kaszą gryczaną. Boczek był obowiązkowy, ale nie do każdego farszu pasował. Tu postanowiła zrobić gęste dipy na bazie jogurtu z czosnkiem, chili, czy szczypiorkiem. Teraz zostały jej jeszcze do napisania godziny otwarcia. Zdecydowała, że otwierać będzie o dziesiątej a zamykać o osiemnastej w dni powszednie, natomiast w sobotę będzie czynne od dziesiątej do czternastej. Trochę czasu musi mieć też dla siebie i Luśki, choć miała świadomość, że ilość pracy będzie ogromna.
Piętnastego lipca pierogarnia otworzyła swoje podwoje. Sąsiedzi stawili się wszyscy. Część z nich już zdążyła poznać, z pozostałymi witała się po raz pierwszy. Żeby uczcić to wydarzenie otworzyła dwie butelki szampana a po nich poczęstowała wszystkich pachnącymi pierogami. Zajadali w milczeniu, co nieco Ludkę zaniepokoiło.
- Smakuje wam, czy nie?
- Ludka – odezwała się Karska – to jest boskie. Farsz pyszny i taki soczysty, sosy rewelacyjne a ciasto cieniutkie. Takie właśnie powinno być. Zrobisz prawdziwą furorę.
Inni też zachwalali. Mówili, że ma niesamowity dryg do robienia pierogów jakby urodziła się do takiej roboty. Wandzia, żona Władka podeszła do niej i nachyliła się do jej ucha.
- Nie potrzebujesz pomocy? Ja chętnie przychodziłabym i może choć ciasto wałkowała. Siedzę w domu na bezrobociu i nudzę się jak mops.
- Ja bardzo chętnie, – Ludka popatrzyła na nią - ale musi pani wiedzieć, że to zaledwie początek. Nie mam pojęcia, czy ten interes wypali, czy nie. Nie mogę pani zaoferować porządnej zapłaty, bo ja sama nie zarabiam jeszcze, a tylko inwestuję. Mogę pójść na taki układ, że rozliczymy się po miesiącu, jak będę znać wysokość utargu. Poza tym z niego moje jest tylko pięćdziesiąt procent. Drugie pięćdziesiąt dostanie pani Karska, bo w ten sposób będę jej płacić za wynajem tego lokalu.
- Tym sobie głowy nie zawracaj. Ja wiem przecież, że na razie nic nie możesz obiecać. Poza tym ja nadal dostaję zasiłek i mogę na razie pracować za darmo dopóki interes się nie rozhula.
- No skoro tak, to ja z wielką przyjemnością przyjmuję pani pomoc – zerknęła na wiszący na ścianie duży zegar. – Dochodzi dziesiąta. Za chwilę mogą pojawić się pierwsi klienci. Podpalę palniki, niech woda zacznie wrzeć.
Sąsiedzi rozeszli się. Została tylko Wandzia, która już od teraz zadeklarowała pomoc. Na zapleczu siedziała Lusia i składała styropianowe pudełka dla tych, którzy chcieliby kupić pierogi na wynos. Ludka wróciła do lepienia, a Wanda wałkowała ciasto. Kilka minut po dziesiątej pojawiła się pierwsza grupka klientów. Byli młodzi, roześmiani, zapewne studenci, którzy zawitali do Gdańska w celach turystycznych. Złożyli zamówienie i zajęli miejsca przy stolikach. Ludka uwijała się jak w ukropie, ale wkrótce stawiała przed nimi talerze z pachnącymi pierogami i herbatę z cytryną.
- Proszę bardzo. Życzę państwu smacznego.
Do lady podeszła dziewczyna i zapytała
- Przepraszam panią, czy sprzedaje pani pierogi też na wynos?
- Oczywiście, jak najbardziej –Ludka zbliżyła się do niej. - Ile by pani chciała i z jakim farszem?
- Wzięłabym trzydzieści z mięsem. Są genialne. Dawno nie jedliśmy tak smacznych.
- Proszę usiąść i skończyć jeść. Ja zaraz przygotuję porcję i przyniosę do stolika.
Zawołała Lusię i poprosiła ją o przyniesienie kilku pudełek. Potem wbiła na kasę fiskalną należność za zamówienia i oczom nie mogła uwierzyć, bo razem z tymi pierogami na wynos zrobiło się sto pięćdziesiąt jeden złotych. Skrzętnie zanotowała tę sumę w zeszycie. - Gdyby tak było każdego dnia, ten interes kręciłby się jak złoto – pomyślała.
Młodzież zjadła, zapłaciła, podziękowała i wyniosła się. Po nich zawitała para staruszków, najwyraźniej małżeństwo. Zamówili na wynos czternaście pierogów ze szpinakiem mówiąc, że jeśli im będą smakowały, to przyjdą tu ponownie.
Obie z Wandą nie oszczędzały się. Wbrew obawom Ludki ruch był jak na Marszałkowskiej. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili. Jedni konsumowali na miejscu, inni brali na wynos. Znamienne było to, że żaden z klientów nie wnosił zastrzeżeń i wszystkim pierogi bardzo smakowały. Od tych pochwał serce Ludki rosło, bo dzięki nim jeszcze bardziej uwierzyła w siebie i we własne możliwości.
Zamknęły kilka minut po osiemnastej. Posprzątały i umyły podłogę. Umówiły się następnego dnia o siódmej rano. Do dziesiątej na pewno zdążą przygotować wszystko do sprzedaży. Już w domu Ludka policzyła utarg. Suma przeszła jej najśmielsze oczekiwania. W kasie było ponad tysiąc dwieście złotych. Napracowały się obydwie, ale było warto. Gdyby tak było każdego dnia, to pod koniec miesiąca wypłaci pieniądze pani Wandzi i zapłaci Karskiej za wynajem. Porozdzielała do kopert utarg i zrobiła pierwszy wpis w księdze przychodów. Chciała być uczciwa i odprowadzać należny podatek do urzędu skarbowego. Nie chciała mieć problemów z prawem. Przyrzekła też sobie, że nigdy nie będzie brała towaru na kredyt. Umówiła już dostawców na stałe i nie musiała sama jeździć po produkty. Zresztą nie była mobilna.
Było jej szkoda Lusi. Mała próbowała znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale najczęściej nudziła się siedząc na zapleczu. Ludka zainwestowała w kredki i kilka książeczek do kolorowania. To pozwalało choć na jakiś czas zająć uwagę małej. – Jak pójdzie do szkoły, to będzie zupełnie inaczej. Będzie odrabiać lekcje i uczyć się. Nie będzie miejsca na nudę. - Mimo to starała się siostrze jakoś wynagrodzić ten wieczny brak czasu. W sobotnie popołudnia najczęściej wychodziły pospacerować, a w niedzielę organizowała jej kino, czy wycieczki na plażę lub do ZOO. Mała uwielbiała zwierzęta i ogród zoologiczny był jej ulubionym miejscem rozrywki.
Wyszła spod prysznica i przysiadła jeszcze na fotelu chcąc obejrzeć wiadomości. Przez ten cały czas, który poświęciła na remonty nie miała pojęcia, co się w świecie dzieje. Przyciszyła maksymalnie głos nie chcąc obudzić śpiącej Lusi. Pokazywali jakąś sondę uliczną. Nagle zobaczyła tę dziewczynę, która kupowała u niej trzydzieści pierogów na wynos. Teraz trzymała je w dłoni uśmiechając się do kamery. Za nią stała grupka jej przyjaciół.
- Jesteście z Gdańska, czy tylko wypoczywacie tutaj? – padło pytanie.
- Przyjechaliśmy z Warszawy, żeby pozwiedzać. Gdańsk jest piękny. Polecamy to miasto wszystkim. Poza tym mieliśmy okazję jeść tutaj najlepsze pierogi na świecie – dziewczyna pomachała styropianowym pudełkiem. – Są przepyszne a ja wzięłam nawet na wynos. Wbijajcie ludziska do „Pierogarni u Ludmiły” na Ogarnej. Nie będziecie rozczarowani. Pozdrawiamy Gdańszczan.
Oniemiała. Ta dziewczyna zrobiła jej reklamę, o jakiej mogła tylko marzyć. - Ciekawe, czy jutro też będzie taki ruch – zastanawiała się.
Reklama zrobiła swoje. Fama poszła w miasto. Teraz lepiły pierogi na akord, a ich ilość liczyły w tysiącach. Już wiedziały, że najlepiej schodzą te z mięsem. Dzieci wolały z owocami na słodko. Najgorzej sprzedawały się te z kaszą i leniwe. Postanowiły z nich zrezygnować oferując w zamian knedle z truskawkami, czy innymi owocami. Przez pół miesiąca jej inwestycja w to miejsce zwróciła się niemal w połowie. Ostatniego lipca zapukała do Karskiej.
- Przyszłam się z panią rozliczyć pani Basiu.
- Wejdź moje dziecko. Chcę z tobą porozmawiać – wskazała jej wygodny fotel z wysokim oparciem i sama usiadła naprzeciwko. – To był zły pomysł z tym dzieleniem się po połowie. Harujesz jak wół. Jesteś każdego dnia na wysokich obrotach. Musiałabym być bez sumienia, żeby brać te pieniądze za nic. Będziesz mi płacić tak jak za mieszkanie pięćset złotych miesięcznie i to będzie najwłaściwsze. Ja nawet nie jestem w stanie przejeść tych pieniędzy. Na co mi one. Mam ich wystarczająco dużo, a ty jesteś na początku drogi. Z czasem zarobisz tyle, że kupisz sobie jakieś ładne mieszkanie w nowoczesnej dzielnicy. Wiecznie tu mieszkać nie będziesz. Może wyjdziesz za mąż? Pieniądze przydadzą ci się. Lusia rośnie i też ma swoje potrzeby, a i ty powinnaś bardziej o siebie zadbać. Ludzi karmisz, a sama nie masz nawet czasu, żeby zjeść. – Ludka otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale Karska nie dopuściła jej do głosu. – Nie protestuj, bo ja jestem uczciwym człowiekiem i z nikogo zdzierać nie będę. Daj mi pięćset złotych i będziemy kwita.
Ludka wstała i uściskała ją serdecznie.
- Pani Basiu, jest pani najlepszą osobą jaką znam. Bardzo dziękuję.
Wyjęła z portfela pieniądze i odliczyła żądaną sumę kładąc ją na stoliku. – Nie ma pani ochoty na knedle? Dzisiaj są z jagodami. Podobno niezłe.
Karska uśmiechnęła się do niej.
- A wiesz, że zjem z wielką chęcią. Przynieś mi kilka.
- Przyślę Lusię, bo Wanda przestała ogarniać, tyle jest ludzi. Jeszcze trzy godzinki i zamykamy.
Po zamknięciu sklepu poprosiła jeszcze Wandę, żeby usiadła. Wspólna praca zbliżyła je i od jakiegoś czasu mówiły sobie po imieniu, choć różnica wieku była całkiem spora.
- Mam dla ciebie wypłatę za pół miesiąca. Osiemset pięćdziesiąt złotych. Jak tak dalej pójdzie, to zatrudnię cię na stałe i będę odprowadzać składki do ZUS-u, a na razie bez składek i podatku. Proszę.
Zdziwiona Wanda wzięła w dłoń banknoty.
- Nie sądziłam, że aż tyle…, Nie liczyłam na aż tyle…
- Uczciwie pracujesz i dajesz z siebie dwieście procent. Gdy dochody się zwiększą to i płaca będzie wyższa, a na razie tyle…
- Bardzo ci dziękuję Ludka. To poważny zastrzyk finansowy w domowym budżecie. Ależ się Władek zdziwi…
Postanowiła zainwestować trochę pieniędzy w laptop i telefon komórkowy. Te dwie rzeczy wydawały jej się niezbędne i w dodatku bardzo ułatwiały życie. To dzięki internetowi zlokalizowała dziecięcy sklep w Jaśkowej Dolinie, który oferował ubrania w każdym przedziale wiekowym, w dodatku był czynny w niedzielę. Mała Lusia musiała dostać nową odzież, bo szła do szkoły. Ludka nie chciała, żeby jej siostra w jakiś sposób odstawała od reszty dzieci. Dobrze pamiętała, gdy ona sama była często przedmiotem drwin kolegów i koleżanek z podstawówki i nie było to przyjemne. Chciała małej zaoszczędzić takich upokorzeń. Wybrały się tam w pewną sierpniową niedzielę. To był bardzo dobry pomysł, bo zaopatrzyła siostrę we wszystko, czego potrzebowała. Oprócz bielizny, strój do wychowania fizycznego, dwie pary trampek, adidasy, kurteczka na jesienne chłody i taka prawdziwie ciepła, zimowa. Do tego dwie pary butów wyściełanych futerkiem i porządna czapka z szalikiem i rękawiczkami. Lusia była wniebowzięta. Nigdy wcześniej przecież nie miała takich ładnych ubrań i wciąż chodziła w jakichś starych i zniszczonych przez inne dzieci. Kupiły też porządny tornister i trochę szkolnych przyborów łącznie z piórnikiem. Mała była przeszczęśliwa i przez całą drogę powrotną nie zamykała jej się buzia. Ludka pomyślała, że potrzeba tak niewiele, żeby poruszyć serce takiego dzieciaka. Gdyby rodzice byli inni, one nigdy nie zaznałyby upokorzenia i biedy.
Kiedy usypiała Lusię czytając jej bajkę przed snem, mała przytuliła się do niej mówiąc: - bardzo cię kocham. Jesteś najlepszą siostrą na świecie.
- Ja też cię kocham skarbie, a teraz śpij już. Jutro też jest dzień.
ROZDZIAŁ 4
Sierpień okazał się miesiącem, który sypnął Ludce szczodrą ręką deszcz pieniędzy. Z natury rozsądna i bardzo oszczędna nie zachłysnęła się tą ogromną gotówką i jak zwykle porozdzielała jej część w koperty: dla dostawców, na zaopatrzenie, na podatek, za czynsz i wypłatę dla Wandy. Reszta pieniędzy zasiliła jej konto. Miała świadomość, że lato wkrótce się skończy, a wraz z nim te gigantyczne utargi. Turyści wyjadą, a miejscowi nie będą jadać codziennie pierogów. Postanowiła dać ogłoszenie do gazety o tym, że chce nawiązać współpracę z zakładami pracy i dostarczać swój wyrób do tamtejszych stołówek. Podobne ogłoszenie ukazało się w internecie. Zgłoszeń nie było zbyt wiele, ale też to wystarczyło, by utrzymać dotychczasowy poziom obrotów. Na razie pierogi odbierali kierowcy pracujący w tych zakładach, ale ona dobrze wiedziała, że to nie będzie trwało wiecznie. Powinna kupić jakiś mały, dostawczy samochód i zrobić prawo jazdy. To jednak musiało trochę zaczekać, bo zbliżał się pierwszy września i Lusia po raz pierwszy miała przestąpić szkolne progi. Tego ważnego dnia rano Ludka wystroiła ją w czarną, plisowaną spódniczkę i białą bluzkę. Włosy uczesała w warkocz i ozdobiła go białą kokardą. O ósmej rano stawiła się wraz z siostrą na placu szkolnym, gdzie przewidziano zbiórkę wszystkich uczniów. Luśka dzierżyła w rękach spory róg obfitości wypełniony po brzegi słodyczami. Ludka zadbała o najdrobniejsze szczegóły. Zależało jej, żeby siostra wyniosła jak najlepsze wspomnienia z tego dnia.
Sprawdzono listę obecności i ustawiono dzieci klasami. Pierwsza „b” pomaszerowała do budynku a wszyscy rodzice za nią. Już na miejscu kobieta, która przyprowadziła dzieci przedstawiła się i powiedziała, że jest wychowawczynią klasy. Rozdała wszystkim rozpisane plany lekcji, poinformowała, że jutro będą dostępne podręczniki, za które należy uiścić zapłatę i wyraziła nadzieję, że czas, który dzieci spędzą w tej szkole będzie czasem miłym i pożytecznym. Całość trwała nie dłużej niż dwie godziny. Po powrocie do domu Ludka przyczepiła plan lekcji magnesami do lodówki i zakomunikowała Lusi, że jutro ma na dziewiątą trzy godziny lekcyjne.
- Ja cię zaprowadzę a potem przyjdę po ciebie. Dopóki się nie przyzwyczaisz i nie nauczysz chodzić sama, ja będę cię odprowadzać, żebyś nie błądziła.
- Ale ja pamiętam drogę. Jest prosta jak drut.
- W takim razie umówimy się, że przez miesiąc będziesz chodzić w moim towarzystwie, a potem już sama.
Mała podobnie jak Ludka w jej wieku polubiła szkołę i uwielbiała się uczyć. Pilnie kreśliła w zeszycie litery i uczyła się ich. Już nie było mowy o nudzie, bo Lusia z wielką ochotą tuż po powrocie z lekcji zasiadała do pracy domowej.
Pod koniec września Ludka zapisała się na prawo jazdy. Do zadania podeszła ambicjonalnie zdając testy za pierwszym podejściem. Gorzej było z jazdami, ale i z tym sobie poradziła. Zanim dostała dokument do ręki nadeszły święta. Wigilię spędziły w towarzystwie Karskiej i Wandy z Władkiem. W kolejne dwa świąteczne dni zagospodarowały sobie czas we własnym zakresie. Lusia wypróbowywała sanki, które dostała pod choinkę, a Ludka wiernie jej kibicowała. Prezentów było znacznie więcej i Lusia w tym roku została bardzo dopieszczona. To była taka mała rekompensata za te wszystkie lata, podczas których ich rodzice nawet nie pomyśleli o zorganizowaniu świąt nie mówiąc już o prezentach dla córek. Na nieśmiałe prośby Ludki jej ojciec tylko rechotał i mówił, żeby poszły sprzedać butelki po wódce i za zarobione pieniądze zafundowały sobie świąteczne prezenty. Jakież to było podłe. Za każdym razem jak pomyślała o swoich rodzicach, otrząsała się ze wstrętem.
Interes szedł dobrze. Może nie generowały takich zysków jak podczas wakacji, ale zarobki nie spadły za bardzo. Ludka zarejestrowała w ZUS-sie Wandę tak jak jej obiecała. Na umowę-zlecenie zatrudniła jeszcze młodą dziewczynę po gastronomiku, Ewę. We trójkę robota szła znacznie szybciej i dzięki temu częściej miały chwile oddechu.
W lutym po raz pierwszy poszła na wywiadówkę do siostry. Wychowawczyni chwaliła ją.
- Jest bardzo pojętna – mówiła – zwłaszcza jeśli chodzi o rachunki. Dobrze też rysuje. Od następnego semestru chcemy zorganizować naukę angielskiego dla naszych maluchów. Byłaby pani zainteresowana? To, czy zatrudnimy nauczyciela zależy wyłącznie od rodziców, bo to na nich spadnie ciężar opłacenia go. Myślę, że to będzie kwota rzędu pięćdziesięciu złotych miesięcznie.
- Ja bardzo chętnie zapłacę za te lekcje. Cieszę się, że siostra będzie miała taką możliwość nauki języka. Dzisiaj też chciałabym zapłacić za komitet na następne półrocze.
- Nie ma problemu, a jeśli chodzi o tę wpłatę za angielski to informację przekażę Lusi, jak już będziemy mieli pewność, że większość rodziców wyraża zgodę na te lekcje.
Wyszła ze szkoły bardzo podbudowana. Była dumna i z Lusi i z siebie. Jej mała siostrzyczka była pilną uczennicą, a ona nie pozwoliła, żeby to dziecko przez lata spędzone w rodzinnym domu, patologicznym domu nabrało złych przyzwyczajeń.
Nadszedł maj, a wraz z nim urodziny Ludki. Postanowiła zrobić małe przyjęcie z tej okazji. Zaprosiła na nie wszystkich sąsiadów. Teraz to oni byli jej rodziną. Wanda i Ewa pomogły jej w przygotowaniach. Zestawiono ze sobą stoliki w pierogarni i po zamknięciu w sobotę świętowano ten szczególny dla Ludki dzień. Karska trzymając kieliszek z szampanem w dłoni dziękowała jej za to, że pojawiła się w tym miejscu i tak bardzo odmieniła życie niektórych z obecnych.
- Jesteś jeszcze taka młoda. Masz dziewiętnaście lat, ale mentalnie jesteś niesamowicie dojrzała i odpowiedzialna. Zmieniłaś nas i zmieniłaś ten dom. On dzięki tobie tętni teraz życiem. Każdy z nas wiele ci zawdzięcza. Mam nadzieję, że jeszcze długo będziemy cieszyć się twoją obecnością tutaj. Piję za twoje zdrowie i pomyślność Ludka.
Do życzeń dołączyli się pozostali. Była wzruszona. Poczuła się częścią tej wielkiej „rodziny”. Pokochała tych ludzi tak jak oni ją. Wspierali jej działania od samego początku. Kiedy miała sporo roboty, zajmowali się Lusią. Ze łzami w oczach im dziękowała i mówiła, że bardzo ich wszystkich kocha, bo nigdy wcześniej nie zaznała tak ogromnej życzliwości i zrozumienia.
Lusia przytuliła się do niej zadzierając głowę do góry.
- Ja też mam dla ciebie prezent. Namalowałam ci laurkę. Spójrz – podała jej kolorową kartkę wyrwaną z bloku rysunkowego, na której pysznił się bukiet kwiatów.
-Jest piękna kochanie. Kupimy ramkę i oprawimy ten śliczny rysunek. Bardzo ci dziękuję. Usiądźmy kochani – zwróciła się do gości. – Częstujcie się. Moje niezawodne pomocnice przeszły dzisiaj same siebie i wszystko wygląda bardzo smakowicie – przysiadła na krześle obok Wandy. – Mam do ciebie prośbę Wandziu. Nie wiem, czy Władek ci mówił, ale w poniedziałek jestem umówiona z jednym facetem, który chce sprzedać Forda Focusa Combi. Chciałabym tam pojechać z twoim mężem. Ja kompletnie się na tym nie znam, a on tak i na pewno mi doradzi, czy warto go kupić czy nie. Zastąpiłabyś mnie na te parę godzin? Na pewno dacie sobie radę z Ewą. Jak dobrze pójdzie, to przyjedziemy już samochodem.
- Nie ma sprawy. Władek mi mówił. Od dawna uważam, że samochód jest niezbędny i bardzo się przyda. Będę trzymała kciuki za tę transakcję.
W poniedziałek wyprawiła Lusię do szkoły i wraz z Władkiem pojechali do Gdańska Oliwy. Odnaleźli adres i człowieka, z którym się umówili. Mówił, że jest pierwszym właścicielem samochodu.
- Kupiłem go w dwa tysiące dziesiątym roku. Nigdy nie miałem stłuczki. Tutaj mam książkę przeglądów.
- Ile pan za niego chce i dlaczego tak drogo? – zażartował Władek. Właściciel również się roześmiał.
- Nie chcę z was zdzierać. Samochód wart jest tej ceny. Nigdy nie stał pod chmurką i zawsze był garażowany. Jeśli się zdecydujecie dorzucę ekstra komplet zimowych opon.
- Można go obejrzeć?
- Oczywiście. Możemy nawet wykonać jazdę próbną.
Władek dokładnie lustrował samochód. Zajrzał dosłownie wszędzie i pod maskę i pod podwozie. Musiał przyznać, że auto było w dobrym stanie. Nigdzie nie zauważył żadnych skorodowanych elementów.
- Jaki ma przebieg?
- Niewiele ponad sto siedemdziesiąt tysięcy.
- Myślę Ludka, że to dobra okazja. Samochód jest w świetnym stanie i jeszcze długo pojeździ – mruknął jej do ucha. – Wsiądź i odpal go. Posłuchamy silnika. - Zrobiła jak prosił, a on nastawił uszu. – Brzmi dobrze – stwierdził po chwili. – Myślę, że dobijemy targu. Jesteśmy gotowi podpisać umowę.
Wszystkie formalności zostały dopełnione. Ludka przelała należność na konto sprzedającego. Uszczęśliwiona zasiadła za kierownicę. Przystosowała siedzenie do swojej wygody i ustawiła lusterko. Władek usiadł obok i zapiął pas.
- No maleńka, to dowieź nas teraz szczęśliwie do domu. Nie śpiesz się. Ostrożność przede wszystkim.
Nie miała zamiaru szarżować. To nie było w jej stylu. Poza tym nie miała jeszcze zbyt dużej wprawy i z konieczności musiała prowadzić ostrożnie trzymając się ściśle przepisów i znaków drogowych.
Pod dom zajechali z fasonem i klaksonem. Na zewnątrz wyszła Karska i kilku sąsiadów. Z pierogarni wybiegła Wanda. Szczęśliwa Ludka wysiadła z auta i omiotła ten ciekawski tłumek.
- Mamy go kochani. Pamiętajcie, że on nie tylko będzie służył jako wóz dostawczy, ale zawsze możecie przyjść, jeśli zajdzie taka potrzeba, a ja chętnie zawiozę czy na większe zakupy, czy do lekarza.
Samochód zdecydowanie ułatwił jej życie. Teraz każdego ranka robiła kurs po zakładach pracy, z którymi miała spisane umowy i rozwoziła pierogi. Do umów sporządziła aneksy mówiące o doliczeniu kwot za dowóz towaru. Na szczęście nikt nie wniósł zastrzeżeń.
Od czerwca zaczął się młyn. Turystów przybywało. Znowu urabiały się po łokcie, ale nie narzekały, bo ich praca dawała wymierne korzyści.
Lusia kończyła pierwszą klasę i żeby nie nudziła się przez wakacje Ludka wykupiła jej kolonie i w lipcu, i w sierpniu. Mała była podekscytowana, bo Ludka pokazała jej w komputerze zdjęcia mazurskich jezior, nad które miała jechać.
- Na pewno będziesz zadowolona. Poznasz nowe koleżanki, może nawiążesz przyjaźnie takie na całe życie? Będzie fajnie.
Zaopatrzyła siostrę we wszystko łącznie z tym, że kupiła jej tani i prosty w obsłudze telefon, by mieć z nią kontakt. Na początku lipca odwiozła dziewczynkę na miejsce zbiórki skąd autokary miały zawieźć dzieci na kolonie. Przytuliła Lusię i ucałowała jej policzki.
- Pamiętaj, pilnuj pieniążków i telefonu. Bądź grzeczna i nie rozrabiaj.
- Mówisz tak, jakbym do tej pory tylko rozrabiała. Czy ja mam trzy lata? Przecież jestem grzeczna – powiedziała mała ze skargą w głosie.
- No już, nie gniewaj się. Mówię tylko tak na wszelki wypadek. Baw się dobrze kochanie i odpoczywaj. Należy ci się, bo pilnie się uczyłaś przez cały rok.
Autokary ruszyły. Ludka machała siostrze nie mogąc pohamować cieknących jej po policzkach łez. Po raz pierwszy rozstawały się na tak długo.
Siedziały we trójkę w sobotnie popołudnie i popijały świeżo zaparzoną kawę. Ludka zliczała jeszcze utarg.
- Nieźle, całkiem nieźle.- mruczała pod nosem. – Myślę dziewczyny, że należą wam się solidne premie i jeśli utrzymamy taką sprzedaż jak do tej pory, to na pewno będę hojna.
- Dziękujemy Ludka. Jesteś najsprawiedliwszym pracodawcą pod słońcem – Wanda uśmiechnęła się do niej. – Lusia dzwoniła? Jak jej tam?
- Dobrze. Dzieciak jest wniebowzięty. Chodzą na wycieczki, zwiedzają tamtejsze zabytki, kąpią się w jeziorze i pływają łódką. Jak wróci, to chyba będę musiała zapisać ją na jakieś zajęcia na basenie, bo polubiła taplanie się w wodzie. Nie wiem tylko, jak ja to wszystko ogarnę. Sama chciałam zapisać się na jakieś studia zaoczne. Zawsze o tym marzyłam, ale nigdy nie było mnie na nie stać. Teraz mogę sobie na to pozwolić. Nie wiem tylko, czy wyrobię się w czasie, bo już orientowałam się wstępnie i musiałabym poświęcić na zajęcia soboty i niedziele. Co wtedy z Lusią? Jest za mała, żebym mogła ją zostawiać samą w domu. Szczęście, że do lekcji nie trzeba jej zapędzać, bo dobrze wie, że nauka, to podstawa.
- A o jakich studiach myślałaś?
- Jestem dobra z matematyki. Mam umysł raczej ścisły i zdecydowałabym się na finanse i zarządzanie. Tu niedaleko jest Wyższa Szkoła Bankowa na Grunwaldzkiej…
- Wiesz Ludka – wtrąciła się Ewa – ja chyba mogłabym ci pomóc. Znasz mnie już trochę i wiesz, że jestem odpowiedzialna. Mogłabym się zająć małą. Wprawdzie przez pół soboty musiałaby być w pierogarni, ale drugie pół jakoś bym jej zorganizowała. Niedzielę zresztą też.
- Naprawdę podjęłabyś się? – zapytała Ludka z nadzieją. – Ja nie chcę za darmo. Zapłaciłabym ci. Z tego, co przeczytałam wiem, że zajęcia zaczynają się o ósmej a kończą o osiemnastej. Trochę długo, ale pewnie musi tak być, skoro trzeba przyswoić materiał, który na studiach dziennych wałkują przez tydzień albo i dłużej. Uważacie, że dałabym radę – spojrzała na swoje pracownice z obawą.
- Jeśli nie ty, to kto? – twarz Wandy rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. – Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam i potrafisz być bardzo zdeterminowana. Dasz radę, jestem tego pewna. A Ewa ci w tym pomoże. Ja zresztą też w miarę swoich możliwości.
Ludka spojrzała na obie z wdzięcznością.
- Dziękuję. Jesteście wspaniałe.
ROZDZIAŁ 5
Joachim Szulc miał dzisiaj dobry dzień. Sprzedał dwie tony gromadzonego z kradzieży węgla i z kieszenią wypchaną żywą gotówką wszedł do spożywczego sklepu.
- Pani da dziesięć półlitrówek czystej i zgrzewkę „Żywca” – zerknął na ladę chłodniczą, w której ułożono pokrojoną wędlinę. – I jeszcze pół kilo mortadeli, sześć krupnioków, sześć żymloków, dwa leberki, margarynę, tę najtańszą i chleb duży, krojony. I jeszcze pięć paczek cygaretów, też najtańszych.
Kobieta wystukała należność na kasie.
- Dwieście osiemdziesiąt pięć złotych.
Wygrzebał plik pieniędzy z kieszeni i odliczył należność. Towar zapakował w brudną torbę i wyszedłszy ze sklepu umieścił w wózku, który kiedyś służył Ludce do przewozu złomu i makulatury.
- No to teraz do domciu.
Zanim do niego dotarł zaprosił kilku kumpli na popijawę. Nie trudno było mu ich skrzyknąć, bo od dawna stanowili stały element krajobrazu podpierając całymi dniami ściany jednego z familoków. Typowy lumpenproletariat, bezrobotny i wiecznie na rauszu.
- Karina! – krzyknął na żonę już od progu – gości przyprowadziłem! - Pojawiła się w brudnym, wymiętym szlafroku i wzrokiem omiotła towarzystwo. - Tu masz zakupy. Przygotuj jakąś zakąskę i szkło. Dobrze mi poszło. Jest co świętować.
Na widok baterii butelek z ulubionym trunkiem uśmiechnęła się błogo ukazując garnitur pożółkłych od nikotyny i popsutych zębów. Na wyszczerbionych talerzach ułożyła pokrojoną mortadelę, kaszankę, pasztetówkę i kilka kromek chleba. Na stół wjechały kieliszki i butelki z alkoholem. Zaczęła się biesiada.
Po dwóch godzinach wszyscy byli już mocno pijani. Bełkotali niezrozumiale tocząc między sobą bezsensowne dysputy. Około dwudziestej gwar rozmów ucichł. To był znak, że towarzystwo upojone tanim alkoholem poszło spać.
Zamroczony Joachim ocknął się w pewnym momencie, bo poczuł duszący dym. Niemrawo podniósł się do pozycji siedzącej. Zewsząd otaczał go ogień. Chciał wstać, ale obezwładniająca, krążąca w jego organizmie wóda sprawiła, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Chciał krzyknąć, ale ogień już zdążył objąć jego ciało. Bezwładnie osunął się na podłogę.
Gryzący, drażniący płuca dym obudził śpiących mieszkańców kamienicy. Ktoś zadzwonił po straż pożarną. Ludzie wylegli z mieszkań tak jak stali, w piżamach. Gaszenie pożaru trwało do rana. Dwa piętra były kompletnie spalone. Runął dach. Po wstępnej analizie komisja uznała, że pożar został wywołany przez niedopałek papierosa. Znaleziono siedem zwęglonych ciał. Sześć należało do mężczyzn. Jedno do kobiety.
Pogorzelcom zapewniono mieszkania zastępcze o podobnym standardzie. Kamienica nadawała się już tylko do rozbiórki.
- Ludka, widziałaś tego faceta tam pod oknem? – Wanda dyskretnie kiwnęła głową w kierunku młodzieńca. – Dziwny jakiś. Przychodzi tu już od dłuższego czasu, zamawia pierogi i gapi się na ciebie jak sroka w gnat. Chyba wpadłaś mu w oko.
Ludka obejrzała się za siebie i zlokalizowała człowieka, który tak poruszył wyobraźnię Wandy. Pochylał się nad talerzem zajadając ze smakiem swoją porcję pierogów.
- Chyba ci się coś przewidziało. Klient jak każdy inny. Pewnie jakiś turysta.
- A ja myślę, że miejscowy. Przyłazi tu co drugi dzień wciąż o tej samej porze. Można według niego zegarki regulować.
- Przesadzasz – Ludka wróciła do wałkowania ciasta. – Ja nie mam czasu na jakieś randki, a faceci ani mi w głowie. Mam ważniejsze rzeczy do roboty. Od października zaczynam studia, które mam zamiar skończyć. To jest mój priorytet.
Rzeczywiście podeszła do tego ambicjonalnie. Po deklaracji Ewy, że zajmie się Lusią zgromadziła wszystkie niezbędne dokumenty i złożyła w dziekanacie na uczelni. Opłaciła też już czesne za pierwszy semestr. Do rozpoczęcia roku akademickiego zostały dwa tygodnie. Czuła podekscytowanie i wielką radość, że oto udaje jej się zrealizować jedno z jej największych marzeń.
Od samego początku ruszyła z nauką z kopyta. Pilnie słuchała wykładów. Zakupiła niezbędne podręczniki, by móc jak najmniej korzystać z uczelnianej biblioteki. Większość jej kolegów stanowili ludzie znacznie od niej starsi. Była najmłodsza na roku. Reszta miała już kilkuletni staż pracy i podjęła studia tylko ze względu na nowe wymogi, które stawiali pracodawcy. Zdobycie wyższego wykształcenia dawało szansę szybszego awansu, a co za tym idzie lepszych pieniędzy. Ona nie miała takiego parcia na szkło. Uczyła się wyłącznie dla samej siebie, a to sprawiało, że podchodziła do nauki z przyjemnością, a nie z przymusem. Szybko okazało się, że jest naprawdę dobra. Podziwiano ją i zazdroszczono jej. Czasem próbowano wykorzystać jej umiejętności, ale tu zawsze odmawiała.
- Ja mam za ciebie wykonać i obliczyć te ćwiczenia? A co ty będziesz robił w tym czasie? Przyjemnie go spędzał? Chyba nie po to zacząłeś studia, żeby ktoś za ciebie odwalał zadania domowe? Ja i bez tego mam mnóstwo roboty, a przede wszystkim dziecko, którym muszę się zająć. Chcesz awansować, to sam się do tego przyłóż.
Takie odpowiedzi budziły gniew i zniechęcały ludzi do niej. Nie szukała poklasku, nie zależało jej na ich przyjaźni. Ona przyszła tu w konkretnym celu i konsekwentnie do niego dążyła.
Pierwszy semestr zaliczyła w zerowych terminach. Zależało jej na tym, bo Lusi za chwilę zaczynały się ferie zimowe i chciała z nią spędzić trochę czasu. Wykupiła jej tygodniowy pobyt na zimowisku, ale pierwszy tydzień miały wyłącznie dla siebie.
Starała się nie zaniedbać niczego, co dotyczyło jej małej siostrzyczki. Załatwiła karnet na basen i w każde sobotnie popołudnie Ewa zabierała ją na lekcje pływania. Oprócz tego pilnie uczyła się angielskiego, bo szkoła kontynuowała te zajęcia i przedłużyła umowę z nauczycielem.
Największym szczęściem było jednak to, że mała prawie wcale nie chorowała. Miewała czasem trochę kataru, ale szybko mijał. One obie w jakiś sposób uodporniły się na różnego rodzaju infekcje. Lusia te najgorsze choroby, które dzieci przechodzą na różnych etapach swojego życia miała za sobą. Przeszła już odrę, ospę i świnkę jeszcze tam, na Śląsku. Ludka wtedy nie odchodziła od jej łóżka, bo rodzice zajęci byli bynajmniej nie troską o zdrowie swoich córek. Klimat Gdańska ewidentnie im służył.
Nadszedł kolejny maj i kolejne, tym razem dwudzieste urodziny Ludki. Jak poprzedniego roku tak i teraz świętowali je w identycznym gronie. Za niespełna półtora miesiąca solenizantka kończyła pierwszy rok studiów, a jej mała siostrzyczka drugą klasę podstawówki. Obie już zapomniały o tym koszmarnym okresie w swoim życiu, zapomniały o pijackich libacjach, wiecznym niedożywieniu i ciuchach noszonych po kimś. Okrzepły. Ludka wciąż narzekała na permanentny brak czasu i nadmiar pracy, ale w ogólnym rozrachunku była z siebie zadowolona. Nie sądziła, że w tak krótkim czasie dojdzie do jakichś uczciwych pieniędzy, dzięki którym nie musiała się już troskać ani o własny byt, ani o byt Lusi. Powodziło im się całkiem nieźle jak na dzisiejsze standardy. Ludka wciąż nie pozwalała sobie na jakieś zbytki, lub bezmyślne zakupy, wciąż była oszczędna. Założyła małej lokatę, którą zasilała miesięcznymi wpłatami. Dzięki temu kiedyś w przyszłości Lusia będzie miała swoje pieniądze na życiowy start.
Tego dnia wstała wcześniej niż zwykle. Obudziła Luśkę i pomogła jej się ubrać. Była sobota a ona śpieszyła się na zajęcia. Podała małej śniadanie i sama też trochę zjadła. Potem zaprowadziła ją do Wandy, po czym zbiegła na dół otwierając pilotem samochód.
- Pani Ludmiło – odwróciła się na dźwięk swojego imienia. – Przepraszam, czy możemy zamienić kilka słów? – Przed nią stał chłopak, którego kiedyś pokazała jej Wanda. Był wysoki i szczupły. Miał śniadą cerę, modnie ostrzyżone, ciemne włosy i ładne oczy, które patrzyły na nią błagalnie.
- Ja pana znam. Jest pan klientem pierogarni. Bardzo przepraszam, ale zupełnie nie mam czasu. Śpieszę się na uczelnię. O ósmej zaczynają mi się zajęcia.
- A o której pani wraca? Nie ukrywam, że bardzo zależy mi na rozmowie z panią.
- Ludka. Proszę mi mówić po imieniu.
- W takim razie Mateusz - wyciągnął do niej dłoń, którą uścisnęła.
- Wracam dość późno, około osiemnastej trzydzieści, ale jeśli pan chce, to znaczy, jeśli chcesz, to możemy porozmawiać po moim powrocie. A teraz pożegnam się już. Jest koniec semestru i muszę zaliczyć kilka sprawdzianów. Do zobaczenia.
Wsiadła do samochodu i pośpiesznie go odpaliła. Miała naprawdę mało czasu.
To był dla niej męczący dzień. Pisała sprawdziany z czterech trudnych przedmiotów. Od tego zależało dopuszczenie jej do egzaminów. Jeśli zawali, będzie musiała zdawać we wrześniu. Tego bardzo chciała uniknąć. Miała zamiar, tak jak w poprzednim semestrze pozdawać wszystko w zerowych terminach. Teraz będzie trudniej, bo szykowały jej się egzaminy z sześciu przedmiotów.
Z tablicy ogłoszeniowej spisała sobie daty zerówek. Musiała wiedzieć na czym stoi i co wziąć na pierwszy ogień. Pod koniec zajęć przyniesiono wyniki wszystkich sprawdzianów. Zdała i to całkiem nieźle. Trzy piątki i jedna czwórka z plusem. Odetchnęła. Było dobrze.
Podjeżdżając pod dom zauważyła kręcącego się przy nim Mateusza. Szczerze powiedziawszy zapomniała o nim. Ciekawe o czym on chce z nią rozmawiać?
Zaparkowała i wysiadła z samochodu. Nie chciała zapraszać go do mieszkania. Nie znała go.
- Może się przejdziemy? Muszę trochę odetchnąć świeżym powietrzem po zaduchu uczelnianej auli.
Zgodził się chętnie.
- Co studiujesz?
- Finanse i zarządzanie.
- Ooo, to grubsza sprawa. Trudny kierunek sobie wybrałaś.
- Nie jest tak źle. Lubię przedmioty ścisłe i radzę sobie. A ty? Czym się zajmujesz?
- Jestem na ostatnim roku inżynierii geotechnicznej i mechaniki gruntów na Politechnice Gdańskiej.
- To też ścisłe studia i chyba trudne.
- Nie tak bardzo. Od dziecka się z tym oswoiłem, bo rodzice są geofizykami, a to co studiuję jest niejako dziedziną pokrewną. Mają swoją firmę już od lat i ja prawdopodobnie też tam zacznę pracę. Bronię się na początku lipca.
- No dobrze. W takim razie powiedz mi dlaczego tak ci zależało na rozmowie ze mną.
- Pewnie zauważyłaś, że jestem stałym bywalcem twojej pierogarni i nie przychodzę tam tylko dla nieprawdopodobnie smacznych pierogów. Bardzo mi się podobasz i byłbym szczęśliwy, gdybyśmy mogli się spotykać od czasu do czasu na prywatnym gruncie.
Zdumiona popatrzyła na niego.
- Ty mówisz poważnie?
- Śmiertelnie poważnie. Bardzo mi zależy na spotkaniach z tobą i na tym, by poznać cię bliżej.
- To może być trudne. Nie zrozum mnie źle, bo to nie jest tak, że ja nie chciałabym chodzić na randki i umawiać się z tobą. Chodzi o czas, o przeraźliwie mało czasu, a raczej o permanentny jego brak. Od dwóch lat, od kiedy tu przyjechałam funkcjonuję na wysokich obrotach. Mam na wychowaniu młodszą siostrę. Ma dopiero osiem lat. To głównie dla niej tak haruję. Dwa lata temu zainwestowałam trochę pieniędzy w tę pierogarnię i nawet do głowy mi nie przyszło, że tak szybko interes się rozkręci. To praca dwadzieścia cztery godziny na dobę. Siostra chodzi do szkoły, ja podjęłam zaoczne studia w zeszłym roku. Naprawdę trudno to ogarnąć. Soboty i niedziele mam totalnie zajęte, bo wtedy mam wykłady. W dni powszednie siedzę w pierogarni od ósmej do osiemnastej. Kiedy ja mam czas na jakieś życie prywatne? Za chwilę mam egzaminy, sześć trudnych egzaminów. Sezon turystyczny już się zaczął i dziennie trzeba ulepić kilka tysięcy pierogów. Pojęcia nie mam, kiedy ja wreszcie odpocznę.
- Rozumiem to doskonale. Ale wiem też, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Ja wkrótce się obronię. Potem mam trzy miesiące luzu zanim podejmę pracę. Tak ustaliłem z rodzicami. Mógłbym ci pomagać. Wprawdzie w lepieniu pierogów jestem kiepski, ale wiem, że rano rozwozisz wyroby do zakładów pracy. Przez wakacje ja mógłbym to robić. Wtedy byłaby możliwość widywania cię każdego dnia, dla mnie bardzo kusząca. Dodatkowym atutem jest posiadanie przeze mnie samochodu, który byłby wielce użyteczny w takiej sytuacji. Poza tym ty jak pozdajesz egzaminy, to też będziesz miała wolne od nauki. Soboty lub niedziele moglibyśmy spędzać w swoim towarzystwie.
Ludka uśmiechnęła się szeroko.
- Zawsze masz pod ręką jakieś wyjście awaryjne? Zawsze jesteś taki przeraźliwie przewidujący i logicznie planujący?
- Ja staram się tylko wydobyć pozytywne aspekty tej niełatwej sytuacji. To jak, zgodzisz się?
- No dobrze… Możemy spróbować, ale najpierw moja sesja i twoja obrona, a potem zobaczymy.
Mateusz rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Lejesz miód na moje serce. Bardzo bałem się tej rozmowy i twojej reakcji. Dziękuję, że dajesz mi szansę. A teraz chodź, odprowadzę cię do domu, bo pewnie padasz na twarz.
Był dwudziesty czwarty czerwca. Dzisiaj Lusia miała zakończenie roku szkolnego. Ludka szła wraz z nią. Kiedy mała dostała świadectwo duma rozpierała Ludce piersi, bo do świadectwa dostała jeszcze nagrodę w postaci książki za bardzo dobre wyniki w nauce. Kiedy wracały już do domu Luśka powiedziała.
- Jak skończę czwartą klasę, to przyniosę ci świadectwo z czerwonym paskiem. Będziesz ze mnie dumna.
- Już jestem dumna kochanie, bo jesteś naprawdę dobrą uczennicą. W nagrodę wykupiłam ci znowu kolonie na te dwa wakacyjne miesiące. Każdy turnus to trzy tygodnie świetnej zabawy. W dodatku w lipcu pojedziesz do Niemiec i zwiedzisz Pojezierze Meklemburskie. Pojedziecie też na wycieczkę do Rostocku i obejrzycie latarnię morską. Zapowiadają mnóstwo atrakcji. Nie będziesz się nudzić.
Mała aż podskoczyła z wrażenia.
- Pojadę za granicę? – zapytała z niedowierzaniem.
- Mhmm. Aż ci zazdroszczę. Mam nadzieję, że przywieziesz mi jakąś pamiątkę?
- No pewnie. Wybiorę dla ciebie coś naprawdę ładnego.
Rzeczywiście trochę zazdrościła siostrze tego wyjazdu. Nagle poczuła się bardzo zmęczona tą wieczną gonitwą. Sama wyrwałaby się chętnie choćby na miejscową plażę i poleniuchowała trochę. Niestety przed nią były jeszcze dwa egzaminy, które bardzo chciała zdać. Wcześniejsze zaliczyła bez najmniejszego problemu.
Comments