top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

POWRÓT DO DOMU - rozdziały: 6, 7, 8, 9, 10 ostatni (z cyklu: inne moje opowiadania)

ROZDZIAŁ 6


Następnego dnia obudziła się tuż przed siódmą. Wzięła przyjemny prysznic i zrobiwszy sobie aromatycznej kawy zasiadła z telefonem na kanapie. Przy szóstej rozmowie poczuła zniechęcenie. Okazało się, że oferty pracy są już nieaktualne. W końcu wybrała numer do sekretariatu Wydawnictwa Poznańskiego mieszczącego się na ulicy Fredry i poprosiła o rozmowę z redaktorem naczelnym panem Falewiczem. Połączono ją i po kilku sygnałach odezwał się męski, niski, przyjemny głos. Przedstawiła się mówiąc, że jest zainteresowana pracą tłumacza w wydawnictwie i zapytała, czy ta oferta pracy jest nadal aktualna. Mężczyzna potwierdził i wyraził chęć spotkania się z nią. Ucieszyła się, gdy zaproponował spotkanie za godzinę w siedzibie wydawnictwa. Już na miejscu zapytała o jego gabinet i poinstruowana przez młodą kobietę siedzącą w recepcji weszła na drugie piętro bez trudu odnajdując właściwe drzwi. Redaktor naczelny uścisnął jej dłoń i wskazał fotel, na którym usiadła. Opowiedziała mu trochę o sobie o skończonych przez nią studiach, również tych podyplomowych z zakresu translatoryki. Na poparcie swoich słów pokazała mu CV i pozostałe dokumenty. Wyjaśniła, że nie mieszka w Poznaniu ale teksty może przesyłać mailem.

- Posiada pani oprogramowanie?

- Tak. Zainwestowałam w nie niedawno, bo natknęłam się na korzystną promocję SDL Trados Studio.

Naczelny uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do niej dłoń.

- W takim razie witamy na pokładzie. Naszych tłumaczy zatrudniamy głównie na umowę o dzieło i tak są rozliczani. Jaką stawkę zaproponowałaby pani za stronę A-4? Nie ukrywam, że i tu panuje konkurencja a my wybieramy te najkorzystniejsze dla nas propozycje.

- Myślałam o dwudziestu złotych za stronę. Uważam, że to nie jest wygórowana cena zważywszy, że większość tłumaczy liczy sobie za taki format trzydzieści a nawet czterdzieści złotych.

- To prawda i myślę, że na pewno się dogadamy. Czy jest jakiś zakres, w którym pani konkretnie się specjalizuje?

- Mogę tłumaczyć większość tekstów z beletrystyki, e-booki, jakieś wspomnienia, biografie, eseje, czy literaturę sensacyjną, kryminalną lub science-fiction. Nie podjęłabym się tłumaczenia specjalistycznych podręczników, poradników, czy publikacji naukowych.

- To świetnie się składa, bo tych ostatnich tłumaczymy naprawdę niewiele, za to literatury pięknej, powieści i innych mamy całkiem sporo. Jeśli pani zależy na tej pracy już dzisiaj możemy zawrzeć stosowną umowę. Zaraz przejdziemy do działu kadr. Umawiamy się na te dwadzieścia złotych za stronę. W kadrach poda pani swój adres mailowy i numer konta, na które będziemy przesyłać wynagrodzenie. Pod koniec każdego miesiąca prześle pani raport zawierający ilość przetłumaczonych stron rozpisany tabelarycznie według tytułów. Za chwilę pokażę pani jak to ma mniej więcej wyglądać. Gdyby pani miała jakieś pytania czy wątpliwości, to proszę dzwonić. Na brak pracy raczej nie będzie pani narzekać, bo mamy jej całkiem sporo. I to chyba wszystko. Reszta wyjdzie już w trakcie.

Nie minęła godzina, kiedy podpisała umowę o dzieło. Zostawiła w kadrach wszystkie swoje namiary i odebrała pierwsze zlecenie: dwie książki o tematyce obyczajowej i jedną z dziedziny literatury faktu. Uradowana podziękowała naczelnemu za zaufanie obiecując jak najlepiej wywiązać się z powierzonego zadania.

Wyszła stamtąd uskrzydlona. Nie sądziła, że uda jej się zatrudnić w dość znanym na rynku polskim wydawnictwie. Pomyślała, że mimo wszystko ma szczęście. Jak dobrze pójdzie to przetłumaczy te książki w ciągu miesiąca lub dwóch. Nie liczyły zbyt wielu stron, ale każda z nich miała ich około stu pięćdziesięciu. Najgrubsza była ta z dziedziny historii powszechnej napisana przez Willy’ego Brandta, który w swoich wspomnieniach odsłaniał kulisy zimnowojennych rozgrywek, tajnych układów Kennedy’ego czy dyplomatycznej wojny o Berlin. Tę musiała przetłumaczyć na polski.

Wróciwszy do domu zadzwoniła do Witka. Koniecznie musiała się z nim podzielić tymi dobrymi wieściami. Podekscytowana opowiedziała mu przebieg rozmowy z naczelnym Falewiczem i pochwaliła się zawartą z nim umową.

- Tak się cieszę Wituś, bo w sześciu innych wydawnictwach spotkałam się z odmową. Już wszystko mam ustalone i będę teksty wysyłać mailem. Wspaniale, prawda?

- I ja bardzo się cieszę Bożenko i gratuluję ci. Czekamy tu na ciebie niecierpliwie i obaj cię pozdrawiamy. Wracaj szybko. Do zobaczenia.


Popołudnie spędziła na układaniu spakowanych osobistych rzeczy w bagażniku. Pościel zapakowaną w wielkie worki upchała na tylnym siedzeniu. Drobiazgi powędrowały na podłogę między fotelami. Kilka razy obracała na śmietnik pozbywając się rzeczy według niej kompletnie nieprzydatnych ani jej, ani ojcu. Samochód był nieźle obciążony, ale nie zamierzała ryzykować szybkiej jazdy i bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Następnego dnia rano zamknęła mieszkanie na cztery spusty i podjechała pod budynek administracji. Tam wymeldowała się. W Urzędzie Miasta zgłosiła wymeldowanie i zmianę adresu. To samo zrobiła w Urzędzie Skarbowym. Przez to załatwianie trochę krążyła po całym mieście, ale w końcu dotarła do ojca zostawiając mu klucze.

- Mam miesiąc na opróżnienie mieszkania. Jak już zabierzecie wszystko, to dasz mi znać. Wtedy przyjadę i zgłoszę wymeldowanie w gazowni i zakładzie energetycznym. Meblościanka jest opróżniona. Jak chcesz, to weź ją sobie. Kanapa, fotele, dywan i stolik są twoje. Meble kuchenne także, jeśli je chcesz oczywiście. Telewizor zabieram, bo tam nie ma. Załatwicie to tak?

- O nic się nie martw Bożenko – Bogusia podeszła do niej i poklepała ją po ramieniu. - Pojadę razem z tatą i wysprzątam mieszkanie na błysk, a potem oddamy je do spółdzielni.

- Bardzo wam obojgu dziękuję. Jadę w takim razie. Chcę się jeszcze zatrzymać we Wronkach i zrobić jakieś zakupy. Ostatnio na targu kupiłam pyszne pieczywo i mam nadzieję, że uda mi się je dostać i tym razem. Trzymajcie się i bądźcie zdrowi. Gdyby coś się działo, to dzwońcie. Do zobaczenia. Będę za miesiąc.

- Szczęśliwej drogi dziecko. Uważaj na siebie.


Dojechała na miejsce bez żadnych niemiłych przygód. Z radością skonstatowała, że kończono wymieniać okna. Nacisnęła klakson i po chwili na podwórku pojawił się Witek a za nim dreptał wujek Karol. Wysiadła z samochodu i uściskała obu serdecznie.

- Tak się cieszę kochani, że już jestem z powrotem. Miasto jest nie do zniesienia. Pomożecie mi się wypakować? Trochę tego zabrałam. Ty wujku weź zakupy. Kupiłam nam chrupiące bułki i ciepły chleb we Wronkach. Wituś dla ciebie cięższe zadanie. Na siedzeniach jest pościel i trochę sprzętów gospodarstwa domowego, ja wezmę walizy z ciuchami. Garnki, express do kawy i talerze połóż na razie na kuchennym blacie. Jest tam jeszcze deska do prasowania, żelazko i odkurzacz więc jeśli możesz, wsadź to wszystko do schowka. Jak opróżnię samochód i wprowadzę go do garażu, zrobię wam ciepłą kolację. Obiad zjedliście?

- A jakże – wujek Karol uśmiechnął się. – Nawet nie masz pojęcia jak ludziom smakowały twoje kotlety mielone. Niektórzy brali dokładki. Kapustę zjedliśmy całą podobnie jak zupę ogórkową. Wituś zadbał o nas wszystkich. Ja też trochę pomogłem. Zauważyłaś nowe okna? Pięknie się prezentują, prawda? Koniecznie musisz zobaczyć łazienkę, bo ją skończyli. Idą jak burza.

Bożenka objęła wuja ramieniem.

- Ja też bardzo się cieszę, że wszystko robią w takim szybkim tempie. Dzisiaj wieczorem muszę z tobą porozmawiać, bo mam dla ciebie pewną propozycję i liczę na to, że się zgodzisz. Teraz jednak wjadę do garażu.

- Ja to zrobię – zadeklarował się Witek. – Daj mi tylko kluczyki, a ty rozpakuj spokojnie rzeczy.


Wyjęła z piekarnika zapiekankę z ziemniaków, kiełbasy i żółtego sera. Wzbogacona świeżymi ziołami pachniała bosko. Zaprosiła na kolację trzech pracowników, którzy wstawiali okna. Skończyli pracę i zasłużyli na solidny posiłek.

- Proszę bardzo, częstujcie się panowie. Witek za chwilę się z wami rozliczy. Bardzo dziękujemy, że tak solidnie wykonaliście swoją pracę. Naprawdę to doceniamy.

Po kolacji Witek uiścił zapłatę i kiedy już opuścili dom Bożenka usiadła przy Karolu stawiając przed nim kubek z kawą.

- Chciałam ci zaproponować wujku, żebyś zamieszkał z nami na stałe. Witek też jest zdania, że tu będzie ci lepiej, bo zajmiemy się tobą i zadbamy o ciebie. Nie możesz na zimę wrócić do Białej, bo nie poradzisz sobie sam, a przecież trzeba rąbać drewno, palić w piecu i coś jeść. Nie możemy liczyć na to, że pani Kozłowska będzie zaglądać do ciebie codziennie, bo przecież ona ma swoją rodzinę. Poza tym ktoś musi pilnować, żebyś brał leki, które przepisał ci lekarz. Sam mówiłeś, że często o tym zapominałeś…

- To prawda dziecko. Byłbym szczęśliwy zostając tutaj, ale miałbym wyrzuty sumienia, że siedzę wam na karku i jestem dla was ciężarem.

Bożenka obruszyła się. Witek również.

- No co też wujek opowiada!? – wykrzyknęli niemal równocześnie. – Przez całe lata dbałeś o ten dom i starałeś się go zachować dla nas. Jesteśmy ci za to bardzo wdzięczni i bylibyśmy szczęśliwi, gdybyśmy mogli przynajmniej w taki sposób ci podziękować. Prosimy cię, żebyś z nami został. Jesteś nam potrzebny, bo musimy się jeszcze wiele od ciebie nauczyć. Zgódź się, proszę…

Twarz Karola wypogodziła się. Otarł z twarzy łzy i uśmiechnął się do obojga.

- Dziękuję wam dzieci i naprawdę to doceniam. Dzięki wam będę miał spokojną starość, bo moje własne dzieci wypięły się na mnie. Będę wam pomagał ile tylko sił starczy. Na wiosnę kupimy ze dwie świnki i trochę drobiu. Ja zajmę się zwierzętami. To sama przyjemność. Będzie nam tu jak w raju. Bardzo was kocham.

- My też cię kochamy wujku i nie wyobrażamy już sobie, że miałoby cię tutaj nie być. Z twoją pomocą poradzimy sobie. Wituś – zwróciła się do „brata” – co mamy jutro w planach?

- Przyjdą stolarze. Wzmocnią belki w stodole a te spróchniałe wymienią. To samo trzeba będzie zrobić w chlewiku i kurniku skoro mamy zamiar hodować drób i świnie. Trzeba też pomyśleć o zaopatrzeniu na zimę. Komórka ocieplona. Można śmiało przechowywać w niej wszystko, co tylko chcemy. Wyniosłem już tam powidła. Pomyślałem, żeby któregoś dnia wybrać się na targ do Wronek i zakupić większą ilość jarzyn na zimę a przede wszystkim ziemniaków i może kapusty… Znalazłem w stodole wielką beczkę. Na pewno ją pamiętasz Bożenko, bo babcia kisiła w niej kapustę. Szatkownicę też znalazłem. Odczyściłem ją trochę i naoliwiłem. Może zrobilibyśmy trochę ogórków kiszonych? Chciałbym to załatwić jeszcze przed moim wyjazdem. Muszę ruszyć się stąd najpóźniej dwudziestego, bo następnego dnia mam koncert w Łańcucie i potem pod koniec miesiąca będę miał jazdę do Wrocławia i Poznania. Trochę się martwię jak wy sobie tu poradzicie, dlatego postaram się załatwić najpilniejsze sprawy. Umówiłem też ludzi do postawienia ogrodzenia. Będą pojutrze rano. W sobotę wybralibyśmy do tych Wronek, co? Pojedziemy we dwa samochody, to więcej uda nam się przywieźć. Co o tym myślisz?

Bożenka wyszczerzyła się do niego.

- Myślę mój drogi, że jesteś świetnie zorganizowany. Ja nie mam do tego planu żadnych zastrzeżeń. Jutro znowu pójdziemy z wujkiem do sadu pozbierać trochę owoców. Zaprawię ile się da.


Następnego dnia wstała skoro świt. O piątej ubrana w kalosze, długie spodnie i flanelową koszulę, na którą narzuciła przeciwdeszczową kurtkę wyszła z domu z wielkim wiklinowym koszem. Wiedziała, że zaczął się wysyp grzybów i koniecznie chciała uzbierać też coś dla nich, żeby mieli na święta. Doskonale znała miejsca i ścieżki do nich prowadzące. Pewnie zanurzyła się w las i po chwili natknęła się na pierwsze kapelusze. Systematycznie przetrząsała las pilnując czasu, bo koniecznie chciała wrócić i naszykować chłopakom śniadanie. Kosz zaczął wypełniać się dorodnymi podgrzybkami, prawdziwkami i kozakami. Natknęła się na wielkie połacie miodówek idealnie nadających się do marynaty i o wiele lepszych w smaku niż maślaki, a przynajmniej ona tak uważała. Trafiło się też kilka kań, które postanowiła przygotować na obiad. Kosz zaczął jej ciążyć i uznała, że na dzisiaj wystarczy. Jeśli codziennie będzie chodzić chociaż na godzinkę, to na pewno uzbiera wystarczającą ilość na święta.

Wróciła do domu i przebrała się szybko. Domownicy najwyraźniej jeszcze spali. Zakrzątnęła się koło śniadania. Zaparzyła herbatę w dzbanku i zagotowała mleko, które wujek tak lubił. Ugotowała kilka jaj na twardo. Ułożyła wszystko na stole dodając miseczkę powideł, świeże masło, pokrojony, pachnący chleb i twaróg z rzodkiewką. Wysypała grzyby na starą gazetę i zaczęła je obierać. Wyciągnąwszy ze spiżarni dwa ogromne sita kroiła wielkie kapelusze w paski i układała je na nich. Tu miały się suszyć.


Panowie pojawili się w kuchni niemal równocześnie. Widok grzybów zaskoczył ich całkowicie.

- Bożenko! Kiedy ty zdążyłaś uzbierać ich aż tyle? – Witek był pod wrażeniem. – Jakie dorodne! Po śniadaniu rozpalę w kaflowym piecu, żeby szybciej wyschły. Jesteś naprawdę niesamowita.

- Nie przesadzaj – zarumieniła się. – Nalej wujkowi mleka i sobie herbaty. Obsłużcie się sami, a ja już tu dokończę.


ROZDZIAŁ 7


Czas uciekał. Trochę się obawiała, czy zdąży przetłumaczyć te trzy pozycje, które zleciło jej wydawnictwo. Jak do tej pory niewiele mogła wykroić czasu dla siebie, bo wciąż miała mnóstwo pracy. Witek będąc w Rosku kupił sto słoików, w które zaprawiała teraz grzyby i owoce. Na grzyby chodziła każdego dnia o świcie. Było ich coraz więcej. Teraz też wracała z dwoma wielkimi koszami wypełnionymi po brzegi prawdziwkami i podgrzybkami. Już nie zapuszczała się w las, ale zwyczajnie szła wzdłuż drogi, bo tam prawdziwków rosło najwięcej. Dzisiaj zawędrowała aż pod Białą. Jutro była sobota i zamierzali pojechać do Wronek na targ. W ciągu tygodnia postawiono płot i odremontowano budynki gospodarcze. Serce jej rosło, gdy ogarniała wzrokiem całe gospodarstwo. Już nie przypominało tej ruiny jaką zastali po przyjeździe. Miała wiele planów. Zamierzała powiększyć ogródek i wysiać więcej warzyw, ale to dopiero na wiosnę. Sad domagał się też uwagi, bo drzewa były stare i niektóre z nich po prostu trzeba było wyciąć, a pozostałym przyciąć gałęzie, żeby mogły jeszcze rodzić owoce przez kilka lat. Teraz jednak priorytetem było zabezpieczenie bytu na zimę, zapewnienie opału i zrobienie zapasów.

Weszła do sieni z ulgą stawiając ciężkie kosze z grzybami. Poczuła zapach kawy i zdziwiona weszła do kuchni. Tam krzątał się już Witek szykując dla wszystkich śniadanie. Uśmiechnęła się. Zawsze był bardzo pracowity i garnął się do każdej roboty. Usłyszał za sobą kroki i odwrócił się.

- Jesteś już… Jak poszło?

- Dobrze… Bardzo dobrze… Przyniosłam dwa kosze. Wujek już wstał?

- Słyszałem jak wchodził do łazienki. Siadaj. Już podaję.

Kiedy i Karol do nich dołączył Witek poinformował ich, że na jutro umówił dwóch chłopaków od sąsiadów.

- Chcieli zarobić parę groszy i pytali, czy nie znalazłaby się u nas jakaś robota. Zaproponowałem, żeby porąbali trochę pniaków. Wujek ich dopilnuje. Niech układają szczapy pod ścianą na lewo od drzwi. Te skrawki desek tak samo. Przynajmniej zrobią trochę porządku w obejściu. My wyjedziemy rano i postaramy się wrócić przed obiadem. Ja dzisiaj skoczę do Krucza, bo zamówiłem u stolarza półki na przetwory i kojce na warzywa. Czuję, że będziemy mieć najlepiej urządzoną komórkę w Hamrzysku – uśmiechnął się do Bożenki.

Po śniadaniu rozeszli się. Bożena uprzątnęła naczynia i zabrała się za grzyby. Całe kapelusze nabijała na kolce gałązek tarniny i opierała o ciepłe kafle pieca, by mogły dobrze schnąć. Część kroiła układając na sitach a te całkiem małe przeznaczyła do marynaty. Przygotowała też wszystko do obiadu. Wreszcie miała trochę wolnej chwili i mogła zasiąść do tłumaczenia. Wyciągnęła wielki słownik Collinsa, który mógł się okazać pomocny i usiadła przy kuchennym stole włączając laptopa. Szło jej całkiem nieźle, bo tekst pierwszej książki okazał się dość łatwy. Zawierał sporo dialogów i niezbyt rozbudowanych opisów. Nawet nie musiała sięgać po słownik. Była zadowolona i pomyślała, że jeśli i ta druga okaże się równie prosta, to będzie miała więcej czasu, by pochylić się nad tomiskiem Willy’ego Brandta i rzetelnie przetłumaczyć go na język polski.

Po godzinie wrócił Witek, ale zobaczywszy siedzącą przy laptopie Bożenkę bąknął tylko, że nie będzie jej przeszkadzał i pójdzie zamontować półki. Był pod wrażeniem jej pracowitości i tego jak wiele rzeczy ogarnia. Nie oszczędzała się. Wiele wzięła na swoje barki i jeszcze te tłumaczenia…


Do godziny trzynastej zdołała przetłumaczyć prawie trzydzieści stron. – Trzeba liczyć około tygodnia na przetłumaczenie takiej ilości. Dam radę machnąć te dwie pozycje w ciągu miesiąca. – Zamknęła laptop i zajęła się obieraniem ziemniaków. Był piątek więc tradycyjnie postawiła na rybę. Wysuszyła papierowymi ręcznikami rozmrożonego fileta z dorsza i opanierowawszy go ułożyła na rozgrzanej patelni. Surówka z kiszonej kapusty dopełniła reszty.

Po obiedzie Witek zaciągnął ją do komórki chcąc pochwalić się zamontowanymi półkami.

- Spójrz ile masz tu teraz miejsca. Żeby ci tylko sił starczyło na zapełnienie go. Mam wrażenie, że zbyt dużo bierzesz na swoje barki. Wciąż niedosypiasz, latasz o świcie po lesie, a potem jak automat przechodzisz od jednego zajęcia do drugiego. Boję się, że to odbije się na twoim zdrowiu – dokończył zmartwiony. – Zmieniłaś się fizycznie. Schudłaś, co jest najlepszym dowodem, że harujesz tu jak wół.

- A ty nie? Oboje się nie oszczędzamy, ale to dlatego, że obojgu nam zależy, by wreszcie doprowadzić to miejsce do ładu. Spójrz jak wiele dokonaliśmy w tak krótkim czasie. To miejsce jest wyzwaniem. Rzeczywiście mieszkając w mieście nie miałam aż tylu zajęć. Z pracy wracałam do domu i zbijałam bąki. Tu praca nigdy się nie kończy, ale zdążyłam już przywyknąć. Nic mi nie będzie, więc nie martw się. Komórka wygląda świetnie. Te kojce z piaskiem to kapitalny pomysł. Warzywa na pewno wytrzymają do wiosny. Ciekawa jestem, czy uda nam się wszystko jutro kupić. Mamy tylko jedną starą beczkę, a przydałaby się jeszcze jedna a nawet dwie na ogórki. Nie muszą by takie duże jak ta.

- Rozejrzymy się i kupimy to, co trzeba. Jednak dzisiaj resztę dnia wykorzystamy na odpoczynek. Wszystkim się zajmę. Kupiłem grill w Kruczu. Przygotuję kilka szaszłyków i hamburgerów. Rozpalę ognisko. Posiedzimy przy ogniu i trochę się zrelaksujemy. Przynajmniej nie będziesz stała przy garach.


Witek był bardzo zorganizowany. Najpierw przyprawił i dobrze rozklepał mięso na hamburgery. Ponabijał na zmoczone wcześniej długie patyczki plastry boczku, kiełbasy, cebuli i kawałki papryki Rozpalił pod grillem i ułożył to wszystko na nim. W tym samym czasie wujek Karol zajął się ogniskiem, a Bożenka przyniosła na tacy talerze, pieczywo, dzbanek z herbatą i pojemniki zawierające musztardę i keczup. Usiedli wokół ceglanego kręgu zajadając się pysznościami. Wspominali czasy dzieciństwa, a wujek opowiadał im historie ze swojej młodości. Witek sięgnął po skrzypce. Przytulił je do podbródka i pociągnął smyczkiem po strunach. Popłynęła melodia w żywym tempie i miła dla ucha, w której Bożenka rozpoznała utwór Vivaldiego. Kiedy Witek skończył powiedziała cicho.

- To Vivaldi, prawda? Zawsze go lubiłeś.

- Tak. To jego „Burza”. Będę grał ją w Łańcucie.

- To było bardzo piękne synku - odezwał się Karol. – Pójdę już. Sen mnie morzy, ale wy posiedźcie jeszcze, bo dopiero dziewiąta. Dobranoc kochani.

Witek schował skrzypce do futerału i przysiadł obok Bożenki okrywając ją i siebie ciepłym kocem. Podrzucił jeszcze kilka szczap do ogniska. Ciepło bijące od jego ciała rozluźniło Bożenę zupełnie. Przyjemnie i miło było tak siedzieć w ciszy.

- Chciałbym ci o czymś powiedzieć – usłyszała jego szept. – Wiesz, że ostatnio dużo myślałem o słowach babci. Drażniły mój umysł i nie dawały mi spokoju. Jednak wydaje mi się, że wreszcie zrozumiałem co miała na myśli i mam nadzieję, że właściwie odczytałem jej intencje względem nas. Zastanawiałaś się czasem, dlaczego żadne z nas nie ułożyło sobie do tej pory życia, nie spotkało na swojej drodze tej właściwej osoby i nadal jesteśmy singlami?

- Szczerze? Czasem myślałam o tym, ale też uważałam, że to ze mną jest coś nie tak i że przyciągam wyłącznie niewłaściwych facetów. Nie do takiego typu ludzi byłam przyzwyczajona.

- Właśnie. Przyzwyczajona – powiedział z naciskiem. - To chyba odpowiednie słowo. Przypomnij sobie nasze dzieciństwo od momentu, kiedy zmarła moja mama i zostaliśmy tylko z babcią. Zawsze trzymaliśmy się razem i zawsze blisko niej. Teraz myślę, że ona w jakiś sposób oswajała nas nie dla siebie, ale dla nas nawzajem. Przyzwyczajała nas do tolerowania zachowań, naszych zalet i wad, do bycia ze sobą. Tu nie wchodziły w grę żadne osoby trzecie, żadne osoby z zewnątrz, bo to był tylko nasz i jej świat. Ona chciała dobrze. Nie przewidziała tylko, że nasze drogi po jej śmierci tak bardzo się rozejdą. Nie przewidziała, że żyjąc z dala od siebie w jakimś sensie staniemy się życiowymi kalekami, bo bez tej drugiej osoby nie będziemy potrafili właściwie funkcjonować. Ktoś, kto popatrzyłby na nasze życie z zewnątrz uznałby pewnie, że wszystko jest w porządku. Pokończyliśmy nauki, zaczęliśmy dorosłe życie, a jednak nie byliśmy tak do końca w pełni wartościowi. Trudno jest mi to ująć w słowa, ale wierz mi, że ja czułem tę pustkę przez cały czas będąc z dala od ciebie i od tego miejsca – ujął jej dłoń i przytulił do policzka. – Myślę Bożenko, że ona zaplanowała nam życie i mimo, że wychowywaliśmy się jak rodzeństwo, to ona przeznaczyła nas dla siebie. Obserwowała nas, widziała jak bardzo jesteśmy do siebie przywiązani i wiedziała już, że w przyszłości pisany jest nam wspólny los. Nie mogła i nie potrafiła nam tego wyjaśnić, bo byliśmy za mali i nie zrozumielibyśmy. To dlatego mówiła, żebyśmy nie rozmieniali naszej miłości na drobne, co tak naprawdę miało znaczyć, że powinniśmy skupić się wyłącznie na sobie, bo chociaż jeszcze tego nie rozumiemy to w końcu nadejdzie moment, że będziemy mieć pewność co do swoich uczuć względem siebie. Ona miała rację Bożenko. Jak tu przyjechałaś i zapytałaś, czy kogoś mam odpowiedziałem ci, że nie rozmieniłem mojej miłości na drobne i jest w moim życiu kobieta, którą kocham od wielu lat. Ta kobieta, to ty. Nie wiem, czy czujesz podobnie. Nie mam pewności, czy odwzajemnisz to uczucie. Ja bardzo chciałbym. Ten dom upomniał się o nas. Nie rozumiałem tego, ale teraz już wiem, że to taki rodzaj karmy, która do nas wróciła. To ona kazała nam tu przyjechać i wspólnie odbudować ten dom, bo to w nim powinniśmy zamieszkać i w nim się zestarzeć. To tu powinny się urodzić nasze dzieci. To co ci przed chwilą powiedziałem, to co ci wyznałem, to wyłącznie moje własne przemyślenia, a tu – wyciągnął z kieszeni jakiś stary brulion – znalazłem ich potwierdzenie. To zapiski babci Emilii. Wpadły mi w ręce, kiedy uprzątałem strych. Przeczytaj proszę.

Bożena była wstrząśnięta tym wyznaniem. Wprawdzie od jakiegoś czasu patrzyła na Witka nieco inaczej niż wcześniej. Nie traktowała go już jak swojego starszego brata, ale jak mężczyznę, z którym rozumiała się bez słów, który odczytywał w lot jej myśli i z którym zawsze się zgadzała w każdym aspekcie życia. Wychowała się z nim i doskonale znała jego charakter. Pod tym względem byli niemal identyczni. Westchnęła głęboko i popatrzyła Witkowi w oczy.

- Nie potrafiłabym nigdy ująć w słowa tego co czułam przez te wszystkie lata. Z całą pewnością odczuwałam pewną izolację. Źle się czułam mieszkając w mieście. Wciąż miałam wrażenie, że kompletnie tam nie pasuję, że to nie jest mój świat. Drażnił mnie i często ranił, a ja nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Mężczyźni, z którymi umawiałam się na randki mówili wyłącznie o sobie, a ja tylko słuchałam. Nie nadawałam się na dziewczynę. Bardziej na powiernicę ich sekretów, bo traktowali mnie jak konfesjonał. Nigdy dwukrotnie nie spotkałam się z żadnym z nich, to chyba o czymś świadczy. Próbowałam ułożyć sobie życie, ale oni wszyscy byli jakby z innej bajki. To wstrząsające, co powiedziałeś, ale myślę, że masz rację. Nawet nie mogę mieć o to pretensji do babci, bo wygląda na to, że w niczym się nie pomyliła. Te ostatnie trzy dni, które spędziłam w Poznaniu uświadomiły mi, że to w Hamrzysku jest moje miejsce na ziemi, że to tutaj przynależę i nigdzie indziej nie będę mogła być szczęśliwa.

- Ja czuję zupełnie podobnie. To dlatego wkładam tyle serca, żeby stworzyć tu warunki do życia najlepsze z możliwych. Już jest nieźle, a będzie jeszcze lepiej, bo ja zrobię absolutnie wszystko, żeby tak się stało – przekartkował brulion i trafił na właściwą stronę.

- To ten fragment – postukał palcem w pożółkłą kartkę. – To nam wystarczy. Nie powinniśmy czytać wszystkiego, bo te zapiski są bardzo intymne i niech pozostaną babci tajemnicą.


ROZDZIAŁ 8


Mirka umarła. Mimo, że bardzo się starałam, nie potrafiłam jej uratować. Zioła nie są lekarstwem na raka z przerzutami. Wituś ogromnie rozpacza. Co gorsza Bożenka również. Nie może zrozumieć, dlaczego Mirka się nie rusza. Jak można coś takiego wytłumaczyć dzieciom? Witek nieco lepiej to pojmuje, a może przeczuwa, że już zawsze będzie bez mamy? Tuli się do mnie i martwi, co dalej z nim będzie. Jakie to szczęście, że obie pomyślałyśmy o adopcji. Staram się uspokoić ich oboje. Obiecuję, że zawsze już będą razem i że nikt i nic ich nie rozdzieli.

Po pogrzebie próbuję zająć ich uwagę czymś innym. Zabieram do lasu, choć on jeszcze martwy po zimie. Wieczorami męczę Witusia grą na skrzypcach. Każę ćwiczyć i nie odpuszczam. On nie narzeka. To takie dobre i wrażliwe dziecko. Bożenka też przeżyła tę śmierć. Kiedy Witek ćwiczy ona sporo rysuje, chociaż talentu ma mało w tym kierunku. Wciąż trzymają się razem. Nie zawierają przyjaźni w szkole i raczej nie szukają towarzystwa. Wystarcza im ich własne. Mają podobną wrażliwość i na wiele rzeczy reagują identycznie. Zadziwiające jak bardzo są zgodni. Nie kłócą się jak to zwykle bywa wśród dzieciaków. Witek jest bardzo opiekuńczy. Wydaje się rozumieć, że Bożenka jako dziewczynka jest słabsza od niego. Broni jej i nie pozwala skrzywdzić. To jej mały rycerz szlachetny i prawy.


Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mam pod jednym dachem dwie idealnie pasujące do siebie połówki jabłka. Są jeszcze za mali, żeby rozumieć świat uczuć dorosłych. Mimo to lgną do siebie zupełnie instynktownie. Stali się nierozłączni i jedno bez drugiego nie potrafi funkcjonować. Zadziwiające jak bardzo potrzebują siebie nawzajem, jak idealnie się uzupełniają. Jedno zaczyna zdanie a drugie je kończy. Uprzedzają swoje myśli jakby nadawali na jednej fali. Trochę się obawiam tego momentu, gdy będą musieli się rozdzielić. Jak poradzi sobie jedno bez drugiego? Witek musi rozwijać swój talent a to wiąże się z wyjazdem i zamieszkaniem w internacie. Bożenka zostanie ze mną aż do matury.


No i stało się. Bożenka jeszcze w podstawówce a Witek już w szkole muzycznej. Bardzo tęskni. Jak przyjeżdża nie mogą się z Bożenką nagadać. Rozstania zawsze są bolesne i oboje przeżywają to bardzo. Ja już wiem, że oni są sobie przeznaczeni. Jeśli ulokują uczucia w kimś innym zawsze będą już nieszczęśliwi. Wciąż im powtarzam, żeby nie rozmieniali miłości na drobne, żeby dziesięć razy się zastanowili zanim podejmą ważne, życiowe decyzje. Mam nadzieję, że kiedyś zrozumieją, że tylko razem mogą zbudować zgodne i szczęśliwe życie.

Dużo z nimi rozmawiam. Uświadamiam im najoczywistsze prawdy. Chcę, żeby z rozmysłem wkroczyli w dorosłość. Wciąż im powtarzam, że to tu jest ich miejsce, że przynależą do niego i jeśli tego nie pojmą to i tak ten dom się o nich upomni. Chyba niewiele do nich dociera. Uważają, że to przecież normalne i gdzie niby mieliby mieszkać jak nie tutaj. Trochę się zżymam i mam dziwne przeczucie, że oni wyjadą, a dom będzie stał pusty. Jednak staram się odgonić te myśli. Mimo to niepokój wraca.


Bożenka zamknęła brulion. Miała mokre od łez policzki. Witek delikatnie wytarł je i przytulił ją mocno.

- Nie płacz – szepnął. – To wielkie szczęście, że natknąłem się na ten zeszyt. On tylko potwierdził moje przypuszczenia. Jakby na to nie patrzeć babcia Emilia była niezwykle mądrą i przewidującą kobietą. Chyba też niezłym psychologiem. Niewiarygodne jak wcześnie odkryła, że jesteśmy sobie przeznaczeni, jak dostrzegła to w nas? Przecież byliśmy dziećmi. Potem w miarę jak dorastaliśmy swoim zachowaniem tylko upewnialiśmy ją, że nie pomyliła się ani trochę i że ma rację.

- Nie pomyliła się… To ja się myliłam sądząc, że potrafię ułożyć sobie życie z kimś innym. Nie potrafiłam… I co teraz będzie…? – ponownie się rozpłakała. Witek uśmiechnął się szeroko.

- No jak to co? Będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ja bardzo tego pragnę. Bez ciebie tylko bym coraz bardziej zamykał się w sobie i gorzkniał. Mam jednak nadzieje, że to mi nie grozi?

- Nie… Na pewno nie… - Bożenka podniosła głowę i uśmiechnęła się przez łzy.



Następnego dnia rano po solidnym śniadaniu oboje wsiedli w swoje samochody i pojechali do Wronek. Zaparkowali nieopodal targu i ruszyli po sprawunki. Mieli zamiar kupić sporo główek kapusty, żeby ją posiekać, ale natknęli się na już pociętą, zapakowaną w dziesięciokilogramowe, foliowe worki.

- Weźmiemy tę. Przynajmniej oszczędzimy sobie pracy – zadecydował Witek. Potem przyszła kolej na cebulę, marchew, buraki i pietruszkę, a także na sześćdziesiąt kilo ogórków. Beczki dostali bez problemu. Wzięli dwie trzydziestolitrowe.

- Ziemniaków kupimy tylko metr na bieżące potrzeby. Więcej wolałabym kupić od jakiegoś gospodarza u nas. I tak będziemy jechać mocno obciążeni. Dokupię jeszcze słoików. Spójrz jaka ładna papryka. Zaprawiłabym trochę.

Faktycznie wracali wypakowanymi po dach samochodami, bo oprócz jarzyn na zimę nakupili całą furę mięsa, wędlin, jaj i przypraw. Już na miejscu Witek pownosił wszystkie warzywa do komórki zasypując je piachem. Bożenka zajęła się porcjowaniem mięsa. Przy obiedzie Witek stwierdził, że przydałby im się jakiś samochód dostawczy.

- Trzeba coś wykombinować, bo jeśli czegoś nie zrobimy, to zajedziemy nasze autka na amen.

- Mój to jest już stary, – powiedziała Bożena – ale twój wygląda na całkiem nowy.

- No bo jest nowy. Dlatego trzeba pomyśleć o czymś używanym i większym do przewożenia różnych ciężkich rzeczy. Pamiętasz, że wyjeżdżam w piątek? Jadę prosto do Łańcuta, bo koncert jest w sobotę. Potem ruszę do Warszawy i spróbuję coś zdziałać z mieszkaniem. Chciałbym przywieźć trochę mebli. Mam niezłą kanapę. Pasowałaby idealnie do tego pokoju dla gości. Tak, czy siak, będę próbował załatwić przewóz. Wracam pod koniec miesiąca, a potem będę wyjeżdżał praktycznie co drugi tydzień aż do świąt. Mam nadzieję, że jakoś poradzicie sobie beze mnie…

- A przynajmniej spróbujemy – Bożenka uśmiechnęła się do niego wdzięcznie. – Tego co było najważniejsze do zrobienia dopilnowałeś w najdrobniejszym szczególe. Będzie dobrze.


Dopóki Witek nie wyjechał załatwił jeszcze przywóz drewna z nadleśnictwa. Dostarczyli je pocięte w zgrabne klocki, do rąbania których ponownie zatrudnił synów sąsiadów. Miał nadzieję, że starczy tego na całą zimę. Bożenka pracowicie marynowała w słoikach wszystko, co tylko się dało. Wraz z Witkiem zakisili kapustę i ogórki. Półki w komórce wkrótce zapełniły się jabłeczną i pigwową pulpą, kompotami z gruszek, śliwek i skrzętnie wyzbieranymi jabłkami zimowych odmian ułożonymi w drewnianych skrzynkach. Na hakach wkręconych w ścianę zwieszały się warkocze czosnku, cebuli i ostrej papryki chili. Wujek Karol zaglądał do komórki i kręcił głową z podziwu.

- Kiedy my to pozjadamy dzieci? Strasznie dużo tego.

Witek i Bożenka tylko uśmiechali się łagodnie.

- Nawet się nie obejrzysz i trzeba będzie robić nowe zapasy. Poza tym w święta będziemy mieć gości i mam nadzieję, że zostaną do nowego roku. Mówiłam ci, że przyjeżdża tata z Bogusią.

- No tak, tak…, rzeczywiście.


W piątek rano Witek wyprowadził samochód z garażu. Wpakował do niego walizkę i pokrowiec zawierający elegancki garnitur. Futerał ze skrzypcami powędrował na tylne siedzenie. To nadal były te same, zabytkowe skrzypce babci Emilii, na których uczyła go grać. Witek bardzo dbał o nie, bo nie wyobrażał sobie gry na innych. Wrócił jeszcze do domu, żeby zjeść śniadanie i pożegnać się z Bożenką i Karolem. Bożenka wyszła wraz z nim na podwórko wręczając mu woreczek z kilkoma kanapkami i termos z gorzką, mocną kawą taką jak lubił.

- To na wypadek, gdybyś zgłodniał po drodze, bo to nie tak blisko a kawa doda ci energii.

Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.

- Dziękuję, że tak o mnie dbasz. Najchętniej nie ruszałbym się stąd wcale, ale niestety mam zobowiązania. Postaram się załatwić wszystko jak najlepiej i będę często dzwonił. Dbaj o siebie i nie przemęczaj się tak. Roboty jeszcze nikt nie przerobił – pochylił się i przylgnął do jej ust całując namiętnie. Oddała ten żarliwy pocałunek chociaż tak naprawdę to wciąż przyzwyczajała się do tych całusów i do tego, że on już nie jest jej „bratem”, ale chłopakiem.

- Szczęśliwej drogi - wyszeptała odrywając się od niego. – Wracaj cały i zdrowy.

- Tak właśnie zamierzam.

To pożegnanie obserwował zza firanek Karol i tylko uśmiechnął się pod nosem widząc czułości tych dwojga. – A jednak twoje na wierzchu mamo – pomyślał.

Witek zasiadł za kierownicą, pomachał jeszcze Bożence na pożegnanie i ostrożnie wyjechał z obejścia. Ona z ciężkim sercem wróciła do domu. Przywykła już do jego obecności, bo było tak jak dawniej. Rozstawali się najwyżej na parę godzin i większość czasu spędzali razem. Pomyślała, że na pewno będzie tęsknić i na każdym kroku odczuwać jego brak.

Wujka zastała w saloniku przylegającym do kuchni. Siedział sobie w bujanym fotelu i grzał nogi przy kominku czytając jakąś gazetę. Pomyślała, że i ona popracuje trochę nad tłumaczeniami. Niewiele czasu jej już zostało do końca miesiąca i musiała się sprężać. Dwa tłumaczenia już wysłała, a teraz biedziła się nad książką Willy’ego Brandta. Zamierzała ostatniego dnia miesiąca pojechać do Poznania, żeby odwiedzić ojca i przy okazji osobiście dostarczyć do wydawnictwa miesięczny raport. Miała nadzieję, że do tego czasu Witek wróci, bo nie chciała zostawiać wujka samego.



Po ośmiu godzinach morderczej jazdy Witek wreszcie dotarł do Łańcuta. Zameldował się w hotelu i zapytał o swoich kolegów z kwartetu. Oświadczono mu, że jest już na miejscu cała trójka i mają pokoje obok. Ucieszył się. Musiał jeszcze z nimi przegadać repertuar. Wprawdzie ustalali to już wcześniej z organizatorami tego trzydniowego festiwalu, ale zawsze mogło się coś zmienić. W pokoju pobieżnie rozpakował rzeczy i ruszył do łazienki. Musiał zmyć z siebie trudy tej długiej podróży. Odświeżony złapał za telefon i wybrał numer Bożenki.

- Witaj kochanie – powiedział usłyszawszy w słuchawce jej głos. – U was wszystko w porządku?

- Jak najbardziej. Wujek odpoczywa a ja tłumaczę. Jesteś już na miejscu?

- Właśnie dojechałem przed godziną. Za chwilę idę spotkać się z chłopakami. Ponoć już są. Potem pójdę coś zjeść, bo w brzuchu mi burczy a wszystkie twoje kanapki pochłonąłem po drodze. Muszę się dowiedzieć, o której gramy w poszczególne dni. Zadzwonię jutro. Pozdrów wujka. Całuję cię mocno. Do usłyszenia.


Okazało się, że te trzy zaplanowane koncerty zagrają w jednej z sal łańcuckiego zamku i wszystkie zaczną się o godzinie siedemnastej.

Witkowi bardzo to odpowiadało, bo miał czas, żeby pogadać z dawno niewidzianymi kumplami i zadzwonić do Bożenki. Opowiedział kolegom o swoich planach sprzedaży warszawskiego mieszkania.

- Całe lato harowałem starając się doprowadzić mój rodzinny dom do stanu używalności. Efekty są świetne, chociaż jest jeszcze trochę rzeczy do zrobienia. To tam mam zamiar osiąść na stałe z kobietą, którą kocham. Już możecie się czuć zaproszeni na ślub, chociaż tak naprawdę to jeszcze nic nie ustaliliśmy.

- Nooo…, gratulacje stary – odezwał się Piotrek wiolonczelista. - Nic nie mówiłeś, że masz dziewczynę. Cicha woda z ciebie. A jeśli chodzi o mieszkanie, to ja bym je chętnie od ciebie kupił. Już od jakiegoś czasu chcemy zamieszkać razem z Agnieszką, ale ceny mieszkań zwalają z nóg. Mam nadzieję, że nie zedrzesz z nas skóry?

- Nie obawiaj się. Byłeś u mnie i widziałeś jego rozkład. Całość ma pięćdziesiąt dwa metry kwadratowe i wyceniono je na czterysta dwadzieścia tysięcy. Ja byłbym skłonny opuścić jakieś dwadzieścia tysięcy. Taniej nie dostaniesz. Jeśli się zdecydujesz, to nawet nie będę dawał ogłoszenia. Tobie zależy, żeby kupić tanio a mnie zależy, żeby sprzedać szybko i równie szybko wynieść się z Warszawy. Chcę też wynająć samochód do przewiezienia mebli i mam nadzieję, że pomożecie mi w pakowaniu.

- Nie ma sprawy – odezwała się pozostała dwójka. – A ty Piotrek dzwoń do swojej dziewczyny i załatwiaj kasę. To naprawdę ładne lokum i ma dobrą lokalizację. Zresztą twoja Agnieszka przecież była u Witka więc wie jak to wygląda. Nie trać czasu chłopie.


ROZDZIAŁ 9


Tradycyjnie zagrali Vivaldiego, do którego Witek miał ogromny sentyment, bo to na jego utworach szlifował swoje umiejętności. Do tego doszedł jeszcze Schubert i Lutosławski. Poszło wszystko zgodnie z planem a licznie zgromadzona publiczność dziękowała za te koncerty rzęsistymi brawami. Po załatwieniu wszystkich formalności wyjechali z Łańcuta trzeciego dnia późnym popołudniem. Po pięciu godzinach Witek parkował pod swoim blokiem na Ursynowie. Był zmęczony. Z powodu późnej godziny nie chciał dzwonić do Hamrzyska, bo pomyślał, że być może Bożenka już śpi i postanowił wykonać telefon zaraz z rana.

Tak też zrobił. Poinformował ją, że chyba znalazł kupca i za chwilę rusza zorganizować jakieś kartony i worki.

- Mówiłem o tym mieszkaniu chłopakom z zespołu i jeden z nich - Piotrek byłby chętny. Dzisiaj ma mi dać konkretną odpowiedź, bo musi to obgadać ze swoją dziewczyną. Wszyscy też zadeklarowali się do pomocy w pakowaniu moich gratów. Jak dobrze pójdzie to przyjadę trzydziestego z całym moim dobytkiem.

- Byłoby wspaniale, bo ja ostatniego rano chciałabym jechać do Poznania do ojca a przy okazji zajrzę do wydawnictwa. Nie chciałabym w ostatniej chwili organizować jakiejś opieki dla wujka.

- Ja bardzo się postaram Bożenko, żeby on nie został sam. Ty tylko trzymaj mocno kciuki za powodzenie całego przedsięwzięcia. Kocham cię i strasznie tęsknię. Odezwę się jeszcze. Na razie.

Z domu wyszedł w pośpiechu. Nie chciał tracić cennego czasu. Poza tym lodówka świeciła pustkami a on był głodny.

W pobliskim dyskoncie nabył kilka rolek wielkich worków na śmieci i dostał sporo dużych kartonów. Zaczął od opróżniania mebli. O szesnastej usłyszał dźwięk dzwonka i poszedł otworzyć drzwi. Na progu stał uśmiechnięty od ucha do ucha Piotrek wraz z Agnieszką, a za nimi Jacek i Paweł.

- Mamy dobre wieści bracie – huknął Piotrek. – Oglądałeś dzisiaj swoje konto?

- Nie… Nie miałem czasu nawet odpalić komputera. Cały czas układam ciuchy w workach.

- No to oświadczam ci, że przelaliśmy całą kwotę za mieszkanie. Trochę nam brakowało, ale rodzice Agnieszki i moi pomogli. Jutro trzeba by się ruszyć do notariusza.

- To wspaniałe wiadomości – Witek był pod wrażeniem. - Jak tylko się ogarnę, to zaraz zadzwonię do Bożenki. Ucieszy się. A jutro możemy się umówić rano o dziesiątej. Tu niedaleko na Ghandiego jest kancelaria notarialna niejakiej Kaliny Gołębiewskiej. Znam ją z widzenia, bo mieszka w bloku obok. Nawet zaraz mogę tam zadzwonić i umówić się. Pomożecie w pakowaniu…?

- No po to żeśmy przyszli – Jacek z Pawłem ruszyli w głąb mieszkania. – Powiedz nam tylko, które meble opróżniać.

Robota szła bardzo sprawnie. Witek umówił się z notariuszką tak jak planował, na dziesiątą. Potem zadzwonił jeszcze do Hamrzyska, przekazując najświeższe nowiny i upewniając się, że tam wszystko w porządku. Potem zabrał kartony chcąc opróżnić kuchenne meble.

- Tak naprawdę to nie wiem, co zrobić z kuchnią. Tam mamy już urządzoną i bez sensu byłoby zabierać stąd te meble. Może chcecie je wziąć? – spojrzał na Agnieszkę z nadzieją. – Są robione na wymiar. Ja zabrałbym jedynie lodówkę, bo jest wielka, pojemna i bardzo nam się przyda a także zmywarkę do naczyń. Natomiast z łazienki tylko pralkę.

- Ja jestem chętna. Meble są bardzo ładne i chyba całkiem nowe.

- Mają jakieś dwa lata i na pewno posłużą wam wiele następnych. Ja zabiorę tylko komody, kanapę, stolik i te dwa fotele. Może jeszcze dywan, bo to oryginalny turecki. Moja pamiątka z pobytu w Stambule.


Następnego dnia Witek, Piotrek i Agnieszka podpisali akt notarialny. Teraz zostało zamówić jedynie samochód z jakiejś firmy transportowej, który mógłby przewieźć to wszystko. Poszukał w internecie i znalazł firmę Altrans, która oferowała tanie przewozy. Zadzwonił tam natychmiast i wypytał o wszystkie szczegóły. Umówił się na trzydziestego o godzinie ósmej rano. Kalkulował, że zanim wszystko zniosą i zabezpieczą miną jakieś dwie godziny. Jak dobrze pójdzie będzie w Hamrzysku koło piętnastej. Na ten dzień umówił się też z Piotrkiem, który miał przyjść już tylko po klucze od mieszkania. Jednak dwudziestego ósmego mieli dać jeszcze koncert na szczęście w Otrębusach pod Warszawą. Cieszył się, że to na przykład nie Szczecin, z którego miałby jeszcze wracać do stolicy.


Piotr pojawił się punktualnie i to nie sam. Towarzysząca mu Agnieszka zadeklarowała się do posprzątania wszystkiego po wyniesieniu mebli.

- Nie będziesz sobie tym zawracał głowy – mówiła – a my chcemy się jak najszybciej wprowadzić i też nam zależy, żeby urządzić się po swojemu.

Podziękował jej a Piotrowi powiedział, że widzą się za tydzień we Wrocławiu. Oddał mu klucze i zasiadłszy za kierownicą wolno wyjechał z parkingu. Za nim jak cień ruszyła bagażówka.



Było kilka minut po piętnastej, gdy ostry dźwięk klaksonu poderwał Bożenkę na równe nogi.

- Witek przyjechał! – krzyknęła do drzemiącego w fotelu Karola i pędem wybiegła na podwórze. Zobaczyła jak wolno wtacza się na nie samochód Witka a za nim bagażowe taxi. Witek podjechał pod garaż i wyskoczył z auta wskazując miejsce do zaparkowania kierowcy bagażówki. Szybkim krokiem podszedł do Bożenki i zamknął ją w swoich ramionach.

- Strasznie się stęskniłem. Już nie mogłem się doczekać przyjazdu tutaj. Wszystko załatwiłem i do Warszawy będę jeździł wyłącznie na koncerty. Zaraz wszystko wyładujemy. Dzień dobry wujku! – krzyknął do wychodzącego z domu Karola. Staruszek pomachał mu ręką i poczłapał w stronę kierowcy, który otwierał szeroko drzwi od ciężarówki. Dwóch innych mężczyzn dołączyło do niego wypakowując te największe gabarytowo rzeczy.

- Kanapa, pralka, fotele i stolik idą na piętro. Zaraz panom pokażę – Witek podszedł do nich wskazując na wejściowe drzwi. – Lodówka i zmywarka do kuchni a cała reszta na razie do saloniku. Bożenka zabrała kilka worków z ubraniami i zajęła się przygotowaniem obiadu, na który zaprosiła także przyjezdnych. Przy nim Witek uiścił zapłatę i dorzucił jeszcze coś extra za to, że pomogli wnosić meble i ustawić je tam, gdzie chciał. Po ich odjeździe już na spokojnie wraz z Bożenką poukładali jego rzeczy w pokoju, który zajmował i ustawili lodówkę i zmywarkę w kuchni.

- Zmywarkę i pralkę podłączę jutro. Będziesz miała wyrękę przy większej ilości naczyń. Chodźmy jeszcze na górę. Rozłożymy dywan. Całkiem nieźle wygląda teraz ten pokoik. Przynajmniej posłuży twojemu ojcu i jego dziewczynie jak przyjadą w odwiedziny.

Kiedy zasiedli w saloniku przy parującej kawie Witek z rozkoszą wyciągnął nogi i rozparł się na kanapie.

- Strasznie intensywne miałem te dni i bardzo się cieszę, że to już za mną. Nawet nie myślałem, że wszystko pójdzie tak sprawnie. Najbardziej jestem zadowolony ze sprzedaży mieszkania, bo sądziłem, że będę musiał nieźle się natrudzić, żeby się go pozbyć. Teraz mamy tydzień dla siebie. Potem wyjeżdżam na dwa dni. Najpierw Wrocław potem Poznań, ale stamtąd już blisko. Ty jutro wyjeżdżasz z rana?

- Tak… Tak chyba będzie najlepiej. Skończyłam tłumaczyć i przygotowałam sobie ten raport. Na jego podstawie będą robić mi przelewy wypłaty ponoć do dziesiątego każdego miesiąca. Odwiedzę też tatę. Już do niego dzwoniłam. Chcę pogadać na temat świąt. Wezmę im trochę grzybów, skrzynkę jabłek i może kilka słoików kompotów. Pomyślałam też sobie, że moglibyśmy w tygodniu pojechać na targ. Poczytałam trochę w internecie o robieniu kiełbasy, salcesonu i pasztetu takiego do smarowania, w słoikach. Może udałoby się nam kupić ze dwie półtusze wieprzowe i zrobiłabym trochę tego na święta? Wiem już jak zapeklować boczek i przygotować szynkę do wędzenia. Państwo Jeziorscy ci, co mieszkają za sklepem, mają własną wędzarnię i może uwędziliby nam trochę mięs. Te wędliny ze sklepu wszystkie smakują tak samo. Sama chemia a co swojskie to swojskie. Może udałoby nam się dostać trochę naturalnych trzewi? A nawet jeśli nie, to mogę kiełbasę zrobić w słoikach. Co o tym myślisz?

Witek roześmiał się na całe gardło i przygarnął ją do siebie.

- Oj ty mój niepoprawny pracusiu. Naprawdę tak lubisz się narobić?

- No trochę się narobię, ale jaką będziemy mieli satysfakcję, że wszystko zrobiliśmy sami. Bezcenne.

- W takim razie pojedziemy. Trzeba będzie też poszperać w internecie za jakimś dostawczakiem. Może ktoś chce sprzedać w okolicy? Dobrze by było, bo raczej nie chciałbym wozić martwych świń w bagażniku swojego autka.



Poznań przywitał ją deszczem. Podjechała najpierw pod wydawnictwo chcąc tam oddać raport. Naczelny był zadowolony i zlecił kolejne książki do przekładu. Wychodząc już z budynku zadzwoniła do ojca prosząc go o pomoc w wypakowywaniu bagażnika.

- Sama nie dam rady tego unieść, bo są dwie skrzynki owoców i słoiki z kompotami. Czekaj na mnie przed bramą. Będę za piętnaście minut.

Czekali na nią oboje kuląc się pod parasolem. Zaparkowała najbliżej wejścia i przywitała się z nimi.

- Weź tato jedną skrzynkę, a my z Bogusią zabierzemy tę drugą i obie torby. Jakoś poradzimy sobie.

Na kuchenny stół wyciągała zawartość toreb a Bogusia tylko wzdychała.

- Rany boskie ile tego…

- Nie tak wiele, a przynajmniej na jakiś czas wam starczy. Tu trochę słoików z ogórkami kiszonymi i kapustą, a tu kompoty. Jest też trochę marynowanych i suszonych grzybów. Zrobicie mi kawy? Muszę koniecznie pogadać z wami o świętach.


Rozsiadła się wygodnie na kanapie z filiżanką parującej kawy i omiotła wzrokiem mieszkanie. Uśmiechnęła się. Wyglądało o wiele lepiej bez tych staroci, które zalegały w nim od dziesiątków lat. Ojciec pozabierał z jej mieszkania wszystko co tylko mogło mu się przydać.

- Naprawdę nieźle to wygląda. Mieszkanko nabrało nowoczesnego charakteru. Nie takie złe te moje meble.

- I w dodatku nie zniszczone. Jesteśmy bardzo zadowoleni i dziękujemy za nie – ojciec poklepał ją po dłoni. – To co z tymi świętami? – powrócił do głównego tematu, który już wcześniej poruszyła jego córka.

- No właśnie. Przed wigilią będę chciała przyjechać i zabrać was do Hamrzyska. Po co macie tłuc się pociągiem? Spakujecie trochę osobistych rzeczy i zabierzecie się ze mną. Byłoby idealnie, gdybyście zostali aż do nowego roku, chyba że macie jakieś plany związane z Sylwestrem?

- Nie żartuj. Gdzie my na starość będziemy chodzić po zabawach? – obruszyła się Bogusia. – Bardzo chętnie zostaniemy. Zawsze to dla nas jakaś odmiana a z tego, co słyszałam i okolica bardzo ładna i zdrowa.

- No to załatwione. Ja oczywiście będę dzwonić. Jest jeszcze coś o czym chcę wam powiedzieć. To może się wydać dziwne zwłaszcza tobie tato, ale od jakiegoś czasu stanowimy z Witkiem parę. Oboje doszliśmy do wniosku, że jesteśmy sobie pisani. Zresztą do podobnych konkluzji doszła babcia Emilia, co wyczytaliśmy w jej zapiskach. Witek przez te wszystkie lata nie potrafił zbudować związku z żadną kobietą, bo jak twierdzi od zawsze kochał mnie. Ja miałam podobnie. Dobrze się rozumiemy i dogadujemy. Budujemy w Hamrzysku swoją przyszłość. On niedawno sprzedał mieszkanie w Warszawie i już na dobre tam się przeniósł. Zobaczycie jak wiele zdziałaliśmy. Wujek Karol zostaje z nami. Jest schorowany, ale jeszcze lubi czasem pomóc w gospodarstwie. Nie mielibyśmy sumienia zostawiać go samego w Białej. Jego synowie nie interesują się nim zupełnie, nie przyjeżdżają. U nas będzie miał dobrą starość, bo na nią zasłużył. No i to tyle nowin kochani.

- A ja wcale nie jestem zaskoczony. Przecież pamiętam jak byliście dziećmi i jak bardzo lgnęliście do siebie. Witek to dobry chłopak i zawsze się tobą opiekował. Bardzo się cieszę, że sprawy przybrały taki szczęśliwy obrót. Uściskaj go od nas i powiedz, że ma nasze błogosławieństwo.


Wracała. Na szczęście wypogodziło się, choć asfalt był wciąż mokry od deszczu. Zanim skręciła do domu z głównej drogi zatrzymała się jeszcze przy posesji Jeziorskich. Chciała zapytać o ewentualne wędzenie mięs. Pan Jeziorski, który kręcił się po obejściu podszedł do drewnianej furtki i przywitał się z nią. Wyłuszczyła mu cel swojej wizyty.

- Nie ma sprawy Bożenko. My będziemy wędzić dla siebie to i wasze uwędzimy. Za parę dni będę bił świnkę, to dam znać. A wy skąd weźmiecie mięso?

- Mamy zamiar jutro lub pojutrze pojechać do Czarnkowa na tamtejszy targ i kupić dwie półtusze.

- A może zamiast tam jechać kupicie ode mnie świnkę? Ja chętnie wam sprzedam i nie policzę drogo. W dodatku sam ją oprawię. Jeśli chcesz, to ci pokażę.

Weszła na podwórze i pozwoliła się zaprowadzić Jeziorskiemu do wielkiego chlewa. Było tam z dziesięć świń i dwie maciory z licznym przychówkiem.

- Spójrz na tę. Ma jakieś sto dwadzieścia kilo. Ja dla siebie będę bił tę większą, bo rodzina się zjedzie a jest dość liczna.

- Byłoby wspaniale. Szynki i boczki chcielibyśmy zapeklować sami. Znalazłam świetne przepisy na pasztety, kiełbasy i na salcesony. Mamy zamiar spróbować swoich sił i jeśli się uda, będziemy to powtarzać co roku.

- Wobec tego po świniobiciu przywiozę tuszki do was i wtedy się rozliczymy.

- Bardzo dziękuję panie Jeziorski. Zaoszczędził nam pan drogi. W takim razie czekamy.

W domu podzieliła się z Witkiem dobrymi nowinami i uspokoiła go, że nie będzie musiał poświęcać swojego nowego samochodu do przewożenia świń. Wieczorem oboje usiedli do laptopa i przetrząsali ogłoszenia dotyczące sprzedaży niewielkich samochodów dostawczych wynotowując adresy i numery telefonów.


ROZDZIAŁ 10

ostatni


Poszczęściło się im. Wprawdzie Witek wydzwaniał całe przedpołudnie do potencjalnych sprzedawców wypytując o detale dotyczące samochodów i za każdym razem uznawał, że samochód jest zbyt „wiekowy”, ale w końcu rozmawiając z jakimś facetem z Miałów odzyskał nadzieję na udany zakup. Po południu wraz z Bożenką wybrali się na oględziny auta. Okazało się, że to sześcioletni fiat, nieduży i zupełnie wystarczający na ich potrzeby. Witka dodatkowo przekonały wpisy w książce wozu rzetelne i regularne. Dogadał się z właścicielem co do ceny i podpisał z nim umowę. Z powrotem on jechał nowo zakupionym samochodem a Bożenka prowadziła jego wypasione autko. Przy kolacji doszli zgodnie do wniosku, że postawią niewielką wiatę, żeby samochód stał przynajmniej pod dachem.

- Jutro popytam w Kruczu. Może ktoś będzie chętny do zarobienia paru złotych.

W sobotę pan Jeziorski przywiózł ubitą świnię. Była poporcjowana, co ucieszyło Bożenkę, bo nie musiała już sobie tym zawracać głowy. Zresztą na pewno zrobiłaby to nieudolnie i nie tak fachowo jak sąsiad. Poczęstowała go kawą i drożdżowym ciastem chcąc się z nim przy okazji rozliczyć.

- Nie będę z was zdzierał i policzę po cenach w skupie. Robociznę macie gratis. Razem to będzie sześćset złotych. Jak już wszystko przygotujesz i zapeklujesz to uwędzę za stówkę.

- Bardzo jesteśmy panu wdzięczni panie Jaworski.

- A na jakim drewnie będzie pan wędził? – zapytał Witek. – Pytam dlatego, że ścieliśmy w sadzie dwie jabłonie i być może przydałoby się panu takie drewno.

- Do wędzonek najlepsze drewno sosnowe, ale do drobiu jabłoń jest idealna, bo nadaje ładny, złoty kolor. Ja będę wędził kurczaki i bardzo chętnie wezmę, jeśli z niego nie będziecie korzystać.

- Na pewno nie będziemy. Drewno jest pocięte w szczapy i powiązane w wiązki. Jak będzie pan jechał, to je zapakujemy.


Po wyjściu Jeziorskiego Bożenka zabrała się za peklowanie. Przygotowała sobie jedną zalewę z soli, ziela angielskiego, kolendry i pieprzu a drugą z peklosoli i posiekanego czosnku. W nich marynowały się mięsa. Z pozostałości tusz powycinała podgardle, słoninę, tłustszy boczek i wyjęla podroby, które sasiad przywiózł w osobnym worku. Z tego miał powstać pasztet. W wielkim słoju dostała również krew, z której miała przyrządzić kaszankę.

Wrócił Witek i pomógł jej mielić mięso przeznaczone na kiełbasę. Wielkie miski zapełniały się półproduktami. Jutro koniecznie musieli pojechać po trzewia.

Wędzonki Bożenka przygotowała bardzo starannie i zgodnie z posiadanymi przepisami. Trzymała się ich ściśle, bo nie chciała niczego zepsuć. W drodze do Wronek podrzuciła wszystko Jeziorskiemu, który kazał się jej pokazać po odbiór za pięć, sześć dni.

W sobotę rano Witek szykował się do drogi. Najpierw mieli grać we Wrocławiu, a we wtorek w Poznaniu. Obiecal Bożence, że zjawi się tego dnia wieczorem.

- Bardzo nie lubię zostawiać cię tu samą i ledwo stąd wyjadę to zaraz tęsknię. Żałuję tylko, że zostawiam cię kolejny raz z całą masą roboty.

- Nie będzie tak źle. Wujek pomoże. Lubi się krzątać w kuchni. Ja może jutro rano wybiorę się na opieńki. Widziałam, że już się pokazały. Szkoda byłoby nie zebrać, bo marynowane są pyszne.

- No dobrze…, ale nie przemęczaj się za bardzo. I tak mam już wyrzuty sumienia i wciąż się o ciebie martwię – pochylił się i przylgnął do jej ust. – Jeszcze tylko dwa wyjazdy na krótko i potem będę cały twój. Do zobaczenia kochanie.

Po wyjeździe Witka zajęła się robieniem kiełbasy. Początkowo nie szło jej zbyt dobrze, ale z czasem nabierała wprawy. Karol stał obok. Zwijał i dzielił wypełniony farszem flak na małe odcinki. Bożenka obserwowała go z podziwem. Bez watpienia musiał to już kiedyś robić. Ręce miał nie do końca sprawne a jednak spod nich wychodziły bardzo udane kiełbaski.

- Świetnie ci idzie wujku. Jestem pod wrażeniem. Jak skończymy zapakuję to wszystko i zaniosę do Jeziorskich. Niech i je uwędzą. Przynajmniej dłużej wytrzymają. Zrobimy też trochę salcesonu. Na targu udało nam się kupić wieprzowe kątnice* idealne do takich wyrobów. Jak wrócę, namoczę je i przygotujemy farsz.


Kiedy przyjechał Witek zastał kuchnię zapełnioną słoikami zawierającymi zamarynowane opieńki, pasztetową, wątrobiankę i smalec. Nad piecem podsuszała się kiełbasa, szynki, boczki, schaby i karkówka.

- Narobiliśmy się, – pochwaliła się Bożenka - ale wszystko udało się nadzwyczajnie. Będziemy mieć naprawdę sute święta. Dla ciebie jest zadanie bojowe, żebyś powynosił to wszystko do komórki. Weźmiemy ten wielki kosz do prania. Będzie nam łatwiej nosić.

- Naprawdę przerobiliście tego całego świniaka?

- Naprawdę i jestem z tego dumna. Jak na pierwszy raz to wyszło całkiem nieźle. A tobie jak poszło?

- Dobrze. Bardzo dobrze. Mieliśmy bisy. Od Piotrka dowiedziałem się, że już zadomowili się w mieszkaniu i świetnie im się żyje. Są wreszcie szczęśliwi, bo od dawna zamierzali zamieszkać razem.



Na początku grudnia Witek wyjechał na cały tydzień do Hamburga. Najchętniej zabrałby Bożenkę ze sobą, żeby zwiedziła trochę świata, ale wciąż nie było to możliwe, bo ona nie chciała zostawić Karola samego na tak długo. W filharmonii hamburskiej mieli cykl koncertów poświęconych niemieckim kompozytorom, który miał trwać pięć dni. Sporo czasu mieli też i dla siebie. Witek skrzętnie z tego korzystał. Każdego dnia do południa chodził po mieście szukając prezentów dla swojej ukochanej i dla reszty rodziny. Przy okazji kupił też sporo świątecznych smakołyków w postaci słodyczy, puszek z kawiorem i dobrej marki alkoholi, głównie win, które oboje lubili. Nie omieszkał też zajrzeć do jubilera. Już od jakiegoś czasu nosił się z zamiarem zdeklarowania Bożence i uznał, że wigilia będzie do tego czasem idealnym. Nie chciał już dłużej czekać. Był w dwustu procentach pewien swoich uczuć do niej. Od dawna wiedział, że tylko z nią może spędzić resztę życia i tylko z nią będzie mógł budować jej i swoje szczęście. Wybór precjozów był ogromny, ale on wiedział, że Bożenka jest bardzo skromna i nie obwiesza się złotem więc i pierścionek musi taki być. Miała długie i szczupłe palce. Nie znał rozmiaru jaki nosi i kupując to zaręczynowe cudo miał nadzieję, że będzie pasował. Idąc za ciosem nabył też dwie proste obrączki. Wiedział, że wkrótce się przydadzą, bo nie miał zamiaru czekać następnych kilku lat na poślubienie swojej ukochanej.


Dzień przed wigilią Bożenka zgodnie z tym, co obiecała ojcu i Bogusi zjawiła się na Jackowskiego w Poznaniu. Nie rozsiadała się, chociaż Bogusia proponowała jej kawę.

- Chciałabym jak najprędzej wracać. Jest jeszcze trochę rzeczy do zrobienia a Witek nie poradzi sobie ze wszystkim.

Nie tracili więc czasu. Bożenka zapakowawszy ich torby do bagażnika ruszyła nie zwlekając. Już na miejscu ojciec po prostu zaniemówił. Wiedział, że remontują, że poczynili wiele zmian, ale nie sądził, że ten dom, w którym przyszedł na świat aż tak bardzo się zmieni. Bogusia była zachwycona. Ona przyjechała tu po raz pierwszy i nie miała pojęcia jak to wyglądało wcześniej. Wysiedli z samochodu i przywitali się z Witkiem i Karolem, który długo ściskał dawno nie widzianego brata.

- Spójrz Mieciu jak tu teraz pięknie – mówił ocierając łzy. – Bożenka i Wituś włożyli serce, żeby doprowadzić tę ruinę do stanu używalności. Bardzo się oboje napracowali, ale efekty są piękne. Chodźcie. Zobaczycie w środku. Prawdziwe cudo – ruszył wolniutko przodem a za nim podreptała reszta gromadki. Witek od razu powiódł ich na piętro.

- Proszę bardzo. To wasz pokój rozgośćcie się i rozpakujcie. Ja idę pomóc Bożence z obiadem. Będzie za godzinkę.

Ojciec Bożenki wraz z Bogusią i Karolem obeszli całą zagrodę. Ten ostatni pokazał im wszystko i wyjaśniał, co się tutaj działo od przyjazdu młodych.

- Nawet nie wiecie jak bardzo są pracowici oboje a szczególnie nasza mała dziewczynka. Gotuje tak dobrze jak mama i gospodarzy tak jak ona. Nie tak dawno kupiła całego świniaka i narobiła z niego szynek, mięs, pasztetów i mnóstwo innych pysznych rzeczy. Cała komórka pęka w szwach od zapraw. Do niedawna jeszcze chodziła na opieńki. A przecież oprócz tego wciąż ślęczy nad tłumaczeniami i zajmuje się mną. Jaka szkoda, że ja nie mam córki, tylko dwóch niewdzięczników. Ech… szkoda gadać – machnął ręką z rezygnacją.


Przy obiedzie ustalali plan na następny dzień. Witek miał jeszcze dzisiaj kupić choinkę w szkółce leśnej i przywieźć ryby, które zamówił w przedsiębiorstwie hodowlanym. Hodowano tu głównie karpie, ale były też szczupaki, liny i amury.

- My Bogusiu zajmiemy się ciastami i przygotujemy wszystko do jutrzejszej kolacji. Wituś, ty musisz oskrobać nam ryby i wypatroszyć je, chyba że tata to zrobi. Nie chcę, żeby Witek pokaleczył palce, bo po świętach ma koncert – wyjaśniła ojcu. – Wujek Karol robi pyszne śledzie w oleju więc to jemu zostawiam. Ja jeszcze dzisiaj zmielę mak i ser, żeby jutro nie tracić już czasu. To chyba wszystko. Zabieramy się do roboty.


Dom pachniał choinką, smażoną rybą i zupą grzybową, pieczonym ciastem i makówkami. Witek nakrywał wielki stół w salonie białym obrusem, na którym Bogusia ustawiała talerze i kładła obok nich sztućce. Zgodnie z tradycją nie zabrakło sianka pod obrusem, białych opłatków i talerza dla zbłąkanego wędrowca. Bożenka zaczęła wnosić specjały, które wraz z Bogusią przygotowała. Podzielili się opłatkiem i złożyli sobie życzenia. Wzruszający to był moment, bo każdy z nich uronił łezkę i każdy z innego powodu. Po kolacji Witek wziął skrzypce i zaczął grać znane kolędy. Przyszedł także czas na prezenty. Kiedy każdy już został obdarowany Witek wstał od stołu i rzekł

- Kochani. Ja mam jeszcze jedną niespodziankę. Już od jakiegoś czasu nosiłem się z tym zamiarem i dzisiaj jest ten właściwy dzień, żeby oznajmić wam wszystkim, że kocham Bożenkę nad życie i nie wyobrażam już sobie tego życia bez niej – uklęknął przed nią otwierając czerwone, aksamitne puzderko. – Dlatego przy was wszystkich pytam cię kochanie, czy zostaniesz moją żoną na dobre i na złe, w szczęściu i nieszczęściu do końca naszych dni.

Była bardzo wzruszona i to wzruszenie spowodowało, że nie mogła początkowo wykrztusić słowa. Odetchnęła głęboko i wytarła mokre policzki.

- Przecież wiesz, że jesteśmy sobie pisani. Oboje to wiemy, a babcia Emilia wiedziała to już wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Tylko ty możesz zostać moim mężem nikt inny. Zostanę twoją żoną.

Witek podniósł się i założył jej pierścionek na palec. Pasował. Ucałował jej dłoń i usta.

- Bardzo cię kocham – szepnął jej do ucha.

- Ja ciebie też.

Gratulowali im wszyscy pozostali. Witek oznajmił jeszcze, że ślub odbędzie się w Wielkanoc i będzie skromny, bo rodzina jest nieliczna i wszyscy jej członkowie są tu obecni.

- Będzie jeszcze trzech moich przyjaciół grających ze mną w zespole wraz ze swoimi dziewczynami.


Ślub i wesele odbyło się we Wronkach. Witek wynajął salę weselną w hotelu „Wartosław” wraz z pokojami dla swoich gości. Świadkami zostali Piotrek i Agnieszka. Mimo, że osób było niewiele, to bawiono się świetnie. Wynajęty zespół muzyczny spisał się doskonale, a menu było znakomite. Nawet wujek Karol wytrzymał niemal do drugiej w nocy. Następnego dnia po sytym śniadaniu wszyscy rozjechali się do domów, a świeżo poślubieni państwo Zastawny zabrali swoją rodzinę do Hamrzyska.

Dla Witka i Bożenki noc poślubna była dość krępująca. Ani on, ani ona nigdy wcześniej nie mieli żadnych życiowych partnerów. Chcąc sprostać obowiązkom małżeńskim oboje działali raczej instynktownie. Rozebrawszy siebie nawzajem stanęli naprzeciwko zupełnie nadzy i przyglądali się sobie.

- Jesteś piękna – Witek omiótł sylwetkę Bożenki pożądliwym spojrzeniem. Podszedł do niej i przytulił ją do swojego nagiego ciała. Oswajali się ze sobą. Poczuł pożądanie i nie potrafił tego ukryć. Zaczął całować ją namiętnie i pieścić. Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Miał świadomość, że jest bardziej nieśmiała i wstydliwsza od niego i to do niego będzie należała inicjatywa. Pogładził jej łono. Była wilgotna. Rozchylił jej nogi i ułożył się między nimi. Wchodził w nią najdelikatniej jak potrafił nie chcąc jej sprawić bólu. Kiedy poczuła go w sobie westchnęła i szerzej rozłożyła nogi. Zaczął się w niej poruszać początkowo trochę asekuracyjnie a potem coraz szybciej. Pod wpływem jego rytmicznych ruchów jęczała poddając się im. Uklęknął i podłożył dłonie pod jej pośladki. Pchnięcia stały się silniejsze. Poczuła nagle błogą rozkosz rozlewającą się po jej ciele. Przymknęła powieki i przygryzła wargi. Jej ciało wpadło w przyjemny dygot a na twarzy rozlało się wielkie szczęście. Witek zastygł nagle napinając mięśnie. Poczuła jak jej podbrzusze wypełnia się ciepłem pochodzącym z jego trzewi. Odetchnęła głęboko i otwarła powieki. Uśmiechnęła się do niego.

- To było bardzo przyjemne i niesamowite. Kocham cię.

- Jestem prawdziwym szczęściarzem – szepnął.


Następnego dnia wybrali się do Roska na cmentarz. Bożenka wysiadła z samochodu z ogromnym naręczem kwiatów. Oboje stanęli przy grobie babci Emilii.

- Jesteśmy już po ślubie babciu – powiedziała na głos Bożenka. – Ty jedna wiedziałaś, że kiedyś będziemy razem i że się pobierzemy. Wróciliśmy do korzeni babciu, bo tu jest nasze miejsce na ziemi i nigdy stąd nie odejdziemy. Tu wychowamy nasze dzieci. Jeśli urodzi nam się córka damy jej twoje imię, by pamięć o tobie trwała również w niej. Nie rozmieniliśmy naszej miłości na drobne i dzięki temu jesteśmy teraz szczęśliwi. Spoczywaj w pokoju babciu i czuwaj nad nami.

Witek wyjął z futerału skrzypce i zagrał fragment „Glorii” Vivaldiego.

https://www.youtube.com/watch?v=RMHguvZPcqQ

To miał być rodzaj podziękowania i hołdu dla kobiety, która poświęciła im absolutnie wszystko i za to byli jej oboje wdzięczni.


K O N I E C


*kątnice wieprzowe – naturalne jelita wieprzowe

46 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page