ROZDZIAŁ 5
Marek znowu pokłócił się z Pauliną. Tym razem nie chodziło o mnie, ale o jej brata Alexa. Wszystko zaczęło się od wiadomości, która poraziła pracowników, a mianowicie, że Krzysztof Dobrzański nie wróci już do pracy. Jego serce nie wytrzymuje stresu i lekarze kategorycznie zabronili mu pracować. Senior Dobrzański to uczciwy człowiek z dużym poczuciem sprawiedliwości. To właśnie z uwagi na nie postanowił wyłonić z konkursu swojego następcę. W grę wchodzi oczywiście tylko Marek i Alex, bo to rodzinna firma przecież. Obaj mają przygotować prezentację dotyczącą dalszego rozwoju F&D i przedstawić pomysły mające na celu zwiększenie jej zysków.
Po tych rewelacjach długo rozmawiamy u Marka w gabinecie. Stanęło na tym, że prezentacja nie może być pisana w biurze, bo niechybnie Alex próbowałby ją wykraść. - U siebie nie mogę jej pisać Ula ze względu na Paulinę. Ma długi jęzor i nie potrafi utrzymać go za zębami. Zaraz wygadałaby braciszkowi. Może więc u ciebie? Co ty na to?
- Może być. Mam trochę pomysłów, które od dawna chodzą mi po głowie i myślę, że będzie je można wykorzystać.
- To kapitalnie. Jeszcze dzisiaj pogadam z Paulą i powiem jej, że weekendy będę miał zajęte, a być może w tygodniu uda się coś skrobnąć. Trzeba pamiętać tylko o tym, żeby w biurze nie zostawiać żadnych notatek. Musimy być bardzo ostrożni.
Ta rozmowa między Markiem a jego narzeczoną nie przebiegła spokojnie. Ponoć darła się na niego jak opętana. Oliwy do ognia dolał Marek jeszcze bardziej, gdy powiedział jej, że Alex to zwykła szuja, kombinator i łajdak, a robotę za niego odwala Turek. Oburzenie panny Febo sięgnęło zenitu. Od dzisiaj śpią w osobnych sypialniach, bo wyrzuciła go z ich wspólnej. Marek chyba nie bardzo się tym przejął, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
Mamy trzy tygodnie i musimy się dobrze postarać, żeby wygrać tę grę o wszystko.
Jest sobotni ranek. Za chwilę pojawi się Marek, bo dzisiaj zaczynamy. Maciek chyba z nudów zadeklarował się do pomocy. Cieszę się, bo on naprawdę jest bardzo zdolny i marnuje ten talent w największej rysiowskiej mordowni lejąc piwo moczymordom. Siadamy w moim pokoju i najpierw opowiadamy o swoich pomysłach. Marek jest pod wielkim wrażeniem tego, co opowiada Maciek.
- Słyszałem, że macie dwa wielkie magazyny zawalone niesprzedanymi resztkami kolekcji aż po sufit. Dlaczego z tym nic nie zrobicie? – Marek skrobie się po głowie i ma komiczną minę.
- Bo nie bardzo wiemy, co. A ty masz jakiś pomysł?
- Sprzedaż przez internet. Aukcja. Rozumiesz? Oczywiście po obniżonych cenach, bo za pierwotne nie sprzedadzą się. No i rzecz jasna najpierw musi pójść reklama w miasto.
- Mógłbyś się tego podjąć?
Zdziwiony Maciek patrzy z powątpiewaniem na mojego szefa.
- To tylko pomysł Marek. Przecież ja nie jestem waszym pracownikiem.
Marek jednak nie daje za wygraną.
- Ja chętnie bym cię zatrudnił. Nawet od jutra. Cztery i pół tysiąca brutto plus premia kwartalna.
Maciek nie może uwierzyć. Z wytrzeszczonymi oczami patrzy na Marka i przełyka nerwowo ślinę.
- Mówisz serio?
- Jak najbardziej serio. Jeśli się wykażesz i twój pomysł zacznie przynosić w krótkim czasie zyski, na pewno to docenię.
Ściskają sobie dłonie. Maciek deklaruje się sporządzić symulację potencjalnych zysków i opisać w szczegółach założenia tego pomysłu. Potem ja dorzucam swoje trzy grosze i jeszcze kolejne. Marek łapie się za głowę. Jest zachwycony.
- Kochani. Jeśli to wszystko wypali, to chyba upiję się ze szczęścia i was też.
Maciek pracuje już w F&D. Zaangażował się w tę robotę całym sercem. Przetrzepał magazyny. Zorganizował sobie pracę i błyskawicznie założył stronę internetową. Na mieście porozklejał wraz z Jaśkiem ulotki. Wciągnął w całą akcję Pshemko, który uszczęśliwiony tym, że jego kreacje przestaną łapać kurz w magazynach poświęcił cały dzień obdzwaniając swoje stałe klientki i informując o możliwości tańszego nabycia jego dzieł.
Maciek jest niesamowicie pracowity, ale ja przecież wiem to od dawna. Dostarczył mi opracowany temat sprzedaży internetowej w postaci pliku i teraz pozostało tylko wydrukować. Czas nas goni, ale nie próżnujemy z Markiem. To będzie najlepsza prezentacja wszech czasów.
Po trzech tygodniach wszystko jest gotowe. Wydrukowane w pięciu egzemplarzach i zbindowane. Wreszcie nadchodzi dzień zarządu. Marek produkuje się już od dwóch godzin. Ciekawe jakie pomysły miał Alex, bo on przemawiał zaledwie godzinę. Patrzę przez szybę dzielącą korytarz od sali konferencyjnej. Febo nie ma najszczęśliwszej miny, a „mój” Marek gada i gada. Pokazuje i objaśnia. Kiedy mówi, jakiej wysokości zyski może wygenerować, wszystkim opadają szczęki. Cztery i pół miliona złotych to ogromna suma. Febo założył mniej niż jej połowa.
To co przedstawił Marek u Krzysztofa nie budzi najmniejszych wątpliwości. Już wie, że jego syn spisał się na medal i pokazał o wiele lepsze rozwiązania dla firmy niż Alex. Po półgodzinnej przerwie ogłasza nominację na nowego prezesa. Będziemy świętooować!
Marek zwyciężył! Tak się cieszę, bo wiem, że będzie o wiele lepszym prezesem od Alexa, który pracowników ma za nic i nie szanuje ich. Sam Marek twierdzi, że beze mnie i Maćka nie udałoby się nic i to głównie nam należy się to zwycięstwo. Uczciliśmy je, a jakże. Marek zaprosił nas na wystawny obiad do „Baccaro”. Powiedział, że po raz pierwszy usłyszał od ojca, że ten jest z niego dumny. Wiem, że w skrytości ducha marzył, żeby to usłyszeć.
Paulina jest wściekła. Liczyła na to, że braciszek wygra. O święta naiwności. Zamiast stać po stronie swojego narzeczonego ona trzyma stronę brata? Naprawdę nie nadążam za tą kobietą. Marek nie lubi kłótni i ciężko je znosi. Jakoś ją udobruchał, bo Paula tryska dobrym samopoczuciem już od kilku dni. Oby jak najdłużej miał spokój.
Widziałam dzisiaj ślubną suknię Pauliny. Pshemko naprawdę się postarał, bo jest przepiękna. Znowu to znajome uczucie zazdrości. Zazdrość jest straszna i niszczy człowieka. Czasem odbiera mu rozum i zmusza do popełniania okropnych rzeczy. Nie, nie będę podcinać sobie żył, ani się wieszać. Mimo tej zazdrości pogodziłam się już chyba z wyborem Marka.
Marek wydaje mi się jakiś przygaszony. Im bliżej tego ślubu tym więcej w nim smutku. Myślałam, że Paulina odpuściła i on ma wreszcie spokój, ale chyba tak nie jest. Wciąż nachodzi go i zawraca mu głowę jakimiś duperelami. A to kolor obrusów, a to sukienki dla druhen… Po co jej on potrzebny przy wyborze? Przecież i tak zrobi jak zechce. Zdominowała go kompletnie. Nie ma prawa o niczym decydować, bo ona wie lepiej.
Dzisiaj powiedział mi, że gdyby tylko miał taką możliwość, wycofałby się z tego ślubu.
- Jestem już zmęczony Ula jej wiecznymi pretensjami o wszystko. Angażuje w to moich rodziców, a przecież ojcu nie wolno się denerwować. Tyle razy prosiłem ją, żeby dziesięć razy zastanowiła się zanim coś przy nim chlapnie, ale ona w ogóle nie liczy się z tym co do niej mówię. Tym ciągłym narzekaniem na mnie wpędzi go do grobu. Ostatnio widziałem już po jego twarzy jak bardzo ma dość tej paplaniny. Wiesz co jej powiedział? „Skoro tak bardzo narzekasz na Marka i skoro według ciebie jest taki zły, to może pomyliliśmy się i ten ślub jednak nie ma sensu?” Mogłaś widzieć jej minę. Niemal udławiła się własnym językiem. W końcu powiedziała, że mnie kocha i niczego nie będzie odwoływać. A ja mam coraz większe wątpliwości, czy to prawda. Czy ona rzeczywiście mnie kocha.
- A ty ją? – Pytam. Spojrzał na mnie dziwnie i zamyślił się przez moment.
- Ja…, chyba tak… Nie wiem… Może?
- Jeśli nie potrafisz od razu dać pozytywnej odpowiedzi i się wahasz, to jeszcze jest czas, żeby się zastanowić i ewentualnie wycofać.
- To nie wchodzi w rachubę Ula. Wykluczone. Tak musi być, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że o miłość chodzi tutaj najmniej.
Naprawdę go nie rozumiem, bo skoro jej jednak nie kocha, to dlaczego chce wziąć ten ślub? A co będzie po nim? Będą się męczyć ze sobą do śmierci? Niedorzeczne.
Dzisiaj Marek wręczył mi zaproszenie na wesele i ślub. Kolejny gwóźdź do mojej trumny. Znowu mam łzy w oczach, a on nie może zrozumieć tej mojej reakcji.
- O co chodzi Ula? Zawsze się rozklejasz w takich momentach.
- Przepraszam cię Marek. Na ślub przyjdę, ale na wesele nie. Wiesz, że Paulina mnie nie trawi. Nie chcę, żeby wypominała ci moją obecność przez cały dzień. To ważny moment dla was obojga, a ja nie czułabym się dobrze mając świadomość, że stanowię na tej uroczystości jakiś dysonans. Mam nadzieję, że to rozumiesz?
- Szkoda. Naprawdę szkoda, bo liczyłem na taniec z tobą. Oczywiście jeśli tak wolisz, to uszanuję twoją decyzję.
Koniec mojej mordęgi. Zaliczyłam ortodontę, który wreszcie uwolnił moje zęby od niewygodnego aparatu. Czuję się świetnie i nie mogę oderwać wzroku od lustra. Co rusz się wyszczerzam i nie umiem się nadziwić, jakie są równe i białe. Opłaciło się pocierpieć dla takiego efektu.
Jutro ten nieszczęsny ślub. Bardzo żal mi Marka, bo mam dziwne przeczucie, że to małżeństwo nie będzie udane. Ona nie pozwoli na to, żeby on mógł być szczęśliwy. Serce mi się ściska na samą myśl, ale nie ma odwrotu.
Maciek obiecał mi podwózkę i swoje towarzystwo w kościele. Będzie mi raźniej, chociaż wiem, że ciężko to zniosę. Ten ślub, to jakby zamknięcie pewnego etapu w życiu moim i Marka. Zamknięcie na klucz moich marzeń i tęsknot za nim. Nie wolno mi kochać żonatego mężczyzny. Mimo moich usilnych prób nie potrafię wyrwać tej miłości z serca. Może powinnam zakochać się w kimś innym? Łatwo powiedzieć. Mam pewność, że każdego potencjalnego kandydata porównywałabym do Marka.
Sobota. Najgorszy dzień w moim życiu. Od rana jestem nakręcona i zdenerwowana. Dwa razy wjechałam szczotką do oka mażąc je tuszem. Biorę kilka głębokich oddechów. Spokojnie. Już nic nie mogę zmienić. Wreszcie wychodzi mi makijaż taki jak chciałam. Wcześniej byłam u tego samego fryzjera co poprzednio. Znowu mogę się cieszyć ładną fryzurą. Ubieram sukienkę, którą kupiłam specjalnie na tę okazję i pasujące do niej szpilki. Przeglądam się w lustrze. Wyszło całkiem nieźle. Jeszcze tylko torebka i malutkie pudełeczko. To prezent dla Marka i tylko dla Marka. Postanowiłam, że Paulinie złożę wyłącznie lakoniczne życzenia. W pudełku na miękkiej, aksamitnej wyściółce spoczywa złoty zegarek, który z tyłu, na kopercie ma wygrawerowany napis „Bądź szczęśliwy. Ula”.
Maciek wraz z resztą mojej rodziny wyrażają swój zachwyt moim wyglądem.
Miło jest czasem usłyszeć takie komplementy. Wprawdzie tata nie lubi czerni, ale sukienkę wybrałam z pełną świadomością, bo dla mnie dzisiejszy dzień jest dniem żałoby. Jedziemy. Ślub ma być o dwunastej. W samo południe.
Podjeżdżamy pod kościół. Widzę już z daleka tłum gości, który wlewa się do wnętrza świątyni przez szeroko otwarte, masywne drzwi. Maciek parkuje i pomaga mi wysiąść. Wchodzimy do środka i zajmujemy miejsca w jednej z ławek po prawej stronie. Maciek odbiera ode mnie kwiaty i kładzie obok. Trzymałam je tak kurczowo, że ich zielony sok pobrudził mi dłonie. Usiłuję zetrzeć go nawilżającą chusteczką. Na szczęście schodzi.
Siedzę zamyślona, wpatrzona w pięknie ustrojony ołtarz. Poddaję się tej atmosferze oczekiwania. Oczekiwania na parę młodą i nie potrafię oprzeć się myśli, że mogłabym tak siedzieć do wieczora, byleby oni nigdy nie przeszli przez te cholerne drzwi.
ROZDZIAŁ 6
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk organów. Odwracam głowę i widzę jak Marek prowadzi pod rękę Paulinę. Znowu czuję ten bolesny uścisk w sercu. Ileż bym dała, by być teraz na jej miejscu. Nasze oczy, to znaczy moje i Marka spotykają się. Uśmiecha się do mnie blado, a ja czytam w tych oczach jak w otwartej księdze i już wiem, że on jest głęboko nieszczęśliwy. Jego twarz jest spięta. Stres zawładnął nim całkowicie w przeciwieństwie do Pauliny. Ona wygląda naprawdę pięknie i uśmiecha się szeroko. Jest w swoim żywiole, bo uwielbia skupiać na sobie uwagę. Dochodzą do ołtarza, przy którym czeka już kapłan. Ceremonia zaczyna się, a mnie kapią po policzkach pierwsze łzy. Przełykam ślinę, ale nie potrafię ich powstrzymać. Oni wypowiadają słowa przysięgi, a moje serce umiera.
Maciek z niepokojem patrzy na mnie. Nie rozumie tego wzruszenia i tych potoków łez, które obmywają mi policzki. Jest zdezorientowany. Głaszcze mnie uspokajająco po dłoni, ale to nie pomaga. Gdyby nie to miejsce, rozszlochałabym się na cały głos.
Po niecałej godzinie następuje koniec celebry. Młodzi założywszy sobie obrączki na palce odwracają się do gości. Marek podaje Paulinie dłoń i sprowadza ją ze schodów. Kierują się do wyjścia, a za nimi cały ten tłum. Wychodzimy z Maćkiem jako jedni z ostatnich. Nowożeńcy są oblegani. Dużo czasu upłynie zanim dociśniemy się z życzeniami. Jednak czekamy cierpliwie na swoją kolej. Tłum powoli rzednie. Wreszcie podchodzimy. Paulina ma triumf wypisany na twarzy. Już nic jej nie zagraża, a raczej żadna kobieta jej nie zagraża. Wreszcie ma to co chciała. Ma Marka na własność. Widząc mnie odwraca się ostentacyjnie tyłem i mówi mężowi, że musi iść do rodziców. Zostajemy sami z Markiem. Ściskam mu dłoń i uśmiecham się do niego najpiękniej jak tylko potrafię. On z zachwytem wypisanym na twarzy patrzy na mnie i artykułuje.
- Dobry Boże, Ula! Uwolnili cię od tego żelastwa. Masz najpiękniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem.
Rumienię się. Wreszcie usiłując opanować drżenie głosu składam mu życzenia.
- Marek, chcemy ci życzyć i ja i Maciek, by ta nowa droga życia, na którą właśnie wkroczyłeś była gładka jak stół, bez wybojów i pozwoliła byś wraz z żoną mógł przeżyć kolejne lata w miłości, szczęściu, wzajemnym poszanowaniu i pomyślności. Wszystkiego najlepszego. A tu jeszcze ode mnie taki skromny drobiazg wraz z prośbą, byś otworzył to pudełko wtedy, gdy będziesz sam.
Uściskał nas, a mnie wycałował policzki. Podziękował i wyraził żal, że nie będzie nas na weselu.
- Tak będzie lepiej Marek. Zaufaj mi, bo wiem, że mam rację. Baw się dobrze i nie myśl o jutrze. Do widzenia.
Wracamy w ciszy. Przyklejam czoło do szyby, by nieco ochłonąć. Dzisiaj pożegnałam Marka jakbym odprowadzała jego ciało na cmentarz. Ta żałoba nie minie tak prędko i rany, które zostawiła nie zabliźnią się łatwo. Czeka mnie trudny czas, bo będę musiała patrzeć na szczęście Marka codziennie i katować się nim. Nie wiem, czy jestem na tyle silna, żeby móc to wytrzymać. Nie wiem, czy starczy mi silnej woli, by któregoś dnia w zaciszu jego gabinetu nie powiedzieć mu, że kocham go nad życie i że to ja jestem tą właściwą kobietą, a nie jego żona.
Tę ciszę przerywa Maciek.
- Kochasz go, prawda?
Moje oczy robią się ogromne i patrzą na niego przerażone. Jestem wstrząśnięta tym, że odkrył moją tajemnicę. Nie potrafię wykrztusić słowa. Potrafię tylko płakać. Zanoszę się spazmatycznym szlochem i nie jestem w stanie się uspokoić.
Maciek zatrzymuje samochód na poboczu i przytula mnie mocno do siebie. Słona wilgoć osiada na jego nowej marynarce. Głaszcze mnie po głowie i lekko kołysze. Słowa są tu zbędne, bo cokolwiek by nie powiedział, to nie ma sensu wobec mojej rozpaczy. Wreszcie uspokajam się trochę.
- On wie? – Pyta Maciek. Kręcę przecząco głową i mówię płaczliwie.
- Nie… i nigdy się nie dowie. Nigdy, rozumiesz?
Docieramy do Rysiowa. W domu przebieram się w domowe ciuchy i pakuję do łóżka zamykając wcześniej drzwi od pokoju. Tę żałobę muszę przeżyć sama, bez Maćka, bo nawet on nie potrafi ukoić tego bólu, który rozsadza mi serce.
Budzę się i dotykam czoła. Jest rozpalone. Termometr pokazuje trzydzieści dziewięć stopni. Trzęsie mną. Zaniepokojony tata podaje mi jakieś środki, żeby zbić tę temperaturę. Nie mam na nic ochoty, a na jedzenie, które mi podsuwa, najmniej.
- Wezmę tylko tabletki tatusiu i położę się. Słabo mi.
Moje ciało odreagowuje ten ślub. Nawet ono mnie zawodzi. Leżę pod kołdrą i pocę się jak szczur. Nie mam siły. Po południu przychodzi Maciek i jest przerażony moim stanem.
- Wykluczone, żebyś miała pójść jutro do pracy. Jak będę jechał do Warszawy, to wstąpię do przychodni i zamówię ci wizytę domową. Marek na pewno to zrozumie.
Tak. Na pewno. Trochę się zdziwiłam, gdy mi powiedział, że nie planują podróży poślubnej. Odłożyli to na następny rok. Za dużo jest pracy i Marek nie może jej zrzucić na mnie lub na ojca. Musi być w firmie.
W poniedziałek rano dzwoni Maciek i mówi, że lekarka będzie o jedenastej. Dwie godziny później budzi mnie kolejny sygnał komórki. Z trudem przecieram oczy pozbawione soczewek. To Marek. Odbieram. Ledwo mogę mówić, bo mam chrypę.
- Cześć Ula. Właśnie Maciek mi powiedział, że złożyło cię jakieś choróbsko. Nie brzmisz zbyt dobrze.
- Mam chrypę – wysilam głos, by mógł cokolwiek usłyszeć.
- Po południu będę u ciebie. Martwię się.
- Naprawdę nie musisz. Paulina cię potrzebuje bardziej niż ja. Ja sobie poradzę, a ty możesz mieć kolejną awanturę.
- Paulina dzisiaj rano wyleciała wraz z Alexem do Mediolanu. Przyszedł telegram, że ich babcia jest umierająca. Muszą przy niej być.
- No skoro tak, to czekam. Przepraszam cię, ale mówienie sprawia mi ból.
- Dobrze. Nic już nie mów. Wyłączam się.
O jedenastej przychodzi lekarka. Osłuchuje mnie i ordynuje leki. Wypisuje też dziesięciodniowe zwolnienie. Każe leżeć i dużo pić. Tata deklaruje, że pójdzie do apteki.
- Może wziąć ci jakieś owoce córcia?
- Nie tatusiu. Nie mam na nic ochoty. Gardło mnie boli.
Po jego wyjściu zasypiam. Jestem umordowana gorączką i zatkanym nosem. Ciągle odczuwam dyskomfort. Nawet po głowie nie tłuką mi się żadne myśli oprócz tej jednej. Chcę spać i długo się nie budzić.
A jednak budzę się, bo słyszę za drzwiami głosy. Skupiam się, ale nie potrafię ich rozróżnić. Otwierają się drzwi i wchodzi przez nie tata, a za nim z wielką tacą Marek. Uśmiecha się do mnie. Stawia tacę na małym stoliku obok łóżka a sam przysiada na jego brzegu.
- To ja was zostawiam – tata wycofuje się rakiem zamykając za sobą drzwi.
Marek całuje moje dłonie spoczywające bezwładnie na pościeli. Zmartwiony pyta - jak się czujesz? Chyba nadal masz temperaturę. Mierzyłaś? - Kręcę przecząco głową, a on strzepuje termometr i podaje mi go. Wkrótce słupek rtęci szybuje na trzydzieści osiem i pół. – Dużo. Jeszcze dużo – stwierdza Marek. - Przyniosłem ci prawdziwą bombę witaminową. Zmiksowany ananas, cytrusy i banan. Wiem, że trudno ci przełykać, ale nie możesz brać leków na pusty żołądek. Spróbujesz?
- Tak – mówię z trudem. Usiłuję się podnieść do pozycji siedzącej, ale słaba jestem. Marek widzi to i dźwiga mnie jak piórko okładając poduszkami w roli podpórek. Trzęsą mi się ręce i nie mogę utrzymać tej wielkiej szklanicy wypełnionej aromatycznym sokiem. Marek i na to ma radę. Wkłada do szklanki słomkę. Podtrzymuje ją, a moim zadaniem jest tylko pociągnąć solidny łyk.
- Pycha – mruczę, a on uśmiecha się uszczęśliwiony.
- Będę ci takie soki robił codziennie. Musisz szybko wyzdrowieć, bo nie poradzę sobie bez ciebie.
- Nie przesadzaj. Nie musisz przyjeżdżać, bo nic się nie dzieje, To zwykłe przeziębienie. Musiało mnie zawiać, bo miałam otwartą szybę w samochodzie.
To nie do końca prawda, ale on nie musi tego wiedzieć.
- Ula nie broń mi. Co ja będę sam robił w domu? Tu bardziej się przydam. Paulina tak prędko nie wróci, a ja przynajmniej pożytecznie wykorzystam czas jej nieobecności.
Zerkam na jego przegub. Pyszni się na nim zegarek, który dostał ode mnie. Zauważa, że na niego patrzę i potrząsa dłonią.
- Bardzo ci za niego dziękuję. Jest mi szczególnie drogi ze względu na tę wygrawerowaną dedykację. Bardzo bym chciał, żeby słowa w niej zawarte się spełniły.
Spoglądam na niego ze smutkiem. Też pragnę jego szczęścia.
Wyzdrowiałam. Marek tak jak obiecał, był w Rysiowie każdego popołudnia. Troszczył się o mnie, a mnie serce kolejny raz wypełniła niczym nieuzasadniona nadzieja. Wróciłam do pracy. Nazbierało się trochę zaległości, ale systematycznie staram się wyprowadzać wszystko na właściwe tory. Febo wrócili dwa tygodnie po mnie. Oboje w żałobie. Jednak nie przeżyła ich babcia. Podobno miała już dziewięćdziesiąt lat. Ładny wiek na umieranie. Daj Boże każdemu.
Paulina trochę się wyciszyła i przestała szarpać Marka o byle co. Możemy wreszcie spokojnie pracować.
Siedzę u Marka w gabinecie i przyglądam mu się. Ma zmęczone oczy i stroskane czoło.
- Jakiś dziwny dzisiaj jesteś. Co się dzieje? Nie wyglądasz tak jak zwykle.
- Powinienem się cieszyć, bo wydarzyło się naprawdę coś dobrego, ale chyba nie potrafię. – Na widok mojej zdziwionej miny kontynuuje. – Właśnie dowiedziałem się, że Paulina jest w ciąży. Szósty tydzień. Jest wściekła. Nigdy nie rozmawialiśmy o dzieciach i dzisiaj oświeciła mnie, że nie chce ich mieć, bo zepsuje sobie figurę. Dasz wiarę, co za idiotyczna wymówka? Zdenerwowała mnie. Powiedziałem, że nigdy nie zgodzę się na aborcję, bo w przeciwieństwie do niej ja bardzo chcę to dziecko mieć. Znowu się pokłóciliśmy. Dzwoniłem do mamy i obiecała, że porozmawia z nią. Mam nadzieję, że ją przekona. Ona i ojciec bardzo pragną mieć wnuki.
Jestem wstrząśnięta tym, co usłyszałam. Jak można chcieć zabić własne dziecko tym bardziej, że to owoc ich miłości? Podobno ona bardzo kocha Marka, to niech mu to udowodni. Gdybym to ja była jego żoną, dałabym mu tyle dzieci ile by tylko chciał, ale nie jestem.
- To może być wynik jakiegoś szoku. Mam na myśli jej reakcję. Jak oswoi się z tą myślą to i spojrzy na wszystko inaczej, zobaczysz.
Jednak to ja zobaczyłam. Ciążę pani Febo-Dobrzańskiej przechodzili wszyscy pracownicy zatrudnieni w firmie. Widząc Paulinę na korytarzu omijali ją szerokim łukiem. Była nie do zniesienia. Wszystkiego się czepiała, strofowała, ganiła. Nic jej nie pasowało, a wszystko drażniło. Mieliśmy dość. W końcu Marek zabronił jej pracować i do końca ciąży miała przebywać w domu seniorów Dobrzańskich pod czujnym okiem Heleny. Wprawdzie Marek obawiał się o ojca i o to jak on zniesie fochy swojej synowej, ale o dziwo przy nim powstrzymywała się od uszczypliwych uwag.
Paula nie daje za wygraną. Widzę jak Marek miota się każdego dnia. Jest kompletnie sfrustrowany.
- To jeszcze cztery miesiące Ula, a ja mam już dość. Na szczęście wylatuje do Mediolanu. Tam może złagodnieje. Kuzynka zaproponowała jej miesięczny pobyt u siebie. Miesiąc spokoju, czyż to nie brzmi pięknie? Lekarz już ją badał i nie widzi przeciwwskazań, żeby mogła podróżować samolotem. Przynajmniej nie umęczy się, bo przecież to niecałe dwie godziny lotu. Wreszcie trochę odetchnę. Rodzice również.
Uśmiecham się razem z nim. Już dawno tak się nie uśmiechał.
Paulina wyjechała. Marek odżył. Dużo czasu spędzamy razem, nawet weekendy. Zabiera mnie w różne miejsca. Dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. W końcu jesteśmy przyjaciółmi. Dzisiaj szalejemy na sztucznym lodowisku. Dawno nie miałam na nogach łyżew i nogi gną mi się w różne strony. Śmiejemy się do rozpuku, gdy któreś z nas zaliczy taflę.
Mam już obity tyłek, ale nie poddaję się. Marek łapie mnie za rękę i ciągnie. O wiele lepiej radzi sobie na łyżwach niż ja. Krzyczę, żeby zwolnił, że zaraz się wywrócimy, ale on tylko szczerzy się do mnie i ani myśli przestać. Piszczę przeraźliwie tym razem ze strachu, bo on z każdym metrem nabiera prędkości, a mnie przelatują przed oczami kolorowe szaliki innych amatorów łyżwiarstwa. W końcu nie wytrzymuję tego szaleńczego tempa i padam na plecy jak długa ciągnąc swoim ciężarem Marka wstecz. Po chwili ląduje na mnie i zastyga wpatrując się w moje roześmiane oczy. Nagle czuję jego usta na moich. Przywiera do nich całując mnie namiętnie. Odwzajemniam ten pocałunek, chociaż sama nie wierzę, że to dzieje się naprawdę. Odrywa się ode mnie. Dyszymy oboje i jesteśmy jednakowo zaskoczeni. Poważnieję. Pomaga mi wstać. Otrzepuję się i wolno podjeżdżam do bandy.
- Przepraszam cię Ula – słyszę za swoimi plecami jego cichy głos. – To nie powinno się nigdy zdarzyć, ale było silniejsze ode mnie.
Odwracam twarz. Jest mokra od łez. Przerażony patrzy na mnie i chyba nie rozumie, że to właśnie ten pocałunek je wywołał.
- Masz rację. To nigdy nie powinno mieć miejsca, bo ty jesteś zajętym facetem. Jesteś żonaty i za chwilę będziesz ojcem, a ja nie powinnam odwzajemnić tego pocałunku. Mam nadzieję, że to już nigdy więcej się nie powtórzy. Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele nie całują się w taki sposób. - Patrzy na mnie tak błagalnie, że nie mogę się na niego gniewać. – Najlepiej zapomnijmy o tym – proponuję. Zwiesza głowę i ciężko wzdycha.
- Przepraszam, że nie mogę ci tego obiecać. Myślę, że zakochałem się w tobie Ula. Właściwie to jestem tego w stu procentach pewien.
Moje oczy dostały wytrzeszczu. Czy to możliwe? On się we mnie zakochał? Odwzajemnił moją miłość? Nagle trzeźwieję. Przecież jest Paulina i to w dodatku ciężarna.
- To zakazany owoc Marek – mówię brutalnie. - Kiedyś marzyłam i oddałabym wszystko, żeby usłyszeć te słowa. Kiedyś łudziłam się, że wyznasz mi, że nie jestem ci obojętna. Za późno Marek. Za późno dla nas. – Z żalu znowu ciekną mi łzy. – Ty masz żonę i za cztery miesiące będziesz miał dziecko. Musimy zapomnieć, bo to nigdy nie będzie możliwe, żebyśmy byli razem. Ja mam swoje zasady i jedna z nich jest taka, że nie wchodzę w związki z żonatymi mężczyznami.
Widzę jak w jego oczach również gromadzą się łzy. Na koniec szepcze.
- Jestem głupcem Ula. Wielkim, ślepym głupcem.
ROZDZIAŁ 7
Koniec mojej przyjaźni z Markiem. Koniec wspólnych wypadów do palmiarni, na lody, czy na zapiekanki. Koniec. Po jego wyznaniu na lodowisku nie umiem się pozbierać, nie umiem traktować go tak jak wcześniej. Nie mam odwagi patrzeć mu w oczy, a jeśli już się na to zdobywam, w jego własnych widzę ogromny smutek, żal i chyba tęsknotę za życiem, jakie mógłby wieść ze mną. Nie cofniemy czasu. Każde z nas musi z pokorą znosić swój własny ból istnienia.
Staram się jak najrzadziej wchodzić do jego gabinetu, ale nie zawsze jest to możliwe, bo sytuacje wymagają często przedyskutowania lub pochylenia się nad jakimś zagadnieniem. Kiedy podnoszę się z kanapy uznając sprawę za przegadaną, on patrząc na mnie mówi cichutko.
- Kocham cię Ula.
W tym wyznaniu jest tyle rozpaczy i beznadziei, że momentalnie moje oczy wypełniają się łzami. To wyznanie zawsze pozostawiam bez odpowiedzi i zawsze wychodzę ze spuszczoną głową maskując słone krople. On powinien się z tym pogodzić, że dla nas nie ma już wspólnej przyszłości, że świat skończył się nam na pewnym etapie. Ja muszę się uporać z tym sama i on też.
Nie potrafię się już uśmiechać. Chodzę osowiała i nie mam w sobie za grosz energii. Pracę wykonuję niemal automatycznie. Odcinam się od paplaniny Violetty, nie schodzę już do bufetu, żeby poplotkować z dziewczynami. Wymiguję się nadmiarem obowiązków. Maciek jest w firmie rzadkim gościem, bo zajęcia trzymają go w magazynach. Jeśli jednak się pojawia widzę, że martwi się o mnie. Doskonale mnie zna, a przede wszystkim zna powód mojego smutku. Powiedział mi kiedyś, że żal mu jest nas obojga, bo zasługujemy na to, żeby być razem. „Razem” nie ma odniesienia w naszej sytuacji. „Razem”, to słowo, które znienawidziłam.
Wróciła Paulina. Weszła któregoś dnia do sekretariatu z wielkim brzuchem wyraźnie odcinającym się pod luźną sukienką. Violetta przywitała ją spontanicznie. Nie potrafi inaczej, tylko od razu rzuca się na szyję. Wciąż traktuje Paulinę jak swoją najlepszą przyjaciółkę. Szkoda. Ona nadal nie rozumie, że była tylko narzędziem w jej rękach. Spuszczam głowę i pochylam się nad klawiaturą. Nie mam ochoty na nią patrzeć, a szczególnie na ten brzuch, którego chyba jej zazdroszczę. Zawistnie myślę, że ten brzuch powinien należeć do mnie i do Marka, a nie do kogoś, kto wcale go nie chce. Muszę przyznać jednak, że Paulina wygląda pięknie. Promienieje i uśmiech nie schodzi jej z twarzy, co jest pewnym ewenementem w jej zachowaniu, bo przecież wiem jaka potrafi być. Odwraca się do mnie i przesłodzonym, przyprawiającym o ból zębów tonem pyta, czy zastała Marka. Kiwam głową potakująco i mówię, że jest u siebie. Ona nie zwleka dłużej i wchodzi bez pukania. Siedzę i nasłuchuję, ale nie słyszę radosnych okrzyków powitania ze strony jej męża. Słyszę tylko ją mówiącą, że bardzo jej go brakowało, ale Milano jest takie piękne i mimo, że dopiero wróciła, już za nim tęskni.
Wyszła po pięciu minutach. Dość szybko jak na tak długie niewidzenie się z ukochaną osobą. Wychodząc rzuciła mu tylko, że koniecznie musi spotkać się z Alexem, bo ma dla niego nowiny. Marek nie zatrzymywał jej.
Mijamy się, za każdym razem posyłając sobie tęskne spojrzenia. Nie możemy nikomu dać powodu do plotek, bo mimo, że nie jesteśmy razem i nigdy nie będziemy, możemy zdradzić jakimś nieopatrznym gestem, co do siebie czujemy. Czasami ta sytuacja mnie przerasta i wydaje się nie do zniesienia. Któregoś dnia zdobywam się na odwagę i wchodzę do jego gabinetu na rozmowę. Przysiadam na krawędzi kanapy nerwowo zaciskając dłonie.
- Wiesz Marek, pomyślałam sobie, że powinnam poszukać innej pracy. Tak chyba będzie najlepiej dla ciebie i dla mnie.
Jest w głębokim szoku. Nie spodziewał się pewnie, że wyskoczę z czymś takim. Łamiącym się głosem mówi.
- Nie rób mi tego Ula. Nie zniósłbym, gdyby nie było cię obok. To ty dajesz mi siłę. Jeśli ciebie zabraknie, mnie też nie będzie. Czekam tylko aż urodzi się dziecko. Potem wystąpię o rozwód i prawo do kontaktów z nim. Już postanowiłem. Ślub z Pauliną nie był dobrym pomysłem i to w dodatku nie moim, bo już wcześniej zadecydowali o nim nasi rodzice. Ten ślub był po prostu sposobem na dotrzymanie danych sobie nawzajem obietnic przez nasze rodziny. To na pewno się uda, tylko daj mi czas, żebym mógł przeprowadzić to po swojemu. Spróbuj wytrzymać, o to jedno cię proszę.
Na moje dłonie znowu kapią łzy. Jakie to trudne nie móc się nawet do niego przytulić.
Dziecko jest w drodze na świat. Rano dzwoniła mama Marka informując go, że Paulinę właśnie zabrało pogotowie. On ubiera się w pośpiechu. Jest podekscytowany. Nie zważając na odsłonięte rolety na szybie oddzielającej gabinet od korytarza przyciąga mnie do siebie i całuje namiętnie. Odrywam się gwałtownie od niego. Nie powinien tego robić. To nie moja zasługa, że to dziecko pcha się na świat.
- Jedź do niej – mówię cicho. – Będziesz jej potrzebny.
- Ona się nie liczy. Liczysz się tylko ty i dziecko. Pamiętaj o tym.
Wracam do domu. Trochę się niepokoję, bo sądziłam, że jak urodzi się maleństwo Marek do mnie zadzwoni. Nie mam odwagi zrobić tego pierwsza. Wieczorem ku mojemu zaskoczeniu pojawia się na progu mojego domu. Parzę kawę i z filiżankami idziemy do mnie. Cierpliwie czekam, aż zacznie mówić i nie ponaglam go, ale on sam chyba nie wie od czego ma zacząć.
- Zacznij od początku – zachęcam go. Kiwa głową.
- Tak… Tak chyba będzie najprościej. Pojechałem do szpitala nastawiony na wielogodzinne czekanie. Na korytarzu zastałem rodziców. Powiedzieli mi, że Paulina nie zgodziła się na naturalny poród i zażądała cesarskiego cięcia. Nie zdziwiło mnie to, bo ona panicznie boi się bólu. Nie minęło pół godziny, a dziecko już było na świecie. To chłopczyk. Widziałem go Ula. Jest chyba do mnie podobny, bo ma gęstą, czarną czuprynę, mój nos i wykrój ust. Rozmawiałem z Pauliną kiedy przywieźli ją już na salę poporodową. Ona go nie chce… – załamał mu się głos i ukrył w dłoniach twarz. – Naprawdę jej nie rozumiem. Jak matka może tak traktować własne dziecko? Powiedziała mi też, że podczas pobytu w Mediolanie poznała kogoś i zakochała się w nim do szaleństwa. Chce rozwodu i daje mi wolną rękę w sprawie dziecka. To ja mam wybrać mu imię. Wierz mi Ula nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Bardzo chciałem rozwodu, ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że to ona pierwsza rzuci taką propozycję. To oczywiście rozwiąże wiele spraw, ale naprawdę nie wiem jak ja poradzę sobie z takim maluchem. Nawet boję się wziąć go na ręce. Mama nie będzie mogła mi pomóc, bo znowu jadą do Szwajcarii i to na pół roku.
Nawet się nie zastanawiam i wyrzucam z siebie.
- Ja ci pomogę. Wychowałam Betti od niemowlęctwa. Wiem jak postępuje się z oseskami. Trzeba go będzie tylko przyzwyczaić do sztucznego mleka, bo Paulina pewnie nawet nie będzie chciała karmić.
- Nie będzie chciała – rzucił z goryczą. – Powiedziała mi, że nie ma zamiaru deformować sobie piersi. Jutro pojadę do szpitala i poproszę pielęgniarki, żeby zaczęły mu podawać sztuczne mleko. Paulina powiedziała mi też, że po wyjściu ze szpitala przeprowadza się do Alexa i nie wraca do pracy. Postanowiła przepisać na niego swoje udziały. Jak tylko stanie na nogi, wyjeżdża do Włoch. Naprawdę jej nie rozumiem, bo to co robi jest kompletnie pozbawione sensu. Poznała jakiegoś faceta, zakochała się w nim i zaplanowała już ich wspólną przyszłość, a wszystko to w ciągu jednego miesiąca. Chyba nie nadążam.
Z miłością gładzę jego dłoń.
- Poradzimy sobie, nie martw się. Wezmę zaległy urlop i zajmę się małym, a potem zobaczymy. Na pewno coś wymyślimy.
Po jego twarzy płyną łzy. Jest głęboko poruszony moim poświęceniem i bardzo wdzięczny. Ma jednak skrupuły, bo mówi:
- To nie tak miało wyglądać Ula. Nie powinienem obarczać cię opieką nad moim synem. Powinienem zająć się nim sam, ale nie wiem jak pogodzić pracę z opieką nad takim maluchem. On powinien przynajmniej przez te pierwsze miesiące być przy matce. Nie zasługuje na to, by jej nie mieć. Paulina jest naprawdę bez serca.
Przytulam głowę do jego ramienia.
- Nie myśl już o tym. Postaram się dać mu tyle miłości, ile tylko zdołam. Koniecznie trzeba całą sytuację wyjaśnić tacie. On musi o tym wiedzieć.
Całuje moje dłonie i nie potrafi już wykrztusić słowa, bo łzy zaciskają mu gardło. Wreszcie uspokaja się.
- Jeśli się zgodzisz, zamieszkamy razem. Wszystko zorganizowałbym tak, żebyś mogła pracować w domu. Zadbam o twoją rodzinę. Wiem, że to głównie z twoich zarobków się utrzymujecie. Nie zabraknie im niczego. Obiecuję.
Kiwam głową na znak zgody, bo takie rozwiązanie wydaje się najrozsądniejsze.
- Wiesz już jak mały będzie miał na imię?
- Podoba mi się Daniel, Daniel Dobrzański. Myślisz, że to ładne imię?
- Bardzo ładne – potwierdzam. – A teraz zawołajmy tatę i powiedzmy mu o naszych planach.
Tata wie już wszystko i co najważniejsze, przyklaskuje naszej miłości. Marek jest wobec niego bardzo szczery. Opowiada mu swoją historię od początku do końca niczego nie pomijając. Opowiada mu, jakie ma plany związane ze mną.
- Bardzo ją kocham panie Józefie i jak tylko otrzymam rozwód chcę jak najszybciej zalegalizować nasz związek. Czuję się winny, że już na samym początku wejdę w życie Uli z balastem w postaci mojego syna. Mówię „balast”, choć tak naprawdę to dziecko jest moim wielkim szczęściem i absolutnie nie jest żadnym ciężarem. Pragnąłem go. Szkoda, że moja żona nie. Ale to już przeszłość.
Tata klepie Marka przyjaźnie po ramieniu i mówi.
- To dziecko będzie miało dobre życie, bo jesteście oboje bardzo odpowiedzialni. Ono będzie też moim wnukiem i zapewniam cię, że będę je rozpieszczał na wszystkie możliwe sposoby.
Marek znowu się wzrusza i uśmiecha przez łzy. Słowa taty działają jak najlepszy balsam. Czuje się nimi pokrzepiony i zaczyna wierzyć, że wszystko uda się nam ogarnąć. Wyjeżdża z Rysiowa szczęśliwy i uspokojony.
Dzisiaj wypisują Paulinę ze szpitala. Marek zachowuje się wobec niej bardzo w porządku. Odbiera ją i dziecko, i zawozi do domu. Tam pomaga jej się pakować. Wczoraj wybraliśmy się oboje na zakupy. Zadbaliśmy o zapas pampersów, śpioszków, oliwek i butelek wraz ze smoczkami, a także o mleko. Jeszcze w szpitalu pielęgniarki pokazały mu jak karmić i przewijać takie maleństwo. Ja też udzieliłam mu kilku rad. Dopóki Paulina nie wyniesie się na dobre, on będzie zastępował małemu matkę.
Wracając kupiliśmy też nosidełko i fotelik samochodowy. To rzeczy niezbędne. O wózku i łóżeczku pomyślimy później.
Paulina niezwykle szybko odeszła z domu i życia Marka. Bardzo jej zależy, żeby jak najprędzej otrzymać rozwód. Chce się też zrzec prawa do dziecka. Markowi to pasuje. Przynajmniej w przyszłości nie będzie miał kłopotów, gdyby nagle obudził się w niej instynkt macierzyński.
Marek dopieszcza pokoik dla Danielka, a ja mam go u siebie w Rysiowie. Jest taki śliczny i tak bardzo podobny do Marka. Pokochałam to dzieciątko całym sercem tak jak reszta mojej rodziny. Tata nie może się od niego oderwać. Nosi go na rękach i huśta. Mały jest dość spokojny i nie absorbuje mnie tak bardzo. Płacze tylko wtedy, gdy jest głodny, lub ma pełny pampers. Jutro przeprowadzka do Marka. Wyremontował dom i urządził go po swojemu. Wyrzucił wszystkie sprzęty nabyte przez Paulinę. Nie chce zatrzymać nic, co by mu ją przypominało.
Postawa pani Febo spotkała się z wielką krytyką w firmie. Tam jeszcze nikt nie wie, co łączy mnie z Markiem. Wiedzą tylko, że zajmowanie się synem spadło na barki prezesa, a jego żonę nazywają wyrodną matką i obrzucają jeszcze gorszymi epitetami. Gdyby teraz przeszła się korytarzami F&D, to zapadłaby się ze wstydu pod ziemię.
Wiem od Marka, że jego rodzice byli wstrząśnięci decyzjami swojej przybranej córki. Ich gniew złagodził jedynie fakt, że Daniel zostaje przy ojcu.
Przeprowadzamy się. Marek z Jaśkiem pakują kartony do samochodów. Piszę „do samochodów”, bo i Sebastian jest tu dzisiaj swoim autem i bardzo nas wspiera. On wie o nas i kibicuje nam. Wtajemniczyliśmy też Violettę i zapowiedzieliśmy jej, że ma milczeć jak grób. Kiedy Olszański wita się ze mną mówi mi do ucha.
- Bardzo się cieszę Ula, że jesteście razem. On szaleńczo cię kocha i nie wyobraża sobie życia bez ciebie. Jest od wieków moim najlepszym przyjacielem i dobrym człowiekiem. Zasługuje na szczęście. Przy Paulinie miał istny horror. Dobrze, że zniknęła z jego życia. – Uśmiecham się do niego wdzięcznie.
- Dziękuję Seba za te słowa. Jak się już urządzimy i trochę okrzepniemy, chcemy ochrzcić Danielka. Bardzo liczymy oboje, że zgodzisz się zostać jego ojcem chrzestnym.
- Będę zaszczycony Ula. A kto będzie matką chrzestną?
Wybucham spontanicznym śmiechem.
- Naprawdę nie wiesz? – Spogląda na mnie nieco zbity z tropu. – Twoja Viola przecież.
- Mówisz serio?
- Jak najbardziej serio i aż nie mogę uwierzyć, że ci tego nie powiedziała, bo wie o tym od paru dni. Jednak jak chce, potrafi trzymać język za zębami.
Żegnani przez tatę i moje rodzeństwo ruszamy do Warszawy. Siedzę z tyłu tuż przy małym i czuwam nad jego snem. Uśpiło go kołysanie samochodu. Posapuje cichutko, a ja uśmiecham się do swoich myśli, bo to co wydawało się do niedawna niemożliwe do spełnienia, dzisiaj nabrało realnych kształtów. Jestem z Markiem i w dodatku mamy dziecko. Najpiękniejsze dziecko na ziemi.
ROZDZIAŁ 8
Dom wygląda wspaniale. Marek postawił na łagodne, pastelowe kolory ścian i to sprawiło, że wnętrze nabrało przytulności. Pokoik Daniela jest cudny. Śliczne łóżeczko z kolorowym baldachimem, z którego zwiesza się karuzela z uczepionymi do niej pluszowymi zwierzątkami. Umieszczam tam nasze śpiące szczęście i oglądam każdy kąt.
- Pięknie wszystko urządziłeś – moje zachwycone oczy wpatrują się w Marka. Przyciąga mnie do siebie i przytula mocno.
- Bardzo zależało mi na tym, żebyś czuła się tu dobrze. Wszystkie meble są nowe. Nie ma nic, co przypominałoby mi moje dawne życie. Będziemy tutaj szczęśliwi kochanie, bo ja nie dopuszczę do tego, żeby miało być inaczej.
Obsypuje moją twarz pocałunkami, a ja poddaję się tej pieszczocie z przyjemnością. W końcu tonę w jego opiekuńczych ramionach. Oprowadza mnie po wszystkich zakamarkach domu objaśniając, gdzie co jest. Otwiera jedne z drzwi sąsiadujących z drzwiami do pokoju maleństwa.
- To nasza sypialnie skarbie. Daniel jest tuż za ścianą i będziemy mogli zareagować jak usłyszymy jego płacz.
- Jestem szczęśliwa – szeptam w jego usta, bo tak bardzo boję się wypowiedzieć te słowa głośno. Nie chcę spłoszyć tego co narodziło się w naszych sercach i drżę na samą myśl, że może się za chwilę stać coś niedobrego, co zamieni w ruinę to nasze kruche szczęście. Jednak nic takiego nie ma miejsca. Słyszymy płacz maleństwa i oboje kierujemy się w stronę jego sypialni. Marek pochyla się nad nim i uspokajająco mruczy.
- No już synuchna. Nie trzeba płakać. Zaraz zmienimy śpioszki i będziesz miał wygodnie, i sucho.
Przebiera małego z największą delikatnością. Wiem, że nie ma jeszcze odwagi, żeby go wykąpać, ale dzisiaj zrobimy to razem. Nauczę go wszystkiego, co sama wiem o opiece nad takim maluszkiem.
Niosę butelkę i podaję ją Markowi. Daniel przysysa się do niej i ciągnie ciepłe mleczko ze smakiem. Rozczulamy się. Jeszcze chwila na bezpiecznym ramieniu taty do momentu, aż małemu się odbije. Wieczorem nalewam do wanienki ciepłej wody i łokciem sprawdzam, czy nie jest za gorąca. Rozbieram dziecko ze śpioszków i mówię do asystującego mi Marka.
- Podłuż mu pod główkę dłoń i delikatnie ją obejmij. O właśnie tak. Teraz weź tę namydloną myjkę i wetrzyj mydło w skórę. Zobacz jaki jest szczęśliwy. Nie płacze. To dobry znak, bo chyba polubił kąpiele.
Marek uśmiecha się, a na jego policzkach wykwitają dwa wdzięczne dołeczki. Mały Daniel też się z nimi urodził. Łudząco przypomina Marka i jest jego miniaturką. Cieszę się, że nie ma w nim nic z Pauliny.
Daniel za chwilę skończy trzy miesiące. Zaplanowaliśmy już chrzciny i wszystko załatwiliśmy w kościele. Zaprosiliśmy moją rodzinę i przyjaciół. Szkoda, że dziadkowie Dobrzańscy nie będą obecni, ale zdrowie Krzysztofa jest ważniejsze. Często dzwonią i rozmawiają z nami. Pytają o wnuka. Są wreszcie spokojni, bo zapewniamy, że rozwija się prawidłowo i nie choruje. Chyba pogodzili się już z decyzją Pauliny i popierają Marka w wyborze nowej partnerki życiowej, czyli mnie. Są mi też pewnie trochę wdzięczni, że podjęłam się roli matki dla Daniela.
Chrzest przebiegł bardzo spokojnie, a nasz aniołek nawet nie zapłakał, gdy ksiądz polewał mu główkę. Dzielny chłopczyk. Na przyjęciu jest obecny Maciek ze swoimi rodzicami, Ania z recepcji, mistrz Pshemko, który zaprojektował małemu śliczne, białe ubranko i moje przyjaciółki Ala, Iza z mężem i Ela z ochroniarzem Władkiem. Oczywiście moja rodzina jest w komplecie. Betti nie może się oderwać od małego i niańczy go niemal przez cały czas. Tata znalazł wspólne tematy do rozmowy z Alą. O dziwo nawet Maciek konwersuje z Anią i przejęty opowiada jej o czymś.
Napracowałam się przy menu. Chciałam, żeby wszystko było świeże i smaczne. Udało mi się, bo goście chwalą potrawy. Marek ściska moją dłoń i uśmiecha się cudnie.
- Dziękuję ci kochanie – mówi mi do ucha.
Jestem z nim bezgranicznie i nieprzyzwoicie szczęśliwa. Fundujemy sobie upojne noce. Nie zamieniłabym na nic innego dotyku jego ciepłych dłoni, czułych pocałunków, żaru, który potrafi rozpalić we mnie i tego błogiego spełnienia za każdym razem, gdy wypełnia mnie sobą. Moje ciało jest wypieszczone, wygłaskane i wycałowane do ostatniego skrawka, a on niezmiennie upaja się nim i powtarza, że jest piękne i posągowe. Oddaję tę miłość najlepiej jak potrafię i podobnie jak on moje i ja znam jego ciało na pamięć. Kocham każdy jego centymetr. Nie wstydzimy się nagości. Kiedy Daniel zasypia my siedzimy w wielkiej wannie pełnej pachnącej piany i popijamy chianti. To nas odpręża, relaksuje i pobudza nasze zmysły, a ja wiem, że nigdy z żadnym mężczyzną nie byłabym bardziej spełniona i wiem, że Marek jest moją pierwszą, jedyną i największą miłością. Miłością na całe życie.
Dzisiaj Marek ma rozprawę rozwodową połączoną z uregulowaniem prawnym sytuacji Daniela. Jest trochę spięty, ale zdeterminowany. I mnie udziela się ta nerwowość. Mam nadzieję, że Paulina nie zmieniła decyzji i rzeczywiście zrzeknie się praw do dziecka.
Poprawiam Markowi krawat i uspokajająco głaszczę jego policzek.
- Wszystko będzie dobrze. Zadzwoń jak rozprawa się skończy. Nie uspokoję się dopóki nie usłyszę dobrych wieści.
Marek całuje mnie i wychodzi, a ja zostaję z małym. Maluszek rośnie w oczach. Jest coraz bardziej ruchliwy i zaczyna interesować się otoczeniem. Gaworzy sobie po swojemu, wierzga radośnie nóżkami, a na widok mojej twarzy pochylającej się nad łóżeczkiem piszczy głośno i wyciąga do mnie rączki. Potrafi się już sam przekręcić na brzuszek i patrzeć na świat z nieco innej perspektywy. Bardzo kocham to dziecko. Kocham jak swoje własne i chociaż prawnie nie jestem jego matką, tak właśnie się czuję, jak jego prawdziwa matka.
Marek nie zadzwonił, ale po dwóch godzinach nieobecności wpadł do domu i porwał mnie na ręce kręcąc się ze mną w kółko.
- Już po wszystkim kochanie. Nie było niespodzianki. Daniel jest wyłącznie mój. Bez skrupułów podpisała dokument, że zrzeka się do niego praw. Rozwód też stał się faktem. Tak się cieszę, że obyło się bez ciągania w nieskończoność po sądach.
Stawia mnie na podłodze i przytula.
- Nie wiem, co ona ma w głowie. Ja nigdy nie zrezygnowałabym z macierzyństwa. Jak można nie kochać takiego słodkiego bobasa?
- Nawet jej ręka nie zadrżała przy podpisywaniu papierów. Poza tym miałem okazję zobaczyć tę jej wielką miłość, bo przyjechała razem z tym facetem. Jest chyba od niej sporo starszy. Szczupły, szpakowaty i prawdopodobnie bajecznie bogaty z czym ostentacyjnie się obnosi. Markowe ciuchy, a na każdym palcu ciężkie, złote sygnety. Jak dla mnie ma wygląd przechodzonego playboya. Mimo wszystko nie życzę jej źle. Niech układa sobie z nim życie i niech będzie szczęśliwa. Zawsze będę jej wdzięczny za Daniela. Odetchnąłem kochanie. Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy mogli zacząć planować nasz ślub. Za dwa miesiące wracają rodzice więc ustalimy taką datę, żeby byli obecni na uroczystości.
Mam sporo pracy. Kiedy Daniel śpi, zajmuję się sprawami firmy. Marek zainwestował w router, który przesyła potrzebne mi dane z firmowego serwera. Dzięki temu mam wgląd we wszystko i staram się niczego nie zaniedbywać. Bardzo mi zależy, żeby nasze życie było normalne. Kiedy Marek wraca z pracy, zawsze czeka na niego gorący obiad. Jemy razem. Przy wspólnych posiłkach jest bez wątpienia dobra okazja, żeby pogadać i omówić sprawy niecierpiące zwłoki. Dzisiaj opowiada mi jak wiele zdziałał już w sprawie ślubu. Załatwił salę weselną i ustalił menu. Odebrał też wydrukowane zaproszenia.
- Chciałbym kochanie, żebyś pojechała jutro ze mną do firmy. Pshemko o to prosił, bo kończy szyć twoją suknię i chce, żebyś ją przymierzyła. Potem pojechalibyśmy po obrączki. Weźmiemy nosidełko, żeby Daniel miał wygodnie, co ty na to?
Uśmiecham się łagodnie i myślę, że mój przyszły mąż jest bardzo zaradnym człowiekiem. Każdego dnia mnie zadziwia jego wielkie zaangażowanie w organizację tego ślubu. Pamiętam przecież jak zachowywał się, gdy Paulina planowała ich ślub. Nie włączał się prawie wcale, o co miała do niego wieczne pretensje.
- Pojadę, oczywiście, że pojadę. Przygotuję Danielowi butelki z jedzeniem, bo pewnie nie wrócimy tak szybko. Zabierzemy też podgrzewacz i pampersy. Poradzimy sobie.
Na nasz widok Violetta wydaje z siebie przeciągły pisk.
- O jeżuniu! Mój chrześniak! - Stawiam nosidełko na biurku, a ona już bierze go na ręce i całuje jego rumiane policzki. – Ależ jesteś już duży i taki śliczny. – Łaskocze go po brzuszku, a mały śmieje się do rozpuku. Dołącza do nas Sebastian i przygląda się Violi z uśmiechem.
- Pasuje ci to maleństwo Viola. I my musimy popracować nad takim.
Atmosfera robi się wesoła szczególnie, że i Maciek pojawia się w drzwiach. Ściska mnie mocno i mówi, że wyglądam pięknie i że ta miłość naprawdę mi służy. Sam wygląda na szczęśliwego, więc dociekam przyczyny tej szczęśliwości.
- Ania – rzuca krótko. Uśmiecham się szeroko.
- Aaa, rozumiem. Ania to wspaniała dziewczyna i bardzo mądra. Ma dobrze poukładane w głowie. Chyba się zakochałeś, a jeśli tak, to naprawdę się cieszę. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze Maciuś.
Pshemko wita nas entuzjastycznie. Daniel go rozczula, bo w ogóle się go nie boi i uśmiecha się do niego. Ukryta przed Markiem przymierzam moją ślubną suknię. Jest naprawdę piękna. Uszyta z warstw białego materiału i dopasowana w pasie. Pshemko patrzy na mnie i krytycznym wzrokiem lustruje moją sylwetkę. Upina jeszcze materiał gdzieniegdzie szpilkami, żeby bardziej wyeksponować moją figurę, którą jak twierdzi mam nienaganną.
- Będzie pięknie – mruczy pod nosem zadowolony. – Proponuję jedynie malutki stroik wpięty we włosy. Welon nie pasuje do tej kreacji.
Całkowicie się z nim zgadzam. Stroik będzie skromnym, ale ładnym dodatkiem. Po mnie przymierza garnitur Marek. Ponoć leży jak ulał. W końcu wychodzimy z pracowni. Zamieniamy jeszcze kilka słów z przyjaciółmi, dajemy Danielowi jeść i już jedziemy do jubilera. Wybieramy skromne obrączki i nie za ciężkie. Moja podoba mi się bardzo i ładnie wygląda przy zaręczynowym pierścionku. Kupujemy.
Marek odwozi nas do domu i wraca do firmy. Ja uśpiwszy Daniela zabieram się za obiad. Dzisiaj pierogi z mięsem, które Marek uwielbia.
Weekendy przeważnie spędzamy w Rysiowie. Jedziemy już w piątek po południu. Po drodze robimy porządne zakupy, a w sobotę sprzątamy cały dom. Małym w tym czasie zajmuje się tata z Betti a nierzadko i Jasiek dołącza. Robię wielkie pranie i szykuję im jedzenie na cały tydzień. Marek, który już od jakiegoś czasu zwraca się do mojego ojca „tato”, kładzie plik pieniędzy na stole i mówi.
- To na opłaty i na życie tato. Byłeś na kontroli? Mam nadzieję, że z twoim sercem wszystko dobrze. Pamiętasz, żeby się nie forsować i nie nosić ciężko?
Tatę za każdym razem wzrusza troska Marka. Będzie zięciem, o którym zawsze marzył i ma pewność, że też najlepszym mężem dla mnie.
- To za dużo synu, za dużo. Wystarczy połowa tych pieniędzy. Przecież i wam są one potrzebne. Trzeba opłacić tyle rzeczy związanych ze ślubem.
- Już wszystko opłacone, a nam pieniędzy na pewno nie zabraknie. To jak z tym sercem?
- Byłem. Robili mi EKG wysiłkowe, ale wszystko jest w porządku. Nawet ciśnienie mam dobre. Po tych by-passach naprawdę odżyłem, a wszystko dzięki tobie.
Marek gładzi go po ramieniu.
- Dzięki dobrym lekarzom tato. Mam nadzieję, że i mój po pobycie w Szwajcarii będzie w równie dobrej formie.
- Na pewno synku, na pewno.
Jedziemy na lotnisko. Dzisiaj wracają rodzice Marka. Z tyłu jak król siedzi w foteliku Daniel i gaworzy w sobie tylko znanym języku. Marek już na miejscu bierze go na ręce i objąwszy mnie wpół prowadzi do sali przylotów. Sporo ludzi czeka na swoich bliskich. Marek wyciąga szyję, bo właśnie zaczęli pojawiać się pierwsi pasażerowie. Wreszcie dostrzega rodziców i macha ręką. Wyglądają naprawdę świetnie. Krzysztof jakby odmłodniał. Ma dużo energii. Podobnie Helena. Ściskają nas i całują. Potem tego samego doświadcza nasz aniołek. Oboje mają łzy w oczach, bo mały bardzo przypomina Marka. Nie widzieli go pół roku i nie mogą się nadziwić, że tak bardzo urósł. Już wiedzą, że Paulina zrzekła się praw i są naprawdę szczęśliwi.
- Pojedziemy najpierw do nas mamo. Ula przygotowała pyszny obiad. Zjecie, nacieszycie się wnukiem, a wieczorem odwiozę was do domu.
Zgadzają się. Krzysztof siada z przodu, a ja i Helena z tyłu. Trochę nam ciasno, bo fotelik Daniela zajmuje sporo miejsca, ale na szczęście nie mamy tak daleko i po dwudziestu pięciu minutach Marek parkuje już przed domem.
Oboje są pod wrażeniem zmian jakie zaszły w domu podczas ich nieobecności. To prawda, że przeszedł gruntowną transformację. Zapraszam ich do stołu. Umieszczam małego w kojcu i podsuwam mu kilka zabawek. To bezpieczne miejsce, bo właśnie zaczął już samodzielnie siadać. Podaję złocisty rosół ze swojskim makaronem, ziemniaczane pyzy z gęstym sosem, kawałem pieczeni i surówką z czerwonej kapusty. Po ich minach widzę, że smakuje im, a Krzysztof prosi nawet o dokładkę.
Marek opowiada im o ślubie. Mówi, że wszystko jest już załatwione. Wymienia gości, którzy na nim będą.
- To już za niecały miesiąc i mam nadzieję, że wszystko się uda.
- Jestem pod wrażeniem synku, że w tak krótkim czasie udało ci się wszystko pozałatwiać. To będzie piękny ślub. Jesteśmy tego pewni.
Comentarios