ROZDZIAŁ 7
Chciał wyjść, ale zatrzymała go jeszcze.
- Odpowiem panu. Nie mam własnych dzieci, ale mam pojęcie o ich wychowaniu. Własną siostrę wychowywałam sama od chwili jej narodzin. Mama zmarła przy porodzie. Doskonale wiem, ile trzeba włożyć trudu, troski, miłości i konsekwencji w wychowanie takich maluchów. Ma pan piękne dzieci i takie do pana podobne. Nie szkoda panu marnować tej jedynej, niepowtarzalnej relacji między panem a nimi? Rodzice nie będą żyć wiecznie. Co pan zrobi, kiedy ich zabraknie? Wynajmie kolejną mało doświadczoną opiekunkę? Jeśli czuje się pan urażony to przepraszam. Wiem jednak, że mam rację. Pana matka panu o tym nie powie. Kocha pana i chce panu oszczędzić najgorszego. Niestety robi to kosztem swojego zdrowia. O niej też powinien pan pomyśleć.
- Tak pani uważa? Uważa pani, że ma rację? Powtórzę raz jeszcze. Nic pani o mnie nie wie. Nie ma pojęcia jaki jestem i jak traktuję własne dzieci. Na podstawie strzępów informacji usłyszanych od mojej matki wyrobiła sobie pani bardzo złe zdanie na mój temat. Gdyby nie fakt, że jestem poirytowany przebiegiem tej rozmowy, być może usłyszałaby pani ode mnie jak to naprawdę jest. W obecnej sytuacji nie czuję się w obowiązku, żeby mówić pani o czymkolwiek. Powiem tylko jedno. Niech pani zajmie się własnym życiem i nie babra w cudzym. Żegnam panią.
Szybkim krokiem opuścił salę zamykając za sobą drzwi. – Co za bezczelne babsko. Jak śmiała mi mówić te wszystkie rzeczy. To przechodzi ludzkie pojęcie.
- Marek? – usłyszał głos matki i odwrócił się. – Już po rozmowie? O czym mówiliście?
- O niczym szczególnym mamo. Panna Cieplak wzięła sobie za cel umoralnianie mnie i prawienie mi kazań. Zresztą nie chcę o tym rozmawiać, bo jestem zdenerwowany. Jeśli chcesz jeszcze tam wejść to idź. Ja zabiorę dzieci na zewnątrz. Będziemy na parkingu.
Helena powtórnie weszła do sali, w której leżała Ula. Po tym, co usłyszała od Marka miała mieszane uczucia. Zauważyła, że Ula leży skulona i płacze. Przerażona podeszła do niej.
- Ula, pani Urszulo, dlaczego pani płacze? Co się stało? Boli panią coś?
Wytarła z policzków łzy i pokręciła głową.
- Nie pani Heleno. Nic mnie nie boli. Jestem po prostu beznadziejnie głupia i tyle. Nie powinnam zabierać głosu w kwestiach, które zupełnie mnie nie dotyczą. Nie powinnam się wtrącać. Właśnie zdałam sobie sprawę jak mocno uraziłam pani syna. Nie powinnam była mówić mu tego wszystkiego. Przecież w ogóle go nie znam. Znowu chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle. Lepiej było ugryźć się w język i milczeć. Nie chciałam, żeby tak wyszło, naprawdę – rozpłakała się znowu.
- Kochanie, ale ja nie wiem o co chodzi? Co mu takiego powiedziałaś? – Helena nawet nie zdawała sobie sprawy, że zaczęła mówić Uli po imieniu.
- Ja…, ja chciałam tylko, żeby zrozumiał, że nie może zrzucać opieki nad takimi żywymi i ruchliwymi dziećmi na panią. Że pani nie daje sobie rady… Chciałam, żeby zrozumiał, że dzieci potrzebują ojca…Kiedy teraz to mówię, brzmi okropnie. Boże…, jaki on musi być zły na mnie i urażony. Koniecznie muszę go za to przeprosić, tylko nie wiem, czy będę miała ku temu okazję. – Helena pogładziła jej dłoń.
- Jemu na pewno szybko przejdzie. Nie jest zawzięty ani pamiętliwy. A okazja na pewno będzie jeszcze nie jedna, żeby sobie wszystko wyjaśnić. Zostawię ci moją wizytówkę. Jakbyś czegoś potrzebowała, to bardzo cię proszę nie krępuj się i dzwoń. Za miesiąc wyjeżdżam z mężem do Szwajcarii. Koniecznie musi podreperować zdrowie. Dzieci zostają z Markiem. I tak musi wynająć do nich opiekunkę, bo sam nie da rady pracować i ich doglądać. Pożegnam się już. Nie płacz, bo myślę, że kilka słów prawdy, które od ciebie usłyszał na pewno mu nie zaszkodzi. Do widzenia.
Wracali do domu w milczeniu. Marek nadal nie potrafił wyciszyć emocji po rozmowie z Ulą. Do obiadu było jeszcze trochę czasu i Helena zaproponowała spacer. Po trosze chciała też Markowi pokazać jak ciężki może być taki spacer z dziećmi. Jej syn uznał tę propozycję za trafioną. Być może uda mu się przewietrzyć głowę i pogodzić choć z częścią zarzutów, które usłyszał od Uli. Podjechał na parking i wyciągnął dzieci z tylnego siedzenia. Nawet nie spostrzegł jak Kacper biegł już sam do bramy. Zauważył to w ostatniej chwili.
- Pilnuj jej – rzucił do matki wskazując na Amelkę a sam pognał za synem. Dopadł go i szarpnął nim.
- Jeszcze ci mało?! – krzyknął. – Chcesz wpaść pod samochód?! Nie słyszałeś co mówiła pani Ula?! Masz trzymać mnie, albo babcię za rękę. Masz się nie oddalać. Rozumiesz?! Żadnej samowolki. Nie będę latał za tobą jak idiota! Dawaj rękę! – Przestraszony malec posłusznie wsunął dłoń w dłoń ojca i rozpłakał się głośno. Jeszcze nikt tak na niego nie krzyczał. Marek był wściekły. – Jesteś niegrzeczny i nieposłuszny. Ja nie będę tego tolerował, albo więc będziesz się słuchał, albo za każdym razem dostaniesz karę za takie zachowanie.
Podeszła Helena z Amelką i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Marek…, Marek…, Tak nie można. On jest jeszcze za mały, żeby odróżnić sytuację, która mu zagraża od tej, która jest bezpieczna. Trzeba mu to wytłumaczyć na spokojnie a nie krzyczeć na niego. Opanuj się.
Dopiero jak przekroczyli bramę parku puścił rękę syna.
- Tu możesz szaleć do woli, ale jak was zawołam macie natychmiast przyjść. Teraz zaprowadźcie nas do wiewiórek. - Kiedy pobiegły przodem zapytał matkę. - Czy ja też taki byłem? Też tak was nie słuchałem? Może to po mnie odziedziczyły tę nadpobudliwość? – Helena pokręciła głową.
- Byłeś inny. Czułeś respekt do ojca. On nigdy cię nie uderzył, ale wystarczyło, że spojrzał groźnie i tym przywracał cię do pionu. On też cały czas pracował. Rozwijał wraz z Francesko firmę i miał naprawdę mnóstwo roboty. Jednak gdy wracał do domu zawsze miał dla ciebie czas, choćby na krótką zabawę. Byłam też ja. Zajmowałam się tobą mimo, że też pracowałam. Zabierałam cię często ze sobą. Dopiero później jak byłeś starszy zatrudniliśmy opiekunkę. Gdyby żyła Wiktoria na pewno miałbyś łatwiej, ale jej nie ma i trzeba poradzić sobie bez niej. Dzieci są do nas przywiązane, ale to nie my jesteśmy ich rodzicami. To ty powinieneś się postarać, żeby zrozumiały, że jednak są przez ciebie kochane. Potrzebują tego. Są jeszcze małe, a przecież widzę jak reagują, gdy inne dzieci przychodzą do piaskownicy ze swoimi rodzicami. Stają jak wryte i patrzą na nie z rozdziawionymi buziami. One nie znają czegoś takiego, bo zawsze przychodzą tu ze mną lub z opiekunką. Przecież nie jesteś złym człowiekiem. Potrafisz kochać i nie wierzę, że nie czujesz nic do swoich własnych dzieci. Są żywiołowe i często nie słuchają, ale potrafią być też słodkie i takie kochane. Sam musisz znaleźć sposób, żeby do nich dotrzeć. Nie krzykiem, ale właśnie łagodnością. Pomyśl o tym. To naprawdę miłe mieć świadomość, że ma się dwójkę cudownych, zdrowych dzieci. Myślę, że za długo jesteś sam. Może powinieneś się rozejrzeć za jakąś kobietą, która będzie w stanie pokochać i ciebie i dzieciaki? Przecież nie będziesz całe życie wdowcem. Jeszcze jesteś młody i masz pełne prawo, żeby ułożyć sobie życie na nowo. – Roześmiał się gorzko.
- A która będzie mnie chciała z takim przychówkiem. To nierealne mamo.
- Nie bądź taki sceptyczny i zgorzkniały. Świat jest pełen porządnych kobiet i na pewno znajdzie się taka, która zaakceptuje to w pełni. Ja w to wierzę. A tak już zmieniając temat, to jakie masz plany? Jedziesz jutro do firmy? Tam jest totalne bezkrólewie. Jeszcze teraz jak nie ma Sebastiana, nikt nie ma nad tym kontroli.
- Wiem. Zostanę do piątku. Tak się z nim umówiłem. W sobotę rano wylecę i jak tylko spotkam się z Alexem wszystko mu przekażę. Od przyszłego tygodnia Seba będzie tu na miejscu. Myślę, że we Włoszech nie zabawię dłużej niż kilka dni. Wprowadzę tylko Alexa we wszystko i wracam. Potem postaram się o opiekunkę. Kiedy tylko ją załatwię będziecie mogli wyjechać.
Długo nie mogła się uspokoić. Od wyjścia Heleny minęło już sporo czasu, a ona nadal skulona na łóżku płakała mocząc poduszkę. Zrozumiała, że Marek w jednym miał rację. Z dość lakonicznych informacji jakie usłyszała o nim od Heleny wyciągnęła zbyt daleko idące wnioski. Oskarżyła go o nieodpowiedzialność i beztroskę. Źle się z tym czuła. Przecież tak naprawdę wcale nie jest taka i zawsze się stara nie osądzać ludzi zbyt pochopnie.
Po południu przyjechał Maciek przywożąc jej bliskich. To trochę poprawiło jej humor. Ze smakiem zajadała pachnący sernik Alicji popijając go przywiezioną przez nich w termosie gorącą kawą.
Po tygodniu wypisano ją, choć nie doszła jeszcze w pełni do zdrowia. Ręka potrzebowała sześciu tygodni w gipsie a później rehabilitacji. Rana na głowie ładnie się goiła, a wygolone wokół niej włosy zaczęły odrastać. Niezawodny Maciek przyjechał po nią w dniu wypisu i odwiózł do domu. Przyszła też Asia przynosząc jej zakupy, pozdrowienia od kolegów i trochę niepokojących wieści.
- Było zebranie pracowników Ula i dzisiaj mleko się wylało. Dyrektor poinformował nas, że firma jest w kiepskiej kondycji i mamy spodziewać się redukcji etatów. Jesteśmy załamani, bo to głównie chodzi o nasz dział. Mówił, że finansowy jest zbyt rozbudowany i na dzień dzisiejszy nie potrzebują tylu pracowników. Chłopaki już zaczęli drukować swoje CV i rozglądają się za robotą mimo, że jeszcze nie do końca wiadomo, kto zostanie zwolniony. Ja i dziewczyny też chyba zaczniemy działać. Nie spodziewaliśmy się czegoś takiego. W swojej naiwności sądziłyśmy, że to zebranie, na którym powiedzą nam o premiach kwartalnych i ich wysokości. O premiach powiedzieli, ale tylko to, że ich nie będzie. Nie mam pojęcia co dalej. Ty przynajmniej do czasu wyzdrowienia możesz spać spokojnie.
- Co ty mówisz, jakie spokojnie? Przecież zwolnienie lekarskie nie chroni przed utratą pracy. Mają mnie prawo zwolnić po trzech miesiącach choroby. Wprawdzie nie sądzę, żebym miała chorować aż tak długo, ale nigdy nic nie wiadomo. Równie dobrze mogą wykorzystać to, że choruję i dostanę wraz z wypłatą wypowiedzenie. Niedobrze… Nie mogę pozwolić sobie na to, żeby nie pracować.
- Tak jak większość z nas Ula…
Miała o czym myśleć. To był najgorszy scenariusz. Mało czego była pewna w życiu, ale tej pracy jak najbardziej. Zaczęła pracować w tej firmie tuż po studiach i choć zarobki nie były zbyt atrakcyjne, to lubiła tę robotę.
Po wyjściu Joasi włączyła płytę Yasmin Levy. Do tej pory uspakajała ją muzyka flamenco lub portugalskie fado w wykonaniu Misi, ale obecnie nawet to nie przynosiło ukojenia nerwów. Bała się tego, co mogło nastąpić. Bez pracy nie poradzi sobie.
W poniedziałkowy poranek ledwie przekroczył próg swojego gabinetu już zaczął działać. Musiał ogarnąć najważniejsze sprawy. Zaczął od Pshemko. Ku jego zaskoczeniu u mistrza wszystko przebiegało planowo. Nie miał opóźnień i to Marka bardzo ucieszyło. Najbardziej obawiał się, że wystarczy jednodniowa obsuwa, a mistrz wpadnie we wściekłość. Tymczasem wszystko grało tu jak w szwajcarskim zegarku. Zadowolony popijał swoją czekoladę i informował Marka o postępach prac.
- Wiem, że jest ciężko, ale nie rozdwoisz się. Ja mam wszystko na oku. Materiały dostałem i jest z czego szyć. Wiem, że szwalnie też zaopatrzone. Tu na pewno nie będzie żadnych niemiłych niespodzianek. Możesz spokojnie wracać, bo ja wszystkiego dopilnuję.
Adam Turek, dyrektor finansowy F&D też gorliwie go zapewnił, że trzyma rękę na pulsie.
- Faktury płacimy na bieżąco. Nie zalegamy z płatnościami. Płynność finansowa jest. Zresztą jeśli nawet coś by było nie tak, pierwszy bym cię o tym poinformował.
- A jak z premiami kwartalnymi? Damy radę wypłacić?
- Może nie będą jakieś ogromnie wysokie, ale będą. Wiesz, że jestem ostrożny. Staram się oszczędzać. Pieniądze będą potrzebne na jesieni, bo trzeba będzie zamówić materiały do jesienno-zimowej kolekcji. Potem będą święta i lepiej, żeby wtedy ludzie dostali więcej i byli mile zaskoczeni. – Marek mocno uścisnął mu dłoń.
- Tak mi śpiewaj Adam. Zapewniam cię, że po powrocie na pewno docenię twoje zaangażowanie. W firmie będę do końca tygodnia, więc informuj mnie o wszystkim. Na razie.
Wyglądało na to, że niepotrzebnie obawiał się o firmę. Ludzie doskonale znali zakres swoich obowiązków i rzetelnie je wykonywali. Wcale nie było bezkrólewia, o którym mówiła mu matka. Ta pozytywna sytuacja bardzo go podbudowała. Przynajmniej tutaj nie musi gasić żadnych pożarów.
Starał się wykorzystać ten tydzień pobytu w Polsce maksymalnie. Starał się też być lepszym ojcem dla swoich dzieci. Kiedy kolejny raz analizował tę nieprzyjemną rozmowę z Ulą dochodził do wniosku, że rzeczywiście w kilku kwestiach miała rację. Chciał nadrobić te długie miesiące nieobecności w domu i odciążyć swoją matkę. Nie musiał siedzieć do siedemnastej w pracy, bo i bez niego wszystko toczyło się utartym rytmem. Ten wolny czas poświęcał maluchom. Zabierał je na bajki do kina, lub jeździł do ZOO, czy do wesołego miasteczka. Ten tydzień był niezwykle krótki i szybko zleciał, ale pozwolił mu na lepsze poznanie swoich pociech. Pomny słów matki tłumaczył im wszystko w łagodny sposób. Nie irytował się, gdy Amelka lub Kacper zadawali mu po raz dziesiąty to samo pytanie, tylko kolejny raz na nie odpowiadał. Dzieci zaczęły lgnąć do niego i wtedy zrozumiał, że one bardzo go potrzebują. Że ani babcia ani dziadek nie zastąpią im jego, bo to zupełnie inna relacja. Nie kochał Wiktorii, miał do niej żal, że nie powiedziała mu o tej bliźniaczej ciąży, ale przecież w tych dzieciach płynęła też jego krew. Tu również musiał przyznać rację Uli.
Kiedy Helena opowiedziała mu o tym jak zastała Ulę płaczącą, mającą wyrzuty sumienia i tak bardzo pragnącą go przeprosić, pomyślał, że powinien się z nią jeszcze spotkać. Źle zaczęli tę znajomość, więc może to drugie spotkanie coś zmieni. Póki co nie miał z nią kontaktu i wkrótce wyjeżdżał. Może po powrocie się uda? Wiedział, że matka zostawiła jej wizytówkę, ale nie wzięła od niej numeru telefonu. Szkoda. Gdyby go miał, na pewno byłoby łatwiej się z nią umówić. Liczył na to, że być może one dwie ponownie spotkają się w parku.
ROZDZIAŁ 8
Sobotni poranek okazał się dość dramatyczny. Dzieci nie chciały się od niego odkleić. Tuliły się do niego i płakały. Starał się je uspokoić. Mówił, że niedługo przyjedzie i zostanie już na dobre.
- Pamiętajcie, bądźcie grzeczne. Nie sprawiajcie kłopotu dziadkom. Babcia już nie ma siły, żeby gonić za wami. Nie możecie same wybiegać na ulicę ani zbliżać się do stawu. Babcia kupi wam orzechy dla wiewiórek i bułki dla kaczek. Będziecie chodzić je karmić. Zawsze trzymajcie ją za rękę i nie oddalajcie się, dobrze? I pozdrówcie ode mnie panią Ulę jak ją spotkacie.
- Będziemy grzeczni tatusiu, tylko szybko wróć. – Przytulił je mocno.
- Wrócę jak najszybciej. Nie płaczcie już.
Pożegnał się z rodzicami. Musiał już wychodzić. Za niespełna półtorej godziny miał wylot.
Samolot wylądował planowo. Wyszedł z lotniska i ruszył na przystanek. Stojąc na nim zadzwonił do Sebastiana.
- Cześć przyjacielu – przywitał się usłyszawszy jego głos. – Jestem już w Mediolanie i zaraz będę w domu. Wyskoczymy na jakiś obiad? Głodny jestem i ty pewnie też. Pogadamy przy jedzonku.
Siedzieli w małej knajpce zajadając pachnące spaghetti carbonara. Marek relacjonował sytuację w firmie. Mówił też o konieczności podleczenia ojca.
- Martwię się o nich. Ojciec jest bardzo słaby, a mama też nie daje już rady. Dzieci ją wykańczają. Powinienem koniecznie wrócić, ale zanim to zrobię muszę pogadać z Alexem. Dostałem szczegółowe wytyczne od ojca i już wiem na czym stoję. On wreszcie zrozumiał, że to przedsięwzięcie przekracza nasze możliwości. Sam nie dam sobie rady, a przecież robimy to głównie dla Febo. Mam dość odwalania za nich roboty. Chcą dalej żyć na wysokim poziomie, niech się wykażą. Jeśli tego nie zrobią, pójdą na dno. Nie będę się im więcej wysługiwał. Jeszcze dziś do nich zadzwonię i umówię się na jutro. Nie będę tracił czasu. A co tutaj? Ogarnąłeś to jakoś?
- Trochę się uszarpałem, ale postawiłem do pionu wykonawców. Pogoniłem ich i remont budynku zakończony. Nawet rusztowanie ściągnęli. Ci południowcy są strasznie leniwi i uważają, że na wszystko mają czas, głównie na sjestę. Banda obiboków. Zagroziłem, że jeśli nie skończą przez ten tydzień i nie wywiążą się z umowy nie zapłacimy ani grosza. Podziałało, bo wreszcie wzięli się do roboty. Zamówiłem też pierwszą partię materiałów. Będzie z czego szyć. Zatrudniłem dwóch projektantów, ale wymagają weryfikacji i twojej akceptacji. Ja uznałem, że są nieźli. Masz też cztery krawcowe do szycia prototypów. Z nimi miałem największy problem, bo kompletnie nie znam się na szyciu i to też będziesz musiał sprawdzić. - Marek z uznaniem pokiwał głową.
- Dzięki Seba, wielkie dzięki. Naprawdę się spisałeś. Jestem pod wrażeniem, bo odwaliłeś kawał dobrej roboty. Zabukowałem ci bilet na jutro rano. Możesz wracać. Ja dołączę za kilka dni.
Zaraz z rana podjechał pod dom Alexa. Paulina już tam była. Oboje zżerała ciekawość, co też ma im do powiedzenia Marek. Przywitał się z nimi i usiadł w fotelu.
- Nie chcę tracić czasu, więc od razu przedstawię wam ustalenia jakie poczyniłem z ojcem. Ojciec po przemyśleniu sprawy doszedł do wniosku, że to przedsięwzięcie nas przerasta. Nie chodzi tu o finanse, bo z nimi dajemy radę, ale o moją nieobecność w Polsce i w firmie. On wymaga leczenia. Za chwilę wyjeżdżają do Szwajcarii. Mama też podupadła na zdrowiu i nie może zajmować się moimi dziećmi. Koniecznie muszę ją odciążyć. Niestety nie rozerwę się ani też nie dam sklonować. Ta filia firmy miała być dla was. To wy mieliście nią zarządzać i wypromować ją na włoskim rynku. Muszę powiedzieć, że mocno się rozczarowałem. Zgodziłem się przyjechać tu tylko dlatego, że liczyłem na wasze zaangażowanie. To jest w końcu coś, co pozwoli wam utrzymać standard waszego życia na dotychczasowym poziomie. Tymczasem okazało się, że jestem tu jakimś cholernym wyrobnikiem. Nic was nie obchodził remont. Kiedy wreszcie dzięki Sebastianowi go skończono, wy nadal nie wykazujecie żadnego zainteresowania. To wkrótce się zmieni i albo dacie z siebie wszystko, albo polegniecie na całej linii. Ty Alex otrząśnij się wreszcie. To małżeństwo zrobiło z ciebie totalnego ciapciaka. Masz rozmiękczenie mózgu, czy co? Już wolałem cię, gdy wciąż knułeś i rzucałeś mi kłody pod nogi. Przynajmniej byłeś kreatywny. A z ciebie zrobiła się jakaś matka Polka? Nie przychodzisz do firmy, chociaż masz czas, bo dzieciak chodzi do przedszkola. Życie nie polega na tym, żeby wciąż tylko pachnieć. Czasem trzeba sobie ubrudzić ręce. Od jutra zacznę wprowadzać was w bieżące tematy. Powiem, co w pierwszym rzędzie jest do załatwienia, co jest priorytetem. Nie chcę nawet słyszeć słowa sprzeciwu – rzekł widząc, że Alex otwiera usta. – Powinniście zrozumieć, że epoka niewolników dawno już się skończyła i to, czy ta firma wreszcie zacznie działać i przynosić wymierne profity zależy wyłącznie od was. Ja już nie będę dla was tyrał. Mam dzieci, które muszę wychować. One nie mają matki i nie pozwolę, żeby miały jeszcze nie mieć ojca. Akurat ty Paulina powinnaś doskonale to rozumieć. Jesteś przecież taka prorodzinna – wstał z fotela. – Wracam do firmy, a jutro chcę was oboje w niej widzieć o ósmej rano. To wszystko, co miałem wam do przekazania.
Śpieszył się. Nagle zaczęło mu bardzo zależeć na powrocie. Złapał się nawet na tym, że zaczął tęsknić za dzieciakami. Kiedyś nawet by o nich nie pomyślał. Czyżby się zmieniał?
Następnego dnia Febo stawili się punktualnie. Bardzo burzliwe było to spotkanie. Marek się pieklił musząc wciąż powtarzać kilka razy to samo.
- Skupcie się do cholery! Jesteście tacy jak moje dzieci. One też w kółko zadają te same pytania. Różnica jest tylko taka, że one mają niecałe trzy lata a wy jesteście dorośli. Oprócz spraw finansowych Alex dopilnujesz produkcji. Zapoznasz się z projektantami. Oboje się zapoznacie, bo działkę dodatków zostawiam tobie Paulina. Zapiszesz się też na kurs PR.
- Ale ja nie mam czasu na takie kursy, mam dziecko – protestowała.
- A ja mam dwoje i zamiast siedzieć przy nich biję tu niepotrzebnie pianę. Pójdziesz na ten kurs, bo nie masz pojęcia jak zadbać o wizerunek firmy i jej reklamę. To, czym zajmowałaś się w Polsce nie miało z wizerunkiem firmy nic wspólnego. Miało natomiast wiele wspólnego z twoim wizerunkiem, bo pozowałaś wyłącznie do zdjęć. Jeśli zależy wam na tym, by ta firma była tu rozpoznawana i kojarzona, musisz przejść taki kurs. Dalej. Zatrudnicie kadrowego, a on zatrudni innych, potrzebnych pracowników. Dobrze wiecie jak wygląda schemat zatrudnienia w polskiej firmie i chyba nie muszę tu niczego wyjaśniać.
Przez dwa kolejne dni wbijał im do głów najważniejsze rzeczy. Jeśli nie rozumieli kazał im notować. Wreszcie dobrnął do końca.
- Mam nadzieję, że macie już jasność. Chcę dostawać tygodniowe raporty z przebiegu prac i rozruchu firmy. Powinniście ruszyć z szyciem za dwa tygodnie. Umowy ze szwalniami podpisane. Zabierajcie się więc do roboty. W razie jakichś wątpliwości dzwońcie. Ja za dwa dni wyjeżdżam z nadzieją, że nie spapracie tego.
Kiedy wyszedł z samolotu na warszawskim Okęciu, odetchnął z ulgą. Nareszcie koniec tego włoskiego wariactwa. Tu też ma sporo pracy, ale na pewno nie ma takiego szaleństwa jak tam. Wsiadł do taksówki i kazał się wieźć do domu rodziców. Czekano już na niego. Dzieci obstąpiły go piszcząc i podskakując z radości. Zaszkliły mu się w oczach łzy. Nie sądził, że tak przywiążą się do niego. Wziął je na ręce i tulił ile sił.
- Już dobrze szkraby. Wróciłem i zostaję na dobre. Teraz będziecie mnie miały na co dzień a nie od święta.
Przywitał się z rodzicami. Zosia już podawała obiad na stół i przy nim opowiedział wszystko ojcu o firmie włoskiej i o rozmowie jaką przeprowadził z obojgiem Febo.
- Myślę, że wzięli sobie do serca moje słowa. Żyją w luksusach i na pewno zrobią wszystko, żeby to utrzymać.
Krzysztof patrzył z podziwem na syna.
- Dużo zdziałałeś mimo tylu kłopotów, bo wiem, że remont budynku szedł jak po grudzie. Źle cię oceniłem synku i za to bardzo chcę cię przeprosić. Jestem z ciebie bardzo dumny, bo okazałeś się synem jakiego zawsze pragnąłem mieć i nie zawiodłeś mnie w najmniejszym stopniu. Życie dało ci niezły wycisk, ale poradziłeś sobie i za to cię podziwiam.
Słuchał tych słów jak oniemiały. Zawsze ojciec był bardzo krytyczny, a dzisiaj go chwali i mówi, że jest z niego dumny. To go naprawdę wzruszyło.
- Dziękuję ci tato – powiedział drżącym głosem. – Dziękuję, że potrafiłeś docenić moje starania.
Po obiedzie senior poszedł się położyć, a Marek wraz z dziećmi i matką przeniósł się do ogrodu. Tu dzieciaki mogły się wyszaleć. Usiedli w wiklinowych fotelach racząc się mocną kawą.
- Cieszę się synku, że wszystko udało ci się tak sprawnie zrealizować. To dla mnie spore ułatwienie, bo dzięki niemu przyspieszymy nasz wyjazd. Sam widzisz jaki ojciec jest słaby. Jutro zacznę załatwiać formalności.
- Widziałaś się z Ulą?
- Niestety nie. Nie mam pojęcia, co się z nią dzieje i trochę się martwię, bo nie zadzwoniła. Dlaczego ja nie wzięłam jej numeru telefonu? Też bardzo bym chciała zobaczyć się z nią przed wyjazdem. Pewnie już wyszła ze szpitala.
- Pewnie tak… A może podjedziemy jutro po południu do parku? Mówiłaś, że najczęściej o tej porze można ją tam spotkać.
- To prawda, ale ona prawdopodobnie jest na zwolnieniu lekarskim. Zwykle skracała sobie drogę przez park wracając z pracy lub do niej idąc. Wiem tylko, że mieszka na Polnej. To bardzo blisko, ale adresu nie znam.
- Polna? Przecież to rzut beretem od Lwowskiej? – Helena twierdząco pokiwała głową. – To nie jest taka długa ulica. Mógłbym sprawdzić według listy lokatorów. Może ją znajdę? Wezmę ze sobą dzieci, żebyś miała spokój. Jutro to załatwię.
Była załamana. Uznała, że dzisiaj jest najgorszy dzień w jej życiu. Rano poszła do pracy zanieść kolejne zwolnienie. Miała zamiar odwiedzić też Aśkę, która dawno się nie odzywała i innych znajomych. Na korytarzu natknęła się na swoją szefową. Przywitała się.
- Dzień dobry pani Urszulo. Skoro pani dzisiaj przyszła, to pewnie pani już wie… Naprawdę jest mi bardzo przykro.
Ula spojrzała na nią dziwnie, ale już przez skórę czuła, że jej szefowa nie ma dla niej dobrych wiadomości.
- Wiem…? O czym? Ja przyniosłam tylko zwolnienie lekarskie. O co chodzi?
- Zadecydowano o redukcjach etatów. Niestety pani etat również zlikwidowano. W sumie do zwolnienia idzie pięćdziesięciu pracowników. To zwolnienie grupowe i z tego tytułu będzie przysługiwała pani dwumiesięczna odprawa. Za chorobowe przejmie płatność ZUS.
Zrobiło jej się gorąco i słabo. Oparła się o ścianę.
- Czy Asia Milewska też? A Dorota, a Grzegorz…?
- Wszyscy poszli do odstrzału. Wszyscy ci, którzy mieli staż pracy mniejszy niż pięć lat.
- A Sergiusz?
- On nie. Jest informatykiem. Wysokiej klasy specjalistą. Musiał zostać.
- Rozumiem. To gdzie mam odebrać to wypowiedzenie?
- W kadrach. Życzę pani, żeby jak najszybciej znalazła pani pracę, chociaż wiem, że nie będzie to łatwe. Powodzenia pani Urszulo.
Jej już była szefowa odeszła. Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Sergiusza.
- Jestem w firmie i właśnie dowiedziałam się, że wylatuję.
- Przykro mi Ula, ale czasami tak bywa. Po prostu pech – jakoś niespecjalnie przejął się tym zwolnieniem.
- Na pewno wiesz, że miałam wypadek. Dlaczego nie pokazałeś się w szpitalu lub chociaż nie zadzwoniłeś? Było mi naprawdę przykro.
- Przepraszam cię za to, ale byłem bardzo zajęty, poza tym… chyba się zakochałem…
Wiedziała, że taki moment kiedyś nastąpi. Wiedziała, że albo ona, albo on poznają w końcu swoje połówki i obdarzą je uczuciem. Sergiusz po prostu miał więcej szczęścia niż ona.
- Czyli to koniec…?
- Chyba tak…
- W takim razie trzymaj się i bądź szczęśliwy.
- Życzę ci tego samego Ula.
W kadrach odebrała swoje dokumenty. Poinformowano ją, że odprawę dostanie na konto. Wyszła z budynku kompletnie przybita. Choćby nawet chciała zacząć szukać pracy, to z ręką w gipsie nie miała żadnych szans.
Przeszła przez park. Nawet on jej dzisiaj nie cieszył. Płakała. Nie umiała sobie z tym poradzić. Czuła się taka bezradna jakby straciła grunt pod nogami. Pieniądze, które dostanie starczą jej zaledwie na dwa miesiące, a co dalej?
- Pani Urszula?
Przystanęła i wytarła mokre policzki. Na chodniku przed nią stał Marek Dobrzański we własnej osobie i trzymał za ręce swoje dzieci. Kiedy odwróciła się do niego przeraził się. Wyglądała jak kupka nieszczęścia.
- Pan Dobrzański? Co pan tu robi? – zapytała głosem drżącym od płaczu.
- Nie uwierzy pani, ale szukamy pani. Przeszliśmy już niemal całą ulicę czytając nazwiska lokatorów. Ten budynek był dla nas ostatnią szansą. Tu pani mieszka? Koniecznie muszę z panią porozmawiać.
- Dobrze… W takim razie zapraszam…
ROZDZIAŁ 9
Wjechali na czwarte piętro. Ula podeszła do drzwi i przekręciła w zamku klucz. Otworzyła je na oścież.
- Proszę, wejdźcie i rozgośćcie się. Ja za chwilę będę do dyspozycji – wskazała im kanapę w swoim małym saloniku a sama poszła do łazienki. Kiedy spojrzała w lustro stwierdziła, że wygląda okropnie. Na zapuchnięte od płaczu oczy niewiele mogła poradzić. Przemyła tylko twarz wodą i wróciła do swoich gości.
- Napije się pan kawy? Amelka, Kacper chcecie pomarańczowego soczku?
- Kawy bardzo chętnie, a i dzieci też się napiją, prawda? – Potaknęły główkami.
Nastawiła ekspres. Marek rozglądał się ciekawie. Dziwił się, że jeszcze istnieją takie mikroskopijne mieszkania. To, mimo że małe było niezwykle przytulne. Ciepłe kolory ścian i mnóstwo kolorowych poduszek. Wszędzie bardzo czysto. – Pedantka – pomyślał z uznaniem.
Kiedy już postawiła przed nim aromatyczne espresso i podała dzieciom sok, usiadła naprzeciw.
- Dlaczego mnie szukaliście? – Marek uśmiechnął się do niej z sympatią ukazując w całej krasie dołeczki w policzkach. - To po nim je mają. Są naprawdę urocze – pomyślała.
- Źle się zaczęła nasza znajomość. Oboje powiedzieliśmy sobie zbyt wiele przykrych słów…
- Za to chciałam pana bardzo przeprosić – przerwała mu. - Miał pan rację. Nie miałam prawa tak na pana naskakiwać tym bardziej, że nie znam pana prawie wcale i nie mnie osądzać pańskie postępowanie.
- Ja też chcę przeprosić. Zirytowałem się wtedy, ale kiedy analizowałem naszą rozmowę po raz któryś z kolei, musiałem przyznać pani rację w kilku kwestiach. A przyjechaliśmy tutaj, bo mama naprawdę się o panią martwi i pluje sobie w brodę, że nie spisała pani numeru telefonu. Sądziła, że zadzwoni pani do niej, a pani milczała jak grób.
- Tak, zostawiła mi wizytówkę mówiąc, że gdybym czegoś potrzebowała, to mam zadzwonić, ale to nie było koniecznie, bo wypisano mnie ze szpitala po tygodniu. Poza tym ona ma tyle obowiązków, że nie chciałam jej absorbować swoją osobą.
Marek przyglądał jej się z ciekawością. Była niezwykle skromna. Jej łagodny głos działał na niego kojąco i te oczy… Mimo opuchniętych powiek były niezwykłe. Intensywnie błękitne i przede wszystkim dobre.
- Pyszna kawa. Naprawdę pyszna. A my przyjechaliśmy z misją. Za kilka dni rodzice wyjeżdżają do Szwajcarii. Jak pani zapewne wie, mój ojciec ma poważne problemy z sercem i koniecznie wymaga kuracji.
- Tak… Pani Helena coś wspominała…
- Ona nie zazna spokoju i będzie się dręczyć, że nie ma o pani żadnych wieści. Byłbym wdzięczny, gdyby zechciała pani z nami pojechać. Obiecuję, że odwiozę panią do domu po tej wizycie.
Zaskoczył ją i to bardzo. Nie była w nastroju do wizyt. Ciągle miała przed oczami widmo bezrobocia.
- Naprawdę nie wiem… Mam dzisiaj ciężki dzień i chyba nie jestem dobrym towarzyszem do rozmowy.
- Proszę nam nie odmawiać. Dzieciaki nie mogły się doczekać spotkania z panią, a mama pewnie siedzi jak na szpilkach.
Jednak nie mogła odmówić głównie ze względu na Helenę. Polubiła tę kobietę i to bardzo. Nie chciała jej rozczarować.
- No dobrze… Muszę się tylko przebrać.
- Zaczekamy.
Ogrom tego domu przytłoczył ją. To nie był dom, ale prawdziwa posiadłość. Szeroko otwartymi oczami podziwiała pięknie utrzymane iglaki stojące w szeregu wzdłuż podjazdu i morze kolorowych kwiatów.
- Pięknie tu… - wyszeptała. – Zachwycająco.
- To jeszcze nic. Po obiedzie oprowadzę panią po ogrodzie. Na pewno się pani spodoba. – Odwróciła do niego twarz.
- Czy mógłby mi pan mówić po imieniu? Ten zwrot „pani” trochę mnie drażni. – Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- Będzie mi bardzo miło i proszę o to samo. Wysiadamy, bo pewnie babcia się już niecierpliwi.
Pomogła mu wypiąć dzieci z fotelików i wziąwszy Amelkę za rękę poszła za Markiem prowadzącym Kacperka. Po chwili już tonęła w ramionach Heleny.
- Uleńko, tak bardzo martwiłam się o ciebie. Dlaczego nie zadzwoniłaś? Myślałam, że chociaż dasz znać, kiedy wypuszczą cię ze szpitala. Tak się cieszę, że Markowi udało się ciebie odnaleźć. Zapraszam. Wejdź proszę i poznaj mojego męża. – Uścisnęła dłoń siedzącego na kanapie mężczyzny.
- Bardzo mi miło poznać pana panie Krzysztofie.
Po obiedzie wyszli wszyscy na patio. Pogoda była wymarzona. Dzieci bawiły się piłką. Usadowiony w fotelu Krzysztof okryty kocem przyglądał się z uśmiechem tym harcom. Marek zabrał Ulę do ogrodu. Była pod wrażeniem jak bardzo jest wypielęgnowany i zadbany. W Rysiowie też mieli ogród, a raczej ogródek, bo w porównaniu z tym był bardzo mały. Napawała się tym pięknym widokiem idąc w milczeniu obok Marka i chłonąc słodkie zapachy róż, lilii innych kwiatów.
- Chciałem cię o coś zapytać – przerwał ciszę Marek – i mam nadzieję, że nie uznasz tego za wścibstwo z mojej strony. - Milczała więc kontynuował. – Dlaczego dzisiaj płakałaś? Stało się coś niedobrego? Znowu zalśniły jej w oczach łzy.
- Dla mnie bardzo niedobrego. Dzisiaj dostałam wypowiedzenie w pracy ze skutkiem natychmiastowym. Mamy redukcję etatów. To zwolnienia grupowe, bo firma cienko przędzie. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Okazało się, że w pierwszym rzędzie zwalniali tych, którzy mają najmniejszy staż pracy. Mój wynosi trochę ponad trzy lata. Nie miałam szans przy takim założeniu. Najgorsze jest to, że nawet nie mogę poszukać sobie nowej z tym gipsem. Nie wiem z czego będę żyć… - ukryła w dłoniach twarz i rozpłakała się rozpaczliwie. Zrobiło mu się jej żal. Nie lubił patrzeć na kobiece łzy.
- Nie płacz Ula, – pocieszał ją – może nie będzie tak źle. Jakie masz wykształcenie?
- Wyższe… - chlipnęła.
- No dobrze. A jaką uczelnię kończyłaś?
- SGH…
- Serio? Ja też. A jaki kierunek?
- Ekonomię i jeszcze drugi Zarządzanie i marketing.
Aż przystanął zdumiony. Schwycił ją za ramiona i zmusił, żeby na niego spojrzała.
- Żartujesz… - Potrząsnęła głową
- Daleko mi do żartów…
- Dziewczyno! Spadasz mi jak z nieba. Masz odpowiednie wykształcenie i praktykę. Co robiłaś w poprzedniej pracy?
- Różne wyliczenia. Pracowałam w dziale finansowym. – Marek złożył ręce jak do modlitwy i wyglądał komicznie. Patrzyła na niego i chyba nie bardzo rozumiała, czym się tak ekscytuje. Zdjęła okulary i wytarła mokre powieki.
- Jak tylko dojdziesz do sprawności z tą ręką masz u mnie zatrudnienie. Od dawna szukam kompetentnej asystentki. Idealnie się nadajesz. Płaca pięć tysięcy brutto plus premia kwartalna.
Teraz to ona wyglądała komicznie z tymi szklącymi się jeszcze od łez wielkimi oczami i otwartymi ustami. Była w wyraźnym szoku. – Zachichotał.
- To nie żart Ula. Zatrudniam cię. Zgadzasz się? – Otrząsnęła się wreszcie.
- Nigdy nie dostałam lepszej propozycji pracy – wykrztusiła przez ściśnięte gardło. – Oczywiście, że się zgadzam i dziękuję. Myślałam, że ten dzień jest najgorszy w moim życiu, a okazał się najlepszy.
- Myślę, że jeszcze niejeden najlepszy ci się trafi. Wracajmy.
Pokrótce streścił rodzicom rozmowę z Ulą. Nie mieli pojęcia, a zwłaszcza Helena, że Ula posiada takie gruntowne wykształcenie. Ucieszyli się, że przyjęła propozycję Marka i pogratulowali jej.
Wieczorem żegnała się z Heleną bardzo wylewnie. Życzyła Krzysztofowi powrotu do zdrowia wyrażając nadzieję, że poprawa szybko nastąpi. Ucałowała bliźniaki i ruszyła z Markiem do samochodu. Przed jej domem wymienili jeszcze numery telefonów i mówiąc sobie „dobranoc” rozstali się.
Zasypiała z uśmiechem na ustach. Była już spokojna i nie musiała się obawiać bezrobocia. Miała pracę i to bardzo dobrą pracę. W dodatku do niej też nie musiała dojeżdżać, bo ulica Lwowska przy której stał budynek Febo&Dobrzański była bardzo blisko miejsca, w którym mieszkała. Pomyślała, że w tym nieszczęściu miała jednak wielkie szczęście.
Leniuchowała niemal do dziesiątej. Potem wstała i zrobiła sobie śniadanie. Stojąc przed łazienkowym lustrem doszła do wniosku, że powinna trochę o siebie zadbać. Włosy zdecydowanie były za długie i miały zniszczone końcówki. Przypomniała sobie, że dzisiaj ma wizytę u ortodonty. Chyba najwyższy już czas pozbyć się tego aparatu. Najpierw więc fryzjer, potem ortodonta. Na weekend miała zaplanowany wyjazd do Rysiowa.
U fryzjera zmitrężyła cztery długie godziny, ale efekt był porażający. Podobała się sama sobie. Włosy zostały przystrzyżone, ale nadal były długie. Wokół twarzy zostały wycieniowane i przez to nabrały objętości. Zdecydowała się też na zmianę koloru. Z brązowych stały się miedziano rude i dodawały jej uroku.
Przed wizytą u ortodonty weszła jeszcze do optyka. Okulary, które nosiła do tej pory były niemodne, duże i ciężkie. Zastąpiła je małymi i lekkimi, których nawet nie czuła na nosie.
To był drugi dzień, który uznała za udany. Zniknęło żelastwo z zębów, a w łazienkowym lustrze odbijała się twarz naprawdę pięknej kobiety o głęboko chabrowych oczach i zmysłowych ustach podkreślonych delikatną szminką. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. – No Cieplak, jeszcze nigdy nie wyglądałaś tak dobrze.
Od rana wydzwaniał do agencji zajmujących się zatrudnianiem opiekunek do dzieci. Czas wylotu rodziców zbliżał się nieubłaganie więc tym bardziej musiał się sprężać. Tym razem miał naprawdę wysokie wymagania. Szukał kobiety w wieku czterdziestu, czterdziestu pięciu lat, w miarę zdrowej i sprawnej, mającej profesjonalne podejście do dzieci. Nie musiała dla nich gotować, bo była przecież Zosia.
Wreszcie po długich rozmowach zaproponowano mu trzy kobiety i umówiono spotkanie na następny dzień po południu. Ucieszył się, że i mama będzie mogła wziąć w nich udział. Ona najlepiej wiedziała, czego potrzebują jej wnuki.
Faktycznie jedna z nich, Maria zrobiła bardzo dobre wrażenie i na Marku i na Helenie. Miała świetne referencje. Nie posiadała nałogów, była dyspozycyjna, bo i rodziny też nie miała. Dzieci zdążyła odchować i wykształcić. Teraz były już na swoim. Markowi zaimponowała także tym, że bardzo wcześnie owdowiała i wychowywała dzieci sama. Wiedział, że takich kobiet, które samotnie wychowują jest mnóstwo, ale uznał, że to dodatkowy powód, żeby przyjąć Marię do pracy.
Helena odetchnęła. Już bez przeszkód mogła zacząć pakować siebie i Krzysztofa. Dwa dni później Marek wraz z dziećmi żegnał ich na warszawskim Okęciu. Zanim przeszli do odprawy długo ściskali maluchy mówiąc, że będą za nimi tęsknić. Helena ucałowała policzek syna.
- Wyjeżdżam spokojna, bo wiem, że teraz poradzisz sobie doskonale. Pani Maria i Zosia na pewno pomogą. Dziękuję ci też za Ulę. Myślę synku, że będzie znakomitą asystentką, bo wydaje się osobą niezwykle uczciwą i rzetelną.
Przeszedł wraz z bliźniakami na taras widokowy, by móc zobaczyć odlatujące samoloty w tym ten, na którego pokładzie byli jego rodzice. Po wyjściu z lotniska usadził je w fotelikach.
- To co szkraby? Jedziemy do parku?
- Jedziemy!
Zaparkował w stałym miejscu. Zanim wysiadł, rzekł.
- Pamiętacie co robić? Zaraz was wypuszczę. Stoicie i czekacie grzecznie aż zamknę samochód. Nie wychodzicie na ulicę, tak?
- Tak tatusiu.
- No to wychodzimy. - Z bagażnika wyciągnął jeszcze zabawki do piaskownicy, orzechy i mieszankę ziarna. Tę ostatnią kaczki jadły chętniej niż suche pieczywo. Podał dłonie dzieciom, które uchwyciły się ich mocno. – To gdzie chcecie iść najpierw?
- Do wiewiórek, a potem do kaczek.
Stał z dziećmi przy stawie rozpakowując torbę z mieszanką ziarna.
- Tego jedzenia nie można rzucać do wody, bo pójdzie na dno i kaczki się nie najedzą. Spójrzcie. Wysypiemy je tu na brzegu. Widzicie? Już podpływają i wychodzą na trawę. Dużo ich, prawda?
Dzieci przykucnęły przyglądając się w milczeniu jak wiecznie głodne ptaki łakomie rzucają się na jedzenie. Marek wciąż powtarzał Amelce i Kacprowi, że nie mogą piszczeć i podskakiwać, bo spłoszą kaczki. Teraz widział już postęp i cieszył się, że zapamiętały. Przykucnął przy nich.
- To co? Teraz piaskownica. Postawicie kilka babek z piasku.
- Ja wolę huśtawki tatusiu – Amelka odgarnęła długie włosy z twarzy. Pomyślał, że powinien nauczyć się ją czesać i jakoś spinać te niesforne, gęste pasma.
- A ty Kacper?
Mały nie odpowiedział tylko wyprostował się i z okrzykiem – Pani Ulaaa! – pobiegł przez trawnik w kierunku ścieżki.
ROZDZIAŁ 10
Kacper dobiegł do niej i objął jej nogi rękami. Przykucnęła przy nim cmokając go w policzek.
- A co wy tu robicie? Przyszliście nakarmić zwierzątka?
- Już nakarmiliśmy, a teraz idziemy z tatusiem na huśtawki. Pójdzie pani z nami?
- Z wielką chęcią Kacperku – podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko do nadchodzącego Marka z Amelką.
- Cześć Marek. Witaj kochanie – pogładziła małą całując jej czółko. Marek jak oniemiały przyglądał się jej. Wyglądała zupełnie inaczej niż ostatnio. Wprawdzie ręka nadal tkwiła w gipsie, ale to było wszystko co zostało z poprzedniej Uli.
- Witaj Ula – jego zachwycone oczy wpatrywały się w te dwa piękne chabry. – Wyglądasz zjawiskowo. – Zarumieniła się pod wpływem komplementu.
- Dziękuję. Właśnie dostałam zaproszenie od twojego syna, żeby towarzyszyć wam na huśtawkach. – Marek uśmiechnął się do niej wdzięcznie.
- Mądry chłopak. Chodźmy zatem.
Usadzili dzieci i pomogli im się rozbujać. Przysiedli na drewnianym obrzeżu piaskownicy nie spuszczając z nich oka. Marek wskazał na gips i spytał.
- Długo będziesz się jeszcze z nim męczyć?
- Niecałe dwa tygodnie. Potem jeszcze będę jeździć na rehabilitację. Na szczęście to lewa ręka nie prawa. Jak tylko ściągną mi gips będę mogła zacząć pracować. A jak rodzice?
- Zanim tu przyjechaliśmy byliśmy na lotnisku. Dzisiaj wylecieli do Szwajcarii. Zatrudniłem też opiekunkę. Wprawdzie nie na cały dzień, ale na czas kiedy będę w firmie. Wydaje się być miła i kompetentna. Postanowiłem popołudniami sam się nimi zajmować. Miałaś rację. One mnie potrzebują. Zauważyłaś, że są bardziej posłuszne niż kiedyś? Staram się im wszystko tłumaczyć i uczę, by odróżniały dobre rzeczy od tych złych. To przynosi już efekty.
- To widać Marek. Są naprawdę grzeczne i słuchają cię. A może macie ochotę na lody? Wczoraj kupiłam i są naprawdę pyszne. Co wy na to? Do tego bita śmietana i słodki, gęsty syrop malinowy.
- Brzmi bardzo kusząco. Chyba nie damy rady odmówić. Chodźcie dzieciaki. Pani Ula przyszykuje dla nas ucztę lodową.
Musiał jej pomóc. Nie bardzo radziła sobie z nakładaniem do pucharków tej zimnej pyszności jedną ręką. Jemu szło to znacznie lepiej.
Przesiedzieli u niej do wieczora. Żeby zająć czymś dzieci wyjęła rysunkowy blok i kredki należące do jej siostry. Ucieszyły się, bo bardzo lubiły rysować. Oni cicho rozmawiali. Zauroczyła go ta skromna i piękna dziewczyna. Trochę opowiedziała mu o sobie. O niezbyt dobrych latach młodzieńczych, kiedy to zmarła mama zostawiając im maleńką Beatkę, której wychowanie spoczęło na jej barkach. O tym jak musiała pogodzić studia na dwóch kierunkach z opieką nad takim maleństwem.
- Byłam z tym wszystkim pozostawiona sama sobie. Młodszy brat Jasiek też wymagał opieki, a ojciec zupełnie się rozsypał po śmierci mamy i w niczym nie był pomocny. To były dla mnie naprawdę ciężkie czasy. Potem było już lżej. Ojciec się otrząsnął i zajął domem, a ja mogłam spokojnie dokończyć studia.
- Miałaś naprawdę nieciekawie. Ja wręcz przeciwnie. Miałem wszystko o czym dzieciak może zamarzyć. Jak wiesz, jestem jedynakiem. W miarę dorastania miałem coraz bardziej pstro w głowie. Przez liceum jakoś się prześlizgnąłem. Potem zdawałem na zarządzanie i też jakoś udało mi się skończyć. Zacząłem pracować w rodzinnej firmie, ale nie bardzo przykładałem się do pracy. Częściej można mnie było spotkać w klubach na popijawie i podrywaniu dziewczyn. To wszystko było jednak do czasu. Kiedyś wraz z przyjacielem szaleliśmy w jednym z takich klubów. Tam poznałem Wiktorię. Byliśmy już dobrze wstawieni, gdy wylądowaliśmy w łóżku. Przyszła do mnie po niespełna czterech miesiącach oznajmiając mi, że dokładnie tyle trwa jej ciąża i że będę tatusiem. Poczułem się tak jakbym dostał obuchem w łeb. Kiedy wyszedłem już z szoku postanowiłem zachować się jak prawdziwy facet. Wziąłem na siebie odpowiedzialność, a przynajmniej tak mi się wydawało. Pobraliśmy się, kiedy była w siódmym miesiącu. Nigdy nie chciała, żebym towarzyszył jej na wizytach u ginekologa. Nie rozumiałem tego. Dopiero później odkryłem dlaczego. Moi rodzice zwłaszcza mama cieszyli się, że będą mieć wnuka. Kiedy Wiki była w dziewiątym miesiącu, a właściwie na jego początku zdarzył się wypadek. Wracała od lekarza wraz z koleżanką. Prawdopodobnie były zajęte rozmową i nie zauważyły, że wjechały na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Uderzyła w nie ciężarówka i to od strony pasażera. Wiki była w bardzo ciężkim stanie. Próbowano ją ratować, ale zbyt dużo miała obrażeń. Kiedy zmarła wyszedł z sali lekarz i poinformował mnie o tym. Powiedział też, że na szczęście udało się uratować dzieci. Byłem jak ogłuszony. Dzieci? Przecież ja czekałem na jedno dziecko. Lekarz domyślił się, że nic nie wiedziałem o tej bliźniaczej ciąży. Współczuł mi, a ja nie mogłem zrozumieć, dlaczego to przede mną ukrywała. Może bała się, że ją zostawię? Naprawdę nie wiem. I tak oto zostałem ojcem tej dwójki. Przyznaję, że rzadko miałem dla nich czas. Harowałem jak wół, bo ojciec przekazał mi stery w firmie. Kiedy wracałem, padałem na twarz i nie miałem już siły na zabawy z maluchami. Tak naprawdę wcale ich nie znałem. To dopiero ty otworzyłaś mi oczy i za to bardzo ci dziękuję. Teraz mam zdecydowanie lepsze relacje z tymi urwisami – zerknął na zegarek. – Ależ się zasiedzieliśmy. Pójdziemy już Ula, bo jeszcze muszę wykąpać te dwa brudaski. Dziękujemy za pyszne lody i rozmowę. Będziemy w kontakcie.
Od kiedy zaczęła pracować opiekunka pani Maria, życie Marka nieco zwolniło. Dzieci ją polubiły, bo potrafiła je zająć aż do powrotu taty. On wracał z pracy i wymieniał się z nią. Zjadał obiad podany przez Zosię i całe popołudnie poświęcał dzieciakom. W soboty i niedziele był wyłącznie do ich dyspozycji. Często dzwonił do Uli wyciągając ją a to na wspólny obiad przygotowany przez Zosię, a to na wypady za miasto. Gipsu pozbyła się już jakiś czas temu i teraz kończyła rehabilitować rękę. Rehabilitacja pomogła a ręka stała się niemal tak sprawna jak przed wypadkiem. Zaczęła też pracę w Febo&Dobrzański. Była naprawdę zadowolona, bo pracowała w swoim zawodzie i spełniała się w tej pracy pod każdym względem. Marek doceniał ją. Matka miała rację co do Uli. Rzeczywiście była bardzo rzetelna, zawsze skupiona i cicha. Często podsuwała mu jakieś dobre pomysły na usprawnienie pracy w firmie. Była genialna w negocjacjach. Zawsze z nią chodził na spotkania z nowymi kontrahentami. Miała niesamowity dar przekonywania. Nie bez znaczenia była też jej nietuzinkowa uroda. Kontrahenci płci męskiej zniewoleni spojrzeniem jej błękitnych oczu bez zbytniego zagłębiania się w umowy podpisywali je akceptując wszystkie warunki. Markowi pękało serce z dumy. Była najlepszą asystentką jaką kiedykolwiek miał. Współpraca układała im się wspaniale. Wciąż pozostawał pod jej urokiem. Podziwiał jej elokwencję, komunikatywność, kreatywność i mądre podejście do wszystkich spraw i tych zawodowych i tych prywatnych. Zachwycony jej kompetencjami nie mógł się jej nachwalić przed rodzicami. Dzwonił do nich często, bo musiał wiedzieć jak postępuje leczenie ojca i czy jest jakakolwiek poprawa. Zdawał im relacje odnośnie dzieci.
- One są już zupełnie inne mamo. Są naprawdę posłuszne i nic nie muszę wymuszać krzykiem. Trochę podrosły. Ula nauczyła mnie zaplatać warkocze Amelce i jestem w tym naprawdę dobry.
- Nie gniewasz się, że przedłużyliśmy pobyt synku?
- Oczywiście, że nie. Najważniejsze przecież jest zdrowie taty. Zostańcie tyle ile będzie trzeba. My tutaj doskonale dajemy sobie radę.
Dzisiaj mieli ciężki dzień. Przygotowywali pokaz na targi mody i w związku z nimi było mnóstwo rzeczy do załatwienia. Gorliwie pomagał im Sebastian, ale i tak wychodząc z pracy poczuła się zmęczona. Goniła niemal przez sześć bitych godzin po mieście. Najpierw drukarnia, potem spotkanie z organizatorką targów, załatwienie fotografa i mnóstwo innych drobniejszych spraw. Jak wróciła do firmy pot ściekał jej po plecach, a gardło wyschło do granic możliwości. Butelka lodowatej mineralnej załatwiła sprawę. Opuszczając gmach firmy czuła się kompletnie wyzuta z sił. Po drodze weszła jeszcze do dyskontu na niewielkie zakupy. W lodówce hulał wiatr podobnie jak w chlebaku. Wzięła koszyk na kółkach i ruszyła wzdłuż półek. Była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła mężczyzny, który wyrósł przed nią jak spod ziemi i wjechała w niego wózkiem.
- Przepraszam… - uniosła głowę i zobaczyła szczerzącego się do niej Sergiusza.
- Sergiusz!? Skąd się tutaj wziąłeś!? –odwzajemniła uśmiech. Obrzucił ją zachwyconym spojrzeniem od stóp do głów.
- No Ula. Ależ wypiękniałaś. Wyglądasz jak milion dolarów – nie mógł oderwać od niej oczu.
- A co u ciebie? Jak twoja wielka miłość? – Machnął ręką zrezygnowany.
- Niestety to była pomyłka. Nie wyszło nam i od jakiegoś czasu jestem sam. Z tobą jednak było najlepiej i chyba takie życie bez zobowiązań najbardziej mi odpowiada. Może powtórzylibyśmy to? – Pokręciła przecząco głową.
- Przykro mi, ale nie Sergiusz. Ja już jestem na innym etapie i nie chcę wracać do tego co było. Zaangażowałam się w coś, co być może ma szanse skończyć się dla mnie szczęśliwie.
- Zakochałaś się?
- Nooo, można tak powiedzieć.
- A on? Odwzajemnia to uczucie?
- Tego jeszcze nie wiem. Bardzo bym chciała, bo to porządny i dobry człowiek. Czas pokaże.
- Życzę ci Ula z całego serca, żeby docenił tę miłość, bo zasługujesz na to jak nikt inny. Będę uciekał. Trzymaj się maleńka i powodzenia.
Właściwie to nie miała pojęcia, dlaczego tak wywnętrzyła się przed Sergiuszem. Może dlatego, że całkiem niedawno odkryła w sobie tę wielką miłość do Marka i potrzebowała kogoś komu mogłaby się wygadać? Sergiusz zawsze ją rozumiał. Nadawali na tych samych falach i bardziej pasowali do siebie jako przyjaciele niż jako sporadyczni kochankowie. I on i ona wiedzieli o tym doskonale.
Zapłaciła za zakupy i powędrowała w stronę domu. Postanowiła położyć się dzisiaj wcześniej.
Na dźwięk budzika otworzyła powieki. Poczuła suchość w gardle i przełknęła ślinę. Zabolało. Usiłowała wstać, ale zakręciło jej się w głowie i z powrotem opadła na łóżko. – Niedobrze – pomyślała. Sięgnęła do nocnej szafki wyciągając z niej termometr. Po dziesięciu minutach pokazał trzydzieści dziewięć kresek. – Bardzo niedobrze. – Wybrała numer do Marka. Odebrał natychmiast.
- Cześć Ula. Co się stało, że dzwonisz tak wcześnie?
- Chyba nie przyjdę dzisiaj do pracy – powiedziała z wysiłkiem.
- O kurde blaszka! – użył jej ulubionego powiedzonka. - Gdzie ty się tak załatwiłaś?
- Wczoraj wypiłam wodę mineralną prosto z lodówki, a byłam zgrzana i to chyba dlatego.
- Słuchaj, ja zaraz wychodzę do pracy. Zamówię ci lekarza i jak trochę ogarnę w biurze, to przyjdę do ciebie. Nie wychodź z łóżka. Ja jeszcze ci zadzwonię i powiem, o której mniej więcej przyjdzie lekarz. Zostaw otwarte drzwi i nie zamykaj ich na klucz. Trzymaj się. Na razie.
Prosto z windy pobiegł do Sebastiana. Poprosił go o zastępstwo na parę godzin.
- Ula jest chora. Ledwo mówi i ma gorączkę. Zastąp mnie. Zamówiłem jej wizytę domową i muszę do niej iść. Nie zostawię jej przecież w takim stanie samej.
- Leć i o nic się nie martw. Pozdrów ją. Ja wszystkiego dopilnuję.
W drodze do jej domu nakupił mnóstwo owocowych soków i trochę cytrusów. Wjechawszy na czwarte piętro zauważył mężczyznę dzwoniącego do jej drzwi. Domyślił się, że to wezwany przez niego medyk. Przywitał się z nim i przedstawił.
- Prosiłem, żeby zostawiła otwarte drzwi – nacisnął klamkę. Ustąpiły. Przepuścił lekarza przodem wskazując mu drzwi od sypialni.
- Tędy proszę.
Ula leżała z zamkniętymi oczami i oddychała ciężko. Jej mocno zaróżowione policzki świadczyły o wysokiej gorączce. Podszedł do niej i pogłaskał wierzchem dłoni jeden z nich.
- Ula obudź się. Lekarz już jest. - Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do Marka blado.
- Dziękuję. Dzień dobry panu - wychrypiała.
- To ja was zostawię. Będę w kuchni.
Podczas gdy lekarz badał Ulę on zaparzył gorącą herbatę i wcisnął do niej sporo cytryny. Przygotował też kilka kanapek pomyślawszy, że pewnie dzisiaj nic jeszcze nie jadła.
Lekarz nie zabawił długo. Osłuchał ją i wypisał tygodniowe zwolnienie. Wychodząc z sypialni wręczył Markowi plik recept.
- To zwykłe przeziębienie. Płuca osłuchowo bez zmian. Boli ją gardło i niewykluczone, że będzie kaszleć, bo infekcja właściwie dopiero się rozwija. Proszę wykupić te recepty i niech zaraz zażyje pierwszą dawkę. Tutaj ma pan rozpisane dawkowanie.
Podziękował medykowi i zapłaciwszy mu za wizytę zamknął za nim drzwi. Wszedł z kubkiem gorącej herbaty do sypialni i talerzykiem pełnym kanapek. Przysiadł na łóżku i z troską spojrzał na Ulę. Przełykała z trudem a oczy błyszczały jej od gorączki.
- Masz tutaj gorącą herbatę. Wypij trochę i spróbuj zjeść chociaż jedną kromkę. Ja za chwilę pójdę do apteki i wykupię recepty. Nie dam ci lekarstw na pusty żołądek, dlatego postaraj się przełknąć chociaż kilka kęsów.
- Dziękuję, że przyszedłeś i zamówiłeś lekarza – powiedziała z trudem. – Powinieneś wrócić do pracy. Mnie nic nie będzie.
- Nie ma mowy Ula. Nie zostawię cię samej w takim stanie. Zadzwonię do domu i poproszę panią Marię, żeby została z dziećmi. To wyjątkowa sytuacja i ona na pewno to zrozumie.
- To bez sensu. Ja nie chcę sprawiać ci kłopotu.
- To żaden kłopot Ula. W innej sytuacji powiedziałbym, że to wyłącznie przyjemność.
ROZDZIAŁ 11
Wyszedłszy z apteki zadzwonił do pani Marii prosząc ją o zostanie do jutra z dziećmi.
- Ula bardzo się rozchorowała i nie chcę jej zostawiać samej, bo ma wysoką temperaturę. Nie będzie miała nawet siły, żeby wstać z łóżka i zrobić sobie herbaty. Nie mogę przywieźć tu dzieci, bo zarażą się od niej i wtedy będzie potrójny kłopot. To naprawdę wyjątkowa sytuacja.
- Nie ma sprawy panie Marku. Zostanę. Proszę pozdrowić ode mnie panią Ulę.
- Dziękuję pani Mario. Proszę przekazać Zosi, żeby pościeliła pani w gościnnym pokoju i jeśli pani może niech pani da mi jeszcze dzieci do telefonu, bo muszę im też wyjaśnić.
- Dzień dobry tatusiu – usłyszał głos Amelki.
- Dzień dobry skarbie. Dzisiaj pani Maria położy was do łóżeczek. Pani Ula jest chora i muszę się nią zaopiekować. Zobaczymy się jutro, dobrze? Przekażesz Kacperkowi? Nie będziecie płakać, prawda? Jak będziecie chcieli ze mną porozmawiać poproście panią Marię, żeby wybrała mój numer.
- Będziemy dzielni tatusiu i nie będziemy płakać. Przesyłamy pani Uli całuski.
-Kocham was szkraby. Do jutra.
Rozłączył się. Wszedł jeszcze do spożywczego po kurczaka, i trochę włoszczyzny. Nie miał pojęcia, czy Ula ma to w domu, ale postanowił, że ugotuje jej lekki rosół z manną.
W mieszkaniu wyciągnął z siatki zakupy i wszystkie leki. Zerknął na kartkę z rozpiską dawkowania i przygotował porcję tabletek. Wsunął się cicho do sypialni. Musiała być bardzo osłabiona, bo znowu spała, a on kolejny raz musiał ją obudzić. Pochylił się nad nią i ucałował najpierw jeden potem drugi policzek. Poczuła to i zdziwiona otworzyła oczy.
- Co to było?
- To całusy. Jeden od Amelki, drugi od Kacperka. Właśnie z nimi rozmawiałem. Tutaj masz lekarstwa. Zażyj zaraz. Jeśli nie masz nic przeciwko temu zostanę do jutra. Prześpię się na kanapie. W domu już wszystko załatwiłem. Maria zostanie z dziećmi. Jeszcze tylko telefon do Seby i cały jestem twój.
- Mój…? – Wyszczerzył się.
- To znaczy chciałem powiedzieć, że jestem do twojej dyspozycji.
Po zażyciu tabletek otulił ją kołdrą.
- Gdybyś czegoś potrzebowała ja jestem tu obok. Włączę telewizor na tyle cicho, żeby ci nie przeszkadzał. Zostawię otwarte drzwi. Spróbuj się przespać.
Zakrzątnął się w kuchni. Postawił garnek z kurczakiem i obraną jarzyną na gazie. W szafkach miała taki idealny porządek, że bez trudu znalazł pojemnik z kartką „manna”. Zaparzył sobie kawę i ułożył się na kanapie w salonie oglądając wiadomości.
Rosół pachniał bosko. Przecedził go i zasypał garścią manny. – Jeszcze chwilka i obudzę ją, żeby trochę zjadła.
Jednak i do niej doleciał ten aromat. Pociągnęła nosem i otworzyła oczy. Zauważył, że próbuje usiąść na łóżku. Najwyraźniej nie miała sił. Podszedł do niej i pomógł jej się podnieść.
- Co tak ładnie pachnie? Rosół?
- Mhmm. Zaraz będziemy jeść.
- W zamrażalniku mam poporcjowane pierogi z mięsem. Wstaw jeszcze do garnka wody i ugotuj je. Tym rosołem się nie najesz. – Po raz drugi podjęła próbę wstania z łóżka. – Muszę do ubikacji… - powiedziała bezradnie. – Jakoś nogi mi się trzęsą i nie mam siły.
Bez namysłu wziął ją na ręce. Odruchowo złapała go za szyję.
- Wystarczyłoby, żebyś mnie podtrzymał.
- Jesteś lekka jak piórko. Słodki ciężar – postawił ją przy łazienkowych drzwiach. – Dasz radę dalej?
- Dam…
Kiedy wyszła oparła się o futrynę. Ponownie wziął ją na ręce i usadził na łóżku.
- Nie kładź się. Zaraz przyniosę ci pożywny rosołek, a potem znowu zażyjesz leki. Może jednak zjesz kilka pierogów? – Pokręciła głową.
- Nie…, nie dam rady. Gardło mnie boli.
Przyniósł taboret z kuchni i postawił na nim talerz z rosołem.
- Smacznego.
Sam usiadł obok z talerzem w dłoni dotrzymując jej towarzystwa.
- Pyszny… Gdzie nauczyłeś się tak dobrze gotować? – rozchichotał się.
- Lata praktyki kochana, lata praktyki. Jeśli zjadłaś to pakuj się do łóżka. Na mnie czekają jeszcze pierogi.
Wieczorem podniosła jej się temperatura, która wywołała dreszcze. Przyniósł koc i rozłożył go na kołdrze, żeby miała cieplej. Pociła się. Co rusz zmieniał jej kompres na czole. Przesiedział przy niej do czwartej nad ranem. Dopiero wtedy przestała się trząść. Położył się na kanapie żeby załapać jeszcze trochę snu. Był wykończony. Rano wysłał sms-a do Olszańskiego prosząc go o jeszcze jeden dzień zastępstwa. Napisał, że czuwał przy Uli całą noc i jest nie do życia.
Wszedł pod chłodny prysznic. To go otrzeźwiło i spowodowało, że już nie ziewał tak przeraźliwie. Przygotował dla nich śniadanie i kawę. Zaniósł to do sypialni i przyłożył dłoń do czoła Uli. Było chłodne. Ucieszył się. Zapach kawy obudził ją. Spojrzała na niego przytomniej.
- Jak się czujesz?
- Chyba lepiej. Nie mam gorączki. To dzięki tobie. Przesiedziałeś tu przy mnie do rana. Dziękuję, bo przecież nie musiałeś…
- Ty też nie musisz wiele rzeczy, a jednak robisz je dla mnie. Zjemy śniadanie i zostawię cię na jakieś dwie godziny. Pojadę do dzieci i przy okazji przebiorę się w świeże ciuchy.
- Ucałuj te dwa brzdące ode mnie. Są naprawdę kochane.
- One tak myślą o tobie – powiedział z uśmiechem. – Zresztą ja też - ujął jej dłoń i splótł ze swoją. – Zakochałem się w tobie… - Tak ją zaskoczył tym wyznaniem, że przez dłuższą chwilę nie mogła wykrztusić z siebie słowa tylko wytrzeszczała na niego oczy. – Zaskoczyłem cię, prawda? Teraz czujesz się zmieszana, bo nie wiesz, co masz mi odpowiedzieć. Tak jest lepiej, bo chyba nie chciałbym usłyszeć tego, co chcesz mi powiedzieć.
- Wiesz co chcę ci powiedzieć? – wykrztusiła wreszcie.
- Wiem - westchnął. - Powiesz mi, że nie możesz odwzajemnić się tym samym.
- Wręcz przeciwnie… - teraz on wbił w nią zdumione spojrzenie.
- Chcesz mi powiedzieć, że ty mnie też…
- Tak. Ja ciebie też… - Przygarnął ją do siebie całując prosto w usta.
Oderwał się od niej. Oddychała ciężko.
- Smakujesz syropem – zachichotał.
- A ty zaraz się zarazisz o ile już się nie zaraziłeś. To lekkomyślne.
- Nie zarażę się. Jestem zaszczepiony. I szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy.
- No to witam w klubie – wychrypiała.
Ryknął śmiechem tuląc ją do siebie.
- Jesteś niesamowita. Teraz grzecznie do łóżeczka. Wrócę za dwie godzinki.
Wyszedł z klatki schodowej i pogwizdując wesoło ruszył do samochodu. Kolejny raz musiał przyznać rację matce. Właśnie znalazł porządną i dobrą kobietę, w której się zakochał. Ona też go kocha i z całą pewnością kocha jego dzieci. Tego nie można udawać, a Ula jest zawsze szczera. Jak powie o tym rodzicom, a powie jak najszybciej, to chyba ta wiadomość zwali ich z nóg.
Dzięki jego troskliwej opiece szybko dochodziła do zdrowia. Był u niej codziennie. Przynosił jej posiłki do łóżka, poił gorącą herbatą z cytryną i hektolitrami owocowych soków. Był już po rozmowie z rodzicami. Za każdym razem jak przypominał sobie jej przebieg uśmiechał się sam do siebie. Jeszcze tego samego dnia, w którym wyznał Uli miłość połączył się z matką. Wypytał ją o ojca i ucieszył się, bo miała dla niego pozytywne informacje.
- Jest zupełnie odmieniony synku. Nabrał siły i energii. Zabiegi mu służą. Jest bardziej aktywny niż jeszcze rok temu. Chodzimy na długie spacery, pijemy wodę zdrojową i nareszcie cieszymy się życiem. A co u was? Jak dzieci? Zdrowe?
- Zdrowe mamo i grzeczne. Maria nie narzeka, bo słuchają się jej we wszystkim. Ula ostatnio się rozchorowała. Była bardzo przeziębiona. Opiekowałem się nią. Teraz jest już prawie dobrze. Poza tym muszę ci coś powiedzieć. Zakochałem się w niej i powiedziałem jej o tym. Jestem szczęśliwy mamo, bo okazało się, że ona też mnie kocha. Czy to nie wspaniałe? Znalazłem kobietę swojego życia.
Helena roześmiała się do słuchawki. Słyszał jak przekazuje te wieści ojcu. Po chwili usłyszał jego samego.
- Gratuluję synku. Ula to taka dobra i miła osoba. Wspaniała nowina. Wierzę, że będziecie ze sobą szczęśliwi, to nie ulega wątpliwości. Pozdrów ją od nas serdecznie. Bardzo się cieszymy. Bardzo.
Ta miłość dodawała mu skrzydeł. Nagle miał tyle energii co nastolatek. Po prostu go roznosiło. Najpierw dowiedział się o tym Sebastian, a potem już cała firma. Wcale nie zamierzał ukrywać się z tym uczuciem, chociaż widział, że Ulę za każdym razem oblewał wstydliwy rumieniec, gdy zbyt ostentacyjnie ją adorował. Wiele razy prosiła go, żeby trochę spasował, bo czuje się niezręcznie. On składał wtedy dłonie jak do modlitwy i mówił.
- Czy ty nie widzisz, że to jest silniejsze ode mnie? Ja i tak się hamuję, bo gdyby nie to, to nie utrzymałbym przy sobie rąk.
- Jesteś niemożliwy, wiesz?
- No może trochę, ale czy to moja wina, że pragnę cię jak wariat? Tyle lat nie miałem żadnej kobiety, że teraz świruję na samą myśl.
Po takich słowach twarz Uli płonęła, chociaż nie była pruderyjna i przyznawała sama przed sobą, że ona też nie jest z kamienia i pragnie go równie mocno.
Targi mody, w których firma Febo&Dobrzański brała udział, udały się nadzwyczajnie. Marek pękał z dumy, chwalił pod niebiosa Pshemko i żałował, że rodzice nie mogli tego zobaczyć. Tuż po zakończeniu targów zawarli sześć intratnych umów z przedstawicielami zagranicznych firm. To bardzo dobrze wróżyło na przyszłość. Ula okazała się nieoceniona, bo to ona sporządzała umowy w trzech językach, które znała biegle.
Na targach pojawili się też oboje Febo ze swoją ofertą. Projekty były zupełnie inne niż te, które wyszły spod ręki Pshemko, ale mogły się podobać. Marek przedstawił im Ulę, jako swoją asystentkę. Pochwalił się, że są razem. Przede wszystkim jednak pytał o kondycję włoskiej filii.
- Chyba nieźle wam idzie. Projekty bardzo dobre i na pewno kolekcja się sprzeda. Zrobimy wymianę. Weźmiecie część kolekcji Pshemko do swoich butików, a mnie przyślecie część waszej. Zysk podzielimy po połowie.
Zgodzili się. Wreszcie docenili ten ogrom pracy, który Marek włożył, żeby rozhulać włoską firmę. Oni właściwie przyszli już na gotowe. Rzeczywiście radzili sobie, chociaż początki nie były łatwe. Paulina trochę się buntowała, ale mądrzejszy od niej Alex powiedział jej, że wszystko, co przekazał im Marek ma sens i jeśli chcą, żeby ta firma utrzymała się na rynku, ona musi skończyć kurs menadżerski. Skończyła. Teraz wreszcie mogli ruszyć z promocją.
- Mamy już pierwsze zyski – zwierzał się Alex Markowi. – Może nie są jeszcze tak spektakularne, ale wciąż rosną. Na razie są cztery małe butiki, a w najbliższej przyszłości zamierzam otworzyć jeszcze kilka i to poza Mediolanem. Powinniśmy ci chyba podziękować, bo gdybyś nie wstrząsnął nami, a zwłaszcza mną, to nie mielibyśmy nic.
- Cieszę się, że moje wysiłki nie poszły na marne. Naprawdę się tego bałem.
- A jak Krzysztof? Wraca do zdrowia?
- Jest nadspodziewanie dobrze. Z tego, co mówiła mama jest o wiele silniejszy i nieźle się czuje. To dlatego wciąż przedłużają pobyt, żeby ta rehabilitacja dała efekt długofalowy. Planują wrócić przed świętami. Tęsknią już bardzo za dziećmi. A może wpadlibyście jutro na niedzielny obiad? Pogadalibyśmy jeszcze. Może macie jakieś pytania? Będzie Ula, ja i dzieciaki.
- Bardzo chętnie – odezwała się Paulina. – Doskonale pamiętam wyśmienitą kuchnię Zosi i tęsknię za nią.
- Super. Ona na pewno się ucieszy. W takim razie pożegnamy się już i czekamy na was jutro o czternastej.
Ten obiad był dobrym pomysłem. Marek udzielał im jeszcze rad, wskazywał właściwą drogę do sukcesu. Zapewniał, że jeśli będą trzymać się założeń, wszystko się uda. Rozmawiali o swoich rodzinach. Alex zwierzył się, że w marcu przyszłego roku zostanie ojcem. Marek chichotał.
- No wreszcie. Dlaczego miałbyś mieć lepiej niż ja, czy Paulina. Muszę jednak przyznać, że dzieciaki są naprawdę słodkie. Spójrzcie na moje. Kiedyś były bardzo nieposłuszne, a teraz to dwa aniołki dzięki Uli, która dużo im tłumaczy i dzięki mojemu, niemałemu wkładowi w ich wychowanie. Mama zupełnie już sobie z nimi nie radziła. Miała przecież jeszcze ojca na głowie.
- Naprawdę udały ci się dzieciaki – Paulina spojrzała na nie. Siedziały przytulone do Uli, która pomagała im układać puzzle. - I są takie do ciebie podobne. Śliczne.
- Twój Gino też złamie w przyszłości kilka niewieścich serc. Wyrasta na prawdziwego przystojniaka – odwzajemnił się Marek.
Wieczorem Febo pożegnali się obiecując, że będą w kontakcie. Ula pomogła Markowi zagonić dzieciaki do łóżek. Dzisiaj miała tu nocować.
ROZDZIAŁ 12 +18
ostatni
Kiedy po wyjściu z łazienki wsunęła się do Marka pokoju natychmiast podszedł do niej i zamknął ją w ramionach tuląc do siebie.
- Już dzisiaj mi się nie wymkniesz – szepnął jej zmysłowo do ucha przygryzając je lekko. Zjechał ustami na szyję. Zadrżała, bo to miejsce miała wyjątkowo wrażliwe.
- Nie mam takiego zamiaru… - odpowiedziała. Zsunął jej szlafrok z ramion i wziął na ręce. Ułożył delikatnie na pościeli. Oczy błyszczały mu nienaturalnym blaskiem. Mieszanką miłości, pożądania i niecierpliwości. Przygryzła wargę w oczekiwaniu. Drżącymi dłońmi pozbawił ją bielizny. Widziała, że ledwie nad sobą panuje. Nachalnie wpił się w jej usta. Miażdżył je i ssał. Oddawała te pocałunki równie gwałtownie. Jego dłonie błądziły po całym jej ciele. Pieściły piersi, gładziły płaski brzuch i łono. Palce wdarły się w to najwrażliwsze miejsce kobiety. Wzdrygnęła się poczuwszy błogi skurcz. On nie przestawał, a ona z każdą chwilą wilgotniała. Ułożył się między jej nogami i lekko uniósł pośladki. Wszedł w nią wolno i zatrzymał się. Westchnęła. Kolejny raz przywarł do jej ust i zaczął się poruszać. Podjęła ten rytm, a on z każdą chwilą przyspieszał. Nagle przekręcił się na plecy. Teraz to ona dominowała. Siedziała na nim z zamkniętymi oczami i ustami gotowymi do krzyku, a on obejmując mocno jej biodra kierował nimi w górę i w dół. Nie przestając się poruszać kolejny raz zmienił pozycję. Przywarł do jej pleców obejmując ją wpół i pieszcząc jej nabrzmiałe sutki. To było szaleństwo a on pędził wraz z nią na złamanie karku. Powrócił do pierwszej pozycji. Silne, szybkie pchnięcia pozbawiały ją tchu. Dyszała ciężko i jęczała. Poczuła pierwsze skurcze i krzyknęła. Ta fala rozkoszy, która przyszła po nich była obezwładniająca. Marek wykonał ostatnie pchnięcie i zastygł w niej. Przyjemne ciepło rozlało się w jej podbrzuszu, a on szczytował bez końca. Uspokajali się.
- Byłaś cudowna – wyszeptał w jej usta.
- Ty też… Nigdy nie przeżyłam czegoś tak wspaniałego.
Nadal w niej tkwiąc przekręcił się na plecy układając ją na sobie. Odgarnął jej włosy z twarzy przytulając usta do jej czoła.
- Szkoda, że musimy jutro iść do pracy – powiedział ze smutkiem. – Mógłbym kochać się z tobą bez przerwy.
Którejś soboty wybrali się wszyscy do Rysiowa. Marek uznał, że już najwyższy czas, żeby poznał rodzinę swojej ukochanej. Dzieci też były ciekawe, bo Ula sporo im opowiedziała o Beatce i o jej pasji do rysowania. Jej bliskich też Marek intrygował, bo znali go tylko z opowiadań. Ojciec Uli natychmiast złapał z nim kontakt i bardzo polubił tego szczerego, otwartego chłopaka, a bliźniaki zawojowały serca wszystkich.
- Piękne masz dzieci Marek – rozczulała się Alicja – i takie rezolutne. Amelkę mogłabym schrupać żywcem, a Kacperek jest przesłodki. Spójrz jak grzecznie bawią się z Beatką.
- Mam do ciebie prośbę Alu – Ula podeszła do niej. – Możemy je zostawić na jakieś pół godzinki? Na dworze taka plucha, a ja chciałabym z Markiem pójść na cmentarz. Nie chcemy ich zabierać w taką pogodę.
- Oczywiście, że tak. Myślałaś, że pozwolę wam wziąć dzieciaki, żeby się przeziębiły? Idźcie spokojnie. Ja ich dopilnuję.
Kiedy wyszli z domu trochę wiało i siąpił deszcz..
- Nie wiem, czy znicze będą się palić przy takiej pogodzie. Przynajmniej kwiatom nic się nie stanie, bo siedzą mocno w doniczce.
Jakimś cudem udało im się podpalić knoty w szklanych pojemnikach. Ula zmówiła jeszcze modlitwę. Chwilę stali w milczeniu nad grobem Magdy Cieplak.
- Młodo zmarła – przerwał ciszę Marek. – To niesprawiedliwe, że młode kobiety umierają przy porodach a dzieci wychowują się bez matek. Bezsensowna śmierć.
Od tej pory Marek wraz z dziećmi był częstym gościem w Rysiowie. Dzieciaki tak przylgnęły do Józefa i Ali, że nazywały ich dziadkami.
Była grudniowa sobota. W domu Marka panowało od rana wielkie podekscytowanie. Właśnie dzisiaj wracali do domu państwo Dobrzańscy. Zosia od wczesnych godzin krzątała się już w kuchni przygotowując mnóstwo pyszności na przywitanie seniorów. Marek czekał na Ulę. Obiecała zająć się dziećmi w czasie, gdy on pojedzie po rodziców na lotnisko.
Stawiła się punktualnie. Kiedy zegar wybił godzinę dziesiątą on usłyszał dzwonek do drzwi. Uśmiechnął się. Chyba nigdy nie przestanie go zadziwiać jej punktualność, pedanteria, wielka pieczołowitość i poczucie obowiązku. – Dostał mi się prawdziwy skarb. – Po chwili już całował jej różowe policzki i pełne usta. Dzieciaki biegły korytarzem z rozłożonymi rękami, żeby ją uściskać. Ucałowała te dwie słodkie buźki.
- Chyba powinieneś się zbierać. Mam nadzieję, że dolecą bez niemiłych przygód.
- Ja też. Uciekam w takim razie. Będę za jakieś dwie godzinki.
Najbardziej się obawiał, że samolot będzie opóźniony. Warunki nie były najlepsze. Dobrze wiedział, że przy takiej pogodzie zawsze przed wylotem odladzają skrzydła i kadłub, a to zwykle długo trwa. Na szczęście to opóźnienie nie było duże. Zaledwie dwadzieścia minut. Niecierpliwie ich wypatrywał. Wreszcie ukazali się. Nie mógł wyjść z podziwu. Ojciec, który jeszcze nie tak dawno ledwo poruszał się po domu, szedł teraz sprężystym krokiem trzymając matkę pod rękę. Przywitał się z nimi wylewnie. Długo ściskał ojcu dłoń.
- Tak się cieszę tato, że jesteś w takiej świetnej formie. Już dawno cię takiego nie widziałem. Tęskniliśmy za wami bardzo, ale to nieważne, bo ta kuracja podziałała fenomenalnie. Dajcie te bagaże. Zaparkowałem przed terminalem.
- A jak dzieci? Co w firmie? Jak Ula? – zasypali go lawiną pytań.
- Wszystko w porządku. Ula czeka na was w domu wraz z dzieciakami, a Zosia gotuje pyszności od rana. Panią Marię przywitacie dopiero w poniedziałek. Wspaniała kobieta i świetnie sobie radzi z maluchami.
- Widziałeś się z Pauliną i Alexem? Dają sobie radę?
- Myślałem, że będzie gorzej, ale wzięli się w karby. Wystawiali nawet kolekcję na tych targach, w których i my braliśmy udział. W marcu Alex zostanie ojcem. Julia jest w ciąży. A firma nasza stoi świetnie. Podpisaliśmy po targach kilka umów i kooperujemy z sześcioma zagranicznymi domami mody. Głównie dzięki Uli. Jest naprawdę niesamowita i tak bardzo kreatywna. Wierzcie mi, że ma mnóstwo pomysłów na rozwój firmy i powoli wcielamy je w życie.
Krzysztof słuchał tych słów z wielką przyjemnością i serce pękało mu z dumy. Jego syn naprawdę się starał. Zrobił się tak niesamowicie odpowiedzialny.
- Wiem, że to już mówiłem, ale powtórzę raz jeszcze. Jestem z ciebie bardzo dumny Marek. Z twoją zaradnością i z pomysłami Uli jestem pewien, że zaprowadzicie Febo&Dobrzański na sam szczyt. To wielki komfort synu mieć świadomość, że to wszystko, czego dorobiliśmy się przez te długie lata nie zmarnieje, ale jeszcze się pomnoży. Lżej oddychać, zapewniam cię.
Ledwo przekroczyli próg domu obstąpiły ich dzieci. Ewidentnie stęskniły się za dziadkami. Piszczały i podskakiwały z radości, całowały seniorów i tuliły się do nich. Ula stała z boku przyglądając się tej scenie z uśmiechem. Kiedy maluchom pierwsza radość już przeszła przywitała się i ona. Zarówno Helena jak i Krzysztof uściskali ją serdecznie.
- Ależ wypiękniałaś Uleńko. Ta miłość ci służy. Obojgu wam służy. Bardzo się cieszymy, że jesteście razem.
Przy obiedzie rozmowa zeszła na temat zbliżających się świąt.
- Chciałbym mamo zaprosić na wigilię rodzinę Uli. Nie rozdwoimy się i nie chcemy też spędzać jej z dala od siebie. Ja wszystko bym zorganizował, żeby nie zrzucać na Zosię całej roboty. Zresztą, czy ona nie wyjeżdża do rodziny? Nawet nie pamiętałem, żeby ją o to zapytać.
- Pewnie tak, jak co roku. Wróci dopiero w styczniu. Ale myślę synku, że damy radę. Ula na pewno pomoże. Zrobimy to co najważniejsze i najwyżej zamówimy catering z tego hotelu co ostatnio. Nie martw się i zaproś ich także w naszym imieniu. Febo pewnie nie przyjadą?
- Raczej nie. Mają sporo roboty i na tym etapie muszą wszystkiego dopilnować.
Już drugi dzień buszowała z Markiem po sklepach. Wczoraj kupili piękną choinkę i mnóstwo lampek, bo Marek, żeby sprawić dzieciom radość chciał przystroić nimi kilka iglaków rosnących przy podjeździe. Dzisiaj z całą litanią wypisanych na kartce produktów zaliczali sklepy spożywcze. Podjechali też do hotelu, o którym mówiła Helena i zamówili tam gotowe dania z ryb i owoców morza. Szczególnie te ostatnie uwielbiali wszyscy Dobrzańscy, choć ich obecność na wigilijnym stole nie była zgodna z polską tradycją. Przy rybach zawsze było sporo roboty i szkoda było czasu na oporządzanie ich zarówno Helenie jak i Uli, bo mogły go poświęcić na przykład na pieczenie ciast.
W wigilię od bladego świtu w kuchni panował już ruch. Zosia wyjechała kilka dni wcześniej zostawiając im to babskie królestwo. Marek przy pomocy Krzysztofa osadzał choinkę na stojaku, a potem już w towarzystwie ciepło ubranych bliźniaków stroił lampkami choinki przed domem. Zapowiadała się naprawdę udana i bardzo rodzinna wigilia.
O siedemnastej Ala przywiozła Józefa i Beatkę. Okazało się, że Jasiek będzie spędzał ten dzień u swoich przyszłych teściów. Zaprosili go i nie chciał zrażać ich odmową, chociaż pewnie zrozumieliby. Nastąpiło wzajemne poznanie się rodzin. Ala zaraz poszła do kuchni wypakowując z siatek pachnące makowce i serniki. Helena złapała się za głowę.
- Alu! A kto to zje! My też upiekłyśmy niemało. Mamy piernik i keks. Zrobiłyśmy makówki i mnóstwo innych rzeczy.
- Bez obawy Helenko. Na pewno dacie radę. Markowi smakuje mój sernik i sam zje całkiem sporo, przekonacie się.
Choinka jaśniała od bombek i barwnych światełek. Pod nią pyszniły się w kolorowych torbach prezenty. Ula nakryła śnieżnobiałym obrusem owalny stół, a Ala ustawiała na nim talerze. Po chwili wniesiono świąteczne potrawy. Zasiedli wszyscy za stołem. Jedynie Krzysztof stał trzymając w ręku opłatek.
- Kochani. Bardzo się cieszę, że tegoroczna wigilię będziemy spędzać w tak przemiłym gronie. To dla nas wielki zaszczyt móc poznać was wszystkich i gościć w naszym domu. Z okazji tych wyjątkowych świąt życzę nam wszystkim żelaznego zdrowia, wszelkiej pomyślności i wielu radości – odwrócił się do Heleny i już indywidualnie składał jej życzenia. Każdy wziął do ręki opłatek i za przykładem Krzysztofa robił to samo. Trochę trwało zanim każdy każdemu pożyczył wesołych świąt, ale wreszcie mogli zasiąść do wieczerzy. Ula zawiązała dzieciom śliniaczki i podsunęła im czerwony barszczyk z uszkami.
- Pomalutku, bo jest jeszcze gorący. Nabierajcie na łyżki i dmuchajcie zanim wsadzicie do buzi.
Wszyscy zajadali z wielkim apetytem. Chwalono umiejętności kulinarne Heleny i Uli. Po kolacji zrobiły jeszcze kawę i pokroiły pachnące ciasta. Krzysztof rozlał do kieliszków swoją ulubioną, wiśniową nalewkę. Dzieci rozpakowywały prezenty. W pewnym momencie Marek wstał.
- Moi drodzy. Chciałbym skorzystać z okazji, że zgromadziliśmy się tu wszyscy i coś powiedzieć. Wiecie, że całym sercem pokochałem tę wyjątkową kobietę – wykonał ukłon w kierunku Uli. - Ma tyle zalet, że brakło by mi dnia, bym mógł wymienić je wszystkie. Jest dobra, łagodna i szczera. Kocha moje dzieci i odwzajemnia moją miłość. Dlatego w obecności was wszystkich chciałbym ją prosić o rękę – ukląkł na jedno kolano i wyciągnąwszy z kieszeni małe puzderko otworzył je. – Ula, wiesz, że kocham cię bardziej niż własne życie. Wprowadziłaś w nie radość, spokój, życzliwość i zdrowy rozsądek. Straciłem nadzieję, że kiedykolwiek się zakocham, że będę kiedyś tak nieprzyzwoicie szczęśliwy. Jeśli naprawdę kochasz naszą trójkę przyjmij ten pierścionek i odpowiedz mi na pytanie, czy zechcesz dzielić ze mną życie na dobre i na złe. Zostaniesz moją żoną?
Wzruszyła ją ta przemowa Marka. Wyjęła pierścionek z pudełeczka i włożyła sobie na palec.
- Tak, zostanę twoją żoną, bo kocham was wszystkich bardzo, bardzo mocno.
Wstał z kolan i przytulił ją całując jej usta.
- Dzisiaj to szczęście buzuje we mnie jak najlepszy szampan. Kocham cię i tak już będzie zawsze.
Dobrzańscy i Cieplakowie wstali od stołu szczerze im gratulując.
- Jesteśmy tacy szczęśliwi Uleńko – mówił wzruszony Krzysztof – Ty i dzieci to najlepsze co dostał Marek od losu. Nie mogliśmy marzyć o lepszej synowej.
- Gratulujemy wam obojgu – Józef Cieplak ocierał z oczu łzy. – To wielkie szczęście, bo Marek jest porządnym i bardzo przyzwoitym człowiekiem.
Mała Betti uściskała ją i całując jej policzki pytała.
- Ulcia, czy to znaczy, że ja teraz będę mogła mówić panu Markowi po imieniu? On będzie moim szwagrem? – Marek roześmiał się.
- Nie ma innej opcji Betti. Przechodzimy na „ty”.
Podeszła do niej Amelka wraz z Kacprem Ula trochę się bała reakcji tych maluchów. Ich miny wyrażały niepewność. Przykucnęła przy nich i przygarnęła do siebie.
- Czemu macie takie minki?
- Bo chcemy cię o coś zapytać.
- Pytajcie. Przecież wiecie, że zawsze odpowiadam na wasze pytania.
- Czy teraz, jak tatuś dał ci pierścionek zostaniesz naszą mamusią? – Zaskoczyło ją to pytanie. Zerknęła na Marka, ale on sprawiał wrażenie, jakby też czekał na jej odpowiedź.
- A chcielibyście?
- Tak, bo jak pójdziemy następnym razem do parku to już z mamą i z tatą. – Przytuliła je mocno. Zaszkliły jej się oczy.
- Bardzo chcę zostać waszą mamą, bo bardzo was kocham i kocham waszego tatę.
Przylgnęły do niej całując jej policzki.
- My też cię kochamy mamusiu.
Wzruszenie ścisnęło jej krtań i rozpłakała się na dobre. Marek też miał mokre oczy, podobnie pozostali. Wieczorem, gdy Cieplakowie już odjechali Marek tuląc ją w ramionach mówił.
- Zawsze będę pamiętał o Wiktorii. Mimo, że jej nie kochałem, ona dała mi dwójkę cudownych dzieci. One są jeszcze za małe, by rozmawiać z nimi na temat jej śmierci. Kiedyś jak podrosną wszystko im opowiem. Mają prawo wiedzieć.
- Też tak uważam Marek. Bardzo je kocham i będę wychowywać jak własne, ale historię biologicznej matki powinny znać, a my powinniśmy pójść na jej grób i podziękować za ten wspaniały dar. – Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- Bardzo cię kocham wiesz?
- Wiem. Przecież kocham cię równie mocno. Dobranoc.
K O N I E C
Comments