ROZDZIAŁ 6
Piątego lipca rano odwiozła siostrę na miejsce zbiórki i pożegnała ją. Miała już wsiadać do samochodu kiedy usłyszała dźwięk swojej komórki. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się.
- Witaj Mateusz, jak obrona?
- No ja właśnie w tej sprawie. Poszło gładko i już jestem świeżo upieczonym inżynierem. Bardzo chciałbym uczcić ten doniosły fakt najchętniej z tobą. Jest taka możliwość?
- Myślę, że nawet bardzo realna. Właśnie pożegnałam Luśkę, która wyjechała na kolonie. Teraz wracam do pierogarni, ale o czternastej trzydzieści będę już wolna, więc jeśli chcesz…
- Bardzo chcę. Podjadę po ciebie. Do zobaczenia.
No to dzisiaj kroiła jej się pierwsza randka. Rozłączyła połączenie i zasiadła za kierownicą. Sobota zawsze była trochę luźniejsza, bo w tym dniu odpadały dostawy do zakładów pracy, ale były wakacje i drzwi pierogarni i tak się nie zamykały. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili i tak do samej czternastej.
Zamknęła punktualnie. Chciała jeszcze wziąć szybki prysznic i przebrać się w świeże ciuchy. Postawiła na cienką, przewiewną sukienkę na ramiączkach. Rozpuściła włosy. Były długie i sięgały do połowy pośladków. Postanowiła ich nie spinać. Nacisnęła tylko plastikową opaskę na głowę, żeby nie wchodziły jej do oczu. Zerknęła na zegarek. Już czas. Zbiegła ze schodów. Mateusz już czekał. Był bardzo punktualny. Wsunęła się do wnętrza samochodu.
- Moje gratulacje. Cieszę się, że masz to już za sobą.
- A tobie jak poszło?
- Zdałam wszystko w zerówkach. Dzięki temu mam więcej wolnego. To dokąd jedziemy?
- Niedaleko. Na dobrą sprawę mógłbym zostawić tu samochód, bo zamówiłem stolik w „Mercato”. To restauracja przy Targu Rybnym o rzut beretem stąd. Po obiedzie moglibyśmy pójść na spacer wzdłuż Motławy.
- W takim razie chodźmy. Ja też chętnie przewietrzę głowę.
Wysiedli z samochodu i wolnym krokiem ruszyli w stronę restauracji.
Nie miała pojęcia, że restauracja będzie z gatunku tych ekskluzywnych. Obiad musiał kosztować tu majątek. Weszła do środka i zatrzymała się na progu omiatając wzrokiem wnętrze.
- To chyba nie jest dobry pomysł Mateusz, żebyśmy tutaj jedli. Na pewno ceny mają jak z kosmosu.
- Ale ja nie mam zamiaru oszczędzać. Mam ochotę zjeść smaczny obiad w najlepszym dla mnie towarzystwie – ujął jej łokieć. – No chodź. Należy nam się. Mnie za obronę, tobie za zdane w zerówkach egzaminy.
Podszedł do nich kierownik sali z pytaniem, czy mają zarezerwowany stolik.
- Jak najbardziej. Na nazwisko Madejski. Proszę sprawdzić.
Mężczyzna przebiegł wzrokiem po liście gości.
- Zgadza się. Proszę za mną – poprowadził ich do stolika. Mateusz szarmancko odsunął Ludce krzesło, a kierownik sali podał im menu. – Na przystawkę polecam mule. Są bardzo świeże i pyszne.
- W takim razie poprosimy.
- Czy podać do tego wino?
- Dziękuję. Jestem abstynentem, chyba że ty chcesz Ludka.
- Nie, nie – odmówiła pośpiesznie. – Nie lubię alkoholu. Wystarczy woda mineralna z cytryną.
Mężczyzna przekazał zamówienie kelnerowi, a oni zagłębili się w treść menu.
- Na co masz ochotę? Ja wzięłbym ten chłodnik litewski a na drugie danie może pieczeń z kluskami i surówką.
- Brzmi pysznie. W takim razie poproszę o to samo. Nie wiedziałam, że nie pijesz alkoholu. Masz za to u mnie duży plus.
Mateusz roześmiał się.
- Nie jestem materiałem na alkoholika. Nawet piwa nie toleruję. Po prostu nie lubię i już.
- Ja przyswajam tylko szampana i to w niewielkiej ilości i okazjonalnie. - Przyniesiono mule. Ludka trochę z niepokojem przyglądała się małżom. – Wstyd się przyznać, ale ja jeszcze nigdy nie jadłam skorupiaków.
- Nie rozczarują cię. Są naprawdę pyszne. Spróbuj.
Rzeczywiście posmakowały jej. Zjadła co do jednego i wytarła usta.
- Bardzo smaczne. Pycha.
Z podobnym smakiem pochłaniali chłodnik i pieczeń z kluskami obficie polanymi gęstym, aromatycznym sosem.
- Już nic więcej nie wcisnę. Objadłam się jak bąk. Tak naprawdę to jem niewiele i tylko wtedy jak wykroję trochę czasu.
- Obżarstwo raz na ruski rok ci nie zaszkodzi. Jesteś szczupła i możesz wcinać bezkarnie. Inne dziewczyny mogą ci tylko pozazdrościć figury.
- To prawda. Mam ciasną skórę i ciężko mi przytyć.
Najedzeni do granic możliwości wyszli z restauracji i ruszyli na spacer wzdłuż rzeki. Minęli tłumy turystów czekających na swoją kolejkę do tramwajów wodnych. Im dalej tym było mniej gwarnie. Doszli aż do Żurawia Gdańskiego i tam przystanęli opierając się o barierki oddzielające nabrzeże od rzeki.
- Lubię tak przystanąć i pogapić się na wodę – Ludka wystawiła twarz do słońca a Mateusz przyglądał jej się z przyjemnością. Spodobała mu się od samego początku, od momentu jak tylko przekroczył po raz pierwszy próg pierogarni. Nawet wtedy wyglądała ślicznie, gdy spocona i rozgrzana stawiała ciężkie garnki na piecu, lub wałkowała ciasto. Stała się jego uzależnieniem. Pragnął niezmiennie patrzeć na nią. I tak się hamował, żeby nie przychodzić do pierogarni każdego dnia i aż dziwne, że te zamawiane pierogi nie wyszły mu jeszcze bokiem. Jadł je przecież co najmniej trzy lub cztery razy w tygodniu.
- Mam wielką ochotę pobyczyć się jutro i tak obrzydliwie poleniuchować nie przejmując się niczym i nie myśląc o niczym – Ludka odwróciła twarz od słońca i spojrzała na Mateusza. – Najchętniej wybrałabym się na plażę i przeleżała na niej plackiem do wieczora. Byłbyś chętny do towarzystwa? Marzy mi się od dawna taki dzień bez trosk i kłopotów.
- Jestem za. W takim razie na jutro ręczniki i stroje do opalania. Perspektywa bardzo nęcąca. Pojedziemy do Jelitkowa. Znam tam miejsce, gdzie turystów niewielu chyba z powodu cumujących tam kutrów rybackich. Mnie jednak one w niczym nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie, zapewniają odrobinę intymności. Zrobimy sobie taki mały piknik. Ja zapewnię prowiant, bo przez cały dzień na pewno zgłodniejemy. A teraz chodźmy na kawę. Alkoholu mogę sobie odmówić, ale dobrego, mocnego espresso nigdy.
Usiedli na zewnątrz pod wielkim parasolem przy jednej z knajpek i zamówili po kawie i kawałku tortu czekoladowego.
Następnego dnia rano Mateusz podjechał pod dom i dał sygnał komórką, że już jest. Ludka w krótkich, jeansowych spodenkach i w sportowej koszulce wyglądała zjawiskowo. Dopiero teraz mógł podziwiać w całej okazałości jej smukłe, zgrabne nogi. Wskoczyła do samochodu i przywitała się z nim. Ruszył natychmiast. Widział jak jest podekscytowana perspektywą leniuchowania na ciepłym piasku.
Zaparkował na niewielkim, leśnym parkingu i wyciągnął z bagażnika koc i kosz z prowiantem.
- Musimy przejść tylko kawałeczek i wyjdziemy wprost na plażę. Zresztą widać ją tam między drzewami. Są też kutry.
Faktycznie nie przeszli więcej jak pięćdziesiąt metrów i przed ich oczami rozciągnęła się urokliwa plaża, na brzegu której stało kilka kutrów. Między nimi rozwieszone były girlandy z suszących się sieci. Mateusz podszedł do jednego z nich i rozciągnął przy nim koc.
- Tu będzie idealnie. Słońce operuje jak złoto, a burta kutra chroni nas przed wiatrem. Najważniejsze, że plażowiczów niewielu. Cisza i spokój.
Ludka wyjęła z torebki krem z filtrem. Miała dość bladą cerę i intensywne promienie słońca mogły ją łatwo spalić. Ściągnęła spodenki i bluzeczkę zostając w kostiumie kąpielowym. Mateusz obrzucił ją zachłannym spojrzeniem z góry do dołu.
- Ależ jesteś piękna…
Jej policzki zarumieniły się wstydliwie.
- Nie przesadzaj. Jestem całkiem zwyczajna i nie wpędzaj mnie w zakłopotanie takimi komplementami. Nie nawykłam do nich i czuję się niezręcznie. – Wycisnęła nieco kremu na dłoń i dokładnie rozprowadziła go po ciele. Ułożyła się wygodnie na kocu i westchnęła.
- Ale mi tu dobrze. Idealnie. Nie kładziesz się?
Ułożył się obok obserwując jej ładny profil. Póki co nie dostrzegał w niej żadnych wad. Niewiele wiedział o jej poprzednim życiu. Nie miał pojęcia skąd przyjechała do Gdańska. Generalnie ona niewiele mówiła na ten temat. Prawie nic. Intrygowała go. Była młoda, ale mentalnie dorównywała trzydziestolatkom. Była też zaradna, niezwykle pracowita i ambitna. Zadziwiająca dziewczyna. Coraz bardziej go pociągała.
- Ludka, mogę cię o coś zapytać?
- Pewnie – mruknęła nie otwierając oczu.
- Jak znalazłyście się w Gdańsku? Skąd przyjechałyście?
- Z Katowic.
- To drugi koniec Polski? A wasi rodzice?
- Nie żyją.
- Przepraszam…, nie wiedziałem…
- Nic nie szkodzi.
- Podziwiam cię, wiesz? Rzuciłaś się na głęboką wodę i nie utonęłaś. Dałaś radę. To zadziwiające. Jesteś silną kobietą mimo drobnej postury.
- Wiesz, jak jest się zdesperowanym, to wszystko jest możliwe, bo walczysz o przeżycie a przede wszystkim o godne życie. Gdybym była sama, być może nie walczyłabym o siebie tak mocno, ale jest Luśka, a jej należy się wszystko, co najlepsze w życiu. Zbyt wiele obie przeszłyśmy i doświadczyłyśmy wiele złego. Ja zrobię wszystko, żeby zapewnić jej szczęśliwe dzieciństwo. Wszystko.
- Nie powiesz mi, co się takiego wydarzyło tam na Śląsku?
- Nie gniewaj się. Może kiedyś. Na razie to zbyt bolesne i nie chcę o tym rozmawiać. Mam nadzieję, że rozumiesz…
- Rozumiem i uszanuję to. Może kiedyś zaufasz mi na tyle, że opowiesz mi swoją historię.
- Może…
Po dwóch godzinach leżenia miała dość. Słońce prażyło niemiłosiernie. Otworzyła oczy i przysłoniła je dłonią usiłując zlokalizować Mateusza. Siedział oparty o burtę kutra w cieniu i przyglądał się jej.
- Chyba pójdę się trochę ochłodzić – wstała z koca. – Już nie wyrabiam. Cała się lepię.
- Nie masz ochoty popływać?
- Nie umiem pływać. Pochodzę sobie tylko po wodzie i zamoczę nogi.
- W takim razie chodźmy na spacer. Będzie nam trochę chłodniej.
Ludka delikatnie popryskała się wodą. Morze było spokojne a woda ciepła.
- Trochę liznęło cię słońce. Masz czerwoną skórę. Powinnaś jeszcze mocniej nasmarować, żeby nie dostać pęcherzy.
- Za to ty wyglądasz jak czekoladka, a przecież siedziałeś w cieniu.
- Mam ciemną karnację. Wystarczy trochę słońca i już jestem brązowy.
- Zazdroszczę ci. Ja opalam się na czerwono i niemal natychmiast schodzi mi skóra. Nawet nie zdąży zbrązowieć.
Ten dzień upłynął im faktycznie na słodkim lenistwie. Po południu Mateusz odwiózł Ludkę do domu umawiając się z nią na następny dzień.
- Będę o ósmej rano i rozwiozę towar. Dasz mi tylko adresy firm. Będzie dobrze – uniósł do ust jej dłoń i pocałował. – Dziękuję za wczoraj i za dzisiaj. Było wspaniale i mam nadzieję, że szybko to powtórzymy. Do jutra.
Patrzyła jeszcze jak odjeżdża i po chwili weszła do sieni natykając się na Wandę.
- Cześć. Chyba byłaś na randce z tym przystojniakiem. Fajny jest.
- No fajny. Dobrze się z nim rozmawia. Wczoraj uczciliśmy jego obronę pracy, a dzisiaj pojechaliśmy poleniuchować na plażę w Jelitkowie. Potrzebowałam takiego oddechu. Poza tym zaproponował mi pomoc, bo ma teraz już wakacje i musi odreagować studia. Od jutra to on będzie rozwoził pierogi. Odciąży mnie trochę.
- Serio? To wspaniale. Porządny gość.
- Idę na górę. Muszę się obmyć z piachu. Trzymaj się.
Następnego dnia Mateusz pojawił się punktualnie. Ludka wręczyła mu adresy, które wprowadził do GPS-a. Do bagażnika i na tylne siedzenie wpakowali pudełka wypełnione pierogami.
- Tu masz rozpiskę, ile dla jakiej firmy. Poradzisz sobie, tak?
- Nie martw się. Wszystko zrozumiałem. Na razie.
Wróciła do środka i zabrała się za lepienie pierogów. Goście przychodzili od rana. Czasem ustawiali się w kolejce przed pierogarnią. Dziewczyny nie narzekały na brak pracy. W pewnym momencie do lady podeszli dwaj mężczyźni.
- Która z pań to Ludmiła Szulc? – zapytał młodszy. Ludka odwróciła się od blatu roboczego i podeszła do mężczyzn.
- To ja. O co chodzi?
Starszy wyjął dyskretnie policyjny identyfikator.
- Jesteśmy z policji. Chcielibyśmy zamienić z panią kilka słów. Najlepiej w jakimś spokojnym miejscu. Nie chcemy robić zamieszania.
Była przerażona. Nie miała pojęcia, co od niej może chcieć policja. Opanowała się jednak, chociaż jej zdenerwowanie zdradzało drżenie rąk.
- Oczywiście. Najlepiej będzie u mnie w mieszkaniu. Mieszkam na górze - wytarła dłonie z mąki – Wandziu, ja muszę na chwilkę wyjść. Zastąp mnie proszę na pół godzinki. Jak wróci Mateusz, niech zaczeka.
- W porządku, idź.
Przez zaplecze wyprowadziła mężczyzn na klatkę schodową.
- To na trzecim piętrze. Pójdę przodem.
W mieszkaniu wskazała im dwa fotele i sama usiadła na wersalce.
- Naprawdę nie wiem, co przeskrobałam, że interesuje się mną policja – powiedziała z napięciem w głosie.
- Niech się pani nie denerwuje, bo nic złego pani nie zrobiła. My przyszliśmy wyjaśnić tylko kilka spraw. Szukaliśmy pani przez kilka długich miesięcy.
- Ale dlaczego…?
- Wie pani, że pani rodzice nie żyją?
- Dla mnie oni umarli już dawno temu. Byłam jeszcze dzieckiem.
- Oni nie żyją naprawdę. Zginęli w pożarze kamienicy, który prawdopodobnie sami wywołali. Oprócz nich spłonęło w tym mieszkaniu pięć innych osób. Mężczyzn. Kamienica ma zostać wyburzona, bo nie spełniała już norm budowlanych. My nie wiedzielibyśmy ani o pani istnieniu, ani o istnieniu pani siostry, gdyby nie rodzice pani matki. To oni zasygnalizowali, że w mieszkaniu powinno być dwoje dzieci, a ich ciał przecież nie znaleziono.
- To ciekawe, co pan mówi zważywszy, że nasi dziadkowie nigdy nie interesowali się nami. Są alkoholikami takimi samymi jakimi byli moi rodzice. Nikogo z dorosłych nie obchodził nasz los. Nigdy. Tylko sobie zawdzięczam, że ukończyłam szkołę średnią i nie pozwoliłam zmarnować mojej siostry. Ja po prostu uciekłam z tego domu razem z nią. Uciekłam ponad dwa lata temu jak tylko osiągnęłam pełnoletność. Uciekłam jak najdalej stamtąd. Miałam po dziurki w nosie wiecznego chlania, burd, libacji, poszturchiwania i podłego traktowania. Oni nigdy nie powinni mieć dzieci, bo od nich ważniejsza była wódka. Ona zawsze stała na pierwszym miejscu. Nawet mi ich nie żal, bo zasłużyli sobie na taki los. Pracowali w pocie czoła na taki koniec.
ROZDZIAŁ 7
- Trochę mnie dziwi, że policja szukała mnie tak długo. Przecież nie ukrywam się. Jestem pewna, że adres, pod którym mieszkam figuruje w krajowym rejestrze adresowym. Poza tym otworzyłam swoją działalność. Odprowadzam podatki, posiadam REGON, studiuję. Jest wiele możliwości, żeby mnie zlokalizować.
- To trochę skomplikowane, bo katowicka policja przez dość długi czas nie miała pojęcia, że w spalonym mieszkaniu powinna być jeszcze dwójka dzieci, a jak już to ustalono, ciężko było przesłuchać pani dziadków, bo niemal bez przerwy byli w stanie upojenia alkoholowego. Jak wreszcie wytrzeźwieli, okazało się, że nie mają pojęcia o miejscu waszego pobytu. Dopiero wówczas skorzystano z krajowego rejestru adresowego i ustalono adres.
Nie wszystko jednak tak do końca jest zgodne z prawem. Oczywiście nikt nie będzie pani karał za to, że wyjechała pani i zabrała ze sobą małoletnią Alicję, bo każdy sąd uzna, że wyrwała ją pani z patologicznych warunków zwłaszcza, że była już pani dorosła. Jednak powinna pani jak najszybciej wystąpić do sądu o prawo opieki nad siostrą. To wprawdzie wiąże się z wizytami osób, które ustalą, czy dziecko jest zadbane, czy chodzi do szkoły i ma odpowiednie warunki do nauki, ale widząc to mieszkanie na pani miejscu byłbym spokojny. Poza tym sama pani mówi, że prowadzi własną działalność, więc ma z czego utrzymać siostrę. A nawiasem mówiąc, to gdzie ona jest teraz?
- Wyjechała na kolonie do Niemiec. Wróci pod koniec lipca.
Policjanci podnieśli się z foteli.
- To już wszystko z naszej strony. Tu zostawiamy pani dwa oryginały aktów zgonu rodziców. Mogą być potrzebne przy załatwianiu formalności w sądzie. Naszym zadaniem było poinformować panią o ich śmierci. Reszty musi dokonać pani sama. Proszę tego nie zaniedbać, bo wtedy może mieć pani prawdziwe kłopoty. Mam tu na myśli przysposobienie siostry. Do widzenia pani i powodzenia.
- Do widzenia i bardzo dziękuję.
Po ich wyjściu ponownie usiadła na kanapie. A jednak stała się sprawiedliwość. Wprawdzie nigdy nie życzyła nikomu śmierci, tej parze pijaków nazywanych jej rodzicami też nie, ale ta wiadomość wcale jej nie przygnębiła. Mogła nawet powiedzieć, że odczuła ulgę i zasiała w sobie nadzieję, że to widmo koszmarnego dzieciństwa jej i Lusi w końcu odejdzie w niebyt i pozwoli o sobie zapomnieć. Postanowiła posłuchać rady policjantów i jutro lub jeszcze dzisiaj napisać pismo i złożyć je w sądzie. Koniecznie trzeba to załatwić jak najszybciej.
Wróciła do pierogarni. Do końca dnia chodziła zamyślona i wszystkie czynności wykonywała jak automat. Wanda nic od niej nie wyciągnęła. Mateusz także, chociaż bardzo niepokoiło go zachowanie Ludki. Pomyślał, że nie będzie naciskał i da jej czas. Być może sama mu powie o co chodzi.
Kiedy następnego dnia przyjechał do pierogarni nie zastał Ludki, a jedynie Wandę i Ewę. Nie wiedziały, dokąd pojechała.
- Prosiła tylko, żebyśmy pomogły zapakować dostawę do twojego samochodu i zastąpiły ją na parę godzin. Nie mówiła dokąd jedzie.
- Trochę zaczynam się martwić. Może ona ma jakieś kłopoty, o których nie chce mówić?
- Nie mam pojęcia, ale wczoraj pojawiło się tu dwóch facetów i prosili ją o rozmowę na osobności. To po tej rozmowie wróciła taka nieswoja.
- No nic… Rozwiozę towar. Może jak wrócę, ona już będzie? Koniecznie musimy pogadać.
Tymczasem Ludka pojechała do sądu złożyć pismo o ustanowienie jej jedynym opiekunem Lusi. Usiłowała się dowiedzieć jak długo trwa cały proces i jakie dokumenty musi dostarczyć. Pani przyjmująca pisma poinformowała ją, że to nie może być pismo w takiej formie jak to, które napisała. Dała jej stosowne druki.
- To są wnioski, które musi pani wypełnić i wraz z oryginałami dokumentów złożyć u nas. Powinna pani dołączyć skrócone akty urodzenia swój i siostry. Takie akty wydają w urzędzie miasta i są ważne tylko przez trzy miesiące.
Wyszła trochę załamana, bo zrozumiała, że będzie musiała pojechać do Katowic. Wprawdzie można było zwrócić się z prośbą do katowickiego urzędu o wydanie i przesłanie tych aktów, ale jakoś nie bardzo dowierzała poczcie, a sprawę należało załatwić jak najszybciej.
Weszła do pierogarni i zauważyła, że Mateusz już jest. Podeszła do niego i przywitała się.
- Muszę z tobą porozmawiać, ale nie tutaj. Pójdziemy do mieszkania. Dziewczyny, – zwróciła się do Wandy i Ewy – będę musiała wyjechać na dwa dni i w związku z tym kolejna moja prośba o zastępstwo. Wszystko ureguluję wam finansowo przy wypłacie. Mam pewne plany związane z pierogarnią, ale wyłuszczę je dopiero po powrocie. Wyjeżdżam jutro bardzo wcześnie rano do Katowic. Jak dam radę i będę się czuła na siłach, to wrócę w nocy, jeśli nie, zatrzymam się w jakimś motelu, żeby trochę odpocząć. Najdalej pojutrze powinnam już być. Za chwilę wezmę się do roboty, ale wcześniej pogadam jeszcze z Mateuszem. Chodźmy na górę.
Przekręciła klucz w zamku i pchnęła drzwi.
- Proszę, rozgość się.
Po raz pierwszy był tutaj. Rozejrzał się ciekawie po wnętrzu. Było maleńkie, ale niezwykle przytulne i przede wszystkim bardzo czyste. Ludka nastawiła wodę i wsypała do filiżanek kawę. Po chwili zalewała ją wrzątkiem. Postawiła filiżanki na stoliku i podsunęła Mateuszowi cukier. Popatrzył na nią z troską. Była taka poważna i skupiona.
- Ludka, co się dzieje? Chodzisz jak struta. Martwię się o ciebie.
Splotła dłonie, by wytłumić ich drżenie.
- Byli wczoraj u mnie policjanci. Podobno szukali mnie przez kilka miesięcy, bo okazało się, że moi rodzice nie żyją.
- Przecież wiem, że nie żyją. Mówiłaś mi o tym.
- Nie rozumiesz… Oni dla mnie i dla Lusi od dawna byli martwi. Byli alkoholikami, totalną patologią. Nie zajmowali się nami. Całe lata chodziłyśmy zaniedbane i głodne zdzierając ubrania po obcych dzieciach, które ktoś dawał nam z litości. Żeby przeżyć zbierałyśmy puszki, złom i makulaturę. Luśka, od kiedy nauczyła się chodzić, towarzyszyła mi w tym zajęciu. To ja zajmowałam się nią od urodzenia, to ja dbałam, by miała co jeść i chodziłam z nią do lekarzy. Moich rodziców kompletnie to nie obchodziło. Dla nich najważniejsza była pełna butelka i dobra kompania do picia. To dziwne, ale ja nawet nie pamiętam, czy oni kiedykolwiek byli trzeźwi. Jak tylko dostałam do ręki dowód osobisty spakowałam nasz skromny dobytek i uciekłam razem z małą. Uciekłam jak najdalej od tych pseudo rodziców. Życzyłam im jak najgorzej. Sądziłam, że zostawiam tę dramatyczną przeszłość za sobą. Przysięgłam, że nie dopuszczę, żeby Lusia miała się zmarnować, że wykształcę ją i zapewnię najlepsze dzieciństwo pod słońcem. Niestety, demony przeszłości dopadły mnie wczoraj. Oni tu przyszli, to znaczy policjanci i powiedzieli mi, że moi rodzice spłonęli wraz z pięcioma innymi osobami w mieszkaniu. Prawdopodobnie przyczyną pożaru był niedopałek papierosa. Najpewniej znowu pochlali i pospali się. Nie uwierzysz, ale w ogóle się tym nie przejęłam. Oni zasłużyli sobie na to, co ich spotkało. To za naszą krzywdę, za nasze upokorzenie, patologiczną biedę i cierpienie. Najgorsze jest jednak to, że ja nie mam sądownie przyznanej opieki nad siostrą i to koniecznie muszę załatwić jak najszybciej. Tak doradzili mi policjanci. To dlatego muszę pojechać do Katowic, żeby dostać nasze akty urodzenia, bo powinnam je dołączyć do wniosku o przysposobienie. Muszą być oryginały, inaczej sąd tego nie przyjmie. Jeśli tego nie dopilnuję, mogą odebrać mi Luśkę, a tego nie przeżyłabym.
Twarz Ludki była mokra od łez. Mateusz słuchał jej i patrzył na nią oszołomiony. Wstał z fotela i usiadł obok niej przytulając ją do siebie.
- Mój Boże Ludka, ja nie myślałem, że to tak… Nie miałem pojęcia, że miałyście takie okropne życie. Teraz mogę cię jeszcze bardziej podziwiać, bo doszłaś do wszystkiego sama bez niczyjej pomocy. Osiągnęłaś tak wiele… Może mógłbym pojechać z tobą, byłoby ci raźniej?
- Nie Mateusz. Ja muszę załatwić to sama. Poza tym tutaj przydasz się bardziej. One same przecież nie rozwiozą towaru, bo żadna z nich nie ma prawa jazdy i samochodu. One są potrzebne tu na miejscu. Bardziej mi pomożesz, jeśli zostaniesz. Ja postaram się wrócić jak najszybciej.
- Obiecaj mi, że będziesz ostrożnie prowadzić i że będziesz dzwonić z trasy. Inaczej zamartwię się na śmierć.
- Obiecuję.
Wieczorem pozbierała wszystkie dokumenty, które jej zdaniem mogły się przydać. Spakowała ciuchy na zmianę i o trzeciej w nocy wyruszyła w drogę. Wbrew zapewnieniom, że będzie ostrożnie prowadzić mogła sobie pozwolić na mocniejsze naciskanie pedału gazu. Trasa A-1 była jak wymarła. Tylko co jakiś czas mijała jakieś samochody dostawcze, lub ją wymijał jakiś szybszy samochód osobowy. Nawet przez Łódź przejechała bez większych problemów, choć sporo ulic w mieście remontowano. Było kilka minut po dziewiątej, gdy wjechała na zatłoczone ulice Katowic. Zaparkowała na płatnym parkingu niedaleko urzędu i wygramoliła się zza kierownicy. Przeciągnęła się. Trochę bolały ją ramiona, ale nie przejmowała się tym. Zabrała torebkę i ruszyła na Młyńską. Uprzejmy portier poinformował ją, gdzie wydają dokumenty, o które jej chodzi. Udała się tam bezzwłocznie. Była mile zdziwiona, bo wszystko nie trwało dłużej jak piętnaście minut i po tym czasie wyszła z urzędu z dwoma aktami urodzenia, swoim i Lusi. Zauważyła małe bistro naprzeciwko i postanowiła wzmocnić się kawą. Nie odczuwała senności, jedynie lekki dyskomfort po wielogodzinnej jeździe. Zamówiła espresso i zajęła miejsce przy stoliku. Wyciągnęła telefon i wybrała numer Mateusza.
- Witaj kochanie, gdzie jesteś?
Lekko przytkało ją to „kochanie”, bo po raz pierwszy zwrócił się do niej w ten sposób. Pomyślała, że to miłe usłyszeć coś takiego z ust mężczyzny.
- Właśnie przed chwilą wyszłam z urzędu. Załatwiłam bardzo szybko i bez problemu. Teraz piję kawę i może pójdę coś zjeść. Nie mam zamiaru pozostać tu dłużej niż to konieczne. Jak tylko się ogarnę, wracam. A jak u was, wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. Ja już rozwiozłem dostawę, a Ewa z Wandą pracują na pełnych obrotach. Postanowiłem zostać i pomóc w obsłudze gości. Może zdążysz wrócić przed zamknięciem? Zaczekam tu na ciebie. Uważaj na siebie i wróć szczęśliwie.
Rozłączyła się. Dopiła kawę i ruszyła na parking.
Jej stary dom przedstawiał żałosny widok. Sama nie miała pojęcia, co ją podkusiło, żeby pojechać do Szopienic i zobaczyć miejsce, w którym kiedyś mieszkała. Dzielnica nic się nie zmieniła. Nadal pełno było tu brudu, biedy i zwykłej ludzkiej mizerii. Kamienicy jeszcze nie rozebrano. Widziała grupki dzieciaków tak samo biednych jak ona kiedyś, uwijających się wśród spalonych ruin. To była dla nich atrakcja, nowe miejsce do zabawy w policjantów i złodziei. Otrząsnęła się ze wstrętem ostatni raz obrzucając wzrokiem tę ponurą okolicę. Teraz była już w stu procentach pewna, że nigdy tu nie wróci. Nie ma do czego. Nie zostawia tu części swojego serca, ani nawet odrobiny sentymentu, bo wszystkie wspomnienia, które wiążą się z tym miejscem są koszmarne i przykre.
- Ludka? Ludka Szulc? To ty? – wyrwał ją z zamyślenia czyjś głos. Odwróciła głowę i spojrzała przez otwartą szybę. Odpięła pas i wysiadła z auta. Przed nią stała szczupła dziewczyna o bladych, zapadłych policzkach trzymająca na ręku półtoraroczne dziecko.
- Zosia Głowacka?
Dziewczyna kiwnęła głową i obrzuciła spojrzeniem sylwetkę Ludki.
- Chyba dobrze ci się powodzi. Wyglądasz jak milion dolarów i ten samochód…Gdzie ty się podziewałaś? Wiesz, że twoi starzy nie żyją? Spalili się.
- Tak, wiem. Mieszkam w Gdańsku. Tu przyjechałam załatwić tylko pewne dokumenty. A tobie jak się powodzi. To twoje? – wskazała na dziecko.
- Moje. Ma rok i siedem miesięcy.
- A za kogo wyszłaś za mąż? Znam go?
- Nie wyszłam za mąż. Tatuś Malwiny jak się dowiedział o ciąży to zwiał i tyle go widziałam.
- Przepraszam cię Zosiu, ale ja muszę już jechać – Ludka otworzyła drzwi samochodu i sięgnęła po portfel wyciągając z niego kilka setek. – Życzę ci, żebyś znalazła w życiu szczęście, a tu daję ci trochę gotówki. Kup coś ładnego małej ode mnie. Gdybym miała więcej czasu, sama chętnie kupiłabym jej jakiś ciuszek. Śliczna jest. Niech ci się chowa zdrowo. Wszystkiego dobrego Zosiu.
- Dziękuję Ludka – dziewczyna miała łzy w oczach. – Jesteś dobrym człowiekiem. Bezpiecznej drogi.
Dziewczyna stała jeszcze i machała zanim samochód nie zniknął jej z pola widzenia.
Ludka odetchnęła ciężko. Było jej żal Zośki, z którą chodziła kiedyś do podstawówki. Jej rodzice też nie wylewali za kołnierz. Tak jak ona i Zośka miała ciężkie życie, a teraz została sama z małym dzieckiem. Ta patologia tutaj to jakiś cholerny stan umysłu. Bezrobocie i nałogi pogłębiają ją tylko i trzeba mieć naprawdę silny charakter, żeby się z tego wyrwać i uciec, uciec jak najdalej tak, jak ona to zrobiła. Z ulgą wjechała na drogę szybkiego ruchu. Teraz nie mogła jechać równie szybko jak nocą, ale nie przejmowała się tym, bo każdy kilometr zbliżał ją do miejsca, które było jej domem.
ROZDZIAŁ 8
Była już porządnie zmęczona. Włączyła na cały regulator radio, żeby obronić się przed snem. W Pruszczu Gdańskim zatrzymała się na parkingu przed jakąś knajpką i zadzwoniła do Mateusza.
- Chyba nie dam rady dojechać. Mam opóźnione reakcje i jestem senna. Szkoda, bo jestem już tak blisko…
- A gdzie?
- Stoję na parkingu restauracji „U Jakuba” w Pruszczu Gdańskim, to tuż przy trasie.
- Mam pomysł. Pójdę po pana Władka. On ma prawo jazdy. Przyjedziemy obaj, a ja przesiądę się do twojego auta i bezpiecznie przywiozę cię do domu.
- Naprawdę mógłbyś?
- No pewnie. Nawet nie ma o czym mówić. Będziemy za jakieś pół godziny. Czekaj na nas.
Odłożyła telefon i oparła się wygodnie. Przymknęła oczy i najzwyczajniej zasnęła. Jak przez mgłę usłyszała trzask otwieranych drzwi.
- Ludka? Ocknij się. Już jesteśmy. Przesuń się na fotel pasażera i zrób mi miejsce.
- Boże, nie mam na nic siły. Dobry wieczór Władek. Dziękuję, że przyjechałeś.
- Nie ma sprawy Ludka, dla ciebie wszystko. Pojadę za wami.
Zapięła pas i znowu przymknęła oczy.
- Nie gniewaj się Mateusz, ale taka jestem śpiąca… - wymruczała sennie.
- Jak mógłbym się gniewać? Śpij. Obudzę cię jak dojedziemy.
Spała w najlepsze. Nawet nie poczuła, gdy Mateusz wziął ją na ręce i zaniósł na górę. Władek otworzył im mieszkanie i oddał Madejskiemu klucze.
- Do jutra. Trzymajcie się – powiedział jeszcze i zszedł na dół, gdzie czekała na niego żądna wieści i niespokojna Wanda.
- No i jak ona? Wszystko w porządku?
- Śpi jak suseł. Nic dziwnego. Jechała przecież kilkanaście godzin. Do jutra będzie jak nowonarodzona.
Tymczasem Mateusz ułożył Ludkę na kanapie. Ściągnął jej buty i okrył kocem. Sam wyciągnął się na fotelu kładąc nogi na drugim. Postanowił zostać. Nie chciał jej zostawiać samej.
Jaskrawe słońce wkradło się do pokoju przez cienkie zasłony i poraziło oczy Ludki. Skrzywiła się i uchyliła powieki. Ze zdziwieniem zarejestrowała obecność Mateusza wyciągniętego na fotelach.
- Mateusz? Obudź się. Mateusz.
Zanim otworzył oczy mocno się przeciągnął. To nie było najwygodniejsze spanie.
- Wyspałaś się?
- Co ty tu robisz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Postanowiłem zostać. Było już późno, a ty spałaś w najlepsze. Nie miałem sumienia cię budzić.
Teraz zauważyła dopiero, że ma na sobie wczorajsze ciuchy.
- Muszę wziąć prysznic i przebrać się.
- Ja, jeśli pozwolisz wezmę po tobie. W samochodzie mam jakąś koszulę na zmianę.
Po prysznicu przygotowała im śniadanie. Musiała jeszcze dzisiaj ostatecznie załatwić sprawę w sądzie. Kiedy już jedli powiedziała o tym Mateuszowi.
- Powiedz dziewczynom, że wrócę koło dziewiątej, a po robocie chcę porozmawiać z wami wszystkimi.
Tym razem pani przyjmująca pisma od petentów nie miała żadnych uwag. Złożyła jeszcze na kopii wniosku pieczątkę potwierdzającą niejako wniesienie sprawy i poinformowała, że do domu przyjdzie zawiadomienie o terminie rozprawy.
Już znacznie spokojniejsza wróciła do domu. Kiedy zamknęły pierogarnię, usiadła z dziewczynami i Mateuszem przy stoliku i zagaiła.
- Widziałyście ten zabity deskami sklep pod czterdziestym siódmym? O ile dobrze pamiętam, wcześniej był tam sklep zoologiczny.
- To prawda, ale facet chyba nie miał zbyt wielu klientów, dlatego zwinął interes – powiedziała Wanda mieszając w kubku z kawą.
- No właśnie. Rozmawiałam z właścicielem kamienicy. On byłby skłonny wynająć mi to pomieszczenie.
- Chcesz mieć jeszcze jedną pierogarnię? – zapytała zdumiona Ewa.
- W pewnym sensie... Słuchajcie. Przygotowywanie pierogów dla zakładów pracy mocno dezorganizuje robotę i wprowadza chaos. Pomyślałam sobie, że mogłybyśmy uruchomić tam produkcję i oprócz stałych dostaw mogłybyśmy sprzedawać pierogi tak normalnie, w sklepie, albo taki półprodukt, że byłyby tylko lekko podgotowane, albo zamrożone. Tutaj nadal można byłoby je w spokoju zjeść i kupić ciepłe na wynos w styropianowych pudełkach. Tamte pakowane by były na tackach i owinięte folią. Mogłybyśmy do nich dołączać dipy tak jak to robimy tutaj. W związku z tym musiałabym zatrudnić minimum dwie kobiety, które mają dużą wprawę w lepieniu. Poza tym musiałyby się trzymać ściśle przepisu, żeby nie zejść z poziomu jaki osiągnęłyśmy tutaj. To biorę na swoje barki. Najchętniej widziałabym tu emerytki dość sprawne, lub rencistki, które chciałyby sobie dorobić i którym nie zależałoby na ZUS-ie. W takim układzie ty Ewa przeszłabyś na stałą umowę o pracę. Zasłużyłaś na taką. Jesteś pracowita i solidna i to ciebie chciałabym zrobić niejako kierowniczką tamtej placówki. Nadzorowałabyś pracę obu pań i pilnowała jakości wyrobów. Musiałabyś też stanąć za ladą i sprzedawać. To wiązałoby się rzecz jasna z podwyżką pensji.
Ewa słuchała słów Ludki jak najpiękniejszej muzyki.
- Naprawdę dostanę stałą umowę? To najlepsza propozycja na świecie Ludka. Obiecuję ci, że będę się bardzo starała, żebyś była ze mnie zadowolona.
- Ja już jestem w przeciwnym razie nie proponowałabym ci takiego stanowiska. Kiedy Ewa już przejmie tamto królestwo tu zatrudnimy jakąś osobę na umowę-zlecenie. Najlepiej też po gastronomiku tak jak Ewa. Chyba, że znasz kogoś takiego, komu ufasz, wtedy chętnie przyjmę taką dziewczynę. Ty Wandziu zostajesz szefową tego przybytku. Podnoszę ci tak jak Ewie pensję. Jesteś świetna i nadajesz się na to stanowisko, bo ogarniasz najdrobniejsze szczegóły. Ja będę do pomocy, albo tu, albo tam. Jeszcze tego nie wiecie, ale od września dojdą nam kolejni chętni na stałe dostawy. Tym razem szkoły podstawowe, w których funkcjonują stołówki szkolne. Jest ich pięć rozrzuconych po całym mieście. Jak będzie nas więcej do pracy, łatwiej będzie to ogarnąć. Mateusz może być z nami do końca września, ale potem sam podejmuje pracę w rodzinnej firmie i nie będzie mógł nam poświęcić tyle czasu jak dotychczas. Ja zajmę się też zaopatrzeniem, żeby zwolnić stałych dostawców. Opłaty są horrendalne, a ja będę mieć czas, żeby kupić wszystkie potrzebne produkty. No i to tyle. Jak tylko zawrę umowę z właścicielem sklepu, zrobimy w nim remont i zaopatrzymy w niezbędny sprzęt. Potem ruszymy pełną parą.
- Ty to masz głowę nie od parady – Wanda popatrzyła na nią z podziwem. – Ani się obejrzymy a nasza Ludka będzie stała na czele imperium pierogarskiego w mieście Gdańsk.
Pod koniec lipca Lusia wróciła do domu. Była zachwycona pobytem w Niemczech. Długo opowiadała Ludce o wycieczkach i atrakcjach, które organizatorzy zafundowali kolonistom.
- Zobacz co ci przywiozłam – wypakowała z plecaka tekturowe, starannie owinięte pudełko. Gdy je otworzyła Ludka aż westchnęła z zachwytu. Wnętrze wypełniała najładniejsza muszla jaką kiedykolwiek widziała.
- Lusiu, jakie to piękne…, musiało kosztować majątek.
- Tanie nie było, ale przecież nie będę na tobie oszczędzać. Ty wydajesz na mnie znacznie więcej, prawda? To muszla hełmowca, ale po łacinie nie potrafię tego wymówić. Tam z tyłu jest karteczka, na której wszystko jest napisane. Bardzo mi się spodobała. Kupiłam ją w Rostocku jak byliśmy na wycieczce.
Ludka przytuliła siostrę. Tęskniła za nią, ale najważniejsze, że mała była zadowolona z pobytu.
- Za dziesięć dni znowu będę cię żegnać, ale wolę tęsknić i mieć pewność, że nie nudzisz się w wakacje, niż miałabyś codziennie zbijać tu bąki - usłyszała dzwonek i podniosła się z fotela. – Powyciągaj brudne rzeczy z plecaka, bo trzeba je wyprać. – Przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi. Ujrzała w nich dwie kobiety i nieco zdziwiona zapytała
- Panie do mnie…?
- Jeśli nazywa się pani Ludmiła Szulc, to do pani. Jesteśmy z opieki społecznej i działamy z ramienia sądu. Chciałybyśmy przeprowadzić wywiad środowiskowy i zobaczyć warunki w jakich mieszka dziecko.
- Proszę, proszę wejść. Przepraszam od razu za ten niewielki bałagan, ale przed godziną odebrałam siostrę, bo wróciła z kolonii w Niemczech i jesteśmy w trakcie rozpakowywania. Może napiją się panie kawy?
- A wie pani, że chętnie. Trochę nam to zajmie.
Ludka z duszą na ramieniu uwinęła się raz dwa i po chwili stawiała przed kobietami parujące filiżanki z czarnym płynem.
- Tu jeszcze śmietanka, jeśli któraś z pań lubi – postawiła dzbanuszek na stoliku i przysiadła na kanapie.
- Z dokumentów jakie złożyła pani w sądzie wynika, że obie pochodzicie z Katowic, a rodzice nie żyją.
- Tak, spłonęli w mieszkaniu. Prawdopodobnie sami zaprószyli ogień. Byli alkoholikami.
- Rozumiem… A jak znalazłyście się w Gdańsku?
- Uciekłyśmy. Ja długo przygotowywałam się do tego. Przez parę lat gromadziłam na ten cel pieniądze. Po prostu zbierałyśmy złom i makulaturę. Od zawsze musiałyśmy same o siebie zadbać, a raczej to ja musiałam zadbać, żebyśmy obie miały co jeść. Rodzice nie interesowali się nami w ogóle. Jak tylko osiągnęłam pełnoletność, uciekłyśmy stamtąd jak najdalej. Środki, które zgromadziłam pozwoliły na wynajęcie tej kawalerki i na otwarcie małej pierogarni tutaj na parterze. Mam dobre dochody i niczego nam teraz nie brakuje.
- Siostra chodzi do szkoły?
- Oczywiście. Tu niedaleko jest podstawówka. Zdała właśnie do trzeciej klasy i bardzo dobrze się uczy.
- Dostałam nagrodę na koniec roku – wtrąciła się Lusia.
- To prawda. Miała same piątki. Staram się jej zapewnić najlepsze dzieciństwo, którego ja nigdy nie miałam. Chcę, żeby się uczyła, skończyła dobre szkoły i była kimś. Chcę też, żeby zapomniała o tym koszmarze, którego doświadczała przez sześć lat.
- Czy może jakoś pani udokumentować swoje dochody?
- Mogę pokazać wyciągi z konta bankowego i książkę przychodów i rozchodów, bo taką prowadzę od początku działalności. – Sięgnęła do szuflady i wyjęła stamtąd dokumenty. – Proszę. Nie są małe i wystarczają na godne życie. Dzięki ciężkiej pracy już coś osiągnęłam. Mam firmę, samochód, studiuję zaocznie, teraz będę na drugim roku finansów i zarządzania w Szkole Bankowej. Lusia chodzi na zajęcia dodatkowe, angielski i pływanie. Robię dosłownie wszystko, żeby małej niczego nie brakowało.
- Proszę pani Ludka, to najlepsza siostra na świecie – znowu Luśka wtrąciła swoje trzy grosze. – Teraz wróciłam z kolonii w Niemczech i za chwilę jadę na drugie w Bory Tucholskie.
- Miło to słyszeć. Myślę, że wiemy już wszystko. Mamy też opinie pani sąsiadów, z którymi rozmawiałyśmy wcześniej. Są bardzo pozytywne i nie będzie problemów z ustanowieniem opieki nad małą. Stworzyła jej pani znakomite warunki i do życia i do nauki. Naprawdę godne podziwu – wstały z foteli. – Pożegnamy się już. Bardzo dziękujemy za kawę.
Zamknęła za nimi drzwi i odetchnęła z ulgą. Bała się takiego nalotu, ale okazało się, że niepotrzebnie. Uczciwie opowiedziała o wszystkim, a te kobiety chyba to doceniły.
Początek sierpnia okazał się niezwykle owocny. Przede wszystkim podpisała umowę z właścicielem sąsiedniej kamienicy i z kopyta ruszyła z remontem. Tym razem wynajęła ekipę, która szybko i sprawnie odświeżyła ściany, zamontowała piec i stanowisko robocze. Kolejna lada odziedziczona po dawnym właścicielu też przeszła lifting. Ludka intensywnie szukała rąk do pracy. Zamieściła ogłoszenie i w gazecie i na stronie internetowej pierogarni dokładnie opisując, czego spodziewa się po potencjalnych kandydatkach. Zgłosiło się kilka osób, z których wybrała dwie na okres próbny. Kobiety były dość żwawymi emerytkami, a o to Ludce chodziło. W międzyczasie Ewa przyprowadziła swoją koleżankę szkolną. Okazało się, że straciła pracę.
- Ona potrzebuje tej pracy Ludka. Ma na utrzymaniu małe dziecko, a mąż też na bezrobociu.
- Myślisz, że da radę?
- Na pewno.
- W takim razie ma tę robotę. Niech przyjdzie jutro podpisać umowę.
Była tak zagoniona, że nawet nie miała chwili, żeby pogadać z Mateuszem. Mijali się tylko przez pierwsze dwa tygodnie sierpnia. Lusia znowu wypoczywała na koloniach i przynajmniej jej nie musiała organizować opieki.
- Wszystko nadrobimy, – obiecywała Mateuszowi – niech tylko ten młyn się skończy.
Wkrótce filia pierogarni zaczęła działać. Ewa dumna z powierzonej funkcji wywiązywała się ze swoich obowiązków znakomicie. Nawet nie musiała przypominać kobietom o wysokiej jakości wyrobów, bo obie doskonale trzymały standardy. Sklep otwierano o dziesiątej, a zamykano o siedemnastej. Niemal od samego początku miały ruch i Ludka nie narzekała na utargi. Żal było jej Mateusza, który wodził za nią tęsknym spojrzeniem. W końcu zlitowała się nad nim i powiedziała, że połowę soboty i całą niedzielę spędzą tylko we dwoje. Uśmiechnął się szeroko słysząc tę deklarację i skwitował ją jednym słowem.
- Nareszcie.
ROZDZIAŁ 9
Dzięki nowym pracownikom Ludka miała wreszcie trochę luzu. Rano rozwozili wspólnie z Mateuszem pierogi i robili zaopatrzenie w hurtowniach. Potem pomagała jeszcze przy lepieniu przez kilka godzin, ale zazwyczaj popołudnia mieli tylko dla siebie.
W niedziele najchętniej jeździli na plażę, bo tu Ludka regenerowała swoje siły. Spacerowali brzegiem objęci i szczęśliwi. Mateusz ewidentnie był zakochany po uszy, a ona być może nie odwzajemniała tej miłości w sposób, jakiego by pragnął, ale też nie broniła się przed pierwszymi pocałunkami i intymnymi gestami.
Na pewno doceniała jego wrażliwość, uczynność i to, że tak wiele czasu jej poświęcał. Miała w nim prawdziwe oparcie, bo on zawsze był, kiedy tylko go potrzebowała.
Na początku września przyszło zawiadomienie o rozprawie mającej się odbyć w połowie miesiąca w sądzie rodzinnym. Wprawdzie kobiety, które przeprowadzały z Ludką wywiad środowiskowy zapewniły ją, że to będzie tylko formalność, ale nie mogła pozbyć się lęku, że wyciągną z jej życiorysu coś, co spowoduje, że zabiorą jej Luśkę na zawsze. Wiedziała, że pytano też w szkole, czy chodzi na wywiadówki, czy mała chodzi zadbana i przygotowana do lekcji.
Na rozprawę pojechała z Lusią i Mateuszem. Dzięki niemu czuła się pewniej, a on wciąż dodawał jej otuchy mówiąc, że na pewno wszystko skończy się szczęśliwie. Nie mógł z nią wejść na salę, ale siedząc na korytarzu mocno trzymał kciuki. Ludka weszła do środka ze ściśniętym z nerwów żołądkiem. Sędzina zauważyła jej zdenerwowanie i uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco.
Lusię zabrano do jakiegoś pokoju. Miał z nią rozmawiać psycholog dziecięcy i dzięki monitoringowi, zgromadzeni na sali ludzie mieli możliwość oglądać przebieg tej rozmowy.
Ludka wstała i przedstawiła się. Podała sędzinie swój dowód osobisty. Padły rutynowe pytania, niemal identyczne jak te, które zadawały jej kobiety z ośrodka. Nie kryła niczego. Miała świadomość, że jeśli będzie szczera, to sąd oceni jej wypowiedzi na korzyść. Opowiedziała historię swojego życia i Lusi od samego początku.
- Od jak dawna opiekuje się pani siostrą?
- Od momentu jej urodzenia. Matka przyniosła któregoś dnia noworodka do domu i uznała, że na tym jej rola się skończyła. To ja zajmowałam się małą. Karmiłam, przewijałam, chodziłam do lekarzy, gdy była chora. Miałam dwanaście lat, a musiałam spełniać rolę matki. Byłyśmy biedne. Rodzice pili na umór nie martwiąc się, czy mamy co jeść i w co się ubrać. Zbierałam złom, żeby zarobić na jedzenie dla nas. Chodziłam do opieki społecznej, żeby wyżebrać odżywki dla dziecka, mleko w proszku czy pampersy. To było bardzo upokarzające – rozpłakała się. – Tacy ludzie jakimi byli moi rodzice, nigdy nie powinni mieć dzieci. Czasami myślałam, że o wiele lepiej byłoby nam w domu dziecka niż przy nich.
- Skończyła pani jakąś szkołę?
- Skończyłam liceum gastronomiczne w Katowicach. Mam maturę. Obecnie studiuję zaocznie w Szkole Bankowej. Jestem na drugim roku.
- Mam tu opinię dyrektorki szkoły, do której uczęszcza siostra i opinię jej wychowawczyni. Obie są bardzo pochlebne. Mówią, że dziecko przychodzi do szkoły schludnie ubrane i czyste, przygotowane do zajęć i zaopatrzone w drugie śniadanie. Nie ma więc tu żadnych oznak zaniedbania.
- Proszę sądu, ja przysięgłam sobie uciekając z domu, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ona miała szczęśliwe dzieciństwo. Ona musiała zapomnieć o tych okropnościach, które obie przeżyłyśmy. Myślę, że mi się to udało.
- Posłuchajmy teraz rozmowy z psychologiem.
Pokazano przytulny pokój i Luśkę siedzącą przy stoliku, a obok kobietę, która rozmawiała z nią cicho.
- Jak się nazywasz?
- Alicja Szulc.
- Ile masz lat?
- Osiem i siedem miesięcy. Chodzę już do trzeciej klasy – powiedziała mała z dumą.
- A skąd przyjechałyście do Gdańska?
- Z Katowic, ale my uciekłyśmy proszę pani.
- Uciekłyście? Dlaczego?
- Bo nasi rodzice byli niedobrzy. Ciągle pili, a nas wyrzucali z domu. Bili nas i nie dawali nam jeść. Musiałyśmy zbierać puszki i makulaturę i same zarobić na jedzenie.
- My? To znaczy ty i…
- Moja siostra, Ludka. Ona jest mądra i dba o mnie nie tak jak mama. Bardzo ją kocham, bo jest najlepszą siostrą na świecie. Ona myśli, że ja jestem jeszcze dzieckiem i niewiele rozumiem, ale ja przecież wiem, że to dla mnie pracuje tak ciężko. Od dwóch lat nigdzie nie wyjeżdżała, nie odpoczęła, za to mnie już cztery razy wysłała na kolonie i raz na zimowisko. W tym roku byłam w Niemczech, a ona nigdy nie była za granicą – pochwaliła się.
- Pani w szkole mówi, że jesteś wzorową uczennicą.
Twarz Luśki rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.
- Bardzo lubię szkołę. Lubię się uczyć i dużo czytać. Uczę się też angielskiego, bo Ludka mówi, że dobrze jest znać języki.
- Wystarczy – sędzina oderwała wzrok od monitora. – Myślę, że mamy już jasność. Pani Szulc, chcę tylko powiedzieć, że życzyłabym sobie wiele takich spraw jak ta. Spraw, które nie budzą najmniejszych wątpliwości i tak bardzo ułatwiają podjęcie decyzji. Siostra zostaje przy pani. Stosowne orzeczenie zostanie przesłane pani na adres domowy. A tak już zupełnie prywatnie powiem, że bardzo panią podziwiam za odwagę, determinację i wielkie serce. Życzę i pani i siostrze szczęścia. Zamykam rozprawę.
Po twarzy Ludki toczyły się prawdziwe potoki łez. Nie potrafiła zapanować nad wzruszeniem. Z twarzą czerwoną od płaczu wyszła na korytarz. Mateusz zobaczywszy ją w takim stanie był przerażony.
- Kochanie, co się stało? Zabierają ci Lusię?
- Nie…, wszystko w najlepszym porządku. Zostaje ze mną, a ten płacz, to emocje, które ze mnie teraz wychodzą.
Na korytarz w towarzystwie pani psycholog wyszła Lusia i podbiegła do Ludki. Ta przykucnęła i przytuliła siostrę mocno.
- Byłaś bardzo dzielna kochanie, bardzo dzielna… Wracajmy do domu.
- A może nie do domu? Może powinnyście to wszystko odreagować? Jeśli się zgodzicie, to porwę was na pyszne lody z bitą śmietaną, a po nich na spacer po parku. Należy wam się oddech – zaproponował Mateusz.
- Ludka, ja chcę na lody. Zgódź się, co…?
- Ach, wy to wiecie jakich użyć argumentów, żeby mnie przekonać i wiecie, że nie jestem w stanie wam niczego odmówić. Jedźmy na te lody. Sama nabrałam na nie ochoty.
Wracali. Ten dzień spędzili bardzo przyjemnie mimo rozprawy w sądzie. Już z daleka zauważyli spory tłum przed kamienicą.
- To chyba nie kolejka po pierogi? Coś musiało się stać.
Mateusz zaparkował, a Ludka pośpiesznie wysiadła z samochodu. Zauważyła Karską i podbiegła do niej.
- Pani Basiu, co się dzieje? – Karska odwróciła się do niej.
- Nic dobrego moje dziecko, nic dobrego… Pani Wiśniewska, ta z pierwszego piętra zasłabła. Teraz jest u niej pogotowie. To chyba coś z sercem, bo od dawna uskarżała się na nie. Nie wiem czy ona to przeżyje. Ma już przecież dziewięćdziesiąt dwa lata. Wanda zadzwoniła po jej córkę, bo kiedyś ta dała jej swój numer telefonu.
- Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy…
Ludka wróciła do samochodu i wyłuszczyła Mateuszowi sytuację. Ledwie skończyła mówić w drzwiach pokazała się tęga, zapłakana kobieta. Podeszła do Karskiej.
- Mama nie żyje pani Basiu. Jak tylko ją pochowamy, zaczniemy opróżniać mieszkanie.
- Spokojnie droga pani, – Karska pogładziła jej ramię – nie ma pośpiechu. Bardzo pani współczuję. Niezmiernie lubiliśmy mamę, bo mimo wieku zachowała niezwykłą pogodę ducha.
- Dziękuję. Wiem, bo często o was opowiadała. Żyjecie tu jak w rodzinie. Przepraszam, wynoszą ciało. Będę musiała iść. Powiadomię o pogrzebie. Do widzenia.
Smutny to był widok. Tłum nagle zamilkł, gdy wyjechały z sieni nosze, na których leżała pani Wiśniewska zapakowana w biały worek. Ludce było jej bardzo żal. Kobieta była niedołężna i nigdzie nie wychodziła. Ludka zaglądała do niej czasem przynosząc jej porcję gorących pierogów z mięsem i boczkiem, które ta najbardziej lubiła. Ot życie…
Wrzesień się kończył. Mateusz od pierwszego października zaczynał pracę w firmie rodziców. Na szczęście firma miała swoją siedzibę bardzo blisko Ogarnej na Amundsena i to było dla Mateusza bardzo pocieszające. Za to Ludce przybyło obowiązków, bo już bez niego musiała sobie poradzić, a poza tym i ona zaczynała rok akademicki.
Na początku października przyszła do niej Karska z pewną propozycją.
- Córka Wiśniewskiej zdała mi dzisiaj klucze. Pomyślałam, że może chciałabyś się przenieść na większe mieszkanie. Czynsz jest tylko o dwieście złotych wyższy niż tutaj, a tam masz do dyspozycji trzy wielkie pokoje. Mogłabyś spokojnie urządzić pokój dla Lusi, swoją sypialnię i salon. Kuchnia jest trzy razy większa niż twoja. Jak chcesz, to pokażę ci. Oczywiście mieszkanie trzeba by było odświeżyć, bo nie było malowane od lat, ale przecież poradziłabyś sobie. No i to pierwsze piętro, a nie trzecie. Na twoje ma zakusy Ewa. Chce się usamodzielnić i nie siedzieć wciąż na karku rodzicom. Płacisz jej tyle, że jak sama mi mówiła, stać ją na wynajęcie kawalerki. Co ty na to?
- Trochę mnie pani zaskoczyła pani Basiu, ale ma pani rację. Luśka rośnie i powinna mieć swój własny pokój. Bardzo ciekawa jestem tego mieszkania, bo nie wchodziłam do niego dalej jak do przedpokoju.
Zeszły na piętro i Karska otworzyła drzwi. Mieszkanie było ogromne. Z przedpokoju prowadziły odrębnie drzwi do pokoi i żaden z nich nie był przechodni. Kuchnia była bardzo duża. Oczami wyobraźni Ludka widziała spory stół, przy którym można normalnie usiąść i zjeść posiłek. Mieszkanie istotnie wymagało remontu i to generalnego, ale nie bała się go. Teraz stać ją było na wynajęcie solidnych fachowców, którzy doprowadziliby to miejsce do stanu używalności.
- Biorę pani Basiu. Od jutra zacznę szukać jakiejś firmy remontowej. Zmienię kafelki i w kuchni i w łazience. Położę nowe podłogi. Ileż tu przestrzeni. Teraz jak nie ma tu w ogóle mebli wydaje się ogromna, prawda?
Była tak podekscytowana, że wróciwszy do swojego mieszkania zadzwoniła do Mateusza.
- Bardzo chciałabym, żebyś obejrzał to mieszkanie i może coś doradził.
- Będę o piętnastej trzydzieści i najpierw zamawiam porcję pierogów, bo na pewno będę głodny.
- Załatwione. Czekam na ciebie.
Po południu oglądali mieszkanie wspólnie. Mateusz twierdził, że ono ma naprawdę spory potencjał i można je genialnie urządzić.
- Jak chcesz, to jutro możemy pojechać i obejrzeć płytki. Teraz mają ogromny wybór. Tu najlepsze by były takie ogromne kafle. To ma też dodatkową zaletę, bo kładą się błyskawicznie. Łazienka jest taka wielka, że spokojnie oprócz wanny może stanąć brodzik. Sam układ mieszkania rewelacyjny, a ten najmniejszy pokój idealny dla Lusi. Jak już wszystko zrobią, będzie naprawdę pięknie.
Nie tracili czasu. Przez kolejne dwa tygodnie jeździli i zamawiali potrzebne materiały. Ludka postanowiła wymienić drzwi na bardziej nowoczesne i to nie tylko te zewnętrzne, ale i te od pokoi. Wybrała kolory ścian łagodne, pastelowe. Generalnie wszystko miało być nowe łącznie z piecami gazowymi, armaturą i wymianą rur. Taką też umowę zawarła z ekipą, która miała wykonać remont.
Wydała mnóstwo pieniędzy, ale wiedziała, że to jest inwestycja na lata, inwestycja w przyszłość swoją i Lusi.
Musiała przyznać, że ludzie z firmy spisali się doskonale. Wszystko było bardzo dopracowane i nie odstawiono fuszerki. Teraz mogła się skupić na kupowaniu mebli i urządzaniu przytulnego pokoju dla Lusi. Mała sama wybrała sobie mebelki i Ludka musiała przyznać, że ma naprawdę niezły gust, bo jej samej też się podobały.
Wkrótce opróżniała stare mieszkanie, bo Ewa chciała przywieźć własne meble.
Święta spędzała już na nowym miejscu. Jak zwykle na wigilii obecna była Karska i Wanda z Władkiem. Mateusz wigilię spędzał z rodzicami, ale dwa świąteczne dni z Ludką i Lusią.
Życie zdecydowanie przyhamowało. Kolejna sesja, urodziny i znowu sesja i Mateusz zawsze wierny, wciąż trwający przy niej i kochający ją bez pamięci.
Wyszła z budynku szkoły uśmiechnięta i szczęśliwa. Na parkingu zauważyła swojego chłopaka z ogromnym bukietem róż i Lusię, już prawie dwunastolatkę dzierżącą w dłoni bukiecik stokrotek. Podeszła do nich mocno zaskoczona.
- A co wy tu robicie?
- Nie mogliśmy nie przyjść i pogratulować ci – Mateusz już całował jej usta. – Jestem pewien, że obroniłaś się celująco. Gratuluję.
- Ja też – Lusia przylgnęła do niej. – Jaki stopień dostałaś?
- Piątkę i jestem bardzo szczęśliwa. Koniecznie trzeba to uczcić. Zapraszam was na pyszny obiad, a po nim na spacer plażą.
Szli brzegiem czule objęci, a Lusia biegła przed nimi schylając się co chwilę i zbierając drobne muszelki. Ludka popatrzyła na nią z miłością. Nawet nie zauważyła, kiedy jej mała siostrzyczka tak wyrosła. Właśnie skończyła piątą klasę i kolejny, już drugi raz przyniosła do domu świadectwo z czerwonym paskiem. Czy mogłyby to wszystko osiągnąć, gdyby zostały w Katowicach? Była pewna, że Lusia zdemoralizowałaby się wcześniej czy później, a ona sama być może skończyłaby jak Zosia Głowacka pozostawiona sama sobie i z małym dzieckiem. Podniosła głowę i spojrzała w utkwione w siebie oczy Mateusza. Przytuliła się mocniej do niego.
- Jestem szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa. Kocham cię.
ROZDZIAŁ 10 +18
ostatni
Tym razem oboje odwozili Lusię na miejsce zbiórki. Nie jechała na kolonie, ale na obóz kondycyjny organizowany przez klub pływacki, do którego zapisała się rok temu. Cały miesiąc miała spędzić nad jeziorami i przygotowywać się do pierwszych w jej życiu zawodów pływackich. Ludka w życiu by nie przypuszczała, że jej siostra tak bardzo pokocha ten sport. W dodatku dowiedziała się od jej trenera, że Luśka świetnie rokuje i może osiągnąć bardzo wiele.
- Ma zapał, wielką determinację i chęć wygrywania. Jest niesamowicie ambitna. Będą z niej ludzie.
Takie pochwały lały miód na serce Ludki. Podjechały dwa autokary i Luśka pośpiesznie uściskała ich oboje.
-Do zobaczenia kochani. Będę dzwonić od czasu do czasu i zdawać relację. W końcu muszę wygrać te zawody, nie? – roześmiała się.
Kiedy wracali już do domu Ludka tylko kręciła głową.
- Ona zawsze była ambitna, ale żeby do tego stopnia? Z drugiej strony jest bardzo uparta i konsekwentna. Jak się na coś uprze, to nie ma Boże zmiłuj.
Mateusz skupiony na drodze uśmiechnął się pod nosem.
- Nawet nie wiesz jak ona bardzo przypomina ciebie. Wymieniłaś wszystkie cechy, które posiadasz ty sama. Pod tym względem jesteście identyczne, choć fizycznie zupełnie różne.
- Nigdy ci tego nie mówiłam, ale myślę, że Luśka nie jest córką mojego ojca. Matka prowadziła dość rozwiązły tryb życia, a ona nie przypomina urodą ani jej ani jego. Oni oboje byli brunetami. Ja zdecydowanie jestem podobna do mamy, a Luśka to blondaska o błękitnych oczach. Zresztą dla mnie to było bez znaczenia. Nagle pojawiło się dziecko, którym musiałam się zająć, bo gdybym tego nie zrobiła zginęłoby marnie.
- Nie wracajmy już do tego. Te wspomnienia zawsze wywołują u ciebie łzy, a ja bardzo nie lubię kiedy płaczesz i jesteś smutna. Jest niedziela. Cieszmy się nią. Masz jakieś specjalne życzenia, czy jak zwykle jedziemy do Jelitkowa?
- Poleniuchujmy na plaży, co? Jak zgłodniejemy pójdziemy na dorsza z frytkami.
Wtarł delikatnie olejek w jej plecy. Zawsze drżała pod wpływem dotyku jego rąk. Były takie subtelne i pieściły jej ciało z największą miłością. Odgarnął jej długie włosy i złożył lekki pocałunek na szyi.
- Ludka wyjdź za mnie – usłyszała jego szept. Odwróciła się gwałtownie patrząc mu z przejęciem w oczy. Dopiero po chwili zauważyła czerwone, aksamitne pudełeczko, które trzymał w dłoni.
Uchylił wieczko i jej oczom ukazał się najpiękniejszy pierścionek, jaki w życiu widziała. – Wiesz, że kocham cię nad życie. Kocham od momentu, gdy zgrzaną z wypiekami na twarzy zobaczyłem cię w twojej pierogarni. Zawładnęłaś moim sercem na dobre. Nie chcę już dłużej czekać. Cztery lata to dość. Chcę założyć rodzinę, chcę mieć z tobą dzieci i chcę się przy tobie zestarzeć. Zostaniesz moją żoną?
- Zostanę – powiedziała cicho. – Przecież kocham cię równie mocno.
Wyjął to cudo sztuki jubilerskiej i wsunął jej na palec. Przylgnął do jej ust całując namiętnie. Kiedy zdyszani oderwali się od siebie powiedział jeszcze.
- To właśnie chciałem usłyszeć. Ty to wiesz jak uszczęśliwić człowieka.
Wrócili do domu. Mateusz od dłuższego czasu pomieszkiwał u niej. Miał tu całkiem sporo swoich rzeczy. Nigdy nie protestowała, bo wydawało jej się całkowicie naturalne, że gdy dwoje ludzi się kocha, to wcześniej czy później zamieszkają razem. Luśka też nie wyraziła sprzeciwu. Świetnie dogadywała się z Mateuszem i lubiła go.
Weszli razem pod prysznic, żeby spłukać piach, który wciskał się w każde załamanie skóry i drażnił. Mateusz popatrzył na nagą Ludkę zachłannie. Pobudził się.
- Pragnę cię – wyrzucił z siebie namydlając jej plecy. Stanęła na wprost niego. Jego oczy patrzyły na nią pożądliwie. Przylgnęła do jego ust. Wpił się w jej własne namiętnie i mocno. Wsunął dłoń pod szczupłe pośladki i uniósł ją lekko. Niemal natychmiast poczuła go w sobie. Westchnęła odchylając głowę do tyłu. Oparł ją o ścianę i nie przestając całować zaczął się w niej poruszać. Seks z nim był zawsze pełen żaru i wielkiej namiętności. Nie pierwszy raz go uprawiali. Odwrócił ją plecami do siebie nie przerywając penetracji. Oparła dłonie ścianę Poddając się silnym pchnięciom. Uklęknął pociągając ją za sobą. Objął dłonią w pasie pieszcząc drugą jej naprężone z podniecenia sutki. Oparła się o jego tors wyprężając się jak struna. Zjechał dłonią niżej drażniąc jej płeć. Ogarnęło ją błogie drżenie. Napięcie było nie do wytrzymania. Przyspieszył. Klęczała na dnie brodzika a on wchodził w nią raz za razem do samego końca. Krzyknęła. Pierwsze skurcze zawładnęły jej ciałem. Poczuła ciepło w dole brzucha i już wiedziała, że Mateusz też doszedł. Trwał tak przez dłuższą chwilę nie wychodząc z niej. Podniósł ją do pozycji siedzącej przytulając usta do jej pleców.
- To było mocne – szepnął. – Byłaś wspaniała.
Oboje lubili seks. Ludka byłaby hipokrytką, gdyby twierdziła, że jest inaczej. Wystarczyło jego jedno pożądliwe spojrzenie, czy dotyk dłoni na jej nagim ciele, a już była pobudzona i pragnęła go wszystkimi zmysłami. Nie używali prezerwatyw, bo jak twierdził Mateusz to byłoby jak lizanie cukierka przez szybkę. Ona brała pigułki i bardzo tego pilnowała. Gdyby nie to, pewnie już dawno zaszłaby w ciążę. Przecież przynajmniej od dwóch lat uprawiali intensywne współżycie.
Prawie zasypiała, gdy poczuła, że jego usta wdarły się w jej płeć.
- Mateusz, – westchnęła – czy ty nigdy nie masz dość?
- Nigdy. Trafiło mi się takie ciało i miałbym tego nie wykorzystać? Nie bądź okrutna i daj się jeszcze trochę popieścić. Uwielbiam seks z tobą.
Pod wpływem jego języka i palców coraz bardziej wilgotniała. Sutki znowu sterczały w przyjemnym podnieceniu czekając na pieszczotę. Tym razem seks był spokojny, nieśpieszny. Mateusz celebrował każdy ruch, delektował się każdym złożonym na jej ciele pocałunkiem. Jej ciało drżało jakby miało za chwilę rozpaść się na tysiąc kawałków. Z ust wyrwało się przeciągłe westchnienie, gdy ogarnęła ją fala błogich spazmów. Dyszeli oboje a on całował te słodkie, rozchylone usta szeptając w nie miłosne zaklęcia.
Pierścionek na jej palcu nie uszedł uwagi Wandy i Ewy. Zaczęły ją wypytywać, czy to rzeczywiście prawda.
- No prawda. Awansowałam na narzeczoną.
- To kiedy ślub? – dopytywały się.
- Tego jeszcze nie wiem. Nie ustaliliśmy daty, ale Mateusz chce jak najszybciej.
- No, wcale mu się nie dziwię – roześmiała się Wanda. – Cztery lata szlifuje tu bruki. Najwyższy czas. Dobry chłopak ci się trafił Ludka i kocha cię, to widać na kilometr.
Mateusz wszedł do firmy i od razu skierował swoje kroki do gabinetu rodziców. Przywitał się z nimi i rozsiadł się wygodnie na fotelu.
- Żenię się – rzucił znienacka. Oboje podnieśli na niego zdumiony wzrok. Szybko jednak ochłonęli i zasypali go gradem pytań. – Spokojnie. Zaraz wszystko wam opowiem. Wczoraj Ludka powiedziała „tak”. Oświadczyłem się jej. Już nie chcę tracić więcej czasu. Kocham ją i chcę, żeby została moją żoną.
Matka złożyła ręce jak do modlitwy,
- No nareszcie. Już myślałam, że nie dożyjemy tego dnia. Marzyliśmy o tym od dawna. W końcu może doczekamy wnuków. Ludka, to taka mądra dziewczyna i pracowita. Jestem pewna, że będziecie ze sobą szczęśliwi.
- Już jesteśmy mamo. Chciałbym, żeby ślub odbył się jesienią, w październiku. W związku z tym, że to za niespełna cztery miesiące, musimy się sprężać. Chodzi głównie o wynajęcie sali. Wiem, że z tym mogę mieć największy problem. Pomożecie?
- No pewnie. Zdaj się na mnie. Poproszę Magdę. Ona ma jakieś zaprzyjaźnione małżeństwo, chyba z Sopotu, które prowadzi ekskluzywną restaurację. Na pewno dowiem się szczegółów i powiadomię cię. Moja siostra nie takie rzeczy załatwiała. Ale się cieszę synku. Ojciec nic nie mówi, ale też ma szczęśliwą minę.
- Bo nie dopuszczasz mnie do głosu. Gratuluję synu – uścisnął Mateuszowi dłoń. – Trafiła ci się naprawdę świetna dziewczyna.
Mimo nawału zajęć oboje przygotowywali się do tego ważnego dla nich dnia. Ludka wertowała katalogi ślubne i w końcu upatrzyła sobie suknię, która podobała jej się najbardziej. Była dość skromna bez wymyślnych falban, czy bogatych koronek. Zdecydowanie nie pasował do niej też długi welon. W grę wchodził niewielki stroik fantazyjnie wpięty w długie włosy Ludki. Właścicielka salonu sukien ślubnych, do którego trafiła, zadeklarowała sprowadzenie wymarzonej sukni i umówiła się z nią już na konkretny termin, żeby Ludka mogła ją przymierzyć.
Termin ślubu Mateusz uzależniał od załatwienia sali. Matka już po tygodniu miała dla niego dobre nowiny.
- Rozmawiałam z ciotką Magdą, a ona natychmiast skontaktowała się z tymi ludźmi. Okazało się, że ta restauracja to na osiedlu Jasień, pięć kilometrów od centrum, ale to przecież żadna odległość i będzie dostępna dziesiątego października. Idealnie, prawda? To świetna data. Restauracja nosi nazwę „Leszczynowy Dworek”.
- Rzeczywiście. W takim razie na ten dzień zaklepujemy urząd stanu cywilnego i kościół. Dziękuję mamo. Najbardziej się obawiałem, że nie damy rady załatwić sali. Jeszcze dzisiaj usiądę z Ludką i zrobimy listę gości. Ona wprawdzie nie ma żadnej rodziny oprócz Lusi, ale na pewno będzie chciała zaprosić sąsiadów, bo jest z nimi bardzo zżyta. Zresztą ja też polubiłem ich wszystkich. W tym tygodniu pojedziemy też do jubilera po obrączki. Poza tym bardzo chciałbym zabrać Ludkę do tego „Leszczynowego Dworku”, żeby dogadać się co do ceny i ustalić menu, ale to dopiero jak uzyskam potwierdzenie tej daty w urzędzie i kościele.
Wieczorem usiadł z Ludką przy laptopie i wyszukał informacje dotyczące sali weselnej, którą załatwiła jego rodzicielka.
- Ładny…, naprawdę ładny. Podoba mi się – Ludka przeglądała galerię zdjęć. – Duża sala. Nie będziemy mieć aż tylu gości.
- No, trochę ich będzie, bo ja mam całkiem sporą rodzinę. Na pewno jednak nie przekroczymy liczby siedemdziesięciu osób. Chciałbym też, żebyśmy zrobili listę gości. Jutro polatam po mieście i zaklepię termin u księdza i w urzędzie, a potem powinniśmy pojechać obejrzeć to miejsce. Wtedy musimy znać liczbę gości, bo trzeba będzie ją podać i ustalić menu. Najdalej w poniedziałek porywam cię do jubilera. Nie chcę kupować obrączek sam, bo a nuż ci się nie spodobają. Wybierzemy razem. Aha, jeszcze zaproszenia trzeba będzie kupić, ale to przy okazji.
Ludka spojrzała na niego z podziwem.
- Dobrze, że przynajmniej jedno z nas ma głowę na karku. Ja kompletnie tego nie ogarniam.
- Będzie dobrze kochanie. Ja trzymam rękę na pulsie za nas oboje.
Wyszła z kościoła uśmiechnięta od ucha do ucha z policzkami mokrymi od łez, ale z sercem przepełnionych wielką miłością i szczęściem. Obok niej kroczył mężczyzna, którego obdarowała wielką miłością i który był teraz całym jej życiem. Ona – Ludmiła Madejska została dzisiaj żoną. Z miłością spojrzała na swojego męża. Przed nią kroczyła Lusia, która tak pięknie im zaśpiewała dzisiaj Ave Maria, czym zrobiła im ogromną niespodziankę. Msza i zaślubiny trwały prawie godzinę, bo Mateusz dowiedziawszy się, że w urzędzie nie ma wolnych terminów na dziesiątego października, zrezygnował i załatwił ślub konkordatowy.
Na kościelnych schodach oblegli ich goście. Najpierw życzenia złożyli im rodzice Mateusza, a potem jego dalsza rodzina. Na końcu podeszli ludzie, których tak mocno pokochała i którzy od samego początku byli dla niej ogromnym wsparciem, jej sąsiedzi, których od dawna uważała za swoich przyjaciół. Wanda z Władkiem, Ewa ze swoim chłopakiem, Karska, dwie starsze panie lepiące u niej pierogi, państwo Limańscy z drugiego piętra z dziećmi i pan Lasok, zażywny staruszek, któremu dwa razy w tygodniu zanosiła porcję jego ulubionych pierogów ruskich. Zabrakło pani Wiśniewskiej, która była już w lepszym świecie. Była tak wzruszona ich widokiem, że nie mogła wykrztusić słowa, a jedynie płakać ze szczęścia, że są tu z nią wszyscy. Rzucono garść drobniaków. Schylili się, żeby je pozbierać w czym gorliwie pomagała im Lusia. Potem całe towarzystwo zapakowało się w samochody i pojechało świętować ten wyjątkowy dzień do Leszczynowego Dworku.
Była już mocno zmęczona. Przysiadła na chwilę, żeby odsapnąć i omiotła spojrzeniem salę, na której weselni goście nie próżnowali i tańczyli do utraty tchu. Jej Mateusz szalał z Lusią, obok jej teściowie, Karska, która wiecznie narzekała na bolące nogi, tym razem nie odmówiła sobie zabawy. – To jest moje szczęście – przeleciało jej przez głowę. – Udało się. Odczarowałam swój los i Lusi. Dałam radę. Teraz może być już tylko lepiej. – Uśmiechnęła się promiennie do swojego męża, który wraz z jej siostrą podbiegł do niej. – Kocham was – wyszeptała. – Najbardziej na świecie.
K O N I E C
Comments