top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

OGROM MIŁOŚCI - miniatura

OGROM MIŁOŚCI

miniaturka

Nad miastem zapadał zmrok. Marek Dobrzański, współwłaściciel firmy odzieżowej Febo&Dobrzański przetarł zmęczoną twarz i zerknął przez okno. Znowu padało. Nie była to najprzyjemniejsza pora roku. Na chodnikach walały się nieuprzątnięte, mokre od deszczu liście. W świetle ulicznych latarni wyraźnie widział jak bardzo ten deszcz jest rzęsisty i wciąż przybiera na sile. Ta ponurość i smętek późno jesiennej aury odzwierciedlała to, co działo się w jego duszy. Ten stan trwał już od dość dawna, od trzynastu miesięcy, od czasu, kiedy Ula, jego ukochana żona urodziła martwe dziecko. Nie potrafiła pozbierać się po tej tragedii. Cierpiała na głęboką depresję. Nie chciała nikogo widzieć ani z nikim rozmawiać. Nie chciała jeść, miała kłopoty ze snem spędzając większość nocy w fotelu i przysypiając z rzadka. Nie chciała żyć i to było najgorsze. Wychodził ze skóry, żeby jej pomóc, ale ona żadnej pomocy od niego nie oczekiwała. Nie chciała lekarzy, psychologów i psychiatrów.

- Co oni mogą wiedzieć o moim cierpieniu? – mówiła z żalem i łzami w oczach. – Ich wiedza jest niczym innym jak relacją tysięcy takich jak ja niedoszłych matek. Będą mnie pocieszać, mówić, że wszystko będzie dobrze? Nie pójdę do żadnego psychiatry, bo nie jestem wariatką.

Odpuścił. Nie chciał się z nią sprzeczać i udowadniać jej, że to on ma rację, nie ona. Zapiekła się w tym żalu i boleści po stracie dziecka i zupełnie odrętwiała. Każdego dnia wychodząc do pracy martwił się co zastanie po swoim powrocie. Wciąż nie był pewien, czy ona nie wpadnie na jakiś szalony pomysł, żeby zakończyć te cierpienia i dołączyć do córki. Przez te trzynaście miesięcy nie miała kontaktu z nikim. Na początku przyjeżdżał jeszcze ojciec z jej rodzeństwem, ale uciekała przed nimi zamykając pokój na klucz. Sprawiała wrażenie jakby zdziczała i wycofała się z życia stając się jedynie jego biernym elementem.

Wielokrotnie próbował namówić ją, żeby pojechała z nim na cmentarz. Jak dziecku tłumaczył, że taka wizyta na pewno jej ulży i pozwoli zrozumieć, że ich słodka córeczka była zbyt chora, by przeżyć. Zatykała uszy i nie chciała tego słuchać. Jeździł więc sam i nad grobem tej kruszynki rozpaczał i wył z bezsilności.


To nie było tak, że Ula cierpiała a po nim ten dramat spłynął jak po kaczce. On też cierpiał i podobnie jak Ula nie potrafił pogodzić się z tą śmiercią. Nie był w stanie zrozumieć, że skoro ciąża rozwijała się prawidłowo do siódmego miesiąca, to dlaczego właśnie wtedy lekarz po kolejnym USG stwierdził, że jest martwa? Do dzisiaj w uszach brzmi mu dramatyczny krzyk Uli i do dziś pamięta ten szok, który dopadł ich oboje. Lekarz twierdził, że prawdopodobnie doszło do zaburzeń krążenia łożyskowego i dlatego płód obumarł. Ten dzień był jednym wielkim koszmarem. Podano Uli jakieś środki mające wywołać skurcze i kazano rodzić. Krzyczano na nią, bo nie potrafiła się skoncentrować i prawidłowo przeć, tak jak mówił położnik. Wreszcie wyszarpano z niej dziecko. Było kompletnie sine. Było martwe. Ula zażądała, żeby jej je pokazano. Przytuliła martwe ciałko do swojej piersi i zaniosła się spazmatycznym płaczem. Niemal siłą jej je odebrano. Poczuła się tak, jakby wyrwano jej serce. Od tego momentu nie była już sobą.


Deszcz przybierał na sile i kompletnie zalewał przednią szybę, z której wycieraczki nie nadążały zbierać wody. Na szczęście dojeżdżał. Uruchomił pilotem bramę i zanim otworzyła się do końca omiótł wzrokiem bryłę budynku. Wyglądał jak wymarły. Trochę zaniepokoiły go ciemne okna, bo zazwyczaj w salonie Ula paliła małą lampkę. Wjechał do garażu i zabrawszy teczkę z tylnego siedzenia wszedł do domu wewnętrznymi drzwiami.

- Ula! – krzyknął z przyzwyczajenia nie spodziewając się raczej, że mu odpowie. – Ula jesteś?! – Zapalił światło w salonie, ale jedynym dowodem, że tu siedziała był skotłowany koc leżący na jednym z foteli. Szybkim krokiem ruszył do sypialni, ale i tu jej nie zastał. W pozostałych pokojach na piętrze też jej nie było. Zbiegł na dół i zajrzał do łazienki. To co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. Była tu. Leżała z rozrzuconymi rękami na łazienkowych płytkach w ogromnej kałuży krwi. Automatycznie sięgnął po telefon i wybrał numer pogotowia. Drżącym głosem poprosił o przyjazd karetki. Przykucnął przy Uli i przyłożył jej dłoń do szyi. Wyczuł słaby puls.

- Co ty zrobiłaś kochanie? Co ty zrobiłaś…? Czy jeszcze za mało mamy nieszczęść? Jeśli umrzesz, ja też nie mam po co żyć – sięgnął do szufladki małej szafki i wyciągnął z niej bandaż mocno przewiązując Uli nadgarstki, żeby zatamować upływ krwi. Usłyszał przeciągły sygnał karetki i wybiegł na zewnątrz otwierając bramę.

- Pospieszcie się – rzucił nieco spanikowany do sanitariuszy – żona podcięła sobie żyły. Straciła dużo krwi.

- Jaką ma grupę? – rzucił jeden z mężczyzn.

- AB Rh(+)

- Dość rzadka. Sprawdź czy nie mamy – zwrócił się do jednego z pielęgniarzy.

- Ja mogę być dawcą. Mam tę samą grupę.

Wbiegli do łazienki. Wysoki brunet będący najwyraźniej lekarzem przykucnął przy Uli i przyłożył jej do piersi stetoskop.

- Serce bije, ale słabo. Zabieramy ją i to natychmiast. Spróbuję opatrzyć ją w karetce i podepnę kroplówkę. Krew odda pan już na miejscu.

- Pojadę za wami.


Ocknął się, gdy za oknem świtało. Spojrzał na leżącą na łóżku Ulę. Była bardzo blada, ale oddychała równo. Wzdłuż ciała spoczywały jej okaleczone ręce owinięte ściśle bandażem. Do jej żył worek zawieszony na stojaku pompował życiodajną krew. Krew Marka. Pobrano mu jej całkiem sporo. Poczuł się po tym trochę słabo więc pozwolono mu zostać przy żonie udostępniając mu wolne łóżko. Dzisiaj miał przyjść do niej psycholog o ile się ocknie. Marek nie wierzył, że coś wskóra. Ula była wyjątkowo uczulona na tego rodzaju lekarzy. Zawsze zamykała się w sobie i milczała jak zaklęta.


Wstał z łóżka i podszedł do umywalki. Opłukał zimną wodą twarz. Poczuł się trochę lepiej. Zerknął na Ulę, ale ona wciąż spała. Wyszedł z pokoju i w automacie kupił kubek gorącej kawy. Popijając małymi łykami usiadł na krześle przy łóżku żony intensywnie wpatrując się w jej mizerną, bladą twarz.

Godzinę później zaobserwował nerwowy ruch gałek ocznych i wstał jednocześnie pochylając się nad nią.

- Ula – wyszeptał. – Ula obudź się kochanie. To ja, Marek. - Z trudem otwierała ciężkie powieki usiłując skupić wzrok na twarzy Marka. Odetchnął z ulgą widząc jej intensywnie błękitne tęczówki. – Śmiertelnie mnie nastraszyłaś – powiedział cicho z lekkim wyrzutem. – Jak mogłaś mi to zrobić? Czy chcesz, żebym już do końca oszalał? Czy myślisz, że mógłbym bez ciebie żyć? – zadrżał mu głos i rozpłakał się. – Gdybyś odeszła strzeliłbym sobie w łeb, bo straciłbym sens życia.

- Nie udało się… - dotarły do niego jej ciche słowa.

- Mówisz tak, jakbyś żałowała, że za wcześnie dotarłem do domu. Ranisz mnie. To boli Ula, bardzo boli, a ja już nie wiem, jak mam sobie z tym radzić, bo od teraz będę każdego dnia, w każdej minucie truchlał, czy nie targnęłaś się znowu na swoje życie. Musisz mi przysiąc, że już nigdy tego nie zrobisz. Poradzimy sobie z tą stratą naszej kochanej dziewczynki. Ty tylko bądź ze mną i pozwól sobie pomóc, błagam.

Po jej policzkach toczyły się wielkie jak grochy łzy. Starł je z miłością i przywarł do jej ust.

- Kocham cię tak bardzo, że bez ciebie nie mógłbym istnieć. Jesteś przecież całym moim światem.

- Już dobrze. Przysięgam ci, że nigdy już nie podejmę próby samobójczej. Siedziałam po ciemku w salonie i różne myśli kłębiły mi się w głowie. Pomyślałam, że nie dam rady wytrzymać tej tęsknoty, że to za bardzo mnie dręczy aż czasem ciężko mi oddychać. To były sekundy, w ciągu których podjęłam tę desperacką decyzję. Bardzo cię za to przepraszam.

- Obiecaj mi, że zaczniesz wychodzić z domu, obiecaj mi, że zaczniesz żyć. Ja wiem, że to będzie trudne, nawet bardzo trudne, ale przecież nie niemożliwe. Ja ci pomogę, bo oboje musimy pogodzić się ze stratą. To, że lekarz powiedział, że nie będziemy mieli już dzieci… Ula, ja nie wierzę w tę diagnozę. Wierzę i jestem o tym przekonany, że doczekamy się maleństwa. Musimy być tylko bardzo cierpliwi.

- Spróbuję kochany, na pewno spróbuję. Zamknęłam się w swoim bólu nie dostrzegając, że i ty go odczuwasz. Wybacz mi proszę mój egoizm. Postaram się to zmienić, ale potrzebuję czasu.

Objął ją delikatnie wtulając twarz w jej włosy. Po raz pierwszy zobaczył światełko w tunelu.


Wypisano ją po trzech dniach. Nadal miała na rękach opatrunki. Psycholog, tak jak Marek podejrzewał, nic nie zwojował i niczego się od Uli nie dowiedział. Ona jedynie powtarzała przy nim jak mantrę, że to była jej pierwsza i ostatnia próba samobójcza. Dopiero później, gdy rozmawiał z Markiem ten naświetlił mu całą sytuację.

Nie chciał jej teraz zostawiać samej. Poprosił ojca o miesięczne zastępstwo w firmie. To on szykował posiłki, dbał, żeby je zjadała. W ciągu dnia wsiadał wraz z nią do samochodu i wiózł na spacer do Łazienek, chociaż pogoda nie zawsze była dobra. Ona potrzebowała tlenu, bo nie wychodziła z domu od ponad roku. Po trzech tygodniach pojechał z nią na ściągnięcie szwów. Rany ładnie się zagoiły, choć blizny miały pozostać na zawsze. Już ich nie bandażowano a jedynie przyklejono plastry z opatrunkiem. Sądziła, że ze szpitala pojadą jak zwykle na spacer do parku, ale Marek pojechał inną trasą. Nie zwróciła na to uwagi i dopiero jak zaparkował przed jakimś domem, rozejrzała się do koła.

- A gdzie my jesteśmy? – zapytała nieco zaniepokojona.

- Spokojnie kochanie. To bardzo szczególne miejsce, które bardzo chciałbym ci pokazać.

Weszli przez żelazną bramę na dziedziniec a następnie stąpając po szerokich schodach dotarli do masywnych drzwi. Ula rozejrzała się dostrzegając czerwoną tabliczkę z napisem „Dom małego dziecka”. Serce podeszło jej do gardła. Odwróciła się i chciała uciec. Powstrzymał ją i mocno przytulił.

- Nie uciekaj kochanie, to naprawdę ważne – szepnął. – I nie bój się, bo naprawdę nie ma czego.

Już w środku Marek przywitał się z dyrektorką i przedstawił jej Ulę. Kobieta okazała się bardzo miła. Zaprowadziła ich na piętro objaśniając po drodze, że do tego domu trafiają dzieci poszkodowane przez los.

- Mamy tu przedział wiekowy od dzieci kilkumiesięcznych do trzylatków. Wszystkie są sierotami lub półsierotami i każde z nich miało ciężki start. Wiele z nich było bitych, przypalanych papierosami i nawet gwałconych.

Ula słuchała tego z przerażeniem. – Jak można coś takiego zrobić takiemu małemu dziecku?

Pokój, do którego weszli liczył sześć łóżeczek. Leżały w nich biedne, opuszczone maluchy i kiwały się na boki.

- Dlaczego tak się kiwają? To jakaś choroba? – zapytała Ula.

- W pewnym sensie. Nazywają to chorobą sierocą. Spowodowana jest brakiem więzi z osobami najbliższymi. Rzadko są przytulane i odczuwają permanentny brak matki, dlatego też nazywana jest chorobą z braku miłości – kochania i bycia kochanym. Mój personel stara się jak może, ale jest go za mało niestety.

Ula podeszła do jednego z łóżeczek i pochyliła się nad leżącą w nim dwuletnią dziewczynką. Mała natychmiast wyciągnęła do niej ręce.

- Mogę ją wziąć?

- Proszę bardzo.

Podniosła tę małą i przytuliła do siebie. Dziecko objęło jej szyję i przylgnęło twarzą do jej policzka. Ula rozpłakała się i nie mogła wykrztusić słowa. Marek sięgnął do sporej reklamówki i wyciągnął z niej miękkiego misia podając go dziewczynce. Uśmiechnęła się na jego widok i przygarnęła do siebie.


Spędzili wśród tych biedactw ponad dwie godziny. Ta wizyta okazała się dla Uli prawdziwym wstrząsem. Wyszła stamtąd zapłakana. Marek podał jej chusteczkę i mocno przytulił.

- Rozumiesz teraz dlaczego chciałem cię tu przywieźć? Nawet gdyby sprawdziły się słowa tego lekarza i nie mielibyśmy już swoich dzieci, to zawsze są takie, które potrzebują naszej miłości i opieki. Masz takie dobre, współczujące serce a w nim taki ogrom cudownej, szczerej miłości, że jesteś w stanie obdzielić nią nawet wszystkie te biedne dzieci. Możesz stworzyć im prawdziwy dom. Sprawić, że nie będą się już kołysać na boki i cierpieć z powodu braku kochającej je matki i ojca. Damy radę Ula. Wierzę, że to jest alternatywa na nasze cierpienie. Ty tylko to przemyśl i dobrze się zastanów a ja poprę każdą twoją decyzję.

Oplotła ręce wokół jego szyi i przywarła do ust.

- Bardzo cię kocham, bo jesteś najlepszym i najwspanialszym mężem na świecie. Na początek zaadoptujmy jedno. Tę dziewczynkę, którą miałam jako pierwszą na rękach. Wróćmy i zapytajmy jakie są możliwości a potem chcę, żebyś zawiózł mnie na cmentarz do naszej córeczki.

Uśmiechnął się szeroko ukazując w całej krasie te uwodzicielskie dołeczki. Odetchnął głęboko i spojrzał w szare niebo jakby chciał podziękować opatrzności za to, że wróciła jego dawna Ula.


K O N I E C

59 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page