top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

POWRÓT DO DOMU - rozdziały: 1, 2, 3, 4, 5 (z cyklu: inne moje opowiadania)

„POWRÓT DO DOMU”


ROZDZIAŁ 1


To był znowu jeden z tych dni, który wykończył ją i fizycznie i psychicznie. Kolejny raz pomyślała, że wybrała zły zawód. Zawód, który mścił się na niej każdego dnia i od którego otrzymywała codziennie tęgie lanie. Miał rację ten, kto wymyślił to złośliwe powiedzenie „żebyś cudze dzieci uczył”. I chociaż na początku wierzyła, że wykonywanie zawodu nauczyciela jest jej powołaniem, to życie szybko to zweryfikowało. Bezstresowe wychowywanie dzieci nie zawsze się sprawdzało, czego miała liczne przykłady w klasach, w których wykładała angielski. Dzieciaki bywały rozwydrzone, bezczelne i pozbawione jakichkolwiek hamulców. Jednemu z nich, synowi miejscowego prominenta wstawiła dzisiaj niedostateczny. Chłopak w szkole zjawiał się okazjonalnie i nigdy nieprzygotowany do lekcji. Przy tablicy kpił sobie z niej w żywe oczy. W końcu wpisała mu dwóję do dziennika, a on ująwszy się pod boki bezczelnie zapytał, czy ona zdaje sobie sprawę z tego, kim jest jego ojciec.

- Mam nadzieję, że Bogiem, – odpowiedziała – bo nikt mniej znaczący już ci nie pomoże. Będziesz powtarzał klasę.

Wychodząc ze szkoły zauważyła na tylnej szybie swojego samochodu świeżo wymalowany sprayem napis „Głupia cipa”. Wyjęła telefon i zrobiła zdjęcie, żeby mieć dowód, gdy zjawi się w szkole prominentny tatuś sprawcy. Podjechała do myjni prosząc, żeby w miarę możliwości oczyszczono szybę. Na szczęście farba nie zdążyła jeszcze dobrze wyschnąć.

To wydarzenie i w ogóle cały dzisiejszy dzień kompletnie wytrąciły ją z równowagi. Miała dwadzieścia siedem lat a już czuła się zupełnie wypalona w swoim zawodzie.

Weszła do klatki i mimowolnie zerknęła na wiszące pocztowe skrzynki. Jej własna pękała w szwach od korespondencji, której część wystawała na zewnątrz. – Pewnie znowu reklamy – westchnęła ciężko. Ostrożnie otworzyła klapkę i wygarnęła ze środka sporo kolorowych kartek. Idąc schodami na czwarte piętro przeglądała ten stosik do momentu, aż natknęła się na podłużną kopertę z jej adresem. Pismo wydało jej się znajome. Na odwrocie widniał adres nadawcy. Uśmiechnęła się. – To od wujka Karola. – Nawet nie pamiętała kiedy widziała go po raz ostatni. Chyba na pogrzebie babci, jakieś jedenaście lat temu. Strasznie dawno. Ciekawe, czego chciał.

Weszła do mieszkania i rozebrała się wsuwając stopy w miękkie kapcie. Zaparzyła sobie kawy i z kolorowym kubkiem usiadła wygodnie na kanapie. Otworzyła kopertę i wyjęła z niej kartkę zapisaną ładnym, wręcz kaligraficznym pismem.


Droga Bożenko

Pewnie zdziwił Cię mój list, ale sprawy w Hamrzysku przybrały zły obrót i właściwie nadeszła pora, żebyście Ty i Witek zadecydowali o losach domu, który babcia zapisała Wam w spadku. Dopóki mogłem starałem się go doglądać robiąc w nim drobne naprawy, ale ostatnio moje zdrowie mocno szwankuje a i finansowo nie jestem już w stanie podołać. Byłoby dobrze, gdybyście oboje mogli tutaj przyjechać, obejrzeć i podjąć jakieś decyzje. Niedługo kończy się rok szkolny więc na pewno wygospodarujesz trochę czasu, a i Witek go znajdzie jak się postara. Do niego wysłałem podobny list. Nie chciałbym Was poganiać, ale sprawa wydaje się dość pilna, bo chałupa wprawdzie stoi, ale dach wymaga gruntownej naprawy podobnie jak okna, których ramy spróchniały, a obejście zarosło chwastami. To przerasta moje siły a i zdrowie często nie pozwala wybrać się z Białej, choć to tylko siedem kilometrów. Napisz mi Bożenko, kiedy ewentualnie mogłabyś się tu pojawić. Czekam na Was oboje.

Wujek Karol.


Oderwała wzrok od listu i zamyśliła się. Miała wyrzuty sumienia, że od tak dawna nie odzywała się do niego i o to, że zupełnie przestała interesować się domem, który śmiało mogła nazwać swoim rodzinnym. Domem pełnym ciepła i babcinej miłości.

Jej rodzice po ślubie zamieszkali w Poznaniu. Tam też ona przyszła na świat. Jednak odkąd pamiętała, w domu zawsze toczyły się kłótnie i spory. Nie dochodziło wprawdzie do rękoczynów, ale ciągłe krzyki i wyzwiska powodowały, że zaszywała się w najciemniejszym kącie mieszkania, żeby przeczekać. To nie były dobre warunki do wychowania dziecka. W końcu któregoś dnia ojciec i matka doszli do wniosku, że tak dłużej nie da się żyć. Właściwie zadecydowała o tym jej rodzicielka, która znalazła sobie innego mężczyznę i pewnego dnia wyniosła się z mieszkania z dwoma walizkami zostawiając ją i ojca. On nie miał pojęcia, jak zająć się czterolatką. Zazwyczaj go nie było, bo pracował jako kolejarz i często wyjeżdżał w trasy. Pewnego dnia spakował jej wszystkie ubranka i wywiózł ją do Hamrzyska, gdzie mieszkała jego matka. W swoim życiu popełnił wiele błędów, ale scedowanie opieki nad małą Bożeną na własną matkę było słusznym posunięciem. Dom babci Emilii wydawał się dziewczynce domkiem z bajki. Stał na niewielkim wzgórku, otoczony lasem, z dala od zabudowań małej wioski jaką było Hamrzysko. Otoczenie dawało pretekst do wyobraźni i uwrażliwiało Bożenę. Tu nawet nie było asfaltowej drogi, a do najbliższych większych wsi od pięciu do dziesięciu kilometrów. Wioseczka zagubiona w Puszczy Nadnoteckiej żyła własnym, leniwym życiem.

Mieszkańcy zajmowali się głównie zbieraniem runa leśnego, lub zatrudniali się w szkółce leśnej, czy w przedsiębiorstwie, do którego należało sześć stawów hodowlanych.

Odkąd Bożena zamieszkała z babcią ta oswajała ją z lasem. Chodziły razem na grzyby, jagody, czy maliny. Część z tych skarbów babcia sprzedawała do skupu, a część suszyła lub robiła z nich przetwory. Jej kuchnia zawsze pachniała ziołami uwieszonymi u sufitu. Obok zwieszały się warkocze czosnku, cebuli czy też suszących się grzybów.

Babcia Emilia miała wielkie serce, które kochało swoją wnuczkę miłością wielką, ale mądrą. Od najmłodszych lat uczyła dziewczynkę gospodarności i radzenia sobie w życiu. Nigdy nie podnosiła głosu i zawsze wszystko tłumaczyła cierpliwie i łagodnie.

Kiedy Bożenka skończyła siedem lat babcia zapisała ją do szkoły. Codziennie rano zaprowadzała ją pod jedyny, wiejski sklep, obok którego zatrzymywał się osinobus zbierający wszystkie dzieciaki i zawożący je do oddalonej o osiem kilometrów podstawówki. Ten sam osinobus przywoził je o czternastej do domu. Początkowo Bożenka nie chciała jeździć do szkoły, ale babcia opowiadała jej tyle ciekawych rzeczy, które miała w niej poznać.

- Ja kochanie nie mam takich możliwości, żeby nauczyć cię ładnie się wysławiać, czy dobrze nauczyć cię liczyć. Poza tym w szkole jest naprawdę fajnie, bo są koleżanki w twoim wieku, z którymi zawsze można porozmawiać i miłe panie nauczycielki. Nie zniechęcaj się i nie zakładaj z góry, że szkoła nie będzie ci się podobać.

Tego roku w święta przyjechał jej ojciec i przywiózł mnóstwo prezentów. Były to głównie stare książki, do czytania których była jeszcze za mała, ale i nowe kredki, flamastry, ładny piórnik zamykany na zamek i sporo zeszytów w linie i kratkę. Były też linijki, ołówki z gumką, cyrkiel, ekierki i cała torba słodyczy. Była szczęśliwa, bo ojciec pojawiał się tu dość rzadko i zostawał na krótko a tym razem został aż do nowego roku. Początkowo pytała o mamę. Tęskniła za nią i wciąż dopytywała go, kiedy przyjedzie. Nie potrafił jej odpowiedzieć na to pytanie, bo przecież nie znał odpowiedzi. Nie chciał być też brutalny i mówić, że matka nigdy o nią nie zapytała, jakby nigdy nie istniała. To mogłoby złamać dziecku serce. Przed wyjazdem wcisnął babci zwitek banknotów.

- Kup jej mamo jakieś ubrania, bo widzę, że wyrasta z tych starych i może jakieś porządne zimowe buty, żeby nie marzła. Ty też zadbaj o siebie. Zawsze będę ci wdzięczny za Bożenkę, bo ja sam nie poradziłbym sobie z jej wychowaniem. Chodź kochanie, – zwrócił się do córki – uściskaj mnie. - Dziewczynka przytuliła się do niego mocno i rozpłakała się.

- Kiedy przyjedziesz? Za niedługo? – chlipnęła.

- Przyjadę jak tylko będę mógł a już na pewno na Wielkanoc. Nie płacz, bo opuchną ci oczka. Bardzo cię kocham. Bądźcie zdrowe – rzucił jeszcze i wyszedł z domu.

Nie upłynęła godzina od jego wyjścia, gdy usłyszały pukanie do drzwi. Sądziły, że czegoś zapomniał i zawrócił z drogi. Babcia Emilia opatuliła się chustą i wyszła na ganek. Na progu stała nędznie ubrana i strasznie wychudzona kobieta trzymająca za rękę mniej więcej ośmioletniego chłopca równie wychudzonego jak jego matka.

- Ja bardzo przepraszam, – odezwała się cicho kobieta – czy mogłaby pani dać nam trochę gorącej wody? Idziemy aż z Wielenia i trochę zmarzliśmy…

Emilia otworzyła szerzej drzwi.

- Wejdźcie. Ogrzejecie się trochę. Na pewno jesteście też głodni. Zaraz coś przygotuję. Dlaczego idziecie pieszo z Wielenia? Przecież kursują PKS-y do Roska.

Kobieta spuściła głowę i otarła mokre policzki.

- Nie mamy pieniędzy… Musieliśmy uciekać z domu. Mąż jest alkoholikiem i awanturnikiem. Bił nas… Musiałam chronić syna. Nie mogłam pozwolić na dalsze maltretowanie nas – zaniosła się spazmatycznym kaszlem. Kiedy oderwała chusteczkę od ust Emilia zauważyła na niej krwawą plwocinę, co mocno ją zaniepokoiło. W jednej chwili podjęła decyzję.

- Zostaniecie tutaj. Pani jest chora. Nie możecie się tułać i spać byle gdzie w dodatku na mrozie. Mam wolny pokój, w którym możecie zamieszkać. Chłopiec pójdzie do szkoły a ja pojadę jutro z panią do Wronek. Potrzebuje pani lekarza. Zgadza się pani?

- Tak… Bardzo dziękuję. Ja nazywam się Mirosława Zastawny, a to mój syn Witold Zastawny. Ma osiem lat. Pochodzimy z Trzcianki. Stopem dojechaliśmy do Wielenia, ale tam nie mieliśmy już szczęścia i ruszyliśmy pieszo, byle jak najdalej od naszego kata.

Emilia postawiła przed nimi wielką misę wypełnioną bigosem i kubki z gorącą herbatą.

- Jedzcie. Śmiało. Ja jestem Emilia Karcińska a to moja wnuczka Bożenka Karcińska. Jak się posilicie pokażę wam pokój. Jest na piętrze.

Mały Wituś wyczyścił skórką od chleba talerz po bigosie i dopił herbatę. Oparł się o krzesło i rozejrzał ciekawie. Zauważył wiszące na ścianie stare skrzypce i aż oczy mu zalśniły na ich widok.

- Pani Emilio, czy mógłbym coś zagrać? – spytał nieśmiało cieniutkim głosikiem.

- A potrafisz? – Emilia wstała od stołu i ściągnęła instrument ze ściany.

- Trochę umiem. Jak coś usłyszę, to potrafię zagrać.

Podała mu skrzypce a on nastroił je i przytknął do strun smyczek.

Popłynęła smutna, rzewna melodia a Bożenka i Emilia otworzyły usta ze zdumienia.

- Czy wiesz co grasz? To jakaś etiuda Wieniawskiego. Jestem tego pewna. Skąd to znasz?

- Ja słyszałem to kiedyś w radio…

- Czy wiesz chłopcze, że jesteś geniuszem? Masz rzadki talent. Potrafisz odtworzyć dokładnie utwór nuta w nutę mimo, że ich nie znasz. Niesamowite… - Emilia nie mogła wyjść ze zdumienia. – Pani Mirko, to trzeba w dziecku rozwijać, żeby nie przepadło! Koniecznie trzeba coś z tym zrobić!

- Ja wiem, że on ma talent, ale nigdy nie było nas stać ani na opłacenie nauki ani na zakup instrumentu. Mąż przepijał każdy grosz – rzuciła z goryczą.

- Koniec z tym. Ja nie pozwolę, żeby taki talent miał się zmarnować. Sama będę uczyć cię nut, a jak skończysz podstawówkę pójdziesz do szkoły muzycznej. A teraz chodźcie na górę. Pokażę wam pokój i rozgościcie się. Tu przed schodami jest łazienka więc możecie skorzystać. Zaraz przyniosę ręczniki.


Następnego dnia wszyscy pojechali autobusem szkolnym do Roska. Emilia porozmawiała na osobności z dyrektorką szkoły i uzgodniła z nią, że Wituś zacznie naukę od drugiej klasy. On z mamą i Bożenką stał na szkolnym korytarzu czekając na wynik tej rozmowy. Chłopiec wydawał się nieco wylękniony i co rusz niepewnie zerkał na matkę.

- Nie bój się Wituś – mówiła do niego łagodnie – wszystko się jakoś ułoży. Pani Emilia nam pomoże.

Bożenka złapała jego dłoń i uśmiechnęła się.

- Ja też ci pomogę. Będziemy się razem uczyć. Będzie fajnie. Zobaczysz.


ROZDZIAŁ 2


Dzieci zostały w szkole a obie panie PKS-em pojechały do Wronek. W tamtejszym szpitalu pobrano Mirce krew, próbki śliny, zrobiono prześwietlenie płuc, biopsję i mnóstwo innych badań. Na wyniki czekały kilka godzin, ale wreszcie poproszono je do gabinetu pulmonologa. Lekarz bez owijania w bawełnę i bez zbędnej delikatności przedstawił im fakty.

- Cierpi pani na raka płuc. To już bardzo zaawansowane stadium. Rak nacieka oba płuca i z dużym prawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że są już przerzuty w węzłach chłonnych. Ma pani bardzo wysoki poziom antygenu CEA. Tak wynika z badania markerów nowotworowych. Niewykluczone, że zaatakowana jest już wątroba, ponieważ jest mocno powiększona a próby wątrobowe znacznie przekroczone – spojrzał spod grubych szkieł na Mirosławę. – Dlaczego pani dopuściła do takiego stanu? To prawie niemożliwe, żeby tak zaawansowany rak nie dawał wcześniej żadnych objawów. Odpluwa pani krwią, ma kaszel i chrypkę, boli panią bark. Czy nie są to wystarczająco niepokojące objawy, żeby zgłosić się do lekarza? W tej chwili mamy sytuację właściwie bez wyjścia, bo organizm ma pani bardzo wyniszczony. Żadna chemia nie wchodzi już w grę. Operacja również. Jedyne co możemy zrobić, to złagodzić ból środkami farmaceutycznymi.

- Ile czasu mi jeszcze zostało? – zapytała cicho. Lekarz bezradnie rozłożył ręce.

- Niewiele droga pani. Może trzy miesiące, może nieco mniej…

Emilia była wstrząśnięta tą diagnozą. Było jej ogromnie żal tej kobiety a jeszcze bardziej jej niczego nieświadomego dziecka.

- Tu daję recepty na leki przeciwbólowe. Gdyby nastąpiło drastyczne pogorszenie stanu zdrowia proszę wezwać karetkę z Czarnkowa.

Wyszły ze szpitala w milczeniu. Emilia skierowała swe kroki do apteki, ale Mirka zatrzymała ją.

- Nie pani Emilio. Proszę nie realizować tych recept. Te leki są na pewno drogie, a ja nie mam pieniędzy, żeby móc pani za nie zwrócić. I tak zrobiła już pani dla nas bardzo wiele – zakończyła szeptem i spuściła głowę czując zbierające się pod powiekami łzy. Emilia wbiła w nią surowe spojrzenie.

- Nie gadaj głupstw kobieto! – krzyknęła. – Chcesz się tak łatwo poddać? Będziemy walczyć. Ty musisz żyć. Dla Witka. Rozumiesz? Ja nie pozwolę ci umrzeć. - Nie dyskutowała z nią więcej, tylko weszła do apteki i wykupiła wszystkie lekarstwa.

Od tej pory zaczął się wielki bój o życie Mirki. Witek dowiedział się tylko tyle, że mama jest bardzo chora i trzeba o nią zadbać. Emilia poiła ją różnymi ziołami, które miały łagodzić kaszel i wspomóc działanie leków. Niestety stan zdrowia Mirki szybko się pogarszał. Już nie wstawała z łóżka. Żeby oszczędzić Witkowi widoku cierpiącej matki Emilia wstawiła drugie łóżko do pokoju Bożenki. Dzieci były jeszcze małe więc mogły dzielić tę niewielką przestrzeń. W ciągu dnia doglądała chorej a wieczorem, kiedy dzieci odrobiły lekcje uczyła Witka nut i gry na skrzypcach.


Mirka odeszła wraz z nastaniem wiosny. Witek rozpaczał potwornie. Tulił się do sztywnego ciała matki nie mogąc się od niej oderwać. Zmęczonego płaczem Emilia brała na kolana i kołysała jak małe dziecko.

- Nie płacz Wituś – mówiła. – Mama była bardzo chora i bardzo cierpiała. Teraz jest już w niebie i nic ją nie boli.

- A co będzie ze mną babciu? – pytał płaczliwie. – Zabiorą mnie do sierocińca? Ja nie chcę do sierocińca.

- Zostajesz tutaj. Nigdzie cię nie oddam. Już wszystko załatwiłam. Zaadoptowałam cię za zgodą twojej mamy. Od teraz jesteś moim wnukiem tak jak Bożenka. Bardzo was oboje kocham i nie dam zrobić krzywdy. A teraz chodź. Trzeba przygotować się do pogrzebu.


Tego dnia zjawił się starszy syn Emilii wujek Karol. Wieści szybko się rozeszły i dotarły także do Białej. Nawet się nie zastanawiał tylko wsiadł na motor i błyskawicznie dojechał do matki. Była mu wdzięczna, bo dzięki niemu wszystko załatwiła w ciągu jednego dnia, nawet to, że przewieziono ciało Mirki do kościelnej kaplicy w Rosku.

Pogrzeb był przygnębiający. Przyszło trochę ludzi, ale nie dlatego, że znali Mirkę a raczej z ciekawości. Najbardziej w tym wszystkim były zagubione dzieci. I Bożenka i Witek zalewali się łzami i tulili się do Emilii. Ten smutny dzień jeszcze bardziej ich zjednoczył, bo właściwie oboje dotknęła podobna krzywda. Oboje nie mieli matek i chociaż matka Bożenki gdzieś tam w świecie żyła, to dla niej w zasadzie była martwa. Od teraz stali się rodzeństwem.


Babcia Emilia była wspaniałą osobą mającą wielkie, pełne miłości serce, którym obdarzała swoje wnuki po równo. Wprawdzie miała ich więcej niż tylko tę dwójkę, bo wujek Karol był ojcem dwóch synów, ale oni byli już dorośli, studiowali w mieście i rzadko odwiedzali ojcowiznę nie mówiąc już o babci. Ona miała teraz nadrzędny cel w życiu. Postanowiła, że wychowa tę dwójkę najlepiej jak potrafi i nie zaniedba niczego. Chłopiec posiadał niezwykły talent muzyczny i należało go w nim rozwijać. Przez całą podstawówkę uczyła go nut i interpretacji utworów. Nie odpuszczała mu. Zresztą dla Witka to było najmilsze zajęcie, od którego nigdy nie uciekał. Nie potrzebował zachęty, bo gra na skrzypcach była jego pasją.

Ten czas spędzony w domu babci Emilii był dla nich czasem najlepszym. Trzymali się razem. Chodzili na grzyby, łowili ryby, kąpali się w stawie położonym tuż za wsią i zbierali zioła, które dzięki Emilii rozróżniali bezbłędnie. Wieczorami lubili siadywać w kuchni przy ciepłym piecu i słuchać opowieści staruszki. To z nich dowiedzieli się, że owdowiała bardzo młodo i ciężar wychowania synów spoczął na jej barkach.

- To był ciężki czas dla mnie, ale nie poddałam się. Czerpałam z doświadczeń ludzi mądrzejszych ode mnie i dzięki temu udało mi się przetrwać. Kiedyś i wy dorośniecie, usamodzielnicie się i być może zakochacie się. Pamiętajcie, - mówiła - lokujcie swoje uczucia mądrze, nie rozmieniajcie tej miłości na drobne. Przelotne miłostki nie prowadzą do niczego. Są bezwartościowe. Oboje jesteście zdolni. Nauka powinna być na pierwszym miejscu, bo tylko w ten sposób można do czegoś dojść i osiągnąć coś w życiu.


Po ukończeniu podstawówki Bożenka zaczęła edukację w liceum ogólnokształcącym w Czarnkowie, natomiast Witek trafił do zespołu szkół muzycznych w Pile. O ile Bożenka nadal mieszkała z babcią i codziennie dojeżdżała do szkoły tak Witek zamieszkał w szkolnym internacie, bo do Piły z Hamrzyska było pięćdziesiąt pięć kilometrów i codzienne pokonywanie takiej trasy lokalną komunikacją było dość karkołomne. Przez kolejne lata widywali się w weekendy i święta. To dla Emilii była największa radość, gdy miała ich oboje w domu. Kiedy Bożenka była w trzeciej klasie liceum a Witek w klasie maturalnej, spadła na nich najgorsza z wiadomości o nagłej śmierci babci. Te hiobowe wieści załamały ich zupełnie. Poczuli się oboje tak samo jak wtedy, gdy zmarła Mirosława. Osamotnieni i opuszczeni.

Dwa dni po pogrzebie wraz z wujem Karolem i ojcem Bożenki pojechali do notariusza, gdzie miało nastąpić otwarcie testamentu. Obu swoim synom babcia Emilia zapisała po pięć hektarów ziemi, którą do tej pory dzierżawił i uprawiał wujek Karol a dom z niewielkim obejściem Bożence i Witkowi. Oprócz tego oboje dostali po trzydzieści tysięcy złotych na kontynuowanie nauki a Witek dodatkowo zabytkowe skrzypce babci. Pieniądze do osiemnastego roku życia miały być im wypłacane w postaci comiesięcznej, niewielkiej renty.

Bożenka do matury mieszkała w Hamrzysku, do którego tak jak do tej pory co tydzień przyjeżdżał Witek. On zdawał maturę rok wcześniej i po niej wyemigrował do Warszawy kontynuując naukę w tamtejszej Akademii Muzycznej. Bożenka wróciła do Poznania. Dostała się na filologię angielską i zamieszkała tymczasowo z ojcem.

Przez cały okres studiów nie widziała się ze swoim przyrodnim bratem. Potem jak już podjęła pracę w jednym z poznańskich liceów spotkała go zaledwie raz i to zupełnie przypadkowo będąc przejazdem w Warszawie. Dowiedziała się tylko, że powodzi mu się całkiem nieźle, że dużo koncertuje wraz z założonym przez siebie kwartetem smyczkowym i że nie był od lat w Hamrzysku. Ona też nie była. Uznała, że nie ma już do czego wracać skoro babcia od dawna nie żyje.



Westchnęła ciężko i włożyła list do koperty. Właściwie, to powinna się go spodziewać i to od dość dawna. To nie tak miało wyglądać. Oboje nie powinni byli aż tak bardzo odciąć się od swoich korzeni. Beztrosko scedowali opiekę nad domem na wuja, a przecież dla niego czas też nie był łaskawy. Jak w ogóle mogli o tym nie pomyśleć? Było jej naprawdę wstyd. Postanowiła pojechać, żeby choć w małym stopniu udowodnić wujowi, że los domu nie jest jej obojętny a przede wszystkim podziękować mu za te wszystkie lata troski i jego doglądania.


Zanim skończył się rok szkolny miała arcynieprzyjemną rozmowę z dyrektorką szkoły na temat syna prominenta, któremu nie dała promocji do maturalnej klasy.

- Może jest jeszcze szansa, by mógł zdać materiał i poprawić ocenę?

Bożena pokręciła przecząco głową.

- Nie ma takiej możliwości. Chłopaka częściej nie było w szkole niż był. Jego zasób wiedzy i znajomość języka jest równy zeru. Jak pani sobie to wyobraża, że będę wyciągać za uszy kogoś, kto ma tatusia na eksponowanym stanowisku i nawet nie wykazał minimum dobrej woli, żeby opanować podstawy? Chce pani wiedzieć, czym się zajmował jak udało mu się już dotrzeć do szkoły? – wyciągnęła telefon i podsunęła jej pod sam nos zdjęcie tylnej szyby swojego samochodu. Dyrektorka uśmiechnęła się koślawo.

- Niech pani nie przesadza. To tylko niewinny żart…

Bożena otworzyła usta ze zdumienia.

- Mam nadzieję, że to pani teraz żartuje. Ten żart jak pani to nazywa, ma znamiona czynu karalnego i gdybym była naprawdę mściwa, chłopak miałby już sprawę w prokuraturze. Nie zgłosiłam tego tylko dlatego, że tutejsze władze to jedna, wielka sitwa i tatuś z całą pewnością wybroniłby synalka. Widzę jednak, że i panią kieruje strach przed tym panem lub chęć przysłużenia się mu. Zrobi pani jak uważa. Ja i tak nie mam zamiaru wracać tu po wakacjach i przez kolejny rok narażać się na impertynencje gówniarza. Wraz z początkiem roku złożę wypowiedzenie a wcześniej wybiorę zaległy urlop. Jak pani widzi uprzedzam panią o tym, bo uważam, że tego wymaga zwykła przyzwoitość i uczciwość. Równie dobrze mogłabym panią postawić przed faktem dokonanym. Uprzedzam również, że jeśli postanowi pani zmienić moją decyzję co do promocji tego ucznia i jednak wpisać mu na świadectwie ocenę pozytywną, nie będę już taka miła i zgłoszę to do kuratorium oświaty. Narobię pani kłopotu i jak będzie taka konieczność porozmawiam z mediami o praktykach panujących w tej szkole. Proszę się więc zastanowić, czy chce pani postąpić zgodnie z etyką nauczycielską, czy ulec naciskom tej politycznej kanalii. A teraz pozwoli pani, że się oddalę.

Wyszła z gabinetu wściekła i oburzona. Nie wróci tu więcej. Nie pozwoli się uwikłać w jakiekolwiek układy. Nie tak ją wychowano. Najpierw pojedzie do Hamrzyska, a potem rozejrzy się za jakąś pracą i już na pewno nie w szkole.


W ostatni dzień roku szkolnego przedłożyła w sekretariacie swoje wypowiedzenie i wniosek na zaległy urlop. Postanowiła jednak nie czekać z tym do września, ale złożyć wszystkie dokumenty już teraz. Obowiązywał ją okres miesięcznego wypowiedzenia i należało jej się czterdzieści dni urlopu za zeszły rok i obecny. Sekretarka zdziwiła się mocno i usiłowała ją namówić, żeby tego nie robiła, ale ona kręciła tylko głową.

- Pani Bożenko tak trudno w dzisiejszych czasach o dobrą pracę – argumentowała. – Źle pani było u nas?

- To nie wchodzi w rachubę. Ja podjęłam już decyzję i co najważniejsze pani dyrektor już o tym wie od jakiegoś czasu. Okazało się, że nauczanie nie jest moim powołaniem i głupotą byłoby męczyć się z tym przez kolejne lata. To nie dla mnie. Wszystkiego dobrego pani Zosiu. Powodzenia.

Po akademii i rozdaniu świadectw była wreszcie wolna. Wyszła z budynku z kilkoma wiązankami kwiatów i nawet nie obejrzawszy się za siebie odjechała w kierunku domu.

Jeszcze tego samego dnia pojawiła się na Jackowskiego w mieszkaniu ojca. Zależało jej na rozmowie z nim. Opowiedziała mu o liście od wuja i o tym, że ma zamiar pojechać do Hamrzyska.

- Wujek Karol mocno niedomaga i na pewno nie będzie już doglądał domu, który ponoć jest w złym stanie.

- No ale co chcesz zrobić? Przenieść się tam?

- Nie… Raczej nie. Nie brałam takiej ewentualności pod uwagę. Może trochę go wyremontuję i sprzedam jeśli znajdzie się kupiec. Wiesz, że mam sentyment, ale ten dom nie jest już tym samym domem odkąd babcia nie żyje. Muszę się też rozmówić z Witkiem, bo nie mam pojęcia, co on zamierza. Podobnie jak ja nie zaglądał tam przez wiele lat. Jakoś zupełnie straciliśmy ze sobą kontakt. A tak z innej beczki to złożyłam dzisiaj wypowiedzenie. Mam dość szkoły.

- To jak się utrzymasz? Z czego będziesz żyła?

- Poradzę sobie. Zawsze mogę pracować jako tłumacz, prawda? Coś znajdę, nie martw się.

- Pamiętaj, że jakbyś była w potrzebie, to ja zawsze pomogę w miarę swoich możliwości.

- Wiem tato. Wiem – podeszła do niego i uściskała go.

- Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałbym ci powiedzieć… - zamilkł na chwilę próbując zebrać myśli. – Czy miałabyś coś przeciwko temu, żeby wprowadziła się tu kobieta? Poznałem kogoś na kim bardzo mi zależy. Wiesz, że odkąd mama odeszła nie byłem z nikim związany. Teraz, kiedy lat mi przybywa tęsknię za obecnością kogoś, kto by mnie wspierał, rzucił dobre słowo i po prostu był. Bogusia to dobra i cicha kobieta, bardzo pracowita a przede wszystkim lubiąca porządek. Świetnie się rozumiemy i znamy od ponad dwóch lat. Dobrze nam ze sobą. Kiedyś zaproszę cię tu, żebyś ją poznała. Jestem pewien, że się polubicie.

Bożenka przykucnęła przy nim kładąc mu ręce na kolanach.

- To bardzo dobra wiadomość tato. Od zawsze uważałam, że powinieneś kogoś mieć i nigdy nie sprzeciwiałabym się temu, bo każdy ma prawo do odrobiny szczęścia. Gdybyście chcieli się pobrać, to macie moje błogosławieństwo. Będę się zbierać. Muszę się jeszcze spakować, bo chcę wyjechać wcześnie rano. Dbaj o siebie i pozdrów panią Bogusię.


ROZDZIAŁ 3


Było już dobrze po dwudziestej drugiej, gdy kończyła pakowanie. Nie miała pojęcia jak długo zostanie w Hamrzysku. Tak czy siak zabierała ze sobą dwie dość pokaźne torby z ciuchami i trochę wałówki. O szóstej rano zniosła wszystko do samochodu. Zapowiadał się ładny dzień. Bez zbędnej zwłoki zasiadła za kierownicą i ustawiwszy GPS-a ruszyła. Postanowiła jechać najkrótszą, chociaż nienajlepszą trasą przez Szamotuły. Miała przed sobą około półtorej godziny jazdy i ta świadomość wywołała u niej jeszcze większe poczucie wstydu i wyrzutów sumienia. Wyrzucała sobie, że nie zaglądała tam przez tak długi czas, a przecież samochodem to było bardzo blisko. Niecałe osiemdziesiąt kilometrów. Wujek powinien ją przekląć. Witek to co innego. Mieszkał w Warszawie i stamtąd miał o wiele dalej. Jakby na to nie patrzeć, oboje byli winni, bo wystarczyła odrobina dobrej woli i szczypta zainteresowania spuścizną po babci.


Dojechała do Wronek. Musiała przejechać przez miasto, by dostać się na wylotówkę. Po drodze mijała pokaźny targ i postanowiła się zatrzymać. Zrobiła solidne zakupy w postaci warzyw i sporej ilości owoców. Nie miała pojęcia, czy nadal funkcjonuje jedyny sklep w Hamrzysku. Wracając już do samochodu weszła jeszcze do małej, prywatnej piekarni i kupiła trochę chrupiących bułek, rogali i pachnący, ciepły bochen wiejskiego chleba. Ten zapach przeniósł ją w czasy dzieciństwa. Był identyczny z zapachem wypiekanego co tydzień przez babcię Emilię chleba na zakwasie, zupełnie naturalnego bez żadnych konserwantów i spulchniaczy.

Ruszyła dalej. Przejechała most nad Wartą i skręciła w prawo kierując się na Krucz. Po dwunastu kilometrach zauważyła zjazd do Hamrzyska. Była już blisko. Stąd mogła trafić nawet po omacku. Droga już nie była tak dobra, chociaż i tak lepsza od tej, którą zapamiętała. Wcześniej był to po prostu piaszczysty dukt pełen kolein. Teraz położono tu taki niby asfalt, który nie był asfaltem a jakąś jego mieszanką z dodatkiem smoły. Powoli dojeżdżała. Już z daleka widziała zarysy dachów i pierwszych zabudowań wsi. Przed nimi mijała staw. To tu jako dziecko pływała wraz z Witusiem i to tu łowiła wraz z nim ryby. Zatrzymała się na chwilę przy drewnianym, mocno spróchniałym pomoście. Jak film przesuwały się przed jej oczami obrazy tej radosnej, beztroskiej zabawy z jej przyszywanym bratem. Przypomniała sobie jak siadywali na skraju pomostu mocząc stopy i wędki w wodzie. Rozejrzała się dokoła. Jezioro mocno zarosło szuwarami a i z kąpieli chyba już nie korzystały wiejskie dzieciaki. Po drugiej stronie drogi zauważyła żółtą plamę. Podeszła bliżej i uśmiechnęła się szeroko.

- To kurki! – powiedziała głośno. – Całe mnóstwo kurek. - Wróciła do samochodu po woreczek i zaczęła zbierać te grzyby. Już zapomniała, że to one najwcześniej pokazują się tutaj. Był przecież koniec czerwca, miesiąca ich wysypu. To o tym czasie właśnie lasy pokrywały się żółtym dywanem tych smacznych grzybów. Uzbierała ich chyba kilogram. - Będą na kolację – pomyślała. – Sos z nich jest pyszny. - Wyprostowała się. Obok niej przemknęło jakieś auto i zatrzymało się z piskiem opon kilkanaście metrów dalej. Kierowca zaczął cofać i zatrzymał się tuż przed jej samochodem. Wysiadł energicznie i krzyknął.

- Bożenka? To naprawdę ty?

Uśmiechnęła się radośnie na widok mężczyzny.

- Witek! Wieki cię nie widziałam. – Po chwili już wylądowała w jego ramionach ściskając go mocno i całując jego policzki. – Ależ przystojniak z ciebie. Babcia byłaby taka dumna – popatrzyła w jego śmiejące się brązowe oczy.

- A ty wyrosłaś na piękną kobietę – odwzajemnił z uznaniem. - Jeszcze bardziej wypiękniałaś od czasu naszego spotkania w Warszawie. Ja przyjechałem już dwa dni temu. Byłem u wuja po klucze do domu. Powiedział mi co i jak. Słaby już jest i mocno przygarbiony. Podziękowałem mu za opiekę nad domem. Mówiłem, że oboje jesteśmy mu bardzo wdzięczni i przeprosiłem, że nie pokazywaliśmy się tak długo.

- Chciałam zrobić dokładnie tak samo. Mam wyrzuty sumienia – powiedziała cicho. - A teraz skąd jedziesz?

- Z Czarnkowa. Zamówiłem na jutro dekarza. Dach jest porządnie zdewastowany. Gonty poodpadały, jest mnóstwo dziur i sporo mchu. Dałem zadatek na robociznę i zamówiłem nowe gonty bitumiczne tak zwaną karpiówkę. To gont w kształcie rybiej łuski. Będzie ładnie wyglądał. Obawiam się, że trzeba będzie wymienić wszystko. Ale jedźmy. Nie będziemy gadać na drodze.


Podjechali pod dom. Rzeczywiście wyglądał na zaniedbany i opuszczony. Chwiejący się drewniany płot zarośnięty bujnymi chwastami, dziko rosnące samosiejki i wysoka trawa skutecznie broniły dostępu do chałupy. Bożenie ścisnęło się serce. To nie był już ten domek z bajki, który zrobił na niej wrażenie, kiedy ojciec przywiózł ją tu po raz pierwszy.

- Ogarnąłem trochę w środku, – Witek wysiadł z samochodu i odebrał od niej torby – ale i tak jest brudno, bo wszystkiego nie dałem rady. – Myślę, że zajmiesz pokój babci. Ja śpię w naszym dawnym pokoju. Na górę nie zaglądałem. Jak się weźmiemy do roboty we dwójkę, to pójdzie znacznie lepiej. Bardzo chciałbym, żeby dom wyglądał jak dawniej.

- Dlaczego ci na nim tak zależy?

Witek obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.

- Przecież to mój rodzinny dom. Innego nie miałem. Wiesz o tym dobrze. To tu spędziłem najlepsze lata mojego życia. To tu czułem zawsze, że jestem kochany i że komuś na mnie zależy. Gdyby babcia żyła przytuliłbym ją teraz mocno i powiedział, że nikt nigdy nie dał mi tyle miłości i wsparcia co ona i że zawdzięczam jej absolutnie wszystko – zalśniły mu w oczach łzy, które spłynęły po policzkach. Otarł je nerwowym ruchem. – A ty co chciałaś zrobić ze swoją częścią?

- Myślałam, żeby sprzedać… - bąknęła niepewnie.

- Sprzedać? Naprawdę chcesz sprzedać komuś obcemu nasze dziedzictwo? Jeśli rzeczywiście jesteś zdecydowana, to ja chętnie cię spłacę. Ostatnią rzeczą jakiej bym chciał, to to, żeby dom trafił w ręce kogoś spoza rodziny. Poza tym mam chyba prawo pierwokupu – dodał mocno rozczarowany. - Zastanów się nad tym, dobrze? A teraz zabierajmy się do roboty. Do wieczora powinniśmy się uporać ze sprzątaniem.

Słowa Witka bardzo poruszyły Bożenę. Nie sądziła, że tak emocjonalnie podejdzie do jej decyzji o sprzedaży. A może ona nie ma racji? Może nie powinna? Może jednak lepiej będzie, gdy dołoży się do tego remontu i we dwójkę podźwigną ten dom? Chyba rzeczywiście babcia nie poparłaby jej decyzji. Zawsze przecież powtarzała, że nawet jeśli opuszczą to miejsce to i tak kiedyś ono się o nich upomni i wrócą tutaj. Miała rację.


Kuchnia i pokoje pachniały czystością. Witek poszedł na górę wysprzątać pokój, który kiedyś zajmował wraz z matką. Bożena wyłożyła zakupiony na targu towar na czyste blaty i zabrała się za czyszczenie kurek. Obrała cebulę i pokroiła ją drobno wrzucając do rozgrzanego rondla. Potem dodała grzyby. Rozkroiła kilka bułek i wysmarowała masłem. Zanim Witek wrócił na stole parowała świeżo zaparzona herbata i smakowicie pachniał podbity śmietaną grzybowy sos.

Jedli niespiesznie.

- Nawet nie wiem, kiedy jadłem coś równie smacznego. Pamiętasz jaki pyszny sos robiła babcia? Nie mogłem się go najeść i zawsze wylizywałem talerz.

Pamiętała. Zwłaszcza jego początki w tym domu. Pamiętała jak często prosił o dokładki, bo smakowało mu absolutnie wszystko, co ugotowała babcia. Był niedożywiony i nadrabiał zaległości.

- Masz kogoś? – podniosła głowę znad talerza i spojrzała na niego zdziwiona.

- Nie mam. Jakoś nie za często miałam okazję randkować, a ty?

- Pamiętasz co mówiła nam babcia? Co wielokrotnie podkreślała? – odpowiedział pytaniem. – Mówiła, żeby swojej miłości nie rozmieniać na drobne. Ja nie rozmieniam i nigdy tego nie zrobię. Babcia była mądrą kobietą.

- Czy to oznacza, że żadna kobieta nie poruszyła twojego serca?

- To oznacza, że moje serce poruszyła tylko jedna kobieta i tej miłości jestem wierny od lat – odsunął talerz od siebie. – Najadłem się. Naprawdę było pyszne. Pozmywam a ty oblecz sobie pościel.


Przygotowała łóżko i rozpakowała rzeczy. Kiedy wróciła do kuchni zastała w niej idealny porządek, ale Witka nie było. Znalazła go na ganku z kieliszkiem wina. Poklepał krzesło obok.

- Siadaj. Bardzo tu przyjemnie. Cisza i spokój. Piękny wieczór i ciepły. Napijesz się? – wlał do drugiego kieliszka nieco wina i podał jej. – Na długo przyjechałaś?

- Jeszcze nie wiem. Tak naprawdę to jestem na życiowym zakręcie. Właśnie zwolniłam się z pracy i będę szukać czegoś innego. Tak czy owak mam sporo czasu. A ty?

- Ja zostanę tyle ile będzie trzeba. Zastanawiam się nawet, czy nie na zawsze. Warszawa nie jest dla mnie miejscem do życia. Czasami naprawdę nienawidzę tego hałaśliwego miasta. Tu mógłbym żyć. Oczywiście czasami musiałbym wyjechać, ale przynajmniej miałbym dokąd wracać. Żałuję, że takiej decyzji nie podjąłem wcześniej. Może i dom wyglądałby inaczej i nie był w takim opłakanym stanie jak teraz. To co, odsprzedaż mi swoją część?

Pokręciła przecząco głową. Upiła łyk wina i spojrzała mu w oczy.

- Trochę myślałam o tym, co mi powiedziałeś. Sądzę, że miałeś rację. Nie chcę cię zostawiać z tym wszystkim samego. Chcę partycypować w wydatkach. Jednak od razu muszę cię uprzedzić, że nie dysponuję jakimiś niewyczerpanymi zasobami finansowymi. Zaoszczędziłam trochę pieniędzy i chętnie ulokuję je w remoncie domu, ale z nauczycielskiej pensji nie jest tego zbyt wiele.

- O to się nie martw. Ja stoję dobrze finansowo i jestem w stanie pokryć wszystkie koszty. Cieszę się, że zrezygnowałaś ze sprzedaży twojej części. Zresztą nawet nie wiem jak mielibyśmy się podzielić tym domem. Ja wziąłbym górę a ty dół? To niewykonalne, bo układ pomieszczeń uniemożliwia podział pół na pół. Dla mnie najlepsze rozwiązanie to takie, że dom należy do nas obojga i oboje korzystamy ze wszystkiego co w nim jest i oboje o niego dbamy. Jutro przyjedzie dekarz razem z ekipą i zaczną wymieniać dach. Ja kupiłem dzisiaj kosiarkę, bo kosą bym się zajechał chcąc wyciąć to zielsko. Ty do południa powinnaś jednak pojechać do Białej. Wuj nie może się ciebie doczekać. Potem zadecydujemy, co dalej.

- To dobry plan – zgodziła się z nim. – Wiesz o czym jeszcze pomyślałam? O sidingu. Widziałam kiedyś taki imitujący drewniane bale. Elewacja budynku wygląda fatalnie. Spójrz jak łuszczy się farba. Naprawdę musielibyśmy się nieźle napracować, żeby ją zedrzeć i ściany pokryć nową. Siding zasłoni wszystkie niedoskonałości. Nie jest taki drogi i łatwo się kładzie. Dodatkowa zaleta, że szybko widać efekt. – Witek uśmiechnął się szeroko.

- Niewiarygodne jak bardzo podobnie myślimy. Brałem takie rozwiązanie pod uwagę i cieszę się, że jesteśmy zgodni. Jeśli chcesz to pojutrze pojedziemy do Czarnkowa i wybierzemy coś razem. Mam nadzieję, że jutro uda mi się uporać z chwastami.


Następnego dnia po śniadaniu Witek wyciął najpierw piłą elektryczną wszystkie samosiejki, a potem zabrał się za koszenie. Bożena pojechała do Białej. Wuj faktycznie nie wyglądał dobrze. Nie takiego go zapamiętała. Teraz był zgrzybiałym staruszkiem z siwą jak gołąbek głową. Uściskał ją mocno a w oczach pokazały się łzy.

- Tak się cieszę dziecko, że przyjechałaś. Oglądałaś dom?

- Oglądałam wujku i postanowiliśmy razem z Witkiem doprowadzić go do stanu używalności. Witek zaczął kosić od rana a i dekarz ma przyjechać i wymienić dach. Chcę cię bardzo przeprosić, że zrzuciliśmy na ciebie tak ciężki obowiązek. Jest mi naprawdę przykro i wstyd. Za to teraz będziemy częstymi gośćmi w Białej. Twoi synowie przyjeżdżają? – Wujek Karol machnął ręką z rezygnacją.

- A gdzież tam. Zagnieździli się w mieście i ani myślą wracać. Czasem tylko przyjeżdżają na grzyby i to wszystko.

- W takim razie jak sobie radzisz?

- No jakoś radzę. Dobrzy ludzie pomogą. Sąsiadka przychodzi, robi zakupy i coś ugotuje, ale nie codziennie. Puściłem w dzierżawę te dziesięć hektarów, bo już nie mam siły ich uprawiać. Ojciec twój się zrzekł, wiesz o tym. Spłaciłem go.

- Tak, tak, pamiętam. Jeszcze nie wiem jak długo tu zostanę. Na pewno dwa miesiące, a może i dłużej. Przez ten czas będę robić ci zakupy i gotować. Odciążę trochę twoją sąsiadkę. A może wolałbyś zamieszkać w Hamrzysku i obserwować postęp prac? Pokój na górze jest wysprzątany i wolny. Mógłbyś go zająć.

- A wiesz, że to nie jest głupi pomysł? Bardzo bym chciał to zobaczyć.

- W takim razie załatwione. Spakujemy trochę twoich rzeczy, uprzedzimy sąsiadkę, że nie będzie cię przez dłuższy czas i pojedziemy do nas.


ROZDZIAŁ 4


Kiedy podjechała pod dom widziała już postęp prac. Witek wykosił całe zielsko a na dachu uwijali się dekarze ściągając stare gonty.

- Spójrz jak szybko im idzie – powiedziała do wujka. Zauważyła podchodzącego Witka i wysiadła uśmiechając się do niego. – Przywiozłam wuja do nas. Będzie łatwiej się nim zająć. Pomożesz mi z bagażem? Najpierw chciałam, żeby wuj zajął pokój na górze, ale pomyślałam, że pewnie ciężko będzie mu wchodzić na schody. Umieszczę go w pokoju babci a sama pójdę na górę. Tak będzie lepiej.

- Lepiej będzie jak to ja wyniosę się na górę a wujek zajmie mój pokój. Przecież wypakowałaś się już a ja mam jeszcze wszystko w walizce.

- No dobrze. Niech i tak będzie. Mam ci w czymś pomóc, bo jeśli nie to idę szykować obiad. Dekarze też pewnie zgłodnieli.

- Dam sobie radę. Wujku – zwrócił się do Karola – chcesz posiedzieć na dworze, czy potowarzyszysz Bożenie w kuchni?

- Chętnie pogrzeję na słonku kości i popatrzę jak robią porządek z tym dachem. Nie przejmujcie się mną starym i róbcie swoje.

Witek wrócił do swojej roboty. Zgrabił chwasty na wielką kupę i oczyścił podwórze. Bożena nasmażyła całą górę ziemniaczanych placków i ugotowała wielki gar gęstego gulaszu po czym zawołała wszystkich na obiad.


Dekarzom robota paliła się w rękach. Do szesnastej zdemontowali cały dach i zaczęli kłaść nowe gonty. Bożena zaparzyła kawę i wyniosła ją na zewnątrz. Pod starą gruszą dającą miły cień stał drewniany stół i ława. Postawiła na nim kubki z aromatycznym płynem i zawołała wujka i Witka.

- Tutaj dla ciebie wujku taka słaba z mlekiem i cukrem, a to twoja Witek mocna i gorzka. Jutro do południa zostaniesz sam wujku i przypilnujesz nam dobytku. My pojedziemy zamówić siding. To takie deski z tworzywa na elewację.

- Ja chciałbym jeszcze sprowadzić tu fachowca, żeby ocenił stan drewna – Witek upił łyk i uśmiechnął się. Kawa była taka jak lubił. – Pomyślałem też, żeby zmienić ogrzewanie. Myślę, że te piece kaflowe już się mocno wysłużyły. Rozbierzemy je i kupimy kominek z płaszczem wodnym. On będzie ogrzewał cały dom. Co o tym myślisz Bożenko?

- Nie wiem. Nie znam się na tym. Jeśli uważasz, że to dobre rozwiązanie, to ja jestem za.

- Jak już uporają się z dachem będziemy mogli zacząć remont pomieszczeń. Chciałbym też postawić garaż na dwa samochody. W Rosku mieszka facet, który sam wyrabia pustaki i sam buduje. Zatrudniłbym go. Podobno jest dość tani i nie zedrze z nas. To brat tych Perskich, którzy mieszkają na początku wsi. Kojarzysz Bożenko? Podobno jest wszechstronny. Nawet płytki potrafi kłaść. Mógłbym sam się tym zająć, ale muszę oszczędzać ręce. Rozumiecie. Od września zaczynam koncerty i moje palce powinny być sprawne.

- To oczywiste – Bożena pokiwała głową. – Przecież to nimi zarabiasz na chleb.



Następnego dnia rano zostawiwszy wuja na posterunku pojechali do Czarnkowa. Sprawę sidingu załatwili od ręki. Witek wymierzył wcześniej ściany i doskonale wiedział ile metrów kwadratowych zamówić. Wziął też pod uwagę ściany mającego powstać garażu. Nie chciał, żeby różniły się od ścian domu. Bożena uparła się, że zapłaci za siding.

- Ty już sporo zainwestowałeś, a ja czuję się jak pasożyt – mówiła. Ustąpił. Nie miał zamiaru się z nią wykłócać o takie rzeczy. Rozumiał, że chce się czuć współodpowiedzialna za cały remont. W dużym sklepie ogrodniczym zakupiła sporo nasion rzodkwi, brokułów, fasoli, groszku i szpinaku. Wyczytała, że jeszcze zdążą wyrosnąć w tym roku. Zakupili też ozdobne kratownice, po których miały się piąć pnącza. Tam też Witek zamówił sto dwadzieścia metrów gotowych elementów imitujących płot. Może nie było to najpiękniejsze rozwiązanie, ale elementy wyglądały schludnie i można było je nawet malować w razie potrzeby. Póki co były białe. Umówili sprawę transportu. W drodze powrotnej wstąpili do Roska. Władek Perski wyrobił sobie markę solidnego fachowca. Od lat działał w biznesie budowlanym i wciąż nie narzekał na brak pracy. Bożena jak tylko go zobaczyła zaraz skojarzyła, że chodziła z nim do jednej klasy. Był jej rówieśnikiem. Przedstawiła mu się i przypomniała o latach szkolnych.

- Ależ ja cię doskonale pamiętam – Władek uścisnął jej dłoń. – Ciebie także – zwrócił się do Witka. – Pamiętam waszą babcię i jej słynne ciastka owsiane, które piekła dzieciakom. To była wspaniała kobieta. Słyszałem, że wróciliście i remontujecie dom.

- To prawda i to z tego powodu zawitaliśmy do ciebie. Chcemy cię zatrudnić do budowy garażu na dwa samochody – Witek wyciągnął z kieszeni złożoną kartkę papieru. – Dokładnie wszystko wymierzyłem i rozrysowałem. Wytyczyłem też zarys fundamentów i opalikowałem go. Podjąłbyś się? Nie ukrywam, że bardzo nam na tym zależy a słyszeliśmy, że jesteś naprawdę szybki i solidny.

- A z czego chcecie budować?

- Z twoich pustaków. Pomyślałem, że nie będę nigdzie zamawiał materiałów, skoro sam je robisz.

- No dobrze… - Władek przyjrzał się schematowi. – Mam teraz wolny tydzień. Zwołam chłopaków i uwiniemy się. Od jutra możemy zacząć?

Na twarz Witka wypełzł błogi uśmiech.

- Jak najbardziej. Nawet nie liczyłem, że tak szybko, bo słyszałem, że masz sporo zleceń.

- No mam, ale nie jestem w tym sam. Teraz i tak czekam na dostawę płytek do takiej malej willi niedaleko szkółki leśnej w Hamrzysku. Facet się uparł i sprowadza je aż z Włoch. To trochę potrwa więc mogę zacząć u was. Na jutro rano przygotuję transport pustaków, cementu, wapna i piachu. Będziemy koło siódmej rano.

Podziękowali mu. Byli tak podekscytowani, że nawet nie zapytali go o cenę, ale Witek postanowił rozmówić się z nim następnego dnia.


Dekarze uwinęli się z dachem w osiem dni. I Bożena i Witek dziękowali opatrzności za piękną pogodę, która pozwoliła na przyspieszenie prac. Po nich weszli fachowcy od sidingu. W międzyczasie Władek wraz ze swoją ekipą w liczbie siedmiu chłopa wykopał dół pod fundamenty garażu i już wznosił ściany. Wujek Karol chodził dookoła domu i tylko głową kręcił z podziwu.

- Wiesz Bożenko – mówił – nawet nie przypuszczałem, że to wszystko pójdzie w takim tempie. Aż miło popatrzeć. Ci ludzie naprawdę znają się na swojej robocie. Wyobrażam sobie jak mama patrzy na to wszystko z nieba i uśmiecha się szeroko. Gdyby żyła, byłaby naprawdę szczęśliwa.

- Tak uważasz wujku?

- Jestem tego pewien. Najbardziej cieszyłaby się z faktu, że oboje tu wróciliście. Byliście jej oczkami w głowie.


Wieczorem, kiedy zostali sami a wujek Karol ułożył swoje starcze ciało w wygodnym łóżku Witek zaproponował Bożenie ognisko i pieczone ziemniaki.

- Nazwłóczyłem suchych gałęzi z lasu i jest jeszcze ta sterta chwastów do spalenia. To też taki rodzaj powrotu do dziecięcych lat. Może uznasz, że jestem zbyt sentymentalny, ale to miejsce jest wyjątkowe i w jakiś sposób mnie uwrażliwia. Pamiętasz nasze letnie wieczory, gdy babcia wynosiła koszyk wielkich ziemniaków i grube plastry boczku? Matko jakie to było pyszne. Boczek nadziany na zaostrzone patyki skwierczał a tłuszcz kapał wprost na ogień. Wtedy nie było dla mnie nic lepszego. Skusisz się?

Nie miała nic przeciwko temu. I ona z rozrzewnieniem wspominała te chwile. Ziemniaki piekły się w popiele, a boczek lub kiełbasa smakowały bosko.

Witek o wszystko zadbał. Ułożył krąg ze starych cegieł i rozpalił ogień. Bożena pokroiła kawał boczku w solidne plastry i nacięła kiełbaski. Ułożyła wszystko na tacy pamiętając o soli i maśle, które dodawali do upieczonych już kartofli.

Siedzieli na odwróconych do góry dnem drewnianych skrzynkach trzymając w dłoniach kije, na których smażyły się kiełbaski i boczek.

- Nie jest ci zimno? – Witek z troską spojrzał na Bożenę. – Mogę przynieść ci sweter, albo koc.

- Nie, nie… Wszystko w porządku. Ciepło bije od ognia.

- Chciałbym cię o coś zapytać, bo od dłuższego czasu nie daje mi spokoju. Zastanawiałaś się kiedykolwiek, dlaczego babcia zapisała nam dom? Nam obojgu? Cały dom? Nie zadała sobie trudu, żeby w jakiś logiczny sposób podzielić go na połowę. To oczywiście nie jest zarzut wobec niej, bo zrobiła dla nas a zwłaszcza dla mnie bardzo wiele, ale jednak ostatnio często o tym myślę. To znaczy myślę o tym, co nam mówiła. O tym, że ten dom kiedyś się o nas upomni i o tym, żebyśmy nie rozmieniali miłości na drobne. I o ile jestem w stanie zrozumieć to o miłości, tak w żaden sposób nie mogę pojąć o co babci chodziło w tym pierwszym przypadku. Co miało znaczyć to, że ten dom się o nas upomni?

Bożena zamyśliła się. Nigdy nie analizowała aż tak dogłębnie tego, co przekazywała im babcia. Ona mówiła o wielu rzeczach. Przestrzegała ich, żeby w dorosłym życiu popełniali jak najmniej błędów, żeby zawsze znaleźli czas do namysłu przed podejmowaniem ważnych decyzji.

- Naprawdę nie wiem. Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Może miała jakieś przeczucia, że któregoś dnia zjedziemy tu oboje? Musiała mieć świadomość, że w dorosłym życiu nie będziemy widywać się zbyt często i nasze kontakty się rozluźnią. Może uznawała, że tylko to miejsce może nas z powrotem jakoś zintegrować? A jeśli tak, to kolejny raz miała rację. Jesteśmy tutaj. Pracujemy razem. Oboje chcemy, żeby ten dom był taki jak dawniej, bo oboje kochamy ten piękny zakątek.

Witek rozgrzebał popiół i nakłuł ziemniaki. Uznał, że są miękkie i wyjął je na talerz. Rozkroił każdy z nich wkładając do środka po kawałku masła i posypując solą.

- Może masz rację, choć ja wciąż odnoszę wrażenie, że te słowa są kluczem do czegoś naprawdę ważnego. Do czegoś, co usiłowała nam przekazać w bardzo zawoalowany sposób być może dlatego, że wtedy byliśmy za młodzi. Byliśmy dziećmi… - podał Bożence talerz i przysiadł obok. – Trochę mnie to męczy i chciałbym wiedzieć… Wprawdzie już od jakiegoś czasu, od dłuższego czasu a nawet od bardzo wielu lat mam pewne przemyślenia i przeczucia, ale dość niejasne, zamazane a mimo to byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby się sprawdziły. Nie pytaj mnie o nie, bo i tak byłoby mi trudno je wyjaśnić.

Ognisko dogasało choć przez to wcale nie było ciemno. Nad ich głowami wisiał ogromny księżyc w pełni i niebo usiane milionami gwiazd.

- Czy znasz drugie takie miejsce pełne majestatycznej ciszy i takiego błogiego spokoju? Jak ja mogłem żyć przez tyle lat z dala od tego wszystkiego?

- Sama się nad tym zastanawiam – Bożena westchnęła ciężko. – Zapętliliśmy się oboje. Ty w dążeniu do zrobienia kariery a ja szarpiąc się z krnąbrnymi dzieciakami. Dopiero tu upewniłam się, że nauczanie w szkole nie jest moją bajką. Zszarpało mi nerwy, bo często bywałam bezradna wobec różnych sytuacji, które najzwyczajniej w świecie mnie przerastały. Życie na usługach skorumpowanej, urzędniczej sitwy nie jest dla mnie, a przyjazd tutaj tylko potwierdził, że zrobiłam dobrze odchodząc stamtąd. Zastanawiam się nawet, czy na dobre tu nie osiąść. Mogłabym się zająć przekładem książek angielskich pisarzy na polski. To zawsze sprawiało mi dużą frajdę. Połączyłabym przyjemne z pożytecznym.

Witek spojrzał na jej ładny profil i uśmiechnął się. Zauważył, że pobrudziła policzek przypieczonym ziemniakiem. Odruchowo podniósł dłoń i delikatnie starł kciukiem brudny ślad.

- Ubrudziłaś się – wyjaśnił widząc jej zdziwiony wyraz twarzy. – Naprawdę bierzesz pod uwagę zamieszkanie tu na stałe? I ja o tym myślałem. Koncerty są rozłożone w czasie. Nie muszę przez dni od nich wolne wegetować w hałaśliwym mieście. To bardzo męczące. Pomyślałem, że mógłbym sprzedać mieszkanie i przeprowadzić się tutaj. Po remoncie dom będzie bardzo wygodny i będzie miał wszelkie udogodnienia. Byłoby nam tu jak w raju – rozmarzył się.

- Trzeba się dobrze nad tym zastanowić. Chodźmy spać. Ognisko już całkiem zgasło i zrobiło się chłodno. Mamy sporo czasu, żeby o tym pogadać.

Zanim się rozeszli do swoich pokoi Witek cmoknął Bożenkę w policzek.

- Dziękuję za ten wspaniały wieczór. Musimy to częściej powtarzać.

Uśmiechnęła się nieśmiało kiwając głową.

- Dobrej nocy Witek.

- I wzajemnie Bożenko.


ROZDZIAŁ 5


Weszła cicho do pokoju i równie cicho zamknęła za sobą drzwi. Czuła się jakoś dziwnie niezręcznie. Nie miała pojęcia jak ma reagować na intymne gesty Witka wykonywane w jej kierunku. Kiedy byli dziećmi on nigdy tak się nie zachowywał wobec niej, bo oboje traktowali się jak rodzeństwo. Teraz są dorośli, a on zachowuje się tak, jakby ją adorował. Z drugiej strony dlaczego miałby to robić? Przecież jest kimś, kogo zawsze traktowała jak brata, chociaż tak naprawdę nigdy nim nie był. Do tej pory nie miała pojęcia, czy tam w Warszawie jest ktoś, do kogo mocniej bije jego serce. Wiedziała tylko, że przez całe życie trzymał się słów babci i nie rozmienił swojej miłości na drobne, więc być może istniała kobieta, którą bezgranicznie kochał.

Kładła się spać z natłokiem myśli. Ona do tej pory nie znalazła nikogo w kim mogłaby ulokować swoje uczucie. Zdarzały jej się randki, ale zazwyczaj były to wyjścia jednorazowe, po których szybko się zniechęcała i nie dawała się namówić na drugie spotkanie. Wciąż odnosiła wrażenie, że przyciąga mężczyzn mało wrażliwych, topornych umysłowo, mimo że wykształconych, to nie potrafiących rozbudzić w niej zainteresowania tym kim są i czym się zajmują. Z reguły to oni mówili o sobie jacy to są świetni w każdej dziedzinie i na wszystkim się znają, a ona milczała słuchając tylko, bo już wiedziała, że to kolejna randka, która okaże się wielkim niewypałem i że nigdy już nie spotka się z tym człowiekiem. Nie takich mężczyzn szukała, chociaż tylko do takich miała szczęście lub raczej nieszczęście. Teraz, kiedy zestawiała swoich potencjalnych narzeczonych z Witkiem dostrzegała wszystkie różnice. Ona i Witek byli do siebie podobni dzięki wychowaniu przez wyjątkową kobietę. To ona zaszczepiła w nich miłość do świata i drugiego człowieka, nauczyła współczucia i pochylania się nawet nad najdrobniejszym nieszczęściem i nie miało tu znaczenia, czy owe nieszczęście dotyczyło człowieka, czy zwierzęcia. Uwrażliwiła ich na piękno przyrody i pokazała jak czerpać z niej pełnymi garściami. Zaszczepiła w nich szacunek do siebie nawzajem i do innych. Odkąd pamiętała Witek był zawsze bardzo wrażliwym chłopcem. Nie ganiał z chłopakami za piłką, nie bawił się w wojnę, ale zaszywał się gdzieś w gęstwinie obserwując ptaki, czy owady lub po prostu gapiąc się na chmury. Czy byłby równie wrażliwy, gdyby nie urodził się z talentem muzycznym? Nie umiała odpowiedzieć sobie na to pytanie. Babcia Emilia rozwinęła w nim ten talent, wrażliwość i dobroć jeszcze bardziej. To nie zmieniło się w nim wraz z jego dorosłością. Nadal emanował dobrocią, niezwykłym spokojem i opanowaniem a przy tym wszystkim imponował jej zaradnością i ciągłym pogłębianiem wiedzy w zakresie budownictwa, bo akurat teraz ta wiedza była mu niezbędna.

Przymknęła oczy. Po raz pierwszy pomyślała o Witku nie jak o swoim przyszywanym bracie, ale jak o mężczyźnie.


Zerwała się z łóżka jeszcze przed szóstą. Jakoś tutaj nie potrafiła dłużej spać. Mimo, że każdego dnia miała sporo zajęć, to w żaden sposób nie czuła się nimi ani obciążona, ani przytłoczona. Rześkie poranki niosące prócz kropel rosy na trawie zapach sosnowych szyszek i mchu działały na nią odświeżająco.

Poświęciwszy toalecie zaledwie kilka minut ruszyła do kuchni przygotować domownikom solidne śniadanie. Włączyła elektryczny czajnik i zajęła się krojeniem chleba. Nawet nie usłyszała, kiedy do kuchni wszedł wujek Karol. Przycupnął na taborecie i przez chwilę przyglądał się Bożence.

- Dzień dobry kochanie – przywitał się. Odwróciła do niego uśmiechniętą twarz.

- Dzień dobry wujku. Dobrze spałeś?

- Bardzo dobrze, co u mnie nie takie częste. Wstałem wcześniej, bo chciałem z tobą porozmawiać na temat sadku. Byłem tam wczoraj. Klapsy już dojrzały i aż sok z nich kapie. Szkoda, żeby miały się zmarnować a i śliwki się sypią, bo sporo ich. Pomyślałem, że można byłoby to zebrać i coś z tym zrobić. Szkoda owoców… Mama robiła zawsze z nich powidła, pamiętasz? A jakie piekła pyszne szarlotki – wspominał z rozrzewnieniem. Bożenka przykucnęła przy nim gładząc jego pomarszczoną dłoń.

- Jeśli chcesz to ja upiekę ci szarlotkę. Może nie będzie tak dobra jak babci, ale bardzo się postaram. Po śniadaniu wezmę taczkę, kilka skrzynek i możemy pozbierać trochę owoców. Może jak znajdę słoiki to zrobię trochę przetworów? Co będziesz jadł na śniadanie?

- Masz jeszcze ten dobry boczek? Zjadłbym jajecznicę na nim.

- Załatwione. Już podaję.

Poczuwszy zapach jajecznicy i świeżo zaparzonej kawy w kuchni pojawił się i Witek. Bożena nałożyła mężczyznom słuszne porcje sama zadowalając się jedną, ugotowaną parówką. Jakoś nie miała ochoty na jedzenie. Zazwyczaj nie jadała tak wcześnie wypijając przed wyjściem do pracy filiżankę mocnej kawy. Przysiadła przy stole i wbiła wzrok w Witka.

- Jakie masz plany na dzisiaj? Ja z wujkiem chciałam pójść do sadu, bo podobno owoce się marnują. Pozbieralibyśmy trochę…

- A ja zaczekam na Władka Perskiego. Dzisiaj chyba skończą i chciałbym się z nim rozliczyć. Mają przywieźć też ten kominek z płaszczem wodnym i zamontować go. Do tego dochodzą kaloryfery. Będą wiercić i chyba nie skończą montować wszystkiego w jeden dzień. Będzie trochę bałaganu.

- O to się nie martw, bo ja posprzątam… - zapewniła. – A co z płytkami?

- No tego właśnie muszę dopilnować. Chciałbym jeszcze dokupić armaturę, żeby nie jeździć po nią w ostatniej chwili. Trochę się obawiam, bo czeka nas jeszcze mnóstwo pracy. Chciałbym urządzić drugą łazienkę na górze. Pomyślałem też, że większość strychu jest niezagospodarowana i mógłbym to wykorzystać na jeszcze jeden pokój i taki swój mały gabinet do ćwiczeń, w którym wygłuszyłbym ściany, żeby to moje rzępolenie nie niosło się po całej okolicy.

Bożenka pokiwała z podziwem głową.

- To świetny pomysł. Jestem pod wrażeniem. Naprawdę. W takim razie my z wujkiem za chwilę ruszamy do sadu.


Rzeczywiście ten niewielki sadek obrodził wyjątkowo w tym roku. Ze śliw zwieszały się ogromne girlandy owoców. Podobnie było z gruszami. Zaczęła jednak od jabłek. Postanowiła zerwać trochę antonówek, które idealnie nadawały się na szarlotkę. Wypełniony owocami koszyk podawała Karolowi, który przesypywał je do skrzynek. Owoców było w bród i wiedziała, że nie uda im się wyzbierać wszystkich. Część z nich dojrzewała dopiero we wrześniu. Natknęła się na pigwę. Drzewko też było obsypane dorodnymi owocami, ale były jeszcze bardzo twarde. Pamiętała, że babcia robiła z nich gęstą pulpę, którą dodawali do herbaty zamiast cytryny.

Już w domu rozejrzała się za słoikami, ale nie potrafiła ich znaleźć.

- Trzeba zajrzeć do stodoły – zawyrokował Karol. – Tam jest mnóstwo rzeczy, na które w domu nie było miejsca. – Chodźmy.

Rzeczywiście słoje stały na jednej z grubych belek. Bożenka ucieszyła się. Pościągali je wszystkie i wrzucili do aluminiowej wanny stojącej w ogródku. Bożenka pomyła je i wystawiła do wyschnięcia na słońcu. Wraz z wujem wydrylowała śliwki i obrała pozostałe owoce wrzucając je do wielkiego gara i stawiając go na małym ogniu. W ten sposób powolutku i nieśpiesznie miały gotować się przyszłe powidła. Zagniotła ciasto na szarlotkę i zakręciła się, żeby przygotować obiad. Jeszcze dzisiaj musiała nakarmić ludzi Władka Perskiego. Obok gara z powidłami pyrkał krupnik na indyczych sercach, a na stolnicy piętrzył się stos knedli ze śliwkami. Karolowi aż śmiały się oczy. Bożenka była dobrą kucharką, która umiejętności zawdzięczała babci Emilii.

- To będzie pyszny obiad Bożenko. Gotujesz tak jak mama – skwitował.

Witek wrócił przed obiadem. Był zadowolony, bo udało mu się wszystko załatwić.

- Po obiedzie będę musiał jeszcze wysprzątać strych, bo jutro wejdzie tam ekipa, która go przebuduje. Bardzo się cieszę z tempa i postępu prac, ale mimo wszystko martwię się, że zostało tego jeszcze całkiem sporo i możemy nie zdążyć przed wyjazdem. Ja zaczynam koncerty w połowie września i będę tu mógł zjechać dopiero z początkiem października. Musimy coś postanowić Bożenko, bo przecież nie możemy zostawić tu wujka samego – powiedział zmartwiony.

Oparta o kuchenny blat słuchała go z uwagą. Uśmiechnęła się.

- Nie martw się Wituś. Na początku września pojadę do Poznania, ale tylko na dwa lub trzy dni. Przemyślałam sobie to wszystko i doszłam do wniosku, że poza tatą nic mnie już tam nie trzyma. O ojca jestem spokojna. Ma przy sobie kobietę, która go kocha i o niego dba. Ja spakuję resztę swoich rzeczy i przeniosę się tutaj. Za dwa miesiące, jak przewali nam się to najgorsze pojadę jeszcze raz, ale tylko po to, żeby rozejrzeć się za jakąś pracą, jeśli nie uda mi się jej załatwić teraz. Pobiegam po wydawnictwach i popytam o tłumaczenia. Te będę mogła robić tu na miejscu i wysyłać mailem. Wierzę, że jakoś wszystko się ułoży.

Witek podszedł do niej i przytulił ją mocno.

- Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – szepnął jej do ucha. – Tak bardzo pragnąłem, żeby tu było tak jak kiedyś. Już nigdy tak nie będzie, bo babcia nie żyje, ale przynajmniej ty wrócisz na stałe. Ja też nie zamierzam zostać w Warszawie. Sprzedam to mieszkanie i wrócę tu na dobre. Bardzo bym nie chciał, żeby Karol wrócił do Białej. Nie poradzi tam sobie sam, a zbliża się zima. Tu będzie mu najlepiej, bo będzie miał opiekę.

- Tak…To najlepsze dla niego wyjście. Na jego synów za bardzo nie liczyłabym – oderwała się od Witka i popatrzyła mu w oczy. Znała je dobrze i mogła w nich czytać jak w otwartej księdze. – No to jeden kłopot mamy z głowy. A teraz zawołaj wujka i resztę głodomorów. Ja podaję obiad.


Władek i jego ekipa spisali się na medal. Nie dość, że bardzo szybko postawili garaż, to jeszcze położyli na nim siding, wytynkowali w środku i zamontowali dwoje drzwi otwieranych pilotem. Witek i Bożenka byli zachwyceni. Już nie musieli garażować pod chmurką.

Wraz z początkiem września dobiegały końca prace we wnętrzu domu. Strych przestał być strychem a stał się bardzo wygodnym miejscem, z którego na razie korzystał tylko Witek. Obok pokoju, który zajmował powstał jeszcze jeden z przeznaczeniem dla gości i małe, wyciszone studio, w którym mógł ćwiczyć i przygotowywać się do trasy koncertowej. Kiedy Bożenka wyjeżdżała do Poznania trwały jeszcze prace w łazience na dole. Wymieniano w niej kafelki, ustawiano kabinę prysznicową z uchwytami dla wujka Karola, żeby ułatwić mu mycie się i montowano nową umywalkę i sedes.

Zanim opuściła Hamrzysko nagotowała swoim mężczyznom jedzenia na trzy dni i zapełniła lodówkę. Witek miał bojowe zadanie nakarmić siebie i wujka Karola.

Już wjeżdżając do miasta poczuła się zmęczona, chociaż droga była krótka. Hałas, korki na skrzyżowaniach i ryk klaksonów kompletnie wyzuł ją z sił. Jeszcze z trasy zadzwoniła do ojca i umówiła się z nim. Zaprosił ją na obiad przygotowany przez Bogusię, którą koniecznie chciał jej przedstawić.

- Zależy mi na tym Bożenko. Bogusia świetnie gotuje. Zjesz u nas, pogadamy, a później pojedziesz do domu.

Bogusia okazała się niezbyt wysoką brunetką z przemiłym uśmiechem i łagodnym głosem. Od razu spodobała się Bożenie.

- Nie masz nic przeciwko temu, że wprowadziłam się do twojego ojca? – zapytała na samym początku jak tylko uścisnęły sobie dłonie. Bożena uśmiechnęła się z sympatią do kobiety.

- Absolutnie nie i bardzo się cieszę, że on już nie jest sam. Nie zasłużył sobie na samotność i naprawdę bardzo doceniam to, że dzięki tobie jest szczęśliwy.

Przy obiedzie poinformowała ojca o swojej decyzji.

- Przenoszę się do Hamrzyska tato. Mam dość miasta. Tam wiem, że żyję a tu po prostu usycham. Witek bardzo się zaangażował w remont domu babci. Przez te parę miesięcy zdziałaliśmy bardzo dużo, chociaż jeszcze sporo pracy przed nami. Postawili nam garaż na dwa auta, dom ma wymieniony dach i nowoczesne rozwiązania w środku. Witek zaadaptował strych. Nie poznałbyś go. Są tam teraz dwa pokoje, łazienka i małe studio do ćwiczeń. Drugi pokój przeznaczony jest dla gości więc jeśliby naszła was ochota złożyć nam wizytę, to serdecznie zapraszamy, bo jest gdzie spać. Wujek Karol zostaje z nami. Staruszek w Białej nie ma żadnej opieki a i na twoich bratanków nie ma co liczyć. To bardzo przykre, ale oni w ogóle nie interesują się jego losem. Mimo to wujek stara się nam pomagać, bo lubi się czuć potrzebny. Na razie dobrze się czuje i trochę przy nas odżył więc nie zabraniamy mu drobnych prac. Naprawdę uważam, że powinniście przyjechać i to wszystko zobaczyć. Może święta spędzilibyśmy razem? Pomyślcie, dobrze? Ja jutro chcę załatwić sporo rzeczy. Najpierw muszę polatać po wydawnictwach i spróbować przynajmniej załatwić sobie jakąś robotę no i spakować swoje rzeczy. Do ciebie mam prośbę, żebyś opróżnił mieszkanie z mebli. Zostawię ci pieniądze na wynajęcie jakiejś ekipy, która wywiezie to wszystko. Być może tobie się coś przyda to zabierz. Jak już opróżnią mieszkanie, to oddaj klucze do spółdzielni. Ja jak będę wracać do Hamrzyska podrzucę ci mój komplet.

- Nie zostawiaj mi pieniędzy córcia, bo nie będą mi potrzebne. Poproszę kolegę. On ma wóz dostawczy i na pewno nie odmówi pomocy. Poza tym pomyślałem, żeby twoje meble przywieźć tutaj. Są nowoczesne, wygodne i ładne, a te moje starocie wyrzucilibyśmy, bo pamiętają czasy wczesnego Gierka. Naprawdę nie chcesz nic zatrzymać?

- Z mebli nie. Zabiorę pościel, garnki, bo są prawie nowe i zastawę. Nic więcej nie będzie mi potrzebne. No może jeszcze odkurzacz, żelazko i deskę do prasowania. Resztę zostawiam do waszej dyspozycji. Może lodówka i pralka wam się przyda, to wymieńcie sobie. To chyba wszystko – zarzuciła żakiet na ramiona. – Widzimy się za dwa dni w takim razie. Do zobaczenia kochani.


Jeszcze tego samego dnia zabrała się za pakowanie rzeczy. Chciała maksymalnie wykorzystać ten krótki pobyt w Poznaniu. Już wcześniej przeglądała strony internetowe wydawnictw działających w Wielkopolsce i wynotowała sobie kilka adresów. Nie zależało jej na stałej posadzie, bo to wiązałoby się z dyspozycyjnością i obecnością w mieście. Wolała pracę na zlecenie i dysponowanie własnym czasem według swojego uznania. Postanowiła, że zanim ruszy się gdziekolwiek najpierw spróbuje skontaktować się telefonicznie, żeby przynajmniej dowiedzieć się, czy oferty są nadal aktualne.

39 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentários


bottom of page